Kitabı oku: «Cierpienia młodego Wertera», sayfa 10

Yazı tipi:

RYNO

Przeminął deszcz i burze, pogodna wróciła pora, a chmury wiatry zgoniły. Słońce biegnie po niebie, raz po raz oświeca wzgórze, a strumień, czerwienią oblany, toczy się ze skał w dolinę. Słodki twój poszum, strumyku, ale słodszy głos, który do mnie dolata. To głos Alpina, płaczącego zmarłych rycerzy. Głowę mu wiek starczy pochyla, czerwone oczy ronią żałosne łzy. Alpinie, wyborny pieśniarzu! Dlaczegoś samotny na milczącym wzgórzu? Dlaczego biadasz, jak wicher szumiący po lesie, jak fala na dalekim wybrzeżu?

ALPIN

Łzy moje, o Ryno, płyną umarłym, głos mój dla tych, którzy mieszkają pod ziemią. Smukły jesteś na wzgórzu, piękny pośród synów rozłogu. Ale polegniesz, jak Morar, a na grobie twoim płaczek usiędzie193. Zapomną o tobie wzgórza, łuk twój daremnie leżeć będzie nienapięty.

Szybki byłeś, jak jeleń, Morarze, na wzgórzu, straszliwy jak ognie nocne na niebie. Gniew twój się miotał, jak burza, miecz twój w walce był jako błyskawica ponad rozłogiem. Głos twój huczał, by strumień194 wezbrany po skałach, jak grzmot po roztoczach gór w dali. Iluż padło od siły ramienia twojego? Pożarł ich płomień gniewu twego, Morarze. A kiedy wracałeś z boju, jakże spokojne było twe lico? Oblicze twe jako słońce po burzy, jako księżyc w toniach195 nocy, dusza twa spokojna była niby jezioro, kiedy położy się wiatr i uciszy.

Ciasnym jest teraz twoje mieszkanie, ciemność w grodzisku zalega. Trzech kroków starczy, by zmierzyć twój grób, o bohaterze, któryś tak wielkim był pierwej. Cztery kamienie u szczytu omszałe, oto jedyna po tobie pamiątka! Drzewo bezlistne, wysoka trawa wiatrem kładziona na ziemi, oto wszystko, co strzelcowi wskazuje, gdzie grób mocarnego Morara. Nie masz matki, by płakała twej straty, na twym grobie łez nie roni dziewczyna miłosnych. Zmarła ta, która dała ci życie, poległa wielka córka Morglana.

Kimże jest ów mąż na kiju wsparty? Czyjąż to głowę okrywa wieku siwizna, czyjeż oczy czerwone od łez? To ojciec twój, o Morarze, ojciec, który nie miał innego syna prócz ciebie196. Usłyszał o twojej sławie wojennej, dowiedział się, iluś położył wrogów… zaprawdę wie on o sławie twojej, rycerzu, a nie wie o ranach twoich, Morarze! Płacz syna, ojcze Morara, ale syn twój ciebie nie słyszy. Głębokim snem są ujęci pomarli, nisko na piasku złożone ich głowy. Nigdy nie da on baczenia na głos twój sędziwy, nie zbudzi go twoje starcze wołanie. O, kiedyż znijdzie197 w ciemnicy grobów poranek i kiedyż zatętni zmarłym rozkaz: wstań!

Zdobywco mocarzy i wodzu, żegnam cię, najszlachetniejszy wśród ludzi! Nigdy nie ujrzą cię pola, nigdy ponury las nie rozbłyśnie migotem twego oręża. Nie zostawiłeś syna, ale pieśń przekaże potomnym twe imię, dowiedzą się o tobie ci, co żyć będą na świecie, posłyszą o poległym Morarze198.

Rozgłośnie niósł się żal bohaterów, najdonośniej brzmiały westchnienia Armina199 pierś rwące. Wspominał śmierć syna swojego200, który zginął o życia świtaniu. Blisko usiadł przy bohaterze Karmor, książę tętniącego Galmalu. – Czemuż słychać łkania Armina i jęki? – zapytał.– Czegóż tutaj płakać należy? Czyż nie płynie pieśń i nie brzmią akordy, od których rozpływa się dusza z rozkoszy? Są one, niby lekka mgła, co wyłaniając się z fali jeziora, przysłania rosą łąkę, ale słońce potęgą swoją odgania mgłę z powrotem. Czemuż tak żałośliwym cię widzę Arminie, władco Gormy, jeziorem oblanej?

Biadam, zaiste biadam i nie mała przyczyna mojej rozpaczy. O wielki Karmorze, nie straciłeś ty nigdy syna, nie zmarła ci córka urocza. Kolgar żyje waleczny i Anira z dziewic wszystkich najkraśniejsza201, kwitną gałęzie domu twego Karmorze, ale Armin jest ostatnim z rodu swojego. Ciemna jest łożnica twoja o Dauro202, ciężki jest sen twój w mogile! Kiedyż obudzisz się z pieśnią, kiedy zanucisz przepięknym swym głosem? Hej, zbudźcie się, wichry jesienne! Hej, lećcie burzą po błoni! Zahuczcie potoki, zadzwońcie, zaszumcie w dębów koronach mocarne huragany! Idź poprzez poszarpane rozpędzonych chmur rozłogi, księżycu, kryjąc się w cieniu, to znów ukazując swe lico pobladłe. Przypomnijcie mi ową noc okropną i straszną, której poginęły me dzieci, bo kiedy padł Arindal potężny, Daura z miłości umarła.

Piękną byłaś, Dauro, córko moja, piękna, jak księżyc na wzgórzach Fury, biała, jak świeżo spadły śnieg, słodka, jak rzeźwe powietrze! Mocarny był twój łuk, Arindalu, chybka włócznia twa w polu, spojrzenie twe, jak mgła na fali, tarcz niby ognista chmura wśród burzy!

Słynny bojami Armar przybył, chciał posiąść miłość Daury, a ona nie opierała się długo. Piękne nadzieje roili ich przyjaciele.

Erat, syn Odgala, rozgorzał gniewem, albowiem Armar zabił mu brata w boju. Przybył w przebraniu żeglarza. Piękna była łódź jego na fali, białe miał od starości włosy, spokój na poważnym obliczu. – O najpiękniejsza z dziewcząt! – powiedział – urocza córo Armina oto tam na skale niezbyt daleko wśród morza, gdzie czerwienią się źrałe203 owoce na drzewie, tam Armar czeka na Daurę. Przybywam zawieść kochankę przez fale w objęcia kochanka.

Poszła z nim chętna, wołając lubego Armara, ale jeno echo od skał odbite odpowiedź jej dało. – Armarze! Armarze kochany! Czemuż mnie dręczysz okrutnie? Posłuchaj synu Arnata, to Daura, to Daura cię wzywa!

Zdradziecki Erat, śmiejąc się, pobiegł ku lądowi. A ona wołała rozpacznie, to ojca swego, to brata: – Arindalu! Arminie! Czyż żaden się z was nie pojawi na mój ratunek?

Głos jej przeleciał przez morze. Syn mój Arindal zstąpił ze wzgórza, dźwigając zdobycz strzelecką. U boku chrzęściły mu strzały, w ręku swój łuk dzierżył, a pięć wielkich psów o czarno–szarej sierści, biegło koło niego. Ujrzał na brzegu zuchwałego Erata, pochwycił go i przywiązał do dębu. Mocno skrępował mu lędźwie, a więzień żałośnie jęczał.

Arindal popłynął w łodzi po falach, by przywieść Daurę ze skały. Nadszedł Armar, a zapłonąwszy gniewem, wypuścił szaropiórą strzałę. Warknęła w przelocie i utknęła w sercu twym, o Arindalu, mój synu. Miast zdrajcy Erata zginąłeś! Łódź przybiła do skały, on padł w nią i skonał. U stóp twych, o Dauro nieszczęsna, popłynęła krew brata twego!

Bałwany łódź roztrzaskały. Armar rzucił się w morze, by ocalić swą Daurę lub zginąć. Ale fale się rozpętały pchnięte uderzeniem wichury od wzgórza, znikł w nich i nie wypłynął już wcale.

Słyszałem rozpaczne skargi mej córki na skale morzem oblanej. Wołała donośnie i długo, lecz ojciec jej nie mógł ocalić. Przez całą noc stałem na wzgórzu i widziałem ją w nikłej poświacie księżyca. Przez całą noc słyszałem okrzyki poprzez wichru poświsty i szmer deszczu, co siekł ostro o skały. Nim ranek zaświtał, osłabł jej głos, zamarł wśród traw i skał, jak powiew wieczorny. Nie mogąc znieść brzemienia rozpaczy, umarła i zostawiła Armina samego! W niwecz się odtąd obróciło moje męstwo bojowe, zagasła ma sława pośród dziewcząt na zawsze.

Kiedy nadciąga burza straszna od gór, a wicher północny piętrzy spienione fale, siadam nad roztętnionym brzegiem i patrzę ku skale na morzu. Często, kiedy księżyc zapada, widzę duchy mych dzieci, majaczące w oddali, objęte bratnim uściskiem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Łzy rzuciły się z oczu Loty. Nie mogła ulżyć inaczej swemu uciśnionemu sercu, a Werter czytać przestał. Odrzucił rękopis, pochwycił jej dłoń i zapłakał gorzko. Lota oparła głowę na drugiej ręce i ukryła twarz w chustce. Wzruszenie wielkie ogarnęło oboje. Odczuli własną niedolę i los bohaterów bardzo żywo, czuli to społem i łzy ich zmieszały się razem. Werter zbliżył płonące usta do ramienia Loty. Zadrżała. Chciała się usunąć, ale ból i współczucie zaciężyły jej ołowiem. Westchnęła głęboko, by przyjść do siebie i łkając prosiła, by czytał dalej. Głos jej miał dźwięk niebiański. Wertera przebiegło drżenie, serce mu pękało w piersiach, podjął manuskrypt i czytał złamanym głosem:

– Czemu mnie budzisz, wiośniany powiewie? Owiewasz mnie tchnieniem miłości i mówisz: – Zraszam cię kroplami rosy! – Daremnie! Czas mego więdnienia204 nadchodzi, już idzie burza, która zwieje liście z moich gałęzi. Jutro nadejdzie wędrowiec, który mnie widział w całej krasie, oko jego będzie mnie szukać po dalekiej pustoci205 i nie znajdzie206

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Słowa te zwaliły się brzemieniem na nieszczęsnego Wertera207. Rzucił się przed Lotą na kolana zrozpaczony, pochwycił jej dłonie, przycisnął do oczu, do czoła, a przez duszę jej przemknęło przeczucie strasznego postanowienia, z jakim się nosił. Utraciła władanie sobą, dłoń jego przycisnęła do piersi, pochyliła się ku niemu boleśnie i policzki ich zetknęły się ze sobą. Świat znikł im sprzed oczu. Otoczył ją ramieniem, przycisnął do siebie i okrywał drżące, szepcące coś usta namiętnymi pocałunkami. – Werterze! – powiedziała zdławionym głosem, odwracając się od niego. – Werterze! – Słabym ruchem odsuwała go od swej piersi. – Werterze! – zawołała silniej, przychodząc do siebie. Nie mógł się jej oprzeć, wypuścił ją z uścisków i padł jej u nóg, obejmując stopy. Zerwała się zmieszana, drżąca i zawołała na poły gniewnie, na poły miłośnie: – To raz ostatni… Werterze! Nie zobaczysz mnie nigdy! – Objęła nieszczęsnego spojrzeniem niewysłowionej miłości, wybiegła do sąsiedniego pokoju i zamknęła drzwi za sobą.

Werter wyciągnął za nią ramiona, ale nie miał odwagi jej zatrzymać. Leżał na ziemi z głową opartą o kanapę i w tej pozycji przetrwał dobre pół godziny, aż go oprzytomnił szmer jakiś. Weszła służąca, by nakryć do stołu. Zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem, a gdy służąca wyszła, podszedł do drzwi gabinetu i powiedział z cicha: – Loto! Loto! Słowo tylko! Chcę cię pożegnać! – Milczała. Czekał, prosił i czekał. Wreszcie oderwał się przemocą od drzwi i zawołał: Żegnam cię Loto! Żegnam na zawsze!

Znalazł się u bramy miasta. Strażnicy znali go, przeto przepuścili bez słowa. Wałęsał się w szarudze mokrego śniegu i dopiero koło jedenastej wrócił do domu. Służący zauważył, że pan jego nie ma kapelusza, ale nie śmiejąc o tym wspomnieć, rozebrał go. Całe ubranie było mokre. Znaleziono potem kapelusz na urwisku skalnym, zwieszonym ponad doliną i dziwiono się bardzo, jak Werter mógł się tam dostać wśród ciemnej, dżdżystej nocy i nie spaść.

Położył się i spał długo. Służący, który na zawezwanie przyniósł mu nazajutrz208 rano kawę, zastał go piszącego. Był to następujący ustęp listu do Loty:

»Po raz tedy ostatni, po raz ostatni otwarłem oczy. Nie ujrzą one już słońca, ach, nie ujrzą, bo niebo zaległy mgły szare. Okryjże się żałobą przyrodo, syn twój, przyjaciel, kochanek wstępuje w grób. Loto, uczucie to nie da porównać się z niczym, a jednak najpodobniejsze to jest do snu powiedzieć sobie: oto ostatni dzień! Ostatni! Loto, nie rozumiem słowa: ostatni! Wszakże żyję i trwam w całej sile mojej, a jutro będę leżał wyciągnięty na ziemi w wieczystym uśpieniu. Co znaczy: umierać? Śnimy, mówiąc o śmierci. Widziałem umierających. Ale ludzka natura jest w tak ciasne ujęta szranki, że nie wyrozumie początku i końca swego istnienia. Teraz jeszcze ma jakiś sens słowo… ja… mój… ty… twój… ach tak, twój jedyna… Ale nadchodzi chwila, która rozdzieli nas… odsunie… może na wieki nawet od siebie! Nie Loto, nie! Jakżebym ja mógł przestać istnieć, jakżebyś ty zniknąć mogła? Wszakże… istniejemy!… Zniknąć? Cóż to znaczy? Słowo to jeno, puste słowo… i nie czuję go sercem moim!… Umrzeć, być zakopanym w zimnej ziemi, w ciasnym, ciemnym grobie?… Miałem przyjaciółkę, opiekowała się mną w dziecięcych latach, gdy byłem tak bezsilny209. Umarła, odprowadziłem na cmentarz jej zwłoki. Stałem nad grobem, gdy spuszczono trumnę, słyszałem szelest wyciąganych spod niej sznurów, potem padać zaczęły grudki, bębniąc straszliwie po trumnie, potem waliła się z łoskotem ziemia coraz wyżej, wyżej, aż grób zasypano. Upadłem na kolana obok mogiły wzruszony, przejęty, strwożony, wzburzony duchowo… ale nie mogłem tego pojąć, nie mogłem zrozumieć, że ze mną będzie to samo… Śmierć? Grób? Nie… nie rozumiem tych słów!

O, przebacz mi, przebacz, co się stało wczoraj! Powinno to było stać się ostatnią chwilą mego życia. O, ty anielska istoto! Po raz pierwszy, bez wątpienia po raz pierwszy uczułem rozkosz w najtajniejszych głębiach mej duszy! – Kocha mnie! Kocha! – snuło mi się. Pali mi jeszcze dotąd wargi święty żar, bijący z ust twoich, płomienną rozkoszą przeniknione jest serce moje. Przebacz mi! Przebacz! Wiedziałem, że mnie kochasz, poznałem to po pierwszym zaraz pełnym duszy spojrzeniu twoim, po uścisku ręki. Ale gdym się oddalił, a za powrotem zastałem Alberta u twego boku, popadłem znowu w niepokój i zwątpienie.

Czy pamiętasz kwiaty, przysłane wówczas, kiedy z powodu obecności różnych niemiłych ludzi nie mogłaś zamienić ze mną słowa, ni uścisku dłoni210? Przez pół nocy klęczałem przed tymi kwiatami, bo były mi rękojmią twej miłości. Ale… ach… uczucie to rozproszyło się z wolna, jak ulata z duszy wiernego poczucie łaski Boga, której mu z całą niebiańską dobrocią użyczono w świętym widzialnym znaku211.

Wszystko to przemija, ale wieczność cała nie ugasi żaru życia, którego nabrałem wczoraj z ust twoich i którym jestem przepojony! Kochasz mnie! Ramię moje cię objęło, usta me spoczęły na twych wargach, szepcących słowa upojne. Jesteś moja!… Tak, moja jesteś, Loto, na wieki!

I cóż stąd, że Albert jest mężem twoim? Mężem? A więc w oczach… tego… świata, jest to grzechem, że cię kocham, że pragnę cię wyrwać z jego ramion!… Grzech? Dobrze, ukarzę się przeto sam za to, że grzechu tego wychyliłem puchar niebiański do dna, że się napiłem nektaru życia i siły nabrałem w serce. Od onej chwili jesteś moja, Loto, moja! Uprzedzam cię212, udaję się do naszego wspólnego ojca, użalę się przed nim, on mnie pocieszy i ukoi, potem przyjdziesz ty, wybiegnę naprzeciw ciebie, pochwycę w ramiona i już nie rozłączymy się nigdy, objęci wieczystym uściskiem w obliczności213 Boga…

Nie są to rojenia, nie jestem w obłędzie, tylko rozjaśniły się myśli moje tu, nad grobem. Nie przeminiemy! Zobaczymy się! Zobaczę twoją matkę…, zobaczę… odnajdę… i wypłaczę cały ból serca na jej łonie… twoją matkę… twój pierwowzór214

Około jedenastej spytał Werter służącego, czy Albert powrócił, a służący odparł, że widział, jak odprowadzano do stajni jego konia. Wówczas wręczył mu Werter otwartą kartkę, zawierającą te słowa:

»Bardzo proszę, by mi pan pożyczył swych pistoletów, gdyż wybieram się w podróż. Łączę uprzejme pozdrowienie.«215

Lota bardzo źle spała tej nocy. Rozstrzygnęło się to, czego się obawiała, i to w sposób tak zgoła niespodziewany, że nie mogła tego przewidzieć. Napełniło ją to przerażeniem. Zazwyczaj spokojna w poczuciu swej niewinności i umiejąca sobie radzić, popadła w gorączkowe wzburzenie, a gwałtowne uczucia wstrząsały jej sercem. Nie wiedziała, czy żar objęć Wertera jeszcze odczuwa, czy oburza się jego zuchwalstwem, czy może cierpi, porównywając swój obecny stan duchowy z poprzednią swobodą pewnej siebie niewinności i beztroskiego zaufania w swe siły? Nie wiedziała, jak ma się zachować wobec męża, rozmyślała, czy ma mu opowiedzieć to całe zajście, które opisać mogła, a jednak nie śmiała! Tak długo nie poruszali tego tematu216, czyż więc miała pierwsza przerwać milczenie i w tej właśnie, zgoła niesposobnej chwili uczynić mężowi tak niespodziane odkrycie? Była pewna, że sama wiadomość o bytności Wertera będzie dlań nader niemiła, cóż mówić o niespodzianej katastrofie? Czyż była nadzieja, by mąż patrzył na całą rzecz z właściwego punktu i osądził ją bez uprzedzenia? A z drugiej, czyż pragnęła naprawdę, by wszystko wyczytał w jej duszy? Nie mogła zdobyć się przy tym na zatajenie przed mężem pewnych uczuć, gdyż nie uczyniła tego dotąd nigdy i była wobec niego zawsze krystalicznie czysta, otwarta i pełna zaufania. Wszystko to trawiło ją niezmiernie i wprowadzało w zakłopotanie. A myśli jej wracały ciągle do Wertera, który był dla niej stracony, z którego stratą pogodzić się nie mogła, a którego niestety pozostawić musiała własnemu losowi. Czuła, że Werterowi, gdy ją utraci, nie pozostanie już nic na świecie.

O, jakże ciężył jej teraz ów zastój w stosunkach przyjacielskiej ufności, jaki od pewnego czasu panował pomiędzy nią a mężem. Nie odczuwała go zrazu, ale teraz przekonała się, że węzła tego rozciąć nie można w krytycznym momencie, od którego zależało wszystko. Tak się dzieje zawsze, jeśli ludzie rozumni zaczynają milczeć z powodu pewnej tajonej różnicy poglądów, gdy jedno i drugie rozważa z osobna swą słuszność i brak słuszności strony drugiej, a stosunki pomotają się w sposób nie do rozplatania. Gdyby trwali dotąd w dawnej zażyłości, lub nawiązali te nici przed jakimś czasem na nowo, wówczas miłość i wzajemne pobłażanie byłyby tak żywe, że serca nie miałyby co taić, a wówczas może mogłaby była uratować przyjaciela.

Sprawę komplikowała jedna jeszcze okoliczność: Werter, jak wiemy z jego listów, nigdy nie czynił tajemnicy z tego, że pragnie ten świat porzucić. Albert spierał się z nim o to często, a rzecz ta bywała też tematem rozmowy Loty z mężem. Albert żywił głęboką odrazę do czynu tego rodzaju, a przy tym z podnieceniem, nielicującym zgoła z jego usposobieniem, dał do poznania, że ma powody niedowierzania w szczerość takiego zamysłu, raz pozwolił sobie nawet na żart i wpoił tę swoją niewiarę żonie. Uspokajało ją to, co prawda, z jednej strony, gdy jawił jej się w myśli smutny obraz takiego zakończenia sprawy, ale z drugiej przeszkadzało jej bardzo w zwierzeniu się przed mężem z obaw, jakie ją w tej chwili dręczyły.

Albert powrócił, a Lota wyszła naprzeciw niego pospiesznie. Nie był w humorze, nie załatwił interesu, urzędnik okazał się upartym, drobnostkowym człowiekiem, a zła droga wprawiła go również w rozdrażnienie.

Spytał, czy coś nie zaszło, a ona odparła z niezwykłym pospiechem, że wczoraj wieczór był Werter przez godzinę. Spytał, czy przyszły listy, a Lota odparła, że list i kilka pakietów ma u siebie w pokoju. Udał się po nie, a Lota została sama. Obecność człowieka, którego kochała i ceniła, uczyniła na niej silne wrażenie. Uspokoiło ją wspomnienie jego szlachetności, miłości i dobroci, uczuła potrzebę pójść za nim, wzięła przeto robotę i udała się do niego, jak to czyniła często. Zastała go przy otwieraniu pakietów i przeglądaniu ich. W niektórych znalazły się rzeczy niezbyt miłe. Spytała go o to i owo, odpowiedział krótko, potem stanął przy pulpicie i zaczął pisać.

Spędzili ze sobą w ten sposób godzinę, a w sercu Loty czynił się coraz większy mrok. Czuła, jak trudno byłoby jej odkryć mężowi to, co miała na sercu, nawet gdyby był najlepiej usposobiony. Popadła przeto w przygnębienie, tym przykrzejsze, że się musiała z nim kryć i łzy połykać.

Zakłopotało ją bardzo pojawienie się służącego Wertera. Podał mężowi kartkę, a Albert zwrócił się spokojnie do niej i powiedział: – Daj mu pistolety! – Potem rzekł chłopcu: – Proszę pozdrowić pana i powiedzieć, że życzę mu szczęśliwej podróży! – Spadło to na nią, jak piorun. Zachwiała się na nogach powstawszy z krzesła i nie wiedziała, co się z nią dzieje. Podeszła z wolna do ściany, drżącą ręką zdjęła pistolety, otarła je z kurzu i zawahała się. Byłoby to trwało długo, gdyby nie pytające spojrzenie męża, które zakończyło sprawę. Nie mogąc wyrzec słowa, wręczyła chłopcu nieszczęsną broń, a gdy wyszedł, zwinęła robotę i wróciła do swego pokoju w stanie niezmiernego niepokoju. Serce mówiło jej, co się stanie. Była gotowa rzucić się do nóg mężowi, wyznać wszystko, opowiedzieć całe wczorajsze zajście, wziąć winę na siebie i zwierzyć mu się z obaw. Po chwili uświadomiła sobie, że to nie przyda się na nic, a Albert stanowczo nie zgodzi się iść do Wertera! Podano obiad i przyszła pewna znajoma, która… wpadła na chwilkę i zaraz iść musiała… ale została w końcu. Jej obecność umożliwiła rozmowę przy stole. Oboje zmuszali się do mówienia, opowiadania i zapominali po trosze o tym, co się dzieje.

Służący przyniósł pistolety Werterowi, który przyjął je z radością, dowiedziawszy się, że dała mu je sama Lota. Kazał sobie przynieść chleba i wina, wysłał chłopca na obiad i usiadł pisać.

»Przeszły przez twoje ręce, otarłaś je z kurzu, całuję je tysiące razy, dotykałaś ich… ty… ty niebiańska istoto, pochwalasz tedy mój zamiar. Podajesz mi do rąk narzędzie, z rąk twoich tedy pragnę przyjąć śmierć i przyjmuję ją! Wypytałem dobrze służącego. Drżałaś, podając mu je, nie rzekłaś słowa pożegnania! Nie rzekłaś… biada mi! Czyżbyś zamknęła twe serce przede mną z powodu tego krótkiego momentu, który mnie złączył z tobą na wieki? Loto, tysiąc lat nie zdoła zatrzeć tego wrażenia, a czuję, że nie możesz nienawidzić tego, który taką pała ku tobie miłością.«

Po jedzeniu kazał służącemu dokończyć pakowania, podarł mnóstwo papierów, wyszedł na miasto i popłacił drobne długi. Wrócił do domu, wyszedł ponownie, udał się za miasto, mimo deszczu spacerował po hrabskim parku217, ruszył dalej w okolicę, o zmierzchu wrócił i siadł do pisania.

»Wilhelmie! Po raz ostatni widziałem pola, lasy i niebo. Żegnam cię! Przebacz mi droga matko! Pociesz ją Wilhelmie! Niech was Bóg błogosławi! Wszystkie moje sprawy są w porządku. Bywajcie zdrowi, spotkamy się kiedyś w lepszym świecie!«

»Źlem ci się odwdzięczył Albercie, ale mi przebacz! Zburzyłem twój spokój domowy, obudziłem pomiędzy wami wzajemne niedowierzanie. Bądź zdrów! Ja odchodzę! Bądźcie szczęśliwi przez moją śmierć! Albercie! Daj szczęście temu aniołowi! Niech błogosławieństwo Boże spocznie na tobie!«

Przez resztę wieczoru przeglądał papiery, wiele z nich podarł i spalił, a zapieczętował kilka dużych pakietów i zaadresował je do Wilhelma. Były to drobne artykuły i luźne myśli, których sam dużo u niego widziałem. Około dziesiątej kazał dołożyć drew na kominek, przynieść sobie flaszkę wina, a potem odesłał spać służącego. Służący spał, jak i reszta służby domowej w odległym skrzydle. Chłopak nie rozbierając się padł na łóżko, by zaraz rano być gotowym, gdyż pan mu zapowiedział, że dyliżans zajedzie przed dom około szóstej.

193.usiędzie – usiądzie. [przypis edytorski]
194.by strumień – niby strumień. [przypis edytorski]
195.toniach – w tym miejscu w tłumaczeniu Franciszka Mirandoli mówi się o „beztoniach” nocy; w słowie tym ujawniła się młodopolska maniera językowa, a ponieważ przy tym określenie to niewiele ma sensu, zostało zmienione na „tonie” nocy. [przypis edytorski]
196.nie miał innego syna – Morar, brat Minony, byt jedynym synem Tormana. [przypis redakcyjny]
197.znijdzie – zejdzie. [przypis edytorski]
198.Koniec części drugiej. Osjan opowiada teraz o rozmowie Armina z Karmorem, a następnie śpiewa pieśni Armina o stracie dzieci. [przypis redakcyjny]
199.Armin – władca Gormy. [przypis redakcyjny]
200.syna swojego – Arindala. [przypis redakcyjny]
201.Kolgar i Annira – dzieci Karmora. [przypis redakcyjny]
202.Daura – córka Armina. [przypis redakcyjny]
203.źrałe – dojrzałe. [przypis edytorski]
204.więdnienia – więdnięcia. [przypis edytorski]
205.po… pustoci – pustyni. [przypis edytorski]
206.Jest to początek pieśni Berrathon Osjana. W tłumaczeniu Brodzińskiego ustęp ten brzmi: „Czemu mię wiatry budzicie? / Krótko posłuży mi życie. / Już mię niebo deszczem rosi, / Niedługo wiatry nad zdrojem / Polecicie z liściem mojem, / A wędrowiec gdy usiędzie, / Rzuci okiem po tej skale, / Lecz daremnie patrzeć wszędzie. / Kwiatka wcale już nie będzie. (Kazimierz Brodziński, Pisma, Warszawa 1821, t. 1, str. 93). [przypis redakcyjny]
207.Słowa te… – oddziałały głęboko na Wertera, ponieważ odpowiadały jego zamysłom samobójczym. [przypis redakcyjny]
208.nazajutrz – we wtorek, dnia 22 grudnia. [przypis redakcyjny]
209.Por. list z 17 maja 1771. [przypis redakcyjny]
210.O tym szczególe wcześniej Werter nie wspominał. [przypis redakcyjny]
211.w świętym widzialnym znaku – w Komunii Św. [przypis redakcyjny]
212.Uprzedzam cię – tj. odchodzę wcześniej. [przypis edytorski]
213.w obliczności – w obliczu; w obecności. [przypis edytorski]
214.twoją matkę… – aluzja do rozmowy z Lotą, o której wspomina Werter w liście z 13. maja 1771. [przypis redakcyjny]
215.proszę, by mi pan pożyczył swych pistoletów – jak w wielu innych wypadkach, użył Goethe i tu niemal dosłownie motywu, jakiego mu dostarczyła samobójcza śmierć Wilhelma Jeruzalema. Goethe, który, doświadczywszy namiętnej, nieszczęśliwej miłości do Karoliny (Charlotty) Buff – narzeczonej, a następnie żony Kestnera, sam nosił się z myślą (raczej teoretyczną) o samobójstwie, był głęboko wstrząśnięty dowiedziawszy się o śmierci jednego ze swych znajomych z Garbenheim. Wrócił na miejsce wydarzeń, by zebrać starannie informacje o okolicznościach jego śmierci. Jeruzalem był młodzieńcem utalentowanym, a jego filozoficzna ogłada zyskała mu przyjaźń Lessinga. Studiował na uniwersytecie lipskim razem z Goethem, ale był samotnikiem zarówno podczas nauki, jak i później, w Wetzlarze. W jednej ze swych rozpraw filozoficznych bronił gestu samobójstwa w podobny sposób, jak czyni to Werter na kartach powieści. W utworze Goethego znalazły odbicie jego zatargi służbowe z przełożonym (por. przypis do listu z 17 lutego w II części), upokorzenia związane z pochodzeniem społecznym (jako nieszlachcic, został wyproszony z salonu hrabiego Bassenheim, ponieważ towarzystwo tam zgromadzone nie życzyło sobie przebywać razem z nim). On również kochał się nieszczęśliwie w cudzej żonie – sekretarza Herda, w którego domu zabroniono mu wreszcie bywać. Wszystkie te przykrości doprowadziły Wilhelma Jeruzalema do samobójstwa (30 X 1772 r. odebrał sobie życie strzałem z pistoletu pożyczonego od Kestnera). Można powiedzieć, że postać Wertera, dopóki siadywał pod lipą z tomem Homera w ręku i zażywał sielskich rozkoszy – stanowi odzwierciedlenie przeżyć samego Goethego w czasie pobytu w Wetzlarze i Garbenheim. Natomiast Werter „osjaniczny” posiada wiele rysów Jeruzalema. On również wysłał przed swą śmiercią otwarty bilecik do Kestnera następującej treści: »Czy mógłbym WPana prosić uprzejmie o pożyczenie pistoletów na podróż, którą zamierzam przedsięwziąć.« Wykorzystanie niemal bez zmian tego motywu jest przyczyną, że Werter, pisząc do Alberta, tytułuje go panem, jak Jeruzalem Kestnera, choć wiemy, że przedtem przemawiał do niego przez ty. [przypis redakcyjny]
216.nie poruszali tego tematu – por. uwagi autora do czytelnika w II części Cierpień młodego Wertera, bezpośrednio przed listem z 12 grudnia. [przypis redakcyjny]
217.hrabskim parku – por. list z 4 maja 1771. [przypis redakcyjny]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
170 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin, ses formatı mevcut
Ortalama puan 4,5, 10 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre