Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 6
3
Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, zamilkł wonczas, jako milknie, kto ostatniego słowa jeszcze nie wygłosił; pełen niezdecydowania ważył długo posoch w dłoni. Wreszcie tako się odezwał: – a przemienił się głos jego.
Sam oto idę dalej, młodzi moja! I wy takoż idźcie stąd, a samopas! Tako chcę.
Zaprawdę, radzę ja wam: idźcie precz ode mnie i brońcie się przeciw Zaratustrze! Lub lepiej jeszcze: wstydźcie się jego! Może on was oszukał.
Człowiek oddany wiedzy i poznaniu winien nie tylko kochać swych wrogów, lecz i umieć nienawidzić swych przyjaciół.
Źle się wywdzięcza mistrzowi, kto zawsze tylko jego uczniem zostaje. I czemuż nie chcecie z wieńca mego uszczknąć?
Uwielbiacie mnie, lecz cóż się stanie, gdy to wasze uwielbienie któregoś dnia runie? Baczcież, aby was posąg nie przygniótł!
Mówicie, iż wierzycie w Zaratustrę? Lecz cóż zależy na Zaratustrze! Jesteście mymi wyznawcami: lecz cóż zależy na wszelkich wyznawcach!
Jeszczeście samych siebie nie szukali: a oto jużeście mnie znaleźli. Tak czynią wszyscy wyznawcy; przeto tak niewiele waży wszelka wiara.
Tak więc wzywam was, abyście mnie zgubili, a w zamian samych siebie znaleźli; i kiedy wszyscy mnie się zaprzecie, naonczas dopiero do was powrócę.
Zaprawdę, innymi oczyma, bracia moi, szukać wonczas będę mych straconych; inną pokocham was wtedy miłością.
I raz jeszcze przyjaciółmi mymi się staniecie oraz dziećmi jednej nadziei: zaczem po raz trzeci nawiedzę was, abyśmy społem wielkie święcili południe.
I tym jest to wielkie południe, iż człowiek staje wówczas na połowie drogi między zwierzęciem i nadczłowiekiem i swą drogę ku zachodowi święci, jako swą najwyższą nadzieję: jako że ta jest droga, wiodąca do nowego zaranka.
Naonczas zachodzący sam siebie błogosławić będzie, iż jest poza rubieżą przechodzących; a słońce jego poznania stać będzie na południu.
„Pomarli bogowie wszyscy, niechże więc za wolą naszą nadczłowiek żyje” – taką niechaj będzie czasu wielkiego południa nasza ostatnia wola! —
Tako rzecze Zaratustra.
Część druga
„ – i kiedy wszyscy mnie się zaprzecie, naonczas dopiero do was powrócę. Zaprawdę, innymi oczyma, bracia moi, szukać wonczas będę mych straconych; inną pokocham was wtedy miłością”.
Zaratustra: O cnocie darzącej (I, str. 105).
Dziecię ze zwierciadłem
Zaczem powrócił Zaratustra w góry i do samotni swej jaskini, a odosobniwszy się od ludzi, czekał jako siewca, gdy swój posiew rzuci. Wzbierała wszakże jego dusza niecierpliwością i pożądaniem tych, których ukochał: gdyż wiele miał im jeszcze do rozdania. Jakowoż najcięższą to dolą: z miłości zawrzeć dłoń otwartą i jako darodawca wstydu się nie wyzbyć.
Tako mijały samotnikowi miesiące i lata. Mądrość jego wzrastała wszelako i dolegała mu boleśnie pełnią swoją.
Lecz oto pewnego zaranka zbudził się wraz z jutrznią, myślał długo na swym posłaniu i rzekł wreszcie do swego serca:
„Jakiż to sen mnie tak przeraził, żem się aż oto zbudził? Nie zjawiłoż mi się dziecię, przystępujące do mnie ze zwierciadłem?
»O, Zaratustro – rzekło do mnie dziecię – przejrzyj się w zwierciadle!«
A gdym w owo lustro spojrzał, krzyknąłem z przerażenia i ścisnęło się serce moje: gdyż nie siebie tam ujrzałem, lecz diabła maszkarę i śmiech jego szyderczy.
Zaprawdę, aż nadto pojmuję tego snu przestrogę i znak: nauka moja jest w niebezpieczeństwie, zielsko za pszenicę się podaje!
Spotężnieli wrogowie moi i spotwornili obraz mej nauki tak, że najdrożsi moi wstydzić się muszą darów, którymi ich obdarowałem.
Straciłem przyjaciół mych; nastała godzina, abym szukał straconych! —
Z tymi słowy zerwał się Zaratustra, lecz nie jako przepłoszony, co ucieczki szuka, raczej jako jasnowidz i pieśniarz, na którego duch zstąpił. W zdumieniu spoglądały na niego orzeł i wąż: gdyż jako jutrznia promieniało mu na obliczu zbliżające się szczęście.
Cóż to się ze mną stało, zwierzęta me? – rzekł do nich Zaratustra. Czyżem nie przeistoczony? Nie naszłaż na mnie ma szczęśliwość jako wichura?
Szaleńcze jest to moje szczęście i szalone rzeczy głosić będzie: za młode jest ono jeszcze, – pobłażanie miejcie! Ranny jestem szczęściem moim: cierpiący wszyscy niechże mi lekarzami będą!
Do przyjaciół wolno mi znijść ponownie i do wrogów moich! Wolno znowuż Zaratustrze przemawiać, darowywać, miłować i rzecz najdroższą czynić!
Miłość ma niecierpliwa potokami zlewa się na niże, na wschód i zachód. Z milczących gór, z boleści burz prądem rwie ma dusza na doliny.
Za długo tęskniłem i wyzierałem w dal. Zbyt długo władała mną samotność: i tak oto oduczyłem się milczenia.
Ustami jam się stał wskroś, wzburzonym na graniach stałem się strumieniem: chcę mą mowę zwalić na doliny, w dół!
I niechże mi ten potok miłości na bezdroża nawet runie: jakżeby nie miał potok drogi ku morzu wreszcie odnaleźć!
Mam ja wprawdzie jezioro w duszy pustelnicze i na sobie przestające; lecz nurty mej miłości porwą je wraz z sobą – ku morzu, hen!
Nowymi drogi idę, nowa nawiedza mnie mowa; jako wszystkich twórców, stare znużyły mnie języki. Nie chce mi duch mój już więcej na zdartych podeszwach biegać.
Zbyt wolno wlecze mi się wszelka mowa: – w twój wóz skaczę, nawałnico! I ciebie jeszcze chłostać będę, a naglić moją złośliwością!
Jako krzyk i zawołanie radosne, popłynę po toni mórz dalekich, hen, ku wyspom szczęśliwości, gdzie przyjaciele moi bawią: —
I wrogi me pośród nich! Jakże ja kocham każdego, do kogo przemawiać mi wolno! I wrogi me przyczyniają mi szczęścia!
A gdy najdzikszego z mych koni dosiąść pragnę, włócznia mi moja najlepiej wonczas wygadza: ona mej nodze każdego czasu rada służy: —
Ta włócznia, którą w mych wrogów cisnę! Jakżem wdzięczny nieprzyjaciołom moim, że wreszcie włócznią miotać mogę!
Zbyt wielkie było napięcie mojej chmury: między jednym a drugim uśmiechem błyskawicy chcę popłoch gradobicia cisnąć na doliny. Potężnie dźwignie się ma pierś, burzą swą zadmie potężnie ponad górami: ulgę jej to przyniesie.
Zaprawdę, jako burza nadciąga me szczęście i wolność moja! Niechże myślą wrogowie, że to zły szaleje ponad ich głowami.
Lecz i wy, przyjaciele moi, przerazicie się mej dzikiej mądrości; i może mi umkniecie wraz z wrogami.
Och, bodajżebym ja potrafił fletnią pasterczą przywabić was z powrotem! Och, bodajżeby ma lwia mądrość tkliwych nauczyła się poryków! Wszak tyle nauczyliśmy się już społem!
Ma dzika mądrość brzemienną się stała w górach samotnych, na surowym głazie porodziła swe młode, swe najmłodsze.
Tako biega szalona po twardym pustkowiu, a miękkiej darni szuka i szuka daremnie – ma stara, dzika mądrość!
W serc waszych przyjaciele, łagodną darń, w waszą miłość pragnie ona złożyć najdroższy swój płód! —
Tako rzecze Zaratustra.
Na wyspach szczęśliwości
Figi padają z drzew, dobre są one i słodkie; a gdy padają, pęka na nich skóra czerwona. Jestem wichrem północnym dla dojrzałych fig.
I jako figi spadają ku wam, przyjaciele, nauki me: pijcież ich sok i słodką ich miąższ89! Jesień naokół, niebiosa pogodne, a pora jest popołudniowa.
Spojrzyjcież, jaka tu bujność wokół nas! A spoza tej obfitości jakże błogo wyjrzeć w dal na toń morza daleką.
Niegdyś mawiano Bóg, gdy spoglądano na dalekie morze; ja was nauczyłem mawiać: nadczłowiek.
Bóg jest domniemaniem: lecz ja pragnę, aby domniemania wasze nie sięgały dalej, niźli wasza wola twórcza.
Czybyście zdołali Boga stworzyć? – Więc milczcież mi o wszystkich bogach! Wszakże nadczłowieka stworzyć zdołacie.
Być może, iż nie wy sami, bracia moi! Lecz na ojców i przodków nadczłowieka przetworzyć się możecie: niechże więc to będzie waszą najlepszą twórczością! —
Bóg jest domniemaniem: lecz ja pragnę, aby domniemania wasze nie wykraczały poza granicę pomyślanego.
Czybyście zdołali wyobrazić sobie Boga? – Lecz niech wam to wolę prawdy znamionuje, iż wszystko przeistoczone zostaje w ludzko wyobrażalne, ludzko widome, ludzko wyczuwalne! Wasze własne zmysły powinniście domyśleć do końca!
Zaś to, coście światem zwali, to przez was dopiero stworzone być winno: waszym rozumem, waszą wolą i miłością, obrazem was samych stać się to winno! I zaprawdę, dla waszej szczęśliwości, wy poznający!
Jakżebyście mogli znieść to życie bez takiej nadziei, – wy poznający? Was zakorzenić ono nie mogło w niepojętność, ani też w niedorzeczność.
Wreszcie, abym wam, przyjaciele, całkowicie me serce objawił: jeśliby bogowie byli, jakżebym ja zniósł, abym bogiem nie był! A więc nie ma bogów.
Wyciągnąłem wprawdzie wniosek; lecz oto on mnie pociąga.
Bóg jest domniemaniem: lecz któż zdoła wypić całą mękę tego domniemania, nie przypłaciwszy jej życiem. Więc masz być odebraną tworzącemu jego wiara, orłu jego poloty po orlich dalach?
Bóg jest myślą, co wszystko proste krzywym czyni, a wszystko, co stoi, krętym. Jakże to? Więc by czas miał się zaprzepaścić, a wszystko przemijające miałożby być tylko kłamstwem?
Myśl taka jest krętym zawrotem dla nóg nawet ludzkich, dla żołądka mdłością: zaprawdę, kołowacizną zwę takie domniemania.
Złe są mi one i wrogie dla ludzkości: te wszystkie nauki o jednym, pełnym, nieruchomym, sytym i wiekuistym.
Nieznikomość wszelka – przenośnia to tylko! – A poeci łżą zbyt wiele. —
Lecz o czasie i stawaniu się winny mówić najlepsze przenośnie: chwałą winny być one i usprawiedliwieniem wszelkiej znikomości!
Twórczość – oto jest wielkie wyzwolenie z cierpień i ulżenie życia. Lecz, żeby twórca powstał, wiele cierpień tu trzeba i wiele przeistoczeń.
Wiele gorzkiego zamierania musi być w waszym życiu, wy twórcy! I tako stajecie się orędownikami i obrońcami wszelkiej znikomości.
Aby twórca dziecięciem się stał, dziecięciem nowo narodzonym, na to musi być rodzicielką i bolami rodzicielki.
Zaprawdę, przez sto dusz wiodła ma droga, przez sto kołysek i boli porodowych. Niejednom pożegnanie przeżyć musiał i znam rozdzierające serce ostatnie godziny.
Lecz tako chce ma wola twórcza, dola ma. Lub obym wam rzetelniej powiedział: takiej właśnie doli – pożąda wola ma.
Wszystko czujące cierpi we mnie i jest w więzieniu zamknięte: lecz wola ma zjawia mi się zawsze, jako wybawca i zwiastun radosny. Wola wyswabadza: oto jest prawdziwa nauka o woli i wolności; – tak was uczy Zaratustra.
Już nie chcieć niczego, już niczego nie cenić nawet, już nie tworzyć więcej! och, gdybyż to wielkie zmęczenie omijało mnie zawsze z daleka!
I w poznawaniu czuję tylko mej woli pochopność do tworzenia i stawania się; a jeśli niewinność jest w poznaniu mym, dzieje się to dlatego, iż jest w nim wola twórcza.
Precz od Boga i od bóstw wabi mnie ma wola twórcza; cóż by bo pozostawało do tworzenia, gdyby bogowie byli!
Lecz do człowieka pociąga mnie raz po raz ma płomienna wola twórcza: tako pociąga młot ku głazowi.
W kamieniu, o ludzie, drzemie posąg mój, posąg mych posągów! O, że też w najtwardszym głazie tkwić on musi!
I oto wali mój młot okrutnie w to więzienie. Z głazu pryskają odłamy: lecz nie dbam ja o to!
Dzieła mego dokonać chcę, gdyż mara nawiedziła mnie: co w rzeczach wszelkich jest najcichsze, a najdoskonalsze, wszystko to nawiedziło mnie!
Piękno nadczłowieka marą ku mnie przyszło. O, bracia moi, cóż mnie wobec tego obchodzić mogą – bogowie! —
Tako rzecze Zaratustra.
O litościwych
Przyjaciele moi, głos mowy szyderczej dobiegł do waszego druha: „patrzcież na Zaratustrę! czyż nie obcuje on z nami, jako ze zwierzętami?”
Lecz tak oto słuszniej rzec by należało: „poznający przebywa pośród ludzi, jako pośród zwierząt”.
Człowiek zasie jest dla poznającego: zwierzęciem o czerwonych policzkach.
Jakże mu na to przyszło? Czyż nie dlatego, że zbyt często sromać się musiał?
O, przyjaciele moi! Te są słowa poznającego: wstyd, wstyd, wstyd – oto dzieje człowieka!
Przeto ślubuje sobie szlachetny, iż nigdy zawstydzać nie będzie: ślubuje on sobie wstyd przed wszystkim, co cierpi.
Zaprawdę, nie znoszę ja tych miłosiernych, których własna litość błogością przejmuje: zbyt mało wstydu mają mi ci ludzie.
Jeśli litościwym być muszę, nie chcę się nim zwać; a skoro nim jestem, pragnę nim być z daleka.
Rad głowę osłonię i precz się umknę, zanim poznanym być mogę: tako i wam czynić przykazuję, przyjaciele moi!
Obyż mię dola wiodła na drogę życia ludzi wolnych od cierpień oraz takich, z którymi by wolno było mieć wspólny posiłek, nadzieję i miód.
Zaprawdę, tym i owym wygodziłem cierpiącym: lecz bodaj, iż zawsze rzecz lepszą czyniłem, gdym się uczył, jakbym się lepiej radował.
Od czasu gdy ludzie istnieją, za mało weselił się człowiek: to jedynie, bracia moi, jest naszym grzechem pierworodnym!
A skoro się nauczymy lepiej weselić, oduczymy się tym najskuteczniej innym boleści przyczyniać i bolesności zamyślać.
Przeto umywam rękę, co wspomagała cierpiących, przeto bym rad obmył i duszę.
Bo iżem cierpiącego w cierpieniu widział, tego się wstydzę w imię jego wstydu, a gdym mu pomagał, zawiniłem ciężko przed jego dumą.
Wielkie zobowiązania nie czynią wdzięcznym, lecz mściwym; zaś gdy małe dobrodziejstwo zapomnianym rychło nie bywa, staje się ono łacno zaczerwiem toczącego robaka.
„Bądźcie hardzi w przyjmowaniu – Umiejcie wyróżniać tym, że przyjmować raczycie!” – tako radzę tym, co nie mają nic do darowania.
Ja wszakże jestem darodawcą: rad rozdaję, jako przyjaciel przyjaciołom. Obcy zaś i ubodzy niechże sobie sami owoc z mego drzewa zerwą: mniej ich to zawstydzać będzie.
Żebraków jednak by należało całkowicie usunąć! Zaprawdę, gniewa to, gdy im się daje, i gniewa, gdy im się nie daje.
Podobnież i grzeszników oraz złe sumienia! Wierzajcie mi, przyjaciele, zgryzoty sumienia uczą gryźć.
Zasie rzeczą najgorszą są małe myśli. Zaprawdę, lepszy jest zły czyn, niźli mała myśl.
Wprawdzie powiadacie: „rozkosz małych złośliwości oszczędza nam niejeden wielki czyn”. Lecz tu nie należy chcieć oszczędzać.
Zły czyn jest jako wrzód: swędzi, drapie, wreszcie na zewnątrz przebija, – mowa jego jest rzetelna. „Patrz, jam jest chorobą” – tak mówi zły czyn; i to jest jego uczciwość.
Lecz mała myśl jest jako grzybowa plecha: pełznie, przeciska się i, zda się, nigdzie jej nie ma – aż póki całe ciało nie staje się zmurszałe i więdłe90 od małych grzybów.
Którego zaś diabeł opętał, temu szepnę te słowa na ucho: „lepiej snadnie uczynisz, gdy wyhodujesz swego diabła ku wybujałości. I dla ciebie jest jeszcze droga do wielkości!” —
Och, bracia moi! O każdym wie się nieco za wiele! Zaś niejeden staje się dla nas wprost przezroczysty; wszakże mimo to przejść wskroś niego bynajmniej nie można.
Trudno żyć z ludźmi, ponieważ milczenie jest tak trudne.
A nie dla tych jesteśmy najbardziej niewyrozumiali, którzy nam są obmierzli, lecz dla tych, którzy nas zgoła nie obchodzą.
Gdy masz cierpiącego przyjaciela, bądźże dla jego cierpienia miejscem spoczynku, lecz zarazem twardym łożem, łożem polowym: tak oto najlepiej mu się wysłużysz.
A gdy przyjaciel krzywdę ci wyrządzi, mawiaj wonczas: „wybaczam, coś mi uczynił, lecz żeś ty to sobie wyrządził, – jakżebym ci to mógł wybaczyć!”
Tak oto mawia wielka miłość: ona przezwycięża nawet i przebaczenie wraz z współczuciem.
Należy krzepko dzierżyć serce swe; jeśli mu pozwolić rządzić, jako zechce, zaprzepaści się wraz z sercem i głowa!
Och, gdzież na świecie działy się większe szaleństwa, niźli pośród litościwych? I cóż stworzyło więcej cierpień na świecie, nad szaleństwa litościwych?
Biada wszystkim kochającym, którzy nie mają wyżyny, sięgającej ponad litość!
Tak oto przemówił raz do mnie diabeł: „i Bóg ma swe piekło: jest nim miłość dla ludzi”.
Zaś niedawno te słowa zasłyszałem: „Bóg nie żyje; litość nad człowiekiem przyprawiła Boga o śmierć”. —
Więc miejcież się na baczności przed litością; stąd oto zwiastuje się jeszcze człowiekowi ciężka chmura. Zaprawdę, znam ja się na znakach, zwiastujących niepogodę!
Zważcież i to słowo jeszcze: każda wielka miłość jest ponad współczuciem: gdyż ona chce rzecz ukochania dopiero – stworzyć!
„Samego siebie mą miłością darzę i mych bliźnich, jako siebie” – taka jest mowa wszystkich, co tworzą. Zaś twórcy wszyscy twardzi są.
Tako rzecze Zaratustra.
O kapłanach
Razu pewnego Zaratustra dał znak uczniom swoim i rzekł tymi słowy:
„Kapłani tu są: aczkolwiek to wrogowie moi, mijajcie ich w ciszy, i niech spoczywa oręż wasz!
I między nimi są bohaterzy; wielu z nich cierpiało zanadto: – pragną przeto innym cierpienia przyczyniać.
Źli to wrogowie: nic mściwszego nad ich pokorę. I łatwo kala się ten, kto ich dotyka.
Lecz krwią spokrewniony jestem z nimi; i chcę mą krew nawet w nich uszanować”. —
Lecz gdy minęli ich, ból ogarnął Zaratustrę; niedługo borykał się wszakże ze swym bólem, niebawem rzekł tymi słowy:
Żałosnym zda mi się ten kapłan. Nie w smak są mi też oni; wprawdzie od czasu gdy między ludźmi bawię, jest mi to rzecz najbłahsza.
Lecz ja cierpiałem i cierpię wraz z nimi: więźnie to są i piętnowani. Ten, którego zbawicielem zowią, zakuł ich w okowy: —
W okowy fałszywych wartości i słów obłędnych! Och, gdybyż wybawił ich kto od ich zbawiciela!
Ongi, gdy ich morze ponosiło, zdawało się im, że oto do wyspy przybili; lecz niestety był to potwór śpiący!
Fałszywe wartości i słowa obłędne: najgorsze to potwory dla śmiertelnych, – długo drzemie i ukrywa się w nich klęska.
Wreszcie jawi się ona, budzi się potwór, pożera i chłonie wszystkich, co na nim pobudowali schroniska.
Patrzcież mi na te schroniska kapłanów! Świątyniami zwą oni te słodkowonne jaskinie.
Och, to fałszowane światło, to zdławione powietrze! Tu duszy do własnych wyżyn – wzbijać się nie wolno!
Gdyż tak oto brzmi nakaz wiary: „na klęczkach wstępujcie na schody, grzesznicy!”
Zaprawdę, chętniej widzę bezwstydnego, niźli te zezujące oczy ich wstydu i nabożności!
Któż to stworzył sobie takie jaskinie i te schody pokutne? Zaliż nie byli to ci, co się ukryć pragnęli, co się jasnego nieba wstydzili?
Gdy jasne niebo znowuż poprzez zburzone sklepienie wejrzy na murawę i kraśne91 maki, porastające rozwalone mury – wonczas dopiero serce swe skłonię ku przybytkom tego Boga.
Przezwali Bogiem wszystko, co im się przeciwiało i sprawiało ból: zaprawdę wiele bohaterstwa było w tym ich bohomolstwie92!
Zaś inaczej Boga swego kochać nie umieli, niż przybijając do krzyża człowieka!
Jako trupy żyć pragnęli, kirem czernili trupy swe; nawet w ich mowach wietrzę przykre zaduchy trupiarni.
A kto w ich bliskości przebywa, zamieszkuje w bliskości czarnych stawów, z których kumaki pieśń swą zawodzą słodkim głębokiej zadumy przyśpiewem.
Lepsze pieśni śpiewać mi winni, abym w ich wyzwoliciela uwierzyć zdołał: bardziej wyzwolonymi jawić mi się winni jego wyznawcy!
Nago pragnąłbym ich ujrzeć: gdyż piękno jedynie winno wzywać na pokutę. Lecz któż podmówi ku temu ten zakapturzony posępek!
Zaprawdę, ich zbawiciele nawet nie przybyli z wolności i z siódmego tej wolności nieba! Zaprawdę, oni nie wędrowali nigdy po dywanach poznania!
Z luk składał się duch tych zbawicieli; a w każdej takiej luce umieszczali oni swój omam, swego pokutnika duchowych niedostatków, którego Bogiem przezwali.
Litość ich sprawiła, że ich duch zatonął, a gdy pęcznieli i rozpęczniali litowaniem, wypływało zawsze ku górze wielkie głupstwo.
Krzętnie i wrzaskliwie pędzali swe trzody poprzez swoją ścieżkę: jak gdyby ku przyszłości tylko jedna ścieżka wiodła! Zaprawdę, i pasterze ci należeli do owiec!
Małe duchy a obszerne dusze posiadali ci pasterze: lecz, bracia moi, jakże małymi krainami bywały dotychczas najobszerniejsze dusze!
Krwawe znaki wypisywali na drodze, po której chadzali, a ich szaleństwo pouczało, że krwią dowodzi się prawdy.
Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy; krew zatruwa najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej obłęd i nienawiść serc.
A jeśli ktoś w imię swej nauki przez ogień przejdzie, – czegóż to dowodzi! Zaprawdę, więcej waży to, gdy własna nauka z własnego rodzi się żaru!
Serce pałające, a głowa zimna: gdzie one się zetkną, tam się rodzi nawałnica, tam powstaje „wybawiciel”.
Bywali więksi i zaprawdę, bardziej wysoko urodzeni od tych, których lud zbawicielami zowie, te ponoszące nawałnice!
Lecz i od tych większych, niźli wszyscy wyzwoliciele, winniście się wyzwolić bracia moi, abyście drogę ku wolności znaleźli!
Nigdy nie istniał jeszcze nadczłowiek. Nago ujrzałem ich obu, największego i najmniejszego człowieka: —
Zbyt podobni są obaj. Zaprawdę, i największy był mi – nadto ludzki! —
Tako rzecze Zaratustra.