Kitabı oku: «Zamek kaniowski», sayfa 5

Yazı tipi:

13

 
Niezbyt daleko jeszcze odjechali
I widać jeszcze przez mroku zasłonę,
Gdy śpiew się ozwał w międzyleśnej dali.
Zwrócono oczy i uszy w tę stronę:
Pieśni znajome, ich słowy złożone.
Patrzą, ciekawi, co się dalej stanie,
Patrzą do lasu: ucichło śpiewanie;
Aż i dwóch jezdnych, szłapiąc wolnym krokiem.
Zamajaczyło między szarym zmrokiem,
Ile w ciemności dopatrzeć się można,
Kozaczą burką opięci się zdają
I długie piki, zda się, w ręku mają.
Ale we wszystkim trzeba iść z ostrożna:
Na znak Nebaby czterech wyskoczyło
Rozpoznać z bliska, co by to tam było.
 

14

 
Już powrócili; dobrze się sprawiono:
„To niedobitki, ojcze atamanie!
Wielkie przy Mosznach było krwi rozlanie153
Tabor tam naszych ze szczętem zniesiono:
A tym dwom jakoś to trzciny Irdynia,
To okoliczna pomogła pustynia,
Że się wymknęli, upatrzywszy porę;
Ale ich serce i dziś na bój gore.
I gdyby można, toby jeszcze radzi
Tu pohulali. A więc z dobrej chęci
Proszą, by u nas mogli być przyjęci.
Nam się też zdaje, że to nie zawadzi,
Przyjm ich, prosimy, do swojej czeladzi”.
Coś pomyślawszy, zezwolił wódz na to:
Bo dwóch nareszcie ni zyskiem, ni stratą.
Kozacy, radzi z nowych towarzyszy,
Ruszyli dalej w porządku i ciszy.
 

15

 
Wieczór gęstniejsze154 rozsiewa tumany,
Brudniejszym niebo obłokiem zaciemia,
Z ciemniejszym niebem zasępia się ziemia;
Toczą się szlakiem obłędu bałwany155.
Chropawym torem, w ślepiącej ciemnocie
Orężny orszak bacznie się posuwa;
Daleki ogień, co na przodzie czuwa,
Dodaje bodźca wojennej ochocie.
To na zamkowej wieży się paliło:
Kochankom wojny tak go widzieć miło,
Jakby się w oko dziewczyny patrzyli,
Gdy je nadzieja rozkoszy umili,
I dalej hufcem ściśnionym stąpali,
Ciągłe milczenie zachowując dzikie,
Nadzieję mordu mając za muzykę,
Za wtór stęk ziemi i brząkanie stali.
Cóż się tam dzieje z myślami Nebaby
Teraz, gdy zemsty dostępuje szczytu?
Musi mu jaśnieć wszystkimi powaby;
Teraz to musi w rozkoszy zachwytu…
Ej, ile można miarkować po czole,
Po dosłyszanym zazgrzytaniu szczęki —
Znośniejsze serca zdradzonego bole,
Gdyby się pojął, niż te zemsty wdzięki.
Czegoż by marzył po tryumfach noża
O błędnym życiu w stepach Zaporoża156?
I czegóż w myśli tak brnąć, że pomału
Jakby w sen zapadł, jakby w śnie się rzucił,
Gdy pistoletu wystrzał go ocucił.
„Kto tam wystrzelił?” – wnet groźnie zawoła.
Pilnie patrzono po sobie dokoła —
To aż w ostatnich szeregach oddziału.
„Droga tak ciemna, koń się potknął w chodzie.
Przeklęty kurek, źle trzyma na zwodzie,
Aby go dotknąć, to zaraz i pryśnie”. —
„Niechaj no każdy pistoletu strzeże!
Bo czy umyślnie, czy to nieumyślnie,
Raz ja ostatni w ten przypadek wierzę!
Nie przetrze oczu, jak plunę któremu!157
      Hej, kto wie158 drogę, niech jedzie przed nami!
Wy z bystrym okiem, biegnijcie stronami;
A tył oddziału wręczam pod straż temu.
Wróg – bodaj mara; a wystrzał przestroga!” —
„Pozwól się prosić, ojcze atamanie —
Pochwycił Kozak, co w tej chwili stanie —
Każda mi znana pod Kaniowem droga;
Niejedne wiozłem tu listy, a wprzody159
Nie raz tu, nie dwa wypasałem trzody.
Wybierz mi oczy, jeszcze i w tę chwilę,
Na krzyż przysięgam, że o krok nie zmylę”. —
„Zanadto mowy, lecz kiedyś ochoczy,
Więc prowadź. Zawsze ku temu ogniowi;
To nam gospoda.” Tak Nebaba powié,
A zwinny Kozak przed wszystkich wyskoczy:
Westchnie – przez piersi święty krzyż położy;
A za nim reszta – i dalej, w czas boży!
 

16

 
Ciemnymi szlaki160 wywijając kręto,
Nad jar głęboki przerżnął się Nebaba.
A już i jasność miesięczna161, choć słaba,
Biła ze wschodu w chmurę nasuniętą
I widzieć w cieniach wyraźniej zaczęto.
Gęstymi trzciny162 szeleści jar na dnie;
Woda gdzieniegdzie drzymie163 śród bagniska,
Chwilkę jaśniejszym zwierciadłem zabłyska,
Gdy drobna gwiazda zza chmur się wykradnie
I w srebrnych iskrach na jej marszczki164 padnie.
„Patrzcie no! Co to tym wzgórzem ciemnieje?”
„To powyż165 jaru podnoszą się lasy”. —
„Lasy w tych stronach? A ja znam te strony.
Może… słyszycie ten szum przytłumiony?” —
„To aż za Dnieprem biesiadują166 knieje”. —
„Nie, bracia; kłamstwo! To coś jak hałasy”.
Ale gdzież Kozak, co przed atamanem
Po błędnej drodze jego hufiec wodził?
Czy w czarodziejskim kole się ogrodził?
Czy jak widziadło rozwiał się tumanem?
Byłże to Polak przykryty kołpakiem,
By nieostrożnych naprowadzić w siatki?
Badał i lubo śród przykrej zagadki
Dreszcz, co oziębia, przebiegał po ciele,
Żadnym nie zdradził podejrzenia znakiem;
Tylko zawołał na swoich i śmiele
Puścił się z góry, jak gdyby skrzydlaty.
Podwójny wystrzał błysnął, zagrzmiał w tyle;
I jęk śmiertelny ozwał się za chwilę.
„Stój, atamanie! – leci jeden z czaty —
Zdrada od Lachów! Już nasz jeden zginął;
Ledwie dał hasło, pod koniem się zwinął;
Takim go smacznym przywitał nabojem
Czart zaczajony w kudły naszej burki;
A teraz z wojskiem połączył się swojem,
Co już nam odwód przecięło na wzgórki.
Słyszysz – czy widzisz, co się to zaczyna?”
Zaledwie skończył złej wieści posłaniec,
Kozacy na dół runęli nawałą,
Aż zastękała w dnie jaru głębina;
A z góry chmurą gromami nabrzmiałą
Z wolna bagnetów następował szaniec.
Wpółchmurny księżyc pozierał nieśmiało;
Rzęsne się błyski sypały z oręża;
A szyk doborny, koń w konia, mąż w męża,
W nieprzełamanym i niemym szeregu
Sunął po jarów górującym brzegu.
Tylko szeleści sztandar rozwiniony167,
Jak gdyby szeptał już naprzód pacierze
Po duszach, które śmierć za chwilę zbierze;
A czasem trąbka wrzaśnie w przykre tony.
 

17

 
Jak ta na wstręcie168 zaburzonej fali,
Co przez dnieprowe porohy169 się wali,
Skała śród szumu stoi niezachwiana —
Tak się wydaje postać atamana,
Kiedy zepchnięte nieprzyjaciół siłą,
Wojsko się jego dokoła stłoczyło:
„Stójcie! – zakrzyczał – podstęp, nie wygrana!
Prawda, że wrogi stoją nam na tyle,
A dla nas przykre, co nie w zamku, chwile,
Lecz tu potrzebne choć bitwy udanie
I ani możem wątpić o zwycięstwie!
Znać nie ufają ni w sile, ni w męstwie,
Gdy tu w tej porze godzą na spotkanie.
Niechajże z tyłu gotują nam tamy,
A my na górę przed siebie ruszamy.
Ciemna noc równie obu wojskom sprzyja,
Dalej na góry, gdzie przeprawa czyja!”
Już się wypuścił, aż tu jednym razem
Burzą wojenną powietrze zawrzało;
Ryknięto w trąby, brząknięto żelazem —
Blade się łuno170 po nocy rozlało
I gradem śmierci w okrąg zaświstało.
Spojrzał Nebaba i wstrzymał się w biegu —
Tak go gwałtowne objęło zdziwienie;
Polacy stoją na oboim brzegu
I ślą ku niemu ogień bez przestanku;
A on się widzi w płomienistym wianku.
„Zdajcie się, zdajcie171! Kornym przebaczenie!”
Na wszystkie głosy Polacy wrzasnęli.
Patrzą po sobie Kozacy zdumieli.
Lecz wódz nie daje do myślenia chwili,
Więc ich przykładem i mową posili:
„Nic to, nic, bracia! Damy ład wszystkiemu,
Zaraz tu wszystkich popędzimy w bagno.
W sercach im zatknąć broń, której tak pragną!
Nic to, nic, bracia; huknijcie po swemu!”.
 

18

 
Czy duch, co lubi wspierać ludzi zbrodnie,
Śród nocy piekła podniósł im pochodnię
I do ich serca zagrał swą muzyką,
Że takie grzmoty ryknęły tak dziko,
A na świat ciemny, na sklep172 nieba cały
Tak niezwyczajne błyski się rozlały?
Grobowa cichość nastała po wrzawie:
I oba wojska w posągów postawie,
Z bezwładną ręką opuściwszy bronie,
Oczy ku jednej obrócili stronie,
Jakby na karku nikogo nie mieli:
I wkrótce dziwniej niż wprzódy huknęli.
 

19

 
Jakaż nagłego postrachu przyczyna?
Była to właśnie okropna godzina,
Kiedy wpadł Szwaczka na zamek dobyty,
A pożar zaczął trawić jego szczyty.
Z jaką radością przyjmie konający
Cudem odkrytą zbawienia nadzieję,
Z taką Nebaby wojsko wieść przyjęło,
Że ich pożarem zamek już goreje.
„Ot, i przypadek sprzyja nam niechcący!
Teraz się szczerze weźmijcie za dzieło.
Niebo, mołodcy173, niebo nam pomaga!
Jeszcze godzina i stała odwaga,
A na złość liczbie wyjdziemy zwycięsko!
Patrzcie, jak jedną strwożeni już klęską!
Hej, dwóch najżwawszych, na lepszych rumakach!
Skoro staniemy na tym góry grzbiecie,
Pokłon do zamku od nas poniesiecie!
Niechaj tam pomną o braciach Kozakach!
A teraz, kiedy Lach się trzyma słabo,
Dalej, mołodcy, dalej za Nebabą!”
I poszli wszyscy na miecze, na spiże
I znikli w walki zakręceni wirze.
 

20

 
Jak gdyby oko zagniewane boże
Całkiem w płynący ogień się stopiło,
Z taką wściekłością, z tak rosnącą siłą
Wrzało nad zamkiem płomieniste morze.
Pożar, w podziemne zakradłszy się lochy,
Buchał jak z paszczy kłębami brudnemi;
W skrytych podkopach zapalone prochy,
Jak grom więziony, darły wnętrza ziemi.
Leżały wieże, czarne ziejąc dymy,
Jak obalone piekielne olbrzymy;
Jak przeklętego Lucyfera skronie
Pałały dachy w ognistej koronie.
A echo piekieł, umarłych jęczenia,
A głazy siłą ciskane płomienia —
Tańcem i pieśnią tej uczty zniszczenia.
      Wiadomość zrazu głucho się roznosi,
Coraz głośniejszym rozlega się gwarem:
Nebaba walczy nad pobliskim jarem
I przez posłańców o posiłek prosi.
„Kto wasz wódz?” – „Szwaczka”. —
      „Gdzie jest?” – „Na zabawce.
Przywodzi godne swej woli oprawce”.
      Tam, tam, gdzie słychać pośród murów rumu174
Razem przekleństwa i śmiechu hałasy,
Szwaczka na czele rozjadtego tłumu
Z uporem w rdzawe szturmuje zawiasy.
Jedna tam słaba kobieta się tai,
Już najmocniejsi, jacy są w tej zgrai,
Popróbowali swoich barków siły
I z wściekłym wstydem wracali od pracy.
Aż Szwaczka krzyknął: „Oto mi Kozacy!
A was by, gnuśnych, baby wydusiły!
Jeszczeż no plecy naprężą się stare,
Bo chcę serdecznie ścisnąć tę maszkarę.
Ale, panowie mołodcy, za karę
Nikt jej przede mną dotknąć się nie waży!”.
Wtem kark barczysty spod burki odsłoni,
Podsadzi ramię, razem drzwi podważy;
Drzewo zazgrzyta, żelazo zadzwoni:
Przejście swobodne: już wpadną, już po niéj!
„Giniecie, bracia! Ratuj się, kto umie!” —
Okrzyk przestrachu rozlega się w tłumie;
I wnętrze zamku zawyło przestrachem.
Prysnęły głownie, płomienie buchnęły,
Wstrzęsło ścianami, zaskrzypiało dachem —
I dach przetlały runął między ściany.
Jeszcze okrzyki skonania wrzasnęły,
Prysnęły głownie, dymy wybuchnęły,
Wirem się wzniosły ogniste bałwany,
Chwila – i wszystko milczy pod pożogą:
Przetlona głownia cicho dogorywa,
Cicho dym wstaje, płomień się dobywa —
Jakby tam nigdy nie było nikogo!
 

21

 
A w garle175 jaru jak wrzały, tak wrzały
Dźwięczące cięcia, ryczące wystrzały
I zgiełku męży wyjąca muzyka.
Niejeden jeździec zwinął się bez głowy,
Niejeden leżał pod ciężarem konia,
Niejedna z ostrzem rozstała się pika,
Niejeden w bryzgi poszedł miecz stalowy —
Nim przepełniwszy bagniste parowy,
Powódź się wojny rozlała na błonia.
I któż jest w sile z żyjących na ziemi
Ogarnąć pięcią176 zmysłami słabemi
Ten taniec mordu, jaki wyprawiły
Wszystkie uczucia, wszystkie człeka siły
W jedno uczucie, w rozpacz przerodzone?
Dzięki połyskom, co z pożaru biją,
Że czasem nocy uchylą zasłonę!
Większe ciemnościom, że je znów zakryją!
Noc to okropna, noc to piekieł była;
Starzy z powieści prawią o niej siła;
Gdyby nam dzisiaj taka się przyśniła,
Miękkie sny nasze na długo by struła!
Jedna jej tylko istota nie czuła.
 

22

 
Gdzie wzgórek strzela nad szczyty czaharu177,
Do omglonego podobna widziadła,
Nad sceną wojny spokojnie usiadła.
Albo to dziecię śmierci i pożaru,
Albo zbieg będzie ze krwi i płomienia:
Jaśnie w tym świadczą skrwawione łachmany,
Skroń rozraniona i włos rozczochrany.
A że ustawnie podnoszą westchnienia
Tę dłoń, co mocno przyciska do łona,
Musi być biegiem gwałtownym zmęczona.
Pewnie strwożonej grozi losów cisza
Lub swej niedoli śledzi towarzysza,
Bo tak ciekawie poziera dokoła.
„Ho-hop, Nebabo!” Opętanej słowa!
A w głębi lasu odhuknęła sowa;
I wilk jej wyciem na powrót odwoła.
Że zrozumiana, jakby z tego rada,
Dziwacznie suknię i włosy układa
I wzrok utkwiwszy w bitwę, co na przedzie,
Dziwny śpiew tonem dziwniejszym zawiedzie.
Nie ludzkim uszom, śpiew piekłu znajomy,
Rosnące w jarze zgłuszyły go gromy;
Za echo – wojny ozwało sią wycie.
Czekaj na gwiazdy kochanej przybycie!
To nie armaty ogniem śmierci błysły —
To twój kochanek rozsiał swe promienie;
A to nie kule śmiercią obok świsły,
To było znane miłego gwizdnienie:
Oto i on sam, cały z ognia, płynie
W tej chmurze dymu, co mroczy pustynie.
 

23

 
Ostatnim rykiem, ostatnim płomieniem
Buchnął jar wreszcie z rozdartej paszczęki;
Otchłań bezdenna nieskończonej męki,
Dusz potępionych syta złorzeczeniem,
Nie straszniej ryknie przed świata zniszczeniem.
Łuno178 pożaru, strzelby błyskawica,
Co ten ofiarny diabłom stos podniéca,
Blaskiem południa jaśnieje tu prawie;
Ale w tym zmęcie, w tej dymu kurzawie
Nie można wiedzieć, kto z Lachów, kto z Rusi:
Tylko jednego poznać każdy musi.
Gdzie kilku razem w śmierci bolach jęczy,
Tam atamana żelazo połyska;
Gdzie prze koń jeden, a szereg jak fala
Cofa się w kręgu płynących obręczy —
Tam atamana wrony koń się ciska.
Błyskami wojny cięcia swe zapala;
Gromami wojny wszystkie zbiega strony!
Zda się, że z każdą kroplą krwi toczonéj,
Co mu dłoń poi pałasz ubroczony,
Serce rozjusza i szablę nastala179.
Ale dłoń jedna i jedna odwaga
Nic nie stanowi albo mało znaczy
Tam, gdzie za mnóstwem przechyla sią waga:
Cała tam korzyść – śmierć z chlubnej rozpaczy.
Z dosyć szczupłego Nebaby oddziału
Jeden za drugim ubywa pomału…
Choć przy niewoli, co u Lachów czeka,
Sama śmierć, widna, jest jeszcze powabną,
Z boleścią jednak postrzegł on z daleka,
Jak szyki jego w nacieraniu słabną.
I wzrok mu zaćmił jakiś zamiar dziki,
I wnet radości błysnął promieniami:
„Krzepcie się, bracia! – woła, leci w szyki —
Bóg pomoc niesie, zwycięstwo za nami!
Patrzcie, to nasi! Jak podobni chmurze
(Patrzcie, przed pożar) suną się po górze”.
Buchnęła walka zagaśnienia bliska
I serca znowu mordem zakipiały.
 

24

 
Zadrżał ataman. Cóż to za zuchwały
Natrętną szablą przed oczy mu błyska?
Dwa razy natarł, dwa razy odskoczył.
Dwa razy koniem wokoło zatoczył —
Upatrzył porę, spuścił szablę razem180
I z atamana spotkał się żelazem.
Ostrze na ostrzu zaiskrzy, zadzwoni;
Żołnierz w krąg strzeli okiem zadziwionem:
Aż szabla gwiazdy błysnęła ogonem
I gdzieś daleko świstnęła mu z dłoni.
Najlepsza tutaj porada przestrachu:
W pole przed siebie puścił się z kopyta.
„Zmykaj, nie zmykaj, mój ty śmiały Lachu!
I kary także o drogę nie pyta.
Jeszcze się żaden przed nim nie wysunął!”
A wiatry w tyle zostawia koń wrony,
A błyskawice – pałasz wyniesiony.
Gdyby w biednego żołnierza tak runął…
I on nie taki trwożny, jak się zdało:
Na jednym miejscu zwinął koniem śmiało.
Może on nie chce śmierci przyjąć w plecy?
Bo skądże tutaj nadzieja pomocy?
Od reszty swoich oba tak dalecy.
Jakiś tu zamiar pokrywa cień nocy.
Lotem spojrzenia ataman dobiega;
Gwizdnieniem szabli wpół rozdmuchnie Lacha:
Trzasnął grom skryty – zajęczała płacha181
I po powietrzu tysiącem drzazg miga.
Lach dalej świsnął: a koń atamana
Aż ziemię zapruł kutymi kopyty182;
Tak lejc go zerwał – i stanął jak wryty.
A twarz Nebaby, jakby jedna rana,
Tak ją strzał opluł i szabla strzaskana.
A krew kroplista, płynąca zasłoną,
Zbroczyła czoło, opada na łono,
Leje się w usta, przepływa przez oczy,
Gasi spojrzenia, oddechy tamuje —
Darmo trze oczy, darmo usty pluje —
Rumiane źródło falami się toczy;
Darmo dłoń kala, darmo suknię broczy:
To krew niewinnych, nic jej nie zhamuje!
Co przetrze oczy, co ustami splunie,
Krwawa zasłona znowu się zasunie:
Potępionego prawdziwa męczarnia!
A tu Polaków okrzyk się rozléwa:
„Nasza wygrana! Posiłek przybywa!”.
Teraz już całkiem wściekłość go ogarnia;
Opuścił ręce, schylił na dół skronie —
Jakby śmierć sama mrozem swych piszczeli
Przygłaskiwała do wiecznej pościeli.
 

25

 
„To on, on to sam! – w dobrze znanym tonie
Cichy się głosek odezwał na stronie,
A wyraźniejszy, gdy się zbliży trocha —
Przyszedł popieścić… On mię zawsze kocha”. —
„Czy i ty!… – krzyknął, nie mógł skończyć mowy,
Krew mu ustawnie zalewała usta;
Przerywanymi tylko jąkał słowy,
Gdzie się zdradzało zimnej krwi udanie
I niewstrzymanej złości obłąkanie —
Diable!… Kocham cię!… Ta krew… Kseniu… chusta…
Zsadź mię… przeklęta!… Daj rękę… o droga!…
Gdzie serce!… Diable!… Gdzie serce, kochanie!”
I na bełkocie skończył mowę całą.
Jak ostrze noża przykro zaskrzypiało!…
I jęk śmiertelny wydała przebita.
Liczne wokoło zagrzmiały kopyta:
Otoczyli go polskie wojowniki.
Poddaj się, poddaj! Nie pora do piki;
Już marsz zwycięski muzyka uderza.
Omdlały Kozak z uczuć zaburzenia,
Z przewlekłej walki, ze krwi upłynienia
Upadł na ręce pierwszego żołnierza.
 

26

 
Nastała cisza po hałasie wojny:
Spokojne pola, zamek już spokojny;
A niedotlałym ogniem oświecony,
Prosi przechodniów z każdej świata strony.
Uprzejmie kruki, gęstymi gromady
Krążąc wokoło, wabią do biesiady;
Pobojowiska radzi godownicy,
Wilcy, tłumami ciągną z okolicy.
Zniszczenie nawet, co już w zupełności
Swe panowanie nad zamkiem rozszerza,
Tyle przestrzega bezpieczeństwa gości,
Z takim te gody sprawia uciszeniem,
Że można słyszeć przelot nietoperza;
Chyba że zechce przyświecić płomieniem,
To buchnie w żary przetlałym kamieniem.
 

27

 
Przecie Nebaba żywo wyszedł z boju
I łakomego brzydkiej śmierci garła183;
A choć mu rana do dna pierś rozdarła
I w niej krew czarna kipi jak we zdroju,
I choć posoką umalował skronie,
I wzrok w strumieniu dymiącym się tonie —
Widać po jego spokojnej postawie,
Że odpoczywa po wojennej wrzawie.
Albo też, jeszcze i dotąd męczony
Zuchwalstwem rzadcy i Orliki zdradą,
Zboczył, wędrując pomimo tej strony,
By się nacieszyć obmierzłych zagładą.
W tymże kołpaku, w odzieży tej saméj,
Sczerniałej trochę pod krwawymi plamy,
Siedział na złomkach wpółzgorzałej bramy
I swoją pikę trzymał na sztych w ręce,
Jakby miał bliskie odeprzeć natarcie.
A w okrąg niego doborni młodzieńce:
Jedni, jak gdyby stanęli na warcie;
Podnieśli piki nad zgorzałą wieżą;
Tylko cierpliwi, że się ani ruszą,
Choć płomień zewsząd dogryza im srogo!
A drudzy w kole gardłem flasze mierzą;
Tylko że nigdy dopić ich nie mogą!
Inni znów, bardziej snem zmorzeni, leżą;
Tylko że wiecznie tym snem leżeć muszą!
Musi on całą nasycać się duszą,
Że tak, bezwładny, wpatrzył się przed siebie:
Pewnie on w cieniach pamiątek się grzebie.
Tu każde miejsce tyle przypomina!
Gdzie w stosach żaru kurzy się perzyna.
Ten plac, bywało, uwieńczały spisy,
Kiedy swą młodzież zebrał na popisy.
Miejsce, gdzie trup ten, mordem oszpecony,
Ostatkiem czucia, życia drga ostatkiem,
Gdy mu natrętne zazierają wrony —
Miejsce to uciech nieraz było świadkiem:
Tu szkło dzwoniło, tu grzmiały okrzyki;
Za czyjeż zdrowie? Nebaby! Orliki!
Mściwego samo udręcza wspomnienie.
Aż spod wnętrzności wydobył jęknienie:
Zemsty czy śmierci? W tym odgadnąć trudno.
Gdzie zwrócił ucho, by dosłyszeć wtóru,
Co może przypaść do jego czuć chóru —
Tu raz ostatni pieścił się z obłudną;
A dziś, o trupią skłóciwszy się głowę,
Dwa wilki wycia zawiodły grobowe.
Czegóż te ptaki uderzając w skrzydło
I gniewnie kracząc, grzebią śród popiołu?
Strawa zapewne warta ich mozołu,
Bo wygrzebali: człowiek czy straszydło?
Sczerniałe w ogniu, wpółspieczone ciało;
Ale Nebabie rozpoznać się dało!
Nagle ku ziemi czoło mu opadło —
I jeszcze naglej wzniosło się do góry.
„Ho-hop, Nebabo!” – zawył głos ponury
I spośród ognia wypełza widziadło.
A choć nie wrzeszczy szalonym chychotem,
Chociaż ją taniec nie zakręca chyży.
Bo jej wnętrzności ciężą wpółwysnute —
I teraz jednak, gdzie się tylko zbliży,
Pląsają iskry wichru kołowrotem.
Wilki przy trupach wyją na jej nutę
I samo trupów oblicze się zmienia.
„Wody! Ach, wody!” Popatrzyła Ksenia;
Głos jej znajomy – i kochanka oko
Na jej się wdzięki rozwarło szeroko:
Jakby w głąb Kseni pragnęło utonąć
Albo ją w piekło i siebie pochłonąć.
Ksenia się zbliża z mniejszą coraz trwogą,
Oko Nebaby patrzy już mniej srogo;
Już łono z łonem, już z licami lica,
Już się i warga z wargą napotyka…
Pocałowała Nebabę diablica…
Teraz do reszty rozporze ją pika!
Nie; cicho siedzi: tylko mu dreszcz mały
Wyprężył członki, a źrenice zawsze,
Zawsze patrzały, patrzeć nie przestały,
Dla Kseni nawet coraz już łaskawsze.
 
153.Wielkie przy Mosznach było krwi rozlanie – w istocie wojska polskie pierwszy raz doścignęły powstańców w pobliżu Moszen, na Irdyniu. Zdarzyło się autorowi, iż będąc w tej okolicy słyszał właśnie na miejscu opowiadanie o tym spotkaniu przez czerńca [tj. mnicha. Red. WL], dozorcę młyna należącego do pobliskiego monasteru i naocznego świadka. Tu Irdyń nie jest tak grząski; w suchą porę daje się przejeżdżać, w większej części zarosły olchami niepospolitej wielkości, gdzieniegdzie tylko biją zdrojowiska i stoją wody. Wszędzie po lasach sosnowych, od Smiły aż do Moszen, były kurzenia hajdamackie i tradycja pokazuje te miejsca. Tu właśnie jest miejsce powiedzieć, jak potrzeba żałować, że nie mamy ani dobrej mapy starożytnej, ani szczegółowej geografii, ani zbiorów żadnych historycznego interesu, choćby historycznej ciekawości. Uczony metropolita kijowski Eugeni za pomocą należącego do siebie duchowieństwa i odezwy do obywateli krajowych zaczął zbierać te drogie zabytki przeszłości, lecz nie wiemy, jaki skutek wezmą jego starania, zależące od osób po większej części lub obojętnych, lub nieznających ceny tych walających się w pyle ich nóg pamiątek. Dziś jeszcze za każdym krokiem napotykają się nierozorane do szczętu mogiły pod trawą i lasem, ostatki zamczysk polowych, i słyszeć można ciekawe o miejscowych wypadkach podania. Ale my to puszczamy mimo oka i ucha: tymczasem wiek mija, pług równa dzieło czasów minionych, pokolenie po pokoleniu wymiera; a my tracimy skarby, których nawet nie znamy wartości. [przypis autorski]
154.gęstniejszy – dziś popr. formy stopnia wyższego przymiotnika gęsty: gęstszy a. gęściejszy. [przypis edytorski]
155.bałwany – tu: fale. [przypis edytorski]
156.Zaporoże (ukr. Запоріжжя) – kraina w płd.-wsch. części Ukrainy, poniżej porohów Dniepru, zamieszkana przez społeczność Kozaków zaporoskich; Dzikie Pola. Dziś: miasto przemysłowe nad Dnieprem, stolica obwodu zaporoskiego. [przypis edytorski]
157.Nie przetrze oczu, jak plunę któremu! – ataman grozi, że strzeli do żołnierza łamiącego dyscyplinę (plunąć: pot. strzelić, por. spluwa: broń palna, pistolet). [przypis edytorski]
158.wiedzieć (daw. reg.) – tu: znać. [przypis edytorski]
159.wprzody a. wprzódy – wcześniej, dawniej. [przypis edytorski]
160.szlaki – dziś popr. forma N. lm: szlakami. [przypis edytorski]
161.miesięczny (tu daw.) – księżycowy. [przypis edytorski]
162.trzciny – dziś popr. forma N. lm: trzcinami. [przypis edytorski]
163.drzymać – dziś: drzemać. [przypis edytorski]
164.marszczka – dziś: zmarszczka. [przypis edytorski]
165.powyż – powyżej. [przypis edytorski]
166.biesiadować (tu daw., z rus.) – rozmawiać, gwarzyć. [przypis edytorski]
167.rozwiniony – dziś: rozwinięty. [przypis edytorski]
168.wstręt (tu daw.) – przeszkoda. [przypis edytorski]
169.poroh (ukr. поріг, lm пороги: próg) – naturalna zapora skalna na rzece, uniemożliwiająca swobodną żeglugę. Porohy Dniepru dawały obeznanym z nimi Kozakom przewagę nad ich wrogami i ochronę. Od nich pochodzi nazwa kozackiej ostoi, Zaporoża. W latach 30. XX w. w miejscu porohów na Dnieprze utworzono sztuczny zbiornik wodny, zasilający Dnieprowską Elektrownię Wodną. [przypis edytorski]
170.łuno (daw. reg., r.n.) – dziś popr.: łuna (r.ż.). [przypis edytorski]
171.zdać się – poddać się. [przypis edytorski]
172.sklep (tu daw.) – sklepienie, firmament. [przypis edytorski]
173.mołodec a. mołojec (z ukr.) – młody, dzielny mężczyzna; Kozak. [przypis edytorski]
174.rum – rumowisko a. hałas walących się ścian. [przypis edytorski]
175.garło (z rus.) – gardło. [przypis edytorski]
176.pięcią zmysłami – dziś popr.: pięcioma zmysłami. [przypis edytorski]
177.czahar (reg.) – las mieszany. [przypis edytorski]
178.łuno (daw. reg., r.n.) – dziś popr.: łuna (r.ż.). [przypis edytorski]
179.nastalać – utwierdzać, utwardzać. [przypis edytorski]
180.razem – tu: nagle. [przypis edytorski]
181.płacha – klinga, lama. [przypis autorski]
182.kopyty – dziś popr. forma N. lm: kopytami. [przypis edytorski]
183.garło (z rus.) – gardło. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
90 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre