Kitabı oku: «Król Zamczyska», sayfa 7
II. Geneza „Króla zamczyska”
Zanim przystąpił do wykonania zamiaru, była naturalnie chwila rozważania: do jakiego zwrócić się tematu? I w jaką odziać go formę? Miałże, jak w Zamku Kaniowskim, czerpać i teraz z niedawnych wspomnień historycznych i stąd zaczerpnięty temat znów w bajronicznej podawać formie? Czy też, jak w Sobótce, sięgać do zamierzchłych tradycji i współczesny obyczaj ludowy wiązać z cudownością bajecznych podań i wierzeń ludowych? Stawały zapewne przed nim i inne wzory współczesne, tak z polskiej poezji, jak i obcej, ale jak własne, tak i cudze nie odpowiadały teraz jego nastrojowi. Przyjechał do Francji z bogatym skarbem wrażeń, przeżyć, wspomnień z siedmioletniego pobytu w Galicji, chciał naprzód z tego świeżego zdroju zaczerpnąć temat i podać go w formie jak najprostszej, bez oglądania się na żadne wzory. Tak się urodził Król Zamczyska.
Że tak było, że przez takie rozważania przechodziła myśl Goszczyńskiego przed rozpoczęciem powieści, dowodzi tego bardzo jasno krótki z polotem poetyckim napisany wstęp do niej. „Poezja – czytamy tam – jest wszędzie, w każdej chwili, jak bóstwo, nikomu nie wzbronna132, jak zbawienie, jak uczciwa sława. Nawet nasz wiek, tak osławiony, tak okrzyczany prozaicznym, nawet nasze pokolenie, odsądzone od czci i wiary przez idealistów, mają swoją poezję. Nie jest ona wprawdzie ani rajską, ani homeryczną, ani romantyczną, ale jest tak dobrą, jak wszystkie starsze jej siostry, jest poezją swojego czasu. Nie potrzeba jej daleko szukać, nie potrzeba jej uganiać poza obrębem dzisiejszej ludzkości, nie potrzeba jej sobie wymyślać, jest ona pomiędzy nami, w sferze naszego życia, naszych ludzi, w postaciach najpowszedniejszych”. A w dalszym ciągu tego krótkiego wstępu dodawał: „Chwile, przeżyte pod wpływem takiej poezji, stanowią najdroższy zapas najmilszych w moim życiu wspomnień: mam je z każdej epoki moich dziejów, a epoką najobfitszą może w taką poetyczność jest ostatni mój pobyt w krainie podkarpackiej”…
Otóż kiedy w danej chwili, w celach literackich, przeglądał w myśli ten „najdroższy” zapas wspomnień i przeżyć ze swego niedawnego, ale już przesłoniętego mgłą oddalenia pobytu w Galicji, jedno szczególnie wspomnienie przyciągnęło ku sobie jego fantazję i serce i stało się zarodem nowego dzieła poetyckiego. Było to wspomnienie przelotnej znajomości z człowiekiem, który w całej okolicy, gdzie przebywał, uchodził za obłąkanego, i który był nim w istocie, ale którego obłąkanie miało cechy głębokiej i szczerej poezji i na tle swego czasu mogło się stać symbolem namiętnej miłości ojczyzny. Był to niejaki Machnicki, niższy urzędnik austriacki w Galicji w pierwszej ćwierci dziewiętnastego wieku, ale człowiek z wyższym wykształceniem i, jak się dowiadujemy z powieści Goszczyńskiego, władający nawet kilku językami obcymi.
Postać tę, aż do obecnej chwili, znaliśmy tylko z tej powieści i nie wiedzieliśmy, o ile ona miała byt realny, niezależny od fantazji autora. Dopiero w świeżo wydanych przez Stan. Wasylewskiego pamiętnikach Ludwika Grzymały Jabłonowskiego (z rękop. w Ossolineum), pt. Złote czasy i wywczasy. Pamiętnik szlachcica z pierwszej połowy XIX stulecia (Lwów 1920), znajdujemy wzmiankę o Machnickim, stwierdzającą jego rzeczywistość, niezależną od powieści. Na str. 5 książki powiada Ludwik Jabłonowski, że „w zwaliskach Kamieńca133, zburzonego nie wiedzieć wśród jakiej wojny, przebywał zwykle obłąkany Machnicki; w r. 1833 zawiozłem tam Goszczyńskiego, którego natchnął Królem Zamczyska. Był to niski urzędniczek król. miasta Krosna, mały, chudy, łysy, w siwej kapocie, całkiem nieszkodliwy, chadzał w odwiedziny po dworach i nawet wiersze składał”. Dziś, dzięki p. Feliksowi Konopce z Brnia, możemy nie tylko upewnić się, że bohater powieści Goszczyńskiego był postacią rzeczywistą, ale i podać jego portret, odmalowany przez stryjecznego dziada, tj. stryja ojca p. Feliksa, bar. Prospera Konopkę, który był uczestnikiem powstania w 1831 r. (otrzymał krzyż Virtuti militari), a jednocześnie oddawał się malarstwu i przez lat kilka, już po r. 1831, był uczniem wiedeńskiej Akademii sztuk pięknych. P. Feliks Konopka na podstawie porównania tej akwareli z innymi portretami i szkicami tegoż artysty przypuszcza, że pochodzi ona jeszcze z lat przed powstaniem listopadowym, a że wszystkie te szkice i portrety „odznaczały się fotograficznym niemal uchwyceniem podobieństwa”, sądzi więc, „że i w tym portreciku mamy bardzo wierną podobiznę Króla Zamczyska”134.
Wreszcie p. Feliks Konopka, wiedząc, że mam opracować Króla Zamczyska dla Biblioteki Narodowej, a o rzeczywistym istnieniu Machnickiego nie byłem jeszcze wtedy dostatecznie przekonany, zwrócił mi uwagę, że dziś jeszcze w Krakowie można znaleźć osobę, liczącą dziś już lat 97, która będąc małą dziewczynką, widywała Machnickiego w domu swoich rodziców w Jasielskiem. Jest nią p. Eugenia ze Swiejkońskich Stojowska. Dzięki tej informacji zwróciłem się do p. Stojowskiej, pomimo późnego wieku obdarzonej jasnym i żywym umysłem, i z jej ust otrzymałem potwierdzenie tego, o czym mnie p. Feliks Konopka informował.
Oprócz tego zawdzięczam p. Feliksowi Konopce inne jeszcze wiadomości o Machnickim, jako rzeczywistym osobniku, który posłużył Goszczyńskiemu za model do Króla Zamczyska. W liście swoim do mnie z dnia 25 sierpnia 1921 r. pisze on co następuje: „Z opowiadań innych krewnych moich (dziś już nieżyjących), którzy Machnickiego osobiście znali – jeździł on bowiem po dworach okolicznych i dalszych, jak kwestarz, przesiadując nieraz tygodniami w gościnniejszych domach – odnosiłem zawsze wrażenie, że Goszczyński, idealizując swojego bohatera, przedstawił jednak bardzo wiernie stosunek miejscowego obywatelstwa do Machnickiego. Lubiono go w towarzystwach, gdyż bawiono się jego osobą i powiedzeniami, które czasem dziwnie zastanawiały i niepokoiły, i sadzano go do stołu, jak gościa, ale równocześnie (o czym już Goszczyński nie wspomina) obdarzano go bez ceremonii, jak żebraka. Ten ostatni rys, nielicujący z tym jakimś głębszym samopoczuciem królewskości, w które Machnickiego przystraja poeta, może jednak doskonale iść w parze z megalomanią obłąkanego, a zwłaszcza harmonizuje w zupełności z charakterystyką typu, którą znajdujemy w akwareli pędzla Prospera Konopki. – Z własnych słów Machnickiego cytowano mi tylko jedno zdanie, które z predylekcją powtarzał, gdyż było ono wyrazem jego idée fixe: „A ja wam powiadam, że diabeł urodził się w atramencie”. Woził nawet Machnicki ze sobą dużą butlę atramentu, którą ponoś otaczał urokiem tajemniczości, i nigdy z nią się nie rozstawał.
Tyle tylko wiadomości przekazała nam o Machnickim tradycja miejscowa, tradycja społeczeństwa, które w Machnickim widziało tylko nieszkodliwego a zabawnego wariata, a na które on, pomimo iż pozwalał mu zaopatrywać swoje potrzeby gospodarcze, spoglądał z góry, z wysokości idei, którą był do głębi przejęty, idei wskrzeszenia niepodległej Polski, i z wysokości stanowiska, jakie mu obłąkana wyobraźnia podsunęła – tymczasowego następcy czy zastępcy dawnych królów polskich. Ten stosunek Machnickiego do szlachty, wśród której się obracał, a która się jego kosztem bawiła, stosunek urągliwy, bardzo dobitnie się wyraża w twarzy Króla Zamczyska, jak go przedstawił w swoim portrecie Prosper Konopka.
Drugą stroną medalu jest ten wyraz – na pół natchnionego, na pół obłąkanego marzyciela – jaki nadał Goszczyński bohaterowi swojej powieści. Było wiele węzłów duchowych, które zbliżały tych dwóch ludzi do siebie, a które poeta uwydatnił w powieści: zamiłowanie w poezji, w ruinach, w pięknej przyrodzie, tak pięknie odmalowane na początku rozdziału pt. Zamczysko Odrzykońskie, a przede wszystkim równie gorąca i górująca w sercu poety, jak i w sercu obłąkanego bohatera poematu, żądza wyzwolenia ojczyzny spod jarzma obcego. Toteż Goszczyński zupełnie innymi oczami spoglądał na Machnickiego, niż obywatelstwo jasielskie, a to wyraźne współczucie, z jakim się odnosił poeta do szlachetnego obłąkańca, nie mogło ujść uwagi tego ostatniego i nie pobudzać go do pełnego otwarcia swojej duszy przed poetą.
Zresztą Goszczyńskiemu, gdy przedstawiał Machnickiego w swojej powieści, nie chodziło tylko o wierną kopię oryginału, który poznał, jak np. Prosperowi Konopce, ale wziął go za model do postaci symbolicznej, która ogarniała bardzo wiele, a w tej wielości i duszę poety w jej najgłębszych uczuciach narodowych. Jak dla Króla Zamczyska zamek odrzykoński stał się żywym symbolem całej Polski, jej przebrzmiałej i przygasłej, ale w gruzach jeszcze tającej się i tlejącej chwały, tak dla Goszczyńskiego ten obłąkany król miał być symbolicznym przedstawicielem najgorętszych duchów współczesnego pokolenia, pochłoniętych jedną tylko myślą, odzyskania ojczyzny, nic poza nią niewidzących i wszystko dla niej gotowych poświęcić.
Do takich duchów należał i sam Goszczyński, więc i siebie on w tym obłąkańcu wypowiadał, i tu zapewne dokładał do postaci swego bohatera to, czego w niej może nie było, co było wyrazem przekonań samego poety: wiara w lud, w odrodzenie Polski za pomocą ludu. Kiedy w chwili upadku powstania listopadowego, jak opowiada Machnicki, zawaliły się ostatnie pokoje mieszkalne zamczyska i stolica królewska Machnickiego do reszty runęła, a on sam ręce załamał, Stańczyk, jego duch opiekuńczy, zawołał do niego: „No, no, uspokój się… Aby dusza była, znajdzie się ciało. I czegóż tu rozpaczać? Widok wprawdzie bolesny, ale nie powód do rozpaczy. Wicher złamał tylko spróchniałą gałąź: pień drzewa nietknięty i żyje. Wszystkich gałązek nie ocalisz, samego nawet drzewa, o ile jest nad ziemią, nie zabezpieczysz przeciw zepsuciu, ale pilnuj korzenia, tam życie. Dlatego wprowadzę cię w inne mieszkanie; zamknę myśl twoją w nowe formy, bezpieczniejsze i właściwsze. Więcej zyskasz, jak straciłeś”.
W tych słowach Stańczyka zamknął Goszczyński ideę społeczno-narodową, którą uwieńczył swoją symboliczno-alegoryczną powieść. Była to jego od dawna noszona w duszy wiara demokratyczna: tylko przez lud zdoła się Polska odrodzić; inne warstwy nie potrafią podźwignąć upadłej ojczyzny. Ale tu nasuwa się pytanie, jak się godzi ta idea i to ciemne tło szlacheckiego życia w Galicji, na którym Goszczyński odmalował bohatera swojej powieści, z poglądami autora na szlachtę galicyjską, podanymi w Memoriale, spisanym tuż przed powieścią, którego treść po części już znamy.
Myślę, że odpowiedź na to pytanie może być tylko taka: Goszczyński, przedstawiając szlachtę galicyjską w stosunku do Króla Zamczyska, akcentował głównie i prawie wyłącznie jej słabe strony, przede wszystkim jej lekkomyślność, która tak rażąco odbijała od stałości i głębi uczuć obłąkanego Króla. Od uczuć patriotycznych nie odsądzał jej wcale, i w jej lepszych jednostkach, których tu nie pokazywał, bo mu nie były do kontrastu potrzebne, ale których wiele w swoich wędrówkach podkarpackich poznał, w tych lepszych jednostkach widział, zgodnie z Memoriałem, jedynych przechowywaczy „świętego ognia przeszłego życia i narodowości polskiej”. A stosował to jeszcze więcej do kobiet, niż do mężczyzn, bo o kobietach Polkach pisał w Memoriale, że są „rozumne, jak mężczyźni, a szlachetniejsze od nich, bardziej gotowe do poświęcenia się, z żywszym uczuciem narodowości, pod względem cnót i prywatnych i publicznych wyższe niezaprzeczenie od kobiet innych narodów… biorące udział w każdej sprawie bardziej czuciem, jak głową, przywiązujące się do raz wziętej całą mocą miłości, a przeto nieobojętne dla robót demokratycznych”. Otóż tej lepszej części szlacheckiego społeczeństwa wyznaczał on przejściowe wprawdzie, ale ważne zadanie w rozwoju przyszłości narodu, w dziele narodowego odrodzenia i odzyskania niepodległości.
Co myślał o ludzie wiejskim, na którym się głównie miało oprzeć to dzieło, to bardzo wyraźnie w owym Mernoriale wypowiedział.
Macie (w Galicji) lud wiejski polski i ruski135 i oddzielny prawie od tych obydwóch lud góralski, a wszystkie nie lubiące się wzajemnie. Lud polski, plemię w całej może Polsce najdzielniejsze, ale zepsute w wysokim stopniu przez machiawelizm austriackiego rządu, nie uważające się prawie za jedno z Polakami, nie cierpiące szlachty, jako panów i Polaków, ufające rządowi, który ma za ojcowski, trudne do nawracania dla wielkiej ku Polakom nieufności – mimo to usposobione już nieco przez wypadki i propagandę, którego wszakże przysposobienie do powstania i poruszenie w całej masie możne jest tylko przez szlachtę właścicieli, a przynajmniej przez krajowców. Górale wyżsi są od mieszkańców równin i fizycznie, i umysłowo; lud zręczny, pojętny, zuchwały, zacięty, straszny w wojnie prowadzonej w jego okolicach, zwący wszystkich nie-górali Polaków nienawistnym nazwiskiem „Lachów” – nieuległy, najprzystępniejszy z ludu wiejskiego propagandzie, ale przy tym najskrytszy, najchytrzejszy, najdwuznaczniejszy i dlatego wymagający w postępowaniu z nim wielkiej zręczności i ostrożności apostołów. Lud ruski nienawidzi Polaków nienawiścią plemienia, języka, wiary i niewolnika; najbardziej znękany, najbardziej spodlony, mimo to, a może i dlatego, przyjmuje najszczerzej słowa zbawienia i ostatnie wypadki dały mu zręczność pokazać się albo z mniejszą nienawiścią, jak lud innych okolic, ku propagatorom, tj. emigrantom, albo wprost z większą przychylnością, która dochodziła niekiedy do rozrzewniających poświęceń się.
Wreszcie, uzupełniając charakterystykę ludu wiejskiego w Galicji, określał jego uczucia religijne jako „systemat zabobonów, fanatyzmu i czci zewnętrznej”; i kończył wnioskiem, że „nie ma podobieństwa, ażeby przed powstaniem można wlać w niego pojęcie całej ważności przyszłego powstania i usposobić go na lud, godny Rzeczypospolitej”.
Ze wszystkich podanych tu słów Goszczyńskiego o ludzie wiejskim wynika, że jakkolwiek na nim głównie opierał przyszłość Polski, na razie spoglądał na niego jako na siłę ślepą, drzemiącą, nieuświadomioną i niezwiązaną z tradycjami przeszłości. Któż mógł ten lud doprowadzić do poczucia godności ludzkiej i narodowej, otworzyć przed nim skarby pełnej chwały przeszłości, dziś dla niego nieistniejącej, a przede wszystkim powołać do zrzucenia obcego jarzma, które wszelki rozwój jego ducha obywatelskiego i poczucia narodowego tamowało? To mogła zrobić – Goszczyński wyraźnie to powiedział – tylko szlachta, o ile była przejęta miłością ojczyzny i duchem demokratycznym, który by ją zbliżał do ludu i pozwolił jej skutecznie oddziaływać na niego. Ażeby zaś szlachta mogła wypełnić to zadanie, potrzeba, ażeby inicjatywie i bodźca w tym kierunku dawała jej demokracja emigracyjna, tylko nie w taki sposób, jak się to dotychczas zwyczajnie działo, nie w sposób, który obrażał uczucia narodowe szlachty przez pogardę lub lekceważenie narodowości polskiej i bezwzględne, ślepe naśladowanie wzorów obcych w polityce.
Ostatecznie ideologia Goszczyńskiego w czasach pisania Memoriału i Króla Zamczyska nie odbiegała tak daleko od ideologii Krasińskiego, jako autora Psalmu miłości i tzw. Niedokończonego poematu, jakby się to na pozór zdawać mogło. Prawda, że hasło Krasińskiego „z szlachtą polską polski lud” wyznaczało ludowi wobec szlachty drugorzędne stanowisko, ale i Goszczyński na razie godził się na ten stosunek, skoro wierzył, że tylko szlachta mogła ten lud pociągnąć do powstania i natchnąć go duchem obywatelskim. Te zaś gromy, które w Niedokończonym poemacie Krasiński ustami Aligiera136 ciska przedstawicielowi czerwonej demokracji emigracyjnej, Pankracemu, pytania jego, czym by on, Pankracy, był i kto by głosu jego za ludem słuchał, „gdyby nie Chrobrych miecz, Jadwigi niepokalaność, Zygmuntów mądra miłość, Batorych hart” itd., dobrze się godzą i z przestrogami, które dawał Goszczyński Centralizacji Demokratycznej w Memoriale i z duchem powieści, której bohater przejęty jest aż do obłąkania najgłębszą czcią dla wielkiej przeszłości narodu.
III. Wpływ poezji mickiewiczowskiej
Pomysł Króla Zamczyska jest oryginalny, wysnuty, jak wskazano wyżej, z własnych przeżyć i wspomnień poety, jego własną ideologią wykarmiony, ale jak w Zamku Kaniowskim, tak i tutaj poezja Mickiewicza w rozwinięciu szczegółów zostawiła ślady, i to jeszcze wyraźniejsze, niż w tamtym utworze, ślady tego silnego wrażenia, jakie ona na umyśle Goszczyńskiego, w kolei pojawiania się różnych jej utworów, wywierała. W Zamku Kaniowskim najwięcej się uwydatnił wpływ Grażyny, w Królu Zamczyska najwyraźniej odzywają się echa czwartej części Dziadów. Pochodzi to stąd, że bohaterowie tych dwu ostatnich utworów są sobie pokrewni: obaj są ludźmi obłąkanymi, obaj wobec otoczenia, władającego rozsądkiem, zajmują podobne stanowiska. Różnica między nimi ta zachodzi, że Gustawa do obłąkania doprowadziła miłość pięknej kobiety, którą uważał za duszę przeznaczoną dla siebie od Boga, a tylko przez ludzi mu odebraną – Machnickiego w obłąkanie wprawiła namiętność zwrócona do wspaniałych ruin zamku, które stały się dla niego uosobieniem, wcieleniem całej wielkiej przeszłości narodu i wymagały od niego, aby się uznał za króla nad nimi panującego. Ale, mimo tej różnicy, i sam Machnicki spostrzega podobieństwo jednego rodzaju miłości do drugiego. Pewnego razu musiał na jakiś czas odjechać w dalsze strony. „To oddalenie dopiero przekonało mnie, że byłem zakochany w zamku. Tęskniłem za nim, jak za kochanką. Co noc we śnie go widziałem, niekiedy z całym urokiem kobiecej piękności”.
To podobieństwo duchowe między Gustawem a Machnickim poprowadziło do przeniesienia niektórych szczegółów z postaci pierwszego na drugiego. W Dziadach dzieci u księdza, z początku przerażone pojawieniem się pustelnika, potem śmieją się z jego ubioru.
Czemu waspan tak jesteś dziwacznie ubrany?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Z różnych kawałków sukmany,
Na skroniach trawa i liście
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Różne paciorki, wstążek okrajce
Cha, cha, cha, cha!
W Królu Zamczyska Goszczyński powiada, że przy spotkaniu się z Machnickim w ruinach zamku uderzył go jego „strój osobliwy”. Wprawdzie suknie same „nie wydawały pomieszanego umysłu; za to szczersze były dodatki do ubioru. Na głowie miał kapelusz, otoczony wieńcem z gałązek, róż dzikich, okrytych na pół rozwiniętym kwiatem, gałązka świerku sterczała zamiast kity, piersi całe okryte były to rozmaitymi kwiatkami polnymi, to liśćmi…” W scenie uroczystej posłuchania Machnicki „odziany był suknią zrobioną krojem hiszpańskim z łatek rozmaitej barwy”; na głowie, jako następca Stańczyka, miał czapkę trefnisia, której u Gustawa nie widzimy, ale tę czapkę „otaczał na czole uwiędły wieniec z gałązek dzikiej róży”, co znowu jest w stylu Gustawa. Gustaw przechowuje listek cyprysowy, który otrzymał z rąk ukochanej przy pożegnaniu z nią, jako najdroższą pamiątkę, nosi go przy sobie na piersi i chce go pokazać księdzu. Machnicki nosi także na piersi, jako najdroższą pamiątkę, listek, który uważa za pismo, wzywające go do objęcia królestwa po dawnych królach. „Ten list – powiada Król Zamczyska – chowam dotychczas jako najdroższą pamiątkę nowego mojego życia. Jest to niejako dyplom mojej królewskości. Powinieneś go widzieć”. „To mówiąc (opowiada Goszczyński), odemknął wiszący na jego piersiach medalion, kazał się zbliżyć, i podał mi z uszanowaniem nic innego, tylko uwiędły czerwony listek, stoczony w połowie przez owady”.
Są inne jeszcze analogie, zbliżające do siebie tych dwu bohaterów obłąkanych. Gustaw, który „zna żywot Heloizy”, a także „ogień i łzy Wertera”, książkom, podobnym do tych, przypisuje wybujałość swojej namiętności:
Młodości mojej niebo i tortury!
One zwichnęły osadę mych skrzydeł!
I wyłamały do góry,
Że już nie mogłem na dół skręcić lotu.
Kochanek przez sen tylko widzianych mamideł,
Nie cierpiąc rzeczy ziemskich nudnego obrotu,
Gardzący istotami powszedniej natury,
Szukałem, ach, szukałem tej boskiej kochanki,
Której na podsłonecznym nie bywało świecie.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Lecz gdy w czasach tych zimnych nie ma ideału,
Przez teraźniejszość w złote odleciałem wieki,
Bujałem po zmyślonym od poetów niebie…
Gdy zaś nareszcie znalazł na ziemi tę wymarzoną kochankę, jej obraz tak się wyrył w jego sercu i wyobraźni, że ją wszędzie, i tylko ją, widział.
Jeden tylko obrazek na zawsze wyryty,
Czy rzucam się na piasek i patrzę w głąb ziemną,
Błyszczy jak księżyc w wodzie odbity:
Nie mogę dostać, lecz błyszczy przede mną;
Czyli wzrokiem od ziemi strzelę na błękity,
Za moim wzrokiem dokoła
Płynie i postać anioła,
Aż na górne nieba szczyty.
Potem jak orlik na żaglach pierza
Stanie w chmurze i z wysoka,
Nim sam upadnie na zwierza,
Już go zabił strzałą oka;
Nie wzrusza się i z lekka w jednym miejscu chwieje,
Jakby uplątany w sidło,
Albo do nieba przybity za skrzydło.
Tak właśnie ona nade mną jaśnieje.
Te dwa motywy: wpływ lektury i opanowanie wyobraźni przez jeden obraz, rzucone oddzielnie w czwartej części Dziadów (w. 156–170, a potem w. 596–611), odbiły się, złączone z sobą, w jednym ustępie Króla Zamczyska, i to w taki sposób, że drugi motyw poprzedza pierwszy. Na początku swojej spowiedzi przed autorem powieści (w rozdziale Historia Machnickiego) Machnicki powiada, jak to już zaznaczyłem wyżej jego własnymi słowami, że oddalenie się w pewnej sprawie z okolic zamczyska przekonało go, iż był w tym zamku zakochany. Pociągany tęsknotą i niepokojony smutnymi przeczuciami, wrócił, „urwawszy liche interesy”, dla których się oddalił, a które nie miały żadnego związku z jego najskrytszymi marzeniami. Wróciwszy, znalazł zamek w jeszcze większym upadku, co go napełniło smutkiem. „Ale też odtąd jeszcze mocniej zacząłem przywiązywać się do mojego zamku; zacząłem wchodzić z nim w znajomość jeszcze bliższą. Dusza coraz wyraźniej ku niemu lgnęła; przeznaczenie ciągnęło mnie ku niemu coraz częściej. Po całych dniach przypatrywałem się jemu, całe nieraz noce w nim przepędzałem… A kiedy nie mogłem być w nim, albo nań patrzeć, to miałem obraz jego w głowie, jak wyciśniony na mózgu. Z porządku rzeczy reszta świata poczęła mnie coraz bardziej nudzić. Nie znajdowałem już rozrywki, tylko w książkach, a między książkami jedynie w starych kronikach. Czytanie kronik robiło na mnie skutek, jaki robi na zakochanym czytanie romansów. Każdy szczegół dziejów, każda chwała, każda klęska, zmierzały do mojego zamku, jak promienie do jednego ogniska”.
Obok reminiscencji z czwartej części Dziadów słyszymy w Królu Zamczyska także i echo Pieśni Wajdeloty z Konrada Wallenroda. Wajdelota wielbi potęgę pieśni ludowej, zdolnej wskrzeszać w wyobraźni słuchacza w gruzy zapadłą przeszłość:
Jako w dzień sądny z grobowca wywoła
Umarłą przeszłość trąba archanioła,
Tak na dźwięk pieśni kości spod mej stopy
W olbrzymie kształty zbiegły się i zrosły.
Z gruzów powstają kolumny i stropy,
Jeziora puste brzmią licznymi wiosły,
I widać zamków otwarte podwoje,
Korony książąt, wojowników zbroje,
Śpiewają wieszcze, tańczy dziewic grono…
Podobną grę wyobraźni znajdujemy w powieści Goszczyńskiego. Dla Machnickiego ta zdolność marzenia na jawie, kiedy jest wśród gruzów swego zamczyska, jest stanem ciągłym; samemu autorowi powieści udziela się ona, pod wpływem wizji poetyckich jego bohatera, chwilowo. I tu reminiscencja Pieśni Wajdeloty jest widoczną. „Kupa gruzu – powiada Goszczyński – przemieniła się dla mnie w zamek, jaki był przed wiekami; ściany się podniosły w rozgrody pokojów starożytnych, wysokich, chmury opadły jak sklepienia, wyciągnęła się długie korytarze, wyrosły z ziemi kolumny, a na nich rozwinęły się krużganki, okna pojrzały różnobarwnymi szybami, cały gmach odetchnął przeszłym życiem, w każdej części zmartwychwstały ślady mieszkańców… Nie spotykamy wprawdzie nikogo, wszędzie pusto i głucho, ale ta pustka, ta cisza, są chwilowe: pan zamku wyjechał gdzieś z całym dworem, ale wróci”. I tu poeta podkreśla swoje pokrewieństwo duchowe z bohaterem powieści: „W możność takiego złudzenia nie wszyscy uwierzą; są, którzy je pojmą: krótko trwa ono, ale się przytrafia obłąkanym i poetom”.
Nawiasowo wreszcie należy tu zaznaczyć, że wpływ poezji Mickiewiczowskiej objawił się i w dwu innych powieściach Goszczyńskiego, utworzonych już po Królu Zamczyska, mianowicie w Annie z Nabrzeża, napisanej w r. 1840, i w Strasznym Strzelcu, o rok późniejszym od niej. Anna z Nabrzeża była owocem niefortunnego pomysłu autora, aby cudowną balladę Mickiewicza, Ucieczkę, polską Lenorę, jeden z najpiękniejszych klejnotów naszej poezji romantycznej, przenieść na tło historyczne wieku XVII, obrać jej temat z wszelkiej cudowności i utworzyć z tego poemat o szerokim zakroju epickim i niejasnym sensie moralnym. W Strasznym Strzelcu stało się odwrotnie: tam oblana pełnym słońcem Soplicowskim gra Jankiela z Pana Tadeusza, opowiadająca za pomocą stosownie dobranych melodii i akordów wstrząsające przeżycia narodu w przełomowej chwili jego dziejów, między Konstytucją 3-go maja a wkroczeniem armii napoleońskiej na Litwę, przeniesiona została, w rozszerzonym pomyśle, na tło przyrody tatrzańskiej i góralskich wierzeń mistycznych i połączona z myślą propagandy narodowej wśród ludu. W myśl tej propagandy skrzypek, nazwany Stachem, w którego autor włożył niewątpliwie swoje własne intencje i swoją miłość dla ludu, chce za pomocą muzyki wtajemniczyć górali w całą przeszłość narodu, sam zaś tytułowy bohater powieści, wziąwszy z rąk Stacha skrzypce, czarodziejską swoją muzyką uzupełnia grę jego i w pewnej przerwie koncertowej tak objaśnia góralom różnicę między treścią muzyki swego poprzednika a swoją:
Słuchacie grania, ale czy rozumiecie? Czy wy się domyślacie, że w graniu Stacha patrzaliście na matkę waszych pradziadów, na waszą własną matkę, na matkę Polskę, na jej życie przez tysiąc lat? A to granie tak wam o niej gadało: Była ona wielka, szczęśliwa, sławna; prowadziła wojny w imieniu Boga prawdziwego i dla szczęścia bliźnich. Przyszedł szatan dumy i rozpusty, rozdzielił naród na panów i chłopów, oddał w ręce panów życie narodu i szczęście chłopów, natchnął jednych nienawiścią dla drugich, odebrał rozum jednym i drugim, wzbudził potem nieprzyjaciół obcych i wszystkich oddał im w kajdany. Polska pogrzebiona. To wam Stach skrzypcami powiedział. Nie powiedział wszystkiego. Polska w grobie, ale żyje. Zagrzebano ją żywcem. Głosu jej nie słychać na ziemi, ale pod ziemią. Słyszeliście go na własne uszy w moim graniu. Teraz patrzajcie, jak zmartwychwstanie.
To objaśnienie czarodziejskiego strzelca dobrze się godzi z duchem Memoriału Goszczyńskiego dla Centralizacji Demokratycznej i z duchem powieści Król Zamczyska i jest jakby komentarzem do nich. Co się tyczy transpozycji motywu Mickiewicza, tj. muzyki opowiadającej dzieje, z jednego tła na drugie, to transpozycja ta, pomimo iż autor przyplątał tu jeszcze inny, niezwiązany z nią motyw, odbyła się daleko szczęśliwiej, niż w Annie z Nabrzeża. Mistyczna postać strzelca jest tu na swoim miejscu, a realistycznie traktowane rozmowy górali o nim są wdzięcznym tłem dla fantastycznej postaci czarodzieja-grajka.