Kitabı oku: «Stracone złudzenia», sayfa 18

Yazı tipi:

„Byłbym już Blondetem!” – wykrzyknął w duchu.

Lousteau, który niedawno na wyżynach Luksemburgu krzyczał niby ranny orzeł, który zdawał mu się tak wielki, obecnie kurczył się w oczach Lucjana do nader drobnych rozmiarów. Modny księgarz, ośrodek wszystkich tych egzystencji, wydał mu się naprawdę ważnym człowiekiem. Poeta, ściskając swój rękopis, odczuł drżenie bardzo podobne do strachu. W sklepie na drewnianych, malowanych na marmur piedestałach widniały popiersia Byrona, Goethego i pana de Canalis, od którego Dauriat miał nadzieję uzyskać jaki tom; skoro poeta zajdzie do tego kramu, pogłaszcze go widomy dowód czci. Mimo woli Lucjan malał we własnych oczach, odwaga jego słabła, przewidywał, jaki wpływ będzie miał ów Dauriat na jego egzystencję, i oczekiwał niecierpliwie jego zjawienia.

– I cóż, dzieci – rzekł krótki i gruby człowieczek o twarzy dość podobnej do rzymskiego prokonsula, ale złagodzonej wyrazem dobroduszności, na którą łapali się ludzie powierzchowni – oto jestem właścicielem jedynego tygodnika, który był do kupienia i który ma dwa tysiące abonentów.

– Kawalarz! Urząd stemplowy wykazuje siedmiuset, a i to już ładna cyfra – rzekł Blondet.

– Najświętsze słowo honoru, tysiąc dwustu. Powiedziałem dwa tysiące – dodał zniżonym głosem – na intencję papierników i drukarzy, którzy tam stoją. – Myślałem, że masz więcej taktu, mój stary – podjął głośno.

– Bierzesz wspólników? – spytał Finot.

– To zależy – rzekł Dauriat. – Chcesz trzecią część własności za czterdzieści tysięcy?

– Zgoda, jeśli pan przyjmie jako współpracowników tu obecnego Emila Blondeta, Klaudiusza Vignona, Scribe’a, Teodora Leclercqa, Felicjana Vernou, Jay, Jouy490, Lousteau…

– A czemu nie Lucjana de Rubempré? – rzekł, wpadając buńczucznie w słowo, prowincjonalny poeta.

– I Natana – dokończył Finot.

– A czemu nie każdego z ulicy? – rzekł księgarz, marszcząc brwi i zwracając się do autora Stokroci. – Z kim mam przyjemność? – rzekł, mierząc Lucjana lekceważącym spojrzeniem.

– Chwileczkę, Dauriat – rzekł Lousteau. – To ja przyprowadziłem pana. Podczas gdy Finot będzie rozważał propozycję, posłuchaj pan chwilę.

Lucjan uczuł zimny pot na grzbiecie, widząc chłodną i niechętną minę straszliwego padyszacha491 księgarni, który „tykał” Finota, mimo że Finot mówił mu „pan”, który groźnemu Blondetowi mówił „moje dziecko” i który królewskim ruchem podał rękę Natanowi z poufałym skinieniem głowy.

– Nowy interes, Stefanku? – wykrzyknął Dauriat. – Ależ wiesz przecie, mam tysiąc sto rękopisów. Tak, panowie – wykrzykiwał – złożono mi tysiąc sto rękopisów, spytajcie Gabussona! Po prostu niedługo będę potrzebował osobnej administracji, aby zarządzać składem manuskryptów, całego biura dla ich czytania; będą posiedzenia, głosowanie o ich wartości, diety i stały sekretarz przedkładający mi sprawozdania. Słowem, filia Akademii Francuskiej, z tą różnicą, iż akademicy lepiej będą płatni w Galeriach Drewnianych niż w Instytucie.

– To jest myśl – rzekł Blondet.

– Licha myśl – odparł Dauriat. – To nie moja rzecz grzebać się w elukubracjach492 wszelkiego jegomości, który chwyta się literatury, kiedy nie może zostać ani kapitalistą, ani szewcem, ani kapralem, ani lokajem, ani kancelistą, ani woźnym! Tu wchodzi się jedynie z gotową reputacją. Bądź sławny, a znajdziesz tu strumienie złota. Oto od dwóch lat trzy wielkości powstały z mojej łaski i dochowałem się trzech niewdzięczników. Natan śpiewa mi sześć tysięcy franków za drugie wydanie książki, która mnie kosztowała trzy tysiące w artykułach, a nie przyniosła na czysto ani tysiąca. Za dwa artykuły Blondeta zapłaciłem tysiąc franków i obiad za pięćset…

– Ależ panie, jeżeli wszyscy księgarze powiedzą tak jak pan, w jaki sposób wydać pierwszą książkę? – spytał Lucjan, w którego oczach Blondet ogromnie stracił na wartości, odkąd usłyszał cyfrę, za jaką Dauriat zdobył artykuły w „Debatach”.

– To mnie nie obchodzi – rzekł Dauriat, uderzając zabójczym spojrzeniem pięknego Lucjana, który przybrał najbardziej ujmującą minę. – Ja się nie bawię w wydawanie książki, w ryzyko dwóch tysięcy, aby zarobić drugie dwa; ja robię w literaturze na wielką skalę: wydaję czterdzieści tomów po dziesięć tysięcy egzemplarzy, jak Panckoucke493 i Baudouinowie494. Siłą moich stosunków i artykułów, za które płacę, pcham interes na sto tysięcy talarów, zamiast popychać jeden tomik za dwa tysiące franków. Tyleż trzeba wysiłku, aby wprowadzić w świat nowe nazwisko, autora i jego książkę, co aby puścić Teatr cudzoziemski, Zwycięstwa i zdobycze albo Pamiętniki o rewolucji495, które są kopalnią złota. Ja nie jestem tu po to, aby być podnóżkiem dla przyszłych sław, ale aby zarabiać i dawać pieniądze ludziom sławnym. Rękopis, za który płacę sto tysięcy, tańszy jest niż ten, za który nieznany autor żąda sześćset franków! Jeżeli nie jestem zupełnym mecenasem, w każdym razie mam prawo do wdzięczności literatów: podbiłem już cenę rękopisów o więcej niż sto procent. Tłumaczę to panu, bo jesteś przyjacielem Stefana, młodzieńcze – rzekł Dauriat do poety, klepiąc go bezczelnie poufałym ruchem po ramieniu. – Gdybym rozmawiał ze wszystkimi autorami, którzy szukają wydawcy, trzeba by zamknąć sklep, gdyż traciłbym cały czas na rozmówkach niezmiernie przyjemnych, ale o wiele za drogich. Nie jestem jeszcze dość bogaty, aby słuchać monologów każdej miłości własnej. To się da znieść tylko w teatrze, w klasycznej tragedii.

Wykwintny strój straszliwego Dauriata dodawał wagi w oczach prowincjonalnego poety temu piekielnie logicznemu wywodowi.

– Cóż to takiego? – rzekł księgarz do Stefana Lousteau.

– Wspaniały tomik wierszy.

Słysząc to słowo, Dauriat obrócił się do Gabussona ruchem godnym Talmy:

– Gabusson, mój przyjacielu, począwszy od dziś dnia, ktokolwiek przyjdzie proponować mi rękopis… Słyszycie, hej? – rzekł, zwracając się do trzech subiektów wyłaniających się spoza stert książek na podniesiony głos pryncypała, który oglądał tymczasem swoje paznokcie i ręce, istotnie ładne. – Ktokolwiek przyniesie mi rękopis, spytacie, czy to wiersze, czy proza. Jeżeli wiersze, odprawcie natychmiast. Wiersze stoczą księgarnię jak robaki.

– Brawo, Dauriat! Świetnie to powiedział – wykrzyknęli dziennikarze.

– To prawda – wykrzyknął księgarz, przemierzając sklep z rękopisem Lucjana w ręku. – Nie wiecie panowie, ile złego spowodowało powodzenie lorda Byrona, Lamartine’a, Wiktora Hugo, Kazimierza Delavigne, Canalisa i Berangera. Ich chwała sprowadziła na nas najazd barbarzyńców. Jestem pewien, że mam w tej chwili wśród rękopisów tysiąc tomów wierszy zaczynających się luźnymi historiami bez głowy i ogona, na wzór KorsarzaLary496. Pod pretekstem oryginalności młodzi ludzie lubują się w niezrozumiałych strofach, w poematach opisowych, w których młoda szkoła mniema, iż toruje nowe drogi, odkrywając na nowo Delille’a497! Od dwóch lat poeci roją się jak chrabąszcze. Straciłem na tym w zeszłym roku dwadzieścia tysięcy! Spytajcie Gabussona! Mogą istnieć na świecie poeci nieśmiertelni, znam takich białych i różowych cacusiów, którzy mają jeszcze mleko pod nosem – rzekł do Lucjana – ale w księgarni, młody człowieku, jest tylko czterech poetów: Beranger, Kazimierz Delavigne, Lamartine, Wiktor Hugo; bo Canalis!… to poeta zrobiony sztuką.

Lucjan nie czuł w sobie odwagi, aby się nastroszyć obrażoną dumą wobec tych wpływowych ludzi, którzy śmiali się serdecznie. Zrozumiał, iż zarżnąłby się i okrył śmiesznością, ale miał wściekłą ochotę skoczyć księgarzowi do gardła, zakłócić drażniącą harmonię węzła jego krawatki, zerwać złoty łańcuch połyskujący na piersi, podeptać mu zegarek i rozszarpać jego samego w sztuki. Podrażniona miłość własna otwarła wrota zemście; uśmiechając się słodko, poprzysiągł księgarzowi śmiertelną nienawiść.

– Poezja jest jak słońce, które rodzi wiekuiste lasy, a także płodzi komary, muchy, moskity – rzekł Blondet. – Nie ma cnoty, która by nie była podszyta przywarą. Literatura wydaje księgarzy…

– I dziennikarzy! – rzekł Lousteau.

Dauriat parsknął śmiechem.

– No, więc cóż to takiego? – rzekł, wskazując rękopis.

– Zbiór sonetów, zdolny przyprawić Petrarkę o rumieniec – rzekł Lousteau.

– Jak to rozumiesz? – spytał Dauriat.

– Zwyczajnie – odparł Lousteau, który spostrzegł sprytny uśmiech na wszystkich wargach.

Lucjan nie mógł się gniewać, ale pocił się w swoim rynsztunku.

– Więc dobrze, przeczytam – rzekł Dauriat, czyniąc królewski gest, świadczący o całej doniosłości ustępstwa. – Jeśli twoje sonety są na wyżynie dziewiętnastego wieku, zrobię z ciebie wielkiego poetę, mój mały.

– Jeśli ma tyle talentu, co urody, nie poniesie pan zbytniego ryzyka – rzekł jeden z najsławniejszych mówców Izby498, rozmawiający z redaktorem „Constitutionnela” i dyrektorem „Minerwy”.

– Generale – rzekł Dauriat – sława to artykułów za dwanaście tysięcy franków i obiadów za trzy tysiące, spytaj pan autora Samotnika… Jeżeli pan Beniamin de Constant zechce napisać artykuł o tym młodym poecie, dobijemy interesu bez targów.

Na to słowo „generale” oraz znakomite nazwisko Beniamina Constanta kramik urósł w oczach wielkiego człowieka z prowincji do rozmiarów Olimpu.

– Lousteau, mam z tobą do pomówienia – rzekł Finot – ale zobaczymy się w teatrze. Dauriat, gotów jestem na interes, ale pod pewnymi warunkami. Przejdźmy do gabinetu.

– Chodź, serdeńko – rzekł Dauriat, przepuszczając Finota i dziesięciu osobom, które nań czekały, dając gestem znak, że jest zajęty.

Miał zniknąć, kiedy Lucjan, pełen niecierpliwości, zatrzymał go.

– Zatrzymuje pan rękopis, kiedyż odpowiedź?

– Hm, młody poeto, zajdź tu za trzy, cztery dni, zobaczymy.

Lousteau pociągnął Lucjana, nie zostawiając mu czasu na pożegnanie ukłonem Felicjana Vernou ani Blondeta, ani Raula Natana, ani generała Foy, ani Beniamina Constanat, którego dzieło Sto dni świeżo opuściło prasę. Lucjan spostrzegł zaledwie w przelocie tę jasną i delikatną głowę, tę pociągłą twarz, rozumne oczy, ujmujące usta, słowem człowieka, który przez dwadzieścia lat był Potiomkinem pani de Staël499 i który prowadził wojnę z Burbonami, tak jak ją prowadził wprzód z Napoleonem, ale który miał umrzeć przygnieciony zwycięstwem.

– Co za sklep! – wykrzyknął Lucjan, usiadłszy w kabriolecie obok Stefana.

– Panorama-Dramatique, a ostro, zarobisz trzydzieści su – rzekł ten do dorożkarza. – Dauriat jest obwieś, który sprzedaje za milion pięćkroć lub sześćkroć książek na rok, jest to niby minister literatury – odparł Lousteau, którego miłość własna czuła się przyjemnie połechtana i który odgrywał wobec Lucjana rolę mistrza. – Chciwość jego, nieustępująca łakomstwu Barbeta, operuje masami. Dauriat ma doskonałe wzięcie, szeroką rękę, ale jest próżny; co do inteligencji, ta składa się ze wszystkiego, co słyszy naokoło siebie; sklep jego jest bardzo polecenia godną szkołą. Można tam spotkać najwybitniejszych ludzi. Tam, mój drogi, młody człowiek nauczy się więcej w godzinie, niż schnąc nad księgami przez dziesięć lat. Dyskutuje się artykuły, szkicuje pomysły, wchodzi się w stosunki ze sławnymi lub wpływowymi ludźmi, którzy mogą być użyteczni. Dziś, aby dojść do czegoś, trzeba mieć stosunki. Wszystko jest trafem, jak widzisz. Najniebezpieczniejsza rzecz to mieć rozum samemu w kącie.

– Ale co za tupet! – rzekł Lucjan.

– Ba! Kpimy sobie wszyscy z Dauriata – odparł Stefan. – Potrzebujesz go, przejedzie ci po brzuchu; potrzebuje on „Debatów”, Blondet kręci nim jak bąkiem. Och, jeśli wejdziesz w literaturę, zobaczysz ładniejsze rzeczy! I cóż ci mówiłem?

– Tak, masz słuszność – odparł Lucjan. – Cierpiałem w tym sklepie okrutniej, niż się spodziewałem wedle twego programu.

– I po cóż poddawać się cierpieniu? To, co nas kosztuje życie, owoc pracowitych nocy, który wyssał naszą mózgownicę, wszystkie wędrówki przez pola myśli, pomnik wzniesiony naszą krwią, staje się dla wydawców dobrym albo złym interesem. Księgarz sprzeda twój utwór albo nie sprzeda. Oto cały problem. Książka dla nich to kwestia ryzyka kapitału. Im książka piękniejsza, tym mniej widoków, aby szła. Wszelki człowiek wyższy wznosi się ponad masy, powodzenie jego zatem jest w stosunku prostym do czasu potrzebnego, aby ocenić dzieło. Żaden księgarz nie chce czekać. Książka, która wyszła dziś, powinna się rozejść jutro. W myśl tego systemu księgarze odtrącają książki głębsze, które wywalczają sobie powoli zrozumienie i poklask.

– D’Arthez ma słuszność – wykrzyknął Lucjan.

– Znasz d’Artheza? – rzekł Lousteau. – Nie ma nic niebezpieczniejszego niż ci samotnicy, którzy myślą, jak ten chłopak, iż zdołają świat do siebie przyciągnąć. Fanatyzując młode wyobraźnie wiarą, która schlebia, zrazu dając poczucie olbrzymiej siły, ci kandydaci do pośmiertnej sławy przeszkadzają im ruszać się w świecie, wówczas gdy mogliby coś zdziałać i coś zdobyć. Ja jestem za systemem Mahometa, który kazawszy górze, aby doń przyszła, wykrzyknął: „Skoro ty nie przyjdziesz do mnie, przyjdę ja do ciebie!”

Wykrzyknik ten, ujmujący dowcipnie kwestię i stawiający ją na ostrzu noża, postawił Lucjana między systemem cierpliwego ubóstwa panującego w Biesiadzie a bojową teorią, jaką rozwijał Lousteau. Toteż poeta z Angoulême zachował milczenie aż do bulwaru du Temple.

Panorama-Dramatique, na której miejscu stoi dziś jakiś dom czynszowy, była to śliczna sala teatralna na wprost ulicy Charlot przy bulwarze du Temple. Dwie dyrekcje padły w tym teatrze, nie zdoławszy zdobyć najmniejszego sukcesu, mimo że debiutował tam Bouffé500, jeden z następców Potiera501, i Floryna, aktorka, która w pięć lat później zyskała taką sławę. Teatry, jak ludzie, podlegają jakimś fatalnościom. Panorama-Dramatique musiała rywalizować z Ambigu, Gaieté, Porte-Saint-Martin i małymi teatrzykami; nie mogła się ostać ich zabiegom, skrępowana warunkami swej koncesji, oraz brakowi dobrych sztuk. Autorowie nie chcieli się narażać teatrom istniejącym dla teatru, którego żywot był problematyczny. Mimo to dyrekcja liczyła na nową sztukę, rodzaj komicznej melodramy młodego autora, współpracownika kilku sław, nazwiskiem du Bruel, który głosił, że sam ją napisał. Sztukę tę przeznaczono na debiut Floryny, dotąd figurantki w Gaieté. Od roku grywała tam drobne rólki, w których zwróciła na siebie uwagę, nie mogąc jednak uzyskać stałego engagement502, tak iż Panorama uprowadziła ją swemu sąsiadowi. Koralia, druga aktorka, również miała debiutować. Kiedy dwaj przyjaciele znaleźli się w przedsionku, Lucjan zdumiał się, widząc potęgę prasy.

– Ten pan jest ze mną – rzekł Stefan do kontrolera, który ukłonił się nisko.

– Trudno będzie panu redaktorowi znaleźć miejsce – rzekł naczelny kontroler. – Wolna jest tylko loża dyrektora.

Stefan i Lucjan stracili nieco czasu, błądząc po korytarzach i parlamentując503 z bileterkami.

– Chodźmy za kulisy, pogadamy z dyrektorem, weźmie nas do loży. Przy tej sposobności przedstawię cię bohaterce wieczoru, Florynie.

Na znak Stefana odźwierny wydobył kluczyk i otworzył drzwiczki kryjące się w grubej ścianie. Lucjan posuwał się za przyjacielem; z oświetlonego korytarza znalazł się nagle w czarnej dziurze, która prawie we wszystkich teatrach służy za połączenie między salą a kulisami. Po kilku wilgotnych stopniach prowincjonalny poeta dostał się za kulisy, gdzie go czekało osobliwe widowisko. Wąskie płaty bocznych kulis, wysokość sceny, kinkiety, dekoracje tak ohydne z bliska, uszminkowani aktorzy, dziwaczne i z pospolitych materii sporządzone kostiumy, chłopcy w zatłuszczonych kurtach, zwisające sznury, reżyser przechadzający się w kapeluszu na głowie, statyści siedzący gdzie kto może, płótna zwieszające się z góry, strażacy – ten zespół rzeczy śmiesznych, smutnych, brudnych, ohydnych, jaskrawych tak mało podobny był do tego, co Lucjan oglądał dotąd z sali widzów, że zdumienie jego nie miało granic. Kończono rozwlekły, poczciwy melodramat pt. Bertram, sztukę naśladowaną z Maturyna504, którą niezmiernie cenili Nodier505, lord Byron i Walter Scott, ale która nie miała w Paryżu powodzenia.

– Trzymaj się mnie za rękę, jeśli nie chcesz dać nura w zapadnię, ściągnąć sobie lasu na głowę, przewrócić pałacu lub zaczepić guzikiem o chatkę – rzekł Stefan. – Floryna w garderobie, moje złotko? – rzekł do aktorki, która gotowała się do wejścia na scenę, nasłuchując dialogu.

– Tak, kochanie. Dziękuję ci za to, co napisałeś o mnie. Jest to tym ładniej z twojej strony, że Floryna miała przyjść tutaj.

– No, nie sypnij tylko swego efektu, moja mała – rzekł Lousteau. – Rzuć się, łapy do góry! Nie żałuj zdrowia, kropnij jak należy swoje: „,Wstrzymaj się, nieszczęśliwy”! Bo jest dwa tysiące franków w kasie.

Lucjan ujrzał ze zdumieniem, jak w jednej chwili aktorka mieni506 twarz i woła: „Wstrzymaj się, nieszczęśliwy!” w sposób zdolny ściąć krew w żyłach. W tej chwili była to inna kobieta.

– Więc to jest teatr? – rzekł do Lousteau.

– To samo co sklepik w Galeriach Drewnianych i co dziennik dla literatury, istna kuchnia – odpowiedział nowy przyjaciel.

Zjawił się Natan.

– Dla kogo ty tu jesteś? – spytał Lousteau.

– Przecież robię małe teatry dla „Gazety”507, w braku czego lepszego – odparł Natan.

– Chodź więc dziś z nami na kolację i obejdź się dobrze z Floryną, z prawem wzajemności – rzekł Lousteau.

– Służę ci, najchętniej – odparł Natan.

– Wiesz, mieszka teraz przy ulicy du Bondy.

– Kto jest ten śliczny chłopiec z tobą, Lousteau? – rzekła aktorka, schodząc ze sceny.

– O, moja droga, to wielki poeta, człowiek, który będzie sławny. Skoro macie wieczerzać razem, Natanie, przedstawiam ci pana Lucjana de Rubempré.

– Nosi pan piękne nazwisko – rzekł Raul.

– Lucjanie! Pan Raul Natan – rzekł Stefan do nowego przyjaciela.

– Na honor, czytałem pana przed dwoma dniami i nie mogłem pojąć, iż ktoś, kto napisał pańską książkę i pański tomik poezji, może być tak pokorny wobec dziennikarza.

– Pogadamy o tym po pańskiej pierwszej książce – odparł Natan z wiele mówiącym uśmiechem.

– Ho, ho, ultra i liberały gruchają z sobą tak czule? – wykrzyknął Vernou, widząc ten tercet.

– Rano jestem przekonań mego dziennika – rzekł Natan – ale wieczór myślę, co chcę: w nocy panuje wolność myśli, obok wszelkich innych wolności.

– Stefanie – rzekł Felicjan do dziennikarza – Finot przyszedł ze mną i szuka cię. A, idzie właśnie.

– Cóż, nie ma żadnego miejsca? – rzekł Finot.

– Ma je pan zawsze w naszych sercach – rzekła aktorka, zwracając się doń z najsłodszym uśmiechem.

– Cóż tam, Florvilciu, już wyleczyłaś się ze swej miłości? Mówiono, że cię wykradł jakiś rosyjski książę.

– Alboż dzisiaj wykrada się kobiety? – rzekła Florville, aktorka, która wygłosiła owo: „Wstrzymaj się, nieszczęśliwy!” – Przegruchaliśmy dziesięć dni w Saint-Mandé, mój książę wykpił się ze sprawy, płacąc za mnie karę. Dyrektor – dodała Florville, śmiejąc się – będzie prosił Boga, aby mu zesłał więcej rosyjskich książąt: odszkodowania dałyby mu czysty dochód bez kosztów.

– A ty, dziecko – rzekł Finot do ładnej wieśniaczki, która się im przysłuchiwała – gdzieżeś ty ukradła te diamentowe butony508, które masz w uszkach? Czyś obrobiła jakiego indyjskiego księcia?

– Nie, ale handlarza szuwaksu, Anglika; już pojechał. Nie każdemu się uda, jak Florynie i Koralii, znaleźć milionowych przemysłowców znudzonych rodzinną cnotą; te mają szczęście!

– Spóźnisz się na scenę, Florville – krzyknął Lousteau – szuwaks przyjaciółki uderzył ci do głowy!

–– Jeśli chcecz mieć sukces – rzekł Natan – to zamiast krzyczeć jak furia: „Ocalony!”, wejdź zupełnie cicho, dojdź aż pod rampę i powiedz piersiowym głosem: „Ocalony”, jak Pasta509 mówi „O patria510Tankredzie511. No, jedź – rzekł, popychając ją.

– Za późno, sypnie się na amen! – rzekł Vernou.

– Co ona zrobiła? Sala wali brawo jak wściekła – rzekł Lousteau.

– Pokazała im cały gors, padając na kolana, to jej ostatnia deska ratunku – rzekła aktorka, wdowa po szuwaksie.

– Dyrektor oddaje nam swoją lożę, znajdziesz mnie tam – rzekł Finot do Stefana.

Przez labirynt kulis, korytarzy i schodów Lousteau zaprowadził Lucjana na trzecie piętro, do małego pokoiku, gdzie w ślad za nimi dotarli Natan i Vernou.

– Dzień dobry czy dobry wieczór, panowie – rzekła Floryna. – Panie Matifat – rzekła, zwracając się do krótkiego i grubego mężczyzny, stojącego w kącie – ci panowie są władcami moich losów, przyszłość moja jest w ich rękach; ale mam nadzieję, iż będą jutro spoczywać u nas pod stołem, jeśli pan Lousteau niczego nie zaniedbał…

– Cyt! Będziecie miały Blondeta z „Debatów” – rzekł Stefan – prawdziwego Blondeta, samego Blondeta, słowem, Blondeta!

– Och, mój złociutki Lousteau, czekaj, muszę cię uściskać – rzekła, rzucając mu się na szyję.

Na ten wyskok Matifat, ów gruby jegomość, przybrał minę serio. Floryna, wówczas szesnastolatka, była chuda. Piękność jej, niby pełen obietnic pączek kwiatu, mogła się podobać jedynie artystom, którzy wolą szkice od obrazów. Rysy uroczej aktorki zdradzały całą subtelność, jaka ją cechuje; podobna była wówczas do Goethowskiej Mignon512. Matifat, bogaty drogista513 z ulicy Lombardzkiej, mniemał, iż aktoreczka z bulwarów nie będzie zbyt rozrzutna, ale w niespełna rok Floryna schrupała sześćdziesiąt tysięcy. Nic tak nie uderzyło Lucjana, jak ten uczciwy i rzetelny kupiec, wmurowany niby bożek Terminus514 w kąt tego zakamarka odziesięciu kwadratowych stopach powierzchni, obitego ładnym papierem, ozdobionego dużym lustrem, otomanką, parą krzeseł, dywanem, kominkiem i mnóstwem szaf. Garderobiana kończyła ubierać Florynę za Hiszpankę. Zapowiedziana sztuka było to imbroglio515, w którym Floryna grała rolę hrabiny.

– Za pięć lat będzie to najładniejsza aktorka w Paryżu – rzekł do Felicjana Natan.

– Słuchajcie, aniołki – rzekła Floryna, obracając się ku dziennikarzom – popiszcie się jutro, jak należy. Wiecie, zatrzymałam powozy na całą noc, odeślę was pijanych jak bele. Matifat wynalazł wina, ba, mówię wam, wina godne Ludwika Osiemnastego516, i wziął kucharza z pruskiej ambasady.

– Widząc pana, oczekujemy rzeczy wprost potwornych – rzekł Natan.

– On wie, że podejmuje ludzi najniebezpieczniejszych w Paryżu – odparła Floryna.

Matifat spojrzał niespokojnie na Lucjana; niezwykła uroda młodego człowieka pobudziła jego zazdrość.

– Ale to jakieś pacholę, którego jeszcze nie znam – rzekła Floryna, spostrzegając Lucjana. – Kto z was sprowadził z Florencji Apollina Belwederskiego? Śliczny jak figurka Girodeta517.

– Panno Floryno – rzekł Lousteau – oto poeta z prowincji, którego zapomniałem pani przedstawić. Jest pani tak piękna dziś wieczór, że niepodobna pamiętać o obowiązkach godziwej i dozwolonej uprzejmości, która…

– Czy taki bogaty, że bawi się w poezje? – zapytała Floryna.

– Biedny jak Job518 – odparł Lucjan.

– To bardzo kuszące dla nas – odparła aktorka.

Du Bruel, autor sztuki, młody człowiek w surducie, drobny, ruchliwy, mający razem coś z biurokraty, kamienicznika i agenta giełdowego, wszedł nagle.

– Florynciu, serce, umiemy dobrze rolę, co? Żadnych sypek. Pamiętaj się popisać w scenie drugiego aktu, sprytnie, szelmowsko! Powiedz: „Nie kocham pana”, tak jakeśmy to omówili.

– Czemu ty przyjmujesz role, w których są takie zdania? – rzekł Matifat do Floryny.

Powszechny śmiech przyjął uwagę drogisty.

– Co to szkodzi – rzekła – skoro nie do ciebie mówię, grubasie? Och, to moja rozkosz, te jego odezwania – dodała, spoglądając po autorach. – Słowo uczciwej dziewczyny, płaciłabym mu od sztuki za każde tumaństwo, gdyby to nie była pewna ruina.

– Tak, ale mówiąc to, patrzysz na mnie, gdy przepowiadasz rolę, a to przykre – odparł drogista.

– Więc dobrze, będę patrzeć na mego Stefunia.

Dzwonek rozległ się w korytarzach.

– Idźcie sobie wszyscy – rzekła Floryna – pozwólcie mi odczytać rolę i starać się ją zrozumieć.

Lucjan i Lousteau wyszli ostatni. Lousteau ucałował ramiona Floryny; Lucjan usłyszał aktorkę, jak mówiła:

– Dziś niepodobna. Stare bydlę powiedziało żonie, że wyjeżdża na wieś.

– Cóż, ładna? – spytał Stefan Lucjana.

– Ale, mój drogi, ten Matifat… – wykrzyknął Lucjan.

– Ech, moje dziecko, nic jeszcze nie rozumiesz paryskiego życia – odparł Lousteau. – Są konieczności, którym się trzeba poddać! To tak jakbyś kochał mężatkę, oto wszystko. Trzeba być rozsądnym.

Weszli do loży parterowej przy samej scenie, gdzie zastali dyrektora teatru i Finota. Na wprost nich, po przeciwnej stronie, siedział Matifat z jednym z przyjaciół nazwiskiem Camusot, kupcem jedwabnym, który popierał Koralię; towarzyszył mu mały poczciwy staruszek, jego teść. Trzej mieszczuchy przecierali szkła lornetek, spoglądając z pewnym niepokojem na ożywiony parkiet. Loże mieściły ową specjalną publiczność, która wypełnia premiery: dziennikarzy i ich kochanki, kobiety na utrzymaniu i ich amantów, nieco starych bywalców teatralnych, łasych na premierowe wrażenia, osoby ze „świata” lubiące tego rodzaju emocje. W pierwszej loży znajdował się generalny dyrektor z rodziną, który wkręcił du Bruela do jakiegoś ministerium, gdzie fabrykant wodewilów stworzył sobie czystą synekurę519. Od obiadu Lucjan wpadał ze zdumienia w zdumienie. Życie literackie, od dwóch miesięcy tak biedne, tak nędzne w jego oczach, tak ohydne w izdebce Stefana, tak pokorne i bezczelne zarazem w Galeriach Drewnianych, rozwijało się wśród osobliwych przepychów i pod szczególną postacią. To pomieszanie wyżyn i nizin, kompromisu z sumieniem, talentu i nikczemności, zdrad i uciech, wielkości i niewoli, wprawiało go w oszołomienie, niby człowieka śledzącego z uwagą niesłychane widowisko.

– Myślisz, że du Bruel zrobi kasę? – spytał Finot dyrektora.

– Hm, to sztuka z intrygą, du Bruel chce się bawić w Beaumarchais’go520. Bulwarowa publiczność nie lubi tego rodzaju, chce, żeby ją wzruszać. Dowcip nie jest tutaj w cenie. Wszystko dziś zależy od Floryny i od Koralii, które są czarujące, urocze. Te dwie istoty mają spódniczki bardzo kuse, wykonując taniec hiszpański mogą porwać publiczność. Ten spektakl to niby partia écarté521. Jeżeli dzienniki kropną parę artykulików, mogę w razie powodzenia zarobić trzykroć.

– Już rozumiem: skończy się na sukcesie literackim – rzekł Finot.

– Jest zmowa uplanowana przez trzy sąsiednie teatry; będą nawet gwizdali; ale postarałem się o to, aby sparować figiel. Przepłaciłem klakę nasłaną przeciw mnie, będą gwizdali niezręcznie. Oto trzej przemysłowcy, którzy, aby zapewnić triumf Koralii i Florynie, wzięli każdy po sto biletów i rozdali je znajomym, gotowym w potrzebie wyrzucić oponentów za drzwi. Obwiesie, zapłacone dwa razy, pozwolą się wyrzucić, a tego rodzaju egzekucja zawsze dobrze usposabia publiczność.

– Dwieście biletów! Cóż za szacowni ludzie! – wykrzyknął Finot.

– Tak. Dajcie mi jeszcze dwie ładne aktorki tak suto utrzymywane jak Floryna i Koralia, a jakoś bym się wyplątał.

Od dwóch godzin w uszach Lucjana wszystko streszczało się w pieniądzu. W teatrze jak w księgarni, w księgarni jak w dzienniku – o sztuce, sławie nie było mowy. Te uderzenia sztancy menniczej, raz po raz walące w głowę jego i serce, stawały mu się męczarnią. Gdy orkiestra grała uwerturę, nie mógł się wstrzymać, aby oklaskom i świstom wzburzonego parteru nie przeciwstawić scen spokojnej i czystej poezji, jakich kosztował w drukarni Dawida, gdy obaj oglądali cuda sztuki, szlachetne triumfy geniuszu, sławę o białych skrzydłach. Przypomniał sobie wieczory Biesiady i łza zabłysła w oczach poety.

– Co tobie? – spytał Lousteau.

– Widzę poezję na śmietniku – rzekł.

– Ech, mój drogi, ty jeszcze masz złudzenia!

– Zatem trzeba tutaj pełzać i cierpieć tego grubego Matifata i Camusota, tak jak aktorki cierpią dziennikarzy, jak my cierpimy księgarnię?

– Mój drogi – rzekł mu do ucha Stefan, pokazując Finota – widzisz tego dryblasa, bez krzty talentu, ale chciwego, żądnego dobić się fortuny za każdą cenę i zręcznego w interesach, człowieka, który u Dauriata wziął ode mnie czterdzieści procent z miną dobroczyńcy? Otóż on ma listy, w których wielu przyszłych geniuszów tarza się przed nim na kolanach dla uzyskania stu franków.

Skurcz wstrętu ścisnął gardło Lucjana, przypomniał sobie: „Finot, moje sto franków?” – ów rysunek, porzucony na stoliku w redakcji.

– Raczej umrzeć – rzekł.

– Raczej żyć – odparł Stefan.

W chwili gdy kurtyna poszła w górę, dyrektor wyszedł i udał się za kulisy, aby wydać parę rozkazów.

– Mój drogi – rzekł Finot do Stefana – mam słowo Dauriata, jestem w jednej trzeciej właścicielem tygodnika. Subskrybowałem trzydzieści tysięcy gotówką pod warunkiem, że będę na czele redakcji i administracji. Jest to wspaniały interes. Blondet powiedział mi, że gotują ograniczenia prasy i że jedynie istniejące pisma zachowają koncesję. Za pół roku trzeba będzie mieć milion, aby stworzyć nowy dziennik, zdecydowałem się więc, choć mam zaledwie dziesięć tysięcy. Posłuchaj. Jeżeli sprawisz, aby Matifat kupił połowę mojej części, czyli jedną szóstą, za trzydzieści tysięcy, dam ci naczelną redakcję mego dzienniczka, dwieście pięćdziesiąt franków na miesiąc. Będziesz moim parawanem. Chcę zawsze mieć wpływ na pismo, pilnować w nim moich interesów, a uchylić pozory, iż mam z tym coś wspólnego. Za wszystkie artykuły będziesz pobierał osobno: pięć franków od kolumny; w ten sposób możesz sobie wykroić piętnaście franków dziennie, płacąc sam po trzy franki i korzystając z darmochy. To znowu czterysta pięćdziesiąt franków na miesiąc. Ale chcę zachować w dzienniku swobodę napadania lub bronienia ludzi i spraw wedle tego, jak mi wypadnie, zresztą522 pozwalam ci zadowolić twoje sympatie i nienawiści, o ile nie będą psuły mojej polityki. Może będę ministerialny albo ultra, nie wiem jeszcze, ale chcę zachować po cichu moje stosunki liberalne. Mówię ci wszystko, wiem, że jesteś dobry chłopiec. Być może, oddam ci sprawozdania z Izb, które prowadzę w innym dzienniku, prawdopodobnie nie będę mógł ich zatrzymać. Użyj tedy Floryny do tej małej szacherki i powiedz, aby wzięła w obroty swojego drogistę; mam tylko czterdzieści osiem godzin czasu na zrzucenie się, w razie gdybym się nie mógł wypłacić, Dauriat sprzedał drugi udział za trzydzieści tysięcy franków swemu drukarzowi i swemu dostawcy papieru. On sam ma swój udział gratis i w dodatku dziesięć tysięcy „lukru” wobec tego, iż płaci za całość tylko pięćdziesiąt tysięcy. Ale za rok będzie można odprzedać tygodnik dworowi za dwieście tysięcy, jeśli król będzie miał, jak utrzymują, błogosławioną myśl ukrócenia dzienników.

– Ty masz szczęście! – wykrzyknął Lousteau.

490.Scribe, Teodor Leclercq (…) Jay, JouyEugène Scribe (1791–1861): autor komedii, wodewilów, librecista, jeden z najbardziej wpływowych i płodnych w historii opery; Théodore Leclercq (1777–1851): dramaturg, autor krótkich sztuk obyczajowych; Antoine Jay (1770–1854): pisarz, dziennikarz i historyk; Victor-Joseph Étienne, zwany de Jouy (1764–1846): dramaturg i librecista. [przypis edytorski]
491.padyszach – tytuł władców tureckich i perskich. [przypis edytorski]
492.elukubracja – lichy utwór literacki, wypracowany mozolnie przez osobę pozbawioną talentu. [przypis edytorski]
493.Panckoucke, Charles Louis Fleury (1780–1844) – francuski wydawca i księgarz, pisarz, tłumacz dzieł Tacyta; zapoczątkował liczącą ponad 200 tomów kolekcję francuskich tłumaczeń klasyki rzymskiej (wyd. 1826–1839, 1842–1849). [przypis edytorski]
494.Baudouinowie – synowie François Jeana Baudouina (1759–1835), który był oficjalnym drukarzem rządu podczas Rewolucji Francuskiej: bracia Charles (1791–1867) i Alexandre (1791–1859), którzy od 1820 również prowadzili księgarnię wydawniczą, od 1828 razem ze swoim młodszym bratem, Hippolytem (ur. 1795). [przypis edytorski]
495.Teatr cudzoziemski, Zwycięstwa i zdobycze albo Pamiętniki o rewolucjiTeatr cudzoziemski (Théâtres étrangers 1822–1823): 25-tomowa seria przekładów wydana przez Ladvocata; Zwycięstwa i zdobycze (Victoires et conquêtes…, 1817–1822): 27-tomowa praca o wojnach Francuzów w l. 1792–1815, wydana przez Panckoucke’a; Pamiętniki o rewolucji (Collection des Mémoires relatifs à la Révolution française: 1822–1828): 57-tomowa kolekcja pamiętników wydana przez Berville’a i Barrière’a. [przypis edytorski]
496.Korsarz, Lara – powieści poetyckie Byrona z 1814. [przypis edytorski]
497.Delille, Jacques (1738–1813) – francuski poeta i tłumacz, autor opisowych poematów klasycystycznych (Ogrody, Ziemianin). [przypis edytorski]
498.jeden z najsławniejszych mówców Izby – uznawany za wybitnego mówcę generał napoleoński Maximilien Sebastien Foy (1775–1825), jeden z przywódców opozycji w okresie Restauracji. [przypis edytorski]
499.Potiomkin pani de Staël – aluzja do relacji łączącej Beniamina Constanta z panią de Staël: Grigorij Potiomkin był faworytem carycy Katarzyny II. [przypis edytorski]
500.Bouffé, Hugues (1800–1888) – francuski aktor komiczny. [przypis edytorski]
501.Potier, Charles (1775–1838) – francuski aktor komiczny. [przypis edytorski]
502.engagement (fr.) – angaż, zatrudnienie. [przypis edytorski]
503.parlamentować (daw.) – wypełniać obowiązki parlamentariusza, prowadzić rokowania. [przypis edytorski]
504.Maturin, Charles Robert (1782–1824) – irlandzki pisarz i dramaturg, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli powieści gotyckiej; jego tragedia Bertram (1816) cieszyła się w wielkim powodzeniem zarówno w Londynie, jak we Francji, gdzie od 1821 wystawiano jej przeróbkę. [przypis edytorski]
505.Nodier, Charles (1780–1844) – francuski pisarz, krytyk, prekursor romantyzmu. [przypis edytorski]
506.mienić (daw.) – zmieniać. [przypis edytorski]
507.„Gazeta” – „La Gazette”, najstarsza gazeta francuska (tygodnik), założona w roku 1631, wydawana do 1915; w okresie Restauracji otwarcie rojalistyczna. [przypis edytorski]
508.buton (z fr.) – kolczyk w kształcie guzika, na ogół z dużym brylantem. [przypis edytorski]
509.Pasta, Giuditta (1797–1865) – włoska sopranistka, znana z występów w Paryżu. [przypis edytorski]
510.O patria (wł.) – O ojczyzno. [przypis edytorski]
511.Tankred – opera Rossiniego z 1813. [przypis edytorski]
512.Goethowska Mignon – piękna i delikatna dziewczyna z powieści Goethego Lata nauki Wilhelma Meistra (1796). [przypis edytorski]
513.drogista (daw.) – właściciel lub sprzedawca w drogerii, sklepie z lekami dostępnymi bez recepty, kosmetykami itp. [przypis edytorski]
514.Terminus (mit. rzym.) – bóg strzegący granic; opiekun kamieni granicznych, które w łacinie nosiły tę samą nazwę i były z nim utożsamiane. [przypis edytorski]
515.imbroglio (wł.) – dosł.: zamieszanie, zamęt; tu: zawiła intryga sceniczna. [przypis edytorski]
516.Ludwik XVIII (1755–1824) – król Francji z dynastii Burbonów, objął władzę po abdykacji Napoleona Bonapartego (1814). [przypis edytorski]
517.Girodet de Roussy-Trioson, Anne-Louis (1767–1824) – francuski malarz i ilustrator, ceniony portrecista. [przypis edytorski]
518.Job a. Hiob (bibl.) – człowiek doświadczony przez Boga nieszczęściami w celu wypróbowania jego wiary, główny bohater Księgi Hioba. [przypis edytorski]
519.synekura (z łac. sine cura: bez troski, bez starania) – dobrze płatne stanowisko niewymagające żadnej pracy. [przypis edytorski]
520.Beaumarchais, Pierre Augustin (1732–1799) – pisarz i dramaturg francuski, autor komedii takich jak Wesele Figara czy Cyrulik sewilski. [przypis edytorski]
521.écarté (fr.) – ekarte, rodzaj dwuosobowej gry w karty, popularnej w XIX w. [przypis edytorski]
522.zresztą (daw.) – co do reszty, poza tym. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
900 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi: