Kitabı oku: «Litwa za Witolda», sayfa 10
1403
Ten krok przyśpieszył wyprawę Zakonu z odwetem, i goście zagraniczni przybywali z pocztami ludzi zbrojnych, między innemi jakiś hr. von Leiningen i pan von Gisteln. Z wsi i miast zbierano lud i około Gromnic (luty) marszałek z ks. Świdrygiełłą wyszedł na czele wojska. Pod Waldau leżał z ludem zbrojnym wójt sztumski, do którego wkrótce w. mistrz się przyłączył. Miano ciągnąć na Grodno, ale w puszczy już zmieniono nagle kierunek ku Mereczowi, zdobyto zameczek tutejszy, zniszczono okolice, pociągniono dalej ponad Strawą i ku Trokom, gdzie zabrano do 3 000 niewolnika, a w tej liczbie 172 bajorasów i panów, których Witold zaraz wziął na porękę i wymieniał na rycerzy Zakonu będących w niewoli.
W. książę stał nieporuszony z dość silnym oddziałem, jakby nim Wilno chciał osłonić, nie pośpieszając przeciwko nieprzyjacielowi. Nadeszła wieść, że Litwa popaliła żywność i pasze przysposobione przez Krzyżaków na drodze; marszałek spiesznie musiał cofać się na Kowno ku Niemnowi.
Drugim oddziałem wtargnął mistrz inflancki do Litwy, osiem dni ją pustoszył, wziął dwóch kunigasów, ośmiu przedniejszych bajorów i górą 5 000 jeńców, a 300 koni.
Trzeci oddział pod dowództwem komandora Ragnedy hr. Zollern zajmował tymczasem Żmudź, ale tu od zbiega wcześnie uwiadomieni mieszkańcy, nic mu dokonać nie dozwolili. Po najściu tak silnem, Krzyżacy obawiając się zemsty, rozstawili silne straże pograniczne od Samlandii począwszy, pilnujące kup zbrojnych, których wtargnienia spodziewano się.
Z powrotem do domu Krzyżacy, otrzymali dopiero wiadomość o skargach posłanych przez Władysława Jagiełłę po całem chrześcijaństwie, wystawujących w świetle właściwem czynności Zakonu. Mistrz odpisał na nie w swój sposób, wszystko jasnem ze swojej strony, czarnem z przeciwnej ukazując – rzucano wzajemnie wszelkiego rodzaju obwinieniami; malowano odpadnienie Żmudzi tu winą Krzyżaków samych, tam sprawą Witolda, tłumaczono kroki wszelkie na złe. Lecz te zażalenia i odezwy do książąt i królów chrześcijańskich do niczego nie wiodły; Krzyżakom nawet nie zyskiwały obrońców jak przedtem; przygotowania do wojny szły swoją drogą. Około W. Nocy posłano do Ragnedy budowniczych do zwalenia starego grodu, a wzniesienia nowego mocniejszego daleko i większego, krzątano się pilnie bardzo nie tylko tu, ale w Memlu, Splitter, Rossiten itd.
Okazało się to potrzebnem, bo wkrótce wpadł Witold do Georgenburga i słabo osadzoną warownię wziął łatwo; obrócił się stąd na Ragnedę, gdzie ledwie rozpoczynano budowy, i byłby wziął warownię, gdyby nadciągający marszałek do odwrotu go nie zmusił.
Umówiono się wkrótce o zjazd osobisty dla zamiany jeńców, Witold okazał się skłonniejszy do układów i dał się namówić na rozmowę z w. mistrzem. Konrad Jungingen chętnie na nią się zgodził, obiecując zjechać się z w. księciem w początku września. – To skłanianie się ku jakiejś zgodzie i uspokojeniu, spowodowane być miało staraniem u króla rzymskiego i Stolicy Apostolskiej przez króla Władysława i Witolda czynionem, aby Krzyżakom zakazano trapić nadal najazdami państwa chrześcijańskie. Spodziewano się odpowiedzi w tym duchu, a Krzyżacy usiłowali ją uprzedzić.
Na zjeździe umówionym, znajdować się przyrzekł Jagiełło i Witold; miano ułożyć się o ziemie od Zakonu odpadłe i pokój zawrzeć nowy. W. mistrz, chwytając się tej nadziei, w wielkim poczcie biskupów, prałatów, starszyzny Zakonu, braci i rycerzy na wyznaczony czas przybył do wyspy u Dubissy. Witold stawił się ze swojej strony, ale raczej do wojny niż do spokojnych układów zdając usposobiony, bo z silnym oddziałem Litwy, Tatarów i Rusi położył się obozem u brzegu Dubissy. Król polski przysłał tylko pełnomocników Moskorzewskiego kasztelana wiślickiego i Zbigniewa z Brzezia marszałka nadwornego.
Rozpoczęto traktowanie, a w. mistrz miarkując swe żądania, wymagał tylko: ażeby Witold zwrócił w posiadanie Zakonu kraj odpadły (Żmudź), a szkody z oderwania się jego wynikłe nagrodził. Zaledwie o tem uczyniono wzmiankę, wszystko zerwanem zostało; pełnomocnicy polscy oświadczyli, że do traktowania o Żmudź nie mają upoważnienia, Witold, że bez królewskiego zezwolenia umawiać się o to nie będzie.
W. mistrz tem jakby na żart wyciągnieniem na zjazd obruszony, gniewać się począł; – obie strony gorzkie poczęły sobie czynić wyrzuty, i przyszło do tego aż, że komandor brandenburski Marguard von Salzbach, śmiał publicznie nazwać Witolda zbrodniarzem i zdrajcą. Wszczęły się groźne zatargi, bo sześciu bajorasów Witoldowych wyzwali komandora i pięciu z nim rycerzy na rękę, broniąc czci pańskiej. Przyjęto bój, stawili się rycerze na wysepce jakiejś, ale Witold swoim jechać nie dozwolił, obawiając zdrady, a wyzywając do boju na brzeg rzeki. Nie przyszło więc do spotkania.
W ogólności zjazd ten pełen jest rzeczy dla nas dziś ciemnych i niewytłumaczonych. Obie strony ciężko rozjątrzone czyhać się zdawały na siebie; a choć w. mistrz starał się słowa Salzbacha wytłumaczyć i przeprosić za nie, usiłując znowu zawiązać układy, – rozjechano się nic nie począwszy, z gniewem tylko.
W. mistrz chciał naprzód mieć Żmudź powróconą, a potem układać. Rozejm, którego Litwa do Zielonych Świąt żądała, do W. Nocy tylko zawarty.
W obozie Witolda połapani ludzie jacyś, jakoby przez Świdrygiełłę podesłani i podejrzani mocno o zasadzkę na życie w. księcia, przyśpieszyli zerwanie dalszych układów.
Wtem i oczekiwana bulla papieska, skutek zażaleń króla i w. księcia do Rzymu wniesionych, nadeszła, pełna wyrzutów sprawiedliwych, pełna surowych napomnień. – „Z żalem – pisał Ojciec Św. – dowiedzieliśmy się, że wy zamiast dopomagać królowi i nowo ochrzczonym w Litwie, miasto opieki i obrony, ciągłą jesteście do wojny pobudką, nieludzko obchodzicie się z ludźmi, mordy i pożogę szerząc po litewskich krajach”.
Ciężkie i ostre wyrzuty czynił papież w. mistrzowi, że on niszczy dzieło swoich poprzedników, którzy starali się o rozszerzenie wiary, pracując, aby ją wywrócić, prześladując i niepokojąc wojną ciągłą nowo nawróconych.
Zakazywał wreście napadów i wojny pod najsroższemi kary, aż do uprzątnienia zaszłych między Zakonem a Polską i Litwą trudności. W tym celu obie strony podać miały punkta do zgody – klątwa groziła nieposłusznym [Rome ap. S. Petrum V. Idus Septembr. p. n. a XIV]. Nigdy Rzym jeszcze tak jawnie nie potępił i nie upokorzył tyle Zakonu, tak oczewiście nie stanął w obronie Polski i Litwy.
Zakon do żywego dotknięty, nieustraszony przecież, zwołał radę duchownych i starszyzny, apelując na zgromadzeniu tem od wyroku bulli papieskiej.
Poddając się władzy Stolicy Apostolskiej i oświadczając posłuszeństwo jej zupełne, objaśniał, że bulla wydana została po śmierci Jana von Felde, pełnomocnika Zakonu w Rzymie, a zatem bez stosownych ze strony jego objaśnień, wyrok zapadł jednostronny, niebędący wyrazem prawdy. Dodano, jak wiele cierpieli Krzyżacy od króla polskiego i Witolda, jak Witold nieustannie ich zdradzał itd. Wymieniono tu ostatni napad na Memel, wystawując Witolda w cale nowem świetle jako opiekuna i obrońcę przesądów i obyczajów pogańskich. Nareście apelacja od bulli kończyła się oświadczeniem w. mistrza konieczności stawania w obronie ziem Zakonu i niemożności utrzymania nakazanego pokoju [Marienb. am zehnten Decemb. des Jahres 1403].
Skutkiem przecież pamiętnej tej bulli było, że do nowych zdawało się przychodzić układów o pokój, które skłonniejszy teraz do zgody Władysław Jagiełło wnosił, zjazd w Wilnie naznaczając.
1404
Zjazd ten przyszedł do skutku przed Wielkanocą; znajdował się na nim Świdrygiełło, którego sprawę popierać dalej Zakon zaniechał. Posłowie krzyżaccy, Ulrych Jungingen komandor Balgi i Henryk Schwelborn wstawili się za nim do króla, a król raz jeszcze przyjął do łaski, tylekroć niepokonanego i niepoprawionego wichrzyciela.
Rozejm do Zielonych Świąt zawarty został, w przeciągu tego czasu zjechać się miano dla umowy o pokój wieczysty. Świdrygiełło nic nie skorzystał na tem rzuceniu się do Zakonu, który go wziął jako narzędzie i porzucił, uznawszy nieużytecznem. Wrócić do Podola już nie mógł, dano mu natomiast Brańsk i Starodub. Podole do żywota puszczone76 Witoldowi; długi zaciągnione u Krzyżaków przez Świdrygiełłę, dość znaczną stanowiące sumę, wypłacone zostały.
Z początkiem roku, dłużej knowania ks.ks. smoleńskich znieść pod bokiem nie mogąc, udał się sam Witold, ze Świdrygiełłą, dla odebrania im Smoleńska. Jerzy będący powodem przeszłorocznych zaburzeń, i czując winnym, postanowił bronić się do upadłego. Zamek był mocny i obwarowany tak silnie, że siedem niedziel stał pod nim Witold, na próżno szturmując doń i dobywając. Nareście zmuszony był ustąpić, spustoszywszy okolice.
Ledwie się to stało, ks. Jerzy pobiegł ze Smoleńska do Moskwy, zostawując w stolicy swej żonę, dzieci i bojarów, którym przykazał oczekiwać na siebie, a w razie napadu bronić odważnie do ostatka. Ufał on w pomoc w. ks. Bazylego i ku niemu śpieszył, poddając się ze swoją dzierżawą. Lecz w. ks. Moskiewski obawiał się ściągnąć na siebie gniew Witolda i nie przyjął poddaństwa ani przymierza Jerzego. W czasie pobytu ks. Jerzego w Moskwie, Witold powtórnie z nową siłą podszedł pod Smoleńsk, któren mieszczanie przyciśnieni głodem i szturmami poddali, nie bez pomówień o zdradę.
Smoleńsk wzięty został dnia 26 czerwca we czwartek; inne zamki poddały się zaraz. Żonę i dzieci ks. Jerzego odesłano do Litwy, przyjaźni mu bojarowie ukarani i porozsyłani, miasto i gród osadzone załogą litewską, nad którą dowódca z ramienia Witolda postanowiony. Posłano nawet w pogoń za ks. Jerzym, ale ten z synem Teodorem, nieprzyjęty przez w. ks. Bazylego, udał się do Nowogrodu W., gdzie mu pozostać dozwolono.
Bogaty skarbiec znaleziony w Smoleńsku i łupy w części Władysławowi do Polski odesłano i na wojsko rozdzielone. Polacy uczestniczyli w tej wyprawie; z nich przy oblężeniu poległ Jan kasztelan kaliski, a Wirzbięta Kąpieński chorąży wieluński raniony niebezpiecznie.
Z Polską i Litwą, Zakon zastraszony bullą, chociaż się od niej do Stolicy Apostolskiej odwołał, zbliżał się do zawarcia pokoju. Na zjeździe w Wilnie, już pełnomocnicy w. mistrza komandor Balgi i Gniewu za pośrednictwem Świdrygiełły mówili o ziemi dobrzyńskiej, o którą ukończenie układów na komisarzy z obu stron wyznaczonych zdać miano; potem zaś, jeśliby nic ułożyć nie potrafili, na sąd państwa rzymskiego bez dalszych do kogokolwiek odwoływań, których się obie strony zrzekły.
Witold na tymże zjeździe obiecywał zawładaną77 Żmudź powrócić Zakonowi i dopomóc do objęcia jej; gdyż to był jedyny środek uspokojenia. Obie strony żądały zgody i skłaniały się do niej, nadzieje pozyskania jej były wielkie. Obdarowano się wzajemnie wedle obyczaju i rozjechano z niemi. Z Witoldem rozejm przedłużony, król na Zielone Święta zjechać obiecywał.
W maju zjazd nowy przyszedł do skutku, na który w. mistrz uwiadomiony o stanie rzeczy w Polsce, przybył w towarzystwie biskupa chełmińskiego Arnolda i pomezańskiego78 Jana a starszyzną swą do Raciąża.
Tu nastąpiła naprzód umowa o ziemię dobrzyńską, którą Zakon z zameczkiem Złotoryją obowiązał się oddać królowi za wypłatą sumy zastawnej. Przystąpiono potem do spraw litewskich i żmudzkich: król i w. mistrz potwierdzili przymierze między Zakonem a Witoldem na wyspie Salin w r. 1398 zawarte, całkowicie, zwłaszcza co do opisu granic. Nowe to przymierze trwałem i nienaruszonem być miało. Witold do umowy przystępując i zachować ją przyrzekając, obowiązywał się koniecznie w przeciągu roku poddać Żmudź w ręce krzyżackie: Żmudzini dać mieli zakładników, poddać Zakonowi i o przebaczenie prosić. Jeśliby Żmudzini tego uczynić nie chcieli, Witold miał wszystkim swoim poddanym w Litwie i Rusi handlu i wszelkich stosunków ze Żmudzią zakazać, wstrzymać dostarczanie soli, zboża i pierwszych potrzeb życia; zmuszając ich do upokorzenia się i poddania. Wszakże siłą oręża Witold przyciskać ich nie miał, chyba na wyraźne żądanie w. mistrza. Jeśliby w ciągu roku Żmudź się nie poddała, Witold obowiązany całą swą siłą dopomóc w. mistrzowi do podbicia jej mocą i w każdym razie go posiłkować wszelkiemi sposoby; gdyby tego nie uczynił, ściągnie na siebie napomnienie, przymus i gwałtowne nakłonienie Zakonu, a chociażby do wojny z nim przyjść miało z tego powodu, z Polską zawartego przymierza, zrywać to nie będzie. [Auf einem Werder in der Weichsel beim Hause Raczanez-Donnerst. in d. Octave zu Pfingst. 1404].
Zakon, który tylko dla odzyskania Żmudzi zawarł układy o ziemię dobrzyńską z królem i Witoldem, najmocniej się opisał o jej poddanie, posiłkowanie czynne ku temu i pomoce ze strony Litwy. Zabezpieczono, że król sam miał spełnienia przyrzeczeń Witolda pilnować; że Witold ani jednego osadnika ze Żmudzi nie przyjmie itd., ale mistrz dał nawzajem królowi zaręczenie, że więcej zbiegów z jego rodziny takich jak Świdrygiełło przyjmować i wspomagać ich nie ma. Wszakże za zezwoleniem nawet Zakonu, gdyby liczba osadników żmudzkich doszła w Litwie do 250 głów, o nich osobne układy czynione być mają z w. mistrzem lub król rzymski spór rozstrzygnie.
Okupiony nowem oddaniem Żmudzi pokój, między Litwą, Polską a Zakonem zawarty został, z obu stron zdając się pożądany i stałym być obiecując. Gdy pokój opieczętowano, król z w. mistrzem udał się do Torunia na uczty i turnieje, które trzy dni trwały.
Witold dotrzymując słowa, natychmiast po powrocie do Litwy, wyprawił z Wilna Sunigaiłę i Moniwida na Żmudź dla oddania jej Zakonowi w jego imieniu. Drugi to już raz czynił, nie mogąc wybrnąć z fałszywego położenia, w jakie go pierwsze układy o ustępstwo Żmudzi w r. 1398 wpędziły. Komandor Ragnedy udał się także na Żmudź dla przyjęcia jej, starano się łagodnie, zwłaszcza Moniwid, nakłonić Żmudzinów do poddania. Ale ci nie wszędzie zarówno chętnie chcieli się zdać Zakonowi, tak że nawet gdzieniegdzie opór sławili wyraźny, bo w. mistrz o zostawienie Moniwida musiał prosić, a o przerwanie handlu, dowozu zboża i soli z Litwy, sam w początku z orężem w ręku się rzucił, ale gdy to nie wiodło do niczego, zawarty rozejm do 15 sierpnia ze Żmudzinami pod warunkiem, iżby sami do zerwania go nie dawali powodów, i spokojnie się przez ten czas zachowali. Starano się pozyskać ich, okazując łagodność i łaskawość, wstręt jednak ku Krzyżakom był taki, że nic go zwyciężyć nie mogło.
Trudności okazały się tak wielkie, że osobistej narady w. mistrza z Witoldem wymagały; ta miała miejsce w sierpniu na wyspie Ritterswerder u Niemna. W. mistrz zjechał w licznem towarzystwie starszyzny krzyżackiej, a Witold właśnie wracający ze Smoleńska (po odebraniu go) czekał nań w Kownie. Tu uroczyście zapewnił mistrza Witold, że wyjąwszy Państwo Rzymskie, Stolicę Apostolską i Króla Polskiego, przeciwko wszystkim nieprzyjaciołom Zakon posiłkować będzie radą i czynem, a wszelki gwałt i krzywdy od niego uchylać. [Dat. Kauen am Sonntag. nach u. l. Frauen Himmelfartstage 1404]. W. mistrz zobowiązał się też posiłkować i bronić Witolda pod temiż samemi warunki (nie wyjmując nawet króla polskiego). [Auf dem Werder Ritterswerder genannt in der Memel Mont. nach. u. l. Frauentage Assumption. 1404].
Sądząc, nie bez przyczyny, że zapewnienie Witolda, iż ludzi danników (dań płacących), zbiegłych przyjmować u siebie nie będzie i osadzać – wyrodzić może nieporozumienia i trudności, przyrzekli sobie w. mistrz i Witold, że żadnego zbiega jakiego bądź stanu bez zezwolenia swego do lat dziesięciu nie przyjmą do kraju, i nie osadzą; – dopiero po upływie tych lat wolnym ludziom przechodzić będzie dozwolono, gdzie się im podobać może, jak w innych chrześcijańskich krajach. Mistrz zapewnił jeszcze (osobnym aktem), iż w przypadku owdowienia w. ks. Anną opiekować się będzie, majętności wydrzeć jej nie dozwoli, utrzyma w posiadłościach, jakie będzie miała nadane, i za krzywdy jej ujmie się [Datt. Ritterswerder. Mont. nach. u. l. Frauentag. Assumpt. 1404].
To zapewnienie wskazuje znowu jakieś dziwne przechylenie się Witolda na stronę Krzyżaków, a niedowierzanie Polsce. Na co było w. mistrzowi dawać powód do mieszania się w sprawy litewskie? Zaręczenie Jagiełły nie byłoż wystarczające? Jakim sposobem nieprzyjaciel mienił się79 tak rychło w opiekuna?
Naradzano się wreście o Żmudzi i jej poddaniu; przybyli do Kowna Żmudzini, przedniejsi kraju mieszkańcy w obecności księcia nie tylko się poddając w. mistrzowi, ale ręcząc mu, iż kraj skłonią do poddania. – Krzyżacy roili najpiękniejsze nadzieje.
Ale te wkrótce spełznąć miały; zamiast obiecanego poddania się, Żmudź otwarcie się przeciwiąc, stawiła żywy opór, tak że Zakon wziąć się musiał do oręża. Witold nie wahał się posiłkować mistrza, tak że w końcu roku wszelkie środki przymusu i kroki do wojny przedsięwzięte zostały.
1405
Los nieszczęśliwej Żmudzi, łez i litości był godzien, a rozpacz jego i siła, z jaką się bronił, wzbudzała uwielbienie. Bogi swoje, język, obyczaje, krwią tak wielu oblał ofiar, że nie wiem, czy gdzie w miarę ludności ziemia jaka podobnie uciśniona, równem poświęceniem się pochlubić może. Nic nie zastraszało, nic zmusić do zrzeczenia się siebie nie mogło; ofiary były bez granic i końca. Położenie Witolda względem pobratymców ohydne; Polska i Litwa, krwią i łzami Żmudzi kupowały pokój: a kąt ten, gdzie silniej jeszcze niż gdzie indziej litewskie biły tętna, bronił się z bohaterską rozpaczą Jaćwieży, do ostatka.
W końcu 1404 roku Zakon usposobił się już do wojny, a raczej do najazdu i srogiej pomsty w tym kraju. Ani wezwania Witolda, ani w. mistrza piękne obietnice nie skłoniły do dobrowolnego poddania. Owszem Żmudź [Wapowski] wysłała posły do Witolda, zaklinając go, aby ją zawsze sobie wierną, pobratymczą Litwie, jednego z nią pochodzenia, nie oddawał w niewolę łakomemu wrogowi; przypominając, że we wszystkich wojnach walecznie mu dopomagała, że na przyszłość gotowa za niego życie i majętność położyć z ochotą.
Tak padłszy na twarz, błagali posłowie żmudzcy Witolda; w. książę sam zaledwie mógł się od łez wstrzymać, lecz uroczyście zawarta umowa cofać mu się nie dozwalała. – Odpowiedział im surowo, zalecając, aby się poddali.
Co więcej, Witold sam stawał z mieczem, pędzić ich pod jarzmo niemieckie, pisze Stryjkowski. W styczniu 1405 roku zebrał się liczny wojsk oddział pod Królewcem, pod wodzą marszałka Ulrycha von Jungingen z komandorami, wyciągnął ku Niemnowi, przeszedł rzekę pod Ragnedą i wpadł na Żmudź.
Na Żmudzi wrzało powstanie; kilku ukaranych śmiercią za przestępstwa przez Krzyżaków, wywołali pomstę tak gwałtowną, że lud natychmiast napadł rycerzy po zamkach i podusił, postanawiając raczej umrzeć, niżeli się im poddać. Z jednej strony na kraj wzburzony wpadł marszałek, z drugiej Witold zajmując Rosieńskie, Ejragolskie i Widukle, które poddać się i zakładników dać zostały zmuszone. Ale zaledwie wojsko odeszło, kraj cały na nowo powstał; ciężkie podbicie jego na niczem spełzło.
Pomoc daną przez Witolda przeciwko Żmudzi, odpłacił Zakon postępowaniem życzliwszem, odpychając powód do wojny, z którego mógł był korzystać. Kniaź Jerzy wygnany niedawno ze Smoleńska, przybył do w. mistrza szukając w Prusiech i Inflantach opieki, żaląc się na Zakon, który z nim postąpił przeciwko umowie i nie posiłkując go, o utratę posiadłości przyprawił. Zbyli go Krzyżacy raz pierwszy odpowiedzią, że wszystkim tym wypadkom nie byli winni. Udał się do nich powtórnie, chcąc, by mu w. mistrz wyjednał u Witolda wydanie żony. Ale i na to odpowiedziano, że nieprzyjaciołom w. księcia, Zakon w niczem pomagać nie chce. Gdy w ostatku spytał ks. Jerzy, czy przeciwko niemu Zakon posiłkować Witolda będzie? – dodano, że nieprzyjaciele w. księcia nie mogą być Zakonu przyjaciółmi. Witold już urażony pobytem ks. Jerzego w Prusiech i traktowaniem80, o którem wiedział; listem o wszystkiem, co zaszło, zawiadomiony został.
Wkrótce jednak o mało nie zerwały się stosunki przyjazne z przyczyny mistrza inflanckiego. Witold wymagał od niego, aby poddanym W. Nowogrodu i Pskowa ogłoszono pokój zawarty między Zakonem a Litwą, z dodaniem, iż przeciw nieprzyjaciołom Witolda Krzyżacy posiłkować go zobowiązali się. Na to mistrz inflancki odpowiedział: iż z Nowogrodziany i Pskowem Zakon od dawna zostaje w pokoju, którego łamać nie może, „niech więc w. książę szuka swego dobra, a Zakon stać musi o swoje”. Taka odpowiedź oburzyć musiała w. księcia; w. mistrz jednak potrafił go złagodzić. Posłani do Kowna marszałek i starsi Zakonu Pruskiego i Inflanckiego załatwili spór, umawiając się o nową na Żmudź wyprawę. Mistrz wysłał był niedawno Żmudzina z zapytaniem, czy się myślą poddać, ale otrzymał stanowczo przeczącą odpowiedź. – Oznajmując81 Witoldowi o zamierzonej wyprawie w lipcu, proszono go o radę, jak dalej z tym krajem postępować.
Cała działalność w. mistrza zwracała się teraz na Żmudź. Wybór i przygotowania znaczniejsze były od poprzedzających; gromadziły się siły potężne, przybyli goście, postarano się o zaciężnego żołnierza, zebrano posiłki z miast i prowincji, ściągniono82 lud z grodów; rozkazy niezmiernie szczegółowe dane komandorom, oznaczały ilość ludzi, koni, żywności, statków, które użyć zamierzano.
W połowie lipca zebrały się siły znaczne, ale niemi w. mistrz dowodzić dla choroby nie mógł. Na czele stanął marszałek przez Insterburg zmierzając do Dubissy, gdzie się miał połączyć z Witoldem i Polakami, przysłanemi tu także przez króla. Witolda wojsko liczniejsze było jeszcze od krzyżackiego, a zagrożona zalewem takim Żmudź, oporu sławić nie mogła. Siły połączone Zakonu, wraz z Witoldowemi i Polakami, niemniej nad 80 do 90 000 wynosić mogły. Cała część Żmudzi dotąd niezawojowana, poddała się bez oporu; zajęto się zaraz budową mocnej warowni, przeznaczonej do utrzymania w posłuszeństwie podbitych.
Tak dalece pośpieszano z budową, że w osiem dni, z pomocą samych Żmudzinów, wzniesiono naprędce dość silną twierdzę. Ludzie Witoldowi, zakonni i jeńcy, nosili kamień i drzewo, kopali fosy dniem i nocą. Gród ten nazwany Königsberg83, osadzono załogą z sześćdziesięciu rycerzy najlepszych i około 400 ludzi Witoldowych, pod dowództwom vice-komandora i rycerzy z Balgi i Christburga; opatrzono żywnością i bronią, i opuszczono wśród podbitej, ale zawsze groźnej, Żmudzi, jak wyspę na wzburzonym morzu.
W. mistrz uradowany wyprawą, której powodzenie winien był po większej części posiłkom Witolda, po powrocie wojsk pośpieszył umocnić jeszcze Königsberg trzechset ludźmi, kilkuset jazdy i dostarczeniem żywności na czas dłuższy. Że zaś w nowym Königsbergu miejsca nie było na składy, część zapasów złożono, za pozwoleniem Witolda, w Kownie.
Niewidzialne wszakże niebezpieczeństwo groziło zamkowi tak śmiało rzuconemu w kraj nigdy niepokonany, dopóki w ręku Zakonu zostawał. Żmudź po odejściu wojsk powstała znowu; lud zbrojąc się w co mógł, ogromnemi tłumami zebrał się na Königsberg, i obległ go, szturmując rozpaczliwie, wspinając na mury, jakby milczących a groźnych dział nie widział. Załoga krzyżacka silnym oporem ocaliła twierdzę: dopuściwszy oblegających aż wewnątrz fos, ogniem z dział, z kusz i łuków strzałami zasłała je trupem; pobrano niewolnika mnóstwo i tłumy uszły przelękłe.
W. mistrz posłuszny radom Witolda, osadził mocniej jeszcze Königsberg Withingami (około św. Michała), nowe posiłki i zapasy dosyłając do twierdzy; wzmocniono także sąsiednie Ragnedę i Memel. Skutkiem rad Witolda, który uczył Zakon nałożyć na Żmudź wędzidło, posłano, mimo ciągłej obawy powstania, rządcę Michała Sternberga, z poleceniem uporządkowania i uspokojenia kraju, który dotąd na stopie wojennej zostawał.
Utrzymanie się w zameczku königsbergskim połączone było z tysiącem trudności; otoczony krajem niechętnym, zagrożony zdradą, która od Litwinów Witoldowych spodziewaną być mogła, często ogłodzony, gdy się żywność opóźniła, pozbawiony potrzeb wojennych, których ilości obrachować niepodobna było na wypadek najścia, a sprowadzać je należało z daleka; znajdował się w najniebezpieczniejszym stanie, a załoga jego oka zmrużyć nie mogła.
Witold i w. mistrz byli z sobą w największej, jak nigdy nie bywali, zgodzie i przyjaźni. Mistrz nawet zezwolił na posłanie do Nowogrodu i Pskowa z napomnieniem, aby się starano z Witoldem pojednać i w niczem mu nie przeciwić. Krzyżacy czynili, co było można dla utrzymania przyjacielskich stosunków, wiedząc, że tylko w ten sposób mogą utrzymać się na Żmudzi. Na prośbę Witolda także w. mistrz podjął się wyrobić u ks. stołpeńskiego zwrot synowicy w. księcia, Jadwidze, należnych zapisów po mężu jej Barnimie.
Nawzajem nieustannie zasięgano rady Witolda, jak sobie ze Żmudzią postępować, jak utrzymać w Königsbergu, jak podbić resztę kraju? Witold namowami, obietnicami, starał się skłonić Żmudź do poddania i wysłania zakładników, czemu się dotąd opierali mocno. Obiecano wprawdzie zakłady, ale gdy przyszło dać w ręce Krzyżaków dzieci, braci, ojców, nikt nie miał siły na taką ofiarę. Na próżno już namawiał, prosił Witold; w. mistrz w końcu roku musiał siłą i przemocą starać się o wzięcie zakładników, wzywając w pomoc Witolda. Zagrożeni wreszcie zalewem wojsk, w początku 1406 roku, wysłali pewną liczbę swoich, dając ich jako poręczycieli swej wierności w ręce Zakonu.