Kitabı oku: «Stracone złudzenia», sayfa 40
– Oto – rzekł Lucjan – skąd wyruszył młody Rastignac, który z pewnością nie więcej jest wart ode mnie, ale który miał więcej szczęścia.
– A!…
– Tak, ta pańska rudera to ich dom. Został, jak panu mówiłem, kochankiem pani de Nucingen, żony słynnego bankiera. Ja bawiłem się w poezję; on, sprytniejszy, trzymał się rzeczy pozytywnych.
Ksiądz kazał stanąć, chciał, przez ciekawość, przejść małą aleję, która z gościńca prowadziła do domu, i przyglądał się wszystkiemu z większym zaciekawieniem, niżby się można spodziewać po hiszpańskim księdzu.
– Ojciec zna Rastignaców?… – spytał Lucjan.
– Znam cały Paryż – rzekł Hiszpan, siadając z powrotem. – Zatem dla braku dziesięciu czy dwunastu tysięcy miałeś się zabić. Jesteś dziecko, nie znasz ani ludzi, ani świata. Los człowieka wart jest tyle, na ile go sam szacuje; ty cenisz swą przyszłość na dwanaście tysięcy, otóż ja z miejsca kupuję cię za wyższą cenę. Co do uwięzienia szwagra, to błahostka. Jeśli ten zacny pan Séchard zrobił odkrycie, będzie bogaty. Ludzie bogaci nie siedzą nigdy w więzieniu za długi. Nie wydajesz mi się zbyt mocny w historii. Są dwie historie: jedna urzędowa, kłamliwa, ta, której uczą, historia ad usum delphini942; druga, historia sekretna, gdzie znajdują się prawdziwe przyczyny wydarzeń, historia haniebna. Pozwól sobie opowiedzieć, w trzech słowach, drugą historyjkę, której nie znasz. Ambitny młody człowiek, ksiądz, chce się docisnąć do spraw publicznych, robi się pokornym psem faworyta, faworyta królowej; faworyt nabiera dlań sympatii, podnosi go rangi ministra, dając mu miejsce w Radzie. Pewnego wieczora jeden z tych ludzi, którym się wydaje, że oddają przysługę (nie oddawaj nigdy przysług, o które cię nie proszą!), uwiadamia ambitnego młodzieńca, że życie jego dobroczyńcy jest zagrożone. Król zbrzydził sobie jego kuratelę; jutro faworyt, jeśli się uda do pałacu, ma zginąć. I cóż, młodzieńcze, cóż byś uczynił, gdybyś otrzymał ten list?…
– Poszedłbym natychmiast ostrzec swego dobroczyńcę – wykrzyknął żywo Lucjan.
– Jesteś wciąż tym samym dzieckiem, jakim okazałeś się w obrazie swego życia – rzekł ksiądz. – Młodzieniec powiedział sobie: „Jeśli król waży się aż na zbrodnię, mój dobroczyńca jest zgubiony; trzeba udać, żem otrzymał list za późno!” I spał do godziny, w której zabijano faworyta…
– To potwór! – rzekł Lucjan, który podejrzewał, że ksiądz chce go wypróbować.
– Wszyscy wielcy ludzie są potworami; ten nazywał się kardynał de Richelieu – odparł kanonik – dobroczyńca zaś jego – marszałek d’Ancre943. Widzisz, że nie znasz jeszcze historii Francji. Czy nie miałem słuszności, mówiąc, że historia nauczana w szkołach to zbiorek dat i faktów przede wszystkim nader wątpliwy, a potem bez najmniejszego pożytku? Na co ci się zda wiedzieć, że istniała Joanna d’Arc944? Czyś wyciągnął kiedy z tego konkluzję, że gdyby Francja była wówczas przyjęła andegaweńską dynastię Plantagenetów, dwa zjednoczone narody miałby dzisiaj władztwo nad światem, i że dwie wyspy, gdzie się dziś wytwarza ferment zamieszek politycznych całego kontynentu, byłyby dwiema francuskimi prowincjami?… Ba, czy zastanawiałeś się nad środkami, za pomocą których Medyceusze945, prości kupcy, doszli do godności wielkich książąt Toskanii?
– Poeta we Francji nie ma obowiązku być benedyktynem – rzekł Lucjan.
– Otóż, młodzieńcze, zostali książętami tak samo, jak Richelieu ministrem. Gdybyś szukał w historii przyczyny wydarzeń, zamiast uczyć się na pamięć ich nagłówków, byłbyś z nich wyciągnął prawidła postępowania. Z tego, co zaczerpnąłem, ot tak, nie przebierając, w zbiorku prawdziwych faktów, wynika to prawo. Uważaj ludzi, a zwłaszcza kobiety, jedynie za narzędzia, ale nie pozwól im się tego domyślać. Uwielbiaj jak bóstwo tego, kto, stojąc wyżej od ciebie, może ci być użyteczny, i nie opuszczaj go, póki nie opłaci na wagę złota twego służalstwa. W stosunkach ze światem bądź twardy jak Żyd i jak on uniżony; czyń dla władzy wszystko to, co on czyni dla pieniędzy. Ale też człowiek upadły niech będzie dla ciebie tak, jakby nigdy nie istniał. Wiesz, czemu winieneś postępować w ten sposób?… Chcesz panować nad światem, prawda? Trzeba zacząć od tego, aby być posłusznym światu i dobrze go studiować. Uczeni zgłębiają książki, politycy zgłębiają ludzi, ich interesy, źródła ich postępków. Otóż świat, społeczeństwo, ludzie, wzięci w ogóle, są fatalistami i ubóstwiają fakt. Wiesz, czemu ci czynię ten mały wykład historii? Ponieważ domyślam się w tobie bezgranicznej ambicji…
– Tak, ojcze!
– Poznałem to – odparł kanonik. – Ale w tej chwili powiadasz sobie: „Ten hiszpański kanonik wymyśla anegdoty i nakręca historię, aby mi dowieść, że byłem nadto cnotliwy…”
Lucjan uśmiechnął się, widząc, iż tak dobrze odgadnięto jego myśl.
– A zatem, młody człowieku, weźmy fakty, które stały się już banalne – rzekł ksiądz. – Pewnego dnia Francja stała się niemal cała łupem Anglików, król ma już tylko jedną prowincję. Z łona ludu podnoszą się dwie istoty: uboga młoda dziewczyna, właśnie ta Joanna d’Arc, o której mówiliśmy; następnie mieszczanin, nazwiskiem Jakub Coeur946. Jedna daje swe ramię i urok swego dziewictwa, drugi swoje złoto: królestwo uratowane. Ale dziewczyna dostaje się do niewoli!… Król, który może wykupić dziewczynę, pozwala ją spalić żywcem. Co zaś do bohaterskiego mieszczanina, król daje go oskarżyć o śmiertelne zbrodnie swoim dworakom, którzy rozszarpują jego mienie. To, co zdarto z niewinnego człowieka, osaczonego, tropionego, zdławionego ręką sprawiedliwości, bogaci pięć szlacheckich domów… I ojciec arcybiskupa z Bourges opuszcza królestwo, aby doń nigdy nie wrócić, bez grosza ze swych majątków we Francji, nie mając innego mienia prócz tego, które zawierzył Arabom, Saracenom w Egipcie. Mógłbyś jeszcze powiedzieć: „To przykłady zbyt stare, wszystkie te niewdzięczności mają za sobą trzysta lat publicznego nauczania, szkielety zaś liczące tyleż lat życia przechodzą w sferę bajki”. Otóż, młody człowieku, czy wierzysz w ostatniego półboga Francji, w Napoleona? Trzymał jednego ze swych generałów w niełasce, zrobił go marszałkiem jedynie bardzo niechętnie, nigdy nie posługiwał się nim szczerze. Ten marszałek nazywał się Kellermann947. Wiesz czemu? Kellermann ocalił Francję i Pierwszego Konsula pod Marengo śmiałą szarżą, której dano brawo wśród krwi i ognia. W biuletynie nie było nawet wzmianki o tej bohaterskiej szarży. Przyczyna oziębłości Napoleona dla Kellermanna jest także przyczyną niełaski Fouchégo948, Talleyranda949: to ta sama niewdzięczność króla Karola Siódmego950, Richelieugo, niewdzięczność…
– Ale, ojcze, przypuściwszy, iż ocalisz mi życie i dasz w rękę fortunę – rzekł Lucjan – czynisz mi w ten sposób wdzięczność zbyt lekką.
– Urwisie – rzekł ksiądz, uśmiechając się i biorąc Lucjana za ucho, aby je pokręcić z poufałością jak gdyby królewską – gdybyś był niewdzięczny wobec mnie, byłbyś wówczas człowiekiem silnym i pokłoniłbym się przed tobą; ale jeszcze nie zaszedłeś tak daleko; z prostego ucznia chciałeś zbyt rychło stać się mistrzem. To wada Francuzów w waszej epoce. Popsuł ich przykład Napoleona. Wnosisz dymisję, ponieważ nie możesz otrzymać epoletów, których pragniesz… Ale czyś skupił całą swą wolą, wszystkie czyny w jednej myśli?…
– Niestety, nie – rzekł Lucjan.
– Byłeś tym, co Anglicy nazywają inconsistent951 – ciągnął kanonik z uśmiechem.
– Mniejsza o to, czym byłem, skoro nie mogę już być niczym! – odparł Lucjan.
– Niech poza wszystkimi twymi pięknymi przymiotami znajdzie się siła semper virens952 – rzekł ksiądz, ostentacyjnie pokazując, iż umie nieco po łacinie – a nie oprze ci się nic w świecie. Kocham cię już na tyle…
Lucjan uśmiechnął się z niedowierzaniem.
– Tak – ciągnął nieznajomy, odpowiadając na jego uśmiech – obchodzisz mnie tak, jak gdybyś był moim synem, jestem zaś dość silny, aby mówić z tobą otwarcie, jak ty mówiłeś ze mną. Wiesz, co mi się podoba w tobie?… Sam uczyniłeś z sobą generalne pranie, możesz tedy wysłuchać kursu moralności, którego nie spotkasz nigdzie; ludzie bowiem skupieni w gromadę są jeszcze bardziej obłudni niż wówczas, gdy interes zmusza ich do grania komedii. Dlatego też znaczną część życia pochłania plewienie w swoim sercu tego, czemu pozwoliło się wzrosnąć w młodości. Ta operacja nazywa się nabywaniem doświadczenia.
Lucjan, słuchając księdza, myślał:
„To jakiś stary dyplomata, rad, iż może rozerwać się w drodze. Bawi go to, aby przewracać w głowie biednemu chłopcu, którego spotkał na progu samobójstwa, po czym puści mnie wolno, wyczerpawszy zabawę… Ale rozumie się na paradoksach i nie ustępuje w niczym takiemu Blondetowi albo Lousteau”.
Mimo tej roztropnej myśli wpływ zepsucia, jakie roztaczał ów dyplomata, wchodził głęboko w duszę Lucjana, z natury dość podatną w tej mierze, i czynił w niej spustoszenia tym większe, ile że wspierał się na głośnych przykładach. Przykuty urokiem tej cynicznej konwersacji, Lucjan czepiał się tym chętniej życia, iż czuł jak gdyby potężne ramię, dobywające go z głębin samobójstwa na powierzchnię. Ksiądz zdawał sobie sprawę ze swego zwycięstwa, toteż od czasu do czasu okraszał swe historyczne sarkazmy chytrym uśmieszkiem.
– Jeżeli zasady moralne księdza podobne są do jego poglądu na historię – rzekł Lucjan – chciałbym wiedzieć, jaka jest w tej chwili pobudka owego rzekomego miłosierdzia?
– To, młody człowieku, jest ostatni punkt mego kazania; pozwolisz mi go zachować na później, w ten sposób bowiem nie rozstaniemy się dzisiaj – odparł z subtelnym uśmiechem ksiądz, widząc, że sztuczka się udała.
– A zatem, mówmy o moralności – rzekł Lucjan, który pomyślał: „Zabawię się i ja jego kosztem”.
– Moralność, młody człowieku, zaczyna się z prawem – rzekł ksiądz. – Gdyby chodziło tylko o religię, prawa byłyby zbyteczne: ludy religijne mają mało praw. Ponad prawem cywilnym jest prawo polityczne. Chcesz wiedzieć, co dla człowieka politycznego widnieje na czole tego waszego dziewiętnastego stulecia? Francuzi wymyślili w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym trzecim wszechwładzę ludu, która skończyła się samowładnym monarchą. Oto historia waszego narodu. Co do obyczajów: pani Tallien i pani Beauharnais953 prowadziły się zupełnie jednako; Napoleon pojmuje jedną za żonę, czyni z niej waszą cesarzową, drugiej zaś nie zechciał nigdy przyjąć, mimo iż była księżną. On sam, sans-culotte954 w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym trzecim, wkłada w tysiąc osiemset czwartym żelazną koronę955. Krwiożerczy kochankowie hasła „równość lub śmierć” w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym drugim – stają się od tysiąc osiemset szóstego współtwórcami arystokracji ulegalizowanej przez Ludwika Osiemnastego. Za granicą arystokraci, którzy królują dziś w Dzielnicy Saint-Germain, zrobili gorzej: byli lichwiarzami, kupcami, pasztetnikami, ekonomami, pastuchami. We Francji zatem, tak w prawie politycznym, jak i moralnym, wszyscy i każdy z osobna zadali kłam punktowi wyjścia przez ostateczny rezultat; wszyscy wykazali rozbieżność przekonań i postępowania. Nie było logiki ani u rządu, ani u jednostek. Dlatego moralność jest dziś wam czymś obcym. Dzisiaj u was sukces jest najwyższą racją wszystkich postępków, bez względu na ich wartość i charakter. Fakt nie jest już niczym sam w sobie, cały jest w pojęciu, jakie drudzy sobie o nim tworzą. Stąd, młody człowieku, nowa nauka: miej piękne pozory! Ukrywaj podszewkę swego życia i pokazuj bardzo świetny wierzch. Dyskrecja, ta dewiza ambitnych, jest hasłem naszego zakonu956; niech się stanie i twoim. Wielcy popełniają niemal tyle podłości, co nędzarze; ale popełniają je w cieniu, paradują zaś cnotami: są zawsze wielcy. Mali rozwijają swe cnoty w cieniu, wystawiają swe nędze na światło: są przedmiotem wzgardy. Ty ukrywałeś swe wielkości, odsłaniałeś zaś rany. Kochałeś publicznie aktorkę, żyłeś z nią, mieszkałeś u niej; nie czyniłeś nic godnego nagany, każdy uważał, że oboje jesteście zupełnie wolni, ale stawałeś w ten sposób wbrew pojęciom świata; jakoż brakło ci owego poważania, którego świat użycza ludziom posłusznym jego prawu. Gdybyś podzielił Koralię z owym panem Camusotem, gdybyś ukrywał swoje z nią stosunki, zaślubiłbyś panią de Bargeton, byłbyś prefektem i margrabią de Rubempré. Zmień postępowanie: wysuń naprzód swą piękność, wdzięk, dowcip, poezję. Jeśli sobie pozwolisz na małe bezeceństwo, niech to będzie w czterech ścianach. Wówczas nie popełnisz już owego nietaktu, aby czynić widoczną plamę na dekoracjach wielkiego teatru zwanego światem. Napoleon nazywa to: prać brudną bieliznę w rodzinie. Z drugiej zasady wypływa ten dalszy pewnik: wszystko polega na formie. Zrozum, co nazywam formą. Są ludzie bez wychowania, którzy, przyciśnięci potrzebą, biorą drugiemu jakąś sumę gwałtem; nazywają się zbrodniarzami i mają do czynienia z kodeksem karnym. Biedny genialny człowiek znajduje sekret, który wart jest całe skarby, pożyczasz mu trzy tysiące (na wzór tych Cointetów, którym wpadły w ręce twoje trzy tysiące franków i którzy obłupią twego szwagra), nękasz go póty, aż ci odstąpi wszystko albo część sekretu; masz do czynienia tylko ze swoim sumieniem, sumienie zaś nie zaprowadzi cię przed kratki sądowe. Wrogowie porządku społecznego korzystają z tej sprzeczności, aby ujadać na sprawiedliwość i gniewać się w imieniu ludu o to, że posyła się na galery złodzieja, który w nocy skradnie kurę z podwórka, gdy skazuje się ledwie na kilka miesięcy więzienia człowieka, który rujnuje całe rodziny podstępnym bankructwem; ale ci hipokryci wiedzą dobrze, że skazując złodzieja, sędziowie utrzymują między bogatymi a biednymi barierę, której obalenie byłoby końcem porządku społecznego, gdy fałszywy bankrut, zręczny łowca sukcesji, łajdacki bankier powoduje jedynie przemieszczenie kapitałów. Tak więc społeczeństwo, mój synu, zmuszone jest na swoją rzecz czynić to samo rozróżnienie, jakie ja czynię na twoją. Najważniejsze jest to, aby się czuć równym całej społeczności. Napoleon, Richelieu, Medyceusze mieli się za równych swemu wiekowi. Ty szacujesz się na dwanaście tysięcy franków!… Twoje społeczeństwo nie uwielbia już prawdziwego Boga, ale złotego cielca!… Taka jest religia waszej konstytucji, która w polityce liczy się już tylko z własnością. Czyż to nie znaczy powiedzieć wszystkim poddanym: „Starajcie się być bogaci…”? Kiedy zdoławszy sobie legalnie wykroić fortunę, będziesz bogatym i margrabią, wówczas pozwolisz sobie na honor i tym podobne zbytki. Wówczas rozwiniesz tyle skrupułów, iż nikt nie będzie śmiał cię oskarżyć, żeś im kiedykolwiek chybił; o ile chybisz im kiedy, dążąc do fortuny, czego nie radziłbym ci nigdy – rzekł ksiądz, ujmując rękę Lucjana i klepiąc ją poufale. – Cóż tedy trzeba włożyć w tę piękną główkę?… Jedynie tę zasadę: postaw sobie świetny cel i kryj środki, jakimi doń dążysz. Postępowałeś jak dziecko, bądź mężczyzną; bądź myśliwcem, czaj się w zasadzce wśród tego paryskiego świata, czekaj ofiary i przypadku, nie oszczędzaj ani swej osoby, ani tego, co się nazywa godnością, wszyscy bowiem jesteśmy posłuszni czemuś, jakiemuś nałogowi, jakiejś konieczności; ale przestrzegaj najwyższego prawa: tajemnicy.
– Przerażasz mnie, ojcze – wykrzyknął Lucjan – to mi trąci filozofią opryszków.
– Masz słuszność – rzekł kanonik – ale nie ja ją stworzyłem. Tak rozumowali wszyscy ci, co chcieli dojść, dom austriacki, jak i dom francuski. Ty nie masz nic, jesteś w położeniu Medyceuszów, Richelieugo, Napoleona w początkach ich kariery. Ci ludzie, mój chłopcze, uważali, iż przyszłość ich warta jest niewdzięczności, zdrady i najskrajniejszych sprzeczności postępowania. Trzeba wszystko ważyć, aby zdobyć wszystko. Rozumujmy. Kiedy siadasz do gry, czy spierasz się o warunki? Reguły są ustanowione, przyjmujesz je.
„Ho, ho! – pomyślał Lucjan – on zna i karteczki”.
– W jaki sposób zachowujesz się przy grze? – rzekł ksiądz. – Czy przestrzegasz najpiękniejszej z cnót, szczerości? Nie tylko ukrywasz swą grę, ale nawet, kiedy jesteś pewny triumfu, starasz się wzbudzić przekonanie, że grozi ci przegrana. Słowem, maskujesz się, nieprawdaż?… Kłamiesz, aby zyskać pięć ludwików957!… Cóż byś powiedział o graczu dość wspaniałomyślnym, aby przestrzec drugich, w karcie ma „wózek”? Otóż człowiek ambitny, który chce walczyć wedle zasad cnoty, podczas gdy przeciwnicy obywają się bez nich, jest dzieckiem. Takiemu dziecku stary polityk mógłby powiedzieć to, co gracze mówią komuś, kto nie korzysta ze swoich „wózków”: „Drogi panie, niech pan nigdy nie grywa w hazard”… Alboż to ty ustanawiałeś reguły w grze ambicji? Dlaczego mówiłem ci o potrzebie postawienia się na równi ze społeczeństwem?… Dlatego, że dziś, młody człowieku, społeczeństwo nieznacznie przywłaszczyło sobie tyle praw nad jednostką, że jednostka zmuszona jest walczyć ze społeczeństwem. Nie ma już praw, istnieją jedynie obyczaje, to znaczy komedia, wyłącznie forma.
Lucjan uczynił gest zdumienia.
– Ach, dziecko – rzekł ksiądz w obawie, iż posunął się za daleko – spodziewałeś się znaleźć archanioła Gabriela w księdzu obciążonym wszystkimi nieprawościami kontrdyplomacji dwóch królów? (Jestem pośrednikiem między Ferdynandem Siódmym958 a Ludwikiem Osiemnastym, dwoma wielkimi… królami, którzy obaj zawdzięczają koronę głębokim… kombinacjom). Wierzę w Boga, ale bardziej wierzę w nasz zakon, nasz zakon zaś wierzy jedynie w doczesną władzę. Aby uczynić władzę doczesną bardzo silną, zakon nasz podpiera Kościół apostolski, katolicki i rzymski, to znaczy całokształt uczuć, które utrzymują lud w posłuszeństwie. Jesteśmy nowożytnymi templariuszami959, mamy swój ideał. Jak templariuszów, tak i nasz zakon złamano dla tych samych przyczyn: byłby zagarnął świat. Jeśli chcesz być żołnierzem, ja będę twoim hetmanem. Słuchaj mnie, jak żona słucha męża, dziecko matki, a ręczę ci, że w niespełna trzy lata będziesz margrabią de Rubmpré, zaślubisz jedną z najwyżej urodzonych panien i zasiądziesz kiedyś na ławie parów960. W tej chwili, gdybym cię nie był zabawił rozmową, czym byłbyś? Trupem nie do odszukania w mule rzecznym; a więc zdobądź się na wysiłek poezji!…
Tu Lucjan spojrzał z ciekawością na swego protektora.
– Młody człowiek, który siedzi tu w tej kolasce, obok księdza Karlosa Herrery, tytularnego kanonika kapituły w Toledo, sekretnego posła Jego Królewskiej Mości Ferdynanda Siódmego do Jego Królewskiej Mości króla Francji, wiozącego mu depeszę, która powiada może: „Kiedy mnie oswobodzisz, każ powiesić wszystkich tych, którym łaszę się w tej chwili, zwłaszcza zaś mego posła, aby był na pewno sekretny”, ten młody człowiek – rzekł ksiądz – nie ma nic wspólnego z poetą, który umarł. Wyłowiłem cię, wróciłem cię życiu, należysz do mnie, jak stworzenie do stwórcy, jak w bajkach cudownych afryt961 do geniusza, ikoglan962 do sułtana, jak ciało do duszy. Podtrzymam cię tą oto potężną dłonią na drodze władzy; równocześnie zaś przyrzekam ci rozkosz, zaszczyty, nieustające uciechy… Nigdy nie braknie ci pieniędzy… Będziesz błyszczał, będziesz paradował, gdy ja, schylony w błocie fundamentów, będę murował błyszczący gmach twej fortuny. Ja kocham potęgę dla potęgi! Będę szczęśliwy twymi rozkoszami, których mi wzbroniono. Słowem, będę tobą!… Otóż w dniu, w którym ten pakt człowieka z biesem, dziecka z dyplomatą, przestanie ci dogadzać, zawsze możesz sobie poszukać małego zakątka, jak ten, o którym mi mówiłeś, aby się utopić; będziesz trochę więcej albo trochę mniej tym, czym jesteś dziś: nieszczęśliwym lub zhańbionym.
– To nie jest kazanie arcybiskupa Grenady!963 – wykrzyknął Lucjan, widząc, iż kolasa zatrzymuje się przed stacją.
– Nie wiem, jaką nazwę dajesz temu zwięzłemu katechizmowi, mój synu (adoptuję cię bowiem i uczynię cię spadkobiercą); ale to jest kodeks ambicji. Niewielka jest liczba wybrańców bożych. Nie ma wyboru: albo trzeba się zakopać w klasztorze (a i tam często odnajdziesz świat w miniaturze!), albo przyjąć ten kodeks.
– Może lepiej jest człowiekowi nie być tak uczonym – rzekł Lucjan, próbując zgłębić duszę straszliwego księdza.
– Jak to! – rzekł ksiądz. – Zgrawszy się przez nieznajomość zasad gry, ty chcesz opuścić partię w chwili, gdy stajesz się silny, gdy zjawiasz się, mając za sobą tęgie plecy… i nawet nie okazujesz pragnienia odwetu? Jak to! Nie doświadczasz chętki, aby wsiąść na kark tym, którzy cię wygnali z Paryża?
Lucjan zadrżał, jak gdyby jakiś instrument z brązu, jakiś chiński gong wydał straszliwy dźwięk szarpiący wszystkie nerwy.
– Jestem tylko skromnym księdzem – podjął ten człowiek, którego twarz spalona na brąz słońcem Hiszpanii przybrała okropny wyraz – ale gdyby ludzie mnie upokorzyli, zdeptali, storturowali, zdradzili, sprzedali, jak z tobą uczyniły łajdaki, o których mi mówiłeś, stałbym się jak Arab na pustyni!… Tak, poświęciłbym ciało i duszę zemście. Drwiłbym z tego, iż skończę na szubienicy, spętany na śmiertelnym wózku, wbity na pal, zgilotynowany jak u was; ale oddałbym głowę nie wprzód, ażbym zgniótł wrogów pod obcasem.
Lucjan milczał, odeszła mu już ochota bawić się kosztem księdza.
– Jedni pochodzą od Abla, drudzy od Kaina – rzekł na zakończenie kanonik. – Ja jestem krwi mieszanej: jestem Kainem dla wrogów, Ablem dla przyjaciół; biada temu, który obudzi Kaina!… Ostatecznie, ty jesteś Francuz, ja Hiszpan i, co więcej, kanonik!…
„Cóż za arabska krew!” – pomyślał Lucjan, przyglądając się ukradkiem zesłanemu przez niebo protektorowi.
Ksiądz Karlos Herrera nie miał w sobie nic, co by zdradzało jezuitę czy choćby duchownego. Krótki, gruby, o szerokich rękach i takimż tułowiu, o sile Herkulesa, spojrzeniu straszliwym, ale złagodzonym przybraną słodyczą, o brązowej cerze kryjącej nieprzeniknioną powłoką wszelkie uczucia, czynił on na pierwszy rzut oka wrażenie raczej odpychające. Długie i piękne włosy, pudrowane wzorem księcia de Talleyrand, dawały temu osobliwemu dyplomacie wygląd biskupa; niebieska z białą obwódką wstążka, na której wisiał złoty krzyżyk, zdradzała zresztą dostojnika kościelnego. Czarne jedwabne pończochy rysowały kształt nóg godnych atlety. Ubranie, wytwornie schludne, zdradzało tę drobiazgową staranność o swą osobę, którą u prostych księży nie zawsze się spotyka, zwłaszcza w Hiszpanii. Trójgraniasty kapelusz spoczywał na przednim siedzeniu kolasy z cyfrą964 korony hiszpańskiej. Mimo tylu przyczyn do odrazy, wzięcie jego, szorstkie i ujmujące razem, łagodziło wrażenie; w stosunku zaś do Lucjana ksiądz rozwijał wyraźną zalotność, pieszczoty niemal kocie. Stroskane oko Lucjana zwracało uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Czuł, że w tej chwili rozstrzyga się dlań śmierć albo życie, znajdował się bowiem o dwa stajania965 za Ruffec. Ostatnie słowa Hiszpana poruszyły wiele strun w jego sercu; i, powiedzmy to na wstyd Lucjana i księdza, który przenikliwym okiem śledził piękną fizjonomię poety, te struny były z najgorszych, z tych, które drgają pod działaniem niskich uczuć. Lucjan oglądał na nowo Paryż, chwytał na nowo cugle władzy, które jego niezręczne ręce wypuściły, mścił się! Świeże porównanie prowincji z życiem Paryża – owa najsilniejsza z pobudek jego samobójstwa – znikało mu z oczu: miał się odnaleźć w swoim środowisku, ale wspierany dłonią polityka, dochodzącego w głębokości aż do zbrodni Cromwella966.
„Byłem sam, teraz będzie nas dwóch” – mówił obie.
Im więcej odsłaniał błędów w poprzednim swym postępowaniu, tym więcej duchowny okazywał mu sympatii. Współczucie tego człowieka rosło w miarę nieszczęścia, nie dziwił się zaś niczemu. Mimo to Lucjan pytał sam siebie, jakie może mieć pobudki ów pośrednik intryg królewskich. Najpierw zadowolił się zdawkową racją: Hiszpanie są szczodrzy! Hiszpan jest szczodry, jak Włoch jest truciciel i zazdrośnik, jak Francuz jest lekki, Niemiec prostoduszny, Żyd plugawy, Anglik szlachetny. Odwróćcie te pewniki, a ujrzycie prawdę. Żydzi zagarnęli złoto, komponują Roberta Diabła, grają Fedrę, śpiewają Wilhelma Tella, zamawiają obrazy, budują pałace, piszą Reisebilder967 i cudowne poezje, są potężniejsi niż kiedykolwiek, religia ich jest uznana, udzielają kredytu papieżowi! W Niemczech dla każdej drobnostki pytają cudzoziemca: „Czy ma pan kontrakt na piśmie?”, tyle spotyka się złej wiary. We Francji oklaskuje się od pięćdziesięciu lat na scenie idiotyzmy narodowe, nosi się wytrwale nieprawdopodobne kapelusze i zmienia się rząd jedynie pod tym warunkiem, że będzie ciągle taki sam!… Anglia rozwija w obliczu świata perfidie, których ohydę można porównać tylko z jej chciwością. Hiszpan, pochłonąwszy złoto dwu Indii968, nie ma już nic. Nie ma kraju na świecie, gdzie by było mniej otruć niż we Włoszech i gdzie obyczaje byłyby łatwiejsze i bardziej rycerskie. Hiszpanie wiele korzystali z reputacji Maurów969.
Kiedy Hiszpan siadł z powrotem do kolasy, szepnął pocztylionowi do ucha:
– Co koń wyskoczy, trzy franki na wino.
Lucjan wahał się jeszcze. Ksiądz rzekł:
– No, siadaj, chłopcze.
I Lucjan wsiadł, pod pozorem zaaplikowania swemu protektorowi argumentu ad hominem970.
– Mój ojcze – rzekł – człowiek rozwijający z najzimniejszą krwią zasady, które niejeden mieszczuch uważałby za głęboko niemoralne…
– I które są nimi, mój synu, oto czemu Chrystus chciał, aby zgorszenie miało miejsce; i oto czemu świat okazuje taką obawę przed zgorszeniem.
– Człowieka pańskiej miary nie zdziwi pytanie, jakie mu zadam?
– Ech, synu – rzekł Karlos Herrera – nie znasz mnie. Czy myślisz, że przyjąłbym sekretarza, nimbym się przekonał, czy ma zasady dość pewne, aby mnie nie okraść? Jestem rad z ciebie. Posiadasz wszystkie skrupuły człowieka, który myśli o samobójstwie w dwudziestu latach. Chciałeś zapytać…
– Czemu się pan mną interesuje? Jaką wartość przedstawia dla pana moja powolność?… Czemu dajesz mi wszystko? Jakie pan ma w tym wyrachowanie?
Hiszpan popatrzał na Lucjana i uśmiechnął się.
– Poczekajmy nowego wzgórza, chłopcze, pójdziemy kawał pieszo i pogadamy na świeżym powietrzu. Wnętrze kolasy nie jest dość dyskretne.
Milczenie panowało jakiś czas między dwoma towarzyszami podróży, szybkość zaś jazdy dopomogła, można powiedzieć, do moralnego odurzenia Lucjana.
– Dojeżdżamy do wzgórza, ojcze – rzekł Lucjan, budząc się jak gdyby ze snu.
– A zatem, chodźmy – rzekł ksiądz, krzyknąwszy mocnym głosem na pocztyliona, aby się zatrzymał.
Wyskoczyli na gościniec.
– Dziecko – rzekł Hiszpan, biorąc Lucjana pod ramię – czy przemyślałeś kiedy Ocalenie Wenecji971 Otwaya? Czy zrozumiałeś tę głęboką przyjaźń mężczyzny do mężczyzny, jaka wiąże Piotra i Jaffiera, która czyni, iż kobieta jest dla nich bagatelką, i która zmienia między nimi wszystkie pojęcia społeczne?… To mówię dla poety.
„Ksiądz kanonik zna i teatr” – pomyślał Lucjan. – Czy ojciec czytał Woltera?… – zapytał.
– Uczyniłem lepiej – odparł kanonik – wprowadzam go w czyn.
– Nie wierzy ksiądz w Boga?
– Dobryś, więc to ja jestem ateuszem! – rzekł ksiądz, uśmiechając się. – Przejdźmy do rzeczy pozytywnych, moje dziecko – rzekł, ujmując go wpół. – Mam czterdzieści sześć lat, jestem naturalnym synem972 wielkiego pana, tym samym bez rodzimy, a mam serce… Ale dowiedz się tego, wyryj to w mózgu swoim, jeszcze miękkim: człowiek lęka się samotności. A ze wszystkich samotności samotność moralna przeraża go najwięcej. Pierwsi pustelnicy żyli z Bogiem, zamieszkiwali świat najbardziej zaludniony, świat duchowy. Skąpcy zamieszkują świat wyobraźni i rozkoszy. Skąpiec ma wszystko, nawet płeć swoją, w mózgu. Pierwszą myślą człowieka, niechby to był trędowaty lub galernik, zhańbiony lub chory, jest mieć towarzysza swej doli. Na zadowolenie tego uczucia, które jest zasadą samego życia, obraca wszystkie siły, całą swą potęgę, cały zapas żywotności. Bez tego najwyższego pragnienia czyż szatan byłby mógł znaleźć towarzyszy?… Tkwi w tym cały nienapisany jeszcze poemat: byłby to prolog do Raju utraconego973, który jest tylko apologią buntu.
– A to byłaby Iliada zepsucia – rzekł Lucjan.
– Otóż ja jestem sam, żyję sam! Mam wprawdzie suknię, ale nie mam duszy księdza. Lubię się poświęcać, mam ten nałóg. Żyję poświęceniem, dlatego jestem księdzem. Nie lękam się niewdzięczności, a jestem wdzięczny. Kościół jest niczym dla mnie, to idea. Oddałem się na usługi królowi Hiszpanii; ależ nie można kochać króla Hiszpanii, jest moim panem, unosi się wysoko nade mną. Pragnę kochać moje stworzenie, ukształtować je, ulepić na swój użytek, aby je kochać jak ojciec własne dziecko. Będę się rozpierał w twoim kabriolecie, mój chłopcze, będę się delektował twymi powodzeniami u kobiet, będę sobie mówił: „Ten piękny młody człowiek to ja! Tego margrabiego de Rubempré ja stworzyłem i wprowadziłem w arystokrację; wielkość jego jest moim dziełem, myśli mą myślą, milczy moim milczeniem albo mówi moim głosem, radzi się mnie we wszystkim”. Ksiądz de Vermont974 odegrał taką rolę przy Marii Antoninie.
– Zaprowadził ją na rusztowanie!
– Nie kochał królowej!… – odparł Hiszpan. – Kochał tylko księdza de Vermont.
– Mamże zostawić za sobą rozpacz? – rzekł Lucjan.
– Mam skarby, będziesz w nich czerpał.
– W tej chwili wiele bym uczynił, aby uwolnić Sécharda – odparł Lucjan głosem, który nie dźwięczał już samobójstwem.
– Powiedz słowo, synu, a jutro rano otrzyma sumę potrzebną dla swego uwolnienia.
– Jak to! Dałbyś mi, ojcze, dwanaście tysięcy?…
– Dziecko! Czyż nie widzisz, że robimy cztery mile na godzinę? Staniemy na obiad w Poitiers. Tam, jeśli chcesz podpisać pakt, dać mi jeden jedyny dowód posłuszeństwa – jest on wielki, żądam go! – wówczas dyliżans jadący do Bordeaux zawiezie piętnaście tysięcy franków twojej siostrze…
– Gdzież są?
Hiszpański kanonik nie odpowiedział nic, Lucjan zaś pomyślał:
„Wydał się, żartował sobie ze mnie”.
W chwilę potem Hiszpan i poeta siedli w milczeniu z powrotem. Milcząc, ksiądz sięgnął ręką do kieszeni kolaski, wydobył z niej ów worek skórzany, podzielony na trzy przegródki, kształtu myśliwskiej torby, tak znany podróżnikom, po czym wygarnął zeń sto portugalskich dukatów, zanurzając po trzykroć szeroką rękę i wyjmując ją za każdym razem pełną złota.
– Ojcze, jestem twój – rzekł Lucjan, olśniony złotym strumieniem.
– Dziecko! – rzekł ksiądz, całując Lucjana z czułością w czoło. – To tylko trzecia część złota, która znajduje się w tej torbie; trzydzieści tysięcy franków, nie licząc pieniędzy na podróż.
– I ojciec podróżuje sam?… – wykrzyknął Lucjan.
– Cóż to jest? – rzekł Hiszpan. – Mam więcej niż sto tysięcy talarów w przekazach na Paryż. Dyplomata bez pieniędzy to to, czym ty byłeś przed chwilą: poeta bez woli975.