Kitabı oku: «Macocha, tom drugi», sayfa 4
– I do jakiegoż wstąpiła klasztoru? zapytał z trochą ironji hetman.
– A do Karmelitanek… Czemu jej przyjąć nie miały? Swego czasu może mieć z miljon posagu, a czy suknie oblecze czy nie, zawsze za schronienie się klasztorowi wywdzięczy… Nota bene jeśli macocha nie przeszasta onych skarbów…
Usłyszawszy o miljonie, hetman zamyślił się, znowu na Dobka popatrzał i rzekł:
– Ten miljon trochę musiał urosnąć w drodze…
– O! pewnie! śpiesznie potwierdził młody gość.
– Przepraszam, sprzeciwił się Zarwański; znam doskonale Izraelitę, który lat kilkanaście, jeśli nie więcej, prowadził temu jegomości wszystkie handle. Otóż ten mi zaręczał, że nie licząc dóbr, gotowego grosza szlachcic przez jego ręce dostał nie jeden, ale parę miljonów złotych… a grosza na życie nie wydawał… chyba co dla córki tej, bo dla niej nie żałował nic, choćby ptasiego mleka zażądała…
– I tak ją w końcu skrzywdził? rzekł hetman.
– A do czego to panie hetmanie dobrodzieju, baby nie doprowadzą! wtrącił Zarwański… Gdy to licho opęta, nie odżegnać się od niego!
Zaczęto się śmiać ze starego gdery.
– Śmiejcie się, śmiejcie, rzekł… U nas dawniej bywało inaczej; całowano jejmość dobrodziejkę w rączkę, ale trzymano w ryzie i nie dawano się brać za czuprynę. Teraz całują po nóżkach, piją z trzewiczków, kołki sobie na łbie ciosać dają – i wszystka nasza siła naciśnięta pantoflem przepadła…
Staroświeckie te teorje szlachcica, jeszcze serdeczniejszy śmiech wzbudziły – i tak jakoś wśród niego od stołu wstali, a Dobek potrafił się żwawo ukryć w tłumie ze swym rumieńcem i pomieszaniem.
Zbliżył się nieznacznie do Babetty i szepnął jej zręcznie by nikt nie podsłuchał:
– Potrzebuję się widzieć dziś z wami, koniecznie…
Ta dała mu znać skinieniem tylko, że się o to postara i odeszła… a też przypadła mała Ninon męczyć go swemi nieszczęśliwemi zaloty, z których wszyscy się do rozpuku śmieli.
Naśladowała bowiem doskonale, mimo młodocianego wieku, wszystkie ruchy, pochody, oczu strzelania, minki, gibkie postaci nagięcia dla popisu z wdziękami, jakie starsze artystki wykonywać były zwykły gdy na kogo polowały. Dobitnością tylko i maleńką przesadą Ninon czyniła je śmiesznemi, a hetman niezmiernie się cieszył z tej pojętności wyrostka, który doszedłszy do lat, arsenał gotowy mógł już cały mieć w ręku do użycia… Dobek za mało tylko dopomagał dziewczęciu, które ta obojętność kawalera gniewała. Pani St.-Georges ściskała córeczkę i całowała za tak cudownie odgrywany dramacik miłosny.
– A jabym jej za to rózgami dać kazał! mruknął Zarwański Borawskiemu na ucho, jak mi Bóg miły!
Koncert po obiedzie, w którym hetman nie był czynny i ograniczył się dyrygowaniem z daleka, uświetniła arją wielką z fioriturami zadziwiającej sztuki i koronkowej delikatności signora Angiolina… Głos miała silny, nie zbyt miły, lecz wyrobiony doskonale. Wedle mody wieku, tak samo jak architektura obwieszała się niesmacznemi ornamentacjami bez miary, śpiew też przystrajał się w brylanty, za któremi często jego samego widać nie było.
Wszystko to Dobek usiłując się ukryć w najciemniejszy kątek przebył, tłómacząc się ciągle bólem głowy, Georges go na chwilę nie opuszczał. Ostatni ten obiad nabawił go takim strachem i przekonaniem o potrzebie dalszej ucieczki, iż każda chwila zwiększała rosnącą gorączkowo niecierpliwość. Zdawało mu się, że teraz wszyscy na czole jego czytali całą historję: i płeć, i uczucia, i wstyd, którym był okryty. Odwaga znowu go opuściła, suknie ciężyły, brzydził się niemi jak fałszem, wyrzucał sobie rzecz grzeszną i występną; chciałby je był zrzucić, pozbyć się co najprędzej, ale kobietą, w tym wieku sam jeden w świat puścić się nie mógł – potrzebował mentora, towarzyszki, opieki. Wczoraj już Babetta przychodziła mu na myśl… dziś przypatrując się jej, obawiał się; z pewnością nie był to dla młodego dziewczęcia pożądany towarzysz, śmiała aż do cynizmu niekiedy, wymowna aż do rubaszności, nie obawiająca się ani wzroku, ani słowa, a wyzywająca oboje, Babetta ściągnąć mogła niepotrzebnie oczy… zresztą, jakkolwiek jej wczorajsze wyznania płynęły z serca, czy na to serce można było zawsze rachować?…
Co począć, nie wiedział sam przebrany Dobek; czekał jednak godziny rozejścia się i powrotu do mieszkania z niecierpliwością… W każdym razie Babetta poradzić przynajmniej coś mogła…
Ale północ wybiła i pierwsza po północy: Francuzka nie przyszła… Laura z niepokojem wielkim, nie mogąc przyczyny odgadnąć, położyła się do łóżka i przedrzymała do rana, bojąc się zaspać, myśląc ciągle uciekać. Rano, nie czekając Georges’a, który przybywał wcześnie, pobiegła Laura szukać i zobaczyć Munię, której przez te dni nie widziała. Wyrzucała sobie nawet, że o tej najlepszej przyjaciółce swej tak bardzo zapomnieć mogła i zdać ją na łaskę obcych ludzi…
Na zapytanie słudzy wskazali jej stajnie gościnne, w których kilkanaście różnych było koni… ale się tam Munia nie znalazła. Georges przez grzeczność nadzwyczajną wyznaczył jej pomieszczenie w pańskich wytwornych apartamentach, obok arabek i turczynek hetmana… Na głos swej pani Munia o mało nie oderwała się od żłobu… Widocznie na niczem jej nie zbywało, wyglądała świeżo i rzeźwo… pod paradnem nakryciem, którego jej gościnnie udzielono… Ale, niestety, jakże trudno ją było z tych stajen pańskich, z pomiędzy ludzi tylu, wydobyć w przypadku nagłego wyjazdu! Zakłopotała się mocno biedna Laura… i popieściwszy z Munią chwilę, zmieszana przybyciem pana koniuszego i wielu ciekawych, wsunąwszy tylko w rękę dukata mastalerzowi, wyrwała się ztąd niespokojna.
Zdawało jej się, że te szczególne dla Muni łaski mogły mieć na celu utrudnienie jej wyjazdu bez wiedzy gospodarzy, a ucieczkę uważała teraz za nieuchronną:
Wracając od stajeń, ponieważ dość jeszcze było rano, Dobek-Laura poszedł się przejść po parku. Ranek był piękny… myśli smutne… niepewność wielka… Babetty nie wiedziała gdzie szukać. Tuż obok po nad ulicą do ogrodu wiodącą, ciągnęła się alea domkami ostawiona, w których mieszkali dworscy, artyści i starszyzna służbowa… Przytykający do parku z wyjściem nań i ogródkiem kwiatowym, stał dworek ładny, którego okna jakby świeżo były pootwierane, bo okiennice, jeszcze do ściany nieprzymocowane, stały na pół przymknięte razem z oknami.
Mijała go Laura, gdy głos jakiś i klaśnięcie w dłonie posłyszała. Odwróciła się i postrzegła w oknie Babettę z rozpuszczonemi włosami, otuloną tylko białym rannym szlafroczkiem, poziewającą jakby tylko co ze snu się porwała. Chociaż rola mężczyzny nie dozwalała jej zbliżać się tak poufale do osoby mało znanej i wcale na przyjmowanie gościa nieprzygotowanej, skoczyła ku oknu…
– Moja droga panienko, rzekła szybko Babetta, przebacz! Ten nieszczęsny Pobożanin, od którego my tu mniej więcej wszyscy zależymy, a który się we mnie kocha… zrobił mi najokropniejszą scenę za moją wczorajszą nocną wycieczkę, której, niestety! dośledził! Nie mogłam mu dla wytłómaczenia się powiedzieć, że kawaler Dobek jest tylko ładną, panienką… pozostałam więc pod zarzutem wiarołomstwa i najbezwstydniejszej zalotności…
Zaczęła się śmiać smutnie i dziwnie.
– Nie mogłam więc wam służyć wczorajszego wieczoru, bo mnie szpiegowano… Jestem dotąd pod wrażeniem gniewu Pobożanina, który gdy zechce, jutro mnie odprawić może, wmówiwszy hetmanowi, że się tu na nic nie zdałam.
– Bardzo dobrze, zawołała Laura, zatem jesteście wolni i jedziecie ze mną do Warszawy!
– Ja? z wami? cha! cha! zaczęła się śmiać aktorka… i będą mówili, że mnie dwudziestoletni chłopaczek wykradł!! Ach! na prawdę, toby było prześlicznie, ale cóż dalej? co zrobisz ze mną? Ja jestem biedne stworzenie, które inaczej na chleb powszedni zarobić nie umie… tylko uśmiechem… bielidłem, różem… na scenie! a! i na świecie! bo, spójrz, proszę, jak ja z rana wyglądam żółto, i czy mi co najprędzej nie trzeba do puszki iść, aby się do życia świeżą ufarbować młodością?
– Moja droga pani, rzekła Laura, gdybyś bez żartu chciała mi być siostrą, radą, pomocą… mnie niedoświadczonej, narażonej na tysiąc omyłek i niebezpieczeństw… miałabym dla was tyle wdzięczności, iż dzieląc z wami co mam, nie wypłaciłabym się wam jeszcze…
– A! mój Boże! ciągle się śmiejąc i bijąc w ręce, odezwała się Babetta, ja guwernantką! ja guwernantką!… a! to trzeba umierać ze śmiechu…
I twarz jej spoważniała nagle…
– Mówiłaś, dodała… dzieląc z wami co mam? a cóż ty masz?
– A! dosyć na nas dwie, na czas długi! pośpiesznie rzekła Laura.
– Tak, śliczne dziecię moje… wzdychając poczęła Babetta, która się na oknie wsparła i zapomniała, że ją ktoś podpatrzeć może… twoja rachuba wiejska myli cię pewnie! Tobie się zdaje, że możemy żyć zamknięte o suchym chlebie, a ja! jestem popsuta! ja jestem wybredna, ja choruje na fantazje, dla których się wszystkiegom wyrzec gotowa. Ileż razy nie mając koszuli, kupowałam koronki! Wziąść mnie!! tobyś dopiero wzięła kłopot sobie i męczeństwo… Wszak Pobożanin, który ma pełne kieszenie czasem, gdy wygra… a sypie nie licząc… wydołać nie może kaprysom moim.
Laura słuchała zdziwiona niezmiernie.
– Więc wyspowiadajże mi się, proszę, co ty sądzisz dostatecznem na nas dwie… na długi rok??
Zarumienił się fałszywy Dobek i poczuł smutek wielki… Babetta wydawała mu się teraz zupełnie inną… i nie tak serdeczną, jak pierwszego dnia.
– To co mam z sobą, rzekł cicho, może nie starczyć, nie wiem, choć tam jest dosyć ciężka kupka złota… nie liczyłam jej biorąc… lecz gdy zechcę i napiszę do tego, komu powierzyłam więcej, musi mi przysłać… mam dużo! dużo! dużo!
Babetta śmiała się jak z dziecka z zarumienionej Laury.
– Jak mnie ten chłopak kusi! patrzajcie! zawołała… Ale tymczasem, paniczu mój śliczny, ruszaj sobie w ogród, ażeby nas tu ktoś tak poufale rozmawiających nie podglądnął; pomówimy o tem później.
Przeczuła snadź Babetta, bo z za bzów, Georges, który szukał przyjaciela, widział go na tej czułej rozmowie, a gdy się o kilkanaście kroków dalej spotkali, rzekł mu z uśmiechem:
– Nigdybym się nie spodziewał, żebyście z tylu ładniejszych wybrali sobie Babettę! Ona ma pewnie trzydzieści pięć lat… a tak wygląda staro… Musi to być prawda, co hetman powiada, iż zawsze bardzo młodych i niedoświadczonych najprędzej kobiety w drugiej już młodości, a nawet trzeciej… zbałamucić potrafią.
Laurze twarz okrył rumieniec.
– Kochany przyjacielu, rzekł Georges, biorąc ją poufale pod rękę, czemu się oprzeć nie było podobna, ponieważ masz fantazję do Babetty… bo nie wierzę, żeby to miała być une passion sérieuse… muszę cię przestrzedz… Ona tu ze wszystkich tych pań ma najgorszą sławę… Bałamuci z kolei wszystkich, a nieszczęśliwy Pobożanin, który ma dziwną słabość dla niej i przebacza jej więcej niżby powinien, czasem bywa do rozpaczy przyprowadzony… Sa liaison z Pobożaninem, o której wszyscy wiedzą, trwa lat kilka, ale tyle w niej było antraktów!! Babetta ma dowcip, ma serce nawet… lecz w nic nie wierzy… sceptyczka, i fantazja niesie ją gdzie chce… Dziś gotowa dać życie za to co jutro przez okno wyrzuci!
– Cóż chcesz! tak jest!… dodał Georges, z powagą starego już i wielce doświadczonego człowieka. Po trosze one są takie wszystkie, nie wyjmując Ninon… która jeszcze będąc dzieckiem, już jest prawie tem co one. Chociaż to moja przyrodnia siostrzyczka… kuzynka… rzekł kawaler Georges, nie mogę być ślepym na to. Cudowną była wczora, gdy was kokietowała. Gdyby jej natura dała więcej wdzięku, tej niktby pono nie przeszedł…
Laura szczęśliwa była, że tę rozmowę przerwał nadchodzący l’abbé Mourion… i razem z nim poszli na śniadanie.
IV
W kilka dni potem wieść się rozeszła po hetmańskim dworze, której z razu nikt wierzyć nie chciał, iż wierny pannie Babecie Pobożanin, już nieraz pono bliski ożenienia z nią, zerwał z dawną przyjaciółką, i mszcząc się za jej dla siebie… nieczułość, skłonił hetmana, by ją od swego teatru z Emilopola oddalił. Tak było w istocie. W jednej z porannych konferencji przy czekoladzie… marszałek dworu poddał myśl panu, by teatr nowemi siły starał się pokrzepić, że artystki mogłyby być zastąpione innemi młodszemi, a te ze światłych rad takiego znawcy jak hetman pewnieby łatwiej korzystać mogły, niż starsze, mniej do posłuszeństwa skłonne, upartsze i zepsute…
– Ale mój ty kochany Pobożanin! rzekł uśmiechając się hetman: jakkolwiek w tym roku nieco jestem bogatszy… ty najlepiej wiesz, co kosztuje taka artystka. Brać nowe…
– Małą bardzo stanowi różnicę, przerwał marszałek… boby się stare odprawiło. Kontrakta są kwartalne…
– Ale kogoż odprawić! za Elizą poszłoby pół mojego dworu, odparł uśmiechając się hetman, a za Babettą ty pierwszy.
– Ja? jakto ja? panie hetmanie! ja? z wielkim zapałem i niby obrażony na honorze, ozwał się Pobożanin, ja za nią kroku nie zrobię.
– Więc znowu jakieś nieporozumienie, które nie potrwa, flegmatycznie odrzekł hetman, ziewając, dłużej niż do wieczoru! O cożeście się, a raczej o kogoście się poróżnili? szczerze mi wyznaj!
Pobożanin się zmieszał.
– Tu nie idzie, rzekł żywo, o kogoś, idzie o to, że to jest i nieosobliwa artystka, i wcale nieszczególna kobieta…
– Co się tycze artystki, kładnąc rękę na ramieniu marszałka, odezwał się powolnie hetman: pozwól mnie o tem sądzić. Znam ich wiele w Paryżu… widziałem Clairon.. najpierwsze siły teatrów stolicy nie są mi obce. Jest wiele artystek, którym Babetta niedorówna, lecz ani jednej nie znam, któraby role tragiczne, komiczne, matek i kochanek, razem wszystkie tak grać umiała i mogła jak ona! Dla małego teatrzyku na prowincji to skarb nieoceniony…
– Pobożanin głową potrząsł.
– Strasznie starzeje! rzekł, czy pan hetman tego nie widzi?
– W salonie, na scenie jest dziwnie młodą.
– Ja jednak znajduję, że pozbyć się jej…
– Mój drogi! czyż koniecznie? odezwał się hetman smutnie… Vous m’en direz tant! a mnie by jej żal było.
– Tak, a przecież choćby żal być miało, trzeba raz… przerwał gniewnie Pobożanin, mieć siłę ją odprawić. Ja za to ręczę, że na jej miejsce inną wyszukam…
Cały ranek wymęczywszy tak hetmana, marszałek w końcu wyjednał zgodę jego na odprawienie Babetty. Kwartalną jej pensję naznaczono jako gratyfikację…
Z namiętną chęcią zemsty Pobożanin napisał natychmiast do Babetty w imieniu pana bardzo grzeczny list, oznajmiając jej o tem, że przestaje należeć do teatru emilopolskiego, że może u kassjera odebrać assygnowane pieniądze i wyjeżdżać kiedy się jej podoba.
Spodziewał się niezawodnie, iż po odebraniu tego pisma, z rozpaczą Francuzka przybieży prosić o przebaczenie. Zdziwił się niezmiernie dowiedziawszy, iż z kassy odebrała pienjądze, i, jak mówiono, zaczynała się pakować. Żądała tylko przez panią St. -Georges, niezmiernie oburzoną za tę intrygę na marszałka, aby miała szczęście osobiście pożegnać hetmana i podziękować mu za doznawane od niego względy.
Audjencja, którą otrzymała, przyniosła jej jeszcze rulonik dukatów i ładny pierścionek, hetmanowi bowiem szło o to, aby go we Francji nie oczerniono i żeby odchodzący od niego sławili wspaniałomyślność polską… Pobożanin chodził jak struty… W chwili, gdy już kufry panny Babetty wynoszono, nie mogąc wytrzymać, sam pierwszy pobiegł do niej.
Zastał ją w stroju podróżnym siedzącą na kanapce, podpartą na ręku, wcale nie zafrasowaną.
– Przychodzę panią pożegnać! zawołał z furją nadaremnie tajoną.
– To bardzo szczęśliwie, odparła spokojnie Francuzka, bo ja bym się nie była fatygowała do pana…
– Wyjeżdżasz więc pani bez żalu? spytał.
– Bez najmniejszego! nie mam tu ani kogo, ani czego żałować!
– Bo pani nie masz, nie miałaś i nie będziesz miała serca!
Babetta się rozśmiała…
– Mogłaś pani przywiązać do siebie człowieka, który ją szczerze kochał.
– Wiem! wiem!… alem nie umiała!
– Nieustanne bałamuctwa jej w końcu nąjstalsze przywiązanie wyczerpały.
– A jakiż miałam obowiązek być wierną człowiekowi, który nie miał odwagi podać mi ręki do ołtarza? Byłam wolną… mogłam przecie czynić co mi się podobało. Nie byłoby pewnie na świecie wierniejszej żony nademnie, ale być uwodzoną i rzucaną… niemiło! wolałam sama uwodzić i rzucać!!
– Jakże pani chcesz, aby w niej mieć wiarę po takiem postępowaniu? zawołał Pobożanin.
– Kto nie ma wiary… temu jej nakazać nie można, odparła Babetta, a bez niej i miłość jest niepodobna.
Stary pan marszałek potarł łysinę.
– Więc się żegnamy?
– A tak jest.. sługa uniżona! dokończyła Babetta, i obróciła się szerokiemi białemi plecami do niego.
Pobożanin stał, patrzał długo, wahał się, sam nie wiedział widocznie, jak skończyć tę scenę, a Babetty mu żal było.
– Wytłómacz się pani przynajmniej ze śmiesznego latania za tym wyrostkiem, którego hetman zgarnął gdzieś z gościńca na utrapienie nasze…
A jakież pan masz prawo żądać odemnie tłómaczenia?
Marszałek się zamyślił; nagle rzucił czapkę na stół.
– No, Babetto! zawołał, słowo honoru! jeśli mi się z tego wytłómaczysz, masz moją rękę, żenię się…
– Słowo honoru? zapytała rumieniąc się Babetta…
– Słowo…
Francuzka się zawahała nieco i postąpiła ku niemu krok.
– A dacie mi też słowo, że moje tłómaczenie zostanie między nami? i że uczynicie to o co ja was poproszę!
– Chętnie, zawołał niecierpliwy Pobożanin.
– Więc posłuchaj, śmiejąc się rzekła zbliżając się do ucha Babetta: ten chłopiec jest… jest… no zgadnij?..
– A jak ja u djabła mam zgadnąć, co on jest! Choćby był królewiczem, to go nienawidzę… krzyknął marszałek…
– On jest, dziewczyną!! smiejąc się i padając na kanapę, zawołała Babetta…
Pobożanin spytał gorąco:
– Słowo?
– Jak cię kocham! powtórzyła Babetta…
Przekonany ostatecznie tem zaklęciem, marszałek padł na kolana.
– To nic nie pomoże, przerwała Babetta.. ja muszę mieć świadków zaręczyn, bo ci nie wierzę… a teraz do interesu.. Wyjawiłam ci tajemnicę nie moją, odkradzioną od nieszczęśliwego dziewczęcia, któremu szczerze dobrze życzę… Dla niego ani towarzystwo przymusowe Georges’a, ani powietrze tutejsze niezdrowe… Trzeba ją wyprawić. Waćpan mi dopomożesz.
– Z całego serca!
– A o tem wszystkiem ani słowa! Dziewczę mi zawierzyło, jemu winnam, że się zemną żenisz; chcę się jej wywdzięczyć, jak należy…
Nikt bardziej nie był zdziwiony nowym obrotem historji panny Babetty nad pana hetmana. Pobożanin pokorny i skonfudowany, przyszedł do niego nie mogąc słowa przemówić. Poznał pan po twarzy, że się coś święciło nowego…
– A co ci to, cher cousin?..
– W istocie… panie hetmanie dobrodzieju… jestem w przykrem położeniu…
– Mów już, ręczę, że się to tycze tej Babetty, którą pożegnałem z żalem, mais la chose une fois faite, kochany mój Pobożaninie… ja mych postanowień nie zmieniam… Dziś napisałem do p. Lacroix do Paryża, aby mi wysłał par le premier coche, który ku Flandrji będzie jechał, pannę Isabeau… Poznałem ją w Paryżu… Nie ma talentu Babetty, lecz miałeś słuszność, ona starzeje… odświeżymy scenę.
– Tak jest, mruknął Pobożanin… onaby też już występować nie mogła… bo ja – ja się z nią żenię…
– Allons donc!! zakrzyknął hetman.
– Tak jest panie hetmanie dobrodzieju, rzekł w rękę go całując kuzyn i wzdychając… trzeba odpokutować za stare grzechy.
– Chyba tak! nieukontentowany widocznie odparł hetman. Nie jestem waszym opiekunem… a waćpan małoletnim… uczynisz, co mu podoba.
W kwandrans potem hetman się dał udobruchać staremu słudze, bez któregoby się obejść nie potrafił. Babettę zaproszono do stołu, a przy obiedzie wypito zdrowie narzeczonych publicznie i Dobek musiał drżącą ręką kieliszek ponieść do ust, patrząc na Babettę, która mu dała znak, aby się tem nie trwożył.
Tegoż wieczoru przyszła do niego późno w noc, ale razem z Pobożaninem…
– Nie lękaj się pani, rzekła, ja za niego ręczę, a on nam lepiej poradzi pono, niżbyśmy obie mogły…
Marszałek pełen uszanowania, skłonił się Laurze, zaręczając jej za dochowanie tajemnicy.
– Masz pani we mnie sprzymierzeńca, rzekł, nie nieprzyjaciela.
– Co mi pan radzisz? spytała Laura.
– Jak najprędsze zrzucenie tego stroju, rzekł Pobożanin; mógł on chwilowo być potrzebny, ale naraża dziś więcej niż broni. Powtóre, sama nie możesz pani pozostać… trzeba żeby ją ktoś odprowadził do Warszawy. W Warszawie nie będzie też łatwo coś znaleźć stosownego…
– Ja… ja mam powołanie do teatru, zawołała żywo Laura.
Pobożanin spojrzał na nią zdziwiony.
– Nic pani do tego nie zmusza, rzekł, a to, jak zowiesz, powołanie, jest może przykrzejszym losem, niż suknia męzka na kobiecie. Czy wiesz pani czem jest teatr? czem są artyści? jaki ich los? zkąd się oni biorą?
Laura milczała.
– Pani tego nie potrzebujesz, mówił ciągle marszałek.
– Ale jabym sztuce potrzebną i przydatną być mogła, przerwała Laura. Czyżby uszlachetnić nie można tego, co dotąd było najdziwniej poniewierane? Słyszałam o oklaskach i wieńcach rzucanych artystom na scenie, a za sceną o wydzielanej pogardzie; czemużby nie zmusić ludzi, aby szanowali równo artystę i człowieka?
Z tak wielkiem uczuciem wymówiła to Laura, która przez tych dni kilka i nocy ciągle tylko czytała o scenie, o teatrze, o artystach – że Pobożanin i Babetta oboje stanęli zdumieni… Spojrzeli na siebie.
Wyraźnie paliła się ta śliczna główka do jakiegoś ideału niemożliwego, szła do smutnego rozczarowania; lecz są takie pochody uroczyste przeznaczeń, których nic wstrzymać nie może.
– Posłuchajcie mnie, mówiła dalej Laura, na co się ja zdam światu? Za mąż pójść nie mogę i nie chcę… domu nie mam… sierotą jestem… sam los wyznaczył mnie na aktorkę… lub zakonnicę… Nie potrafiłabym zamknąć się w klasztorze, życie mi się nie uśmiecha, ale mnie ciągnie, jak przepaść! Muszę iść…
– Idźże ostrożnie! zawołała Babetta.
– Pomóżcie mi, wyciągając ręce ku nim, odezwała się Laura…
– Czekajcie, przerwał ożywiony oryginalnością położenia Pobożanin, który w też chwili odmłodniał, słowo tylko. Babetta wyjedzie do Warszawy jutro… mamy nieuchronne przed ożenieniem do nabycia sprawunki… Ja pomogę pani, byś za nią wykraść się ztąd mogła… Na pierwszej stacji połączycie się. Ona ma pewne sprawunki w Warszawie, ja także może kogo stosownego wymyślę ku pomocy…
Babetta aż się na szyję rzuciła narzeczonemu, i zwróciwszy się tylko do Laury z zapytaniem – Vous permettez? – pocałowała go z obu stron twarzy, aż się po pokoju te dwa całusy rozległy…
– Dziękuję mu za was i za siebie! Poczciwy Pobożanin, zawołała, serce ma doskonałe, gdyby głowę miał taką!!
– Więc, to rzecz postanowiona, kończyła Babetta wesoło: – ja jutro jadę – a ty pani zaręcz mu za mnie, że dopilnujesz, by nie miał najmniejszego do zazdrości powodu!
Po chwilce narady rozeszli się cicho, i nazajutrz osnuty plan zaczęto zręcznie przyprowadzać do skutku. Babetta ogłosiła, że z artystki przechodząc na panią marszałkową i żonę szlachcica – czemu jeszcze chwilami niedowierzała – musi jechać wyekwipować się właściwie do nowego stanu… Pobożanin powóz i konie dawał swoje – to jest hetmańskie.
W całym dworze zazdrość była wielka, lecz szczególniej Eliza, młodsza, a może zręczniejsza intrygantka od swej towarzyszki, szczęścia jej nie mogła przełknąć… Od tego dnia mówić do niej przestała!! poprzysięgła zemstę, a wyrazem jej ostatecznym być miało, wydanie się za daleko bogatszego, młodszego i piękniejszego szlachcica.
– Jest to partja na pozór tylko świetna, mówiła po cichu do pani St. -Georges, lecz rzeczywiście!! Pobożanin stary.. łysy… i namiętnie gra w karty… lada dzień hetman go może odprawić, grosza przy duszy nie ma! Oboje lubią wydawać… Co mi to za zamążpójście!…
– A jednak, uśmiechając się szepnęła St.-Georges, gdyby ci się był oświadczył, tybyś za niego była też poszła.
– Cóż pani chcesz? westchnęła Eliza, my tak jesteśmy nieszczęśliwe!!
O naznaczonym dniu i godzinie, Pobożanin sam odprowadził swą narzeczoną aż za miasteczko… O trzy mile ztamtąd na ubocznym gościńcu miała ona oczekiwać Laury, która ze swą Munią tę przestrzeń z łatwością przebiedz mogła. Marszałkowi tylko jednemu coś podobnego przedsięwziąć i do skutku doprowadzić było podobna, jak wykradzenie Muni z pod czujnego oka mastalerzy… Wiedział on o której godzinie w stajni nie było nikogo, sam wyprowadził ją, stawiąc w miejscu zajmowanem przez nią innego konia dla niepoznaki, sam osiodłał i po za ogrodem zawiódł do szopki przy samym domu. Noc była szczęściem jasna… a Laurze łatwo też wymknąć się z domu nad samem ranem, tak, by za miasteczkiem już dzień ją zastał. W ten sposób ukartowana była ucieczka, a marszałek dworu sam ją ułatwiając, ze wszelkiemi ostrożnosciami, ażeby udział jego mógł być zatajony, usunął wiele przeszkód zależących od niego: usunął zbyt bacznych ludzi, zbyt zamczyste wrota i drzwi i t. p. Wieczorem po koncercie, w którym znowu wystąpił hetman z bardzo pięknem „Andante” Haydn’a, Laura wyszła jak zwykle przeprowadzana przez Georges’a do swego entresolu. Od dwóch dni postępowanie tego przyjaciela mocno ją niepokoić zaczynało. Nie okazywał on, ażeby się czegoś domyślał, ale był tak nadzwyczaj czułym, tak nadskakująco grzecznym, takiemi dziwnie zasłodzonemi patrzał na nią oczyma, jak gdyby w istocie wiedział, że jest kobietą. Kilka razy z taką gorącością wyraził przyjaźń swą dla Dobka, i poprzysięgał jej wiekuistość, i prosił o wzajemność, że Laura rumieniła się, mieszała, i jakkolwiek coraz wprawniej grała swą rolę, często czuła, że jej podołać nie może.
Tego wieczoru właśnie Georges jeszcze był czulszy… chwytał ją za ręce, patrzał na nie, ściskał je z jakąś namiętnością, która na Laurze czyniła przerażające wrażenie. Wyrywać mu je musiała i odwracać twarz, by rumieńca nie postrzegł. Odprowadziwszy ją do mieszkania, Georges szukał pozoru, aby usiąść i zostać dłużej. Laurze z wielką przyszło trudnością pozbyć się go… powrócił w kwandrans przynosząc jakąś książkę, którą ona przez wpół tylko uchylone drzwi przyjąwszy, dała mu śpiesznie dobranoc… Teraz nareszcie mogła się zamknąć, by napisać list do hetmana, dziękujący mu za gościnność, a tłómaczący odjazd pośpieszny – koniecznością. Korrespondencja wiele jej czasu nie zabrała, poukładała książki, przebrała się w swój strój podróżny, narzuciła szeroki płaszcz, i tak w krześle siedząc czekała naznaczonej godziny nad ranem, o której wymknąć się miała.
Na jednem ze skrzydeł pałacu był zegar bijący godziny, tak, że go w parku nawet słyszeć było można… on miał dać znak ucieczki. Laura wysunęła się szczęśliwie z pałacu… w którym wszyscy spali najmocniejszym snem poranku. Furtka ogrodowa zostawiona była otworem; od niej o kroków kilka czekać miał z koniem Pobożanin.
Dotąd wszystko szło jak najpomyślniej… z ogrodu mogła wyjść niepostrzeżona.. przebiegła drogą pustą przestrzeń niewielką, dzielącą ją od domu marszałkowskiego. Tu w mroku dziennym… dostrzegła już stojącą Munię, na nieszczęście zbyt uradowaną, ażeby zarżeć nie miała… Wśród tej ciszy rannej rżenie rozległo się straszliwie po okolicy… Munia powtórzyła je kilka razy, choć główkę jej tuliła do siebie Laura…
Pobożanin sam trzymał klacz i podał strzemię.
– Szczęśliwej drogi, rzekł całując podaną rękę, ale na Boga, nie zbłądź pani. Wyjechawszy za miasteczko, ujrzysz krzyż, od tego trzeba się wziąć niewielkim gościńcem, ale znaczną drogą w prawo. Dobrym kłusem jadąc za godzin trzy jesteś pani w Mokrzyszczach, a tam czeka na nią Babetta… Szczęśliwej drogi!
Laura wyrwawszy się raz… puściła koniowi cugle i pobiegła z nim tak żywo, iż wnet z oczu znikła Pobożaninowi, który cichutko do swego mieszkania powrócił. Zmęczony usypiał właśnie, gdy gwałtowne stukanie do drzwi go przebudziło. Nie mógł zrazu pojąć, co się stało i uląkł się jakiej przygody, któraby Laurę nazad zwróciła. Wprędce jednak po głosie poznał Georges’a.
To było może gorsze jeszcze…
Gdy mu otworzono drzwi, chłopak wpadł jak opętany.
– Pobożanin! na miłość Boga! hetman się będzie gniewał, nieszczęście się stało ratuj!
– Cóż takiego?
– Dobek uciekł! krzyknął Georges.
– Jak? kiedy? udając niezmiernie zadziwionego, zawołał marszałek.
– Nie mogę pojąć jakim sposobem, jakiemś czarodziejstwem potrafił to chyba dokonać… Przebudziło mnie przed chwilą silne, niezwyczajne rżenie konia. Jakiemś przeczuciem tknięty zerwałem się z łóżka… Miałem ciągle to na myśli, że on nam ujdzie…
– Ale na miłość bożą, cóż tedy? a to śmieszna awantura… rzekł marszałek siadając na łóżku.
– Odziawszy się naprędce poleciałem do pałacu… Wystaw sobie w entresolu pustki nie ma go; na stole tylko list do hetmana!! Uciekł… ale jakim sposobem! jakim sposobem?
– Przyznam się panu, przerwał marszałek, że ja znowu nie mogę pojąć dlaczegoby on miał nas tak bardzo obchodzić, jeśliby mu się zamarzyło ruszać sobie dalej!
– Jak to? gorąco odezwał się kawaler… ale on nie powinien był… nie mógł… nie godziło się, żeby tak uchodził… to…
– Przecież wolny człek! rzekł marszałek.
– Czyżeś pan się nie domyślił, gdy Zarwański opowiadał tę historję, że to nie Dobek jakiś, ale panna była.
– Co się panu śni! śmiejąc się podchwycił Pobożanin… co się panu śni!
– Mnie się nie śni! bo ja się w niej kocham na zabój! ja szaleję za nią! ja wiem, ja czuję, że to była kobieta.. począł gorączkując się Georges… Ja za nią na koniec świata polecę… kazałem sobie podać konia… jadę, gonię…
Pobożanin pochwycił oburącz biednego kawalera.
– Siadaj pan! ochłoń! Wzburzona imaginacja jakieś mu obrazy przedstawia, z których jutro się śmiać będziesz. Ja najmniejszego nie widzę podobieństwa do tego, co pan mówisz… Chłopiec sobie urwiszowaty… który się wyrwał od ojca; żadna panienkaby podobnej odwagi i determinacji nie miała… Sama jedna… konno… w nocy! to do niczego niepodobne…
– A! gdybyś pan był widział te ręce! te nóżki, ten z pod koronek wystający karczek biały… wołał Georges… Ja panu mówię, to była kobieta, taż sama, o której Zarwański opowiadał… Gdybyś wiedział… jak ręce wyrywała, ile razy się ich dotknąłem, i te rumieńce…
– Dajże pokój, kochany kawalerze Georges’u staniesz się doprawdy śmiesznym. Une lubie! przywidzenie!.. Zmiłuj się…
– Ale ja gonię za nią! to nic nie pomoże! gdyby mi tylko prędzej konia podano…
– Zastanów się pan! na Boga! dokąd? Wieszże jaką on pojechał drogą? Pół godziny, czy może więcej jakeś to rżenie usłyszał… pół godziny zbieży może nim konia przyprowadzą… Po cóż ten zachód cały, aby się potem wstydzić! Ja pana nie puszczę!
Georges porwał się z krzesła, na którem chwilowo był przysiadł.
– Żadna siła ludzka mnie nie wstrzyma! zawołał, ja ją kocham!
Pobożanin oparł się o ścianę, wziął aż w boki i zaczął śmiać okrutnie…
– To szaleństwo! kochany kawalerze, to szaleństwo!
– Waćpan nigdy chyba nie spotkałeś jej oczu! począł chłopak z zapałem, takiego wejrzenia żadne męzkie nie mają oczy!! A to unikanie, by wzrok zdradzający ją, nie spotkał się z memi oczyma… Pobożanin na honor! klnę ci się, to była kobieta, dziewczę cudowne! coś nadziemskiego… Ja…