Kitabı oku: «Macocha, tom drugi», sayfa 3
Jechała tak szczędząc konia, zabezpieczając się od jakiejś napaści na drodze, przeciw której miała tylko parę pistoletów w olstrach i lekką prostą szabelkę, nie umiejąc jej użyć wcale. Opatrzność jakoś czuwała nad nią, iż jej nic złego nie spotkało… Dziwnym trafem w jednej gospodzie napędził ją był rotmistrz i niechybnieby poznał, gdyby on i jego ludzie nie byli tak napili, iż żadnej twarzy wyraźnie przed sobą nie widzieli. Laura potrafiła się dosiadłszy Muni wyrwać o zmroku z gospody, a, że to było w miasteczku, przejechać do innej, przeczekać wyjazd p. Poręby i potem spokojnie sunąć się dalej.
A ileż myśli sunęło się z nią razem, jak chmury czarne krążąc nad jej głową! Pieszczone dziecię, jedynaczka ojcowska, rzucona w wir obcego świata bez opieki, bez steru, bez wiedzy niebezpieczeństwa. Wykarmiona czytaniem Biblii – Laura jeszcze jakimś biblijnym świat widziała, czuła w nim prawicę bożą, Opatrzność, aniołów, opiekę nad czystem sercem… a w sercu ani winną, ani występną się nie czuła, tylko nieszczęśliwą. Temu nieszczęściu sam Bóg winien był pociechę, osłodę pomoc… bo nie miała nikogo oprócz Boga.. To dodawało jej męztwa… Zdawało jej się, że bezpieczeństwa strzeże z niebios ręka wszechmocna… I jechała marząc, pieszcząc się ze swoją Munią, myśląc o stolicy, o Honorym… o tem jak mężczyznę udawać będzie… Często po gospodach przeglądała się w zasmolonych zwierciadełkach, starając się osądzić czy dosyć poważną i marsową twarz miała.. Wyjeżdżając na ofiarę losom obcięła znaczniejszą część pięknych swych włosów, żal jej było ich czasem, to znowu z pewną dumą męzką zaczesywała te bujne resztki, które jej główkę otaczały… I jadąc tak ośmielona nieco… jednego wieczoru stanęła przed ową karczmą pod Emilopolem, gdzie szczęśliwy czy niefortunny traf zesłał pana hetmana z wychowańcem, aby ją wzięli w niewolę.
Ze wszystkich niebezpieczeństw, na jakie mogła być narażona, to pewnie było najmniejsze na pozór, a jednak Laura wolałaby była może inne. Tu tyle oczu patrzało na nią z przenikliwą ciekawością, śledząc ruch najmniejszy, tu tak łatwo zdradzić się mogła!!
Nie wiedziała sama co miała czynić, uciekać co najrychlej lub czekać i w tej szkole przymusowej nauczyć się trochę grać komedję, która musiała być jej udziałem. W sukience kobiecej gdyby się nawet przyznać do niej chciała, groziło jej większe niebezpieczeństwo poszlakowania przez wysłańców macochy, których się najbardziej lękała. Postanowiła więc zostać jak dotąd była chłopcem, ucząc się i wprawiając do męzkiego obyczaju… Laura przewidywała, że jej to z wielka przyjść musi trudnością, ale na grzecznym dworze hetmana, przy jego wielkiej uprzejmości, życzliwości Georges’a, wśród ludzi przyzwoitych, mogła się mniej obawiać nieznośnego natręctwa. Osób i oczu było trochę za wiele, ale ten sam zamęt od niej wzrok odciągał… Choć w pierwszej chwili narażona była na ciekawość trochę niepokojącą, ta naturalnie z dniami następnemi musiała się nieco przytępić, a Laura spodziewała się znaleźć tu wypoczynek potrzebny, czas do namysłu… któż wie? może jaką wskazówkę dla przyszłości…
Z takiemi myślami bijąc się biedne dziewczę pożałowało tylko, iż pocieszycielki swej Biblii, której ogrom nie dozwalał zabrać – nie wzięła do podróżnego tłomoczka… Obiecała to sobie przy pierwszej zręczności nagrodzić, kupując zaraz tę księgę, do której od dzieciństwa była nawykła..
Zamknąwszy drzwi na rygle… zasunąwszy okna, obwarowawszy się aby jej nikt podpatrzyć nie mógł, Laura poczęła się rozbierać, zawczasu postanawiając wstać rano i odziać się przed przyjściem Georges’a, który mógł zapukać wcześnie i domagać się drzwi otwarcia, nimby była nawet ubrana…
Na samą tę myśl zarumieniła się przerażona i drżąca… a za tą jedną przyszły inne tysiączne wypadki podobne, w których potrzeba było przytomności i zręczności nadzwyczajnej, żeby się nie wydać z tajemnicą.
Laurze łzy się zakręciły w oczach. Nie lepiejżeby może było, nazajutrz, przed jedną z tych pań wyznać kim była i prosić ją o radę i opiekę, lub powiedzieć wszystko przed hetmanem, któryby pewnie jej nie zdradził?? Tak doradzał rozum i przestrach, cale inaczej fantazja, która pragnęła przygód, i miłość swobody, która nie znosiła surowszej konieczności postępowania… Myślała długo znowu… wyjaśnić wszystko czy zataić? Lecz położenie choć tak straszne, tak razem było dziwne, ponętne, prawie zabawne! Laura rozśmiała się smutnie, ruszyła ramionami białemi, popatrzała w zwierciadło nastawiwszy najsroższego marsa jakiego umiała… potem na zdradliwe ręce…
– Rękawiczek nosić nie będę w drodze! – zawołała – niech się opalają… jak się opalą i zczernieją… to kto je tam pozna, że nie męzkie… zapracuję, zamulam!! Włosy jeszcze krócej obetnę… Cóż więcej? Nauczę się tak chodzić śmiało jak oni, brać się w boki, głowę przekrzywiać, niby wąsa szukać palcami – choć go mieć nie będę… Co więcej? Śmiać się głośno… nie rumienić się co chwila… A! te rumieńce niepoczciwe najgorzej mnie zdradzają; a od nich tak odwyknąć trudno! Może też przyjdzie i to z czasem, że oczy spuszczać i kraśnieć tak przestanę… A potem co?… Strachu nie mam, strzelać się nauczę… choćby nawet trochę bić się na szpady! Przecież w kłótnię się nie wdam żadną… Ot! i będę doskonałym mężczyzną…
– A! nic – tylko śmiało! – zawołała Laura usypiając i znajdując, że w łóżku… bardzo było wygodnie.
Tyle dni spała na sianie!
III
Następny ranek rozpoczął się odwiedzinami Georges’a, który już zastał Dobka ubranym i zdziwił się, że tak rannym był ptakiem. Razem z nim poszli na śniadanie do mieszkania kawalera, który stał bardzo po pańsku na dole pałacu od ogrodu i miał cały apartament i służbę osobną. Nadzwyczaj uprzejmie, ale z natrętną i kłopoczącą ciekawością przyjmował on gościa swego, usiłując widocznie coś się od niego o przeszłości dowiedzieć, którą ten właśnie pragnął jak najmocniej utaić. Nie nalegał wszakże spotkawszy się z wahaniem i oporem, jak gdyby ufał, że obudzi ufność większą i że to samo przyjść musi. W godzinach tych sam hetman mało się pokazywał, będąc zajęty kancellarją swą, muzyką i interesami. Natomiast do kawalera Georges’a płynęli goście, z których każdy nowy wprawiał w niepokój pana Dobka, wystawionego na wejrzenia i pytania. Nadeszli tu jeden po drugim l’abbé Mourion, Pobożanin, Cipriani i jeden z aktorów francuzkich, człek bardzo dowcipny i wesoły.
Rozmowa choć nader przyzwoita, nacechowana była jednak pewną swobodą męzką, nieustannie rumieńce wywołującą na twarz Dobka, który w końcu unikając i słuchania jej, i mieszania się do niej, a znalazłszy kilka dzieł o podróżach ze sztychami na stoliku, udawał niezmiernie ciekawego. Ranek ten nauczył go, że w towarzystwie zmieszanem, złożonem z mężczyzn i kobiet, daleko było znośniej; przeciwnie z samymi mężczyznami wytrwać nierównie trudniej. Georges jednak ilekroć widział miłego towarzysza zakłopotanym, przychodził mu w pomoc, a nawet zmieniać się starał tok rozmowy. W ogóle nie była ona nauczającą. Z płochością wielką prawił Francuz, a nawet Mourion, o różnych awanturkach i intryżkach miłosnych, już to na dworze hetmańskim, już w Warszawie głośnych… To coby powinno było oburzać, wzbudzało tylko żarty i szyderstwa. Dobek zdawał się tonem przerażony, jakby na inny świat się dostał..
Szczęściem kawaler, który potrafił to poznać, rozmowę skierował na sztukę, muzykę, na przedmioty mniej drażliwe. Dobek w ogóle był milczący; dopiero gdy po przesunięciu się tych wszystkich gości zostali sami, nieco się ożywił.
Georges zapytał go – czy mu ta paplanina przykrości nie zrobiła? gdyż uważał po nim pewne zakłopotanie.
– Rzeczywiście, rzekł Wawrek, byłem wychowany w domu poważnym, surowym, z troskliwością wielką, aby mi się płochy wyraz nie obił nawet o uszy – możecie miarkować jak teraz razi mnie każda śmielsza mowa.
Kawaler, który w różnym wcale świecie i otoczeniu się wychował i dla którego nie miało już życie tajemnic – zdziwił się, ale poszanować umiał skrupuły przyjaciela…… Poszli potem oglądać piękny park i wszystkie osobliwości pałacu, obfitującego w zbiory wszelkiego rodzaju… a na ostatek oddać uszanowanie hetmanowi, który powitał młodego swego gościa z wielką uprzejmością, z czułością prawie dopytując, czy mu tu dobrze, czy na niczem nie zbywa? Wkrótce nastąpiła uroczysta godzina obiadu z całą obrzędowością swą, gdyż uczty emilopolskie, jak niegdy rzymskie, miały swe formy, porządki i ceremoniał stały. Dobek musiał być bardzo ostrożnym, ażeby go nie upojono, a znudził się niezmiernie przedłużonem siedzeniem u stołu… nawykłym będąc i do innej kuchni i do krótszego obiadu. Tego dnia zamiast koncertu hetman naznaczył teatr, i grać miano parę wodewilów francuzkich, w których gospodarz smakował wielce. Chciał się trochę też popisać przed przybyłym, dla którego było to nowością. Występowały na scenie: w roli matki pani St. Georges, co jej nader rzadko się trafiało, obie Francuzki jako kochanki, a nawet dla małej Ninon rola się znalazła. Sztuczki wybrano zabawne, dowcipne, wesołe; a że teatr był na pół amatorski, więc i kawaler Georges w liczbie artystów się pomieścił. Hetman kazał gościowi usiąść przy sobie… Korzystając ze zbliżenia, miał nadzieję coś z niego wybadać, gdyż wiedział przez wychowańca, że temu się nie zwierzył wcale. W między-aktach bardzo zręcznie rozpoczęła się rozmowa, której cel łatwo odgadnąć było, i Dobek miał się na ostrożności.
– Kochany przyjacielu, odezwał się hetman, szanuję twe incognito, anibym chciał ci się narzucać za powiernika, lecz zdaje mi się, że lżejby ci było może, a mnie łatwiej służyć ci, gdybym cokolwiek wiedział lepiej, jaki szczęśliwy dla mnie, a dla was dziwny pewnie wypadek, wyrzucił tu na emilopolskie brzegi?
– Niezmiernie trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, odezwał się Dobek. To tylko o mojem życiu przeszłem powiedzieć mogę, iż byłem jedynem dziecięciem u ojca… że z domu rodzicielskiego nieszczęśliwy skład okoliczności ujść mnie zmusił. Osoba obca rodzinie naszej, weszła do niej. Nie chciałem się poddać jej i wolałem narazić na dobrowolne wygnanie. Nie wymagaj pan odemnie więcej… przykroby mi było odmówić, a nie mógłbym w wyznaniach pójść dalej.
Hetman zamilkł, kładnąc swą białą rączkę na ramieniu sąsiada.
– Ale ja nic nadto więcej wiedzieć nie chcę, co mi powiesz dobrowolnie mój młody przyjacielu, odezwał się łagodnie. Schroniłeś się tu pod dach gościnny… zostań pod nim, proszę. Mam nawet w tem własny interes. Wychowaniec mój Georges, którego kocham jak syna, nie ma właściwego wiekowi swojemu i wychowaniu towarzysza… proszę cię bądź mu dobrym druhem… i zaszczyć go przyjaźnią swoją. Na ostatek, dodał hetman, jeszcze jedno delikatne pytanie: Uchodząc z domu, mogłeś być zmuszony opuścić go, nie opatrzywszy się w potrzebne do podróży środki… może ci służyć mogę?
– O! dziękuję najserdeczniej panu hetmanowi, uśmiechnął się Dobek, jestem zaopatrzony obficie… aż nadto na niewielkie potrzeby moje…
Rozmawiali tak w przerwach dość długo, a choć Dobka teatr, rzecz dla niego zupełnie nowa, bawił bardzo, nie rozumiał tak dobrze wszystkich gry odcieni, jakich hetman, wielki smakosz i znawca w tym przedmiocie, wyszukiwał i wskazywał, opowiadając o słynnych artystach dramatycznych, których widywał w Paryżu.
W jednej z tych dwóch sztuczek, naśladowanej pono z włoskiego, występowała panna Eliza przebrana po męzku i chwilowo zmuszona odegrywać rolę mężczyzny. Jakkolwiek z talentem się wywiązała ze swej roli, krytykowano ją, roztrząsano i hetman z tego powodu rzucił kilka uwag bardzo słusznych… Dobek może ich dobrze nie dosłyszał, tak był jakoś poruszony dziwnem zbliżeniem przypadków i przedmiotu komedji do własnego jego położenia. Zdało mu się, iż wszyscy już wiedzą kto on jest, i że komedję wybrano umyślnie, aby mu to dać do zrozumienia. Z ogniem oblaną twarzą siedział jak na mękach, gdy hetman, wciąż na złość chyba, o rôles travestis rozprawiał…
Na myśl mu już przychodziło, gdyby tylko poznany był, natychmiast potajemnie Emilopol opuścić… Nie odpowiadał ani słowa…
Naglenie do zwierzeń, potem odegranie komedji, w której delikatnie dano mu do zrozumienia, iż się domyślają kim jest… wzburzyło go i zaniepokoiło… Każdy kto nań spojrzał, zdał mu się szydzić i uśmiechać się z odkrytej tajemnicy… W dodatku, zszedłszy ze sceny, panna Babetta przysiadła się z tyłu za krzesłem Dobka, i nieustannie od stóp do głowy, przypatrując mu się z jakimś dziwnym uśmieszkiem, niepokoiła go nadewszystko…
– Wiesz pan co, odezwała się do niego cichutko, gdybym nie wiedziała, że to w tym kraju na żaden sposób trafić się nie może… gdybym nie była przekonana, że na tej ziemi podobne przygody są niepraktykowane… wzięłabym cię, mój panie, za… panienkę… Masz głos, włos, rękę i nóżkę kobiecą…
Dobek błagające na nią zwrócił wejrzenie, tak wyraziste, tak wymowne, że Francuzce głos zamarł na ustach… zmieszała się – zamilkła…
Odgadnięty – nie wiedząc co począć, spojrzał na nią raz jeszcze szukając w twarzy – charakteru, usiłując odgadnąć jakie następstwa mieć może przymusowe zwierzenie się. Babetta miała wyraz pełny współczucia i życzliwości, ale ciekawość ją paliła. Dotknęła ramienia Dobka i odezwała się głośno po francuzku, tak aby hetman ją słyszał:
– Piękny kawalerze, zdaje mi się, żeś przyznał przed chwilą, iż teatru nigdy nie widywałeś… dopełnijże twej edukacji dzisiaj i zobacz zemną, ja ci służę za przewodniczkę, co najciekawszego jest w teatrze – kulisy!
Hetman potakiwał głową, Dobek więc rad nierad wstał i dał się Babecie uprowadzić za scenę. W istocie na tej miniaturowej scenie, choć jej machinerja nawet była małem arcydziełem, nie było tak dalece nic do widzenia; Babetta tylko ciągnęła go, aby co prędzej potwierdzenie swego domysłu uzyskać.
Zaledwie weszli za kulisy, gdy się zwróciła ku zaczerwienionemu i pomieszanemu towarzyszowi swojemu.
– Przyznaj mi się, zawołała, jesteś kobietą! Mnie oko nie myli, jam tego pewna! Mów.
– A gdyby tak było w istocie? odezwała się Laura po cichu, godziż się to, żeby kobieta zdradziła kobietę? Sam ten strój i położenie moje dowodzi, że jestem nieszczęśliwą – czyż może być, abyś się znęcać i prześladować mnie chciała?
– Ja! ja! załamując ręce i boleśnie się uśmiechając przerwała Francuzka, jakże możecie pomyśleć nawet coś podobnego? Nie przez ciekawość pewnie chcę wiedzieć tajemnicę waszą, lecz żeby wam dopomódz do osłonienia się lepszego… bo czuję, że odkryta zostaniesz… zdradzając się co chwila!… Jesteś młodziuchną! ręczę, że jakaś nieszczęśliwa miłość gra w tem swą rolę… więc chcę ci być sprzymierzeńcem, pomocą…
Laura podała jej rękę.
– Czy mnie kto odgadł więcej? zapytała niespokojnie…
– Nikt! nikt! bądź dobrej myśli, rzekła Babetta, a teraz, aby nie obudzać podejrzeń, umizgniej się trochę do mnie i chodź patrzeć za kulisy… Reszta potem….
Po kilku tych słowach weszli do przybytku sztuki najtajniejszego, gdzie się rodzą rumieńce, tworzą młodości, malują zmarszczki… nalepiają łysiny, gdzie matrony zmieniają się w dziewice, a dzieciaki na starców.
Babetta bardzo zręcznie kokietując niby gościa, zaczęła mu pokazywać i tłómaczyć wszystko, teorję kulis… grzmotów, błyskawic, ciemności i światła… Inne artystki oblegały ciekawie Dobka…
– Wiesz pan co! zawołała p. St. -Georges: waćpan na jakim jezuickim teatrze, przebrawszy się trochę, łatwobyś jeszcze mógł grać rolę świątobliwej dziewicy.
– Jam mu już mówiła to samo! śmiejąc się dorzuciła Babetta, ale zdaje mi się, że już wąsiki puszczają…
Ponieważ ostatni akt miał się wkrótce rozpocząć, Dobek chciał między widzów powrócić. Babetta pod pozorem pokazania mu drogi przeprowadziła go nieco dalej i szepnęła na ucho:
– Powiedz Georges’owi, że cię głowa boli, gdy cię odprowadzi do mieszkania… Ja tam do ciebie przyjdę… przesunę się tak, że mnie nikt nie zobaczy.
Laura ścisnęła ją za rękę, rozstały się – z bijącem sercem i zawstydzona, nie wiedząc czy postąpiła źle czy dobrze i jakie to mieć może następstwa, wróciła do swego krzesła.
Tu na nią czekał niecierpliwy Georges, który zaczynał swą bardzo czułą przyjaźnią trochę ją zastraszać, ale jakże go chłodno odtrącić było można? Nadbiegła Ninon, spełniając co wczora przyrzekła i najzabawniej swą brzydką twarzyczką usiłując zachwycić pięknego kawalera.
– Ty będziesz musiał z biedy się we mnie zakochać, rzekł djabełek, bo nie znajdziesz sobie pary. Mama jest trochę stara i… o niej nie ma mowy; w Babecie kocha się Pobożanin, to całemu dworowi wiadomo; Eliza ma trzech adoratorów, to aż nadto dla niej jednej; pani Cipriani oprócz męża, ma Sigisbea także… pani Berger Niemka, więc cóż ci po niej?.. a zatem dla ciebie pozostałam tylko ja jedna… musisz więc kochać się we mnie… choć może jestem trochę brzydka… ale zobaczysz – ja wyładnieję!
Plotła tak i trochę Dobka rozśmieszyła… Hetman ciągle jakby umyślnie rozprawiał o rolach przebranych, teatr się nareszcie skończył – podano wieczerzę… Babetta tak się zręcznie wykręcała, że usiadła naprzeciw Dobka i mrugała nań czarnemi oczyma.
Pobożanin był zły.
– Patrzcież no! zawołał do Borawskiego, który siedział przy nim, ta Francuzica… już ją skorciał młokos! co z oczyma wyrabia! A! ja jej tego nie daruję!
Hetman i tego dnia był w bardzo dobrym humorze, a jak wczoraj popisywał się zwycięzko z muzyką i fletem, dziś czarował wymową i dowcipem… Szczególniej sztuka dramatyczna, teatr… Molière, Corneille, Racine dostarczali mu przedmiotu obfitego… Kilka razy zagadnął Dobka o to, a ten przyznał mu się, że Moliera, Corneilla, Racina nie czytał nawet i pod tym względem był w grubej niewiadomości..
– A! mój Boże, przerwał gospodarz, niechże wam Georges da klucz od biblioteki… mam najcelniejsze dzieła wszystkie, cały kurs sobie tu możecie stworzyć z nich!! Oprócz tego bez książek obejść się nie możecie…
Dobek się skłonił zarumieniony… Dotąd czytał niewiele i tylko poważne księgi; jakiś nowy świat otwierał się przed nim. Na wzmiankę o bibljotece serce mu uderzyło – do Biblji starej, którą rozłożoną na księdze Hioba w Borowcach porzucił…
Mimowolnie przypomniawszy ten cichy, spokojny kątek, na dziadowskich grobach ogródek zielony, ławy lasów ciemnych, szeroką rzekę… ciszę, życie owo tak proste, a tak pełne – żal się jej zrobiło przeszłości… Tu wpadła w wir, zamęt, wśród zupełnie innych ludzi, pojęć, zabaw… gdzie wszystko ją jeszcze przerażało. Trwoga ogarniała chwilami taka, że radaby była napowrót gdzieś uciec do leśniczej chaty na puszczę… to znowu niezmierna ciekawość wszystkiego tego co dla drugich istniało, a czego ona nie znała.
W tych myślach przesiedziała wieczerzę, jako tako odpowiadając na rzucane pytania, Georgesowi zwierzyła się z bolem głowy… wymknęła się z nim, i dawszy mu odprowadzić do mieszkania, zamknęła się w niem, oczekując Babetty.
Miała czas się namyślić dotąd, gdyż ta nie rychło przyjść mogła… Dopiero około północy posłyszała szelest przy drzwiach, i Francuzka oglądając się bacznie wślizgnęła się do jej mieszkania.
– Odgadłam cię, rzekła, lecz niech cię to nie trwoży: jestem aktorką i najmniejszy ruch fałszywy mnie uderza, inni tego dostrzedz nie mogą… Nie życzę ci jednak siedzieć tu długo, zbyt wiele oczu cię ściga, sam hetman jest daleko plus fin niż się zdaje. Nie dziwiłabym się, gdyby cię odgadnął… Lecz powiedz mi cóż mogło zmusić twojego wieku, wychowania i stanu kobietę do rzucenia się na tak niebezpieczną drogę?.. co myślisz na przyszłość?
– Słuchaj mnie, pani moja, rzekła Laura powolnie, ufam ci, że mnie nie zdradzisz… Byłam u ojca jedynaczką, byłam ukochanem dziecięciem, miałam całe serce jego… Ojca mego uwiodła kobieta zła, chciwa na jego majętność. Wdarła się nam do domu, wnosząc niepokój, intrygi… namiętność… została moją macochą… chciała mnie upokorzyć i zgnieść; wolałam wszystko nad to… wyrwałam się jak szalona… sama nie wiem gdzie lecę i co zrobię.
Babetta patrzała na nią z uwagą… a jako Francuzka i artystka nie mogła tego pojąć, ażeby miłość nie wchodziła w historyę pięknej heroiny.
– Kochałaś? chciano cię wydać za innego? nieprawdaż? dodała z uśmiechem.
Laura zarumieniła się.
– Nie, rzekła, o żadnej miłości i wydawaniu za mąż mowy nie było, chociaż w przyszłości czekało mnie pewnie nienawistne jakieś małżeństwo, a ja, ja za mąż iść, nie mogę…
– Dla czego? zapytała ciekawie Babetta.
– Bo, bo, spuściwszy oczy dodała Laura, bom sobie dała słowo, że… będę wierną temu, którego wybrało serce.
– A! a! więc jest już serca wybrany! śmiejąc się rzekła Babetta – a widzisz…
– Tak… a ten wybrany jest moim krewnym, i teraz pewnie już żonatym. Nie mogę być jego, nie będę niczyją.
Zerwała się z krzesła Francuzka i poczęła ją ściskać.
– O złota ty moja młodości! zawołała ze łzami w oczach, a! a! powtórz, niech ja raz jeszcze posłyszę te słowa z taką siłą i prawdą wyrzeczone… które my codzień profanujemy na teatrze! Jakże to słodko usłyszeć je, niby echo młodości, tych chwil czystych a drogich, w których też same wyrazy naszemu sercu się śniły… Dziecię, dziecię moje, na cóżbym ja cię rozczarowywać miała? na co ci mówić, że cię pochwyci w swe szpony szatan życia… pokusa szczęścia i że złamiesz twe przysięgi i że po złamanych płakać będziesz… jak my wszyscy płaczemy?
Laura stała zarumieniona i trwożna.
Babetta chodziła po pokoju.
– A! niebacznie, rzekła, rzuciłaś się tak na to morze, dziecię moje… Któż wie czy nie znośniejszą była macocha nad tę wolność bez miary… w pośród fal, które cię na jakieś skały i pustkowia wyrzucić mogą.
– Przestraszasz mnie, pani moja… rzekła Laura.
– Bo się z duszy lituje nad tobą; przypominasz mi mnie samą, mówiła Babetta… mnie wyrywającą się z domu w świat ze złotemi rojeniami, a kończącą… na takiem nędznem wygnaniu…
– Jest jednak wielka między nami różnica, odezwała się Laura, ja nie marzę, nie spodziewam się nic prócz cierpienia…
– Ale cóż myślisz? jak i gdzie się obrócisz? pytała Francuzka… Tu, jeśli chcesz pozostać, dobrze ci będzie, lecz nie jesteś bezpieczną… przyjaźń tego zepsutego, młodego trzpiota Georges’a, który domyśliwszy się twej tajemnicy, może chcieć z niej korzystać, postawi cię w położeniu przykrem. Dwór to, jak go widzisz, na pozór niby się raikiem ziemskim wydaje, ale pod wieńcami z kwiatów pełzają węże, i kryją się gady, i krwawią blizny. Hetman jest dobry i słodki, dopóki nie znienawidzi i nie zapragnie zemsty; naówczas z hypokryzją niepoścignioną, uśmiechając się mści najokrutniej. Ten dwór, co go otacza tak zgodny i przyjazny, to gladjatorowie, z których każdy radby drugiego obalić i zamordować. Ale to wszystko odbywa się z taką dystynkcją, tak przybrane i w dobrym tonie, te trucizny podają się w takich nektarach i ambrozji, iż trzeba zaboleć, aby w nie uwierzyć. Tu wyroki śmierci układają się w madrygałach, a sztylety robią z cukierków…
Tak, dziecię moje… dodała: ja tu żyję, ja tu dla głodu, dla tego, że nie mam przyszłości muszę żyć i patrzeć, i walać się… a milczeć; ale ciebie nic nie zmusza poddawać się katowni powolnej..
– Droga pani moja, po długiej chwili namysłu nieśmiało przemówiła Laura, nie bardzom cię mogła zrozumieć, alem zabolała nad tobą! Ty tu cierpisz.. może to cierpienie pokazuje ci wszystko zbyt czarnem.
– Może! rzekła Babetta, w sumieniu jednak czuję, żem cię przestrzedz powinna; ta upajająca atmosfera nie będzie dla ciebie zdrową… tyś tu pozostać nie powinna… Mnie! mnie to już wszystko jedno; ty jeszcze masz skarby niewinności, które ocalić powinnaś; ja… jużem straciła com miała… zostało mi jedno serce tylko, które czasem drgnie na cudzą niedolę…
Francuzce łzy stanęły w oczach
Laura uścisnęła ją z uczuciem
– Cóż mam począć? zawołała.
– Uciekać…
– Dokąd? mogę wpaść daleko gorzej jeszcze.. Tu chcę zyskać czas do rozmysłu. Ojciec, macocha, poszlą gonić za mną, on ma prawo upomnieć się o mnie… a ja tam wrócić nie chcę i nie mogę. Cóż zrobię? gdzie się podzieję?
Była chwila milczenia, Babetta spuściła głowę.
– Radzić ci nie umiem nic nad to… dalej po za ten próg, gdzie stąpisz, czekają cię też niebezpieczeństwa… lecz tamte innego są rodzaju… Dziś jedno ci powiem tylko: bądź ostrożną, nie baw tu długo.. Ja będę za ciebie myślała także…
Jeszcze tak z pół godziny poszeptawszy cicho, aby ich kto nie podsłuchał, rozeszły się, a Babetta, której wszystkie zakątki pałacu były snadź doskonale znane, po ciemku wyśliznęła się nazad do swego mieszkania…
Znowu strwożyła się Laura.. Trzeba więc było uchodzić, dokąd? Żaden stalszy jakiś pomysł nie mógł otrzymać nad innemi pierwszeństwa, każdy z nich jakiemś groził niebezpieczeństwem… Francuzka ta tak bardzo bolała nad swym stanem i położeniem… że zgodziłaby się była może zrzec się go a towarzyszyć Laurze? Myśl ta powzięta nagle, zajęła ją przez chwilę… Lecz naówczas zrzucićby już należało męzkie suknie. Świat, w którym się ona obracała, do którego nawykła, prowadził do stosunków z aktorami i teatrem… Lecz dla czegóżby Laura, która nigdy za mąż iść nie chciała, nie mogła zostać sławną artystką?
Nic w tem nie widziała zdrożnego, bo całe życie nieszczęsne artystów było jej nieznane, nie domyślała się jego upokorzeń, czarowały ją tylko uroki. Maleńka próbka sceny dzisiejsza uczyniła na niej wrażenie… intuicyjnie domyśliła się, przeczuła zadanie sztuki i jej posłannictwo…
– Dla czegóżbym nie miała zostać artystką? aktorką? powtarzała ciągle… wszakże słyszałam zawsze, że teatr jest moralności szkołą, szlachetnych uczuć objawem, urzeczywistnieniem ideałów, które inaczej na ziemi nigdyby się objawić nie mogły?
Z główką pełną tych rojeń Laura położyła się spać, i śniła, że w sukni królowej… grała rolę idealnej niewiasty, jakiej nie było na świecie… Po scenie przepływały anioły, muzyka grała melodje w niebiesiech podsłuchane… Teatr przedstawiał okolicę jakąś cudną, którą sen umalował niezrównanemi barwami… Już dzień był dobry, gdy się przebudziła, aby ubrać pośpiesznie… i ledwie dokończyła toalety, gdy Georges zapukał do drzwi, pytając o wczorajszy ból głowy. Na wszelki wypadek Laura zatrzymała go na ten dzień i powiedziała, że się jeszcze nie czuje bardzo dobrze, prosząc go o książki z biblioteki teatralnej… z któremi dzień chciała spokojnie przepędzić.
Georges się trochę temu opierał, nie książkom, które natychmiast przysłać przyrzekał, ale zamknięciu się w pokoju… które ból głowy tylko jeszcze zwiększyć mogło. Zgodzili się na to, że Dobek miał przyjść dopiero na obiad… Tymczasem kawaler usłużny, natychmiast cały kosz kazał znieść do entresolu, aby przyjaciel miał sobie w czem wybierać. Laura została sama, zakłopotana wyborem tylko…
Wypadek dał jej Corneille’a w ręce… Siadła, zaczęła czytać i pochwycona harmonią wiersza, powagą myśli, urokiem tej królewskiej poezji, zapomniała się do obiadu, tak, że wchodzący Georges zdziwił ją zwiastując godzinę, której się nie domyślała…
– Będę aktorką! rzekła rzucając książkę, sama do siebie…
Z zarumienionem licem mniemany Dobek zszedł do sali jadalnej….. Oprócz hetmana byli już prawie wszyscy. Witano go dość uprzejmie, jeden Pobożanin bardzo zimno, kwaśno i z daleka… Hetman wszedłszy, naprzód się zwrócił ku niemu z uśmiechem rozpytując troskliwie o zdrowie… Rozmowa znowu wszczęła się o teatrze, jakby umyślnie dla Laury, która z niej dla siebie pożyteczne skazówki czerpać mogła.
Oprócz zwykłych domowych gości, siedział u stołu szlachcic, niejaki Zarwański z Wilczodołów, sąsiad Emilopola, który w tem towarzystwie stanowił rażący dyssonans. Był to człek starej daty i obyczaju, który chociaż skłaniał głowę przed powagą dostojeństwa pana hetmana, francuzkiego tego domu widocznie ani znieść, ani zrozumieć nie mógł. Wydawał się też wśród niego dziwnie.
Hetman z wielką dlań był konsyderacją, gdyż Zarwański trząsł szlachtą, na sejmikach rej wodził i potrzebowano go często… Szlachcic też snadź wiedząc o tem, był z respektem, ale nie bez przekąsu czasem na nowy obyczaj, cudzoziemczyznę i wszystkie nowinki, które z zagranicy płynęły. Z oczu jego patrzało, że sobie z tej politury drwił w duchu. Panu Dobkowi, który naprzeciw niego siedział, byłby zupełnie obojętnym, gdyby nie szczególna okoliczność, która na straszną próbę wystawiła nieszczęśliwego wędrowca.
Wśród obiadu mówiono o rozmaitych plotkach, jakie po kraju chodziły, tyczących się różnych osób i wypadków… Szlachcic miał wiele do opowiadania, wiedział bowiem co się gdzie na około działo… przez swych panów braci klientów.
– Do czegośmy to dożyli! panie hetmanie dobrodzieju, rzekł w końcu, najlepszy dowód historja pewnego domu, którego imienia, pozwolicie, że nie wymienię. Nomina sunt odiosa.
W głębokiem Polesiu żyje w najzapadlejszym kącie rodzina osobliwsza… niech ich tam Bóg sądzi, jedni mówią, że skryci arjanie, drudzy, że utajone lutry, inni że katolicy… lecz o ich konfessję mniejsza, bo to ad rem nie należy. Tandem został z familji już podżyły ojciec z jedynaczką córką, którą słyszę pieścił niezmiernie. Szczęśliwie się żyje… szlachcic pieniądze zbiera okrutne, mówią, że krocie miał i to wszystko we złocie. Mimo, że to kąt zapadły, gorzej jeszcze niż moje Wilczodoły… przecie znalazła się, z pozwoleniem baba… którą tam pewnie djabeł posłał. Wdówka młoda, przystojna, przewąchawszy owe dusie u szlachcica, nuż mu się zalecać… I tak się dobrze wzięła do jegomości, iż mimo miłości dla córki… mimo siwizny, mimo lat… ożenił się. Weszła tedy w dom macocha z ręką żelazną, nuż się nad ulubionem dzieckiem znęcać!
– Przykro słuchać! przerwał hetman, wiadomo co to macocha!
Dobek spuściwszy oczy na talerz, już ich cale podnieść nie śmiał… siedział jak zdrętwiały, czuł, że jego to dzieje pan Zarwański opowiadał…
– Na czemże się skończyło? spytał gospodarz.
– Na tem, że dziewczę prześladowane, bo to tam nie wyliczyć, jakie psoty macocha płatała… porwało konia ze stajni i uciekło z rodzicielskiego domu… Mówią, że gdzieś do klasztoru wstąpiła. Może to być, dodał Zarwański, ale gdzieby to dawniej dziewczyna się na to odważyła!…
Gdy tych wyrazów domawiał, hetman podniósł głowę z wolna, wlepił oczy w Dobka… zatrzymał je na nim długo i z pewnym naciskiem… niepostrzeżone prawie drgnienie po twarzy jego przebiegło…
– Słyszysz mój młody przyjacielu, odezwał się do niego, co za dziwna historja?
– Prawda, że dziwna bardzo, rzekł starając się nie okazać pomieszania gość, chociaż się mocno zarumienił, (co szczęściem nie było widoczne, bo siedział od światła) lecz… tyle to rzeczy po świecie opowiadają…
– A ja acindziejowi ręczę, iż to najprawdziwsza prawda… imion cytować nic chcę… dodał Zarwański.