Kitabı oku: «Stracone złudzenia», sayfa 42
Drapieżca triumfował na wszystkich punktach. Akt spółki podpisano około wpół do piątej. Wielki Cointet ofiarował dwornie pani Séchard sześć tuzinów srebrnych nakryć i piękny szal, aby zechciała zapomnieć o żywej dyskusji, jak mówił. Ledwie wymieniono odpisy, ledwie Cachan zdążył oddać Petit-Claudowi akta procesu, jak również trzy straszliwe weksle Lucjana, zabrzmiał na schodach głos Kolba, następujący tuż po ogłuszającym hałasie wózka pocztowego, który zatrzymał się przed bramą.
– Bani, bani, biednaździe dyziędzy wrangóf – krzyczał – bżezłane z Boadiers, w brafcifym biniącu, ot bana Ludzjana!
– Piętnaście tysięcy franków! – wykrzyknęła Ewa, podnosząc ręce.
– Tak, pani – rzekł urzędnik, wchodząc do pokoju – piętnaście tysięcy franków przywiezionych przez dyliżans idący do Bordeaux, konie miały co ciągnąć, tak! Mam na dole dwóch ludzi, którzy wnoszą worki. Nadawcą jest pan Lucjan Chardon de Rubempré… Mam prócz tego dla pani mały skórzany woreczek, w którym znajduje się pięćset franków w złocie i prawdopodobnie list.
Ewie zdawało się, że śni, gdy czytała następujący list:
Droga siostro, oto piętnaście tysięcy franków.
Zamiast się zabić – sprzedałem swoje życie. Nie należę już do siebie: jestem więcej niż sekretarzem hiszpańskiego dyplomaty, jestem jego rzeczą. Rozpoczynam na nowo straszliwą egzystencję. Może lepiej byłoby się utopić.
Bywajcie zdrowi! Dawid będzie wolny, za cztery tysiące franków będzie mógł z pewnością kupić małą papiernię i dojść do fortuny.
Nie myślcie już, proszę Was, o Waszym biednym bracie,
Lucjanie
– Powiedziane jest – wykrzyknęła pani Chardon, która weszła, na widok wnoszonych worków – że mój biedny syn, jak sam pisał, będzie wam zawsze przynosił nieszczęście, nawet czyniąc dobrze.
– Aleśmy uniknęli ładnego niebezpieczeństwa! – wykrzyknął Cointet, znalazłszy się na placu. – W godzinę później błyski tego złota byłyby oświeciły akt i Dawidek byłby się wystraszył. Za trzy miesiące, jak nam przyrzekł, będziemy wiedzieli, czego się trzymać.
Wieczorem o siódmej Cérizet kupił drukarnię i zapłacił ją, przejmując ciężar czynszu za ostatni kwartał. Nazajutrz Ewa wręczyła czterdzieści tysięcy franków generalnemu poborcy, aby kupił na imię Dawida dwa tysiące pięćset franków renty państwowej982. Następnie napisała do teścia, aby jej znalazł w Marsac małą posiadłość wartości dziesięciu tysięcy franków, gdzie by mogła umieścić swą osobistą fortunkę.
Plan Wielkiego Cointeta był straszliwie prosty. Na pierwszy rzut oka gumowanie w kadzi zdało mu się niepodobieństwem. Dodatek mało kosztownych materii roślinnych do miazgi ze szmat wydał mu się jedyną prawdziwą drogą do fortuny. Postanowił sobie tedy traktować jako bagatelę taniość masy, przykładać zaś ogromną wagę do gumowania w kadzi. Oto czemu. Fabryki angulemskie produkowały wówczas prawie wyłącznie gatunki papierów do pisania, zwanych: Ecu, Poulet, Ecolier, Coquille, które z konieczności są gumowane. Była to przez długi czas chwała miejscowego papiernictwa. Zatem specjalność ta, zmonopolizowana od wielu lat przez wytwórców angulemskich, usprawiedliwiała na pozór wymagania Cointeta; papier gumowany, jak się okaże, nie wchodził w zupełności w jego spekulację. Produkcja papieru do pisania jest niezmiernie ograniczona, gdy wytwarzanie papieru drukarskiego niegumowanego jest niemal bez granic. W czasie podróży, jaką podjął do Paryża, aby wziąć patent na swoje imię, Cointet zakrzątnął się koło spraw, które mogły rozstrzygnąć o wielkich zmianach w sposobie fabrykacji. Zajechawszy de Métiviera, Cointet dał mu instrukcje, aby w ciągu roku wydrzeć dostawę dla dzienników papiernikom, którzy mieli ją dotąd, zniżając ceny za ryzę do normy, do której żadna fabryka nie mogła się posunąć, i przyrzekając każdemu dziennikowi białość i inne przymioty wyższe od najpiękniejszych rodzajów używanych dotąd. Ponieważ umowy dzienników mają swoje terminy, trzeba było dość długich sekretnych konszachtów z wydawcami, aby dojść do zrealizowania tego monopolu; ale Cointet obliczył, iż będzie miał czas pozbyć się Sécharda, gdy Métivier będzie przeprowadzał układy z głównymi dziennikami paryskimi, których zapotrzebowanie dochodziło wówczas dwustu ryz dziennie. Cointet zainteresował oczywiście Métiviera w odpowiedniej proporcji w tych dostawach, aby mieć zręcznego reprezentanta na rynku paryskim i nie tracić czasu na podróże. Fortuna Métiviera, jedna z najznaczniejszych w papiernictwie, datuje się od tego interesu. Przez dziesięć lat miał on, bez obawy konkurencji, dostawę dzienników w Paryżu. Spokojny co do przyszłego zbytu, Wielki Cointet wrócił do Angoulême dość wcześnie, aby być obecnym na ślubie Petit-Clauda, który sprzedał kancelarię i czekał nominacji swego następcy, aby zająć miejsce pana Miauda, przyrzeczone protegowanemu hrabiny du Châtelet. Drugi prokurator w Angoulême został pierwszym w Limoges, minister zaś obsadził jednym ze swych beniaminków trybunał w Angoulême, gdzie miejsce pierwszego podprokuratora wakowało przez dwa miesiące. Ten przeciąg czasu był miodowym miesiącem Petit-Clauda. W nieobecności Wielkiego Cointeta Dawid dokonał zrazu wytworu pierwszej partii bez gumy, która dała papier gazetowy o wiele wyższy niż ten, którego dzienniki używały dotąd. Następna próba dała wspaniały papier welinowy983, przeznaczony na ozdobne druki; drukarnia Cointetów posłużyła się nim na wydanie „Parafianina”. Materiał przygotował w sekrecie sam Dawid, nie chciał bowiem mieć przy sobie nikogo prócz Kolba i Maryny.
Za powrotem Wielkiego Cointeta wszystko zmieniło postać: obejrzał próbki uzyskanego papieru i wydał się bardzo średnio zadowolony.
– Mój drogi przyjacielu – rzekł do Dawida – przemysł Angoulême to gładki cienki papier, tak zwany Coquille. Chodzi przede wszystkim o to, aby uzyskać możliwie piękny papier Coquille o pięćdziesiąt procent tańszy od dzisiejszego.
Dawid próbował wytworzyć partię miazgi gumowanej na papier Coquille i uzyskał papier szorstki jak szczotka, w którym klej zbijał się w grudki. W dniu, w którym doświadczenie było ukończone, Dawid dostał do rąk pierwszy arkusz, schronił się w kąt, aby w samotności przełknąć swą zgryzotę; ale Wielki Cointet odnalazł go, rozwinął nadzwyczajną uprzejmość, pocieszał wspólnika.
– Nie zrażaj się pan – rzekł Cointet – tylko śmiało naprzód! Ja jestem dobry chłop, ja rozumiem pana i gotów jestem wytrwać do końca!…
– Doprawdy – rzekł Dawid do żony, wróciwszy do domu na obiad – mamy do czynienia z zacnymi ludźmi; nigdy nie byłbym posądził Wielkiego Cointeta o tyle szlachetności!
I opowiedział rozmowę z przewrotnym wspólnikiem.
Trzy miesiące upłynęły na doświadczeniach. Dawid sypiał w papierni, śledził rezultaty rozmaitych kombinacji. To przypisywał niepowodzenie mieszaniu szmat z roślinnym materiałem i sporządzał partię złożoną wyłącznie z własnych ingrediencji. To próbował gumować miazgę uzyskaną wyłącznie ze szmat. I ścigając swe dzieło z cudowną wytrwałością, pod oczyma Wielkiego Cointeta, przed którym biedny człowiek przestał się mieć na baczności, doszedł, nie mieszając teraz różnorodnych surowców, do tego, iż wyczerpał serię swoich ingrediencji kombinowanych z rozmaitymi rodzajami klejów. Przez pierwszą połowę roku 1823 Dawid żył w papierni z Kolbem, jeśli nazywa się życiem zaniedbywać wszelką troskę o swoje pożywienie, strój i osobę. Bił się tak rozpaczliwie z trudnościami, iż dla innych niż Cointetowie byłoby to zaiste szczytne widowisko, żadna bowiem myśl o zysku nie zaprzątała tego śmiałego szermierza. Była chwila, w której nie pragnął nic prócz samego zwycięstwa. Z cudowną bystrością śledził tak kapryśne wyniki substancji przemienionych ręką człowieka w przetwory odpowiednie jego potrzebom, gdzie natura jest do pewnego stopnia pokonana w swoich tajemnych wzdraganiach, i wyprowadzał stąd piękne prawa przemysłu, stwierdzając, iż nie można osiągnąć tego rodzaju kreacji inaczej, niż będąc posłusznym wewnętrznym stosunkom rzeczy, temu, co nazywał drugą naturą substancji. Wreszcie w sierpniu zdołał uzyskać papier gumowany w kadzi, zupełnie podobny temu, jaki przemysł wytwarza w tej chwili i którego używa się jako papieru korektowego w drukarniach, ale którego gatunki nie są bynajmniej jednakowe, którego gładkość nawet nie zawsze jest pewna. Rezultat ten, tak piękny w roku 1823 w stosunku do stanu papiernictwa, kosztował dziesięć tysięcy franków. Dawid spodziewał się rozwiązać ostatnie trudności problemu. Ale wówczas rozeszły się po Angoulême i Houmeau osobliwe pogłoski: Dawid Séchard rujnuje braci Cointetów! Pochłonąwszy trzydzieści tysięcy franków na doświadczenia, otrzymał wreszcie, powiadano, bardzo lichy papier. Inni fabrykanci, przerażeni, trzymali się swoich dawnych procederów; zazdrośni o Cointetów, rozszerzali pogłoski o bliskim upadku tej ambitnej firmy. Wielki Cointet tymczasem sprowadzał machiny do wyrabiania papieru ciągłego, podtrzymując opinię, że są to machiny potrzebne do doświadczeń Dawida. Chytry jezuita mieszał do swej miazgi ingrediencje wskazane przez Sécharda, wciąż zachęcając jego samego, aby się zajmował tylko papierem gumowanym w kadzi; sam zaś wysyłał do Métiviera tysiące ryz papieru gazetowego.
We wrześniu Wielki Cointet wziął Dawida na stronę; usłyszawszy, iż wynalazca gotuje jeszcze jedno, triumfalne doświadczenie, odradził mu dalszego prowadzenia walki.
– Drogi Dawidzie, jedź do Marsac odwiedzić żonę odpocząć po trudach; my nie chcemy się zrujnować – rzekł przyjacielsko. – To, co ty uważasz za wielki triumf, jest ledwie punktem wyjścia. Poczekamy teraz, nim się puścimy na nowe doświadczenia. Bądź sprawiedliwy! Oto rezultaty. Jesteśmy nie tylko papiernikami, ale drukarzami, finansistami; otóż ludzie szepcą sobie, że ty nas rujnujesz…
Dawid uczynił gest cudownej naiwności, aby zaręczyć za swą dobrą wiarę.
– To nie te pięćdziesiąt tysięcy wrzucone do Charenty zrujnują nas – rzekł Wielki Cointet, odpowiadając na ruch Dawida – ale nie chcemy być zmuszeni, z przyczyny oszczerstw, jakie obiegają na nasz rachunek, płacić wszystkiego gotówką; bylibyśmy zniewoleni zahamować obroty. Oto stan rzeczy przewidziany w naszej umowie, trzebaż się zastanowić jednej i drugiej stronie.
„Ma słuszność!” – pomyślał Dawid, który pogrążony w doświadczeniach na wielką skalę, nie zwrócił uwagi na ruch w fabryce.
I wrócił do Marsac, gdzie od pół roku odwiedzał Ewę co sobotę wieczór i żegnał ją we wtorek rano. Za radą teścia Ewa kupiła tuż koło jego winnicy dworek zwany la Verberie, z trzema morgami ogrodu i kawałkiem winnicy wcinającym się w winnicę starego. Żyła z matką i Maryną bardzo skromnie, miała bowiem do spłacenia jeszcze pięć tysięcy z ceny kupna tej ślicznej posiadłości, najładniejszej w Marsac. Domek, z dziedzińcem i ogrodem, był z białego wapiennego kamienia, kryty łupkiem i ozdobiony rzeźbami, na które, przy tym łatwym do obrabiania kamieniu, można sobie pozwolić małym kosztem. Ładne mebelki sprowadzone z Angoulême zdawały się jeszcze ładniejsze na wsi, w okolicy, gdzie nikt nie znał wówczas zbytku. Przed fasadą, od ogrodu, znajdował się szereg drzew granatu, pomarańcz i rzadkich roślin, które poprzedni właściciel, stary generał, zmarły jako pacjent doktora Marrona, wyhodował własną ręką.
Pod te pomarańcze, w chwili gdy Dawid zabawiał się z żoną i małym Lucusiem, w obecności ojca, komornik z Mansle przyniósł osobiście pozew braci Cointetów, wzywający wspólnika do ustanowienia polubownego sądu, przed który, wedle aktu spółki, miało się wytaczać obopólne pretensje. Bracia Cointetowie żądali zwrotu sześciu tysięcy franków i własności patentu, równie jak zrzeczenia się dalszych pretensji do eksploatacji, wszystko tytułem odszkodowania za olbrzymie wydatki poniesione bez rezultatu.
– Powiadają, że ich rujnujesz! – rzekł winiarz do syna. – Przyznam ci się, że ze wszystkiego, co zrobiłeś, to jedyna rzecz, która mnie cieszy.
Nazajutrz Ewa i Dawid znaleźli się o dziewiątej rano w gabinecie Petit-Clauda, który z urzędu stał się obrońcą wdów, opiekunem sierot i którego rady wydały im się jedynie godne zaufania.
Dygnitarz przyjął nader serdecznie dawnych klientów i nalegał koniecznie, aby państwo Séchardowie zechcieli spożyć w jego domu śniadanie.
– Cointetowie żądają od was sześciu tysięcy franków! – rzekł z uśmiechem. – Ile macie jeszcze ciężaru na waszym domku?
– Pięć tysięcy, proszę pana, ale mam na to już dwa tysiące… – odparła Ewa.
– Zachowaj pani swoje dwa tysiące – odparł Petit-Claud. – Hm, pięć tysięcy!… Trzeba by wam jeszcze dziesięć tysięcy franków, aby się dobrze zagospodarować. Otóż za dwie godziny Cointetowie przyniosą wam piętnaście tysięcy.
Ewa uczyniła gest zdziwienia.
– W zamian za zrzeczenie się wszystkich przywilejów spółki, którą rozwiążecie polubownie – rzekł urzędnik. – Czy wam to dogadza?
– I to będzie zupełnie prawnie nasze? – rzekła Ewa.
– Najzupełniej – odparł urzędnik, uśmiechając się. – Cointetowie narobili wam dosyć utrapień, chcę położyć koniec ich pretensjom. Słuchajcie, dziś jestem prokuratorem, winien wam jestem prawdę. Otóż Cointetowie wyzyskują was w tej chwili, ale jesteście w ich rękach. Moglibyście wygrać proces, jaki wam wytoczą, podejmując walkę. Chcecie po dziesięciu latach jeszcze grzęznąć w tym procesie? Będą wzywać coraz nowych ekspertów i arbitrów, będziecie zdani na los najsprzeczniejszych orzeczeń… A – dodał z uśmiechem – nie widzę adwokata, który by was mógł bronić tutaj… Mój następca to człowiek bez zdolności. Ot, moim zdaniem, zła ugoda jest jeszcze lepsza niż dobry proces.
– Wszelka ugoda, która zapewni nam spokój, będzie dobra – rzekł Dawid.
– Pawle – krzyknął Petit-Claud na służącego – idź poprosić pana Ségauda, mego następcę!… Podczas kiedy będziemy jedli śniadanie, on pójdzie do Cointetów – rzekł eksadwokat do swoich byłych klientów – za kilka godzin wrócicie do Marsac, zrujnowani, ale spokojni. Za tych dziesięć tysięcy franków kupicie sobie jeszcze pięćset franków renty i w swojej ładnej posesyjce będziecie żyli szczęśliwie.
Po upływie dwóch godzin, jak to Petit-Claud przepowiedział, pan Ségaud wrócił z aktami formalnie podpisanymi przez Cointetów oraz piętnastoma banknotami po tysiąc franków.
– Winni ci jesteśmy dużo! – rzekł Séchard do Petit-Clauda.
– Ależ ja was zrujnowałem – odparł Petit-Claud zdumionym eksklientom. – Zrujnowałem was, powtarzam, przekonacie się z czasem; ale ja was znam, wolicie ruinę niż majątek, który może przyszedłby za późno.
– Nie jesteśmy chciwi; dziękujemy panu, żeś nam dał środki do szczęścia – rzekła pani Ewa – może pan zawsze liczyć na naszą wdzięczność.
– Mój Boże, nie błogosławcież mnie… – rzekł Petit-Claud – przyprawiacie mnie o wyrzuty sumienia; ale sądzę, że wszystko jest dziś naprawione. Jeśli zostałem dygnitarzem, to dzięki wam, i jeśli kto powinien być wdzięczny, to ja… Bywajcie!
Z czasem Alzatczyk zmienił opinię co do starego Sécharda, który ze swej strony zaprzyjaźnił się z Alzatczykiem, znajdując go, jak sam był, zgoła nieświadomym sztuki czytania i pisania i łatwym do zalania pałki. Eksniedźwiedź uczył ekskirasjera chodzić koło wina i sprzedawać je; wychowywał go w myśli zostawienia człowieka z głową swoim dzieciom, w ostatnich dniach bowiem trapiły go wielkie i dziecinne obawy o los mienia. Zwierzał się młynarzowi Courtois.
– Zobaczysz – mówił – jak wszystko pójdzie w rękach moich dzieci, z chwilą gdy ja znajdę się w ziemi. Och, Boże! Przyszłość ich przyprawia mnie o drżenie.
W roku 1829, w marcu, stary Séchard umarł, zostawiając około dwustu tysięcy franków w gruntach, które, złączone z la Verberie, stworzyły wspaniałą posiadłość, doskonale prowadzoną od dwóch lat przez Kolba.
Prócz tego Dawid i jego żona znaleźli u ojca blisko sto tysięcy talarów w złocie. Głos publiczny, jak zawsze, powiększył skarb ojca Sécharda tak, iż w całym departamencie oceniano go na milion. Ewa i Dawid uzyskali koło trzydziestu tysięcy franków renty, łącząc do sukcesji swój mająteczek; zaczekali bowiem nieco z umieszczeniem kapitałów i mogli je ulokować w rencie po rewolucji lipcowej. Wówczas dopiero departament Charenty i Dawid Séchard dowiedzieli się, czego się trzymać co do fortuny Wielkiego Cointeta. Wielokrotny milioner, wybrany posłem, Wielki Cointet jest parem Francji i będzie, jak powiadają, w najbliższej kombinacji ministrem handlu. W roku 1842 zaślubił córkę jednego z najwpływowszych mężów stanu, pannę Popinot, córkę Anzelma Popinota, posła miasta Paryża, mera jednego z okręgów.
Odkrycie Dawida wsiąkło w przemysł francuski jak pokarm w wielkie ciało. Dzięki wprowadzeniu materiałów innych niż szmaty Francja może fabrykować papier tańszy niż którykolwiek kraj w Europie. Ale papier holenderski, wedle przewidywań Sécharda, przestał istnieć. Wcześniej lub później trzeba będzie wznieść królewską fabrykę papieru, jak stworzono Gobeliny, Sèvres, La Savonnerie i Drukarnię Królewską984, które dotychczas przetrwały ciosy, jakie im zadali mieszczańscy wandale.
Dawid Séchard, ubóstwiany przez żonę, jest ojcem dwóch synów i córki. Ma ten dobry smak, aby nigdy nie mówić o swych usiłowaniach; Ewa zaś miała ten rozsądek, iż odciągnęła go od straszliwego powołania wynalazców, tych Mojżeszów pożeranych przez krzak Horebu985. Dawid uprawia dla rozrywki literaturę, ale w istocie pędzi szczęśliwy i pełen wywczasów żywot właścicieli ziemskich. Pożegnawszy się niepowrotnie ze sławą, przeniósł się rezolutnie w krainę marzycieli i kolekcjonerów i poświęca się entomologii, bada tak tajemnicze do dziś dnia przeobrażenia owadów, znanych nauce jedynie w swej ostatniej postaci.
Wszyscy słyszeli o sukcesach Petit-Clauda jako generalnego prokuratora; jest rywalem słynnego Vineta z Provins, ambicją zaś jego jest zostać prezydentem sądu apelacyjnego w Poitiers.
Cérizet, często skazywany za przestępstwa polityczne, odegrał rolę dość głośną. Najśmielszy ze straceńców partii liberalnej, zyskał sobie przydomek Odważnego Cérizeta. Zmuszony przez następcę Petit-Clauda do sprzedaży drukarni, szukał na prowincjonalnej scenie nowej egzystencji, którą aktorski jego talent mógł uczynić świetną. Znajomość z młodą aktoreczką stała się musowym powodem wyprawy do Paryża celem szukania u nauki środków przeciw cierpieniom miłości, podczas którego to pobytu próbował spieniężyć w tym mieście fawory partii liberalnej.
Co się tyczy Lucjana, powrót jego do Paryża należy do innej opowieści986.
1835–1843