Kitabı oku: «Dziadek do orzechów», sayfa 7

Yazı tipi:

Zakończenie

Prrr… Bęc! Klara spadła z niezmierzonej wysokości. Jakiż to był dziwny upadek! Natychmiast otworzyła oczy i spostrzegła, że leży w swoim łóżeczku; był już jasny dzień, a przy niej stała matka i mówiła:

– Jakże można spać tak długo? Już dawno śniadanie na stole.

Zapewne moi Czytelnicy domyślają się że Klara – oszołomiona tymi wszystkimi cudownościami, które oglądała – zasnęła wreszcie w sali Pałacu Marcypanowego i że paziowie albo nawet same księżniczki zaniosły ją do domu i położyły do łóżka.

– Ach, mamusiu, moja droga mamusiu, gdybyś wiedziała, dokąd mnie zaprowadził tej nocy młody pan Droselmajer i jakie widziałam cuda!

Opowiedziała też wszystko prawie równie dokładnie, jak ja to zrobiłem przed chwilą, a matka patrzyła na nią niezmiernie zdziwiona. Kiedy Klara skończyła, matka rzekła:

– Miałaś długi i bardzo piękny sen, Klaro. Ale wybij sobie już raz to wszystko z głowy.

Klara twierdziła z uporem, że nic jej się nie śniło i że widziała to wszystko rzeczywiście. Matka więc zaprowadziła ją do oszklonej szafy, wyjęła z niej Dziadka do Orzechów, który jak zwykle stał sobie na trzeciej półce od dołu, i powiedziała:

– Jak możesz, niemądra dziewczynko, przypuszczać, że ta norymberska drewniana lalka obdarzona została nagle życiem i ruchami?

– Ależ, mamo – przerwała Klara – ja wiem na pewno, że mały Dziadek do Orzechów jest młodym panem Droselmajerem z Norymbergi, siostrzeńcem ojca chrzestnego.

Słysząc to, radca i pani radczyni wybuchnęli głośnym śmiechem.

– Ach, ojcze! – ciągnęła Klara, z trudem powstrzymując łzy. – Wyśmiewasz się z mojego Dziadka do Orzechów, a on o tobie wyrażał się tak dobrze; bo kiedy przedstawiał mnie swoim siostrom księżniczkom, powiedział, że jesteś wielce szanownym radcą!

Podniósł się jeszcze głośniejszy śmiech, a wtórowali mu teraz Ludwika, a nawet Fred. Klara pobiegła do swojego pokoju, przyniosła stamtąd małą szkatułkę, wyjęła siedem koron Króla Myszy i podała je matce, mówiąc:

– Spójrz tylko, kochana mamusiu! Oto siedem koron Króla Myszy, które młody pan Droselmajer przyniósł mi w darze tej nocy na dowód swojego zwycięstwa.

Z wielkim zdumieniem przyglądała się pani radczyni malutkim koronom, tak misternie wyrzeźbionym z jakiegoś nieznanego, ale bardzo błyszczącego metalu, że trudno było przypuścić, by były dziełem rąk ludzkich. Nawet radca nie mógł się dość napatrzyć i razem z matką wypytywali Klarę bardzo poważnie, skąd wzięła te korony. Ale ona powtarzała wciąż tylko to, co już raz powiedziała, a kiedy ojciec zrobił bardzo surową minę i nawet nazwał ją małą kłamczuchą, rozpłakała się na dobre i zaczęła się skarżyć:

– Ach, jaka jestem nieszczęśliwa! Cóż mam wam odpowiedzieć?

W tej chwili otworzyły się drzwi, do pokoju wszedł ojciec chrzestny i zawołał:

– Bzdury, bzdury! To są przecie korony, które przed laty nosiłem przy zegarku jako breloki i które podarowałem Klarze na urodziny, kiedy skończyła dwa lata. Czy pamiętacie?

Ani radca, ani radczyni nie mogli sobie tego przypomnieć.

Klara widząc, że twarze rodziców są znowu przyjazne i wesołe, podbiegła do ojca chrzestnego i zawołała:

– Ach, mój ojcze chrzestny, ty wiesz przecież wszystko! Powiedz więc, że mój Dziadek do Orzechów jest twoim siostrzeńcem i że to on podarował mi te korony.

Ale sędzia zasępił się tylko i mruknął:

– Mała, głupiutka dziewczynka!

Radca ujął Klarę za obie ręce, ustawił przed sobą i rzekł:

– Słuchaj, Klaro, czas już skończyć z tymi wymysłami! Jeżeli raz jeszcze powiesz, że ten mały potworek jest siostrzeńcem pana sędziego, to wyrzucę za okno nie tylko jego, ale wszystkie inne twoje lalki razem z panną Elizą!

Nie wolno więc było Klarze mówić o tym, czym przepełnione było jej serce. Nie zapomina się przecież tak łatwo o podobnie wspaniałych rzeczach, jakie ona przeżyła.

Wyobraź sobie, mój drogi Czytelniku, że nawet jej braciszek Fred obracał się do niej plecami, gdy chciała mu opowiadać o czarodziejskim królestwie, w którym przeżyła tak szczęśliwe chwile. A nawet, zdaje się, że kilkakrotnie mruknął przez zęby: „Głupia gąska” – ale nie bardzo w to wierzę, gdyż w gruncie rzeczy Fred miał dobry charakter. Prawdą jest natomiast, że przestał wierzyć we wszystko, co mu opowiadała Klara, i podczas publicznej parady przeprosił swoich huzarów za wyrządzoną im krzywdę. Na miejsce zabranych odznaczeń przyczepił im o wiele wspanialsze kity z oskubanych piór gęsich i pozwolił im znowu trąbić marsz gwardyjski. Tak, Tak… My wiemy najlepiej, jak wyglądała odwaga huzarów, kiedy ohydne pociski zaczęły plamić ich czerwone mundury!

Nie wolno było Klarze mówić o swoich przygodach, ale wspomnienia niezwykłej krainy otaczały jej głowę jak gdyby czarodziejską, słodką melodią. Kiedy tylko pomyślała o tym, widziała wszystko dokładnie po raz wtóry; toteż zdarzało się często, że zamiast bawić się, jak to dawniej bywało, siedziała w kącie nieruchoma, milcząca i pogrążona w myślach.

Pewnego dnia sędzia naprawiał zegar w mieszkaniu radcy. Klara siedziała obok oszklonej szafy i patrzyła w zamyśleniu na Dziadka do Orzechów. Nagle wyrwało jej się zupełnie niechcący:

– O, mój drogi panie Droselmajer, gdyby pan żył naprawdę, nie postąpiłabym tak, jak księżniczka Pirlipata; nie wzgardziłabym panem za to, żeś przeze mnie i dla mnie przestał być młodym i przystojnym chłopcem!

W tej chwili ojciec chrzestny krzyknął:

– Cóż to znowu za bzdury!

Jednocześnie w pokoju nastąpił taki trzask i takie zamieszanie, że Klara zemdlała i spadła z krzesła na ziemię.

Kiedy przyszła do siebie, matka starała się doprowadzić ją do przytomności i mówiła:

– Kto to widział spadać z krzesła! Taka duża panna! Oto przyjechał siostrzeniec ojca chrzestnego. Bądź dla niego grzeczna i uprzejma!

Klara podniosła oczy. Czyżby to był jej Dziadek do Orzechów? Sędzia włożył swoją szklaną perukę oraz żółty surdut i, uśmiechając się bardzo przyjaźnie, trzymał za rękę młodzieńca niewielkiego wzrostu, lecz bardzo zgrabnego i przystojnego. Twarz jego była jak krew z mlekiem, ubrany był w piękny, jedwabny surdut bramowany złotem, białe jedwabne pończochy i zgrabne pantofelki; do żabotu wpięty miał śliczny bukiecik ze świeżych kwiatów. Włosy miał kunsztownie ufryzowane i upudrowane, a na plecach zwieszał się pięknie spleciony warkocz. Krótka szpada u boku błyszczała, jak gdyby była wysadzana drogimi kamieniami, a kapelusik pod pachą wyglądał jak z najlżejszego puchu.

Młodzieniec dał zaraz na wstępie dowody dobrego wychowania, przywiózł bowiem Klarze mnóstwo pięknych zabawek, przysmaki z marcypanu i zupełnie takie same lalki, jakie pogryzł Król Myszy. Fred dostał od niego prześliczny pałasz.

Po herbacie uprzejmy gość tłukł dla wszystkich orzechy, a umiał sobie poradzić nawet z najtwardszymi: prawą ręką wkładał je do ust, lewą pociągał za warkocz i trach!… łupina rozpadała się w kawałki.

Klara zaczerwieniła się po same uszy, kiedy po raz pierwszy ujrzała miłego młodzieńca, który tak bardzo przypominał Dziadka do Orzechów, a rumieńce jej stały się jeszcze żywsze, kiedy poprosił ją po jedzeniu, żeby zechciała podejść z nim do oszklonej szafy w bawialni.

– Bawcie się grzecznie, dzieci – powiedział sędzia. – Wszystkie moje zegary chodzą prawidłowo, nie obawiam się więc niczego.

Zaledwie dzieci znalazły się same, nagle – czyżby się Klarze zdawało? – młody Droselmajer ukląkł przed nią na jedno kolano i rzekł:

– O, najdroższa panno Klaro, uszczęśliwiony Dziadek do Orzechów, któremu uratowałaś życie, klęczy przed tobą. Powiedziałaś, że nie wzgardziłabyś mną jak zła księżniczka Pirlipata, gdybym w twojej służbie stracił urodę. W tej samej chwili przestałem być wstrętnym Dziadkiem do Orzechów i wróciłem do swej dawnej postaci. O, droga panno Klaro, zechciej mnie uszczęśliwić! Ofiaruj mi swoją rękę, daj mi dzielić z tobą koronę i państwo, panuj w raz ze mną w Marcypanowym Pałacu, bo jestem tam teraz królem!

Klara podniosła młodzieńca z ziemi i powiedziała cichym głosem:

– Drogi panie Droselmajer, pan jest dobry i łagodny, a w dodatku rządzi pan prześlicznym państwem, w którym mieszkają mili i weseli ludzie. Przyjmuję więc pana oświadczyny.

W ten sposób Klara została narzeczoną pana Droselmajera.

Po latach młodzieniec zajechał po nią, jak to się mówi, „złotą karetą zaprzężoną w srebrne konie”. Na weselu tańczyło dwadzieścia dwa tysiące figurek ozdobionych perłami i diamentami i Klara została królową krainy pełnej błyszczących lasów gwiazdkowych, przezroczystych pałaców marcypanowych, słowem, najpiękniejszych i najcudowniejszych rzeczy, które się widzi, jeśli się patrzeć umie.