Kitabı oku: «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac», sayfa 24

Yazı tipi:

XLVI

Zilla, we własnym pokoju uwięziona, zaniechała, jak przypominamy sobie, dalszych prób wydobycia się na wolność.

Nazajutrz dopiero stara odźwierna, usłyszawszy nowe wołania Cyganki, pośpieszyła na górę, aby ją wypuścić z zamknięcia.

Zilla zbiegła natychmiast na dół i wypadła na ulicę, aby udać się do mieszkania Cyrana.

Człowiek jakiś zatrzymał ją przed samym domem. Był to jeden z tych, co należeli do nocnej wyprawy.

– Dokąd biegniesz, Zillo? – zapytał.

– Co ci do tego! – odparła niechętnie.

I chciała go wyminąć.

– Bo to, widzisz – ciągnął zbój – jeśli idziesz szukać brata, mogę ci oszczędzić niepotrzebnego trudu.

– Co to ma znaczyć?

– Już po Ben Joelu – odrzekł krótko tamten, nieprzywykły do długich omawiań.

– Nie żyje!

Stanęła w miejscu, bardziej zdziwiona i przelękła niż zasmucona.

Ostatnie wypadki zerwały ostatecznie słabą nić przywiązania, która łączyła ją z Ben Joelem.

– Jak się to stało? – zapytała po chwili.

– Brat zginął porządnie, w zażartej walce – pocieszył ją zbój.

– Chcesz pewnie powiedzieć: w podłej zasadzce, którą urządził na człowieka niewinnego i której sam padł ofiarą! I któż go zabił?

– Tamten.

– Ale kto?

– No, tamten, na którego czekano. Zapomniałem, jak się nazywa.

– A z nim co się stało?

– Także zabity. Cofnąłem się trochę w tył i zza węgła przypatrywałem się tej zabijatyce. Ten, co zabił Ben Joela, dostał w łeb kamieniem od człowieka, po którego chodziliśmy na ulicę Świętego Pawła i któremu brat twój okazywał wielkie posłuszeństwo.

– Hrabia! – szepnęła Zilla. – Postawił więc na swoim. Zamordował nieprzyjaciela, a los uprzątnął mu z drogi wspólnika.

Pochyliła głowę w milczeniu i zdawała się zapominać o otaczającym ją świecie. Towarzysze zbója otoczyli ją, przyglądając się ciekawie i czekając, jak to się skończy.

– Manuel! – wybiegło wreszcie z ust Cyganki. – O Manuelu myśleć teraz trzeba.

Odtrąciła ruchem wyniosłym zastępującego jej drogę włóczęgę i wybiegła na ulicę.

Z początku, niepewna dokąd się zwrócić, postanowiła wreszcie raz jeszcze spróbować szczęścia i zapukać do drzwi starosty.

Prześwietny Jan de Lamothe, zajęty właśnie odczytywaniem ostatniego protokołu sprawy, kazał ją wpuścić bezzwłocznie.

– Panie starosto! – zaczęła – odwołuję się do pańskiej sprawiedliwości.

– Czego jeszcze żądasz?

– Żądam, aby mnie wysłuchano. Przybyłam, aby udowodnić niewinność Manuela.

– Już mi raz o tym wspominałaś. Jakkolwiek nie mogę mieć do ciebie wielkiego zaufania, pozwalam ci mówić, sprawa bowiem zamiast rozjaśniać się, staje się, owszem, coraz ciemniejsza. Mów zatem.

– Panie starosto – podjęła Cyganka. – Manuel jest bratem hrabiego Rolanda.

De Lamothe rzucił na mówiącą spojrzenie zdziwione i prawie gniewne.

Ona jednak, mało dbając o to, jakie wrażenie uczyniły jej słowa, ciągnęła dalej swe zeznanie.

Odsłoniła intrygi hrabiego i ujawniła przed starostą wszystkie środki, jakich chwycono się, aby sprawę zaciemnić i zaprzepaścić.

Starosta jednak zachowywał się względem tych zeznań bardzo niedowierzająco. Spodziewał się innych, bardziej przekonywających.

Potrząsnął głową i rzekł:

– Kłamstwo!

Zilla sięgnęła po swą broń ostatnią.

– A czy uwierzysz mi, panie starosto, gdy ci powiem, że dzisiejszej nocy hrabia de Lembrat kazał zamordować pana de Cyrano; co więcej, że go sam własną ręką zamordował?

Jan de Lamothe porwał się, krzycząc:

– Nieszczęsna! Jak śmiałaś to powiedzieć!

Jednocześnie zadzwonił.

Zjawił się woźny.

– Idź natychmiast do pana de Cyrano i poproś go, aby bez straty czasu przybył do mnie.

Woźny wyszedł, starosta zaś, jakby zapomniawszy o Zilli, jął na powrót wertować papiery.

Upłynęło w ten sposób pół godziny. Zjawił się wreszcie z powrotem posłaniec i oświadczył:

– Pan de Cyrano wyjechał tej nocy i dotąd do domu nie powrócił.

Zilla znów głos zabrała, oznajmiając o śmierci Ben Joela.

– Śmierć Ben Joela – zauważył – nie uwydatnia bynajmniej winy hrabiego. Zobaczę się z panem de Lembrat.

– Panie starosto! – odważyła się prosić Zilla – czy pozwolisz mi odwiedzić Manuela? Bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje on pomocy i pociechy.

– Dziś mogę ci udzielić tej łaski. Weź to.

I Jan de Lamothe podał Cygance kartkę otwierającą wstęp do Châtelet.

Właśnie w chwili gdy Manuela z trudem przywrócono do przytomności, zjawiła się przy nim Zilla.

Na widok jej ani jeden wyrzut z ust mu nie wybiegł. Przepędziła całą godzinę przy łóżku, na którym go złożono; ukorzyła się, wylewała łzy, żebrała przebaczenia – mówiła wreszcie wiele o Gilbercie i o tym, że z uczucia swego czyni ofiarę.

Pożegnała ukochanego słowami:

– Nie trać nadziei! Żyj! Ocalę cię!

W tym samym czasie czcigodny Jan de Lamothe opuścił swój gabinet, udał się na ulicę Świętego Pawła i kazał oznajmić się hrabiemu de Lembrat, który tylko co powrócił z pałacu Faventines.

Bez żadnych też wstępów oświadczył Rolandowi:

– Oskarżenie zwrócone jest przeciw panu.

Hrabia uśmiechnął się wzgardliwie.

– Po tych ludziach wszystkiego spodziewać się można. Muszę cię jednak objaśnić, kochany starosto, że między tym Ben Joelem i Cyranem istniała zadawniona uraza. Cygan zapragnął pewnie wyrównać teraz rachunki, a godnej jego siostrzyczce bardzo jest na rękę zrzucić odpowiedzialność za to na mnie. Zresztą, czy ta wiadomość potwierdza się? Czy Cyrano został naprawdę zamordowany?

– Od chwili gdy wyjechał, nie widziano go w zajeździe.

– To niczego nie dowodzi. Znamy wszyscy jego usposobienie awanturnicze; mógł był łatwo wybrać się w dalszą drogę, nie uprzedziwszy nikogo.

Pomyślał chwilę i dodał tonem uspokajającym:

– Bądź pewny, panie starosto, że za jakie dwa, trzy dni ujrzymy naszego Bergeraka w doskonałym zdrowiu i w wyśmienitym, jak zawsze, humorze. Zresztą, gdyby nie żył, jak to utrzymują, odnaleziono by jego ciało.

– Tak, to prawda! – przytaknął starosta, pokonany bardziej jeszcze spokojnym tonem mowy hrabiego i jego miną, udającą najdoskonalej wiarę w to, co mówi, niż dość kruchymi argumentami.

– A cóż się dzieje z Manuelem? – zapytał hrabia wracając do tego, co go najbardziej obchodziło.

– Brany był dziś rano na konfesaty.

– I przyznał się?

– Nie! Raz jeszcze wszystkiemu zaprzeczył.

– Silny charakter! – zauważył Roland spokojnie, bo już w tej chwili nie lękał się o dalszy przebieg sprawy.

Pomimo wielkiej pewności siebie, którą objawiał hrabia, i jego śmiałych odpowiedzi, starosta, rozstając się z nim, był dziwnie zamyślony.

Umysł jego, oblegany przeróżnymi wątpliwościami, miotał się to w tę, to w ową stronę, jak mucha w sieci pajęczej.

Co się tyczy Zilli, choć smutna i doznanymi wrażeniami znękana, nie upadała jednak na duchu.

Wyszedłszy z gmachu więziennego, otarła ona wilgotne od łez oczy i poszła prosto do mieszkania Cyrana.

Pragnęła za wszelką cenę odzyskać księgę, która w tej chwili była jej niezbędna.

U wejścia do zajazdu spotkała Marotę.

Było to dla niej wielką niespodzianką.

Współtowarzyszki włóczęgi i przygód romantycznych nie widziały się już od dawna, zaledwie też poznać się mogły.

Po szybkiej wymianie słów wyjaśniających, skąd się wzięła jedna i druga, Zilla wyjawiła przyjaciółce wszystko, co przepełniało jej serce, i wskazała główny powód swego przybycia.

Marota patrzyła na nią przez chwilę wzrokiem szczególnym, następnie, nic nie mówiąc, ujęła ją za rękę i poprowadziła do wnętrza domu.

XLVII

Upłynęło wiele dni… i hrabia Roland de Lembrat odzyskał całkowicie, jeśli nie spokojność, to przynajmniej zupełną pewność siebie.

O Cyranie żadnych wieści nie miano.

Roland, aby rolę swą odegrać do końca, posyłał kilkakrotnie do właściciela zajazdu z zapytaniem o poetę, ale sławetny Gonin odpowiadał za każdym razem, że mu nic o panu de Bergerac nie wiadomo.

Gdyby wysłaniec hrabiego był człowiekiem bystrzejszym, zauważyłby może niezwykły ton owych odpowiedzi. Ale nie należał on do tych, co się liczą z takimi drobnostkami i zdając sprawę swemu panu, powtarzał słowa oberżysty bez żadnych uwag dodatkowych.

Hrabia był zatem najpewniejszy, że trup jego wroga spoczywa spokojnie na dnie Sekwany.

Zwycięstwo było zupełne.

Okoliczności wybornie usłużyły zbrodniarzowi. Pozostał sam jeden, uwolniony równocześnie od nieprzyjaciół i od wspólników przestępstwa.

Po śmierci Rinalda i Ben Joela nikt już nie mógł świadczyć przeciw niemu. Pozostawała wprawdzie Zilla, jakąż jednak wartość mogło mieć jej ustne zeznanie wobec faktu, że księga Ben Joela w popiół się obróciła.

Nic już więc teraz nie zaprzątało myśli hrabiego prócz przygotowań do małżeństwa, które postanowił jak najbardziej przyśpieszyć, mało sobie czyniąc z przewidywanego oporu Gilberty.

Codziennie teraz bywał w pałacu na Wyspie Świętego Ludwika i długie narady odbywał z margrabią.

Ten ostatni po każdej bytności przyszłego zięcia przywoływał córkę i wymownie bronił sprawy Rolanda; im bardziej jednak zbliżał się termin ślubu, z tym większą stanowczością powtarzała Gilberta wolę swą, którą od początku otwarcie ojcu oznajmiała.

Margrabia, bardzo wiele nadziei i wyrachowań opierający na tym związku, postanowił nie przykładać wielkiej wagi do słów upartej dziewczyny i nie przestawał ośmielać i zachęcać hrabiego.

W końcu jednak zaniepokoił się.

Gilberta potrafiła przeciągnąć na swą stronę matkę, a pani de Faventines zbudziła w umyśle męża pewne wątpliwości i niepokoje, z którymi – jak to zaraz zobaczymy – walczyć musiał.

Pewnego dnia Roland, według zwyczaju, przybył do pałacu.

Tym razem zaopatrzył on się w broń niezawodną, która miała ostatecznie doprowadzić go do celu. Bronią tą był projekt kontraktu, ułożony w ten sposób, że zaspokajał najambitniejsze pragnienia margrabiego.

Na prośbę hrabiego pan de Faventines kontrakt ów przeczytał.

– Ależ doprawdy, hrabio – odrzekł rozpromieniony – poczynasz sobie po królewsku. Twoja wspaniałomyślność wzrusza mnie głęboko.

– A więc – natarł, nie zwlekając Roland – jeżeli uważasz, panie margrabio, że wszystko w porządku, wypada nam już tylko nadać temu aktowi ważność prawną. Za trzy dni gotów byłbym poślubić pannę Gilbertę.

– Za trzy dni! – powtórzył tamten zamyślając się. – Czy nie byłoby to zbyt gwałtownie? Często przez pośpiech zbyteczny psują się najlepsze sprawy. Nie sądzę, aby córka moja była już dostatecznie przygotowana do tego małżeństwa.

– To i cóż! – odparł hrabia tonem swobodnym i lekkim. – Wszystkie dziewczęta niechętnie pozbywają się wolności. Lubią one, aby były proszone, pożądane, zdobywane. Pewien łagodny opór dodaje im uroku. Znając siebie, nie są bynajmniej nierade tym, którzy w danej chwili podejmują się wyręczyć je w wypowiedzeniu stanowczego: „tak”…

– Być może… jednak zachowanie się Gilberty daje mi dużo do myślenia. Bywa często zamyślona, to znów nienaturalnie egzaltowana. Matka, która zawsze zna lepiej niż ojciec serce córki, mówiła mi, że obawia się niekiedy złych następstw zbyt prędkiego postanowienia.

Roland uśmiechnął się kwaśno.

– Niezbyt to pochlebia mojej miłości własnej – rzekł. – Jednakże nie obawiaj się, panie margrabio. Zaufaj i oddaj mi pannę Gilbertę. Otoczę ją taką troskliwością, takim szacunkiem i taką miłością, że porzuci niebawem swe posępne marzenia o śmierci, jeśli w ogóle miewa je kiedykolwiek.

– Gilberta jest energiczna i stała w postanowieniach.

– Ach, drogi margrabio, jesteś ojcem, a nabawiają cię strachu zwykłe dziewczęce kaprysy! Młoda panna, która grozi otoczeniu swemu, że zabije się, jeśli zmuszać ją będą do małżeństwa z rozsądku, nikomu naprawdę nie jest groźna. Ani jej samej, ani jej pogróżek nie wypada brać poważnie. Proszę zatem o odpowiedź stanowczą. Resztę biorę na siebie.

Margrabia wyciągnął rękę do Rolanda.

– A więc tak – wyrzekł uroczyście – zasłużyłeś sobie, hrabio, na moje zaufanie. Zgadzam się. Niech będzie, jak żądasz.

Prawie natychmiast zawiadomiono o tym Gilbertę.

Przyjęła wiadomość w głębokim milczeniu i z martwą obojętnością.

Była całkowicie już wyczerpana walką, tak długo przeciągającą się, i nie chciała zadawać sobie trudu ujawniania najsłabszego nawet oporu!

Odeszła do swej panieńskiej komnatki, pozostawiając Pakecie zajęcie się przygotowaniami ślubnymi.

Umysł Gilberty znajdował się w stanie nadzwyczajnego podniecenia, które sprawiało, że nie żyła prawie wcale życiem zwykłych ludzi, że powszednie radości i troski prawie zupełnie istnieć dla niej przestały.

Nie uczuwała też najmniejszej trwogi przed tym, co niegdyś dreszczem śmiertelnego przerażenia zlodowaciłoby jej serce.

Myśli jej i marzenia przebywały w jakiejś sferze nadziemskiej, wyższej ponad sprawy doczesne, o której jednak nie umiałaby powiedzieć, czy jest niebem, czy – piekłem.

Pełne otuchy słowa Cyrana uleciały już jej z pamięci. Co więcej, nawet osobą poety i jego niewytłumaczonym zniknięciem zajmować się przestała.

Cała dusza Gilberty wypełniona była Manuelem. Jego tylko jednego dostrzegała we mgle swych marzeń. Dla niego też tylko, z poddaniem się i niemal z radością, czyniła przygotowania do ofiary z życia.

W takich okolicznościach nadszedł dzień ślubu jej z Rolandem.

XLVIII

Wczesnym rankiem Roland wyszedł z pałacu odziany w ślubne suknie i udał się do Luwru, gdzie bywał codziennie, wraz z innymi wielmożami, przy ubieraniu młodego monarchy.

Miał on wśród dworzan wielu przyjaciół, których na swój ślub zaprosił.

Gdy już dopełnił zwykłego ceremoniału, wszyscy postanowili odprowadzić go do pałacu przyszłego teścia.

Wesoły, strojny i gwarny orszak wysypał się z jednej z bram Luwru, mając na czele promieniejącego szczęściem nowożeńca.

Mieszczanie i mieszczanki stawali na drodze, olśnieni blaskiem tych jedwabiów, aksamitów i piór strusich, które w pełnym oświetleniu słonecznym grały najpiękniejszymi barwami.

Z podziwem łączyła się zazdrość, a ta ostatnia nierzadko w nienawiść przechodziła.

Młodzieńcy nie szczędzili przechodniom żarcików, drwin, a niekiedy i obelg. Zachowywali się tak, jakby świat cały do nich należał i – kłaniać się im musiał.

Oblubieniec rej wodził w tym gronie hulaszczym, bo mu tak z roli, a może i z upodobania chwilowego, wypadało.

Nagle uwagę jego zwróciła na siebie pewna szczególnie wyglądająca lektyka – którą niesiono do pałacu królewskiego.

Za tą lektyką postępowali: Zilla, Castillan i Marota. Postępowała też jedna jeszcze osoba, wysokiego wzrostu, barczysta, w czarnej sutannie, której Roland nie znał.

Osobą tą był ksiądz Jakub Szablisty.

Na widok lektyki i otaczających ją ludzi zimny dreszcz przebiegł Rolanda.

Ale uspokoił się natychmiast.

– Zabity! Utopiony! – powtórzył sobie kilkakrotnie.

I z silnym postanowieniem zapomnienia o tym niepokojącym zjawisku wstąpił razem z towarzyszami we wrota pałacu Faventines.

Wszystko tam już było gotowe na ich przyjęcie…

Wielki salon tonął w gęstwinie rzadkich kwitnących roślin i ozdobiony był nowymi wspaniałymi gobelinami.

Margrabia witał w progu napływających gości, których obszerne salony ledwie pomieścić mogły.

Długo on czekał na ten dzień i wiele trudności zwalczyć musiał, zanim go przygotował, więc też w spojrzeniu i w całej twarzy jego widniała radość wielka, połączona jakby z obawą, aby ta rozkoszna rzeczywistość nie zmieniła się nagle w sen i nie uleciała…

Po przybyciu Rolanda prawie wszyscy przy nim się skupili.

Nagle doniosły głos służby oznajmił prześwietnego Jana de Lamothe, starostę paryskiego.

– Cóż tak późno, szanowny nasz przyjacielu? – przywitał go margrabia z wymówką.

– Obowiązek przede wszystkim, margrabio! Kilka ważnych spraw zatrzymało mnie dzisiejszego ranka na urzędzie.

– Jakież to uciążliwe obowiązki! Ani jednego dnia wytchnienia!

Starosta, uroczysty i wynioślejszy niż kiedykolwiek, ciągnął:

– Jedna zwłaszcza sprawa w najwyższym stopniu zajmuje mnie i zaciekawia w tej chwili.

– O cóż w niej chodzi?

– O zniknięcie pańskiego przyjaciela Cyrana.

Margrabia zasępił się.

– To prawda – odrzekł – co się stać mogło z biednym poetą? Prosiłem go na ślub swej córki, tymczasem odpowiedziano mi, że nikt nie wie ani gdzie jest, ani co się z nim dzieje. Czyżby spotkało Cyrana nieszczęście?

– W tym względzie nie wiem jeszcze nic pewnego i to właśnie jest przedmiotem mego niepokoju i moich poszukiwań. Czy zaawanturował się gdzie daleko? Czy też padł ofiarą przypadku lub, co nie daj Boże, zbrodni? Gęsty mrok tajemnicy wszystko to pokrywa. W każdym razie jest to czy też: był to wielki szaleniec i jeśli zajmuję się nim, stosownie do wskazówek, które otrzymałem i które znane są hrabiemu, to jedynie dlatego, że uczynił on w świecie wiele hałasu i że jest rzeczą ciekawą zbadać, dlaczego już go teraz nie czyni. Jeśli zaś mam być szczery, to wyznam, że skłonny jestem do uwierzenia, iż Cyrano, jak głoszą wieści, został naprawdę zamordowany.

– Biedny Sawiniusz – westchnął margrabia, szczerze wzruszony.

– Szkoda go – zauważył zimno Roland.

– Dajmy pokój temu smutnemu przedmiotowi! – zakończył starosta. – Kiedyż ślub? – spytał, zwracając się do pana młodego.

– W samo południe!

– W takim razie wkrótce już będziemy mieli szczęście powitać pannę młodą.

– Gilberta jest w tej chwili przy matce. Za chwilę ujrzycie ją, panowie.

Przez otwarte okna nadpłynął głos dzwonów katedralnych, przyzywających na nabożeństwo.

Na ten znak goście skupili się dookoła margrabiego, a po małej chwili szmer rozległ się wśród strojnej drużyny.

W otwartych drzwiach zjawiła się Gilberta w białym stroju oblubienicy.

Matka i Paketa postępowały za nią.

XLIX

Bielsza była od welonu, pokrywającego jej czoło.

Uśmiechała się jednak tym zimnym, obrzędowym uśmiechem, do okoliczności zastosowanym, który był ostatnim ustępstwem uczynionym dla ojca.

Przy stroju oblubienicy, olśniewająco i niepokalanie białym, dziwnie odbijał, nie zauważony jednak przez nikogo, naszyjnik bursztynowy…

Ku temu strasznemu darowi Zilli ręka Gilberty sięgała co chwila ruchem nerwowym, ściskając perłę zatrutą, od której spodziewała się wkrótce spokoju i śmierci.

Zamiarem jej było odłożyć do ostatniej chwili wykonanie rozpaczliwego kroku, głos sumienia nakazywał jej zachowywać życie najdłużej jak można, aby dać czas przypadkowi, a raczej Opatrzności, przybyć jej z pomocą, jeśli tam, gdzie ważą się losy ludzi, uznane to zostanie za potrzebne.

Margrabia zbliżył się do niej z otwartymi ramionami.

– Moja córko, dziecię moje najdroższe! – wyrzekł z czułością.

I w tym ojcu, który dokonywał lichego targu, oddając rękę jedynaczki hrabiemu, zbudziło się na chwilę szczere uczucie i prawdziwa łza w jego oku zabłysła, wywołana żalem, a może i skruchą.

Gilberta zwróciła na ojca niewymownie smutne spojrzenie.

„Biedny ojciec! – pomyślała. – Niech mu Bóg przebaczy, bo zaprawdę nie wie, co czyni!”

Dzwony u Panny Marii zamilkły.

– Zaczynają wychodzić – rzekła cichym głosem Paketa.

– Tak – szepnęła drżąc Gilberta – wszystko skończone.

Wygalowany służący zjawił się w tejże chwili w salonie i skłaniając się przed margrabią, oznajmił, że karety już zaszły.

– Panie i panowie – rzekł głośno margrabia – jedziemy.

I wyciągnął rękę do córki.

Ale Gilberta zachwiała się i na fotel upadła, szepcąc niewyraźnie:

– Ach, nie, nie mogę!

Na znak swej pani Paketa wyszła z salonu i powróciła za chwilę, niosąc szklankę wody na srebrnej tacy.

– Uspokój się, pani – rzekł Roland do narzeczonej. – Opanuj wzruszenie. Zaczekamy na pani rozkazy.

– O, nie będziesz pan czekał długo.

Wzięła szklankę do ręki, umaczała w wodzie usta i w tejże chwili wpuściła do niej oderwaną od naszyjnika perłę.

Zgodnie z zapowiedzią Zilli perła rozpuściła się prawie natychmiast, nie zmącając ani trochę kryształowej czystości płynu.

Usta Gilberty poruszyły się lekko. Modliła się pewnie.

Następnie wolnym ruchem podniosła szklankę.

W chwili, gdy rzuciwszy dokoła siebie ostatnie spojrzenie żalu czy też nadziei, do ust ją przytykała, wielkie drzwi salonu otwarły się z łoskotem na całą szerokość i wśród wielkiej ciszy, która tam zapanowała, służący obwieścił głosem donośnym:

– Jaśnie wielmożny wicehrabia Ludwik de Lembrat! Jaśnie wielmożny Sawiniusz Cyrano de Bergerac!

L

– Ach! – wyrwał się słaby okrzyk z piersi Gilberty. – Bóg uczynił cud. Jestem ocalona!

I stawiając nietkniętą szklankę na stole, pośpieszyła na spotkanie wchodzących.

W progu ukazał się Sawiniusz, który postępował, wspierając się na Manuelu i Castillanie. Tuż za tą trójką widać było Zillę, Marotę i księdza Jakuba Szablistego.

Poeta był bardzo blady, skrwawiony bandaż opasywał jego głowę i mimo pomocy dwóch przyjaciół posuwał się z wielką trudnością.

Roland, zmiażdżony niespodziewanym zjawiskiem, stał jak skamieniały, nie przemawiając jednego słowa, nie robiąc jednego poruszenia.

Pierwszemu staroście wraz z przytomnością powrócił głos.

– Co to znaczy?! – wykrzyknął ze zdumieniem naiwnym. – Więc pan nie umarłeś, panie de Cyrano?

– Jak pan widzisz – odrzekł Bergerac. – W każdym razie, jeśli żyję, to niewinien temu z pewnością pan hrabia de Lembrat, gdyż on to mnie właśnie zamordował.

– Panie! Takie oszczerstwo! – wykrzyknął Roland, który wobec niebezpieczeństwa odzyskał natychmiast swą bezczelną odwagę.

Cyrano piorunującym spojrzeniem usta mu zamknął.

– Pozwól mi pan najpierw powiedzieć, co mam do powiedzenia – podjął. – Następnie będziesz mógł się bronić, jeśli potrafisz.

– Na jakiej zasadzie przybyłeś pan tu zamącać uroczystą chwilę mego życia?

– Na zasadzie prawa i sprawiedliwości. A miałeś mnie pan za umarłego i zdawało ci się, żeś już zupełnie bezpieczny? Sądziłeś, że Sekwana trupa mego nie wyrzuci! Wysyłałeś służbę swą na zwiady, a w domu, gdzie mieszkam, mówiono ci, żem przepadł bez wieści. „Wybornie – myślałeś w zaślepieniu wielkim czy też w niepojętej głupocie – nie mam już potrzeby obawiać się swego przeciwnika”. Ale podczas gdy winszowałeś sam sobie łatwego triumfu, przyjaciele moi czuwali, a oczy ich, bystrzejsze od oczów miejskich pachołków, spostrzegły mnie spoczywającego bez przytomności na mieliźnie, na którą cisnąłeś mnie w zbytnim pośpiechu. Dzięki temu dzielnemu młodzieńcowi i tej odważnej dzieweczce – przy tych słowach Cyrano uścisnął serdecznie ręce Castillana i Maroty – wydobyty zostałem z tego błota, gdzie inaczej marnie bym dni swoje zakończył. Jeśli ukrywałem się aż do tej chwili, jeżeli rozmyślnie kazałem rozgłaszać wieści o swym zniknięciu, czyniłem to w tym celu, aby cię przydybać i ugodzić w samej chwili twego triumfu. W takiż sam sposób i ty chciałeś kiedyś zgubić Manuela.

Cyrano wyczerpany zamilkł. Chciał wszystko od razu wypowiedzieć, a wysiłek ten odnowił i wzmógł jego cierpienia.

– Ależ to niesłychane! – zawołał z udanym oburzeniem Roland. – Panie margrabio, jako gospodarz domu racz położyć koniec tej scenie skandalicznej.

– Z wolna, panie hrabio – wmieszał się w tej chwili Jan de Lamothe, który z niezmierną uwagą słuchał słów Cyrana – przyjaciel musi tu ustąpić miejsca sędziemu. Rzecz powinna być dokładnie zbadana.

– Dzielnie powiedziane, panie starosto! – rzekł poeta. – Te słowa godzą mnie z panem.

I podał rękę dawnemu przeciwnikowi, a wskazując Rolanda, dodał:

– Ten człowiek nadużył pańskiej dobrej wiary. Wtrącił on do więzienia brata, aby mu zagrabić majątek i imię. Cygana Manuela nie ma już, panie starosto; jest tylko wicehrabia Ludwik de Lembrat, którego panu przedstawiam. W imieniu królowej regentki, najmiłościwszej naszej pani, żądam też od pana, abyś uznał jego tytuł i stanowisko.

– A ja – wykrzyknął Roland, którego wściekłość bezsilna czyniła prawie nieprzytomnym – żądam od pana, w imieniu służących mi praw, abyś kazał natychmiast uwięzić obu tych oszustów: jednego, który się mieni moim bratem, drugiego, który mu w tej intrydze dopomaga.

Margrabia, nie przyjmujący dotąd udziału w tej nadzwyczajnej scenie, ośmielił się wreszcie zauważyć:

– Jednakże, hrabio, jeśli mają dowody?

– Nie mają ich.

– Nie ma tych, które mi pan skradłeś – odezwał się Cyrano. – Nie ma ani strasznego dla ciebie zeznania twego ojca, ani księgi Ben Joela, ani wreszcie świadectwa twą ręką własną spisanego. Pozostało mi wszakże zeznanie twego służącego Rinalda, spisane w obecności mego przyjaciela Jakuba Szablistego, tu obecnego i szczęśliwie przezeń zachowane; pozostaje mi wreszcie świadectwo Zilli.

Powracam z Luwru. Królowa Anna udzieliła mi posłuchania; dowody, które jej przedstawiłem, przekonały ją. Z woli monarchini Manuel został wypuszczony na wolność; z jej woli również pan zostaniesz ukarany. Przeczytaj, panie starosto, rozkaz najjaśniejszej regentki.

– Wszystko przeciw mnie! – jęknął Roland. – Jestem zgubiony.

Prześwietny Jan de Lamothe wziął do ręki i odczytał rozkaz, opatrzony podpisem królowej.

Przystąpił do Rolanda, który siedział zagłębiony w fotelu, gdzie przed chwilą spoczywała omdlewająca Gilberta i dotykając ramienia jego palcem, wyrzekł:

– Bardzo żałuję, panie hrabio, tego, co się dzieje, ale według brzmienia rozkazu jej królewskiej mości, zmuszony jestem pana uwięzić. Margrabio, każ pozamykać bramy swego pałacu i poślij po straż miejską.

– Mnie uwięzić, mnie? – bełkotał Roland.

– Tak: jako oskarżonego o zbrodnię zabójstwa i fałsz – dokończył starosta. – Proszę o szpadę, panie de Lembrat.

– A! – wykrzyknął Roland zduszonym bezsilną wściekłością głosem.

I zaciśniętą pięścią uderzył się w czoło, jakby chciał przeciw sobie samemu zwrócić gniew szalony.

Krew uderzyła mu do głowy, całe ciało trząść się jęło spazmatycznie. Źrenice jego wywróciły się; zimny pot wystąpił na czoło; gardło ścisnął skurcz gwałtowny.

Dusił się.

Wówczas machinalnie, aby zapobiec gwałtownemu napadowi, z tym instynktem zachowawczym, który nakazuje człowiekowi sięgnąć po każdy środek ratunku, jaki ma pod ręką, pochwycił szklankę wody, pozostawioną przez Gilbertę, i jednym łykiem do dna ją wypił.

Stało to się tak szybko, że Gilberta, zlodowaciała z przerażenia, nie zdążyła nawet jednym poruszeniem ostrzec go i powstrzymać.

– A! – krzyknęła rozpaczliwie. – Otruł się!

– Co pani mówi? – spytał stojący przy niej Manuel.

– Tak – szepnęła cicho a prędko – ta trucizna była przygotowana… dla mnie. Nie wiedział o tym. Ach, spojrzyj pan na hrabiego.

Roland podniósł się na siedzeniu, jakby podrzucony sprężyną. Szklanka upadła i potoczyła się po dywanie. Z rozszerzonymi strasznie źrenicami hrabia pozostał przez chwilę w postawie stojącej, potem ozwało mu się w gardle krótkie śmiertelne rzężenie i runął na posadzkę jak gromem rażony.

Zilla podbiegła i mijając szybko Gilbertę, spytała:

– Perła?

– Tak! – odrzekła tamta w najwyższym przerażeniu.

– Bracie mój, bracie! – rzekł Manuel, który wraz z innymi świadkami tej sceny cisnął się do leżącego.

– Hrabia de Lembrat nie słyszy już pana – wyrzekła poważnie Zilla.

Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
410 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu