Kitabı oku: «Litwa za Witolda», sayfa 15
Ze strony Krzyżaków straty były niezrachowane, ogromne. Oprócz mistrza i wojsk swoich stracili komandora Kuno von Lichtenstein, marszałka Fryderyka Wallenrod, w. szatnego hr. Alberta von Szwarzburg i Tomasza Merheim podskarbiego Zakonu. Komandorowie Grudziądza, Starogrodu, Engelsburga, Nieszawy, Strazburga padli na placu, potykając się do ostatka. Niektórych trupy otoczone były jakby wałem żołnierza u boku ich poległego. Uszli tylko w. szpitalnik Tettingen, komandorowie Balgi i Gdańska. Dostali się w niewolę Jerzy Gersdorf, ks.ks Konrad oleśnicki i Kazimierz szczeciński; oba długiem więzieniem opłacając poświęcenie swoje dla Zakonu.
Dwóchset rycerzy zakonnych, a sześciuset licząc z obcemi, padli, w 40 000 ludu uściełając pole bitwy; Polaków i Litwy liczą około 60 000 poległych. Sto tysięcy trupa blisko pobojowisko okryło, a mnóstwo pokonanych, rannych poszli w więzy polskie; obóz, działa, chorągwie, wszystko dostało się Polakom.
Potęga Zakonu złamaną została na wieki; ostatnia godzina siły jego, nadziei wzrostu, wybiła: poczynały się dni walki ciężkiej i utrapionej, w której Krzyżacy wytrwać do końca nie mogąc, suknię swą zrzucić i wiary zaprzeć się mieli. Polska gdyby umiała korzystać ze zwycięstwa swego, byłaby całkowicie owładła Prusami i zniszczyła od razu Zakon do szczętu.
Witoldowi niektórzy przypisują złe rady, a nawet niezupełnie szczere posiłkowanie króla, pod pozorem, że się mógł lękać, aby zbyt silna Polska Litwą całą nie zawładła potem i nie pochłonęła jej w sobie.
Marzył on wprawdzie o niezawisłości Litwy, ale w dniu tym nie myślał pewnie, tylko jak zwyciężyć najsroższego wroga swego, Zakon. Owszem, jemu wielka część chwały dnia tego należy: król sam ani ustawiał, ani zachęcał do boju; Witold zaś cały czas bez straży, sam jeden między wojskiem zagrzewając, porządkując, walcząc, nie ustępował z placu na chwilę. Plan bitwy i wygrana są dziełem jego naprzód, a potem męstwa Polaków. Dlategośmy się, uważając to zwycięstwo za Witoldowe, rozszerzyli z opisem stanowczej w dziejach Polski i Litwy chwili boju, jednej z najpiękniejszych scen historycznych, których pamięć nas doszła. Długosz, którego ojciec przytomny był bitwie, opisał nam ją wybornie, a opowiadanie jego jest arcydziełem w swojem rodzaju; szliśmy za niem, dodając tylko, co niemieckie źródła skąpo o dniu tym udzieliły.
Gdy się wojska w pogoń za uciekającemi z rozkazu króla puściły, sam Władysław na wynioślejsze podjechał wzgórze i tu położył, spoglądając na uciekających, goniących, wiedzionych brańców i krwawe pobojowisko. Tu ku niemu przybył Witold, który po pierwszej ucieczce Litwinów, walczył, przebiegając ufce polskie, kierując bitwą i nie schodząc z placu – z wesołą nowiną o wzięciu dwóch braci Marguarda Salzbach, komandora brandenburskiego, którego ujął Jan Długosz i Andrzeja Sonnenberga, zabójcy dzieci Witoldowych. Ci dwaj, w czasie zjazdu w Kownie mistrza z w. księciem, łajali go obelżywie i sromotnemi wyrazy zbezcześcili matkę jego Birutę, wyrzucając jej pogaństwo.
– Nad temi karą śmierci się pomszczę! – zawołał Witold.
Król Władysław wcale niezapalony zwycięstwem, powolniejszy zawsze i łagodnością tchnący, przerwał, zakazując mścić się nad więźniami.
– Nie godzi się – rzekł – miły bracie, nad nieprzyjaciółmi pokonanemi mścić się i pastwić. Pokonaliśmy ich nie męstwem naszem, lecz łaską Bożą, nie upominajmy się u nich więcej o krzywdy nasze, ale dziękujmy Bogu za zwycięstwo. Obejdźmy się łaskawie i łagodnie z więźniem, przebaczmy tym, którym los życie w bitwie darował.
Byłby może Witold za radą króla poszedł, gdyby go nowe pełne dumy, obelżywe wyrazy dwóch jeńców do ostatka nie rozdrażniły. Rozgniewany ich zuchwałą mową, następnej niedzieli d. 20 lipca na stanowisku pod Morung, wywieźć kazawszy za obóz, mimo królewskiego oporu, pościnał. Gdy Witold wyrzucał Marguardowi obelgi dawne i zuchwałą mowę, ten miasto błagać go i przepraszać, odparł:
– Żem dzisiaj zwyciężony, to mnie nie poniża. Dziś mnie, jutro tobie los ten zgotowany może – na to wojna.
Lecz wróćmy do pobojowiska.
Nad zmierzchem król Władysław ze wzgórza, na którem stał, zszedłszy, cofnął się od krwawego placu na ćwierć mili, wielką liczbę wozów prowadząc za sobą w stronę ku Marienburgowi, i tu legł obozem. Wojsko wracające z pogoni ściągało się na nowe stanowisko, wszyscy weselili się ze zwycięstwa i radowali, pojmując, jak było stanowczem i wielkiego dla przyszłości znaczenia. Całą noc przybiegały oddziały z łupem i jeńcem, a król czuwał, odbierając chorągwie i niewolnika, rozporządzając nim tymczasowie do jutra.
Gdy przyszli na miejsce, gdzie obóz rozbić miano, król z konia zsiadłszy, zmęczony pracą i upałem, położył się pod drzewem na łożu usłanem naprędce z gałęzi wiązowych; przy nim pozostał tylko jeden Zbigniew Oleśnicki. Od krzyku i częstych rozkazów w ciągu bitwy dawanych król ochrzypł zupełnie, tak, że ledwie mówiącego dosłyszeć było można. Rozbito namiot, wszedł doń Władysław i zbroje złożywszy, rozkazał jeść podawać co najprędzej; cały dzień bowiem, zarówno z wojskiem, nic w ustach nie miał, i aż o zachodzie słońca dopiero posilił się nieco. O mroku upadł deszcz rzęsisty i lał noc całą, tak, że wielu rannych z obojej strony, porzuconych na placu bitwy, co by przy ratunku wyżyć mogli, pozalewał. Nad ranem herold królewski Boguta ogłosił, iż się wojsko cały dzień jeszcze następny w tem miejscu zatrzyma; a żołnierze mają się zbierać rano pod namiot królewski dla mszy świętej, podziękowania uroczystego Bogu za zwycięstwo i oddawania jeńców wodzom lub królowi.
Mszczuj ze Skrzynna przyszedł z wieścią o zabiciu mistrza, w dowód składając łańcuch złoty z relikwiarzem, który dworzanin jego, Jurga, z zabitego odarł. Słysząc to, westchnął Władysław i łzy mu się potoczyły z oczów nad taką losu dumnych odmianą.
– Oto – rzekł – rycerze moi, jak Bóg karze pychę. Ten, co wczoraj kraje wielkie i królestwa miał pod sobą, który nikogo równym sobie nie uznawał, opuszczony od wszystkich, leży nędznie zabity, pokazując na sobie, jak duma niższą jest od pokory.
Za zdaniem królewskich radców, trzy dni jeszcze leżeć postanowiono w tem miejscu po zwycięstwie, podobno, aby wygranę, otrzymaniem placu widoczną i niewątpliwą uczynić. Pamiętano bowiem, że Władysław Łokietek odwrotem rychłym ku Wielkopolsce, zwycięstwo swe nad Krzyżakami w wątpliwość podał. Był to błąd wielki, o który obwiniają naczelnika rady wojennej, Witolda, i słusznie może. Inni radzili daleko lepiej, aby bez zwłoki dniem i nocą spieszyć pod Marienburg, i oblec miasto, które w chwili powszechnego popłochu, po rozsypce i pogromie, byłoby się bez walki i trudności poddało.
Nieszczęściem przemogli doradzający pozostać na miejscu i to wszystkie następstwa tak świetnego zwycięstwa, wszystkie korzyści jego zniszczyło. Krzyżakom dano czas rozpatrzeć się, uzbroić, zebrać.
Uradowani wygraną Polacy, potrzebowali wytchnąć po niej i nacieszyć nią swobodnie. Obóz legł niedaleko pobojowiska. Sprawiedliwie wyrzucano jako niepowetowany błąd królowi, że spieszącego do Marienburga z posiłkami komandora Świecia, de Plauen, nie uprzedził.
D. 16 lipca, dzień wszedł pogodny, deszcz gwałtowny ustał; i z rana zaraz polecił król szukać ciał mistrza i komandorów dla uczciwego pogrzebu. Wysłano jeńca jednego, dworzanina mistrza, chełmnianina Bolemieńskiego, aby rozpoznał ciało. Ten wskazał je wkrótce, a było przeszyte dwa razy w głowę i piersi; znaleziono także trupy marszałka, wielkiego komandora i reszty znaczniejszych poległych.
Patrzał król na nie gdy je przywieziono, oglądał zadane rany, lecz nie cieszył się, ani śmiał, ani łajał, jak piszą Niemcy, którzy dodają, że podle namiotu królewskiego trup w. mistrza leżał na pośmiewisko i wzgardę; owszem smętny był i łzawy, a kazawszy ciało przyzwoicie okryć, na wozie szkarłatnym, odesłał dla pogrzebu do Marienburga, gdzie w sklepie św. Anny złożone zostało. Reszty pobitych ciała w drewnianym kościółku tennenbergskim pogrzebione były; gdzie zwyciężonych i zwycięzców martwe reszty, z równą okazałością i obrzędem oddano ziemi, na wieczny spoczynek. Ranni Polacy i Krzyżacy, z równą troskliwością leczeni i pielęgnowani byli. Z polskiej strony po obrachunku rycerzy znaczniejszych tylko dwunastu zabrakło, ale ludu mnogo.
Odbyło się dziękczynne nabożeństwo w obozowej kaplicy królewskiej ze śpiewakami wobec całego wojska: odprawiono trzy msze o N. Pannie, o Duchu Św. i Trójcy Świętej. Przy innych ołtarzach śpiewano msze i nabożeństwo żałobne za dusze poległych w boju. Namiot cały przystrojony był w chorągwie pobrane, które rycerze znieśli i dokoła obwiesili; rozpuszczone na wiatr szeleściły wśród śpiewów pobożnych [Długosz].
Potem król znaczniejszych zaprosił do swego stołu, jako Witolda, ks. Janusza i Ziemowita starszego i młodszego ks.ks. mazowieckich a nawet brańców wojennych ks.ks. Konrada Białego oleśnickiego i Kazimierza szczecińskiego, wziętych we wczorajszej potyczce.
Pozostała reszta zakonników w Malborgu z posłami węgierskiemi, Mikołajem de Gara i Ściborem ze Ściborzyc, oczekiwali niespokojnie wieści, gdy jeden z Krzyżaków, zdyszany, unosząc życie z potyczki nadbiegł we zbroi, donosząc o wielkiej przegranej Zakonu i pobiciu wojsk na głowę. Lecz że się u niego dokładnie rozpytać nie było można, wniesiono, że cząstkową jakąś potyczkę przegrali Krzyżacy. W ślad jednak za nim nadbiegli i inni uciekający, potwierdzając wiadomość.
W liczbie tych zbiegów był Piotr Świnka Dobrzyński chorąży, który przed potrzebą do Krzyżaków przeszedł. Ten dopiero całą rzecz opowiedział jak była. Towarzysze Ścibora, Polacy, pełni byli radości, lecz Ścibor nakazał im ją miarkować.
Niemcy ledwie dawali wiarę swej klęsce, aż gdy wszyscy inni uchodzący potwierdzać ją poczęli, uznano nareszcie, że tak być musiało. Naówczas wielka rozpacz opanowała wszystkich, nie widziano nigdzie ratunku, zwątpiono o Zakonie, każdy o sobie myślał tylko.
Gdyby był król naówczas nadciągnął, byłby niechybnie Malborg opanował; kilka dni bowiem upłynęły w smutku, niepewności, naradach, bez żadnej gotowości do obrony.
Ks. Janusz Mazowiecki (czerski i warszawski książę), pamiętny niewoli swej przed sześcią laty u Zakonu, i gorzko mając ją na sercu, poruszony klęską swych nieprzyjaciół, przyszedł przed namiot królewski i naprzód Bogu, padłszy na kolana, potem królowi, Witoldowi i innym panom, dziękował z całem swojem wojskiem za oswobodzenie. Zakończył zaś dziękczynienie temi słowy: – Tobie zaś, N. Panie z mojem wojskiem, mieniem, ze wszystkiem, co mam, z potomkami memi, przyrzekam wdzięczność, pomoc i posłuszeństwo.
Po wspaniałym stole królewskim, kazano żołnierzom oddawać więźniów i sprowadzono ich wszystkich na szeroko rozległą dolinę, gdzie sześciu pisarzy sposobili się spisać ich wszystkich imiona i nazwiska.
Szli więźniowie naprzód przed króla, potem przed pisarzy, osobno rycerze zakonni, osobno Prusacy, Chełmnianie, Inflantczycy, mieszczanie pruscy, Czechy, Morawcy, Szlązacy, Bawarczycy, Miśnijczycy, Austriacy, Reńczycy, Szwedzi, Fryzy, Luzatczycy, Turyngi, Pomorzanie, Szczecińscy, Kaszubi, Sasi, Frankończycy, Westfalczycy itd. gdyż z tylu różnych narodów składało się wojsko krzyżackie; najwięcej w niem jednak było Czechów i Szlązaków. Rozdzielono ich narodami, kazano stawać kołem, a pisarz w pośrodku spisywał imiona, ród, dostojeństwa.
Potem szli dwaj panowie polscy, Zbigniew z Brzezia marszałek i Piotr Szafraniec podkomorzy, każdego więźnia przysięgą i rycerskiem słowem zobowiązując, aby się stawili wszyscy na zamku krakowskim przed Janem Ligęzą z Przecławia, wojewodą łęczyckim, Jaśkiem z Oleśnicy sędzią krakowskim i Przedborem z Przechód podstarościm krakowskim, na przyszły św. Marcin. Potem wziąwszy od nich przysięgę, król prawie wszystkich, krom znakomitszych, wolno rozpuścił. Książąt zaś Kazimierza szczecińskiego i Konrada oleśnickiego, Gersdorfa, Wacława Dunina Czecha i braci krzyżackich zatrzymano i osadzono w zamkach pod strażą, w Łęczycy, Sieradziu, Tęczynie, Lublinie, Sandomierzu, Lwowie i Przemyślu.
Spisywano jeszcze pobranych, gdy Władysław, siadłszy na koń z Witoldem, pojechał oglądać plac boju i trupa, Bolemowski pokazywał pobitych królowi, wymieniając nazwiska; niektórych, jak hr. Vende, sam Władysław poznał. Z tej smutnej przejażdżki Jagiełło wieczorem dopiero powrócił. Wysłano do Polski dla uwiadomienia królowej, arcybiskupa gnieźnieńskiego, pp. rady, akademii i magistratu krakowskiego o zwycięstwie otrzymanem, gońca komornika królewskiego Mikołaja Morawca z Kunoszówki. Na znak posłana chorągiew pomezańska biskupia św. Jana Chrzciciela z orłem. Radość w Polsce i Litwie tak była wielka, jak zwycięstwo.
Król, nadawszy listy do miast Torunia, Chełmna i innych, zalecające poddanie się, d. 17 lipca nareszcie ku Malborkowi wyciągnął.
Jeńców rozpuszczono w drogę, dając im odzienie, żywność i przewodników, aż do Osterode; było ich około 40 000, jak piszą. Wojska posunęły się na zamki pruskie, biorąc je po drodze bez oporu i osadzając polską załogą. Tegoż dnia przyszli posłowie biskupa warmińskiego, oświadczając poddanie się jego i prosząc, aby król dóbr jego oszczędzić kazał. Odpowiedziano im żądając, aby sam biskup przybył ziemie swe poddać i hołd złożyć.
Stan Prus był opłakany i przerażenie największe, bezład zupełny. Zakon tracił wszelką otuchę i nadzieję obrony i gdyby nie odwaga hr. Henryka von Plauen, komandora Świecia, który pośpieszył ostatek sił zebrać i Malborga bronić, Krzyżacy już by się po grunwaldzkiej potrzebie nie podnieśli.
Kraj cały był w rozpaczy, zamki ogołocono, lud rozpierzchły poddawał się wszędzie, grody otwierały bramy; opór zdawał szaleństwem, w samym Zakonie posłuszeństwa nie było. Bracia zabierali, co kto mógł zarwać, rozdzierali skarbce i uciekali do Niemiec; ślachta i mieszczanie pozostałych zmuszali poddawać się królowi. W tak rozpaczliwem położeniu, Henryk von Plauen sam jeden ufał jeszcze w tajemną siłę Zakonu, i podźwignienie się po śmiertelnej klęsce. Wysłany do Pomorza, dla obrony granic, dowiedział się o bitwie pod Tannenbergiem, połączył z hr. Henrykiem von Plauen, stryjem swoim, który za późno przyciągnąwszy, w boju pod Grunwaldem nie był, i trzeciego dnia po odebraniu wiadomości o porażce stanął już w Marienburgu. Tu zebrawszy zrozpaczonych rycerzy na radę, oświadczył im, że postanowił się bronić. Wzięcie stolicy tej stanowiło o losie Zakonu, gdyż król był w myśli zaraz po zdobyciu jej ogłosić rozwiązanie zgromadzenia tego i objąć jego posiadłości.
Zamek malborski wszakże niełatwy był do zdobycia; śpiesznie zebrano żywność, lud z miasta dla obrony jego, a miasto same spalono. Ratusz tylko i kościół jeden zostawując na pogorzelisku.
Oręż, z którego ogołocona była twierdza, ściągniono z krzyżackich zamków pobliższych, żywność także i wszelkie zapasy potrzebne do dłuższego utrzymywania się w twierdzy. Wreszcie most na Nogacie i szaniec broniący go, którego osadzić, dla małej ludu liczby, nie było można, zniszczono całkiem, przystęp z tej strony utrudniając. Dzień i noc pracowano nad odwróceniem grożącego niebezpieczeństwa. Hrabia Plauen obrany zastępcą w. mistrza, gdyż rzeczywistego wyboru dla małej liczby zakonników, uczynić nie było można. Wzmocniono osadę zamkową zbiegami i niedobitkami spod Grünwaldu, a miasta jak Gdańsk i inne, ludzi też zbrojnych dostarczyły. Dwa tysiące ludu składały osadę górnego zamku, a dwa tysiące średniego zamczyska; tysiąc ludzi pod dowództwem stryja Plauena bronili podzamcza, gdzie za pierwszym obwodem murów lud się i mieszczanie schronili.
Gdy tu garść zakonnych sił do obrony się sposobi, Jagiełło idzie na Mohrungen i Hohenstein, gdzie d. 18 lipca obozem się kładnie. Tu posłowie z zamków okolicznych przybywali je poddawać, a król przyjmował klucze i wyznaczał dowódców. W powszechnym popłochu, posłowie węgierscy uszli do Gdańska, zapewne dopominać się pozostałych 20 000 czerwonych złotych, które im w. mistrz przeszły wypłacić tu zobowiązał się. Dziewiętnastego lipca poddał się zamek Mohrungen, który objął Andrzej Brochocki, inne z kolei zdawały się bez wystrzału.
Dnia dwudziestego lipca od Mohrungen przeszły wojska do miasteczka i jeziora Czołpie pod prusmarkski zamek, gdzie obóz rozbito. Preussisch-Mark poddał się; skarbiec i drogie w nim zabrano łupy, ale Jan Socha Nałęcz, po popisaniu skarbca wracający z całym pocztem zabity został, o co posądzano Mroczka z Łopuchowa, któremu zamek był oddany, od czego się on odprzysiągł. Dnia 21 lipca postępowało wojsko pod Jezioro Bolstadtskie u Dzierzgowa; 22 dzierzgowski zamek wzięty, gdzie osada odbiegła ognie na kuchni, piwnice pełne, składy owsa, wina, ryb, piwa, mięsa, zboża i odzienia. Tu wiele szat król na wojsko rozdał i wojsko w żywność się zasposobiło. Dwudziestego trzeciego cały dzień tu spędził król, z kaplicy tutejszej piękne rzeźby na drzewie zabrać i odesłać do Polski rozkazując; 24 o pół drogi między Dzierzgowem a Marienburgiem stanął obóz u wsi i jeziora Starytarg (Altmarkt).
O dwie mile od Malborka, zaszli królowi drogę posłowie Henryka von Plauen, prosząc o bezpieczeństwo i ochronę miasta. Odpowiedziano im przyrzeczeniem ocalenia miasta, które tymczasem spalone zostało.
D. 25 lipca, wyprawione naprzód chorągwie dla zajęcia stanowisk, i wojsko legło nareszcie pod zamkiem Malborskim. Polskie wojsko rozłożyło się od wschodu i południa, litewskie poniżej, Podolanie i Rusini na osobnych stanowiskach w stronie południowej.
Oblężenie odpierane żwawo przez Krzyżaków, poczęło się ustawicznemi szturmami ze strony Polski, Litwy i Rusi, która po kilkakroć usiłowała wedrzeć się do zamku. Ustawione działa niewiele szkodziły oblężonym, chociaż dzień i noc ogień z nich trwał nieustannie. Górny zamek opasany Nogatem, pogorzeliskami miasta i szerokiemi a głębokiemi rowy, nie mógł być strzałami dosięgniony; średni (dwór w. mistrza) od wschodniej strony, działa polskie nadwerężyły znacznie; podzamcze zagrożone było najsilniej przez Polaków. Przecież pomimo usiłowań, nigdzie murów opanować nie było można. Trzy oddziały wojska Jagiełły, działały nieznużone, każdy oddzielnie: na południo-wschód stał król z Polakami, na południo-zachód Litwa i Ruś z Witoldem, dalej od strony południa i północo-zachodu zalegały ordy tatarskie, które aż północo-wschodnią część zamku obejmowały, przechodząc płytkie wody Nogatu. Działa polskie ustawiono na sklepieniu kościoła św. Jana. pozostałego w spalonem mieście.
Oblegającemu wojsku miasta Elbląg i Toruń, musiały dostarczać żywności, wojennych zapasów, prochów i innych potrzeb; za ich przykładem szły i inne miasta. Gdy Tatarowie i Litwa, przeszli Nogat, cała tamta strona wyspy stała się ich pastwą, mieszkańcy uciekać musieli, zabijani, chwytani, a nawet wsie i dalsze osady cierpiały.
Litwa też posuwała się aż do Wisły, skąd ledwie ją lud z Gdańska podesłany potrafił odeprzeć; wycieczki wszakże aż na Nehring nie ustawały.
D. 28 lipca ku wieczorowi, usiłowały dwie chorągwie Oleśnickiego, na kolejnej straży będące, ucierając się z Krzyżakami u podzamcza, wedrzeć na pierwsze wały. Nad zmierzchem dokazały tego i na podzamcze wpadli pierwsi Jakub Kobyliński z Dobiesławem Oleśnickim, idąc z krzykiem ku murom zamkowym. Gdyby za niemi poszła cała wojsk siła z równą odwagą, od pierwszego razu byliby się do zamku dostali przez wyłom, którego nie miano czasu zamurować, a raczej przez wrota jakieś mało obronne. Ale się to nie udało. Późnym wieczorem Krzyżacy spalili most na Wiśle od Tczewa, aby stąd Polacy do zamku przystępu nie mieli, a przez całą noc w drugim zamku wyłomy i bramy pozamurowywano. Tejże nocy król wwiódł działa na świętojański kościół, z których gęsty ogień poczęto; w litewskim też obozie stojące, ciągle były czynne, jedne wkoło ogrodów, drugie od strony Wisły pod górą. Namiot królewski i kaplica stały na wzgórzu nad Wisłą, skąd zamek cały prawie dokoła obejrzeć było można.
Pomimo zdobycia pierwszych wałów, oblężenie to spóźnione, na długie i niepomyślne się zanosiło. Dano czas zebrać się w siły i naradzić komandorom: a tego błędu już nic nie mogło nagrodzić.
Tymczasem miasta pruskie poddawały się z kolei: już w czasie oblężenia Malborga Gdańsk, Elbląg, Chełmno, Królewiec, Świeć, Gniew, Czczów, Nowa Brodnica, Brandeburg, czterej biskupi: Jan warmiński, Arnold chełmski, Henryk pomezański i Jan sambijski osobiście się królowi z ziemiami poddali. Wszyscy po homagialnej przysiędze uwolnieni, a miastom i ziemiom nadane przywileje, zamki osadzone polską załogą i dowódcami.
Gdy król Jagiełło zamki swoim rycerzom rozdaje, zapominając o Litwie, gdyż dwa tylko mało znaczące puścił Witoldowi; gdy zewsząd bogate dary i kosztowności mu zsyłają z łupów zabranych, a król je w znacznej części na polskie i litewskie rozdziela kościoły; – oblężenie bez skutku przedłuża się do końca lipca. Owszem Krzyżacy połączeniem z Inflantczykami coraz się stają groźniejsi, a obrona zamku upartsza. Na prośby o układy Henryka Plauen, gdy się domagano koniecznie zdania Malborga, wszelka nadzieja zawarcia pokoju spełzła. Król Władysław mocen swem zwycięstwem chciał dokonać dzieła i zdobyć gród, ale już było po czasie.
W królewskim obozie drobne niepowodzenia przy przedłużonym oblężeniu czuć się dawały; zagwożdżano działa, mury waliły się na oblegających, konie padały, a z ich ścierwa wylęgłe much uprzykrzonych roje dokuczały wojsku; dostatek tylko żywności, zboża, odzieży i pieniędzy trwał jeszcze.
Wtem dowiedziano się, że mistrz inflancki Hermann ciągnie na odsiecz Malborgowi w osiemset koni i potajemnie przebywa w okolicy Królewca. Król dla dotarcia, posłał Witolda z dwunastą polskieni chorągwiami. Spotkał w. książę mistrza u Pasargi; tu miano się już potykać, ale polscy kronikarze opowiadają, że mistrz inflancki zażądał potajemnego widzenia się z Witoldem. Wiedzieli Krzyżacy, że myśl opanowania Litwy i uczynienia jej państwem odrębnem trwała w umyśle księcia. Za poradą więc króla Zygumnta, a może z własnej głowy, mistrz miał w tem widzeniu się (jak się domyślano), obiecywać Witoldowi, iż Zakon ustąpi mu chętnie Żmudzi i więcej dopominać już nie będzie; wskazywał korzyści przyszłe dla Litwy w połączeniu z Zakonem, a groził, jeśli by Polska w siły się wzmogła, zastraszającemi jej dla niepodległości litewskiej zamiarami.
Wapowski opowiada z podań rozmowę, jaką chytry Krzyżak miał sobie zniewolić Witolda: „Postrzegłszy, że siłą nic nie dokona, udał się do zdrady, zażądał od Witolda bezpiecznego zjazdu i rozmowy, co skoro wyjednał, rzekł z niemiecką chytrością: – »Nie przybyłem z tak małym oddziałem jazdy do Prus dla toczenia wojny, wiem, że wcale nierówną miałbym walkę z najpotężniejszym królem, ale chciałem wstawić się za Krzyżakami i być pośrednikiem pokoju. Zaklinam W. Ks. Mość, abyś się z królem Władysławem porozumiał i nie dopuszczał zupełnej zagłady tego rycerskiego Zakonu Marii Bogarodzicy, pamiętając na to, jakich niegdyś doświadczyłeś od niego dobrodziejstw, tułaczem będąc i wygnańcem z własnej ojczyzny, przyjętym i przez wiele lat łaskawie utrzymywanym przez Krzyżaków. Krzyżacy nie tylko zachowali się względem W. Ks. Mości z należytem uszanowaniem, lecz Litwę nawet, z której was niesprawiedliwość braterska wyzuła, z pomocą ich oręża i dostatków odzyskaliście. Najniewdzięczniejszym byłby, kto by takich przysług zapomniał; teraz pora, teraz czas, abyś nam W. Ks. Mość za dobrodziejstwa otrzymane nagrodził«.
»Niech was to nie zastanawia – mówił jeszcze – że Zakon wprzódy dopominał się u was Żmudzi, do której mniemał mieć prawa, a co jak widzę najwięcej W. Ks. Mość przeciwko nam jątrzy. Trzymaj sobie W. Ks. Mość na zawsze swoich Żmudzinów: ja sam zobowiązuję się słowem mojem rycerskiem, że nigdy z tego powodu między nami do sporu nie przyjdzie«”.
Lecz czego nie nadmienia Wapowski, a co zapewne najważniejszem było w rozmowie, to umiejętny rzut oka na wielkość przyszłą Polski, która, wkrótce Prusy odziedziczywszy, Litwę pochłonąć miała.
Tak Witolda sobie ująwszy, wojsko swoje odesławszy ku Baldze, mistrz sam tylko w pięćdziesiąt koni, prowadzony przez Witolda, zjechał do obozu królewskiego pod Malborg. Chcą kronikarze, żeby już naówczas między nim a Witoldem skryta umowa jakaś zawartą była. Za staraniem i wstawieniem się w. księcia, mistrz inflancki pod pozorem namowy o poddanie wpuszczony został do zamku. Po kilku dniach, naradziwszy się z Henrykiem Plauen o sposobie dalszego postępowania i układach z Witoldem, wyszedł nazad.
Odtąd zastępca w. mistrza ani chciał słyszeć o pokoju. Król już wprzód podawane przez niego warunki odstąpienia ziemi michałowskiej, chełmińskiej i Pomeranii, przyjąć chciał teraz, ale zastępca mistrza zgodzić się na to nie myślał.
Uczuł też Jagiełło odmianę w Witoldzie, który ostygł i na dalszą wojnę i wybierać się począł do Litwy, życząc zaniechać dłuższego oblężenia.
Tymczasem błąd za błędem popełniano: wchód i wynijście z oblężonego zamku było prawie swobodne, a pleban gdański wywiózł z niego 30 000 złotych przeznaczone na zaciągi za granicę. Sam król za późno się opatrzywszy mówił, że oblężenie zmieniało postać, gdyż oblegający stawali powoli oblężonemi.
W sierpniu Witold różne ku temu zmyślając powody, przekładał konieczną potrzebę odciągnienia spod Malborga i powrotu do Litwy; upewniał, że choroby grasują w wojsku jego, nieprzywykłem do zbyt tłustych i pożywnych pokarmów, których Litwini nie używali doma; straszył, że słabość i śmiertelność rozszerzyć się mogą. Próżno król Władysław starał się różnemi sposoby, namowy i prośbami odwrócić to postanowienie, tak szkodliwe dla ogółu, a tak ważnego sprzymierzeńca mu odbierające. Nareszcie widząc Witolda nieporuszonym i co dzień wyraźniej niechętnym, dozwolił mu powrotu do Litwy. Witold oddane mu obwody Balgi i Brandeburga listem do ślachty i dowódców zamkowych, zachęciwszy przed odejściem do wierności i wytrwania, obiecując nagrody, jeśli by zostali przy nim niezłomnie; – obóz swój zwinął i odszedł spod Malborga.
Król obawiając się zasadzek, dał mu dla odprowadzenia go do granic Litwy sześć polskich chorągwi. Zasadzka Inflantczyków czyniła to potrzebnem, gdyż w tajemne umowy, gdyby jakie i były, nie bardzo ufać było można. Polacy odprowadziwszy Witolda, wrócili nazad do obozu pod Malborgiem.
Wkrótce potem odeszli i książęta mazowieccy od króla; oblężenie coraz się cięższem stawało, a chociaż zdrada kilkakroć obiecywała podać w ręce zamek, szczęście Zakonu nie dozwoliło jej przyjść do skutku. Trwało to nieszczęśliwe ubieganie do dnia 19 września, aż nareszcie nic nie uczyniwszy stanowczego, ustąpić musiano. Zakon żył jeszcze na nieszczęście Polski i Litwy.
Po odstąpieniu króla, gdy Krzyżacy zbierali nowe siły, nowe rozpoczynali życie, drogo okupione gromadząc zewsząd posiłki a skutki wygranej pod Grunwaldem w wielkiej części stracone zostały, zawarty rozejm miesięczny, który się przedłużył do zjazdu i zawarcia pokoju w Toruniu.