Kitabı oku: «Litwa za Witolda», sayfa 18
Gdy Krzyżacy wywzajemniając się niszczą Pomorze i ziemię dobrzyńską, wojska króla idą do Królewca na niziny, które się ciągną ponad granicę litewską. Tu za namową i żądaniem Witolda palić i niszczyć miano wzdłuż granic, lecz dla wielkich powodzi i ciągłych deszczów, grzęzawicy i błota, dokazać tego nie było można. Deszcze wzmagały się, a z niemi dróg popsucie.
Pochód stał się ciężkim, a głód w istocie dla przeciętego przez Krzyżaków dowozu żywności i popalonych siół, zagrażał. Od Kruczborga szły wojska na Passargę do Holland, gdzie zamek i miasto oblężono. Tu gdy się Litwini nieporządnemi gromadami za łupem i pochowanym po ogrodach a polach jeńcem upędzać poczęli, uderzyli na nich niespodzianie Krzyżacy i pojmali marszałka (dowódcę) Butryma z Żyrmun i Rusina Mikitę, z wielką liczbą niewolnika. Christburg, Salfeld, Liebemühl, z mnóstwem innych miast i gródków dostały się Polakom. Część wojsk puściła się za łupem nad zatokę, skąd też (z Frauenburga) przyprowadzono pod Holland żywność, wina, bogaty sprzęt itd. Od Holland ustąpili Polacy i wojsko plądrowało pod Elbląg. Około 7 września zdobyło zamek Dzirgo, skąd po spaleniu pociągnęli do Riesenburga, czyli Prabuty, starej osady pruskiej. Gród ten zdobył wprzód Korybut ks. litewski i wziąwszy łup ogromny, spalił; król opatrzył się w żywność i zapasy. Ciągniona pod Bischoffswerder, który zdobyty szturmem; bogata zdobycz dostała się w ręce zwycięzcom. Na radzie postanowiono iść oblegać Toruń i Chełmno. Zamiar ten wydał się i Krzyżacy zręcznie odciągając króla od miast, które by się niechybnie poddały, naprowadzili go pod obronną Brodnicę, wysyłając umyślnie posłańca, który szedł niby z listem od komandora Brodnicy do w. mistrza, prosząc o posiłki i dał się schwytać. Gdy list ten przejęto, postanowiono oblec Brodnicę; król z Witoldem pociągnęli pod nię i rozłożyli się obozem d. 14 września, sądząc, że zamek zaraz się podda, gdy tymczasem przygotowany był do długiej i upartej obrony.
Tu Witold znowu, obawiając się już napadu Krzyżaków od Mazowsza, widząc chybioną wyprawę, począł dnia 21 września usilnie domagać się, aby mu było wolno powrócić. Jakoż choć wszyscy temu byli przeciwni, choć król ciężko się gniewał, odstąpił od Brodnicy. Kronikarze polscy, podejrzewając zawsze Witolda o nieszczere z królem postępowanie, powiadają, że od tego odejścia poróżnili się i skrycie się nienawidząc, źle życzyć sobie poczęli, choć pozory dawnej przyjaźni zachowywali. Witold na próżno starał się potem króla uchodzić i niechęć tę stłumić w samych jej początkach. Wysłał zaraz posłów z bogatemi dary dla króla, ale to nic nie pomogło; panowie polscy którzy się odejściu opierali, nie przestawali też jątrzyć króla przeciwko niemu.
Witold oprócz rachuby, która mu zniszczyć ze wszystkiem Zakon nie dozwalała, a Polsce dać się wznieść kosztem jego na szkodę Litwy, przez dumę także uchylał się z posiłkami, nie chcąc być uważany na równi z innemi posiłkującemi książęty. W. mistrz ucieszył się temu odejściu Witolda, którego znał potęgę, a sądząc, że Jagiełło osłabiony przez to został, postanowił się z nim spotkać i począł iść ku Brodnicy.
Uwiadomiony jednak dokładniej o siłach króla, który przez odejście Witolda, nie tak wielki poniósł uszczerbek, nie ośmielił się wystąpić do boju. Plądrowano i niszczono wokoło, a zabierano jeńców. Pod jednym lubickim młynem wzięło ich razem 60, których królowi siedzącemu u stołu oddano. Oblężenie Brodnicy przeciągało się. Choroby w wojsku żywionym samem mięsem bez chleba prawie, zagęszczały się; gdy nareszcie poseł od króla Zygmunta i legat papieski przybyli pod Brodnicę dla zawarcia choćby czasowego pokoju. Dziewięć niedziel trwało zniszczenie posiadłości zakonnych, gdy nadszedł upominalny list Zygmunta, a potem i legat Gwiller biskup Luzanny nadjechał. Po krótkiem traktowaniu, zawarte przez pełnomocników w obozie polskim zawieszenie broni, na rok od dnia 7 października. [In loco campestri ante castrum Strosberg in terris Prussiae die septima mensis Octobris 1414]. Obie strony zgodziły się zdać spór swój na sąd papieża, króla rzymskiego i książąt a panów Rzeszy w soborze konstancjeńskim; a dopóki pokój przez nich uczyniony nie będzie, wojny poprzestać. Wiele punktów, na które zgodzić się nie było można, odłożono do późniejszego czasu do rozstrzygnienia. Jagiełło między innemi domagał się uwolnienia Plauena i zwrotu zabranych skarbów jego, ale Zakon prośbę tę odrzucił. Król od Brodnicy odciągnął znowu bez korzyści żadnej, prócz, że zniszczył i osłabił nieprzyjaciela. Litwa na wojnie tej nic nie zyskała, chyba rozdrażnienie i niechęć szkodliwą króla i Witolda.
Wysłani zostali natychmiast posłowie na sobór konstancjeński w interesie Polski i Litwy: Mikołaj arcybiskup gnieźnieński, biskup gnieźnieński, Jan kujawski, Jakub płocki, Laskaris elekt poznański, Janusz z Tuliszkowa kasztelan kaliski, Zawisza Czarny z Grabowa. W drodze jeszcze spotkał król Mikołaja arcybiskupa, który dla wzięcia instrukcji na sobór nadjechał, i opatrzony przez króla darami przeznaczonemi dla osób różnych w Konstancji, odjechał śpiesznie, gdyż i krzyżaccy posłowie także tam już ciągnęli.
Nie chcąc rozrywać na części czynności posłów polskich w rzeczy z Zakonem na koncylium w Konstancji, namienim tu krótko, jakie były i co wyjednać potrafili. Posłowie ci przybyli do Konslancji d. 27 listopada 1414 r. w bardzo wspaniałym orszaku i weszli na kongregację d. 4 Grudnia (dzień św. Barbary). Odtąd wpływali z innemi do sporów i zajść, które wstrząsały soborem. Polska jednak i nieporozumienie jej z Zakonem, choć dosyć często, ale przelotnie tylko zwracały uwagę ojców, zajętych nierównie ważniejszemi dla chrześcijaństwa sprawami. Sprawa Hussa, wyjazd papieża, interesa Kościoła, odwodziły od mniejszych, podrzędnych poddanych rozwiązaniu koncylium zagadnień. Nieprędko nawet przyszło mówić o tem, gdyż przy samem otwarciu papież, potem jego ucieczka, zabiegi cesarza, Hieronim z Pragi, Petit i tysiąc podobnych rzeczy, nie dozwalały wnieść rzeczy polskich. Kto wie, czy staraniem Zakonu nie było usunąć ile możności rozstrzygnienie sporu.
Biskup Jakub poznański, arcybiskup gnieźnieński kilkakroć wprzód o sprawach kościoła powszechnego odzywali się (sesja piąta), nim do mówienia o Polsce przyszło. List apologetyczny soboru do królów polskiego i francuskiego czytany był na szóstej sesji; po ósmej arcybiskup gnieźnieński wezwany został do komisji z arcybiskupem rypeńskim i bisk. Ratysbony dla narady o jednoczeniu kościoła, (d. 4 maja 1415). Między ósmą a dziewiątą sesją dopiero [Van der Hardt], naznaczono komisarzy dla roztrząśnienia sporu Zakonu z królem polskim, z powodu wezwania króla, który listem do koncylium i całego chrześcijaństwa skarżył się na Zakon. Naznaczył sobór kardynała Zabarelle i dwóch deputowanych z każdego narodu (natio) w soborze, dla rozbioru sprawy, który bardzo się długo i opieszale dokonywał, (było to już około 10–12 maja 1415 r.). Na sesji trzynastej [Van der Hardt. t. III. s. 9–10] Paweł Włodzimierski kustosz Krakowski, jeden z posłów króla polskiego, przedstawił soborowi od króla traktat pod tytułem: Demonstracji, dowodzący przeciwko rycerzom Zakonu niemieckiego, iż chrześcijanom nie wolno było siłą oręża nawracać niewiernych, ani ich dóbr zagarniać z powodu wiary. Traktat ten wprost obwiniał papieżów i cesarzów, którzy nadali rycerzom ziemie pogan, dozwalając ich mieczom nawracać; z czego korzystając zakonnicy owładali Prusami, Inflantami i przyległemi krajami. Paweł Włodzimierski dowodził w swoim traktacie, że postępowanie przeciwne było prawu przyrodzonemu, prawu boskiemu i że go ani nadania papieżów, ani cesarskie wymówić i upoważnić nie zdołają. Pismo to czytano na zgromadzeniu narodów w soborze, traktowano tę kwestię, ale jej nie śmiano rozstrzygać. Sprawa Jana Petit, o którą naglono, nie dała się nad tem dłużej zastanowić.
Dopiero d. 16 września (czy nawet później nieco) 1416 roku przyszły listy (które czytano na dwudziestej pierwszej sesji) od Witolda, króla, w. mistrza i Uniwersytetu Krakowskiego. Władysław w liście swym winszował soborowi gorliwości, z jaką się dla wyniszczenia herezji przeciwko niej objawił; poklaskiwał staraniom o jedność kościoła; oznajmiał, że rozejm naznaczony święcie zachowuje. W. mistrz toż samo prawie pisząc, prosił o stały pokój między Polską a Zakonem, którego dotąd na próżno od soboru wyglądano. Tejże treści były listy Witolda i Uniwersytetu. My, napomknąwszy o tem, a resztę odkładając do właściwego miejsca, wracamy do dziejów naszych.
Odprawiwszy posłów do Konstancji, król Jagiełło z Niepołomic przybył do Litwy i w Grodnie święta Bożego Narodzenia przepędził, widocznie gniewnym okazując się i nieprzyjaznym Witoldowi za odejście spod Brodnicy. Unikał w. księcia, nigdy łagodnie zbliżyć się doń i przemówić nie chciał, z widoczną trwając urazą.
Radcy polscy, którzy pierwsi może byli sprawcami tego poróżnienia, teraz lękając się go, bo wiedzieli, co pociągnąć za sobą może, na próżno starali się złagodzić króla i pojednać ich obu. Za ich pośrednictwem i naleganiem przyszło do zgody powierzchownej; a Jagiełło jeśli nie przebaczył Witoldowi w duszy, podał mu rękę przynajmniej dla oka ludzkiego.
1415
W czasie jeszcze pobytu Jagiełły w Grodnie, metropolita Focjusz znajdujący się podówczas w Smoleńsku, chciał wobec króla przejednać Witolda, który mu był widocznie nieprzyjazny. Ruś dotąd zostawała w rzeczach wiary pod opieką Witolda; dozwolonemi nawet były nawracania na obrządek wschodni w samej Litwie, gdzie około 1404 roku Antoni biskup turowski za wiedzą i pozwoleniem w. księcia chrzcił i nauczał, co Krzyżacy wyrzucali Witoldowi. Witold jednak zamyślał zawsze, jeśli nie o połączeniu kościołów obu obrządków (jak z prześladowania późniejszego tegoż biskupa, złożenia go z biskupstwa przez metropolitę Cypriana i z postępku z władyką łuckim w r. 1401 domyślać się można), to przynajmniej o niezależności duchowieństwa Rusi południowej od metropolity moskiewskiego. Wiadomo, że Witold miał zamiar zwołać biskupów Rusi południowej, odsądzić Focjusza z powodu jego łakomstwa i niedbalstwa od zwierzchniej władzy i ustanowić osobnego metropolitę w Kijowie, który by w niczem od Moskwy nie zależał; przez co związki duchownych z krajami naówczas nieprzyjacielskiemi zerwane by zostały. Focjusz uwiadomiony o tem, pragnął ze Smoleńska udać się do Grodna, prosząc o zwrot pod władzę swoję prowincji ruskich i odjętych z Kijowa dochodów; lecz Witold myślący o utworzeniu metropolii kijowskiej, odmówił mu i wrócić polecił do Smoleńska, skąd Focjusz udał się zaraz do Moskwy.
Około Nowego Roku król pojednawszy się z Witoldem, z Wilna udał się do Parczowa do królowej; później objeżdżał kraje polskie, Podole, Pokucie, Halickie itd. W Śniatyniu Aleksander wołoski składał hołd królowi. Cesarz i patriarcha konstantynopolitański przysłali posłów, prosząc o pomoc w żywności, uciśnieni będąc od Turków. Wysłano zaraz ładowne zbożem statki z portu Chadzi-Bej (dziś Odessa): „który port był natenczas w dzierżeniu litewskiem”, pisze Stryjkowski.
Król przez Kobryń, Turzysko, Myto, udał się do Litwy na wezwanie Witolda.
Między Kobryniem a Mytem napadło króla zaćmienie słońca (feria 6-ta post octavam Corporis Christi tertiarum hora) wpośród drogi. Niespodziewający się tego wypadku, naprzód zdumieli, potem poklękli i modlić się zaczęli; była bowiem ciemność tak wielka, że ptaki na ziemię padały i gwiazdy się na niebie ukazały [podobnie opisuje zaćmienie 1560 w Koimbrze Keppler, Astron. pars. opt. 200] – król zastanowić się w drodze musiał i czekać, aż przeszły ciemności; jechał potem dalej na Wołkowysk, Wasiliszki i Ejszyszki, do Trok. Naprzeciw niego o milę wyjechał Witold z mistrzem inflanckim Landerem Spanheim z pokorą, ale wesołą twarzą go przyjmując, i do górnego zamku wśród jeziora wiodąc z całym dworem. Nazajutrz wprowadziwszy króla do skarbcu swego, ofiarował mu w podarunku 20 000 kop groszy praskich szerokich (inni piszą 30 000 czerw. złot.), czterdzieści szat sobolich, sto fryzów i sto szat z złotogłowiu i purpury; dwór też królewski wspaniale przyjmował i obdarował także. Miarkować można, jakie były dostatki tego, który podobno dawał podarunki. Dary Witoldowe król do skarbu krakowskiego odesłał przez podkanclerzego Dunina i innych przybyłych panów, a potem rozdał między dworzan swoich.
Z Trok król z Witoldem, pojechali do Kowna, skąd wodą płynęli do Wielony, dla obejrzenia niedawno odbudowanego zamku. Witold potem w Kownie pozostał, a król jechał jeszcze do Wiłkomierza nad Szwentą i do Dubinek, gdzie też niedawno wzniósł był Witold twierdzę; z Dubinek zaś do Niemenczyna, Birż i Kostery, łowami się bawiąc. Były w Kownie zamierzone z Krzyżakami umowy, ale te do skutku nie przyszły. Na Narodzenie Najświętszej Panny powrócił Jagiełło do Wilna z łowów, a tu siedem dni zabawiwszy, udał się do Polski i częścią lądem, częścią statkami Słuczą, Prypecią, potem przez Gródek, Łuck, Włodzimierz, Luboml, Chełm, Krasnystaw.
Witold z Dobroslan króla pożegnawszy, wrócił do Litwy; tu za nim przybył od koncylium wysłany Janusz z Teliskowa z listem od soboru. Wzywającym do posiłkowania Węgrów przeciwko Turkom i do przepuszczenia Krzyżaków idących także w pomoc Węgrom przez kraje polskie i litewskie. Ten odebrawszy przysięgę od króla, pośpieszył odebrać ją od Witolda.
Wskutek listów koncylium i prośby cesarza Zygmunta, który polecił Witoldowi pod niebytność swą Węgry, wysłane zostało do Mahomeda oblegającego Bośnię poselstwo polsko-litewskie, mające na czele Skarbka z Góry i Grzegorza Armeńczyka. Posłowie ci wyjednali zawarcie rozejmu na lat sześć, a nawet wydanie jeńców. Wpływ Witolda wiele się do pozyskania tak korzystnych warunków przyłożył.
Zakon niezgodami wewnętrznymi szarpany, był w coraz opłakańszem położeniu; lękał się wojny, a odwrócić jej ani siły, ani postanowienia nie miał. Rokowania o każdą rzecz szły trudno, tak że w Polsce i Litwie zamiana jeńców niełatwo przychodziła do skutku [Marienb. Dienst. ver Themi. 1414 List. W. M. do Witolda]. Później nieco, wskutek zażaleń do soboru, nastąpiła umowa w Gniewie, w części o jeńców, w części o wolny spław na rzekach pruskich i polskich a litewskich dla kupców. Wskutek tego dany Freibrief kupcom polskim i litewskim na rzekach Wiśle i Niemnie żeglującym, w zamian za podobny dla Prusaków [Marien. Dominica Ramis palmar. 1415].
Wkrótce też handel drzewem do Gdańska z Litwy tak się stał znaczącym, że ujście Motławy zawalone było niezliczonemi pasami. Jakieś nieporozumienia, a raczej wzajemna nieufność sprawiła, że i Freibrief cofnięto wkrótce, i umowy o więźniów znowu się utrudniły.
Słabego wszystko zastrasza: Zakon z poselstwa jakiegoś, króla duńskiego do Polski i Litwy, wniósł zaraz o związkach jakichś z Danią na siebie wymierzonych. Wojna tem straszniejszą zdawała się teraz Zakonowi, że się pomocy żadnej spodziewać nie mógł z Niemiec, gdzie krewni i przyjaźni Plauena wielce mu szkodzili.
Umówiony zjazd na Zielone Świątki pod Słońskiem z mistrzem inflanckim Teodorykiem Tork, który w Trokach d. 15 czerwca na piśmie się do tego zobowiązał, nie doszedł, z powodu przypadkowego najazdu na Orłów i Murzynów.
Mistrz inflancki na nowo tegoż roku w Trokach (lipiec) traktował o pokój z Witoldem, i chciano ustąpienia Orłowa i Murzynowa, a Zakon ustąpić się wzbraniał, oczekując sądu Soboru, do którego wysławszy posłów swoich, najlepsze wyroku miał nadzieje.
Taka była w Zakonie bojaźń Litwy, takie podejrzenia nieustanne, że najmniejszy cień olbrzymiał w oczach Krzyżaków; którzy ludzi niewinnych jak Swalma puszkarza, zbiega posądzonego o namowy do psucia dział w Malborgu, chwytali i ścinali.
Kościół wschodni, jak wyżej powiedzieliśmy, był dotąd pod naczelnictwem Focjusza, który razem moskiewskim i kijowskim będąc metropolitą, zaniedbywał obie powierzone mu owczarnie. Może sprzeciwienie się jakie samowładnemu Witoldowi, może upór w nieprzystąpieniu do zamierzonej jedności Kościołów, albo, co najpodobniejsza, chęć zupełnego wyrwania spod władzy metropolitów za granicą państwa żyjących, litewsko-ruskich prowincji, skłoniły wreszcie Witolda do stanowczego kroku. Focjusz już w r. 1414 nie dostał dozwolenia przybycia do Grodna, odebrano mu dochody z Kijowa i zarząd diecezji; aż w celu złożenia go i obrania nowego metropolity dla Rusi litewskiej wyznaczony sobór biskupów ruskich w Nowogródku litewskim. Wysłany do Konstantynopola Grzegorz Cemblak Bułgarzyn z prośbą od w. księcia do cesarza i patriarchy, aby był na metropolitę wyświecony. Lecz tam za staraniem Focjusza odmówiono mu poświęcenia.
Naówczas przeprowadzając myśl swą do skutku, Witold zebrał w Nowogródku zjazd biskupów. Teodozjusz połocki, Izaak czernichowski, Dionizy łucki, Harasym włodzimierski, Eutymiusz turowski, Chariton chełmski, Sebastian smoleński, odebrali polecenie obrania Cemblaka, bez odnoszenia się do patriarchy konstantynopolitańskiego, na metropolitę Rusi południowej. Sam Witold przewodniczył soborowi i d. 15 listopada obrany przez biskupów Cemblak, człowiek nauki wielkiej i rozumu, który pomimo prześladowań Focjusza na stopniu swojem utrzymać się potrafił. Wielki ten krok do zjednoczenia władzy i kościołów w państwie, jest dowodem, jak Witold pojmował niezależność Litwy i jak do niej ustawicznie wszelkiemi dążył drogami. Powodem pozornym do usunienia Focjusza było niedbalstwo jego w zarządzie diecezją i chęć zapobieżenia wywozowi sum znacznych z kraju do Moskwy.
W istocie chodziło o zjednoczenie kościołów i niepodległość cerkwi litewskiej, obrządku wschodniego. Za powód obrania w akcie elekcji położono długie ociąganie się patriarchy z naznaczeniem metropolity dla Rusi południowej, przedajność cesarzów konstantynopolitańskich, którzy po trzech czasem razem metropolitów mianowali, przykład Bułgarów i Serbii, stanowiących sobie metropolitów. Cemblak wysłany do Carogrodu, do patriarchy i cesarza Manuela Paleologa, przybył potem na Sobór Konstancjeński w r. 1418 d. 19 lutego z poselstwem greckiem od Manuela i Józefa patriarchy z jakiemiś carzykami tatarskiemi i dziewiętnastu biskupami wschodniego Kościoła. Ale poselstwo to nic dla zjednoczenia kościołów uczynić nie potrafiło.
Duchowieństwo ruskie podzieliło się obiorem Cemblaka na dwa stronnictwa: jedni zostali pod zwierzchnictwem Focjusza, drudzy słuchali nowego metropolity.
1416
Gdy z Polską ponawiane układy, zawsze trudno do skutku przychodzą, a lada spór o pograniczne kupieckie zatargi wojnę wyradza, w Paryżu posłowie pruscy i polscy, z cesarzem tam pojechawszy z Konstancji, za pośrednictwem Zygmunta i Karola VI króla francuskiego zawarli rozejm od dnia 8 września do 12 lipca następującego roku. Z jednej strony pełnomocnym był arcybiskup gnieźnieński z towarzyszami, z drugiej komandor toruński. Umówiono się dać w zakład cesarzowi zamki Murzynów, Orłów i Nową Wieś (Neuendorf). W sprawach litewskich rozejm nie stanowił nic nowego.
Nim o tem wieść przyszła, był zjazd w Gniewkowie kujawskim z królem, dla uprzątnienia niektórych trudności. Na niem już Krzyżacy chwalili się, że brodnicki rozejm Witold ściśle zachowywał, granice od niego mieli spokojne i rychło spodziewali się zupełnego z tej strony ubezpieczenia.
W Trokach dwakroć mistrz inflancki spory z Witoldem zachodzące załatwił, usiłując wymóc zrzeczenie się Żmudzi, którego jednak nie otrzymał. Starano się także o oznaczenie granic od Kurlandii. Witold z Zakonem, w miarę wzrastającej obojętności dla Polski, w coraz ściślejsze zachodził stosunki.
Rokowania Zakonu o pokój, więcej obchodziły Polskę niż Litwę; w. księżę też coraz skłonniejszym okazywał się do położenia końca nieustannym zatargom z Krzyżakami. Ci, zawsze podejrzliwi, przypisywali to obawie napadu Tatarów, na których całych sił potrzebował. W lecie mistrz inflancki zawiązał z Witoldem nowe układy o osobisty zjazd króla polskiego, Witolda i w. mistrza. książę zgadzał się na to, pragnąc pokoju tak dalece, że robił nawet dla otrzymania go nadzieje powrotu Żmudzi, powiadając, że od niego zawsze przyjaźnią i dobrocią więcej zyskać można niż siłą i groźbami. Ale w. mistrz najszczerszym nawet oświadczeniom nie ufał, w nieustannych trwając podejrzeniach. Dopiero na zapewnienia mistrza inflanckiego, że Witold szczerze pokoju żąda i do niego króla skłonić pragnie, na ten zjazd zezwolił. Wkrótce potem książę doniósł mistrzowi, że sam król na zjeździe znajdować się nie może, ale przyśle od siebie pp. rady; na co mistrz odpowiedział, iż także znajdować się tam nie będzie. Za staraniem jednak Witolda Jagiełło przybyć się zobowiązał; znowu więc zjazd uchwalony z wyraźnem zastrzeżeniem ze strony mistrza, iż układy poczynione, w niczem sądu króla rzymskiego i koncylium znosić i unieważniać nie mogą.
Zjazd naznaczony pod Wieloną, we dwa tygodnie po św. Michale. Z Polski przybyli nań z królem Wojciech Jastrzębiec biskup krakowski, Jan z Tarnowa krakowski, Mikołaj z Michałowa sandomierski. Sędziwój Ostroróg poznański wojewodowie, Zbigniew z Brzezia marszałek koronny i inni radę składający; w. ks. Witold w orszaku swojego dworu; w. mistrz z inflanckim, biskup pomezański, starszyzna Zakonu, prałaci, rycerze, radcy miast, arcybiskup Rygi, biskup Dorpatu itd.
Za pierwszy warunek podano to, co już unieważniało rokowanie, aby Zakon nic z sobie nadanych ziem nie był zmuszany odstąpić, od kogokolwiek bądź darowizny te pochodziły. Król ze swej strony chciał ziem, jakie mu ofiarowano pod Brodnicą. Z obu stron żądania były za wielkie; Litwa miała na tem pozyskać Żmudź i owę Prusom nadaną Sudawii połowę do granicy Mazowsza; Polska więcej daleko. Zjazd poczęty takiemi punktami zasadniczemi układów, musiał spełznąć na niczem; mistrz jeszcze okazał się względem króla dumnym i zuchwałym. W gniewie, że nic nie uczynił, nie widząc się nawet ni pożegnać nie chcąc króla i Witolda, rankiem odjechał. Ani do bliskiego o strzał z łuku namiotu Władysława, ani ze statków stojących przed namiotami w. księcia wysiąść nie chcąc do niego, odjechał nagle; o co się król nawet uskarżał do cesarza. Ta duma i jakieś znowu zaufanie w swych siłach, ostrzegać się zdawały, że Krzyżacy podżegali Tatarów na Polskę i Litwę, i z niemi razem napaść je umyślili.
Z Wielony król i Witold pojechali do Kowna, gdzie 3 000 Żmudzinów obojej płci ochrzciwszy znów, rozdawszy im szaty, do domów ich rozpuszczono. Odpuściwszy pp. polskich, król i Witold pojechali z Kowna do Trok. Tu nadjechał z późnem przeproszeniem i wymówkami od w. mistrza, inflancki, ale rozjątrzył tylko słuszną urazę króla, i Witolda nawet oburzył. Król polując w Litwie, Boże Narodzenie w Grodnie przebawił; nareszcie troskliwy o nawrócenie Żmudzi, wysłał od niej poselstwo do soboru w Konstancji w liczbie sześćdziesięciu panów, na których czele stali Jerzy Gedygold, Jerzy Bolimin, Nadobowicz i dodany im Polak Mikołaj Sępiński. Ci posłowie w r. 1416 przybyli w listopadzie do Konstancy, gdzie dnia 25 stawili się na dwudziestej sesji przed dostojnem zgromadzeniem [Van der Hardt, IV, 546] prosząc, aby im sobór pokój od Zakonu zapewnił i dozwolił dokonać poczętego dzieła nawrócenia. Prosili oni, aby Krzyżacy nie wydzierali im swobód dawnych, nie pastwili się nad niemi; aby w interesie wiary, do której poznania i rozszerzenia u siebie czasu i swobody potrzebują, wojną trapić zakazano Krzyżakom kraj nawracający się; aby im dano duchownych, potwierdzono kościół katedralny już zbudowany i nadany itp. Koncylium na kongregacji szczególnej uradziło polecić Zakonowi, aby ich nie trapił najazdami; dla nawracania zaś postanowiło wysłać kardynała, dwóch sufraganów i trzech doktorów. Kardynał Raguzy sam się do dzieła tego ofiarował. Dla uspokojenia zaś, koncylium, usuwając Żmudź spod opieki Zakonu, oddało je pod zwierzchnictwo cesarza, biskupom poleciło zostawić zarząd duchownym z surowym zakazem Krzyżakom mieszania się w ich czynności. Ustanowienie katedry, urządzenie hierarchii kościelnej, wyświęcenie biskupów, dopełnić mieli arcybiskup lwowski Jan Rzeszowski i Piotr biskup wileński.
Arcybiskup gnieźnieński, który w Paryżu z cesarzem będąc, znalazł tam książkę Jana Falkemberga dominikana z klasztoru kamienieckiego, napisaną przeciwko królowi polskiemu, Witoldowi, Polsce i Litwie z natchnienia Krzyżaków, a zawierającą najobrzydliwsze potwarze i zjadłe obelgi, za powrotem swoim do Konstancji dowiedziawszy się, iż mnich ten znajdował się na koncylium, postarał się natychmiast, aby go uwięziono. Laskaris elekt, biskup poznański, przyłożył się także do schwytania mnicha potwarcy, którego książka pełna złości, zawierała niepojętej zuchwałości propozycje. Był to rodzaj odezwy do królów i panów chrześcijaństwa wzywający do wytępienia Polaków, do zabicia ich króla, do wojny przeciwko nim, za którą nagrodę obiecywał królestwo niebieskie. Dowodził w niej, że król polski jest bałwanem, a wszyscy Polacy przy nim stojący bałwochwalcy; że Polacy i ich król są godni nienawiści, heretycy i bezwstydni psi, liżący womity swych nieprawości; że wszyscy, co się na zniszczenie Polski i króla jej połączą, zasłużą na życie wieczne; że większą jest zasługą zabijać Polaków niż pogan, którzy nie tyle co oni straszni są Kościołowi powszechnemu; że Akademia, której Jagiełło był głową, heretycką jest, od Kościoła chce się odszczepić i wydaje dzieła bezbożne. Wreszcie zwoływał królów i książąt, aby się połączyli na Polskę, dla otrzymania nagrody w niebie: aby szli zniszczyć królestwo, a Polaków i ich króla powieszać na szubienicach przeciw słońcu: groził sprzymierzeńcom i posiłkującym króla, piekłem, pisząc, że walczący za Jagiełłę potępieni są, a żyjący u boku jego nie mogą mieć rozgrzeszenia, chyba w wypadku śmierci i to od papieża itp.
Szkaradna ta odezwa wniesiona przed koncylium, wzbudziła powszechne oburzenie; wszyscy duchowni uznali ją godną srogiej kary. Najsrożej powstał na jej autora Franciszek kardynał florencki, grożąc mu więzieniem wiecznym. Z wyroku całego soboru Falkemberg uwięziony natychmiast, a książka osądzona i potępiona jednogłośnie: ale Krzyżacy uląkłszy się publicznego wstydu, gdyby w całem koncylium uroczyście wyrok ten ogłoszony został, postarali się go wstrzymać. Papież teraźniejszy, który będąc kardynałem, sam podpisał potępienie książki, na usilne prośby Zakonu nie chciał już wyroku poprzedniego potwierdzić lub przynajmniej usiłował ułagodzić. W miejscu słów: Libellus erroneus et haeresi plenus, książka błędna i herezji pełna, chciano wcisnąć wyrazy: Libellus falsus et piorum aurium offensivus, książka fałszywa i pobożne uszy obrażająca. Polakom bardzo o to chodziło, aby jak najsrożej potępioną dla przykładu została.
Dokazać przecież tego nie mogli: nie chcąc odkładać reszty tej sprawy do lat następnych, opowiemy jak się skończyła.
Obrażeni odmówieniem potępienia publicznego przez papieża Polacy, odwołali się do przyszłego soboru, a nawet elekcji Marcina V uznać nie chcieli. Francuzi przyszli im w pomoc, gdyż Jan Petit i Falkemberg w zasadach bardzo się do siebie zbliżali. Ale ani Francuzi, ani Polacy nie potrafili wyrobić publicznego potępienia dla siebie, chociaż koncylium nawet nalegało o to u papieża, obawiając się przy zajątrzenia umysłów, odszczepieństwa.
Na czterdziestej piątej sesji ostatniej znowu Polacy silnie dopominali się wyroku; tu papież dowiódł, jak sprzyjał Zakonowi i jak pragnął oszczędzić mu wstydu.
Już uroczyste Amen zamykało zebranie, a biskup Katany mowę pożegnalną rozpoczynał, gdy Kasper z Peruzy, adwokat konsystorza, wstał pokornie, prosząc papieża od posłów polskich, przy których siedział, aby koncylium przed rozwiązaniem swem, publicznie potępiło książkę Jana Falkemberga, zawierającą heretyckie i szkodliwe królestwu i królowi polskiemu wnioski, o której już zawyrokowali komisarze co do wiary, potępiły je pięć narodów w soborze i całe kolegium kardynałów jednozgodnie.
Paweł Włodzimierski, jeden z posłów polskich, widząc, że adwokat w prośbie swój o czemś zapomniał, wstał dla odczytania z papieru żądań, ale papież nakazał mu milczenie i oznajmił – „że przyjmuje powszechnie i niezłomnie wszystko to, co postanowiono w materii wiary w teraźniejszym soborze conciliariter, to jest synodalnie i w pełnej sesji, ale nie co by inaczej uchwalone było”.
Chciał przez to rozumieć, że nie potwierdzał tego, co same nacje (narody) stanowiły, a nie potwierdziło całe zgromadzenie.
Paweł Włodzimierski nie zrażając się tem, chciał czytać dalej, ale Marcin V zakazał mu dalej mówić pod klątwą. On więc zaprotestował tylko w imieniu króla polskiego i w. ks. litewskiego, odwołując się do przyszłego soboru i prosząc o akt apelacji. Ale papież wprzód jeszcze wydał bullę zakazującą odwołania od papieża do soboru.
Marcin V, wyjeżdżając do Rzymu, zabrał z sobą uwięzionego Falkemberga, który kilka lat jeszcze przesiedział zamknięty. Wypuszczono go, gdy odezwę swą odwołał. Odwołanie to przywodzi Długosz. Puszczony na swobodę Falkemberg udał się do mistrza Zakonu po zapłatę za swoje potwarze, ale w Toruniu Paweł Russdorf dał mu tylko cztery kopy groszy, wzgardliwie wyrażając się, że książka jego więcej wartą nie była i więcej szkody niż korzyści Zakonowi przeniosła. Rozzłoszczony mnich rzucił mistrzowi w oczy pieniądze, zelżył go i złajał; Russdorf kazał go precz wyrzucić, inni mówią utopić. Wyratowawszy się z Torunia za pomocą mieszczan tamtejszych, powrócił do Kamieńca, tam nową odezwę przeciwko mistrzowi i Zakonowi napisał. Śpieszył z nią na sobór bazylejski, gdy w drodze schwytany został przez przyjaciół mistrza, odarty z papierów i wszystkiego, co miał. Pomimo tego dostał się do Bazylei, skąd powróciwszy do Lignicy, w diecezji wrocławskiej umarł.
Książka Falkemberga była widoczną zapłatą za traktat Włodzimierskiego na trzynastej sesji podany, z tą różnicą, że rozprawa kustosza krakowskiego sobór tylko i to na chwilę zajęła, gdy Falkemberga potwarze arcybiskup gnieźnieński znalazł rozsiane w Paryżu.
Kronikarze polscy, może nie bez przyczyny, przypisują napad Edygi carzyka ordy kipczackiej czyli wołgskiej, poduszczeniu krzyżackiemu. Dla Zakonu wszystkie środki były dobre, byle trafiały do celu.
Śmiały ten najeźdźca, który raz już zwyciężył Witolda u Worskli, wpadł nagle na Ukrainę z ordami swemi, spustoszył ją i posunął się do Kijowa. Zamek tylko broniony przez Polaków i Litwinów ostać się potrafił; miasto, kościoły, cerkwie, monastyry, ozdoby starego grodu, drugi raz poszły na wieki w perzynę. Złupiono nielitościwie stolicę Rusi, kilka tysięcy ludu poszły w niewolę, a Kijów na długie lata niezatarte nosił najazdu tego ślady. Cofnęli się Tatarowie śpiesznie po dopełnionem zniszczeniu, ale straty były ogromne.