Kitabı oku: «Cierpienia młodego Wertera», sayfa 9
12 grudnia
Drogi Wilhelmie! Znajduję się w stanie, w który popadać musieli niezawodnie ci nieszczęśnicy, o których powiadano, że zostali opętani przez złego ducha. Czasem owłada mną coś… co nie jest strachem, ni żądzą…, jakiś wewnętrzny szał, od którego pęka mi pierś i ściska się gardło! Okropność! Wówczas wybiegam i włóczę się po świecie, mimo strasznych zawiei nocnych tej nieprzyjaznej pory roku.
Wczoraj wieczór wyszedłem z domu. Z nagła nastąpiła odwilż, słyszałem, że rzeka wystąpiła z brzegów, wylały strumienie i całą ulubioną dolinę moją aż po Wahlheim nawiedziła powódź. Pobiegłem tam po jedenastej w nocy. Spoglądając ze skały, miałem straszne widowisko. Oświetlone księżycem rozpętane fale szalały po polach, łąkach, zagajnikach, cała dolina zmieniła się w smagane burzą jezioro, a wicher piętrzył bałwany. Kiedy księżyc wychylił się znowu zza chmur czarnych, a pode mną tętniły rozdźwięki walących się w przepaść mas wody, wówczas dreszcz mnie przejął i pochwyciła tęsknota. Z rozwartymi ramionami stałem, spoglądałem w bezdeń, odetchnąłem z ulgą i posłałem westchnienie… tam… w dół! Objęło mnie rozkoszne pożądanie, by wszystkie cierpienia i całą mękę pogrzebać tam, gdzie szaleją wzburzone fale! Ale nie mogłem oderwać nóg od ziemi, nie mogłem skończyć. Czułem, że nie wybiła jeszcze moja godzina! O drogi Wilhelmie, z jakąż radością oddałbym był życie, by jako wicher ów rozedrzeć chmury i objąć w ramiona fale! Ha… czy więźniowi dostać się ma w udziale kiedyś ta rozkosz?
Spojrzałem z bólem na to miejsce, gdzie siedziałem ongiś z Lotą pod wierzbą po przechadzce w dzień upalny. Woda zalała je i zaledwo rozeznać zdołałem wierzbę. Więc i ową łączkę Loty, pomyślałem, i całe obejście leśniczówki i naszą altankę, wszystko zniszczył rozpętany żywioł? Nagle zajaśniał promyk przeszłości i zaczęło mi się marzyć, jak więźniowi o wielkich trzodach, rozległych łąkach, godnościach i zaszczytach… Stałem!… Nie przyganiam sobie tego, gdyż mam odwagę umrzeć… to jest… miałbym… A oto siedzę niby stara baba pod płotem, zbierająca gałęzie na opał, żebrząca od drzwi do drzwi chleba, byle tylko przydłużyć sobie parę chwil życia, byle tylko jakoś przebiedować.
14 grudnia
Nie wiem, co to znaczy mój drogi, ale zaczynam się bać samego siebie! Wszakże miłość moja dla niej jest święta, czysta, braterska! Czyż odczułem kiedy w duszy jedno bodaj karygodne pragnienie170? Nie przysięgnę zresztą… A teraz nachodzą mnie sny… O, jakąż słuszność mieli ludzie, przypisując te, tak zgoła odmienne przejawy siłom zewnętrznym! Tej nocy… nie śmiem ci wyjawić nawet… trzymałem ją w objęciach, tuliłem mocno do piersi i słodkie jej, szepcące słowa miłości usta okrywałem niezliczonymi pocałunkami. Oczy me wpatrzone były z upojeniem w jej oczy. Boże, jakże winnym się czuję, odczuwam bowiem jeszcze do tej pory tę rozkosz wielką, płomienną, niewysłowioną w całej pełni! Loto! Loto! Już koniec ze mną! Zmysły mi się mącą, od tygodnia nie mogę zebrać myśli, a oczy mam ciągle pełne łez. Nigdzie wytrzymać nie mogę, a wszędzie mi równie dobrze. Niczego nie pragnę, nie pożądam… Lepiej by było… dużo lepiej, bym odszedł…
Postanowienie porzucenia świata utrwaliło się w tym czasie i wśród tych okoliczności w duszy Wertera i wzmogło się na sile. Była to dlań ostatnia ucieczka i nadzieja od czasu powrotu do Loty, ale powiedział sobie, że nie trzeba się spieszyć i podejmować lekkomyślnie czynu, który winien być dokonany z całym przekonaniem i możliwie największym spokojem i pewnością siebie.
Wątpliwości jego i walki, staczane ze sobą samym przebijają wyraźnie z kartki, będącej niezawodnie zaczętym listem do Wilhelma, nie opatrzonej datą, a znalezionej również pośród papierów.
»Jej obecność, jej los i jej współczucie dla mej niedoli, wyciskają mi ostatnie łzy i zmuszają do myślenia mój biedny, trawiony gorączką mózg.
Pozostaje tylko podnieść firankę i skryć się za nią! Czegóż się jeszcze waham, czemu zwlekam? Czy dlatego, że nikt nie wie, co tam jest po drugiej stronie i dlatego, że nie ma stamtąd powrotu? A może dlatego, że jest właściwością naszego umysłu domyślać się chaosu i ciemni w miejscu, o którym nic pewnego nie wiemy?.«
Wkrótce jednak pogodził się i oswoił z tą smutną myślą, a postanowienie jego stało się silnym i niewzruszonym, o czym świadczy przytoczony poniżej pełen aluzji list.
20 grudnia
Dziękuję ci, drogi Wilhelmie, że w ten sposób zrozumiałeś moje słowa. Tak, masz słuszność: lepiej by było dla mnie oddalić się stąd. Niezupełnie podoba mi się twój projekt, bym wracał do was, w każdym zaś razie chciałbym zboczyć, zwłaszcza, że pogoda się ustaliła, mróz tęgi i drogi dobre. Bardzo się cieszę wieścią, że chcesz tu przybyć, by mnie zabrać ze sobą, ale wstrzymaj się jakieś dwa tygodnie i nie wyjeżdżaj, zanim otrzymasz ode mnie list z wiadomościami. Nie należy zrywać żadnego owocu przed dniem jego dojrzałości, a dwa tygodnie, to okres w pewnych razach długi. Proś matkę, by pomodliła się za syna i powiedz, że proszę, by mi przebaczyła te wszystkie troski, jakich jej przyczyniłem. Widać przeznaczeniem moim było zasmucać tę, której winienem był nieść radość. Bywaj zdrów, drogi mój, kochany przyjacielu! Niech Cię Bóg darzy błogosławieństwem swoim… Żegnam cię!
Trudno, zaprawdę wyrazić słowami, co się w czasie owym działo w duszy Loty i jak usposobiona była zarówno dla swego męża, jako też dla swego nieszczęśliwego przyjaciela. Możemy sobie o tym jednak wyrobić pojęcie na podstawie znajomości jej charakteru, a piękna dusza kobieca może się wczuć w jej duszę i przepoić uczuciami, jakie ją ożywiały.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że była stanowczo zdecydowana oddalić Wertera, a jeśli zwlekała, to jedynie z troskliwości o niego, wiedziała bowiem, jak mu to będzie przykrym, a nawet wprost trudnym do zniesienia. Mimo to, musiała się do tego wziąć poważnie. Czas naglił, mąż ni słowem nie wspominał o tym stosunku, ona milczała również, ale tym bardziej zależało jej na tym, by go przekonać czynem, że umie ocenić jego zaufanie i godzi się na jego poglądy.
Tego samego dnia, kiedy Werter napisał przytoczony wyżej list do przyjaciela, przyszedł do niej wieczorem i zastał ją samą. Była to ostatnia niedziela przed świętami Bożego Narodzenia, a Lota zajęta była sporządzaniem zabawek, przeznaczonych dla rodzeństwa na gwiazdkę. Zaczęli rozmawiać o radości malców, a Werter wspomniał czasy, kiedy go samego w zachwyt wprawiał widok drzewka, przybranego w cukierki, jabłka i świeczki, ukazującego się z nagła przez otwarte drzwi. – Pan także dostanie podarek, – ozwała się, pokrywając zakłopotanie miłym uśmiechem – dostanie pan stoczek i coś jeszcze, ale pod warunkiem, że pan będzie posłuszny! – Cóż to znaczy, posłuszny? – zawołał zdumiony. – W czymże mam być posłuszny, droga Loto? – We czwartek wieczór przypada Wigilia, przybędą dzieci, ojciec mój i każdy dostanie podarek. Przyjdzie wówczas i pan także… ale aż we czwartek… nie prędzej! – Werter osłupiał. – Proszę być posłusznym – ciągnęła dalej – proszę pana, idzie o mój spokój…, tak jak było dotąd… trwać dalej nie może… – Odwrócił od niej oczy, zaczął chodzić po pokoju i mruczał przez zęby: – Tak trwać dalej nie może! – Lota odczuła jego straszny nastrój, toteż usiłowała pytaniami skierować na co innego jego uwagę, ale nie udało jej się to. – Nie, Loto, nie ujrzę cię już nigdy! – zawołał. – Nigdy… nigdy! – Dlaczego? – spytała. – Werterze, możemy, powinniśmy się nawet widywać, tylko bądź pan spokojniejszym! O, czemuż jest pan tak porywczy z natury, tak niepohamowany i namiętny w każdej sprawie? Proszę pana – dodała, biorąc go za rękę – powściągnij się pan i pomyśl, ile rozlicznych uciech daje panu rozum pański, wiedza i talent! Bądź mężczyzną, nie trwaj dalej w smutnej skłonności do osoby, która może jeno boleć nad pańskim losem! – Zgrzytał zębami i spoglądał na nią ponuro. Trzymała go za rękę i mówiła dalej: – Zdobądź się na chwilę spokoju bodaj, Werterze! Czyż nie widzisz, że się łudzisz, z rozmysłem gubisz? Czemuż wybrałeś pan mnie właśnie, która do innego należy, czemu mnie, Werterze? Wydaje mi się, że tylko niemożność posiadania mnie czyni mnie w twych oczach tak pożądaną! – Wysunął rękę z jej dłoni i spojrzał na nią niechętnie. – To bardzo trafna uwaga! – zawołał. – Niezmiernie trafna! Czy może Albert jest jej autorem? To krok niezwykle polityczny! – Każdy może uczynić to spostrzeżenie, – zauważyła i dodała – ale czyż w całym świecie nie ma dziewczyny, która by zaspokoiła potrzebę serca pańskiego? Przezwycięż się pan, poszukaj, a przysięgam, że znajdziesz. Z dawna lęk mnie zbiera ze względu na nas i pana, gdy pomyślę, w jakich stosunkach pędzisz życie! Przemóż się! Podróż zrobi panu dobrze, Werterze, orzeźwi pana! Poszukaj kogoś, kto godnym byłby miłości twojej, a potem wróć, byśmy mogli wspólnie zażywać uciech prawdziwej przyjaźni.
– Słowa pani, Loto – odparł z chłodnym uśmiechem – można by wydrukować i zalecić wszystkim stróżom dobrych obyczajów! Ale proszę pani, droga Loto, daj mi jeszcze małą chwilkę czasu, a stanie się wszystko, co trzeba! – Proszę pana jeno, Werterze, – powiedziała – nie przychodź przed Wigilią! – Chciał coś odpowiedzieć, ale w tejże chwili wszedł do pokoju Albert. Pozdrowili się lodowatym: dobry wieczór i zaczęli obaj chodzić po komnacie z zakłopotaniem. Werter zagadnął o czymś obojętnym, ale urwał po chwili, Albertowi nie kleiły się również słowa, spytał żony o pewne dane jej zlecenie, a dowiedziawszy się, że jeszcze nie zostało wykonane, wyrzekł kilka słów oziębłych, a nawet surowych, jak się wydało Werterowi. Werter chciał odejść i nie mógł, został do ósmej, czując, że wzbiera w nim niechęć i odraza, potem, widząc, że nakrywają do stołu, wziął kapelusz i laskę. Albert zaprosił go na kolację, ale Werter, biorąc to za zdawkową grzeczność, odmówił chłodno i wyszedł.
Wróciwszy do domu, wziął świecę z rąk służącego, który mu chciał poświecić, udał się do swego pokoju, płakał w głos, mówił sam do siebie wzburzony przez czas długi, przechadzał się nerwowo po pokoju i rzucił się wreszcie ubrany na łóżko. Służący znalazł go tu o jedenastej ośmieliwszy się wejść i spytał, czy pozwoli zdjąć sobie buty. Zezwolił na to i zabronił mu wchodzić do siebie nazajutrz rano, zanim sam zawoła.
W poniedziałek rano, dnia 21 grudnia, napisał do Loty list znaleziony po jego śmierci na biurku i starannie zapieczętowany. Podajemy tutaj większy ustęp z owego listu, gdyż jest to ważny dokument chwili.
»Loto, ja chcę umrzeć, to rzecz postanowiona171, donoszę ci o tym bez wszelkiej romantycznej przesady, spokojnie rankiem tego samego dnia, w którym ujrzę cię po raz ostatni. Kiedy to czytać będziesz, grób pokrywał będzie martwe zwłoki człowieka, który nie mógł zaznać spokoju, ni szczęścia, człowieka, który do ostatniej chwili życia nie zaznał większej rozkoszy nad rozmowę z tobą. Przeżyłem noc straszną i, zaprawdę, noc błogosławioną zarazem. Ona to, utwierdziła mnie w postanowieniu i skłoniła mnie do tego, że umrę! Gdy oderwałem się wczoraj od ciebie przemocą, zmysły me ogarnęło straszliwe wzburzenie, okropny ból ściskał moje serce, a myśl o owym beznadziejnym, smutnym życiu przy twym boku owiała mnie grobowym zamrozem. Zaledwo na poły przytomny doszedłem do mieszkania i padłem na kolana… Bóg dobrotliwy użyczył mi ostatniego pokrzepienia, zesłał mi dar gorzkich łez! Pomysły, zamiary najdziksze szalały, niby wichry w mej duszy, aż w końcu ustaliła się w niej ostatnia jedyna, niezachwiana myśl, że umierać trzeba! Położyłem się spać i oto rano, w świetle jawy myśl ta tkwi tak samo silnie, potężnie w mym sercu. Umrę! To nie jest rozpacz, to świadomość, żem brzemię doniósł do kresu i że za ciebie składam ofiarę. Tak jest Loto, nie mam potrzeby przemilczać tego! Jedno z nas trojga musi zginąć, a przeto postanowiłem, że zginę ja. Tak, droga moja, różne myśli szarpały me biedne serce i wiły się w nim. Chciałem zamordować twego męża…, ciebie… wreszcie… siebie i tak się niech stanie! Gdy o pięknym, letnim wieczorze staniesz na wzgórzu, wspomnij wówczas, jak często szedłem ku tobie z doliny, potem spojrzyj ku grobowi memu, na którym wiatr kołysać będzie wysoką trawę, oblaną promieniami zachodu. Zaczynając ten list byłem spokojny, teraz jednak, gdy mnie otoczyły żywe wspomnienia, płaczę, jak dziecko.«
Około dziesiątej przywołał Werter służącego i ubierając się oświadczył mu, że za kilka dni wyjedzie, przeto powinien wytrzepać ubrania i przysposobić do zapakowania. Polecił mu także popłacić wszystkie rachunki, odebrać kilka wypożyczonych książek, a wreszcie zaopatrzyć na dwa miesiące z góry w jałmużnę biedaków, którym co tygodnia dawał drobne kwoty.
Kazał sobie przynieść do pokoju obiad, a potem pojechał konno do komisarza, jednakże nie zastał go w domu. Zamyślony chodził po ogrodzie i przepajał się smutnymi wspomnieniami przeszłości.
Dzieci obsiadły go niebawem, chciały rozruszać, zaczepiały go, skakały i opowiadały, że gdy minie jutro i jeszcze jedno jutro, a potem jeszcze jeden dzień, pójdą do Loty po podarki gwiazdkowe, o których roiły cuda w swej dziecięcej wyobraźni. – Jutro, – zawołał wraz z nimi – i jeszcze raz jutro, i jeszcze jeden dzień! – Ucałował wszystkie serdecznie i chciał iść, ale jeden z malców objawił chęć powiedzenia mu czegoś na ucho. Kiedy się pochylił ku niemu, chłopak zdradził mu tajemnicę, że starsi bracia napisali prześliczne i długie powinszowania noworoczne… jedno dla ojca, drugie dla Alberta i Loty, a trzecie dla pana Wertera. Mieli je wręczyć rankiem w Nowy Rok. Wzruszyło go to, rozdał pomiędzy dzieci po trochu groszy, dosiadł konia, zostawił pozdrowienie dla komisarza i odjechał ze łzami w oczach.
Około piątej wrócił do domu, kazał służącej dołożyć drzewa na kominek i podtrzymywać ogień aż do wieczora. Służącemu polecił spakować do kufra książki i bieliznę i starannie oszyć172 pokrowcami ubrania. Potem siadł i napisał prawdopodobnie ten ustęp listu do Loty:
»Nie spodziewasz się mnie? Sądzisz, że usłucham i przyjdę dopiero w wieczór wigilijny? Nie Loto, dziś, albo nigdy! W dniu Wigilii będziesz trzymała w rękach ten papier, będziesz drżała i oblewała go drogimi łzami twymi. Chcę i muszę! O, jakże mi dobrze, żem się zdecydował!«
W dziwny, zaiste, stan popadła Lota. Po ostatniej rozmowie z Werterem uczuła, jak trudno jej będzie znieść rozłąkę z nim i jak bardzo on będzie cierpiał z tego powodu:
Mimochodem wspomniała wobec Alberta, że Werter nie zjawi się przed wieczorem wigilijnym. Albert pojechał konno do pewnego urzędnika w sąsiedztwo, dla załatwienia jakiejś sprawy i miał u niego przenocować!
Została w domu sama, bo nikogo z rodzeństwa nie było u niej, puściła przeto wodze myślom i zatopiła się w rozmyślaniach nad bieżącymi sprawami. Myślała nad tym, że oto połączona jest na zawsze z mężem, którego miłości i wierności pewna była, którego też kochała prawdziwie. Jego spokojne usposobienie i nieposzlakowany charakter, stanowiły nieoceniony dar nieba i mogła swe szczęście na nich budować każda uczciwa i dzielna kobieta. Oceniała należycie, czym jest dla niej, jak i dla rodzeństwa. Z drugiej strony Werter stał jej się niewypowiedzianie drogim. Od pierwszej chwili znajomości z nim przejawiło się łączące ich podobieństwo duchowe, a długie obcowanie z nim i mnóstwo przeżytych wspólnie chwil wywarło na nią wpływ niezatarty i opanowało serce. Nawykła dzielić się z nim każdą ciekawszą myślą, czy wrażeniem, toteż rozłąka z nim spowodować musiała niezmiernie dotkliwe uczucie pustki, której bodaj że nic wypełnić nie mogło. O, czemuż nie mogła go w jednej chwili zmienić w brata? Jakże czułaby się szczęśliwa! Potem zapragnęła ożenić go z jedną ze swych przyjaciółek i naprawić stosunek jego do Alberta.
Zaczęła w myśli przechodzić po kolei wszystkie swe znajome, ale w każdej odkrywała jakąś wadę i nie znalazła żadnej, której by go oddać miała odwagę.
Podczas tych rozmyślań odczuła dopiero głęboko, choć niezupełnie jeszcze jasno, że całą duszą i sercem pragnie zachować go dla samej siebie, a jednocześnie powiedziała sobie, że nie może tego uczynić, gdyż nie wolno się na to poważyć. Zazwyczaj radziła sobie ze smutkiem bardzo łatwo, dziś nie mogła się otrząsnąć z przygnębienia i czuła, że siła wewnętrzna zamyka jej drogę do szczęścia. Serce jej się ścisnęło, a ciężka chmura okryła jej czoło.
Było koło siódmej, gdy nagle posłyszała kroki na schodach i poznała po chodzie i głosie Wertera, który o nią pytał. Serce zabiło jej gwałtownie i rzec możemy, po raz pierwszy uczuła takie wzruszenie za jego przybyciem. Chętnie byłaby kazała powiedzieć, że przyjąć go nie może, a gdy wszedł, z namiętnością i pomieszaniem zawołała: – Nie dotrzymałeś pan obietnicy! – Niczego nie obiecywałem! – odrzekł. – Powinieneś pan był usłuchać przynajmniej mojej prośby! – powiedziała. – Szło przecież o wspólne nasze dobro!
Nie wiedziała dobrze co mówi, a także nie zdawała sobie sprawy ze swych czynów, gdy posłała służącą do kilku przyjaciółek z prośbą, by przyszły, aby tylko nie pozostać sam na sam z Werterem. Położył na stole przyniesione książki, spytał o inne, a Lota pragnęła, by przyjaciółki przybyły jak najprędzej, to znowu, by nie przychodziły wcale. Służąca wróciła z wiadomością, że obie przepraszają, ale przyjść nie mogą.
Chciała posadzić w sąsiednim pokoju służącą z robotą, ale zaniechała tego. Werter chodził po pokoju, ona zaś przystąpiła do fortepianu i zaczęła grać menueta. Ale nie szło jej to. Opanowała się i usiadła spokojnie przy Werterze, który zajął zwykłe swoje miejsce.
– Nie ma pan nic do czytania? – spytała. Nie miał nic. – Tam, w mojej szufladzie – powiedziała – leży pański przekład kilku pieśni Osjana. Jeszcze nie czytałam, bo miałam nadzieję, że usłyszę to z ust pańskich. Ale dotąd nie przyszło do tego. – Uśmiechnął się i przyniósł rękopis, dreszcz nim wstrząsnął, gdy go brał do ręki, a gdy nań spojrzał, łzy mu napełniły oczy. Usiadł i zaczął czytać173:
– Gwiazdo wieczorna, jakże cudnie błyszczysz na Zachodzie, wynurzając promienną głowę z chmur i tocząc się z wolna ku dalekim wzgórzom174! Czegóż upatrujesz na pustoci175? Ucichły wichry rozpętane, a z dali dolata szmer siklawy, toczącej falę wód po ostrych zboczach skał. Owady z brzękiem unoszą się ponad polami. Za czymże patrzysz o promienista? Ale ty uśmiechasz się i idziesz, radośnie otaczają Cię fale i kąpią twe rozkoszne włosy176. Bądź błogosławione światło pokoju, błyszcz promieniu duszy Osjana177!
Jawi mi się178 moc ogromna. Widzę pomarłych druhów moich, gromadzą się na Lorze179, jako to czynić nawykli za dni, które przeminęły. Nadciąga Fingal180, podobny przepojonemu wodą słupowi mgły. Wokół niego bohaterzy o… Patrz, idą też bardowie pieśni181: siwy Ulin, wspaniały Ryno, czarowny pieśniarz Alpin i żałosna, cicha Minona182. O, jakże zmieniliście się przyjaciele od onych szczęsnych dni na Selmie183 spędzanych, kiedy to współzawodniczyliśmy ze sobą o berło pieśni! Jak powiew wiosenny ugina cicho szemrzące trawy wzgórza, tak zmienił was czas.
Wystąpiła naprzód przecudna Minona, oczy miała spuszczone, oczy łez pełne, szarpał raz po raz jej bujny włos wiatr swawolny184, polatujący od strony wzgórz. Smutek objął duchy bohaterów, gdy podniosła czarowny głos, gdyż wspomnieli widywany często grób Salgara i ponure białej Kolmy komnaty. Kolma śpiewa na pustym wzgórzu harmonijnym głosem, Salgar przybyć obiecał, ale wokół zaległa tymczasem noc. Słuchajcie, co śpiewa Kolma, siedząca samotnie na wzgórzu.
KOLMA
Wokoło noc! Samotna, opuszczona siedzę na wzgórzu wśród burzy. Wicher hula po szczytach, strumienie ze skał się toczą. Nie mam ochrony przed deszczem nijakiej, ja, samotna na wzgórzu, opuszczona wśród burzy.
Wynijdź185, księżycu jasny, z chmur ciemnych opony, rozetlijcie się gwiazdy na niebie! Niechaj mnie promień jakiś zawiedzie tam, kędy kochanek mój spoczywa po łowach. Łuk przy nim leży z nienapiętą cięciwą, a wokół psy zadyszane! A ja tu muszę siedzieć samotna i opuszczona na skale ponad obrosłym krzewami strumieniem. Ryczy burza, szemrze woda, nie słyszę głosu kochanka.
I czemuż zwleka mój Salgar? Czyż zapomniał danego mi słowa? Wszakże to owa skała, owo drzewo i ów potok! Obiecałeś tu przybyć, gdy noc zapadnie… Ach, gdzież to zabłąkał się Salgar mój miły? Wszak z tobą iść chciałam daleko, porzucić dumnego ojca i braci… Od dawna wrogami są sobie rody nasze, ale myśmy sobie nie wrogi, Salgarze!
Ustań na chwilę wichrze, zmilknij falo na chwilę! Niech głos mój tętni po błoni, niechże posłyszy mój wędrowiec. Salgarze! To ja wołam, Salgarze! Tutaj jest drzewo i chata. Salgarze, kochanku jedyny! Czekam, przecz zwlekasz mój luby?
Już księżyc połyska na niebie, fala się ściele w dali, a skały się czernią na wzgórzu! Nie widzę go nigdzie na szczytach, a psy nie głoszą, że idzie. Tu sama czekam daremno!
I któż są ci leżący w dole na trawie? Czy to kochanek? Czy brat? Mówcie, przyjaciele, o mówcie! Milczą, nie rzeką ni słowa! O, jakiż strach wzbiera mi w duszy! Ach, oni nie słyszą… pomarli! Ich miecze czerwone od walki. O bracie, mój bracie jedyny, czemuś mi zabił Salgara? Salgarze, czemuś mi brata zarąbał? Tak was kochałam obu! Ty186 byłeś tak piękny na wzgórzu pośród tysięcy! A on187 tak straszny we walce. Odpowiadajcież mi drodzy moi, wszakże słyszycie mój głos! Ach, oni milczą, jak groby! Milczą na wieki, a łona ich zimne, jak ziemia.
Mówcież duchy pomarłych, mówcie ze skalisk pagórka, ze szczytów gór niebosiężnych! Mówcie, nie boję się słuchać. Gdzie żeście poszli na leże? W jakiejże górskiej pieczarze mam was szukać, o mówcie! Nie słyszę w wichrze ni słowa, burza nie niesie mi głosu, nie ma, ach, nie ma odzewu!
Siedzę oto pogrążona w rozpaczy i czekam ranka ze łzami. Wykopcie grób, przyjaciele pomarłych, ale nie zamykajcie go, aż przybędę. Życie me znika jak sen, czemuż bym przybyć nie miała. Tutaj zamieszkam z przyjacioły188 moimi nad potokiem dzwoniącym o skałę. Kiedy ciemność wzgórze ogarnie, a wicher znad pustki przyleci, powstanie duch mój w wichurze i płakał będzie przyjaciół pogasłych. Strzelec głos mój posłyszy w swej chacie, trwoży się go, lecz i kocha, bowiem słodki to głos mój, co biada przyjaciół obu kochanych!189
Taki był twój śpiew, o Minono, cudna rumieniąca się córo Tormana. Łzy nasze płakały Kolmy190, a dusze nam żałość okryła.
Ulin z harfą wystąpił i śpiewał pieśń Alpina. Alpina głos cudny był, a dusza Ryna promieniem ognistym. Ale spoczęli już w ciasnym przybytku, a głosy ich przebrzmiały na Selmie. Raz Ulin z łowów powrócił, zanim polegli rycerze. Posłyszał ich turniej śpiewaczy na wzgórzu. Pieśń była łagodna i smutna. Biadali nad zgonem Morara, pierwszego pośród rycerzy. Dusza jego była, by dusza Fingala, miecz jego niby miecz Oskarowy191. Ale poległ, a ojciec biadał okropnie i łzami płynęły oczy Minony, siostry wielkiego Morara. Cofnęła się przed pieśnią Ulina, by192 księżyc na zachodzie, co wiedząc, iż burza nadciąga, kryje przecudną głowę w chmurze. Uderzyłem w struny harfy, wraz z Ulinem, by zawieść śpiew żałośliwy.