Kitabı oku: «Ojciec Goriot», sayfa 6

Yazı tipi:

– Ona zamknęła przede mną drzwi za to, żem powiedział, iż ojciec jej zasiada z nami do jednego stołu – zawołał Rastignac.

Wszyscy goście spojrzeli po sobie. Ojciec Goriot spuścił oczy i odwrócił głowę ocierając łzy.

– Zaprószyłeś mi pan oko tabaką – rzekł do sąsiada.

– Kto spróbuje dokuczać ojcu Goriot, ten od dzisiejszego dnia będzie miał ze mną do czynienia – wyrzekł Eugeniusz, zwracając się do sąsiada starego fabrykanta makaronu. Ojciec Goriot wart więcej od nas wszystkich. Nie mówię tego do pań – dodał zwracając się ku pannie Taillefer. – Zdanie to było stanowcze, Eugeniusz wyrzekł je takim głosem, że wszyscy obecni zamilkli. Vautrin tylko rzekł drwiąco: – Kto bierze ojca Goriot na swój rachunek i chce zostać jego redaktorem odpowiedzialnym, ten powinien umieć dobrze się obchodzić ze szpadą i z pistoletem.

– Ja też postaram się o to – rzekł Eugeniusz.

– Czyś pan rozpoczął dziś kampanię?

– Być może – odparł Eugeniusz. – Lecz nie jestem obowiązany zdawać nikomu sprawy z mych czynności, bo sam nie staram się zbadać, co inni robią po nocy.

Vautrin spojrzał na niego z ukosa:

– Mój mały, jeżeli chcesz ocenić marionetki należycie, to wejdź zupełnie do budy, a nie poprzestawaj na zaglądaniu przez dziury pokrycia. Dość tej gawędy – dodał – widząc, że się Eugeniusz burzyć zaczyna. Pogadamy jeszcze z sobą, jeżeli tylko pan zechcesz.

Obiad przechodził w milczeniu ponurym. Usłyszawszy słowa studenta, ojciec Goriot, pogrążył się cały w boleści i nie pojmował nawet tego, że usposobienie ogólne zmieniło się na jego korzyść, gdyż młodzieniec zdolny odeprzeć prześladowanie wystąpił w jego obronie.

– Czyżby pan Goriot był rzeczywiście ojcem jakiejś hrabiny? – spytała z cicha pani Vauquer.

– I hrabiny, i baronowej – odrzekł Rastignac.

– To nic dziwnego – rzekł Bianchon do Rastignaca – ja macałem już jego głowę i znalazłem na niej jedną tylko wyniosłość: guz ojcostwa; z niego będzie ojciec wiekuisty.

Eugeniusz nie zaśmiał się z żartu Bianchona, był dzisiaj w zbyt poważnym usposobieniu. Chciał korzystać z rad pani de Beauseant, a nie wiedział, gdzie i jak miał dostać pieniędzy. Zaniepokoił się patrząc na stepy i lasy tego świata, co rozściełały się przed jego okiem, takie puste, a jednak takie pełne zarazem. Po obiedzie wszyscy się rozeszli, zostawiając go w sali jadalnej.

– Więc pan widziałeś mą córkę? – spytał Goriot głosem wzruszonym.

Eugeniusz obudził się z zadumy i pochwycił rękę poczciwca, patrząc nań z nieokreślonym jakimś rozczuleniem.

– Godny i uczciwy człowiek z pana – zawołał. – Pomówimy później o pańskich córkach.

Wstał, nie chcąc słuchać ojca Goriot i odszedł do swego pokoju, gdzie napisał do matki list następującej treści:

„Matko moja kochana! Czy nie posiadasz jeszcze trzeciej piersi, żeby mnie zasilić? Jestem w takim położeniu, że mogę prędko dorobić się funduszu. Potrzeba mi tysiąc dwieście franków i muszę je mieć za jaką bądź cenę. Nie mów ojcu o mojej prośbie; on by się sprzeciwiał, a mnie pozostawałoby chyba zastrzelić się z rozpaczy, gdybym nie dostał tych pieniędzy. Bliższe szczegóły opowiem przy widzeniu się, bo trzeba by zapisać całe tomy, chcąc ci wyjaśnić obecne moje położenie. Nie przegrałem nic, dobra moja matko, nic nie winienem, ale musisz mi dostać tę sumę, jeżeli dbasz o zachowanie życia, któreś mi dała. Powiem ci tylko, że bywam u wicehrabiny de Beauseant, która przyrzekła mi swą opiekę. Muszę bywać w świecie, a nie mam za co kupić czystych rękawiczek. Potrafię żyć o chlebie i wodzie, będę pościł w potrzebie, ale nie mogę obejść się bez narzędzi, którymi uprawia się tutejsza winnica. Chwila obecna rozstrzyga, czy mam pójść drogą obraną, czy pozostać w błocie.

Nie obce mi są nadzieje, któreście we mnie położyli i pragnę ziścić je jak najprędzej. Dobra mateczko, sprzedaj jeden z swych dawnych klejnotów, ja ci go wkrótce odkupię. Znam dobrze położenie rodziny naszej i umiem ocenić całą doniosłość podobnej ofiary; powinnaś mi też wierzyć, że nie wymagam jej bez potrzeby, bo chyba byłbym potworem. Chciej widzieć w mej prośbie krzyk nieprzepartej konieczności. Cała nasza przyszłość zależy od tej zapomogi, bez której nie mogę rozpocząć kampanii, a życie w Paryżu jest walką wiekuistą. Gdyby nie było innego sposobu dostania pieniędzy, to powiedz ciotce, niech sprzeda swe koronki, a ja przyślę jej później jeszcze piękniejsze” itd.

Napisał do obydwóch sióstr prosząc, by mu ofiarowały zaoszczędzone pieniądze. Przekonany był, że siostry poniosą tę ofiarę z radością, lecz nie chciał, by inni członkowie rodziny wiedzieli coś o tym; odwołał się więc do ich delikatności, potrącając przy tym struny honoru, które w młodym sercu najmocniej są napięte i dźwięczą najsilniej. Po napisaniu tych listów ogarnęło go jednak wzruszenie mimowolne: zawahał się i zadrżał. Młody zapaleniec znał szlachetność niepokalaną tych dusz zagrzebanych w samotności, wiedział, że prośbą swą przyczyni siostrom niemało troski i niemało radości; przeczuwał, że w swej ustroni obie będą rozmawiały z niewysłowioną przyjemnością o bracie ukochanym.

Sumienie Eugeniusza powstało promienne i ukazało mu obie siostry rachujące w tajemnicy skarb swój drobny; widział je, jak powodowane geniuszem przebiegłym młodych dziewcząt, posyłały pieniądze incognito, dopuszczając się raz pierwszy kłamstwa, które miało w sobie coś wzniosłego.

– Serce siostry, to diament najczystszy, to otchłań czułości – rzekł Eugeniusz i zawstydził się tego, co napisał. – Jakaż to potęga leży w ich modłach, jak czystym lotem dusze ich wznoszą się ku niebu! Czyliż siostry takie nie poświęciłyby się same z rozkoszą? Ach! jakaż boleść napełniłaby serce matki, gdyby nie mogła wysłać żądanej sumy! I takie to uczucia czyste, takie ofiary straszliwe miały mu służyć za stopnie, po których zamierzał dojść do Delfiny de Nucingen…

Kilka łez wymknęło mu się spod powiek, niby ostatnia szczypta kadzidła, rzucona na święty ołtarz rodzinny. Zaczął chodzić po pokoju miotany wzruszeniem rozpaczliwym. Ojciec Goriot zobaczył go w tym stanie przeze drzwi na wpół otwarte.

– Co to panu? – zapytał wchodząc do niego.

– Ach, dobry mój sąsiedzie! jam nie przestał być synem i bratem, tak jak pan nie przestałeś być ojcem. Słusznie drżysz pan o hrabinę Anastazję; oddała się ona jakiemuś Maksymowi de Trailles, który przywiedzie ją do zguby.

Ojciec Goriot wyszedł jąkając jakieś słowa, których Eugeniusz nie mógł zrozumieć. Nazajutrz Rastignac poniósł listy na pocztę. Wahał się do ostatniej chwili, aż wreszcie cisnął je do skrzynki mówiąc. „Uda się niezawodnie!” Słowo to fatalne, słowo gracza lub wodza wielkiego, słowo, które więcej ludzi gubi, niż zbawia.

Poczekawszy dni kilka, Eugeniusz poszedł do pani de Restaud i nie został przyjęty. Trzy razy powracał i trzy razy znajdował drzwi zamknięte, chociaż wybierał godziny, w których nie mógł się spotkać z hrabią de Trailles. A więc słuszność była po stronie wicehrabiny. Student nasz przestał studiować prawo. Chodził na kursy po to tylko, by odpowiedzieć na apel, lecz pokazawszy się na chwilę znikał natychmiast. Trzymał się zasady przyjętej przez większość studentów i odkładał naukę do chwili, gdy się egzaminy zbliżać będą. Postanowił zbierać notatki z drugiego i trzeciego kursu, a potem, w ostatniej chwili, wyuczyć się prawa gruntownie. Tymczasem przez piętnaście swobodnych miesięcy mógł pływać po oceanie Paryża, bawić się w miłość lub zajmować się połowem bogactwa. W ciągu tego tygodnia dwa razy widział panią de Beauséant, do której szedł w chwili, gdy powóz markiza d’Adjuda wyjeżdżał za bramę. Sławna ta piękność, znana jako najpoetyczniejsza postać na przedmieściu Saint-Germain, odniosła jeszcze kilkudniowe zwycięstwo i powstrzymała na czas jakiś małżeństwo panny de Rochefide i markiza d'Adjuda-Pinto. Lecz zagrożona utratą szczęścia była ostatnimi czasy bardziej namiętna niż zwykle i przyśpieszyła znowu ostateczną katastrofę.

Markiz d'Adjuda i Rochefidowie uważali tę sprzeczkę i zgodę jako okoliczność bardzo pomyślną, spodziewali się bowiem, że pani de Beauséant oswoi się tymczasem z myślą o małżeństwie i wyrzecze się dni szczęśliwych, poświęcając je przyszłości przewidzianej w życiu mężczyzny. Pomimo najuroczystszych obietnic, ponawianych codziennie, pan d’Adjuda grał komedię a wicehrabina chętnie pozwalała się oszukiwać. „Woli staczać się po schodach, niż odważnie oknem wyskoczyć,” powiadała o niej najlepsza przyjaciółka, księżna Langeais.

Pomimo to wszystko ostatnie połyski jaśniały dość długo i wicehrabina bawiła w Paryżu, otaczając opieką młodego krewniaka, ku któremu powzięła zabobonne jakieś przywiązanie. Eugeniusz okazał jej przyjaźń i uczucie w takiej chwili, kiedy kobieta w nikim nie widzi litości szczerej, współczucia prawdziwego. Jeżeli słyszy słówko miodowe, to przekonana jest, że zawdzięcza je tylko wyrachowaniu.

Eugeniusz chciał dobrze poznać grunt, nim się zdecydował wylądować w domu de Nucingen, zaczął więc badać przeszłość ojca Goriot i zebrał wskazówki, które mniej więcej w ten sposób streścić się dadzą. Jan Joachim Goriot był przed rewolucją prostym robotnikiem w fabryce makaronu. Zręczny, oszczędny i przedsiębiorczy, został następcą swego pana, który padł ofiarą pierwszego rozruchu w roku 1789. Goriot założył swą fabrykę przy ulicy de la Jussienne, w bliskości rynku zbożowego i miał tyle zdrowego rozumu, że przyjął urząd naczelnika sekcji, przez co zyskał dla swego handlu protekcję osób najbardziej wpływowych w groźnym owym czasie.

Źródłem bogactwa stał się dla niego ów głód prawdziwy czy zmyślony, wskutek którego cena zboża podniosła się okrutnie w Paryżu. Naród zabijał się u drzwi piekarzy, a wybrani szli sobie swobodnie kupować makaron włoski u kupców korzennych. W owym roku obywatel Goriot zebrał kapitały i mógł później prowadzić handel z wyższością człowieka posiadającego niezmierną moc pieniędzy. Stało się z nim to, co się dziać zwykło z ludźmi nie posiadającymi żadnych szczególnych zdolności: mierność go zbawiła. Przy tym nie wiedziano nic o jego funduszach,aż dopóki nie minął czas groźny dla bogaczy i nikt mu nie zazdrościł, sądząc, że handel zbożowy pochłonął wszystkie jego myśli. Bo też Goriot nie miał równego sobie znawcy, gdy trzeba było ocenić gatunek i pochodzenie ziarna, mąki lub otrąb, gdy trzeba było przechować zboże przez czas długi, przewidzieć cenę, przepowiedzieć zbiór obfity lub nieurodzaj albo wreszcie zakupić zboże za bezcen raz w Sycylii to znów aż na Ukrainie. Można go było prawie wziąć za ministra stanu, widząc jak śmiało prowadził swe sprawy, jak jasno tłumaczył prawa przywozu i wywozu zboża, jak dalece zgłębiał ducha tych praw i pojął ich wady. Cierpliwy, czynny i energiczny, wytrwały a skory w działaniu, posiadał wzrok orli, uprzedzał i przewidywał wszystko, wszystko wiedział i wszystko ukryć potrafił: jednym słowem z pojęcia był dyplomatą, a z wykonania żołnierzem. Takim to był Goriot w głębi ciemnego swojego sklepiku, w którym przepędzał nawet chwile swobodne, stojąc w progu z ramieniem wspartym o uszak; lecz wyszedłszy za próg ulubiony, wychyliwszy się za obręb swojej specjalności, człowiek ten stawał się znowu niepojętnym i gburowatym wyrobnikiem, który nie może zrozumieć najprostszego dowodzenia, nie pojmuje żadnych rozkoszy duchowych i zasypia w teatrze; słowem przetwarzał się w jednego z owych Dolibanów paryskich, znanych ze swej głupoty. Ludzie tacy jak Goriot wszyscy są podobni do siebie. Wszyscy prawie kryją w piersi wzniosłe jakieś uczucie. W sercu naszego fabrykanta rozrosły się wyłącznie dwa uczucia, które go całkowicie pochłonęły tak, jak handel zbożowy wyczerpał całą pojętność jego mózgu. Pojąwszy za żonę jedyną córkę bogatego farmera z okolic Brie, otoczył ją poszanowaniem religijnym i miłością bez granic. Ukochał w niej istotę słabą, a jednak potężną, piękną a wrażliwą, która była zupełnym przeciwieństwem jego samego. Jeżeli w sercu ludzkim jest jakie uczucie wrodzone, to niezawodnie musi w nim być owa duma, którą odczuwamy biorąc w opiekę słabszą istotę. Postawmy obok miłość, to jest ową wdzięczność, którą czyste dusze płacą za swoje szczęście, a zrozumiemy niejedną anomalię moralną.

Po siedmiu latach szczęścia niezamąconego, Goriot stracił żonę, która zaczynała panować nad nim wszechwładnie poza sferą uczucia. Kto wie, może pod jej wpływem obudziłaby się natura leniwa, może by w niej rozwinęło się jaśniejsze pojęcie o świecie i życiu? Po stracie żony, miłość ojcowska rozrosła się nad miarę w sercu Goriota. Uczucie, któremu śmierć weszła w drogę, zwróciło się ku dwóm córkom i na razie zdawało się, że obie w zupełności na nie zasługują. Goriot pozostał wdowcem i odrzucił najświetniejsze propozycje wszystkich kupców i fermerów, którzy pragnęli mieć go za zięcia. Teść Goriota, który sam jeden mógł się poszczycić jego zaufaniem, twierdził, że wdowiec postanowił dochować zmarłej żonie wierności małżeńskiej.

Handlarze zboża, niezdolni pojąć tak wzniosłego szaleństwa, nadali Goriotowi jakiś ośmieszający przydomek. Zdarzyło się raz, że zapijano jakąś ugodę i jeden z handlarzy ośmielił się wymówić ów przydomek w obecności Goriota, za co tenże wyciął go pięścią po ramieniu z taką siłą, że nieborak wyleciał na złamanie karku na róg ulicy Oblin. Goriot otaczał swe córki przywiązaniem bez granic, miłością jakąś smętną i tkliwą. Wiedziano o tym powszechnie; raz nawet jakiś konkurent Goriota pragnący oddalić go z rynku, bo sam chciał zostać panem kursu, powiedział mu, że Delfina wypadła przed chwilą z powozu. Ojciec blady i drżący opuścił wnet bazar i chorował kilka dni po tym fałszywym alarmie wskutek reakcji uczuć przeciwnych. Nie dotknął wprawdzie współzawodnika swą pięścią morderczą, lecz wygnał go z bazaru, zmuszając go, aby w krytycznych okolicznościach ogłosił się bankrutem. Rozumie się, że Goriot wychowywał swe córki nierozsądnie. Bogaty był, gdyż dochód jego wynosił przeszło sześćdziesiąt tysięcy liwrów, pomimo to na własne potrzeby nigdy nie wydawał więcej nad tysiąc dwieście franków, a resztę poświęcał z radością na dogodzenie rozmaitym zachciankom córek. Najpierwsi mistrze udzielali im talentów, które cechują świetne wychowanie, dano im pannę do towarzystwa, która na szczęście miała wiele rozsądku i dobrego gustu. Panny jeździły konno, miały swój powóz, jednym słowem żyły tak, jak gdyby były kochankami starego jakiego bogacza; nie było tak wygórowanego żądania, którego by ojciec nie spełnił z całą gotowością, a jedna pieszczota wynagradzała go sowicie za wszystkie ofiary. Biedny człowiek! Uważał siebie za tak maluczką istotę wobec córek, które aniołami były w jego oczach! Wszystko przyjmował od nich z wdzięcznością, nawet ból, który mu zadawały. Gdy dorosły, mogły wybierać sobie mężów wedle upodobania, gdyż każda dostała w posagu połowę majątku ojcowskiego. Piękna Anastazja zwabiła ku sobie hrabiego de Restaud i porzuciwszy dom ojcowski, dała się unieść skłonnościom arystokratycznym, które ją popchnęły w wysokie sfery społeczne. Delfina lubiła pieniądze, poślubiła więc bankiera Nucingena, który pochodził z niemieckiej rodziny i nosił tytuł barona św. Państwa Rzymskiego. Goriot pozostał nadal fabrykantem włoskiego makaronu i prowadził handel, do którego przyrósł już całą istotą, choć zajęcie jego nie podobało się bardzo córkom i zięciom. Przez pięć lat opierał się ich naleganiom, aż wreszcie zgodził się wycofać z handlu kapitał powiększony dochodem z lat ostatnich. Pani Vauquer, do której przeniósł się w tym czasie, rachowała mu mniej więcej dziesięć tysięcy liwrów dochodu. Rozpacz popchnęła biedaka do znanej nam gospody, gdyż przekonał się, że obaj zięciowie wzbraniają swym żonom wziąć ojca do siebie a nawet, co gorsza, przyjmować otwarcie jego odwiedziny.

Oto wszystko, co mógł powiedzieć o ojcu Goriot niejaki pan Muret, który nabył po nim handel. Rastignac przekonał się więc, że przypuszczenia księżny de Langeais były sprawiedliwe. W tym miejscu kończy się wstęp do tej głuchej, lecz przerażającej tragedii paryskiej.

W pierwszych dniach grudnia Rastignac otrzymał dwa listy: od matki i od starszej siostry. Spostrzegłszy to pismo tak dobrze znane, zadrżał z radości i trwogi. Dwie cieniuchne ćwiartki papieru miały skazać na śmierć lub życie wszystkie jego nadzieje. Trwoga przejmowała go na myśl, że rodzice żyli w niedostatku i obawiał się, czy nie zażądał od nich ostatniej kropli krwi, której nie odmówiono by ukochanemu dziecięciu. List matki był następującej treści:

„Drogie dziecię, posyłam ci to, czego żądasz. Zrób dobry użytek z tych pieniędzy, bo drugi raz nie byłabym w stanie zebrać tak wielkiej sumy bez wiedzy ojca, nawet gdyby szło o zachowanie ci życia; zresztą kto wie, czy by to nie zakłóciło harmonii naszych stosunków rodzinnych? Chcąc jeszcze raz dostać tyle pieniędzy, musielibyśmy obciążyć majątek długami. Trudno mi wyrokować o twych projektach, bo ich nie znam, zastanawia mnie tylko to, że obawiasz się powierzyć je matce. Nie trzeba było pisać całych tomów, dla matki dość jednego słowa, a słowo to wybawiłoby mnie z trwożliwej niepewności. Nie chcę taić, że list twój sprawił na mnie bolesne wrażenie. Synu drogi! co mogło cię skłonić, byś obudził tak wielki niepokój w sercu moim? Pisząc to do mnie, musiałeś cierpieć wiele, bo jam też wiele cierpiała czytając wyrazy skreślone twą ręką. Zastanów się, na jaką to wchodzisz drogę? Czyliż życie i szczęście twoje zasadzać się ma na tym, byś wydawał się innym, niż jesteś w rzeczy samej; czyż potrzeba ci bywać w świecie, skoro to pociąga za sobą wydatki pieniężne, których nie możesz ponosić i stratę czasu, który z korzyścią poświęcić możesz nauce? Zawierz sercu matki, dobry mój Eugeniuszu i bądź przekonany, że drogi kręte nie wiodą do wielkiego celu. Młody człowiek w twoim położeniu powinien się starać o dwie cnoty: o cierpliwość i rezygnację. Nie robię ci wymówek, nie chciałabym najmniejszą goryczą zaprawiać naszej ofiary. Słowa moje to są słowa matki ufnej, lecz przewidującej. Ty wiesz, jakie są twe obowiązki, ja zaś wiem, że serce twe jest czyste i zamiary dobre. Bez obawy więc mogę ci powiedzieć: Idź, mój jedyny, idź dalej! Drżę o ciebie, bo matka jestem, lecz każdemu z twych kroków towarzyszyć będą nasze modły i błogosławieństwa. Bądź ostrożny, drogie dziecię. Musisz być rozważnym, jak mąż dojrzały, bo los pięciu istot ukochanych przez ciebie spoczywa na twej głowie. Tak jest, przyszłość nasza na tobie się opiera, a szczęście twoje jest i naszym szczęściem. Wszyscy błagamy Boga, by cię wspierał w każdym twym przedsięwzięciu. Ciotka Marcillac okazała w tym zdarzeniu dobroć niesłychaną i pojęła nawet od razu to, coś pisał o rękawiczkach. Przyznała się potem z uśmiechem, że ma słabość dla najstarszego z mych dzieci. Kochaj ją, kochaj, Eugeniuszu! nie chcę mówić co zrobiła dla ciebie, zanim nie dopniesz swych zamiarów; gdybyś się teraz dowiedział, to pieniądze ofiarowane przez nią paliłyby ci ręce. Czy wy pojmujecie, dzieci, co to znaczy zrobić dla kogo ofiarę ze swych pamiątek? Lecz czy jest ofiara taka, której by dla was żal było? Ciotka poleciła ucałować cię w czoło i powiedzieć, że chciałaby przesłać ci w tym pocałunku zadatek szczęścia całego. Dobra, poczciwa ciotka napisałaby sama do ciebie, gdyby nie to, że cierpi na reumatyzm w palcach. Ojciec twój ma się dobrze. Urodzaj 1819 roku przechodzi wszelkie oczekiwania. Bywaj mi zdrów, synu drogi, nie wspominam nic o twych siostrach, gdyż Laura pisze do ciebie. Niech dla niej zostanie przyjemność doniesienia ci o wszystkich drobnych przygodach życia rodzinnego. Oby Bóg dał ci powodzenie we wszystkim! O tak! powinno ci się powieść, mój Eugeniuszu, gdyż zadałeś mi boleść tak wielką, że nie miałabym siły przenieść jej powtórnie. Poznałam dopiero teraz, co to znaczy być biedną, i zapragnęłam bogactwa, żeby móc oddać je dziecku. Dosyć już, żegnaj mi synu. Nie zostawiaj nas długo bez wiadomości o sobie i przyjm pocałunek, który ci matka posyła.”

Eugeniusz tonął we łzach, czytając list matki. Myślał o ojcu Goriot, który zgniótł srebrny półmisek i sprzedał go, by mieć za co wykupić weksel swej córki.

– A twoja matka czyż nie poświęciła również swych klejnotów! mówił sam do siebie. Ciotka twa płakała pewnie sprzedając jedną ze swych relikwii. Jakimże prawem śmiałbyś przeklinać Anastazję? Zrobiłeś dla egoizmu przyszłości to, co ona dla ukochanego człowieka zrobiła! Któż wart więcej: ty czy ona? – Coś mu szarpało wnętrzności i paliło uczuciem nieznośnego gorąca. Chciał się wyrzec świata, postanawiał nie tknąć tych pieniędzy. Uczuł wzniosłe i piękne wyrzuty sumienia, wyrzuty, które ludzie sądzący swych bliźnich tak rzadko biorą w rachubę, a mocą których aniołowie niebiescy rozgrzeszają przestępcę potępionego sądem ziemskim. Rastignac otworzył list siostry tchnący wdziękiem niewinnym i serce jego oświeżyło się trochę:

„List twój przybył w samą porę, drogi bracie. Agata i ja chciałyśmy tyle rozmaitych użytków zrobić z naszych pieniędzy, że w końcu sameśmy nie wiedziały, od czego rozpocząć. Tyś postąpił jak ów służący króla hiszpańskiego, który pobił zegarki swego pana: przywiodłeś nas do zgody. Prawdziwie, ciągleśmy się spierały o to, które z naszych życzeń powinno być najpierwej zaspokojone, a nie wpadłyśmy na myśl, że można zrobić z pieniędzy taki użytek, który zaspokoi od razu wszystkie nasze życzenia. Wiesz co, drogi Eugeniuszu, Agata skakała z radości. Jednym słowem byłyśmy jak dwie wariatki przez caluteńki dzień à telles enseignes (to styl ciotki), że mateczka zapytała nas surowo: Co wam dziś jest, moje panny? Zdaje mi się, że byłybyśmy jeszcze bardziej zadowolone, gdyby nas troszeczkę połajano. Kobieta musi być bardzo szczęśliwa, gdy cierpi za tego, kogo kocha. Ja tylko pomimo całej radości wpadałam chwilami w smutek i zadumę. Nigdy chyba nie potrafię być dobrą żoną, bo jestem zbyt rozrzutna. Kupiłam sobie przedtem dwa paski, piękną igiełkę do przekłuwania dziurek w gorsecie i masę fraszek podobnych, dosyć, że miałam mniej pieniędzy niż ta wielka Agata, co umie być oszczędna i zbiera dukaty jak sroka jaka. Wyobraź sobie, że miała dwieście franków! A ja, mój drogi, zebrałam tylko pięćdziesiąt talarów. Ale jestem aż nadto ukarana i chciałabym wrzucić swój pasek do studni, bo odtąd nie będę mogła nosić go bez przykrości. Jam cię okradła! Nieoceniona Agata powiedziała mi: Poślijmy mu trzysta pięćdziesiąt franków od obydwóch razem. Lecz nie mogłam wytrzymać, żeby ci prawdy nie powiedzieć. Wiesz, w jaki sposób wypełniłyśmy twoje polecenia? wzięłyśmy nasze sławne pieniądze i wybrałyśmy się sobie na przechadzkę. Dostawszy się na gościniec, pobiegłyśmy bez namysłu do Ruffec, gdzieśmy po prostu oddały całą sumę panu Grimbertowi, który zawiaduje biurem pocztowym. Wracałyśmy lekkie i swobodne niby dwie jaskółki. Czy to szczęście nas tak unosi? pytała Agata. Powiedziałyśmy sobie tysiąc rzeczy, których ci nie powtórzę, panie Paryżaninie, bo dotyczy ciebie zbyt ściśle. O! drogi bracie, jak my cię kochamy! oto masz w paru słowach to samo, o czym myśmy tak długo mówiły. Tajemnicy nie zdradzimy, bo według słów ciotki, takie małe straszydełka jak my potrafią wszystko zrobić, nawet milczeć w potrzebie. Mateczka i ciotka jeździły potajemnie do Angoulême i żadna me zdradziła wysokiej polityki, która kierowała ich wyprawą. Nie obeszło się przedtem bez długich konferencyj, od których i pan baron i my obie zostaliśmy usunięci. W państwie Rastignacow wszystkie głowy pełne są ważnych domysłów. Robota około sukni muślinowej w kwiaty a jour, którą infantki haftują dla Jej Królewskiej Mości, postępuje dalej w największej tajemnicy. Pozostają już tylko dwa bryty do wyhaftowania. Postanowiono ostatecznie, że zamiast muru będzie płot od strony Verteuil. Naród prosty straci na tym, gdyż będzie mniej owoców i szpalerów, ale za to przybysze z obcych stron będą się mogli cieszyć pięknym widokiem. Na wypadek gdyby domniemany spadkobierca potrzebował chustek do nosa, zawiadamiamy go, że wdowa po Marcillac'u zrobiła pewne odkrycie: kopiąc się w swych skarbach i skrzyniach, znanych pod imieniem Herkulanum i Pompei, wygrzebała nieznaną dotąd sztukę płótna holenderskiego; księżniczki Agata i Laura stają na jego rozkazy z igłami i rękami, które są zwykle trochę za czerwone. Młodzi książęta don Henryk i don Gabriel nie pozbyli się zgubnych swoich nałogów: przeładowują zawsze żołądek winogronowymi powidłami, przyprowadzają siostry do rozpaczy, nie chcą się wcale uczyć, wykręcają gniazda ptasie dla zabawy, sprawiają hałas nieznośny i wbrew prawom krajowym wycinają gałązki łozy, z których robią sobie laseczki. Nuncjusz papieski, zwany pospolicie księdzem proboszczem, grozi im klątwą, jeżeli dłużej będą zapominać o świętych kanonach gramatyki, a troszczyć się wyłącznie o prawa bzu wojowniczego. Bywaj mi zdrów, bracie kochany! Nie uwierzysz, ile modlitw za twe szczęście towarzyszy temu listowi, wiele się w nim ukrywa miłości zadowolonej. Ach, jakże wiele, wiele rzeczy będziesz miał do opowiadania, skoro znów do nas przybędziesz. Mnie powiesz wszystko: jam przecie najstarsza. Ciotka dała nam do zrozumienia, że ty masz powodzenie w świecie.

»Mówią o jakiejś kobiecie i nie chcą dodać nic więcej«.

Ma się rozumieć, że to tylko w naszej obecności. Powiedz jednak, Eugeniuszu, gdybyś chciał, my byśmy mogły obejść się bez chustek, a natomiast poszyć dla ciebie koszule z tego płótna. Odpowiedz mi zaraz na to pytanie. Gdybyś potrzebował prędko koszul pięknych i dobrze poszytych, to byśmy się wzięły niezwłocznie do roboty. Jeżeli w Paryżu noszą koszule nowego kroju, którego my nie znamy, to przyślij nam jedną na wzór; mianowicie potrzebowałybyśmy formy mankietów. Bądź zdrów raz jeszcze! Całuję cię w czoło z lewej strony, w skroń, która do mnie wyłącznie należy. Zostawiam drugi arkusik dla Agaty, która obiecała, że mego listu czytać nie będzie. Dla większej pewności jednak nie odejdę od niej, póki będzie pisała. Kochająca cię siostra

Laura de Rastignac.”

– O tak! – zawołał Eugeniusz – tak! muszę zostać bogatym za jaką bądź cenę. Czyż są skarby, co by opłaciły takie przywiązanie? Jakżebym pragnął ofiarować im szczęście całego świata! Tysiąc pięćset pięćdziesiąt franków! – rzekł po chwili. – Trzeba, żeby żaden pieniążek nie poszedł na marne. Laura ma słuszność. To prawda! Wszak ja mam tylko grube koszule. Gdy chodzi o szczęście czyje, dziewczę młodziuchne staje się przebiegłem jak złodziej. Jaka ona niewinna, a jak troskliwa o mnie! To anioł z nieba przebaczający błędy ziemskie, których nawet zrozumieć nie może.

Eugeniuszowi zdawało się, że posiadł świat cały. Przywołał krawca, wypróbował go i zdobył dla siebie. Zobaczywszy pana de Trailles, student zrozumiał dopiero, jaki – to wpływ krawcy wywierają na życie młodzieży. W tym razie, niestety, nie ma średniej miary: krawiec bywa albo nieprzyjacielem śmiertelnym albo przyjacielem, którego nam daje faktura. Eugeniusz spotkał w swym krawcu człowieka, który pojął ojcostwo swego rzemiosła i uważał siebie za łącznik między teraźniejszością a przeszłością młodzieży. Nawzajem student wdzięczny zapewnił mu stałe powodzenie jednym z owych dowcipów, z których miał kiedyś zasłynąć. – Wiadomo mi – mówił – że człowiek ten uszył dwie pary spodni, które przyczyniły się niemało, że posiadacze ich wzięli w posagu kapitał przynoszący dwadzieścia tysięcy liwrów dochodu. Cóż to za szczęście posiadać tysiąc pięćset franków i mieć odzieży tyle, ile się zapragnie. Biedny Południowiec nie wątpił w tej chwili o niczym i szedł na śniadanie z tym nieokreślonym wyrazem twarzy, który cechuje młodzieńca posiadającego choćby maluczki kapitalik. Poczuwszy pieniądze w kieszeni, student wznosi we wnętrzu swej istoty jakiś filar idealny i silnie opiera się na nim. Od tej chwili zaczyna chodzić pewniej niż przedtem, znajduje punkt oporu dla swej dźwigni, spogląda śmiało i prosto, we wszystkich jego poruszeniach zręczność się przebija; wczoraj pokorny i nieśmiały byłby się pozwolił potrącać każdemu; dziś sam gotów potrącić pierwszego ministra. Dzieją się z nim rzeczy niesłychane: wszystkiego chce i wszystko posiąść może, przychodzą mu naraz najrozmaitsze zachcenia, jest nadzwyczaj wesoły, wspaniałomyślny, wylany. To ptak, co dawniej niezdolny do lotu, dziś może szeroko skrzydła roztoczyć. Biedny student porywa okruchy przyjemności, jak pies, który zdobywa sobie kość wśród tysiącznych niebezpieczeństw, rozgryza ją uciekając i w biegu szpik z niej wysysa; lecz młodzieniec, u którego kilka „sztuk złota pobrząkuje w kieszonce od kamizelki, dobiera sobie przyjemności wedle upodobania, rozgatunkowuje je, lubuje się nimi, buja po niebie i nie pojmuje już, co znaczy wyraz nędza. Cały Paryż do niego należy. Wieku młody, w którym wszystko wydaje się tak świetne, w którym się wszystko iskrzy i goreje! Wieku sił młodzieńczych, z których nikt nie korzysta ani mężczyzna, ani kobieta! Wieku długów i ciągłej obawy, która potęguje wartość każdej przyjemności! Kto nie poznał lewego brzegu Sekwany, między ulicą Saint-Jacques a ulicą Saints-Pères, ten nie poznał wcale wartości życia ludzkiego! – Ach gdyby paryżanki wiedziały! – myślał Eugeniusz, pożerając gruszki smażone, które pani Vauquer ceniła po groszu sztukę – pewnie przyszłyby tutaj szukać miłości.

W tej chwili dzwonek dał się słyszeć przy drzwiach z kratą i posłaniec pocztowy wszedł do sali jadalnej. Zapytawszy o pana Eugeniusza de Rastignac, podał mu dwa worki i książkę, w której trzeba się było rozpisać. W tej chwili głębokie spojrzenie Vautrina padło na Rastignaca niby uderzenie bicza.

– Będziesz pan miał czym zapłacić za lekcje fechtunku i strzelania – powiedział.

– Zamorskie okręty przybyły – rzekła pani Vauquer, spoglądając na worki.

Panna Michonneau obawiała się spojrzeć na pieniądze, aby nie zdradzić swej chciwości.

– Masz pan dobrą matkę – rzekła pani Couture.

– Pan ma dobrą matkę – powtórzył Poiret.

– Tak, mamunia ze wszystkiego się wyzuła – rzekł Vautrin. – Teraz będziesz pan mógł dogadzać swym zachciankom, bywać w świecie, zajmować się połowem posagów i tańczyć z hrabinami, które stroją się w wieńce kwiatów brzoskwiniowych. – Ale słuchaj, młodzieńcze, z tym wszystkim ucz się strzelać.

Vautrin zrobił ruch, jak gdyby brał na cel przeciwnika. Rastignac chciał dać posłańcowi na piwo, lecz nie znalazł drobnych. Vautrin poszukał w kieszeni i rzucił dwadzieścia soldów posłańcowi.