Kitabı oku: «Litwa za Witolda», sayfa 8
1399
Widzieliśmy już nieraz w ciągu poprzedzających dziejów, czem była Żmudź, teraz Zakonowi ustąpiona; odznaczały ją: silne przywiązanie do wiary, uczucie i zamiłowanie swojego bytu niezależnego; już siła ludu, już samo położenie wśród rzek i lasów, czyniły ją niedostępną i trudną do zdobycia dla Zakonu. Napadana, niszczona, wstrzymywała najazdy i oddawała je mściwie; – chrzest jeszcze tu był nie doszedł. Zakon otrzymawszy kraj ten od Witolda, postanowił opanować, co nie było łatwem, gdyż dotąd imieniem wielokroć będąc jej panem, nigdy do posiadania rzeczywistego przyjść nie mógł.
Trochę gości zagranicznych, mianowicie Francuzów, skłaniali do wyprawy: zima tylko niepomyślna wstrzymywała pochód.
W początku lutego w. marszałek Zakonu Werner von Tettingen z gośćmi, wpadł ku Miednikom, które przymierzem zajęte nie były. W tymże czasie wojsko inflanckie wtargnęło w północną część Żmudzi, a lud zebrany wyszedł przeciwko niemu. Marszałek plądrował dni cztery bez oporu, ogniem i mieczem kraj niszczył, wziął dziewięciuset jeńców i szybko z niemi ustąpił.
Gdy Inflantczycy też po dziesięciodniowem pustoszeniu z tysiącem jeńców i pięciuset końmi zrabowanemi cofali się, Żmudzini obrócili się na oddział pruski, który spiesznie granice przeszedł, nim napadnięty został.
Takiemi to wyprawy, rzezi i mordów pełnemi, Zakon dopełniał ślubu walczenia z pogany! Żmudź pogańska, z której chrztem się ociągał z dawna, potrzebna mu była jak zwierzyniec dla krwawych łowów. W lecie wyszli znowu Prusacy plądrować dni jedenaście; ale ludzie uszli wcześnie, zniszczono tylko zboża i posiewy. Gości nie było, pasowano więc na rycerzy pachołków pruskich na zgliszczach.
Opuszczenie Żmudzi przez Witolda mogło i powinno było kraj ten nieszczęśliwy na wieki od niego oderwać; zdawał się bowiem nie patrzeć nawet na srogie pustoszenie tej ziemi braterskiej Litwie. Los pomścił tę obojętność występną, klęską niespodziewaną, która była jakby powtónem oznajmieniem Witoldowi, iż zszedł z drogi wielkiej i prawej.
Okupiwszy drogo pokój i bezpieczeństwo Litwy od Zakonu, Witold myśl swą zawojowania Tatarów, podbicia ich i rozszerzenia kosztem ich władzy swej w Rusi, chciał przyprowadzić do skutku. Wielkie siły na ten cel zgromadzać się poczęły.
Tymczasem Nowogrodzianie, których z pomocą Krzyżaków miał nadzieję pod opiekę swoją zagarnąć i uczynić sprzymierzeńcami Litwy, uciekli się do W. Ks. Moskiewskiego, lękając się zapewne Witolda, aby zbyt chciwy władzy, raz stawszy się panem, nie chciał przywłaszczyć sobie całego rządu kraju, zmieniając dawne jego prawa.
Obrażony tem Witold, nagle zerwał z Nowogrodem, odesłał traktaty dawniej zawarte i wypowiedział wojnę. Nowogród zwrócił W. Ks. Litwy listy pokoju wzajemnie, sposobiąc się do oporu.
Lecz myśl podbicia Tatarów nie dozwoliła Witoldowi iść na Nowogrodzian, odłożył to na później, całemi siły gotując się z Tochtamyszem, którego prowadził na najeźdźców Rusi. Zamierzał pokonać wszystkie ich ordy, zwyciężyć Tamerlana i utorować sobie drogę na Wschód.
Wysłani na wszystkie strony posłowie, dla wezwania lenników i sprzymierzeńców. Do w. księcia Moskwy, któremu ciężyło jarzmo ordy, wyprawiony z prośbą połączenia Jamont namiestnik smoleński. Lecz w. książę więcej podobno Witolda niż Tatarów się lękał, przewidywał on, że zwycięzca Ordy byłby sięgnął, prędzej później, po W. Ks. Moskiewskie; wysłał więc nie posiłki, ale córkę Witoldową, a żonę swoją, do Smoleńska, gdzie podówczas bawił Witold, z poleceniem tajemnem wytłumaczenia mu, że nie mógł dobyć jawnie miecza na Ordę, której hołdownikiem był dotąd.
W. księżna mile od ojca przyjęta, obsypana darami kosztownemi, obrazy i relikwiami niegdyś z Carogrodu sprowadzonemi, odjechała po kilku tygodniach pobytu. W. książę moskiewski otwarcie nie mogąc połączyć się z Witoldem, poszedł jednak przeciwko Tatarom ku Wołdze i Riazaniowi, słabo wszakże i jakby z przymusu tylko działając. Zięć i teść z niedowierzaniem i nieufnością wzajemną poglądali na siebie. W. ks. Bazyli wiedział może, iż w umowach z Tochtamyszem zawartych stało, iż przyszły chan miał Moskwę oddać W. Ks. Litewskiemu, w zamian za przywróconą władzę nad Złotą Ordą, nadwołżańskiemi krajami, Taurydą i Azowem.
Ze Smoleńska udał się Witold do Kijewa, gdzie się zewsząd posiłkowe wojska ruskie, polskie, wołoskie, Tatarowie i Niemcy zbierali.
Polska także patrzała na tę ogromną wyprawę nie bez skrytej bojaźni, i Władysław Jagiełło, i Jadwiga odradzali wojnę Witoldowi, przewidując zagrażające z niej skutki, jeśliby w. ks. litewski zwyciężył; wszakże znaczne posiłki polskie przybyły. Młodzież garnęła się pod chorągwie ciągnące na Tatarów. Najznakomitsze rodziny polskie, Tarnowscy, Spytkowie, Szamotulscy, Ostrorogowie, Warszyccy, Sochowie, śpieszyli do boku Witolda. Z Rusi zwołano książąt, w licznych pocztach przybywających, tak że kroniki liczą litewsko-ruskich książąt pięćdziesięciu; Krzyżacy nawet dali oddział posiłkowy pod komandorem Ragnedy Marquardem Salzbach, z pięciuset wybornej jazdy złożony.
Książęta mazowieccy przystawili swe poczty, słowem, liczba i dobór żołnierza zapowiadać się zdawała zwycięstwo; a obóz na lewym brzegu Dniepru powiewający chorągwiami, oddychał żądzą boju i weselem, obiecującem wygraną nad nieprzyjaciółmi Krzyża.
Wśród tego wesela, jeden tylko głos jakiś wieszczy, starca pielgrzyma [Rpm XVI. w. u Narbutta] Jana z Pokrzywnej, zapowiadał śmierć i klęski, ale nikt go nie słuchał, tak pewnem zdawało się zwycięstwo.
Starzec prorok zniknął wkrótce z obozu, idąc dalej na Wschód w przedsięwziętą drogę.
Tymczasem przybyli posłowie Tatarscy, wymagający wydania Tochtamysza, nie króla, ale zbiega i wygnańca, a nieprzyjaciela Temir-Kutłuka.
Witold odpowiedział im:
– Idę sam zobaczyć się z Timurem.
Całe siły wyruszyły na południe ku Timurowi, który za Sułą, Chorolem, i Psołą stał nad brzegami Worskli z Mogułami, prosząc o pokój, lękając się walki, a chytrze wyglądając posiłków.
Stanęli, Ruś, Litwa, Niemcy, Wołochy i Polacy u brzegów Worskli; Witold na ich czele. Na przeciwnym brzegu widać było ćmę Tatar70 i szare namioty Timur-Kutłuka. Chytry chan postanowił zwlekać, wyglądając posiłków, a tymczasem posyłał posły i udawał, że pokoju prosi.
– Po co – mówił ich usty do Witolda – idziecie na mnie? Nigdy krajów twoich nie najeżdżałem.
Witold odpowiedział mu dumnie:
– Bóg mi zgotował panowanie nad wszystkiemi krajami ziemi; bądź hołdownikiem moim lub niewolnikiem zostaniesz.
Timur zdawał się truchleć, licząc siły Witoldowe, oglądał się za siebie, czyli nie ciągną swoi, i mówił dalej:
– Uznaję cię starszym i godzę się płacić ci dań coroczną.
Lecz im się bardziej upokarzał, tem Witold wymagał więcej, żądając w zamian pokoju nie tylko daniny i hołdu, ale bicia monety z twarzą w. księcia i znakiem litewskim na dowód poddaństwa.
Przewrotny chan udawał, że się namyśla jeszcze, ociągał się i zwlekał, posyłał podarunki i od dnia do dnia odkładał ugodę, łechcąc dumę w. księcia, aby uzyskać czas potrzebny. Witold ufny w swe siły, widział się już u kresu swych życzeń i sądził, że nie wyjmując z pochew oręża zawłada71 Tatarami. Timur wciąż spoglądał ku południowi.
Nagle, gdy układy bliskie się zdawały końca, Tatarzy zerwali je: nastąpiło głuche milczenie, po niem przestrach dziwny w obozie. Timur doczekał się posiłków oczekiwanych: stary, osiwiały w bojach wódz tatarski Edyga, z którym jak szarańcze chmury pogan ciągnęły, stał nad brzegami Worskli.
Był on niegdyś sługą Tamerlana, którego łaską się szczycił, a w Ordzie drugim Mamajem, rządził chanem i kierował tłumami.
Zaledwie przyszedł a dowiedział się o warunkach umowy, rzekł Timurowi:
– Lepiej umrzeć.
I zażądał widzenia się z Witoldem.
– Waleczny kniaziu – rzekł Edyga szydząc – młody Timur mógł cię uznać starszym nad sobą, ale nie ja. Ja jestem wiekiem starszy nad ciebie, więc pokłoń mi się, płać dań i odbijaj pieniądze z moją pieczęcią.
To niespodziewane urągowisko zdziwiło i oburzyło Witolda, który z wściekłością rzucił się do walki i natychmiast przeprawił przez Worsklę. Było to dnia 12 sierpnia (Feria Tertia post festum S. Laurentii).
Siły tatarskie tak nagle groźne ukazały się Polakom, że Spytek z Melsztyna wojewoda, ćmy pohańców72 widząc i rozważając położenie swoich wojsk przypartych do rzeki, radził raczej umawiać się o pokój dogodny obu stronom, niżeli krew daremnie przelewać lub uciekać haniebnie. Lecz towarzysze Witolda, przywykli do zwycięstw, ufni w ogromne jego siły, młodzież polska uniesiona odwagą, krzyczeć i wołać zaczęli:
– Zniszczemy niewiernych!
Niejaki Paweł Szczukowski herbu Gryf, obrócił się do starca i rzekł mu szydersko:
– Jeśli ci żal pięknej żony, wojewodo, i rozkosznego żywota, idź, a nie psuj serca tym, co chcą umrzeć, jeśli nie potrafią zwyciężyć.
Spytek odparł mu chłodno:
– Ja polegnę, ty – ucieczesz!
Wojsko całe wrzało ochotą do boju; nareszcie d. 14 sierpnia, we wtorek, dany znak do walki.
Witold pierwszy rzucił się na Tatarów; spodziewał się on działami, które przywiózł z sobą spod Kijewa, nadstarczyć za liczbę wojowników, która wobec ogromu sił tatarskich była niewielką. Lecz Tatarowie wpadając na skrzydła, harcując dokoła, unikali postrzałów, które za linią ich próżno padały. Sam tylko środek wojsk Edygi rozbili Litwini gwałtownem uderzeniem i działami, i już się mieli za zwycięzców, gdy Timur-Kutłuk zaskoczył niespodzianie z boku, uderzył na skrzydło i pułki przełamał.
Litwa i jej sprzymierzeńcy, nie tak pobici jak raczej przerażeni, zapomnieli o orężu, rozpierzchli się i unosić życie za Worsklę zaczęli. Tochtamysz pierwszy uszedł za rzekę o głowę swoją się lękając, zanim poszli Krzyżacy z Witoldem, i ów pan Szczukowski, co się tak przechwalał przed bitwą. Spotkawszy go Spytek wojewoda krakowski już zmierzającego do odwrotu: „Czas jest – zawołał – Pawle, abyś twoje chełpliwe przechwałki czynem potwierdził”. To rzekłszy, rzucił się ze swoim oddziałem wśród zastępów nieprzyjacielskich, gdzie bohaterską śmiercią, przeszyty chmurą strzał, zatrzymując na sobie siły, aby Witold miał czas się cofnąć – poległ wśród stosów trupa tatarskiego.
Rzeź była straszliwa, klęski niepoliczone: oba rzeki brzegi zawalone trupami, krwią ociekłe, wody płynęły ludźmi i końmi. Wrzask Tatar73 do późnej nocy mordujących niedobitków, zarzynających tych, co się w niewolę dostali, rozlegał się nad pobojowiskiem. Z wojsk Witoldowych ledwie część trzecia została i uszła cało.
Mnóstwo książąt polegli na placu: Hleb Świętosławowicz Smoleński, Michał i Dymitr Daniłłowicze Wołyńscy, potomkowie Daniela króla halickiego, Andrzej Kiejstutowicz Garbatym zwany Potocki, Dymitr Olgierdowicz książę brański, Michał Jawnulowicz Zasławski, Andrzej Dymitrowicz książę korecki, Jan Skinder i Andrzej synowie Korybuta, ks.ks. Druccy, Jan Jewłaszkowicz, Jan Borysowicz Kijewski, Hleb Koriatowicz, Symon i Michał Podberezcy, Teodor i Dymitr Patirgowicze Wolscy, Jamontowicz, Jan Juriewicz kniaź bielski i innych wielu, ruskie kroniki bowiem liczą siedemdziesięciu czterech książąt poległych. Z Polaków: Spytek z Melsztyna, który na sobie zatrzymując oddział tatarski, mający ścigać Witolda, ocalił mu życie, święcąc swoje, Warsz z Michałowa wojewoda rawski, Socha Płocki, Pilik Warszawski (?), Jan Głowacz, Bohusz, Łuczko z Wajszyna, Rafał Tarnowski, Jan z Laszenic Nałęcz, Tomasz Wierzynek, Piotr z Miłosławicz, krom innych mniej znakomitych.
Dymitr Korybut ze swemi w głąb ćmy tatarskiej zapędziwszy się, okolony, ściśnięty, z konia spadłszy, stratowany został. Witold, Dobrogost z Szamotuł i Sędziwoj Ostrorog ze Świdrygiełłą zbiegli przemieniając konie, których szybkości winni byli ocalenie, gdyż Tatarzy długo gnali za niemi.
Dworzanie Spytka z Melsztyna, którego dwór na wzór królewskiego był urządzony, przy panu swoim wszyscy prawie polegli; jeden tylko z dwóch podskarbich jego ze skarbem pańskim umknął.
Wojska Tatarów i Witoldowego liczby nie wiemy; niektórzy siły Ordy liczą do 200 000 głów, a Witoldowe do 70 000. Straty z obu stron ogromne, do 100 000 ludu wyniosły.
Zastępy tatarskie posunęły się zaraz ku Dnieprowi, goniąc za szczątkami wojsk Witolda aż pod Kijew, który opasany, okupił się trzema tysiącami rubli. Sam Monaster Pieczerski złożył 300 rubli okupu. Timur zostawił tu swoich Baksaków, a z częścią ludzi poszedł ku Łuckowi, który oblegać zamierzał. Wszakże nie ważąc się na to, z niczem powrócił.
Była to straszna klęska, lecz największa w moralnych swych skutkach: Litwa zachwiała się w wierze o swojem szczęściu przeciw Tatarom, zwątpiła o siłach i przerażona stratami, długą po nich dźwigała żałobę.
Poniesiona przecież klęska, nie zraziła całkowicie Polaków, ani Witolda. Jeśli kronikarzom wierzyć mamy (Wapowski) król Władysław nadesłał posiłki znaczne Witoldowi, z rozkazem, aby brzegów Dniepru od swojej strony pilnował i przejścia rzeki bronił wszelkiemi siłami, obiecując całą potęgą Polską, jeśliby tego było potrzeba, przyjść w pomoc Litwie. Witold, gdy Tatarzy puścili się na Taurydę i oblegali Kaffę, leżał obozem nad Dnieprem w Tawaniu, o dwa dni drogi od jego ujścia. Tu on z Polakami i Litwą oczekiwał Edygi powracającego z Taurydy, pewien, że zapłaci na przeprawie poniesione straty. Witold miał się przechwalać przed swemi, że nie tylko Edygę, lecz samego Tamerlana ze wszystkiemi wojskami Wschodu wstrzymałby u przeprawy. W obozie panowała wesołość i ochota do nowego boju. Edyga, któremu wedle kronikarzy, Tamerlan rozkazał Polskę, Litwę, Niemcy i Zachód pustoszyć, po wyprawie taurydyckiej, dowiedziawszy się o oczekującym nań Witoldzie, opuścił półwysep i na prawo się udając mimo Morza Kaspijskiego, nad Don poszedł, później do Tatarii, a nareszcie, zdobycze wiodąc, do Tamerlana.
Niemałą stratę, którą przecież obok pierwszej ledwie się wspomnieć godzi, poniósł Witold w tymże roku pożarem Wilna i zamku w miesiącu marcu. Spłonęło w tym ogniu, wedle doniesień krzyżackich wszczętym od stajen książęcych, oprócz zamku, kościoła katedralnego i budowli bliskich, całe prawie miasto. Konie, skarbiec, klejnoty i co było na zamkach, w popiół obrócone. Ceniono tę szkodę na 60 000 sztuk srebra (rubli).
Rok to był klęsk i nieszczęść; umarła królowa Jadwiga, dając córce życie. Witold znajdował się w Krakowie podczas tej choroby; lecz gdy po śmierci żony Władysław Jagiełło myślał zrzec się korony i już Polskę opuścić zamierzał, Witold nie czekając wyjazdu jego na Ruś, pośpieszył do Litwy, zapewne dla zapewnienia jej sobie w przypadku, gdyby Jagiełło powrócił utraciwszy koronę. Lecz gdy do tego nie przyszło, a król zatrzymany, upewniony, małżeństwem z Anną córką Hrabi Cylijskicgo (i Anny, Kazimierza W. córki) umocnił się na tronie wedle rady danej mu na łożu śmiertelnem przez Jadwigę: Witold pozostał względem Polski w dawnych stosunkach.
Tegoż roku umarł pierwszy biskup wileński Andrzej. Na pamiątkę klęski poniesionej nad Worsklą, miały być założone dwa klasztory franciszkanów, w Kownie i Oszmianie, jako spełnienie ślubu uczynionego przez Witolda w potyczce, jeśliby z niej z życiem uszedł.
1400
Żmudź dana w ręce nieprzyjaciół, opuszczona przez Witolda, zostawiona własnej sile, rozpaczliwie broniła się Zakonowi. Goście przybyli do Prus spowodowali przyśpieszenie wyprawy na pogan upartych, których inaczej jak orężem nawrócić nie było podobna. Tu, jakby w sercu litewszczyzny, zebrała się reszta jej starego żywota, bijąc wśród obumierającego ciała tętnem odwiecznego pogaństwa. W lasach gorzały ofiary jeszcze u świętych dębów, a kapłani po dawnemu zwoływali lud na wojnę i uroczyste obrzędy wiary.
W Malborgu gotowano świetną wyprawę.
Przybyli do mistrza: Karol ks. Lotaryngii, zwany Śmiałym, z dwóchset jazdy, i Wilhelm ks. Gweldrii. Ostatni podobno dla słabości w wyprawie uczestniczyć nie mógł; część tylko ludzi swoich zostawił do walki z poganami. Z kraju i miast ściągano posiłki, nakazano powszechne modły za pomyślność wyprawy i szczęśliwy jej powrót, ugaszczano ubogich, kościoły rozlegały się błagalnemi modlitwy.
Wojska nareszcie wyciągnęły ku Żmudzi; a że lód na Zatoce Kurskiej był słaby, obróciły się pod wodzą marszałka i ks. Lotaryngii, przez puszcze około Ragnedy i pierwszych dni lutego weszły na żmudzkie ziemie. Najście było tak niespodziane, że ludzie, co z powodu pory samej nie bardzo mogli w lasy uchodzić, wpadli tłumami w ręce najeźdźców. Wzięto ogromną liczbę niewolnika i niszczono tak straszliwie, że niepokonani dotąd Żmudzini skłonili się nareszcie dać obietnicę przyjęcia wiary i złożyli zakładników ręczących za ich podległość i posłuszeństwo Zakonowi. Uradowani Krzyżacy pasowali ks. Lotaryngii na rycerza.
Lecz co ciężko nam wyznać, trudniej pojąć jeszcze, to że sam bohater Litwy wyciągnął, posiłkując pustoszących własną jego zaprzedaną ziemię. Oddział wojsk jego działający wespół z komandorem Ragnedy około Graużen, dziewięć dni plądrował, dwa wielkie powiaty zajął i oddał je w ręce zakonników. Zaiste był to wielki dowód szczerego przymierza z Krzyżakami. Być może, iż niepodległość, w jakiej zostawała Żmudź, nie zupełnie i czasowie tylko ulegając książętom litewskim, była także powodem jej podbicia, zawojowania i ujęcia w karby porządku, który by później i samemu Witoldowi panowanie nad tym krajem ułatwił. Lecz rachuba taka powinna była miejsca ustąpić ważniejszej, pozyskania sobie ludu nie orężem i siłą, ale sprawiedliwością i miłością. Raz popełniony błąd, gdy Żmudź Zakonowi ustąpioną została, wiódł za sobą te następstwa ciężkie i smutne.
Podbicie więc Żmudzi z pomocą Witolda dokonane zostało, a gromady ich pod dowództwem powstańców, w liczbie których liczą niejakiego Thel, rozproszone, wszelka nadzieja oporu dalszego stracona. Dopóki sam Zakon tylko przeciwko sobie mieli, żywili wojnę; z Witoldem i Zakonem walczyć stawało się niepodobieństwem. W istocie też nie Krzyżacy, ale Witold sam jednym pochodem podbił Żmudź i wydał ją w ręce oprawców. Wielka to była radość i wielkie dzięki składano z drogiemi dary, z słodkiemi listy, w. księciu Litwy. ks. Lotaryngii otrzymał szubę kosztowną i łańcuch rycerski, towarzysze jego różne bogate podarki.
Zajęto się obejmowaniem Żmudzi, która się poddawała zwycięzcom. Wzięto wielką liczbę zakładników, a tych po grodach krzyżackich rozdzielono i rozesłano, do Grudziądza, Engelsberga, Rheden, Osterode, Swiecia, Szłockawy itd. Natychmiast też poczęło pierwszy gród warowny na ziemi żmudzkiej wznosić, gdzie osadzony Michał Küchmeister von Sternberg, pierwszy wójt Żmudzi. Drugą też warownię Friedeburg, gdzie rycerze i ludzie strzec mający Żmudzi zamieszkali, zbudowano. Ujrzał kraj ten pierwsze twierdze i chorągwie Zakonu powiewające nad staremi lasy swemi. Po osadach głównych rozesłani rządcy i sędziowie razem, którym polecono sprawiedliwość wymierzać i krajem zarządzać. Posłano także duchownych dla nawracania i chrztu niewiernych, a bajoras i przedniejsi pierwsi zgodzili się starą swą wiarę porzucić.
Jakoż ochrzczono ich natychmiast w wielkiej liczbie. Wielu też przedniejszych wnieśli się do Prus, aby na ucisk i gwałty w podbitym kraju nie patrzeć. Tych szczególniej udarowywał Zakon złotem, odzieniem, sprzętami i rozdawał między komandorów, aby im wskazując co czynić było można przeciwko Żmudzi, dopomagali.
Pozyskując lud wycieńczony, wysłano dla ogłodzonych bydło, żywność i opatrzono we wszelkie potrzeby, na których krajowi zbywało.
Z urządzeń Zakonu na Żmudzi, pokazują się tu trzy klasy mieszkańców, wyraźnie się odróżniające: bajoras, swobodni ludzie (smerdowie?) i niewolni chłopi. Wszystkim Zakon zachował ich własność; pozostawując sobie wymierzenie jej, ocenienie i oznaczenie posługi, jaką z niej czynić mieli. Może dla oderwania pewniejszego kraju tego od Litwy, ukazując mu różnicę swego postępowania od Witoldowego, usiłowano okazać się łaskawym i sprawiedliwym.
W tym czasie w. ks. Anna Witoldowa odbyła w lecie podróż do Prus. Stosunki Zakonu z jej mężem były na najpomyślniejszej stopie, przyjęto ją tak, aby większe jeszcze względy w. księcia okazanem jej poszanowaniem i czcią pozyskać. Warta uwagi, jak Zakon zawsze lubił i umiał działać przez kobiety: tak w Polsce obsyłał darami Jadwigę, w Litwie Juliannę, matkę Jagiełły, potem Annę Witoldowę. W lipcu przybyła Anna z licznym dworem dla zwiedzenia miejsc wystawieniem relikwii i odpustami słynnych. Miała z sobą poczet czterechset jeźdźców, którzy przeprowadzali ją do Malborga, gdzie w. mistrz przyjmował ją jak najwystawniej. Zwiedziła wprzód w Brandenburgu relikwie św. Katarzyny, w Marienwerder grób św. Doroty, w Starogrodzie głowę św. Barbary. Wszędzie świetne i wspaniałe zgotowano dla niej przyjęcie, oddawano cześć królewską (zawsze Witolda ku koronie Litwy i oderwaniu od Polski, podżegając nawet małemi środki); upominkami obsypywano. Ale najwspanialej przyjmowano ją w Malborgu, gdzie umyślnie wielkie nabożeństwo odprawione było, uczty świetne, a dla jej orszaku nakryty stół poczestny. Jej i towarzyszom podróży ofiarowano naczynia złote, puchary, pierścienie, różne sprzęty i klejnoty, konie, pokrycia i suknie. Tak Zakon Witoldowi i żonie płacił za Żmudź zaprzedaną. Najmniejszych nawet sług z pocztu księżnej obdarzono wedle stopni, aby przekonać Witolda o wielkiem sercu, które Zakon miał dla niego. Jemu samemu posłano teraz i posyłano ciągle, to noże sztucznie wyrabiane, to hełmy złocone, to puchary pięknej roboty, to bursztynowe pacierze, wina itp. Żaden ze sług nie wrócił do domu z próżnemi rękami; pełne są księgi rachunkowe Zakonu spisu tych nieprzebranych podarków. Odwiedziny w. księżnej do grobu św. Doroty, przypisywano podniesionemu powszechnie z początkiem wieku nabożeństwu, które mnożyło wszędzie liczbę pielgrzymów do miejsc świętych.