Kitabı oku: «Dziadek do orzechów», sayfa 6

Yazı tipi:

Rozdział XII: Królestwo lalek

Sądzę, moje dzieci, że żadne z Was nie wahałoby się ani chwili i że wszystkie poszłybyście za poczciwym i zacnym Dziadkiem do Orzechów, który nigdy nie miał złych zamiarów. Klara uczyniła to tym chętniej, że liczyła na wdzięczność Dziadka do Orzechów i pewna była, że dotrzyma słowa i pokaże jej wiele cudownych rzeczy.

– Pójdę z panem chętnie – powiedziała – ale pod warunkiem, że to niedaleko i że nasza wycieczka nie będzie trwała zbyt długo, bo jeszcze nie zdążyłam się wyspać.

– Dobrze – odparł Dziadek do Orzechów – wybiorę najkrótszą, choć trochę uciążliwą drogę.

Dziadek poszedł naprzód, a Klara za nim; zatrzymali się przed wielką szafą do ubrań, stojącą w przedpokoju.

Klara zauważyła ze zdumieniem, że szafa, która zwykle była starannie zamknięta, teraz stała otworem; widać było wyraźnie lisie podróżne futro ojca, które wisiało na wierzchu. Dziadek wdrapał się zręcznie po listwach i ornamentach szafy, po czym chwycił za frędzlę umocowaną na sznurze do tylnej strony futra. Gdy Dziadek pociągnął za frędzlę, przez rękaw futra opuściły się ozdobne schodki z drzewa cedrowego.

– Niech pani wejdzie – powiedział Dziadek do Orzechów.

Klara weszła na schodki, ale zaledwie przeszła przez rękaw, zaledwie wyjrzała poza kołnierz futra, oślepiła ją wielka jasność. Znalazła się nagle pośrodku łąki przecudnie pachnącej i świecącej miliardami iskier, jak gdyby była wysadzana drogimi kamieniami.

– Jesteśmy na Łące Cukrowej – rzekł Dziadek do Orzechów – a teraz przejdziemy przez tamtą bramę.

Klara podniosła głowę i teraz dopiero spostrzegła prześliczną bramę, która wznosiła się na łące kilka kroków przed nią. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że brama ta jest zbudowana z marmuru białego, brązowego i rodzynkowego, ale kiedy Klara podeszła bliżej, przekonała się, że cała budowa składała się z rodzynków i migdałów w cukrze; brama ta, jak objaśnił Dziadek do Orzechów, nazywała się Bramą Migdałowo-rodzynkową, zwaną także Bramą Łakomczuchów.

Na galeryjce, otaczającej szczyt bramy i zbudowanej, jak się zdawało, z cukru smażonego, umieszczona była janczarska orkiestra złożona z sześciu małpek w ciepłych surducikach. Słuchając muzyki, Klara nie spostrzegła prawie, że przeszli już kawał drogi po płytach z barwnego marmuru, które nie były niczym innym, jak misternie odrobionymi marcypanami.

Z lasku, w którym teraz się znaleźli, dochodziły najsłodsze zapachy. Ciemną zieleń rozświetlały tysiączne ogniki. W ich blasku widać było wyraźnie złote i srebrne owoce wiszące na barwnych ogonkach oraz pnie i gałęzie drzew, przystrojone we wstążki i bukiety kwiatów jak szczęśliwi narzeczeni lub radośni, weselni goście. Gałązki i listeczki szumiały w powiewach zefiru pełnego woni pomarańcz. Cienkie złote nitki, zwisające z drzew, dzwoniły jak muzyka, a błyszczące ogniki skakały i tańczyły do taktu.

– Ach, jak tu pięknie! – zawołała uszczęśliwiona Klara z zachwytem.

– Jesteśmy w Lesie Gwiazdkowym, droga panno Klaro – pośpieszył z odpowiedzią Dziadek do Orzechów.

– Gdybym tu mogła trochę dłużej pozostać! Tak tutaj prześlicznie!

Dziadek do Orzechów klasnął w swe małe dłonie i w tej samej chwili ukazali się mali pasterze w towarzystwie maleńkich pasterek, a za nimi panowie i panie w strojach myśliwskich; wszyscy byli tak delikatni i biali, że wyglądali jak z najczystszego cukru. Klara dziwiła się, że teraz dopiero ich spostrzegła, chociaż już tak długo chodziła po lesie.

To nowe towarzystwo przyniosło złoty, misterny fotelik, położyło na nim białą poduszkę z kwiatu lukrecji i poprosiło Klarę, żeby zechciała usiąść. Gdy to uczyniła, pasterze i pasterki wykonali uroczysty taniec, a myśliwi rytmicznie przygrywali na rogach; potem wszyscy rozproszyli się po zaroślach.

– Niech mi pani wybaczy, droga panno Klaro – powiedział Dziadek do Orzechów – że balet udał się tak marnie. Tancerze wchodzący w skład naszej trupy poruszają się na drutach, mogą więc tylko wykonywać jedne i te same ruchy. Strzelcy także trąbili nieco nudno i ospale.

– Ach, to wszystko było przecież cudowne i bardzo mi się podobało! – odrzekła Klara, po czym podniosła się z fotela i poszła za Dziadkiem do Orzechów.

Szli teraz brzegiem szemrzącego potoku, z którego, jak się zdawało, unosiły się te wszystkie przecudne zapachy napełniające las.

– To Potok Pomarańczowy – odpowiedział Dziadek do Orzechów na zapytanie Klary – ale choć pachnie tak pięknie, nie może równać się z Rzeką Limoniadową, która wraz z nim wpada do jeziora z migdałowego mleka.

Rzeczywiście, Klara usłyszała po chwili silniejszy plusk i szmer i ujrzała szeroką Rzekę Limoniadową, toczącą swe żółte wody wśród zielonych zarośli błyszczących jak jasne szmaragdy. Nad rzeką unosił się orzeźwiający wietrzyk. W pobliżu dostrzegła Klara strumień o barwie ciemnożółtej, płynący powoli i z trudem i roztaczający wokoło słodką woń. Na brzegu siedziało mnóstwo prześlicznych dzieci, które łowiły małe, ale tłuste rybki i zjadały je na poczekaniu. Klara podeszła bliżej i zauważyła, że rybki te były cukrzonymi orzeszkami. W pewnej odległości widniała malownicza wioska leżąca nad brzegiem strumienia. Domy, kościoły, stodoły i wszystkie inne zabudowania były ciemnobrązowej barwy, a pokrywały je złote dachy. Ściany mieniły się przeróżnymi kolorami, jak gdyby były upstrzone migdałami i skórkami cytrynowymi.

– Ta wioska nazywa się Piernikowo – objaśnił Dziadek do Orzechów – a leży nad Strumieniem Miodowym. Mieszkają w niej bardzo mili ludzie, ale są zwykle bardzo rozdrażnieni, bo cierpią stale na silne bóle zębów. Lepiej więc nie chodźmy tam.

W tej chwili Klara ujrzała małe miasteczko składające się z domów kolorowych i zupełnie przezroczystych, co wyglądało prześlicznie. Dziadek do Orzechów skierował się w tę stronę. Wnet dał się słyszeć hałas wesołych, zmieszanych głosów i Klara spostrzegła, jak tłumy małych, zgrabnych ludzi przyglądają się stojącym na rynku naładowanym wozom i zabierają się do ich wyładowania.

To, co zdejmowali z wozów, wyglądało jak kolorowy papier i tabliczki czekolady.

– Jesteśmy w Smakołykach – powiedział Dziadek do Orzechów – właśnie nadeszły towary z Kraju Papierowego i od Króla Czekoladowego. Cukierkowe domki były niedawno w wielkim niebezpieczeństwie, bo zagrażała im armia admirała Much; dla zabezpieczenia ich mieszkańcy oklejają je darami otrzymanymi z Kraju Papierowego i budują wały obronne z materiału, który nadesłał Król Czekoladowy. Ale, panno Klaro, nie będziemy zwiedzali wszystkich miast i wsi tego kraju. Chodźmy do stolicy.

Dziadek do Orzechów ruszył szybko dalej, a za nim zaciekawiona Klara. Po niedługim czasie poczuła przepyszny zapach róż, wydało się jej, że wszystko otoczone jest lekką i zwiewną różową światłością. Klara spostrzegła, że był to odblask różowej wody, która pluskała i szemrała tuż przed nimi jasnymi falami, wydając przy tym tony zlewające się w słodką melodię. Na powierzchni tej wody, która rozszerzając się tworzyła rozległe jezioro, pływały piękne srebrnobiałe łabędzie ze złotymi opaskami na szyjach i śpiewały najpiękniejsze piosenki. Do taktu tych melodii tańczyły diamentowe rybki, to wynurzając się z różanej wody, to kryjąc się w niej znowu.

– Ach! – wykrzyknęła zachwycona Klara. – To jest przecież jezioro, które ojciec chrzestny Droselmajer chciał zrobić dla mnie, na pewno to samo! A ja jestem dziewczynką, która miała bawić się z łabędziami.

Dziadek do Orzechów uśmiechnął się z przekąsem, czego Klara nigdy dotąd u niego nie spostrzegła, i powiedział:

– Sądzę, że wujaszek nie potrafiłby nigdy stworzyć czegoś podobnego; już prędzej pani by to potrafiła. Ale nie zastanawiajmy się nad tym; teraz przeprawimy się przez Jezioro Róż do stolicy.

Rozdział XIII: Stolica

Dziadek do Orzechów znowu klasnął w dłonie. Jezioro Róż zaczęło głośniej szemrać, fale podniosły się wyżej, a w oddali ukazała się łódź w kształcie muszli, wykonana z samych drogich kamieni, kolorowych i jasnych jak słońce. Łódź, ciągniona przez złote delfiny, zbliżała się do miejsca, gdzie stała Klara z Dziadkiem do Orzechów. Dwunastu małych zgrabniutkich chłopców, przybranych w czapeczki i fartuszki z piór kolibrowych, wyskoczyło na brzeg.

Ślizgając się lekko na powierzchni fal, przenieśli najpierw dziewczynkę, a potem jej przewodnika do łodzi, która natychmiast odbiła od brzegu.

Ach, jak to było cudownie płynąć tak w łodzi muszlowej po falach różanych, wśród zefirów! Delfiny o złotych łuskach podnosiły od czasu do czasu nozdrza i wyrzucały z nich wysoko strugi kryształowe, które zakreślały w powietrzu łuki iskrzące się tysiącem ogników, a kiedy uderzały o taflę jeziora, słychać było w ich plusku śpiew czystych, srebrnych głosików:

 
Kto płynie na miękkich poduszkach?
To wróżka.
Muszki robią: pss…
Rybki robią: szsz…
Łabędzie: tra-ra,
A ptaszki: la-la.
Srebrne fale,
Płyńcie w dale,
Płyńcie chyże,
Niżej, wyżej!
Przyjechała wróżka młoda,
Niech różana szumi woda.
 

Klara przyglądała się pachnącym falom różanym, bo z każdej z nich uśmiechała się do niej prześliczna twarzyczka dziewczęca.

– Ach, niech pan tylko spojrzy, drogi Dziadku do Orzechów! – wołała Klara klaszcząc radośnie w ręce. – Niech pan tylko spojrzy. Tam, z dołu uśmiecha się do mnie cudna księżniczka Pirlipata. Ach, niech pan spojrzy!

– O, nie, najdroższa panno Klaro, to nie jest księżniczka Pirlipata, tylko pani sama! To pani własna miła twarzyczka uśmiecha się tak ślicznie z każdej różanej fali.

Słysząc to, Klara cofnęła się gwałtownie w głąb łodzi, zamknęła oczy i zawstydziła się bardzo. W tej samej chwili dwunastu małych chłopców wyniosło ją na ląd.

Znajdowała się teraz w niewielkim zagajniku, może jeszcze ładniejszym niż Las Gwiazdkowy. Wszystko w nim świeciło i błyszczało, ale najpiękniej wyglądały nieznane owoce wiszące na gałęziach; mieniły się wszystkimi kolorami tęczy i roztaczały niezwykły zapach wokoło.

– Jesteśmy w Gaju Konfiturowym – objaśnił Dziadek do Orzechów – a tam jest stolica.

Dziewczynka spojrzała w stronę wskazaną przez Dziadka. Nie, drogie dzieci, nigdy nie potrafię opisać piękna i wspaniałości miasta na puszystej murawie, które ukazało się oczom Klary. Jego mury i wieże uderzały nie tylko najpiękniejszymi barwami, lecz i kształty budowli były takie, jakich na ziemi nigdy dotychczas nie widziano. Zamiast dachów widniały na domach misternie odrobione korony, a wieże ozdobione były najpiękniejszymi wiankami z barwnych liści i kwiatów. Kiedy przechodzili przez bramę zbudowaną z makaroników4i cukrzonych owoców, srebrni żołnierze prezentowali broń, a jakiś mały człowiek, odziany w szlafrok z brokatu, rzucił się Dziadkowi do Orzechów na szyję i zawołał:

– Witaj, drogi książę, witaj w Cukierkowie!

Klara zdziwiła się bardzo, usłyszawszy, że ten elegancki pan nazywa Dziadka do Orzechów księciem. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym, bo usłyszała nagle tyle cienkich zmieszanych głosików, taki radosny zgiełk i wybuchy śmiechu, że natychmiast zwróciła się do Dziadka do Orzechów z zapytaniem, co by to mogło oznaczać.

– To nic szczególnego, najdroższa panno Klaro – odparł Dziadek. – W Cukierkowie mieszkają sami weseli ludzie; tutaj co dzień rozbrzmiewa tyle śmiechu! Ale chodźmy dalej, jeśli pani pozwoli.

Już po kilku krokach doszli do rynku, który był równie niezwykły. Wszystkie domy wokoło wykonane były z ażurowego cukru i ozdobione licznymi galeryjkami. Pośrodku placu stał wysoki, cukrem polany sękacz, a dokoła niego cztery piękne fontanny tryskały w powietrze orszadą5, limoniadą i innymi słodkimi i odświeżającymi napojami. W sadzawce zbierał się najczystszy krem, który napraszał się, by go zjeść.

Ale najpiękniejsi byli maleńcy ludzie, którzy tłumnie zebrali się na placu, wydając radosne okrzyki; śmieli się, żartowali, śpiewali i czynili właśnie ten hałas, który już z daleka zastanowił Klarę. Cisnęli się tam pięknie przybrani panowie, wystrojone panie, oficerowie i żołnierze, urzędnicy, pasterze, błazny, słowem – wszyscy ludzie, jakich spotkać można na ziemi.

Na jednym rogu ruch się zwiększył nagle, po czym tłum rozstąpił się na dwie strony, bo właśnie ukazał się Król Cukru, niesiony w lektyce. Za nim postępowało dziewięćdziesięciu trzech dygnitarzy i siedmiuset niewolników. W tej samej chwili zza drugiego rogu placu wysunął się uroczysty pochód cechu rybaków, składający się z pięciuset ludzi.

Powstał ścisk, tumult i zgiełk nie do opisania. Dały się słyszeć zrozpaczone głosy, bo jeden z rybaków strącił w tłumie głowę jakiemuś księciu, a jeden z hrabiów omal nie został przewrócony przez pędzącego pajaca. Hałas stawał się coraz głośniejszy, a tu i ówdzie zaczynano już bić się i popychać, gdy nagle ów pan w brokatowym szlafroku, który w bramie nazwał Dziadka do Orzechów księciem, wdrapał się na sam szczyt sękacza, po trzykroć uderzył w przeraźliwie dźwięczące dzwony i po trzykroć głośno zawołał:

– Cukierniku, Cukierniku, Cukierniku!

Tłum uspokoił się natychmiast i każdy starał się wrócić do porządku. Zmieszane pochody zrównały się znowu. Hrabiemu oczyszczono zabłocone ubranie, księciu nasadzono strąconą głowę i znowu rozległ się chór zmieszanych i radosnych głosów.

– Co to znaczy: „Cukierniku”? – zapytała Klara.

– Ach, najdroższa panno Klaro – odpowiedział Dziadek do Orzechów – Cukiernikiem nazywa się tutaj czarownik. Wystarczy wymienić jego imię, by uspokoić największy rozgardiasz i przywrócić ludziom radość. Przed chwilą burmistrz miasta wezwał go właśnie.

Klara nie mogła się powstrzymać od głośnego okrzyku zdziwienia i największego zachwytu, stanęła bowiem przed jasnym, błyszczącym pałacem, otoczonym różowym światłem. Liczne wieżyczki pałacowe strzelały wysoko w niebo. Tu i ówdzie mury pałacu były ozdobione rozłożystymi bukietami z narcyzów, tulipanów, lewkonii i fiołków, których żywe kolory jeszcze bardziej podkreślały olśniewającą i wpadającą w różowe tony biel tła. Wielka różowa kopuła środkowego skrzydła, jak również dachy wież w kształcie piramid, usiane były tysiącami złotych i srebrnych, jasno płonących gwiazdek.

– Jesteśmy przed Pałacem Marcypanowym! – oświadczył Dziadek do Orzechów.

Klara była oszołomiona widokiem czarodziejskiego pałacu; nie uszło jednak jej uwagi, że na jednej z wież brakowało dachu i że drobne ludzkie figurki, stojące na rusztowaniu z lasek cynamonu, pracowały nad budową nowego. Zanim zdążyła się zwrócić z zapytaniem do Dziadka do Orzechów ten zaczął mówić:

– Niedawno pięknemu pałacowi groziło wielkie niebezpieczeństwo, a może nawet całkowite zniszczenie. Przechodził tędy olbrzymi Łasuch; on to właśnie odgryzł dach z tamtej wieży i zabierał się już do wielkiej kopuły, ale mieszkańcy miasta dali okup w postaci całej dzielnicy i pokaźnej części Gaju Konfiturowego. Olbrzym zadowolił się tym i poszedł sobie dalej.

W tej chwili rozległy się dźwięki kołyszącej i melodyjnej muzyki, brama pałacu otworzyła się i ukazało się w niej dwunastu małych pazików niosących w rękach pochodnie z płonących korzonków. Głowy mieli z perełek, ciało z rubinów i szmaragdów, a nogi ślicznie odrobione z najczystszego złota. Za nimi postępowały cztery damy, prawie tak duże, jak Eliza Klary, ale tak niezwykle i cudownie przystrojone, że Klara natychmiast poznała w nich księżniczki.

Damy uściskały serdecznie Dziadka do Orzechów wołając z radosnym wzruszeniem:

– O, mój książę, mój najdroższy książę! O, mój bracie!

Dziadek do Orzechów był również bardzo wzruszony; otarł łzy, które gęsto spływały mu z oczu, potem schwycił Klarę za rękę i zawołał uroczyście:

– Oto jest panna Klara, córka szanownego radcy i moja wybawicielka! Gdyby nie rzuciła pantofelka we właściwym czasie, gdyby mi nie dostarczyła pałasza emerytowanego oficera, leżałbym teraz w mogile, zagryziony przez przeklętego Króla Myszy. Czyż Pirlipata, chociaż jest urodzoną księżniczką, może się równać z panną Klarą pod względem urody, dobroci i cnoty? O, nie, powtarzam, o, nie!

– Nie! – zawołały wszystkie damy i rzuciły się Klarze na szyję, wołając przez łzy wzruszenia: – O, szlachetna wybawicielko naszego ukochanego brata, najdroższa panno Klaro!

Teraz damy poprowadziły Klarę i Dziadka do Orzechów w głąb pałacu, do sali, której ściany zrobione były z kryształów mieniących się wszystkimi możliwymi barwami. Ale najbardziej podobały się Klarze małe krzesełka, stołki, komódki i inne mebelki z drzewa cedrowego, ozdobione złotymi kwiatami. Księżniczki poprosiły Klarę i Dziadka do Orzechów, by zajęli miejsca, a same zabrały się własnoręcznie do sporządzania uczty.

Przyniosły mnóstwo małych garnuszków i miseczek z najlepszej japońskiej porcelany, łyżki, noże i widelce, tarki, kociołki i inne sprzęty kuchenne ze złota i srebra. Potem przyniosły najpiękniejsze owoce i cukry6, jakich Klara nigdy jeszcze nie widziała, i zaczęły zręcznie, białymi jak śnieg rączkami, wyciskać sok z owoców, tłuc korzonki, rozcierać cukrzone migdały, jednym słowem – gospodarować z taką wprawą, że Klara przekonała się, jak świetnie księżniczki znają się na kuchni. Toteż oczekiwała wyśmienitej uczty. W głębokim przekonaniu, że i ona potrafi to wszystko, Klara chciała pomóc księżniczkom w ich czynnościach. Najpiękniejsza z sióstr Dziadka do Orzechów, jak gdyby odgadując ukryte życzenia Klary, podała jej malutki, złoty moździerz i powiedziała:

– Moja miła przyjaciółko, zbawczyni mojego brata, utłucz trochę wanilii!

W czasie gdy Klara tłukła młotkiem w moździerzu, który dźwięczał miło i słodko jak najpiękniejsza muzyka, Dziadek do Orzechów opowiadał szeroko o straszliwej bitwie stoczonej przez jego wojska z wojskami Króla Myszy, o tchórzostwie swej armii i o swojej porażce, o tym, jak obrzydliwy Król Myszy chciał go koniecznie zagryźć i jak dla jego ratunku musiała Klara poświęcić wielu swych poddanych, i tak dalej, i tak dalej.

Klarze wydawało się, że słowa opowiadania, a nawet jej własne uderzenia młotkiem oddalają się coraz bardziej i stają się coraz mniej wyraźne. Zaczęła się skądś wyłaniać jakaś srebrzysta gaza, na której, jak na przejrzystych kłębach mgły, unosiły się księżniczki, paziowie, Dziadek do Orzechów i ona sama. Dały się słyszeć jakieś śpiewy, szelesty i poświsty ginące w oddali – i nagle Klara poczuła, że unoszą ją jakby fale rosnące wciąż wyżej i wyżej, wyżej i wyżej, wyżej i wyżej..

4.makaronik– ciasteczko z kruchego ciasta z migdałami. [przypis edytorski]
5.orszada– słodki napój migdałowo-mleczny. [przypis edytorski]
6.cukry(daw.) – słodycze. [przypis edytorski]