Kitabı oku: «Infantka», sayfa 22

Yazı tipi:

Rozpowiadano, że z czyjejś naprawy czarnoksiężnik Rugieri ulepił lalkę Karola IX. i na niej tajemniczym sposobem spełnił morderstwo, które żywego życia pozbawiło.

Aż do obiadu król siedział zamknięty u siebie. Sam jeden rozmyślał co miał począć z Polską, w której był królem, ale razem w niej niewolnikiem.

Wprzódy nim urzędowa wiadomość przyjść miała chciał coś postanowić. Komu się zwierzyć? kogo miał wezwać na pomoc?

W godzinie obiadu wyszedł, ale posępny i zafrasowany, a na zapytanie troskliwe Tęczyńskiego czy wiadomości z Francyi pomyślne były, potrząsnął tylko głową dwuznacznie. Ten więcej dopytywać go nie śmiał.

Obiad przeszedł w milczeniu.

Wszystko było gotowem do biegania. Dosyć ludzi zgromadziło się dokoła placu. Przyszedł mu o tem oznajmić Tęczyński.

– Hrabio mój – odparł oczy ku niemu podnosząc Henryk – widzisz sam jak jestem zmęczony. Nie mogę biegać, potrzebuję spoczynku, chcę nawet dziś położyć się wcześniej. Niech kto chce się zabawia.

Tęczyński natychmiast poszedł spełnić rozkazy. Ani on, ani nikt na zamku nie domyślał się jeszcze niczego.

Wieczór się zbliżał, gdy Henryk sposobem do którego Francuzi byli nawykli dał znać najzaufańszym swoim, iż z nimi sam na sam naradzić się potrzebuje. Villequier, Pibrak, Souvray i poseł francuzki Bellièvre zostali w ten sposób powołani.

Na zamku tak wszyscy byli nawykli do częstych z Francyi posłańców, iż nikogo nie zdziwił jeszcze jeden nad wieczór przybywający, de Neufvy. Wiózł on z sobą takie same listy, jakie zrana oddał Chemerant, ale oprócz tego ustnie miał wiele do opowiedzenia o ostatnich króla godzinach i męczarniach, dla których Henryk okazał się obojętnym. Więcej daleko rozpytywał go o środki, jakie przedsięwzięła królowa matka, aby sobie zapewnić regencyą aż do jego przybycia.

Drugiemu posłowi temu nakazawszy tajemnicę, Henryk przywołał podkomorzego i zaraz po wieczerzy, skarżąc się przed nim na głowę, oświadczył iż idzie do łóżka.

Ze zwykłą ceremonią odprowadził go Tęczyński, dwóch paziów posadził na straży u łoża, świece zapalono, drzwi zamknięto.

Podkomorzy zaledwie się miał czas oddalić z zamku do swojego dworu pod wałami, dosyć odlegle położonego, gdy król wstał żywo, paziów odprawił i wezwanych swych doradzców wpuścić kazał.

Stawili się oni wszyscy, nie jeden już raz tak do nocnych narad zapraszani, nie przewidując co ich tu czekało.

Villequier i Bellièvre weszli pierwsi i zastali Henryka w długim czarnym płaszczu stojącego w gabinecie.

Strój ten niezwykły miał już znaczenie.

– Brat mój umarł – odezwał się głosem stłumionym nieco i drżącą ręką dobywając listy, które na stół rzucił. – Królowa wzywa mnie, abym conajprędzej przybywał.

Souvray i Pibrak nadchodzili gdy to mówił. Wszyscy oni powitali go jako króla, a Villequier przykląkł do ucałowania jego ręki.

Wiadomość, chociaż spodziewana, uczyniła tak wielkie wrażenie, iż przez chwilę żaden z nich przemówić nie mógł.

Bellièvre pierwszy uczynił uwagę, że poselstwo jego tu było tem samem skończone i że natychmiast powinien do Francyi powrócić.

Rzecz była tak małego znaczenia, iż nikt na nią nie zwrócił nawet uwagi.

– Królowa nagli, żąda, wymaga, abym przybywał niezwłocznie – począł mówić Henryk. – Nie ulega wątpliwości, iż im prędzej dostanę się do Paryża, tem dla mnie i dla Francyi z tem będzie lepiej. Zapobieżono wszelkim pokuszeniom, d’Alençon i Henryk są strzeżeni, ale…

– Ale – przerwał Pibrak żywo – niemniej śpieszyć należy.

– Sądzicie – rzekł Henryk – iż mnie panowie senatorowie puszczą ztąd tak łatwo?

Spojrzeli po sobie wszyscy.

– Ba! – zawołał Pibrak – pomiędzy Polską a Francyą wybór niewątpliwy. Z pierwszą stanie się… co zechce, a W. Kr. Mości do Paryża biedz należy jednej nie tracąc chwili.

– Sądzicie, wy Pibrak, co ich tu najlepiej znacie, że mi Karnkowski, Opalińscy, Tęczyńscy ułatwią wyjazd rychły? Nie będą się starali strzymać tutaj?

Obejrzeli się wszyscy po sobie.

Pibrak z nich najlepiej znał Polskę, tak sobie przynajmniej pochlebiał, miał tu i serdecznych przyjaciół i okrutnych wrogów. Na niego zwracały się oczy wszystkich.

– Senatorów w Krakowie jest niewielu – odparł Pibrak – nie wiem, czy oni na siebie wziąć zechcą odpowiedzialność i sami rozstrzygać. Mogą, co najprawdopodobniejsze, sejm zwołać.

Jam o tej ewentualności mówił już z biskupem kujawskim. On sądzi, że bez sejmu się nie obędzie.

– A nim się sejm zbierze – tupiąc nogą zawołał król, który się okręcił na niej niecierpliwie – nim się on zbierze i nim się wygardłują, upłyną miesiące.

– Kilka co najmniej – potwierdził Pibrak.

– Cóż tu robić? – wykrzyknął król, bijąc papierami po rękach.

– Ba! – przerwał Villequier – rzecz bardzo prosta, nie pytać o pozwolenie nikogo i jechać gdy potrzeba.

– Przebojem? – zapytał Pibrak. – Nie mamy tu wojska na nieszczęście!

– Ale mamy doskonałe konie – rozśmiał się Villequier – i wrota gdy będziemy potrzebowali potrafimy sobie otworzyć.

– Uciekać? – zapytał Pibrak.

Król spojrzał na niego.

– Mój Guy – przerwał – można to nazwać inaczej, a przyznam ci się, że nawet ucieczka z tego kraju, przynajmniej w waszych oczach powinna być usprawiedliwioną.

Widzicie jak ja tu żyję, co cierpię… naostatek… (zżymnął się) grożą mi małżeństwem.

Souvray się głośno rozśmiał.

– N. Panie – rzekł – oni sami nie wierzą w nie.

– Ale królewna ciągle mi grozi, jak miecz Damoklesa – żywo począł król. – Widzieliście ją wczoraj, poważna to matrona, włożywszy jej czepiec, starszą się pewnie wyda od mojej matki, a nudną jest i smutną i milczącą, a kwaśną tak, że nawet na mniszkę wydaje się za ponurą, cóż dopiero za żonę dla… dla…

Pibrak przerwał.

– A! to małżeństwo łatwobyśmy potrafili tak odkładać, ażby się nareście samo zerwało.

– Oprócz tego – zawołał król z przekąsem – mój Guy, nie znajdujesz, iż jest tysiąc innych trujących mi życie okoliczności, dla których ja tu pozostać nie mogę?

Pomóżcie mi, abym się mógł ztąd wyrwać; jak najcięższa niewola cięży mi to moje królestwo.

Bellièvre stał nieco na uboczu słuchając, trzej doradzcy zbliżyli się do króla wyprzedzając się z zapewnieniami, iż na wszystko co każe są gotowi.

– Najjaśniejszy panie – zawołał Villequier. – Z tego co nam mówił Pibrak wnosić można, iż na pozwolenie czekać byłoby niedorzecznością.

Potrzeba o nie prosić, aby czas zyskać i czujność ich uśpić, ale my musimy gotować się do… nazwijcie to jak chcecie, chociażby ucieczką.

Ja i Souvray bierzemy to na siebie. Chwili niema do stracenia.

Z wyrazu twarzy Henryka widać było, iż oświadczenie to przyjmował wdzięcznie.

– Myśl nie jest zła – rzekł – Pibrak niech gorliwie pracuje nad wyrobieniem mi u panów senatorów łaskawego zezwolenia na rozporządzanie osobą moją, a my tymczasem starajmy się obejść bez pozwolenia.

Pibrak stał zadumany.

– O jedno mi idzie – odparł po chwili namysłu. – Ucieczka jest zawsze trochę niebezpieczną. Że się za nami w pogoń puszczą, nie ulega wątpliwości. A nuż króla na polskiej dogonią ziemi?

Villequier się oburzył.

– Dogonić nas nie mogą – zawołał. – Rzecz cała powinna się tak ułożyć, aby się nie postrzegli wprzód nim my przekroczym granicę. Obmyślim do niej najkrótszą drogę… konie możemy rozstawić.

Henryk się uśmiechał.

– Nie mam obawy najmniejszej – odezwał się – jeżeli Villequier i Souvray wezmą to na siebie.

Wiele na to czasu potrzeba, ażeby wszystko przygotowane być mogło? – dodał zwracając się do pierwszego.

– Dwa lub trzy dni starczą – rzekł Villequier śmiało. – Ja i Souvray nie stracimy ani godziny. Dziś jeszcze w nocy pójdziemy do Sederyna.

– Patrzcie, abyście zawczasu nie uderzyli na alarm – zawołał Pibrak.

– Sederyn jest człowiek pewny – rzekł Villequier – można polegać na nim.

– A na jego zręczności? – spytał król.

– Zarówno – rozśmiał się Souvray. – Patrząc na niego, niktby o przebiegłość i rozum tego otyłego rzeźnika nie posądził, a jednak…

Bellièvre, który dotąd słuchał milczący, przybliżył się powolnemi krokami.

– A ty co mówisz na to? – zapytał król.

– Nic, oprócz iż dla mnie osoba W. Król. Mości nadto jest drogą, abym się o nią nie lękał. Dlatego życzę rozpatrzeć wszystko dobrze i ważyć jak najmniej. Znam Polaków.

– Pochlebiam sobie, że i ja ich przynajmniej tak dobrze znam jak wy – odezwał się Pibrak. – Są gwałtowni, obawiałbym się ich i ja, gdyby nie byli tak dobroduszni, tak łatwowierni, że ich zawsze na słowa zręczne wziąć można. Spytajcie biskupa Walencyi co im wmawiał i przyrzekał.

Są tak dziecinnie ufni, iż wierzą co im kto powie.

– Ale zwiedzeni i oburzeni – dodał Bellièvre – w namiętności nie znają miary. Naówczas są to Zborowscy.

Reszta Francuzów milczała, ocenienie to charakteru polskiego, w grubych rysach, było dosyć trafne, nic mu zarzucić nie mógł żaden.

– Ucieczka króla, niema wątpliwości – dodał Bellièvre – przyprowadzi ich do rozpaczy. Mówmy prawdę, król ma już wielu nieprzyjaciół, pomnoży ona ich liczbę. Polskę potrzeba uważać za straconą.

Pibrak głową potrząsał.

– Może nie – rzekł krótko.

– A gdyby tak nawet być miało – odezwał się Villequier – lepiejże ważyć utratę francuzkiej korony?

– Tej nic nie grozi? – przerwał Bellièvre – królowa matka choćby rok cały regentką być miała, potrafi na wodzy utrzymać tych, którychby się można obawiać.

Radzę ostrożność – dokończył poseł – przez miłość moją dla pana.

Skłonił się nizko.

– Nie mówię o koronie polskiej – dodał – ale z tą gwałtownością Polaków, którzy o cześć swoją stoją wielce, ostrożnie poczynać trzeba. Osoby króla nie poszanują gdy się obrażonymi uczują, a wątpliwości nie ulega, iż za obrazę wezmą pogardę ich kraju, korony i przysięgi im złożonej.

Henryk słuchał tych wywodów Bellièvra z widocznem zasępieniem i niezadowoleniem. Poseł spostrzegł to w końcu i umilkł.

– Nie wiem – odezwał się kwaśno król – co postanowią senatorowie, ale mi to wszystko jedno. Jechać muszę, jechać chcę i pojadę. Proszę was tylko panowie, aby o tem postanowieniu mojem nikt nie wiedział.

Souvray, Villequier… pomogą mi.

Wtem król, jakby coś sobie przypomniał, wtrącił żywo, zwracając się do Villequiera.

– Mówcie o tem z dowódzcą mojej gwardyi, z kapitanem Larchant.

Skłonił się Villequier.

– A przedewszystkiem muszę dziś jeszcze zobaczyć się z Sederynem – dodał. – Bez niego nie zrobimy nic, ani ja, ani Larchant, ani Souvray.

Po krótkiem milczeniu, król oczyma obszedłszy przytomnych, rzekł jeszcze.

– Wyjazd więc mój jest postanowiony. To rozstrzygnięte. Według mnie, im on prędzej nastąpi tem lepiej. Przy największem staraniu o zachowanie tajemnicy, nie utrzyma się ona, gdy się przeciągnie.

Narada zdawała się skończoną, a jednak nikt odchodzić nie śmiał.

Król biegał po pokoju zasępiony.

– Trzeba wszystko przewidzieć – rzekł cicho. – Polacy będą się gniewać na mnie… a w gniewie pomiarkowania nie mają. Gotowi mi nawet to co mam a pozostawię zabrać; klejnoty, które przywiozłem z sobą, byłyby stracone. Wiele z nich mają dla mnie wartość pamiątek.

– Potrzeba już teraz odesłać je do Francyi – rzekł Villequier.

– Ardier des Issoires – zawołał Souvray – wybierał się do Paryża oddawna, można mu je powierzyć.

Król potwierdzająco skłonił głowę.

Bellièvre się żegnał, chcąc odchodzić.

– Panowie moi – rzekł król zwracając się do nich – pamiętajcie mi zachować tajemnicę. Rachuję na to.

Villequier po krótkiej, cichej rozmowie z Souvrayem, który pozostał u króla, wybiegł natychmiast.

Nie wstępując nawet do mieszkania, nie zmieniając sukni, zbiegł zaraz ze wschodów, aby się udać na miasto.

Wieczorami wrota na zamku, chociaż były zawczasu zapierane, ciągle dla Francuzów wychodzących i powracających, niemal przez całą noc, przez straże otwierane być musiały.

Nie było tajemnicą dla nikogo, że król sam nawet często nocą się udawał na miasto, a dopiero nad rankiem powracał, że Francuzi rozmaite osoby z sobą przyprowadzali tu… i że ciemności nocne pokrywały swawolę.

Spadała wina tych wybryków na młodzież, która królowi towarzyszyła, chociaż ona go tylko naśladowała.

Nie było trudno panu Villequier wysunąć się z zamku, a że mu o pośpiech chodziło, siadł na pierwszego lepszego konia, jakiego w stajniach znalazł osiodłanego.

W Starej Mynicy u Sederyna świeciło się jeszcze, a dla ciepła zbytniego okna były pootwierane. Zabawiano się, spodziewając że świeżo przybyli z Francyi posłańcy zajrzą tu i coś z Paryża przyniosą. Tymczasem ani Chemerant, ani de Neufvy, nie pokazali się w gospodzie.

Oba oni wyprzedzając się aby być pierwszymi u króla, złamani podróżą odpoczywali, przeklinając cesarza Maksymiliana, który obu ich z wiadomością tą uprzedził.

Villequier wprost pobiegł na górę, ale zamiast szukać Sederyna w izbie, w której gwar Francuzów zgromadzonych słychać było, wywołał go z niej przez sługę.

Sederyn wyszedł powolnym swym krokiem, nie domyślając się nic zbyt ważnego.

Ponieważ Villequier był w wielkich u króla łaskach, szanował go wielce i kłaniał mu się nizko właściciel Starej Mynicy. Zobaczywszy go i postrzegłszy na twarzy wyraz jakiegoś zniecierpliwienia, otworzył nie pytając go drzwi osobnej komory, w której zwykle narady wymagające czterech oczu załatwiał.

Izba była, istne kafarnaum, pełna sepetów, szaf, koszów, skrzynek, broni i rozmaitych rupieci do przechowania Sederynowi dawanych. Weszli do niej nim przyniesiono światło, potrącając o porozstawiane sprzęty… lecz tuż i chłopak wbiegł ze świecami. Villequier rzucił na stół kapelusz.

Sederyn stał ręce w tył założywszy, przewidując że szło o coś ważnego, ale czekał długo nim Villequier namyślił się i przemówił.

– Mości Sederynie – rzekł w końcu zbliżywszy się do niego stłumionym bardzo głosem – albo szczęście sobie możesz zapewnić (votre fortune est faite), albo możesz nas i siebie zgubić. Przychodzę do ciebie od króla w bardzo, bardzo ważnej sprawie.

Sederyn się skłonił. Nawykły do przesady w słowach Francuzów, którzy wszystko powiększali, nie przywiązywał nadzwyczajnej wagi do zapowiedzi tej Villequiera.

– Jestem na rozkazy – rzekł chłodno. – Wiecie że służyć zawsze gotówem.

Villequier palec położył na ustach.

– A naprzód, milczenie! pod gardłem.

Sederyn wciąż odpowiadał głową tylko.

Villequier namyślał się, marszczył i słów dobierał.

– Król prawdopodobnie w tych dniach, jak najrychlej, przypuśćmy najdalej za parę dni, musi jechać do Francyi. Król brat jego umarł, korona francuzka spada na niego. Musi ztąd precz. Polacy go pewnie wypuścić nie zechcą, on czekać na ich pozwolenie nie może. Należy obmyśleć środki ucieczki… zwróciłem się o to do was. Kapitan Larchant wam pomoże.

Z natężoną uwagą słuchał w początkach Sederyn, ale zrozumiawszy o co szło, zbladł jak trup, ręce podniósł, pochwycił się za głowę – milczał długo.

Villequier zląkł się tego milczenia.

– Panie Sederynie – zawołał – mów, nie mam czasu do stracenia. Król rachował na was.

Sederyn bełkotać zaczął – potniał i czoło ocierał.

– Panie hrabio – rzekł głosem zadławionym – panie hrabio, jestem cały oddany królowi, ale… znam Polaków i Polskę. Ważyć muszę nietylko mój majątek, wszystko co mam, ale zarazem życie, gardło.

Jeżeli król potajemnie uciecze, ci co mu pomogą będą najsurowiej sądzeni.

Na p. Villequier nie robiło to wrażenia.

– Rzecz naturalna – rzekł obojętnie – iż życie swe ratować musisz, to wasza sprawa! Co się tyczy majątku, straty wam król francuzki potrafi nagrodzić i zapłaci za polskiego króla.

Pomimo tego uspokajającego zapewnienia, Sederyn nie przestawał pot ocierać i stękać cicho. Zapatrzył się w podłogę.

– Tak prędko – zawołał – urządzić rzecz tak trudną!

I ręce szeroko wyciągał.

– Albo prędko, póki nic się nikt nie domyśla, lub później wcale nie będzie można – dodał Villequier.

Spoglądał na Sederyna, który jeszcze do siebie przyjść nie mógł.

Zbliżył się potem i położył rękę na jego ramieniu.

– Królowi o to najmocniej chodzi, aby się co prędzej dostał do Francyi – rzekł – powinieneś to zrozumieć. Niech kosztuje co chce. Wdzięczność będzie nieograniczona.

Mówmy jak i co poczniemy!

Sederyn jeszcze nie całkiem oprzytomniał.

– Nie dziwujcie się – odezwał się po długim przestanku – że mi niełatwo przychodzi zebrać myśli. Dom, handel, majętność, siebie, życie, wszystko stawić muszę. Stawka wielka.

– Ale wygrana pewna i stokroć ją przewyższająca – przerwał Villequier.

Sederyn, jakby pokrzepienia lub czasu do namysłu potrzebował, wysunął się obiecując natychmiast wrócić, i powrócił w istocie niosąc kubki i wino. Jeden z nich sam wychylił.

Zamyślony stał jeszcze trochę.

Villequier coraz to go budził.

– Cóż więc? cóż więc?

Sederyn z oczyma w stół wlepionemi, po którym palcami przebierał, nie odpowiadał. Naostatek ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, otworzył usta.

– Za królem nieochybnie pogoń się puści – rzekł. – Potrzeba się zabezpieczyć, ażeby jak najpóźniej się opatrzono, a drogę tak oznaczyć, ażeby jak najprędzej można doścignąć granicy. Na polskiej ziemi jeżeli króla dogonią, nie puszczą go dalej.

Villequier potakiwał.

– Któż to mógł przewidzieć – dodał Sederyn posępnie – że przyjdzie do potajemnej ucieczki? Nikt się nie gotował do tego… a tu pośpiechu potrzeba.

– Jak największego – potwierdził Villequier.

– Konie przodem wysłać musimy, bo jedne nie starczą – mówił Sederyn. – Ile osób będzie przy królu?

– Gromadka nie wielka, sądzę – odparł Villequier – ale nic jeszcze nie oznaczono. Koni może nam Larchant dostarczyć.

Rozpoczęli mówić o szczegółach, których się tyle nastręczało, iż Sederyn ręce łamał co chwila. Villequier w imieniu króla na pośpiech i na tajemnicę nalegał. Nie dawał na przygotowania więcej nad dni trzy. Znał króla i jego temperament niecierpliwy.

W końcu Sederyn głosem znużonym zapytał.

– A cóż z Polską będzie?

Nie odebrał na to odpowiedzi rychło.

– Nie wiem – rzekł w końcu Francuz obojętnie – to zależy od panów Polaków. Jeżeli się zgodzą na warunki króla Francyi, mogą pozostać pod jego panowaniem. Spodziewam się, że to dla nich dosyć byłoby zaszczytnem… jeżeli się burzyć i wichrzyć będą…

Wskazał ręką, iż o to nie dbał, naturalnie król i on.

Sederyn posmutniał.

– Nie znacie Polaków – odparł. – Wcale się oni choćby wobec i w porównaniu do Francyi upośledzonymi nie czują. Jeżeli król lekceważeniem ich obrazi, zrzucą go… zrzucą. Przyjdzie tem łatwiej detronizacya, że dotąd go niektóre ziemie znać nie chcą i uznawać. Polska stracona! – zamknął Sederyn.

– Ja po niej płakać nie będę – odezwał się Villequier – a sądzę że i król prędko się pocieszy.

– W pierwszej chwili rozżalenia i sromu doznanego – dodał Sederyn – na tych, których Polacy w rękach mieć będą, pomszczą się okrutnie. Pamiętajcie o tem. Nie mówię o sobie, choć ja pierwszy zgubionym zostanę, ale i o tych, których król tu zostawić musi, boć wszystkich nie zabierze, potrzeba myśleć.

– Mamy przecież i przyjaciół tutaj – przerwał Francuz. – Biskup kujawski, podkomorzy Tęczyński…

– Ci się wszyscy przeciw wam obrócą – mówił Sederyn – będą musieli bronić siebie, bo króla obraniać nie znajdą sposobu. Przysiągł Polakom.

Zmarszczył się mocno Villequier.

– Zamiast być mi pomocą, zatrważasz mnie trudnościami – zawołał gniewnie. – Nie po to tu przyszedłem?

Sederyn podszedł parę kroków, ujął jego rękę i w ramię go pocałował.

– Uspokójcie się – rzekł – trzeba przewidzieć wszystko.

– Ale nie tak widzieć czarno – sprzeciwił się Francuz. – Polacy pogniewają się, to pewnie, ale mi się zdaje, że ocenić też powinni tę cześć i korzyści, jakie pozyskają, gdy król Francyi razem będzie ich królem.

Potrząsał głową Sederyn.

– Nie znacie ludzi – powtórzył.

– Mniejsza o to, gotujcie konie do granicy cesarskiej – zakończył. – Raz ją przekroczywszy jesteśmy bezpieczni. Cesarz pierwszy dał dziś znać królowi o śmierci brata i niewątpliwie dalszą mu podróż ułatwi.

– Nie wątpię i ja o tem – rzekł uśmiechając się Sederyn. – Cesarzowi to będzie na rękę, bo starał się o tron Polski, a przewiduje już, że opróżnionym zostanie. Dostarczy koni i ludzi!

Zmarszczył się Villequier.

Rozmawiali jeszcze, gdy drzwi się otworzyły i wszedł Larchant, którego Souvray przysyłał.

Larchant średnich lat mężczyzna, żołnierz od dzieciństwa, odważny, zapamiętały, pełen próżności, samochwał wielki, wyglądał na zucha, który się musiał miłować w niebezpieczeństwach. Śpieszył on tu, bo awantura była dlań pożądaną, a nadzieja wydobycia się z Polski, gdzie mu się nie wiodło i kilka już razy nieprzyjemne zetknięcia się z rębaczami naprzykrzyły wielce się uśmiechała. Larchant przychodził rozpromieniony.

Widząc go tak ochoczym do dzieła, gdy Sederyn chodził zafrasowany i przybity, Villequier wskazał mu gospodarza.

– Weźże go, kapitanie, i otrząśnij ze złych myśli! Czasu nie mamy do stracenia.

– A farsą taką doskonałą do odegrania! – podchwycił śmiejąc się Larchant. – Proszę sobie wystawić, tych drogich Polaków moich, nazajutrz rano, gdy im króla zabraknie!

A, cóżbym dał, aby na to patrzeć i pocieszyć się odwetem. Nadokuczali nam dosyć swoją butą nieznośną. Na nieszczęście ja tego nie zobaczę, bo królowi towarzyszyć muszę i inaczej go nie puszczę.

Koni potrzeba dobrych, to nie ulega wątpliwości – dokończył nalewając sobie wina – ale i kilka silnych rąk niezawadzi.

Podniósł krzepką pięść do góry.

Sederyn stał ciągle chmurny.

– Mości Sederynie, a nous deux! – począł Larchant – obmyślajmy, liczmy, a żywo! a żywo!

– Tak – zamruczał Sederyn – wamby się chciało jak najprędzej ztąd wyrwać, rozumiem, ale ja też myśleć muszę o tem, że mogę się zostać i wpaść w ręce zemsty chciwym.

Larchant mrugnął na Villequiera i klapnął silnie po ramieniu gospodarza.

– Odwagi! Nic się wam nie stanie – zawołał. – Nie zdradzi was przecie król, i nikt wiedzieć nie będzie kto nam pomagał.

Niedowierzająco potrząsł głową Sederyn, ale już Larchant, nie tracąc czasu, o liczbie koni i sposobie ich zebrania rozprawiać i badać zaczął. Żądał mieć zapaśne wierzchowce, chciał jak najwytrzymalszych i rączych.

Roztrząsano potem w ilu i jakich miejscach konie się postawić miały, kto mógł króla prowadzić po nocy, jaka droga była najbezpieczniejszą.

– Tego bądźcie pewni – dodał Sederyn po namyśle – że gdy się o ucieczce króla dowiedzą, gdy alarm się zrobi, nie jeden ktoś, ale całe tłumy pobiegną na wszystkie drogi, łapać i chwytać, że tym Francuzom i przyjaciołom króla, którzy pozostaną w rękach Polaków, niewygodnie będzie i ciężką chwilę przeżyć będą musieli.

Sederyn nie mógł się uspokoić.

Dniało już i Villequier zabierał się na zamek powracać, bo przewidywał, że król też spać nie będzie i zawoła go rano, a Larchant jeszcze nieszczęśliwego Sederyna męczył, usiłując mu dodać męztwa.

Nie przyszło mu to łatwo. Kapitan gwardyi rad był, iż powracał do swojej Francyi z kraju piwa i niedźwiedzi, jak go nazywał, a Sederyn przewidywał, że Polskę, w której dorobił się mienia, majątek, dom, wszystko porzucić będzie musiał, gardło w dodatku ważąc.

Znał nadto dobrze tych wśród których żył, by powątpiewać, iż mu zdrady nie przebaczą. Królowi, bądź co bądź, nie mogli uczynić nic, jemu groziło co najmniej ubóstwo i włóczęga bezdomna, bo wiedział, że na wielką wdzięczność rachować było trudno.

Rzadko się trafiało, ażeby król sam zwoływał panów senatorów na radę, najczęściej oni sami prosić musieli o posłuchanie i rozwiązanie spraw pilnych. Niewielu ich znajdowało się naówczas w Krakowie, i wszyscy we wtorek rano odebrawszy zaproszenie na zamek, mocno się temu zdziwili.

Łagodny i dobroduszny ks. biskup chełmski uradował się temu pomyślnemu symptomatowi.

– Dzięki Bogu – rzekł ubierając się, aby na zamek pośpieszyć. – Dobry znak, zaczyna się poczuwać do królewskich swych obowiązków, które zaniedbywał potroszę. Łaska Boża!

Spotykający się już w podwórcach zamkowych Zborowski wojewoda krakowski, Tęczyński, Pstrokoński, witali się pytaniami.

– Nie wiecie po co nas król wzywa?

Zwracano się szczególniej ku panu podkomorzemu, o którym wiedzieli wszyscy, iż miał króla zaufanie i łaskę.

Tęczyński nie wiedział o niczem.

– Widziałem króla wczoraj wieczór – odparł – był zmęczony i smutny, ale o żadnej tak pilnej sprawie nie wspominał.

– Znudziły go zabawy – przerwał szydersko nieco kasztelan czerski Pstrokoński – chce się rozerwać słuchając polskich mów, których rozumieć nie będzie.

– Ręczę wam – stanął w obronie Tęczyński, który zawsze króla się starał osłaniać – że radby mowy naszej się nauczyć.

– Niema na to lepszego sposobu – dodał Pstrokoński, gdy już na salę wchodzili – jak się z Polką ożenić. Niech ślub z Infantką przyśpieszy. Probatum est.

Sala senatorska dosyć obszerna, ozdobna, wydawała się smutną i pustą. Kurz leżał na ławach i pomimo okien otwartych, woń pustki niezamieszkanej, pyłu i zapomnienia przejmowała powietrze.

Zwolna ściągali się panowie senatorowie, przewidując, iż liczba niewielką będzie.

Wsunął się cicho marszałek Firlej, i zaledwie pozdrowiwszy tych, których zastał, zajął miejsce na stronie ku pierwszej ławie. Wszedł potem Ostafi Wołłowicz trocki kasztelan, witając Zborowskiego, który jeszcze z Tęczyńskim rozmawiał, za nim zjawił się Żaliński kasztelan gdański, dosyć pokorny i skromny.

Niewielu więcej spodziewać się było można. Zapytywano napróżno o kilku, dowiadując się, że ich w mieście nie było.

Ważniejszych narad nikt się nie spodziewał, a wiosna wyzywała wszystkich na wieś.

Król zwykle dość długo na siebie czekać dawał, i tym razem nie spodziewano się go rychło. Panowie senatorowie chodzili i siedzieli, pozbierawszy się w małe gromadki, gdy Tęczyński wyszedłszy na chwilę, powrócił oznajmując króla.

Drzwi otwarto szeroko. Henryk szedł wiodąc za sobą Pibraka, jako tłómacza do pomocy.

Spojrzenie na niego wskazywało, że przybywał z czemś ważnem, twarz miał posępną i uroczystą.

W dodatku strój niezwyczajny oczy zwracał. Ubrany całkiem czarno, bez łańcucha nawet na szyi, król na ramionach miał ciężki płaszcz jakiś czarny, wlokący się za nim, jakiego nigdy nie nosił.

Zaledwie panowie senatorowie zajęli miejsca, gdy Henryk głosem wymuszonym, ponurym, mówić począł.

– Przychodzę się z wami, panowie senatorowie, podzielić boleścią moją. Doszła mnie od królowej matki wiadomość smutna, że najukochańszy brat mój, król Francyi, żyć przestał. Nie wątpię, iż oddacie mu należną cześć, gdyż Polskę miłował równie jak Francyę i był jej najżyczliwszym.

Chwilę się zaledwie zatrzymawszy, Henryk dał znak Pibrakowi, aby mu w pomoc przybył. Senatorowie spoglądali po sobie siedząc w milczeniu, wszystkich ich ogarnęła jakaś trwoga i niepokój.

Lecz Pibrak już listy z Francyi dobywszy rozpoczął ich czytanie.

Przeczuwano, iż król domagać się będzie zapewne pozwolenia wyjazdu dla objęcia panowania, i senatorowie badali się oczyma, usiłując porozumieć co czynić i jak odpowiadać mają, gdy król sam po Pibraku głos zabrał.

Uderzał nadzwyczajny, prawie nienaturalny spokój i rezygnacya z jaką mówić począł.

– Będę zmuszonym – rzekł – udać się do Francyi, to niewątpliwa; tymczasem jednak rejencya jest w rękach mojej matki, w kraju panuje spokój, nic nie zagraża. Mam więc czas czekać, aż się mój wyjazd obmyśli i postanowi.

Przedewszystkiem – dodał zwracając się ku tym, których sobie szczególniej pragnął pozyskać – przedewszystkiem należy sprawy tego królestwa tak ułożyć, aby mu pokój i rząd dobry był zapewniony. Jest to moim obowiązkiem i pilno się tem zająć musimy.

Wszystko co mówił było tak piękne, rozsądne, tak pochlebne, iż nikt z senatorów nie zebrał się na odpowiedź. Milczeli pod wrażeniem wiadomości, która ich wcale niespodzianie spotkała, a byli w tak małej liczbie, iż obawiali się rozstrzygnąć cokolwiekbądź.

Król westchnął.

– Mamy czas – powtórzył – nic dotąd nie nagli – rzekł po małym przestanku – jednakże nic przewidzieć niepodobna. Dla spraw królestwa mojego francuzkiego mogę się stać potrzebnym, prosiłbym więc was, abyście zwołanie sejmików i sejmów przyśpieszyli.

Po przemówieniu króla panowało milczenie, szeptano naradzając się kto odpowie. Przypadło to na Zborowskiego, który począł od wyrażenia żalu i współczucia dla króla.

– Miłościwy panie – dodał – dozwolisz, abyśmy tak niespodzianie zaskoczeni, naradzić się mogli. Sprawa wielkiej wagi, nas gromadka mała, a odpowiedzialność cięży ważna.

Usłyszawszy to król, jakby rad był od dalszych rozpraw się uwolnić, powstał żywo i oświadczył przez Pibraka, iż pozostawia panów senatorów dla dalszego roztrząsania co czynić mają, a sam zabrał się do wyjścia.

Zgromadzeni panowie w milczeniu pożegnawszy Henryka, pozostali na swoich miejscach i po oddaleniu się jego siedzieli strwożeni, niepewni co począć, jakby grom padł między nich.

Na twarzach widać było pomięszanie. Karnkowski szczególniej biskup kujawski blady, drżący, zdawał się tą nowiną do rozpaczy przyprowadzony.

Należał on do tych, co z Tęczyńskim króla popierali i największe na nim pokładali nadzieje. Sama myśl, iż Henryk mógłby się oddalić i zaniedbując polskie sprawy poświęcić cały Francyi, przerażała biskupa.

Wkrótce po wyjściu króla zagotowało się od namiętnych rozpraw w sali senatorów i trzy godziny trwały głosy różne, utyskiwania, obawy, przewidywania, które się tem skończyły od czego się rozpoczynały – potrzeba było co najrychlej zwołać panów, rozesłać listy do szlachty, zgromadzić naród, aby rozstrzygnął, czy może dopuścić nowo obranemu królowi swojemu wyjechać do Francyi, gdzie mógł być narażonym na wojnę domową i na niebezpieczeństwo.

W chwili gdy okryty płaszczem żałobnym król kroczył do sali oznajmić o śmierci brata zwołanej radzie, tajemnica dotąd zachowywana o nadeszłych z Francyi wiadomościach dłużej się już utrzymać nie mogła.

Zdradzili ją Francuzi sami.

Ochmistrz Koniecki, który właśnie szedł do Infantki, spotkał w korytarzu Tęczynskiego. Blady i pomięszany podkomorzy zatrzymał go i szepnął smutną nowinę.

Koniecki, człowiek słaby i trwożliwy, zapytał, podnosząc ręce do góry.

– Panie hrabio! a cóż będzie z Infantką? z królem? ze ślubem?

Tęczyński poruszył ramionami.

– Król do Francyi chce jechać! – odparł odchodząc śpiesznie.

Nie mogąc od nikogo się o niczem więcej dowiedzieć, ochmistrz pośpieszył na górę do swej pani.

Tu nie wiedziano, nie domyślano się nic jeszcze. Donoszono tylko Annie, iż wczoraj kilku posłów przybiegło z Francyi.

Krajczyna z Zosią Łaską stały oczekując na królewnę, gdy Koniecki wpadł ręce łamiąc.

– Król francuzki umarł! – zawołał – wiadomość przyszła z Paryża. Nasz Henryk zmuszony czy po dobrej woli wybiera się do Francyi. Matka go powołuje.

Kończył te wyrazy, gdy weszła powolnym krokiem Anna, zbladła dosłyszawszy co przyniósł i Łaska musiała ją podtrzymywać, bo się zlękła, ażeby nie osłabła.

Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
470 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu