Kitabı oku: «O miłości», sayfa 8
Rozdział XXXVIII. O „punkcie honoru” miłości własnej137
Ten „punkt honoru” jest to odruch próżności; nie chcę, aby mój przeciwnik miał nade mną górę, i biorę przeciwnika za sędziego mojej wartości. Chcę zrobić na nim wrażenie. Dlatego przekracza się tu o wiele granice rozsądku.
Niestety, aby usprawiedliwić własne szaleństwo, powiadamy sobie wręcz, że ten współzawodnik chce nas wywieść w pole.
Punkt honoru będąc chorobą honoru o wiele częstszy jest w monarchiach138 i musi się pojawiać o wiele rzadziej w krajach, gdzie ludzie zwykli oceniać postępki wedle ich użyteczności, na przykład w Stanach Zjednoczonych.
Żaden człowiek, a Francuz mniej niż inny, nie lubi być wystrychnięty na dudka; mimo to lekkomyślność dawnego monarchicznego charakteru francuskiego139 nie dozwala punktowi honoru czynić zbytnich spustoszeń poza miłostkami. Punkt honoru rodził spustoszenia jedynie w tych monarchiach, w których z natury klimatu charakter jest bardziej ponury (Portugalia, Piemont).
We Francji mieszkańcy prowincji tworzą sobie pocieszny obraz tego, jakim powinien być człowiek honoru, a potem całe życie spędzają niby na czatach, śledząc, czy ktoś nie zamierza im uchybić. Tym samym przepada wszelka naturalność, punkt honoru jest wciąż w grze, a mania ta czyni ich śmiesznymi nawet w miłości. Jest to, po zawiści, rys, który najbardziej obrzydza pobyt w małym miasteczku; trzeba o tym pamiętać, kiedy się podziwia malownicze położenie takiej mieściny. Najpiękniejsze i najszlachetniejsze wzruszenia więdną w zetknięciu z tymi nizinami cywilizacji. Na domiar okropności mieszczuchy te mówią wciąż o zepsuciu wielkich miast140.
Punkt honoru nie istnieje w prawdziwej miłości; tu wchodzi w grę duma kobieca („Jeżeli się dam poniewierać kochankowi, zbrzydnę mu i nie potrafi mnie już kochać”) lub zazdrość z całym swym szaleństwem.
Zazdrość pragnie śmierci osoby, której się lęka. Punkt honoru daleki jest od tego; pragnie, aby rywal jego żył, a zwłaszcza aby był świadkiem jego tryumfu.
Punkt honoru nierad byłby, aby rywal dał za wygraną; wówczas ośmieliłby się może pomyśleć: „Gdybym był dłużej oblegał tę osobę, wygrałbym sprawę”.
W punkcie honoru nie chodzi zgoła o cel, jedynie o zwycięstwo. Widać to dobrze w miłości dziewcząt z baletu: jeśli usuniesz rywalkę, rzekoma namiętność, dla której dziewczyna była gotowa rzucić się z okna, gaśnie natychmiast.
Miłość przez punkt honoru mija w jednej chwili, w przeciwieństwie do miłości sercem. Wystarczy, aby przeciwnik w niedwuznaczny sposób wyznał, że ustępuje pola. Mimo to waham się z postawieniem zasady; mam na nią tylko jeden przykład i to wątpliwy. Oto fakt, czytelnik osądzi.
Donia Diana jest to panna dwudziestotrzyletnia, córka jednego z najbogatszych i najdumniejszych mieszkańców Sewilli. Jest piękna, niewątpliwie, ale pięknością ekscentryczną; przyznają jej wiele inteligencji, a jeszcze więcej dumy. Kochała namiętnie, przynajmniej na pozór, młodego oficera, którego rodzina nie życzyła sobie dla niej. Oficer jedzie do Ameryki z generałem Morillo; pisują do siebie bez ustanku. Jednego dnia u matki donii Diany, w licznym towarzystwie, cymbał jakiś oznajmia śmierć tego sympatycznego młodzieńca. Wszystkie oczy zwracają się na nią, ona zaś mówi tylko tyle: „Szkoda go, taki młody!” Czytaliśmy właśnie tego dnia sztukę starego Massingera, która kończy się tragicznie, ale w której bohaterka przyjmuje z pozornym spokojem śmierć ukochanego. Widziałem, że matka zadrżała mimo swej nienawiści i dumy; ojciec wyszedł, aby ukryć radość. Wśród tego wszystkiego, wobec widzów zmieszanych i dających oczami znaki nieszczęsnemu nowinkarzowi, donia Diana, jedyna zachowująca spokój, rozmawiała dalej, jakby nic nie zaszło. Przerażona matka kazała pokojówce, aby ją miała na oku, ale nie zauważono w jej zachowaniu żadnej zmiany.
W dwa lata później bardzo przystojny młody człowiek zaczął się ubiegać o jej względy. I tym razem – wciąż dla tej samej przyczyny, ponieważ starający się nie był szlachcicem – rodzice sprzeciwili się małżeństwu; donia Diana oświadczyła, że wyjdzie za niego. I ojciec, i córka uczynili sobie niejako punkt honoru z tej sprawy. Wzbroniono młodemu człowiekowi wstępu do domu. Zabroniono donii Dianie wyjeżdżać na wieś, niemal bywać w kościele; odjęto jej wszystkie środki widywania ukochanego. On odwiedza ją z rzadka, potajemnie i w przebraniu. Ona zacina się coraz bardziej i odtrąca najświetniejsze partie, nawet tytuł i wysoki urząd na dworze Ferdynanda VII. Całe miasto przejęte jest niedolą kochanków i ich bohaterską stałością. Wreszcie zbliża się dzień pełnoletności donii Diany; daje do zrozumienia ojcu, że skorzysta ze swych praw. Rodzina, przyparta do muru, zaczyna rokowania; kiedy je doprowadza do połowy na uroczystym zebraniu dwóch rodzin, młodzieniec, po sześciu latach stałości, odrzuca rękę donii Diany141.
W kwadrans później nic nie było znać. Diana pocieszyła się; czy kochała przez punkt honoru? czy też była to wielka dusza, która nie raczy wydać swej boleści na łup gawiedzi? Często gorąca miłość nie może dopłynąć – mamż powiedzieć do szczęścia? – inaczej niż budząc punkt honoru miłości własnej. Wówczas uzyskuje na pozór wszystko, czego może pragnąć; skargi jej byłyby śmieszne i wydałyby się niedorzeczne. Nie może nikomu zwierzyć swego nieszczęścia, a mimo to czuje wciąż i stwierdza to nieszczęście; dowody jego splatają się, jeśli można tak rzec, z okolicznościami najpochlebniejszymi i najbardziej zdolnymi dać czarowne złudzenia. Nieszczęście to ukazuje swą wstrętną głowę w najtkliwszych chwilach, jak gdyby urągając kochankowi i dając mu uczuć równocześnie i całe szczęście posiadania uroczej i nieczułej istoty, którą tuli w ramionach, i to że szczęście owo nigdy nie będzie jego udziałem. Jest to może, po zazdrości, najokrutniejsza męka.
Pamiętają jeszcze może w pewnym wielkim mieście142, jak człowiek łagodny i uczuciowy, ogarnięty taką wściekłością, zabił kochankę, która kochała go jedynie na przekór siostrze. Namówił ją pewnego wieczoru na przejażdżkę sam na sam w ładnym czółnie, które sam sporządził; wypłynąwszy na pełne morze, nacisnął sprężynę, łódź się otwarła i znikła na zawsze.
Widziałem sześćdziesięcioletniego mężczyznę, który nawiązał stosunek z najbardziej kapryśną, szaloną, uroczą, zdumiewającą aktorką londyńskiego teatru, miss Cornel. „I pan masz pretensję, aby ci była wierną?” – pytano go. „Ani trochę; ale będzie mnie kochała, może do szaleństwa”.
I kochała go cały rok, często do utraty rozumu; i wytrwała trzy miesiące, nie dając mu powodu do skargi. Stworzył punkt honoru miłości własnej, pod wieloma względami nader gorszący, między swą kochanką a swoją córką.
Punkt honoru święci tryumfy w miłostce, rozstrzyga o jej losach. Jest to doświadczenie, za pomocą którego najlepiej się odróżnia miłostkę od miłości. Stara to zasada wojenna (pouczają o niej młodych ludzi świeżo przybyłych do pułku), że kiedy się ma kwaterę w domu, gdzie są dwie siostry, i chce się rozkochać jedną, trzeba się umizgać do drugiej. Z większością młodych Hiszpanek, nieopornych wobec miłości, jeżeli chcesz być kochany, wystarczy, gdy okażesz skromnie i w dobrej wierze, że nie czujesz żadnego pociągu do pani domu. Tej pożytecznej maksymy udzielił mi przezacny generał Lasalle. Jest to najgroźniejszy sposób obudzenia namiętności.
Punkt honoru miłości własnej tworzy węzeł najszczęśliwszych małżeństw, poza tymi, które skojarzyła miłość. Niejeden mężczyzna zapewnił sobie na długie lata miłość żony, biorąc kochankę w dwa miesiące po ślubie143. Wytwarza się nawyk myślenia wyłącznie o jednym mężczyźnie, węzły zaś rodzinne czynią ten nawyk niezwyciężonym.
Jeżeli w wieku Ludwika XV i na jego dworze zdarzyła się wielka dama (pani de Choiseul) ubóstwiająca męża, to dlatego iż zdawał się żywić tkliwą sympatię dla jej siostry, księżnej de Gramont144.
Najbardziej zaniedbywana kochanka, z chwilą gdy okaże, że woli innego mężczyznę, odejmuje nam spokój i budzi wszystkie pozory namiętności.
Odwaga Włocha to napad gniewu, odwaga Niemca to chwila pijaństwa, odwaga Hiszpana to gest dumy. Gdyby istniał naród, w którym odwaga byłaby często jedynie punktem honoru, między żołnierzami każdej kompanii, między pułkami każdej dywizji, wówczas w porażce – ponieważ nie byłoby już porównania – nie byłoby sposobu zatrzymać armię tego narodu145. Przewidzieć niebezpieczeństwo i starać się mu zaradzić byłoby ostateczną śmiesznością wobec tych próżnych zmykaczy.
„Wystarczy wziąć do ręki jakikolwiek opis podróży wśród dzikich Północnej Ameryki – powiada jeden z najmilszych filozofów francuskich146 – aby się dowiedzieć, iż zwykłym losem jeńców jest nie tylko to, że ich palą żywcem i zjadają, ale przedtem przywiązują ich do słupa w pobliżu płonącego stosu, aby ich przez szereg godzin dręczyć wymysłami najokrutniejszej i najwyszukańszej wściekłości. Trzeba czytać, co opowiadają o tych potwornych scenach podróżnicy, świadkowie kanibalskiej radości obecnych, a zwłaszcza szału kobiet i dzieci oraz piekielnej rozkoszy, z jaką silą się współzawodniczyć w okrucieństwie. Trzeba widzieć, jak to wzmacnia heroizm i niewzruszoną stałość jeńca, który nie tylko nie okazuje bólu, ale urąga katom i wyzywa ich wszystkim, na co się może zdobyć najwynioślejsza duma, najjadowitsza ironia, najzelżywszy sarkazm; opiewa własne czyny, wylicza wobec swych katów ich krewnych i przyjaciół, których zabił, wylicza męki, jakie im zadał, zarzuca dręczycielom tchórzostwo, podłość, niezręczność w zadawaniu cierpień; aż wreszcie, rozpadając się w strzępy i pożerany żywcem we własnych oczach przez wrogów pijanych wściekłością, oddaje ducha, zionąc ostatnią obelgą zamierającą wraz z głosem147. Wszystko to byłoby nie do wiary u narodów cywilizowanych, wyda się bajką naszym najnieustraszeńszym148 grenadierom i kiedyś będzie uznane za bajkę”.
Ten objaw psychologiczny wiąże się z osobliwym stanem duszy jeńca; między nim a jego katami zawiązuje się walka na ambicję, turniej próżności: kto zwycięży?
Nasi dzielni chirurgowie wojskowi zauważyli często, że ranni, którzy w normalnym stanie wydawaliby w czasie operacji głośne krzyki, okazują, przeciwnie, spokój i męstwo, skoro ich przygotować w pewien sposób. Chodzi o to, aby pobudzić ich punkt honoru; trzeba twierdzić, zrazu oględnie, później z drażniącą przekorą, że nie potrafią znieść operacji bez krzyków.
Rozdział XXXIX. O miłości swarliwej
Istnieją dwa jej rodzaje:
1. w którym swarliwy kocha;
2. w którym nie kocha.
Jeżeli jedno z kochanków zbytnio góruje nad drugim co do przymiotów, które cenią oboje, miłość drugiego musi obumrzeć: obawa wzgardy wcześniej czy później udaremni krystalizację.
Nie ma nic wstrętniejszego dla ludzi miernych niż wyższość umysłowa – oto w naszej epoce źródło nienawiści; jeżeli zaś nienawiść na tym tle nie dochodzi do ostateczności, to jedynie dlatego że ludzie, których dzieli, nie muszą żyć z sobą. Cóż dopiero w miłości, gdzie wszystko jest naturalne, zwłaszcza ze strony istoty wyższej: wyższości nie przesłania tedy żaden wzgląd społeczny.
Aby miłość mogła wyżyć, musi strona niższa znęcać się nad swym partnerem, inaczej ten nie będzie mógł nawet zamknąć okna, aby druga strona nie czuła się obrażona.
Co do istoty wyższej, ta stwarza sobie złudzenia; miłości jej nie tylko nic nie grozi, ale słabostki ukochanej osoby czynią ją nam tym droższą.
Tuż po miłości namiętnej i wzajemnej między ludźmi jednakiej miary trzeba pomieścić – co do trwałości – miłość swarliwą, w której dokuczający nie kocha. Znajdziecie jej przykłady w anegdotach o księżnej de Berry (Pamiętniki Duclosa).
Związana z owymi chłodnymi nawykami, opartymi na prozaicznej i samolubnej stronie życia i nieodłącznie towarzyszącymi człowiekowi do grobu, miłość ta może trwać dłużej niż prawdziwa namiętność. Ale to już nie jest miłość, to przyzwyczajenie wytworzone przez miłość i mające z niej jedynie wspomnienia i rozkosz fizyczną. Przyzwyczajenie to cechuje niewątpliwie duszę z lichszego kruszcu. Codziennie rozgrywa się mały dramat: „Czy mnie połaje?”, który zaprząta wyobraźnię, tak jak w namiętności co dzień potrzebowało się nowego dowodu uczuć. Obacz anegdoty o pani d'Houdetot i panu de Saint-Lambert149.
Możliwe jest, iż duma wzbrania się przywyknąć do takich wzruszeń, wówczas po kilku miesiącach burz duma zabija miłość. Ale widzimy, jak ta szlachetna namiętność długo się opiera, zanim wyzionie ducha. Małe zwady szczęśliwej miłości długo utrzymują w złudzeniach serce, które kocha jeszcze i znosi. Tkliwe pojednania mogą jeszcze złagodzić to przejście. Pod pozorem jakiejś tajemnej zgryzoty, życiowego niepowodzenia kobieta usprawiedliwia człowieka, którego bardzo kochała; przywyka wreszcie do łajań. Gdzie znaleźć w istocie, poza namiętną miłością, poza grą, poza władzą150, inne źródło codziennych wzruszeń dorównujące temu co do siły? Jeżeli taki tyran umrze, ofiara, która go przeżyła, bywa niepocieszona. Zasada ta stanowi węzeł wielu mieszczańskich małżeństw; strona łajana słyszy cały dzień o tym, co najbardziej kocha.
Istnieje też fałszywy rodzaj miłości swarliwej. Z listu bardzo inteligentnej kobiety zaczerpnąłem rozdział XXXIII:
„Wciąż mała wątpliwość do uspokojenia – oto co podtrzymuje nieustanne pragnienie w szczęśliwej miłości… Ponieważ najżywsza obawa nie opuszcza jej nigdy, rozkosze jej nie mogą nigdy znudzić”.
U ludzi zrzędnych, źle wychowanych lub z natury gwałtownych ta drobna wątpliwość, ta lekka obawa wyraża się w kłótni.
Jeżeli osoba kochana nie jest zbyt drażliwa – a to jest owoc starannego wychowania – może znajdować więcej podniet, tym samym więcej przyjemności, w miłości tego rodzaju; a nawet przy całej drażliwości, jeśli nie widzi, że piekielnik pierwszy jest ofiarą swych wybuchów, trudno nie kochać go za to bardziej. To, czego lord Mortimer najbardziej żałuje może po swojej kochance, to owe lichtarze, które mu rzucała na głowę. Zaiste, jeżeli duma przebacza i znosi podobne wstrząsy, trzeba przyznać, iż wydają one zaciętą wojnę nudzie, owej wielkiej nieprzyjaciółce ludzi szczęśliwych.
Saint-Simon, jedyny historyk, jakiego miała Francja, powiada (t. V, s. 43):
„Po licznych miłostkach księżna de Berry zakochała się na dobre w panu de Rions, młodszym synu p. d'Aydie, siostrzeńcu pani de Biron. Nie miał ani postawy, ani dowcipu; było ciężkawe chłopczysko, niski, pyzaty i blady; popryszczony na twarzy, wyglądał jak jeden wrzód; ale miał ładne zęby. Nie śniło mu się o tym, aby miał wzbudzić miłość, która w mgnieniu oka doszła niemal do szału i trwała ciągle, nie przeszkadzając zresztą miłostkom i zboczeniom. Rions nie miał ani grosza, za to licznych braci i siostry, którzy również mieli nie więcej. Pan de Pons i jego żona, dama dworu księżnej de Berry, krewni ich i ziomkowie, sprowadzili tego chłopaka, wówczas porucznika dragonów, aby spróbować coś zeń zrobić. Ledwie przybył, kaprys księżnej wybuchł i Rions stał się panem w Luksemburgu.
Pan de Lauzun, którego był stryjecznym wnukiem, śmiał się z tego w kułak; był uszczęśliwiony, miał uczucie, że się w nim niejako odradza on sam w Luksemburgu z czasów Mademoiselle151. Dawał mu rady, a Rions, który był z natury łagodny, grzeczny i pełen uszanowania, słuchał; ale niebawem poczuł siłę swych powabów, którym mógł dać cenę jedynie niezrozumiały kaprys tej księżniczki. Nie nadużywając swej władzy wobec innych, zjednał sobie powszechną sympatię; ale z księżną postępował tak jak niegdyś pan de Lauzun z Mademoiselle. Niebawem zaczął się ubierać w najdroższe koronki, najbogatsze stroje, miał w bród pieniędzy, pierścieni, klejnotów; drożył się z sobą, drażnił umyślnie zazdrość księżnej i sam udawał zazdrosnego; często doprowadzał ją do łez. Stopniowo sprawił, że nic, nawet najobojętniejszej rzeczy, nie mogła zrobić bez jego zezwolenia: to gdy była gotowa jechać do Opery, kazał jej zostać; to znów kazał jej iść wbrew ochocie; zmuszał ją do uprzejmości dla kobiet, których nie lubiła albo o które była zazdrosna, a do niegrzeczności dla mężczyzn, którzy jej się podobali, a o których on udawał zazdrosnego. Nawet w stroju nie miała swobody; dla zabawy kazał się jej przeczesać lub zmienić suknię, kiedy była zupełnie gotowa; i to tak często, a niekiedy tak publicznie, że przyzwyczaił ją do tego, aby wieczór pytała go o rozkazy co do jutrzejszego stroju i projektów. Nazajutrz odmieniał wszystko, a księżna płakała rzewnymi łzami. Doszło wreszcie do tego, że posyłała doń zaufane sługi po zlecenia, mieszkał bowiem tuż przy bramie Luksemburgu; i posyłała tak kilkakrotnie w czasie toalety z zapytaniem, jakie ma wstążki włożyć, toż samo o suknie i o inne rzeczy, a prawie zawsze kazał jej nosić to, czego nie lubiła. Jeżeli czasem ośmieliła się na najmniejszą rzecz bez jego pozwolenia, traktował ją jak służącą i płacze trwały po kilka dni.
Ta księżniczka, tak dumna i tak rada w okazywaniu najszaleńszej pychy, poniżyła się do jadania pokątnie z nim i z ludźmi spod ciemnej gwiazdy, ona, która nie raczyła posadzić u swego stołu nikogo poniżej księcia krwi. Jezuita Riglet, który znał ją dzieckiem i który ją wychował, dopuszczony był do tych osobliwych biesiad, bez wstydu z jego strony i bez zakłopotania księżnej. Pani de Mouchy była powiernicą wszystkich tych szczególnych obyczajów; ona i Rions naznaczali gości i wybierali dzień. Dama ta godziła kochanków; i życie to wiedli zgoła publicznie w Luksemburgu, gdzie wszystko zwracało się do pana de Rions, ten zaś starał się być dobrze ze wszystkimi, z pozorami szacunku, którego odmawiał publicznie jedynie księżnej. Wobec wszystkich odpowiadał jej tak szorstko, że obecni spuszczali oczy, księżna zaś rumieniła się, ale nie hamowała objawów miłości”.
Rions był dla księżnej cudownym lekarstwem na nudę.
Pewna sławna kobieta rzekła nagle do generała Bonaparte, wówczas młodego bohatera okrytego chwałą i niesplamionego zbrodniami przeciw wolności: „Generale, kobieta może być tylko pańską żoną albo pańską siostrą”. Bohater nie zrozumiał komplementu; zemściła się na nim sowitymi obelgami152. Takie kobiety lubią u kochanka wzgardę; kochają go o tyle, o ile jest okrutny.
Rozdział XXXIX bis. Lekarstwa na miłość
Skok leukadyjski to piękny obraz stworzony przez starożytność. W istocie lekarstwo na miłość jest prawie że niemożliwe. Trzeba nie tylko niebezpieczeństwa, które by ściągnęło gwałtownie uwagę człowieka na troskę o własne ocalenie153, ale, co o wiele trudniej, trzeba ciągłości ostrego niebezpieczeństwa, którego by można uniknąć wysiłkiem zręczności, iżby nawyk myślenia o własnym bezpieczeństwie miał czas się rozwinąć. Nie widzę nic w tym rodzaju prócz burzy szesnastodniowej, jak w Don Juanie154, lub rozbicia się pana Cochelet u Maurów; inaczej człowiek oswaja się szybko z niebezpieczeństwem, a nawet zaczyna myśleć o ukochanej z tym większym urokiem, kiedy jest na wedecie, o dwadzieścia kroków od nieprzyjaciela.
Powtarzaliśmy to zbyt często może, że mocno kochającego człowieka wszystko, co sobie wyroi, przejmuje rozkoszą lub drżeniem i że nie ma w naturze nic, co by mu nie mówiło o ukochanej. Otóż rozkosz lub drżenie stanowią zajęcia bardzo interesujące, wobec których bledną wszystkie inne.
Przyjaciel, który chce uleczyć chorego, powinien przede wszystkim być zawsze po stronie ukochanej kobiety; wszyscy zaś przyjaciele mający więcej dobrej woli niż zręczności postępują z reguły odwrotnie.
Kto tak czyni, ten porywa się ze śmiesznie nierównymi siłami na ową całość uroczych złudzeń, które nazwaliśmy niegdyś krystalizacją155.
Przyjaciel-lekarz powinien mieć świadomość, że skoro przyjdzie uwierzyć w jakąś niedorzeczność, wówczas, ponieważ kochanek musi albo przełknąć ją, albo wyrzec się wszystkiego, co go wiąże do życia, przełknie i choćby był zresztą najrozumniejszym człowiekiem, będzie przeczył najoczywistszym przywarom i najdotkliwszym zdradom swej kochanki. W ten sposób namiętna miłość po niedługim czasie przebacza wszystko.
Aby kochanek – przy charakterze rozsądnym i chłodnym – przełknął przywary, trzeba, by je spostrzegł dopiero po kilku miesiącach kochania156.
Nie starając się bynajmniej grubo i jawnie odciągać kochanka, przyjaciel-lekarz musi mu mówić do przesytu o jego miłości i jego ukochanej, a równocześnie stwarzać dokoła niego mnóstwo drobnych zdarzeń. Podróż, o ile odosabnia, nie jest lekarstwem157; nic równie tkliwie nie przypomina ukochanej jak kontrasty. W najświetniejszych salonach paryskich, w towarzystwie kobiet sławnych z uroku, najmocniej kochałem mą biedną kochankę, samotną i smutną w swoim małym mieszkanku, het, w Romanii158.
Na wspaniałym zegarze lśniącego salonu, dokąd byłem wygnany, śledziłem godzinę, o której wychodzi pieszo, w deszcz, aby odwiedzić przyjaciółkę. Starając się zapomnieć o niej, odkryłem, że kontrasty są źródłem wspomnień mniej żywych, lecz bardziej niebiańskich niż te, których się szuka w miejscu, gdzie się ją niegdyś spotkało.
Iżby oddalenie zdało się na co, trzeba, aby przyjaciel-lekarz był zawsze pod ręką, aby podsuwał kochankowi wszystkie możliwe refleksje tyczące jego miłości i aby silił się zaprawiać te refleksje nudą przez ich rozwlekłość albo niewczesność, dając im piętno komunałów: na przykład być tkliwym i sentymentalnym po obiedzie skropionym dobrym winem.
Jeżeli tak trudno jest zapomnieć kobietę, przy której zaznało się szczęścia, to dlatego że istnieją momenty, w których wyobraźnia niestrudzenie roi i upiększa.
Nie wspominam o dumie, okrutnym i potężnym lekarstwie, którym wszakże tkliwe dusze nie rozporządzają.
Pierwsze sceny Szekspirowskiego Romea tworzą cudny obraz; jakże daleko od człowieka, który powiada sobie smutno: „She hath forsworn to love”159, do tego, który wykrzykuje w upojeniu szczęścia: „Come what sorrow can160!”.