Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 7
O cnotliwych
Piorunami i ogniem niebieskim należy przemawiać do śpiących i do sennych umysłów.
Lecz głos piękności cichy jest: on wkrada się tylko do najczujniejszych dusz.
Lekko zadrżała i zaśmiała się dziś tarcza ma; to piękna święty śmiech i drżenie.
Z was, cnotliwi, śmiało się dziś me piękno. I tak oto nawiedził mię głos jego: „oni pragną jeszcze – zapłaty!”
Wy chcecie jeszcze zapłaty, wy cnotliwi! Chcecie nagrody za cnotę, nieba za ziemię i wieczności za wasze dziś?
I oto złorzeczycie mi za to, że pouczam, iż nie ma zapłaty, nie masz płatmistrza? I zaprawdę, uczyłem ja nieraz, że cnota jest własną swą nagrodą.
Och, tym jest smutek mój: iż na dno rzeczy wtłaczano nagrodę i karę – i wreszcie na dno dusz waszych, wy cnotliwi!
Lecz jako kieł dzika niechaj słowa me będą i niech wam dusze aż do dna rozerwą; lemieszem chcę wam być.
Wszystkich skrytości waszych głębi na światło dobędę; a gdy tak lemieszem przeorani i skruszeni na słońcu legniecie, wówczas kłamstwo wasze od prawdy łacno się oddzieli.
Gdyż tym jest prawda wasza: jesteście za schludni na brud słów takich, jak: zemsta, kara, nagroda, odwet.
Kochacie swą cnotę, jak matka dziecię kocha; i któż słyszał kiedy, żeby matka za tę miłość opłacona być chciała?
Cnota wasza – to wasze najdroższe własne ja. Pragnienie pierścienia jest w was: by samego siebie dosięgnąć, toczy się i obraca każdy pierścień.
Jako gwiazda, co gaśnie, jest każdy postępek cnoty waszej: światło jej wciąż jeszcze w drodze, wędruje wciąż – i kiedyż ono drogę swą ukończy?
Tak i światło cnoty waszej wciąż jeszcze jest w drodze, choć dzieło już dokonane jest. Niechaj zapomniane będzie, niech zamrze: promień światła jego wciąż jeszcze wędruje.
Że cnota wasza jest waszą samością, nie zaś czymś obcym, ani skórą, ani płaszczem: to prawda, ze dna duszy wam wydarta, wy cnotliwi! —
Bywają wprawdzie i tacy, których cnotą jest kurcz pod biczem: baczyliście mi zanadto na krzyk takich cnotliwców!
Bywają i tacy, którzy cnotą zwą zleniwienie swych nałogów: a gdy ich zemsta oraz ich zawiść członki swe prężą, ożywia się wówczas ich „sprawiedliwość”; przeciera zaspane oczy.
Bywają i tacy, którzy wstecz bywają pociągani: ciągną ich własne diabły. Lecz im głębiej padają tym płomienniej żarzą się ich oczy oraz pożądanie Boga.
Och, i takie wołania dobiegły uszu waszych, wy cnotliwi: „czym ja nie jestem, to jest mi Bogiem, i cnotą!”
Bywają i tacy, co wloką się ciężko i zgrzytliwie, jako wozy, kamienie w dół zwożące: ci mówią wiele o cnocie i godności – hamulec swój cnotą zowiąc!
Bywają i tacy, co są jako zegary powszedniości nakręcane codziennie; cykają i chcą, by się to cykanie – cnotą zwało.
Zaprawdę, uciechę mi oni gotują: gdzie ujrzę zegar taki, będę go nakręcał mym szyderstwem; i warczeć mi oni przy tym jeszcze winni!
Bywają też i dumni z pełnej garści sprawiedliwości, aby w jej imię pastwić się nad każdą rzeczą: tak iż świat w ich niesprawiedliwości tonie.
Och, jakże fałszywie wypada słowo „cnota” z ich ust! A gdy mówią „jestem sprawiedliwy” brzmi to jak: „jestem pomszczony!”
Cnotą swą radzi wrogom swoim oczy wydrapać; wywyższają się na to tylko, aby innych poniżyć.
Bywają również i tacy, co w bagnie siedząc, tak z sitowia przemawiają: „Cnotą – jest cicho w bagnie siedzieć.
Nie kąsamy nikogo i schodzimy z drogi każdemu, co gryźć chce; we wszystkim jesteśmy tego przekonania, jakie nam dadzą”.
Bywają również i tacy, co umiłowawszy gesty, mniemają: cnota jest pewnego rodzaju gestykulacją.
Ich kolana zawsze nabożeństwa czynią; dłonie są sławieniem cnoty, lecz serce nic nie wie o tym.
Bywają wreszcie i tacy, co głosić zwykli o cnocie: „cnota jest konieczna”; w głębi duszy wierzą jednak w to tylko, iż policja jest niezbędna.
A niejeden, co wyżyn człowieczych dojrzeć nie jest w stanie, zwie to cnotą, iż niskość ludzką zbyt blisko ogląda: i ten zły swój wzrok chrzci mianem cnoty.
Niektórzy chcą być zbudowani i wydźwignięci i zwą to cnotą, inni znów pragną być powaleni – i zwą to również cnotą.
Tak oto mniemają nieomal wszyscy, iż biorą udział w cnocie; zaś co najmniej każdy chce być znawcą w rzeczach „dobra” i „zła”.
Lecz nie na to przyszedł Zaratustra, by tym łgarzom i błaznom powiadać: „I cóż wy wiecie o cnocie! I cóż wy o niej wiedzieć możecie!” —
Lecz obyście się starymi słowy znużyli, przyjaciele moi, słowy nabytymi od błaznów i łgarzy. Umęczcie się słowami: „nagroda”, „odwet”, „kara”, „zemsta w sprawiedliwości” —
Umęczcie się mówieniem „że ten postępek jest dobry, ponieważ jest niesamolubny”.
Och, przyjaciele moi! Że wasza samość tkwi w postępku, jak matka w dziecięciu: takimi niech będą wasze słowa o cnocie!
Zaprawdę, zabrałem wam setkę słów miłych i lube igraszki waszej cnoty; i oto dąsacie się na mnie jak dzieci.
Igrały oto nad morzem, – przyszła fala i porwała im igraszkę w głębie: płaczą tedy.
Lecz ta sama fala przyniesie im nowe igraszki i wyrzuci przed nimi nowe barwiste muszelki!
Pocieszą się wnet dzieci; podobnież i wy, przyjaciele moi, znajdziecie niebawem swe pocieszenia – i nowe barwiste muszelki! —
Tako rzecze Zaratustra.
O hołocie
Życie jest krynicą rozkoszy; lecz gdzie i hołota pija, tam wszystkie studnie są zatrute.
Sprzyjam wszystkiemu, co schludne; ale tych wyszczerzonych pysków ścierpieć nie mogę, nie znoszę pragnienia niechlujnych.
Rzucili spojrzenie w głąb studni: i oto wyziera mi ze studni ich przemierzły chichot.
Świętą wodę zatruli swą lubieżnością; a gdy swe brudne sny rozkoszą nazwali, zatruli nawet i słowa.
Niechętnym staje się i płomień, gdy oni swe wilgłe serca do ognia znoszą. Nawet duch dymi i swąd dawać poczyna, gdzie się hołota do ognia tłoczy.
Mierźle słodkawym i omiękłym staje się w ich dłoniach każdy owoc: spojrzenie ich czyni każde drzewo owocne uschłym na wierzchołku i wywrotnym pod lada wiatr.
A niejeden, co się z życia wycofał, wycofał się tylko od hołoty: nie chciał z nią wspólności przy studni, ognisku i owocach.
A niejeden, co na pustynię poszedł i z drapieżnymi zwierzęty93 pragnienie cierpiał, nie chciał tylko wraz z niechlujnymi poganiaczami wielbłądów zasiadać u cysterny.
A niejeden, co jako burzyciel przychodził, jako gradobicie pola uprawne nawiedzał, chciał tylko hołocie nogę wetknąć w paszczę i tako gardziel jej zatkać.
Owym kęsem, przy którym namordowałem się najbardziej, nie była wątpliwość, zali życie potrzebuje koniecznie wróżdy94, śmierci i krzyżów męczeńskich: —
Lecz, żem się pytał samego siebie i dusił nieomal mym pytaniem: czyżby? czyżby życie potrzebowało nawet i hołoty?
Sąże konieczne studnie zatrute, ogniska cuchnące, marzenia skalane i czerwie w chlebie życia?
Nie nienawiść moja, lecz mój wstręt żerował głodny na życiu! Och, i ducham sobie obmierził, gdym spostrzegł, że i hołota miewa błyskotliwego ducha!
I do panujących tyłem się odwróciłem, gdym ujrzał, co oni zwą panowaniem swym: szacherkę i targi o władzę – z hołotą!
Wśród ludów obcej mieszkałem mowy z zatulonymi uszy: aby mi język ich szacherki obcym pozostawał oraz ich targi o władzę.
Nos sobie przysłaniając, mijałem niechętny wszelkie wczoraj i dziś: zaprawdę, wszelkie dziś i wczoraj cuchnie piszącą hołotą!
Jako kaleka, – głuchy, niemy i ślepy: tak oto przeżywałem długie czasy, abym nie potrzebował żyć pośród hołoty rządzącej, piszącej i używającej.
Mozolnie wspinałem się na stopnie i ostrożnie przy tym; liche jałmużny rozkoszy orzeźwieniem mi były; przy kiju spełzło ślepcowi życie.
I cóż się stało ze mną? Jakżem się ja wyzwolił ze swego wstrętu? Jakżem odmłodził swe oko? Jakżem się ja wzbił na te wyżyny, gdzie żadna hołota u studzien nie zasiada?
Nadarzyłże mnie wstręt własny skrzydłami i źródliska wyczuwającymi siłami? Zaprawdę, na najwyższe szczyty wzlecieć musiałem, aby odnaleźć krynicę rozkoszy!
O, znalazłem ja ją, bracia moi! Tu na wyniosłościach najwyższych tryska mi krynica rozkoszy! – Jest więc życie, do którego spragniona nie ciśnie się hołota!
Zbyt gwałtownie bijesz ty mi, rozkoszy źródło! I często kielich opróżniasz dlatego tylko, że go ponownie napełnić pragniesz!
I uczyć się jeszcze muszę z większą do ciebie zbliżać się skromnością: zbyt gwałtownie rwie się me serce ku tobie: —
To serce moje, na którym lato w słońcu płonie, lato krótkie, gorące i posępne, a tak ogromnie szczęśliwe: jakże me serce latowe twojej pożąda ochłody!
Minął ociągający się smętek mej wiosny! Minęła złośliwość płatów śniegu czerwcowych! Latem stałem się na wskroś i letnim południem!
Latem na wzniesieniach najwyższych i chłodnymi źródły, i błogą ciszą: o, chodźcież, przyjaciele moi, aby się ta cisza jeszcze bardziej błogą stała!
Gdyż to jest nasza wyżyna i nasza ojczyzna: za wysoko i zbyt stromo mieszkamy dla wszystkich niechlujnych oraz dla ich pragnienia.
Czyste oczy wasze, przyjaciele, niechże wejrzą w krynicę mojej rozkoszy! Jakżeby się ona tym zmącić miała! Odeśmieje się ona wam własną swą czystością.
Na drzewie przyszłości zbudujemy swe gniazdo; orły niech samotnikom pokarm w dziobach znoszą!
Zaprawdę, nie jest to strawą, którą by i niechlujni spożywać z nami mogli! Zdawałoby się im, że ogień żrą i pyski popalić sobie gotowi!
Zaprawdę, nie masz tu u nas przytułku dla niechlujnych. Lodową jaskinią zda się nasze szczęście ich ciałom i duchom!
I jako wichry ponad nimi przebywać będziemy, sąsiedzi orłów, sąsiedzi śniegu, sąsiedzi słońca: tako żyją wichry.
I jako wicher wionę ja kiedyś między nich, a własnym duchem odbiorę tchnienie ich duchowi: przyszłość ma tego chce.
Zaprawdę, wichrem jest Zaratustra dla wszelkich nizin; i tą radą radzę wrogom moim oraz wszystkiemu, co tam pluje i śliną miota: „strzeżcie się plucia pod wiatr!” —
Tako rzecze Zaratustra.
O tarantulach
Patrz, oto jest jaskinia tarantul! Chceszże samo zwierzę ujrzeć? Tu wisi jego pajęczyna: dotknij tylko, aby zadrżała.
Otóż i ona: witaj, tarantulo! Czarno tkwi na twym grzbiecie twój trójkąt i znak wróżebny; ja zaś wiem nawet, co w twej duszy tkwi.
Zemsta tkwi w twojej duszy: gdziekolwiek ugryziesz, tam wyrasta czarny strup; jadem twoim o kołowaciznę zemsty przyprawiasz ty duszę!
Tako mówię w przypowieści do was, którzy o kołowaciznę przyprawiacie dusze, wy kaznodzieje równości! Tarantulami jesteście wy dla mnie i ukrytymi mściwcami!
Lecz dobędę ja wnet na jaw kryjówki wasze: i przeto rzucam wam w twarz swój wyżyn śmiech.
I przeto szarpię tę waszą pajęczynę, aby wasza wściekłość wywabiła was z jaskini kłamstwa, i aby zemsta wasza wyskoczyła spoza waszego słowa „sprawiedliwość”.
Gdyż wyzwolenie człowieka z uczucia zemsty: oto co mi jest mostem ku najwyższej nadziei i tęczą po długiej słocie.
Lecz tarantule pragną oczywiście inaczej. „To właśnie niech nam będzie sprawiedliwością, że świat się wypełnia burzami zemsty naszej” – tak oto mawiają między sobą.
„Darzmy zemstą i spotwarzaniem tych wszystkich, którzy nie są nam równi” – tak oto ślubują sobie serca tarantul.
Nadto „wola sprawiedliwości” ona to winna być nadal imieniem cnoty; zaś przeciw wszystkiemu, co władzę posiada, wszczynajmy swój krzyk!
Kaznodzieje wy równości, tyraństwa, to obłęd w niemocy woła tak przez was „sprawiedliwość”: wasze najskrytsze zachcianki tyraństwa kapturzą się tak oto słowami cnoty!
Utrapieńcza pycha i tłumiona zawiść, może ojców waszych pycha i zawiść: oto co z was płomieniem bucha i zemsty obłędem.
Co ojciec przemilczał, to się w synu głosi; i nieraz był mi syn tylko obnażoną tajemnicą ojca.
Zdają się pełnymi zapału: lecz nie serce zapał w nich nieci – lecz zemsta. A gdy się subtelni i zimni stają, nie duch, lecz zawiść subtelnymi i zimnymi ich czyni.
Zawiść wiedzie ich na ścieżki myślicieli; i to jest znamieniem ich zawiści – zawsze ona idzie za daleko: że wreszcie ich znużenie zlec musi na śniegu.
W każdej ich skardze brzmi zemsta, w każdej pochwale dokuczliwość; a być sędzią zda im się snadnie najwyższą błogością.
Aliści radzę ja wam, przyjaciele moi: nie dowierzajcie nikomu, w kim popęd do karania jest zbyt silny!
Lud to złego obyczaju i złego rodu: z twarzy jego wyziera kat i wyżeł tropiący.
Nie dowierzajcie nikomu, co o swej sprawiedliwości mawiać rad! Zaprawdę, ich duszom brak nie tylko miodu.
A gdy się sami za „dobrych a sprawiedliwych” podają, nie zapominajcie, że, aby stać się faryzeuszami, brak im tylko – władzy!
Przyjaciele moi, ani pomieszany z innymi, ani uchodzić za kogo innego nie pragnę.
Bywają i tacy, co głoszą mą naukę o życiu: lecz są zarazem kaznodziejami równości i tarantul.
A że k’woli95 życia przemawiają, aczkolwiek, z życia wycofani, w norach swych tkwią, pająki te jadowite! – czynią to dlatego, że chcą tym właśnie bólu przyczyniać.
Dokuczyć chcą tym, co teraz władzę mają: gdyż u tych ludzi kaznodziejstwa śmierci najchętniej bywają widziane.
Gdyby inaczej było, inaczej by też pouczały i tarantule; wszak to one właśnie były niegdyś najlepszymi zaprzańcami życia i podpalaczami stosów kacerskich.
Z tymi kaznodziejami równości pomieszany być nie chcę, ani za jednego z nich uchodzić nie pragnę. Gdyż tak oto mówi mi sprawiedliwość: „ludzie równi nie są”.
I stać się równymi nawet nie powinni! Czymże by była ma miłość nadczłowieka, gdybym pouczał inaczej?
Na tysiącu mostów i po stopni tysiącu winni się tłoczyć ku przyszłości, coraz więcej wojny a nierówności niecić między nimi należy: tak mi ma wielka miłość mówić każe!
Wynalazcami obrazów i upiorów stawać się winni w zwalczaniu się wzajemnym, i tymi obrazami a upiorami winni najwyższe walki staczać!
Dobro i zło, bogactwo i ubóstwo, wyniosłość i gminność, oraz wszystkie imiona wartości: orężem winny być one, a zbrojnym swym poszczękiem znamionować, iż życie samo siebie ustawicznie przezwyciężać musi!
Na wysokościach w stopnie i kolumny spiętrzać się pragnie życie samo: w odległe chce spoglądać dale, ku błogim chce wyzierać pięknościom, – przeto wyży96 potrzebuje!
A że wyniosłości wymaga, wymaga też i stopni, oraz przeciwieństwa stopni i wstępujących! Wspinać się pragnie życie, a wspinając, przezwyciężać siebie.
I patrzcież mi, przyjaciele! Tu oto, gdzie tarantuli nora, wznoszą się ku górze ruiny starej świątyni, – spojrzyjcież mi tylko rozjaśnionymi oczy!
Zaprawdę, kto tu niegdyś myśli swoje w kamieniu spiętrzył, ten życia tajemnicę pojmował, jako najwięksi pojmują mędrcy!
Że walka i nierówność w pięknie nawet bywa, oraz wojna o moc, a przemoc: o tym poucza on nas w dobitnej przenośni.
Jakże się tu bosko załamują w zapasach łuki i sklepienia: jakże światłem i cieniem prą i dążą przeciw sobie, boskimi usiłowaniami dążne!
Tako pewnie i tak pięknie bądźmyż i my wrogami sobie, przyjaciele moi! Dążmyż bosko przeciw sobie! —
Biada! oto ugryzła mnie tarantula, ma stara nieprzyjaciółka! Z boską pewnością i pięknie ugryzła mnie w palec!
„Kara być musi i sprawiedliwość, – myśli tarantula, – nie darmo będziesz mi na cześć wróżdy97 swe pieśni tu głosił!”
Zemściła się przecie! I biada! teraz jej jad zemsty mą duszę o kołowaciznę przyprawić gotów!
Ażebym w ów kołowrót nie wpadł, przywiążcież mnie, przyjaciele, do tego słupa! Wolę być raczej świętym u słupa, niźli wirem mściwości!
Zaprawdę, zamiecią ani wichurą Zaratustra nie jest; a jeśli tancerzem bywa, przenigdy być nie chce tarantul tancerzem! —
Tako rzecze Zaratustra.
O sławnych mędrcach
Ludowi służyliście i ludu przesądom, mędrcy wy wszyscy sławni! – a nie prawdzie! I za to właśnie hołdowano wam w pokorze.
I dlatego też cierpiano i waszą niewiarę, gdyż była ona wybiegiem i wykrętem w stronę ludu. Tako pan niewolnikom swoim na niejedno zezwala i raduje się jeszcze ich zuchwalstwu.
Lecz kto przez lud nienawidzony bywa, jako wilk przez psy: oto duch wolny, ten wróg pęt, nieczołobitnik ten, ów po lasach mieszkający.
Jego z kryjówek przepędzić – to było dla ludu zawsze „poczuciem sprawiedliwości”: przeciw niemu szczuł on zawsze swe psy o najostrzejszych zębach.
„Gdyż prawda jest: skoro lud jest przecie! Biada, biada szukającym!” – tak oto rozbrzmiewało z dawien dawna.
Ludowi swemu chcecie wywalczyć słuszność dla jego uwielbień: to było waszą „wolą prawdy”, mędrcy wy sławni!
A serce wasze mawiało zawsze do siebie: „z ludu pochodzę, stamtąd też i głos Boga mnie dochodzi.
Uporni a roztropni, na podobieństwo osła, byliście mi zawsze jako ludu orędownicy.
Zaś niejeden możny, co dobrze z ludem wychodzić pragnął, zaprzęgał przed swe rumaki jeszcze i – osiołka, mędrca sławnego.
I oto pragnę, mędrcy wy sławni, abyście nareszcie skórę lwa precz z siebie zrzucili!
Futro zwierza drapieżnego barwiste oraz kudły badającego, poszukiwacza, zdobywcy!
Och, ażebym ja w waszą „prawdziwość” uwierzyć miał, musielibyście mi wprzódy skruszyć waszą uwielbiającą wolę.
Prawdziwy – tak oto zwę tego, co w bezbożną pustynię idzie i swe żądne uwielbień serce kruszy.
Z żółtych piasków, spod słonecznej spiekoty spoziera i on wprawdzie spragniony w stronę źródłopłynnych ogrójców, gdzie żywe twory pod ciemnymi spoczywają drzewy98.
Lecz pragnienie nie skusi go nigdy, ażeby się zrównał z tymi opieszałymi: bo gdzie oazy, tam są i bożyszcz posągi.
Zgłodniałą, przemoc czyniącą, samotną i bezbożną: taką chce się mieć lwia wola.
Wyzbytą ze szczęścia pachołków, wyzwoloną od bogów i bogomolstwa99, nieustraszoną i straszliwą, wielką a samotną: taką jest wola prawdziwego.
Na pustyni przebywali z dawien dawna rzetelne duchy wolne100 jako pustyni władcy; lecz po miastach mieszkają dobrze odkarmiani sławni mędrcy – zwierzęta pociągowe.
Jakoż zawsze ciągną oni, niby osły – ludu taczkę!
Nie przeto101 powiadam, abym im za to złorzeczył: wszakże służebnymi i zaprzęgowymi pozostaną mi oni mimo wszystko, nawet wówczas, gdy ich uprząż od złota połyskuje.
Dobra to bywała nieraz służba i ceny swej warta. Gdyż tak mówi cnota: „skoro masz być sługą, szukajże takiego, komu twa służba największą przyniesie korzyść!
Duch i cnota twego pana winny wzrastać przez to, że tyś jest jego sługą: tak oto wzrastasz i sam wraz z jego duchem i cnotą!”
I zaprawdę, wy sławni mędrcy, wy ludu sługi! Wyście wzrośli ludu duchem i cnotą – a lud przez was wzrastał! Tymi słowy godność wam świadczę!
Lecz ludem jesteście mi nawet w cnotach waszych, ludem z głupawymi oczy102, – ludem niewiedzącym, czym jest duch!
Duch jest życiem, co się sam w życie wrzyna: we własnej męce mnoży on swą wiedzę, – czyście wiedzieli już o tym?
Zaś szczęściem ducha jest: namaszczonym być i uświęconym łzami na zwierzę ofiarne, – czyście wiedzieli już o tym?
I ślepota ślepca, i jego szukanie, i błąkanie omackiem winny świadczyć o potędze słońca, w które wejrzał, – czyście wiedzieli już o tym?
Górami winien poznający uczyć się budować! Zbyt mało to, że duch góry z posad porusza, – czyście wiedzieli już o tym?
Wy znacie zaledwie ducha błyski: lecz nie widzicie kowadła, którym on zasię jest, oraz okrucieństwa jego młota!
Zaprawdę, obca wam jest duma ducha! Lecz tym bardziej nie znieślibyście skromności ducha, gdyby ona przemówić zechciała!
I nigdy jeszcze nie wolno wam było rzucić ducha w jamę śniegową: nie jesteście na to dosyć gorący! Przeto obce wam są też jego chłodu oczarowania.
A we wszystkim zbyt poufale obcujecie mi z duchem; a z mądrości czyniliście często przytułek i szpital dla złych poetów.
Orłami nie jesteście: przeto nie zaznaliście i szczęścia w przerażeniu ducha. A kto orłem nie jest, nad przepaściami spoczywać nie powinien.
Jesteście mi letni: lecz zimnym jest prąd103 głębokiego poznania. Jako lód mroźne bywają najgłębsze studnie ducha: orzeźwienie cudowne dla dłoni gorących, czynnych.
Czcigodnie stoicie mi oto tutaj, sztywno i z wyprostowanym karkiem, mędrcy wy sławni! – was żaden silny wicher i wola silna nie porywa.
Czyście nie widzieli nigdy żagla, jak po morzu sunie; wypuklony, napięty i drżący od niepohamowania wichrowego pędu?
Jako żagiel od niepohamowania ducha, drżąca ponosi się ma mądrość po morzu – dzika ma mądrość!
Lecz wy ludu sługi, sławni wy mędrcy, – jakżebyście zdołali za mną podążyć! —
Tako rzecze Zaratustra.
Pieśń po nocy
Nastała noc: zagadały głośniej wszystkie źródła bijące. I dusza moja jest źródłem bijącym.
Nastała noc: ocknęły się wszystkie pieśni kochających. I dusza moja jest pieśnią kochającego.
Coś nieukojonego, ukoić się niedającego jest we mnie; i owo głosić się pragnie. Pożądanie miłości jest we mnie; onoć to mową przemawia miłości.
Jam światłem jest: och, gdybymż ja był nocą! Lecz tym jest samotność moja, żem światłem w krąg opasan.
O, bodaj żebym ja był ciemnym a ponocnym! Jakżebym ja ssał u piersi światła!
I was błogosławiłbym nawet roziskrzone gwiazd mrowia i łuki świetlne na podniebiu! – a błogosławiąc, uszczęśliwiał ducha waszymi dary świetlnymi.
Lecz ja we własnym świetle żyję, spijam z powrotem te płomienie, co ze mnie buchają.
Nie znam ja szczęścia biorących; i nie raz marzy mi się, iż kradzenie bodaj że bardziej jeszcze uszczęśliwiać winno, niźli branie.
Tym jest me ubóstwo, że ma dłoń od obdarzania nigdy nie wypoczywa; tym jest ma zawiść, że wyczekujące widzę oczy i rozjaśnione noce tęsknoty.
O, niedolo wszystkich obdarzających! O, przyćmienie słońca mego! O, upragnienie pożądania! O, głodzie trawiący w sytości!
Biorą wprawdzie ode mnie: lecz czy poruszam ja jeszcze ich dusze? Rozłam jest między dawaniem a braniem, a najmniejszy rozłam przekroczyć bywa najtrudniej.
Głód wyrasta z mego piękna: ból rad bym sprawiać tym, komu świecę, zrabować pragnąłbym swoich obdarzonych: – tak oto łaknę złośliwości.
Rad bym cofał rękę w chwili, gdy się ku niej cudza dłoń już wyciąga; ociągając się jako w dół lecąca kaskada, co się w spadzie swoim wciąż jeszcze ociąga: – tak oto łaknę złośliwości.
Taką zemstę wydumała ma pełnia: taka przebiegłość wyłania się z mej samotności.
Me szczęście obdarzania zmarło w obdarowywaniu, umęczyła się sobą ma cnota w nadmiarze własnym!
Kto zawsze obdarza, niebezpieczeństwo mu grozi, iż wstyd zatraci; kto zawsze rozdaje, tego dłoń i serce mają twarde odciski od ustawicznego rozdawania.
Nie zwilża się już me oko wobec wstydu proszących; ręka moja stała się zbyt twarda dla drżenia wypełnionych dłoni. Skądże ta łza na mym oku i to serca zmiękczenie nagłe? O, samotności wszystkich obdarzających! O, niemowna skrytości wszystkich świecących!
Wiele słońc krąży w pustej przestrzeni: do wszystkiego, co ciemne, przemawiają one swym światłem, – mnie nic one nie mówią.
O, taka jest wróżda światła względem wszystkiego, co świeci: bezlitośnie krąży ono swymi drogi.
Niesprawiedliwe w głębi serca względem wszystkiego, co świeci, zimne dla słońc innych, – tak oto krąży każde słońce.
Jako nawałnica ponoszą się słońca drogi swymi i tym jest ich krążenie. Nieubłaganej woli swej ulegają one i tym jest ich chłód.
O, wy to wszak, ciemni i ponocni, wytwarzacie dopiero ciepło ze wszystkiego, co świeci! O, wy to wszak spijacie dopiero mleko i błogie nektary z wymion światła!
Och, lód jest naokół mnie, dłoń moją lodowate parzą dotknięcia! Och, pragnienie mi dolega, a łaknie ono waszego pragnienia!
Nastała noc: och, że też światłem ja być muszę! I pragnieniem pragnień ponocnych! I samotnością!
Nastała noc: i oto wytryskiem krynicy zrywa się we mnie pożądanie me, – przemawiać pragnę.
Nastała noc: zagadały głośniej wszystkie źródła bijące. I dusza moja jest źródłem bijącym.
Nastała noc: ocknęły się wszystkie pieśni kochanków. I dusza moja jest pieśnią kochanka. —
Tako rzecze Zaratustra.