Kitabı oku: «Nie-Boska komedia», sayfa 4
CZĘŚĆ CZWARTA 208
Od baszt Świętej Trójcy209 do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie leży mgła śnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu, który niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło. —
Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak pierś ludzka z grzbietem u Centaura210. – Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych błękitów.
Powoli śpiące obszary budzić się zaczną – w górze słychać szumy wiatrów – z dołu promienie się cisną – i kra z chmur pędzi po tym morzu z wyziewów. —
Wtedy inne głosy, głosy ludzkie, przymieszają się do tej znikomej burzy i niesione na mglistych bałwanach, roztrącą się o stopy zamku. —
Widna przepaść wśród obszarów, co pękły nad nią. —
Czarno tam w jej głębi, od głów ludzkich czarno – dolina cała zarzucona głowami ludzkimi, jako dno morza głazami. —
Słońce ze wzgórzów211 na skały wstępuje – w złocie unoszą się, w złocie roztapiają się chmury, a im bardziej nikną, tym lepiej słychać wrzaski, tym lepiej dojrzeć można tłumy, płynące u dołu. —
Z gór podniosły się mgły – i konają teraz po nicościach błękitu. – Dolina Świętej Trójcy obsypana światłem migającej broni i Lud ciągnie zewsząd do niej jak do równiny Ostatniego Sądu212. —
Katedra w zamku Świętej Trójcy. —
Panowie, senatory, dygnitarze siedzą po obu stronach, każdy pod posągiem jakiego króla lub rycerza – za posągami tłumy szlachty – przed wielkim ołtarzem w głębi Arcybiskup w krześle złoconym, z mieczem na kolanach – za ołtarzem Chór Kapłanów. – Mąż stoi w progu przez chwilą, potem zaczyna iść powoli ku Arcybiskupowi ze sztandarem w ręku. —
CHÓR KAPŁANÓW
Ostatnie sługi Twoje, w ostatnim kościele213 Syna Twego, błagamy Cię za czcią ojców naszych. – Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!
PIERWSZY HRABIA
Patrz, z jaką dumą spogląda na wszystkich. —
DRUGI HRABIA
Myśli, że świat podbił. —
TRZECI HRABIA
A on się tylko nocą przedarł przez obóz chłopów. —
PIERWSZY HRABIA
Sto trupów położył, a dwieście swoich stracił214. —
DRUGI HRABIA
Nie dajmy, by go wodzem obrali.
MĄŻ
klęka przed Arcybiskupem
U stóp twoich składam zdobycz moją. —
ARCYBISKUP
Przypasz miecz ten, błogosławiony niegdyś ręką Świętego Floriana215. —
GŁOSY
Niech żyje hr. Henryk – niech żyje!
ARCYBISKUP
I przyjm ze znakiem Krzyża Św. dowództwo w tym zamku, ostatnim państwie naszym – wolą wszystkich mianuję cię wodzem. —
GŁOSY
Niech żyje – niech żyje! —
GŁOS JEDEN
Nie pozwalam216. —
INNE GŁOSY
Precz – precz – za drzwi! – Niech żyje Henryk! —
MĄŻ
Jeśli kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wystąpi, wśród tłumu się nie kryje. —
Chwila milczenia.
Ojcze, szablę tę biorę i niech mi Bóg zrządzi zgon prędki, za wczesny, jeśli nią ocalić was nie zdołam. —
CHÓR KAPŁANÓW
Daj mu siłę – daj mu Ducha Świętego, Panie! – Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!
MĄŻ
Teraz przysięgnijcie wszyscy, że chcecie bronić wiary i czci przodków waszych – że głód i pragnienie umorzy was do śmierci, ale nie do hańby – nie do poddania się – nie do ustąpienia choćby jednego z praw Boga waszego lub waszych217. —
GŁOSY
Przysięgamy. —
Arcybiskup klęka i krzyż wznosi. Wszyscy klękają.
CHÓR
Krzywoprzysięzca gniewem Twoim niech obarczon będzie! – Bojaźliwy gniewem Twoim niech obarczon będzie! – Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon będzie! —
GŁOSY
Przysięgamy. —
MĄŻ
dobywa miecza
Teraz obiecuję wam sławę – u Boga wyproście zwycięstwo. —
otoczony tłumem wychodzi
*
Jeden z dziedzińców Świętej Trójcy. – Mąż – Hrabiowie – Barony – Książęta – księża – szlachta.
HRABIA
na stronę odprowadza Męża
Jakże – wszystko stracone? —
MĄŻ
Nie wszystko – chyba że wam serca zabraknie przed czasem. —
HRABIA
Przed jakim czasem?
MĄŻ
Przed śmiercią. —
BARON
odprowadza go w inszą stronę
Hrabio, podobno widziałeś się z tym okropnym człowiekiem. – Będzież on miał litości choć trochę nad nami, kiedy się dostaniem w ręce jego? —
MĄŻ
Zaprawdę ci mówię, że o takiej litości żaden z ojców twoich nie słyszał – zowie się szubienica. —
BARON
Trza się bronić jak można. —
MĄŻ
Co Książę mówi? —
KSIĄŻĘ
Parę słów na boku. —
odchodzi z nim
To wszystko dobre jest dla gminu, ale między nami oczywistym jest, że się oprzeć nie zdołamy. —
MĄŻ
Cóż więc pozostaje? —
KSIĄŻĘ
Obrano cię wodzem, a zatem do ciebie należy rozpocząć układy. —
MĄŻ
Ciszej – ciszej! —
KSIĄŻĘ
Dlaczego? —
MĄŻ
Boś, Mości Książę, już na śmierć zasłużył. —
odwraca się do tłumu
Kto wspomni o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. —
BARON, HRABIA, KSIĄŻĘ
razem
Kto wspomni o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. —
WSZYSCY
Śmiercią – śmiercią – vivat!
Wychodzą.
*
Krużganek na szczycie wieży. – Mąż, – Jakub.
MĄŻ
Gdzie syn mój218?
JAKUB
W wieży północnej usiadł na progu starego więzienia i śpiewa proroctwa219. —
MĄŻ
Najmocniej osadź basztę Eleonory – sam nie ruszaj się stamtąd i co kilka minut patrzaj lunetą na obóz buntowników. —
JAKUB
Warto by, tak mi Panie Boże dopomóż, dla zachęty rozdać naszym po szklance wódki. —
MĄŻ
Jeśli potrzeba, każ otworzyć nawet piwnice naszych hrabiów i książąt. —
Jakub wychodzi. – Mąż wchodzi kilkoma schodami wyżej, pod sam sztandar, na płaski taras. —
Całym wzrokiem oczu moich, całą nienawiścią serca obejmuję was, wrogi. – Teraz już nie marnym głosem, nie220 mdłym natchnieniem będę walczył z wami, ale żelazem i ludźmi, którzy mnie się poddali. —
Jakże tu dobrze być panem, być władzcą221 – choćby z łoża śmierci spoglądać na cudze wole, skupione naokoło siebie, i na was, przeciwników moich, zanurzonych w przepaści, krzyczących z jej głębi ku mnie, jak potępieni wołają ku niebu. —
Dni kilka jeszcze, a może mnie i tych wszystkich nędzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie będzie – ale bądź co bądź – dni kilka jeszcze pozostało – użyję ich rozkoszy mej kwoli222 – panować będę – walczyć będę – żyć będę. – To moja pieśń ostatnia! —
Nad skałami zachodzi słońce w długiej, czarnej trumnie z wyziewów. – Krew promienista zewsząd leje się na dolinę. – Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, niż kiedykolwiek wprzódy witałem obietnice wesela, ułudy, miłości. —
Bo nie podłą pracą, nie podstępem, nie przemysłem223 doszedłem końca życzeń moich – ale nagle, znienacka, tak, jakom marzył zawżdy.
I teraz tu stoję na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze równymi byli. —
*
Komnata w zamku, oświecona pochodniami – Orcio siedzi na łożu – Mąż wchodzi i składa broń na stole.
MĄŻ
Sto ludzi zostawić na szańcach – reszta niech odpocznie po tak długiej bitwie. —
GŁOS ZA DRZWIAMI
Tak mi Panie Boże dopomóż! —
MĄŻ
Zapewne słyszałeś wystrzały, odgłosy naszej wycieczki – ale bądź dobrej myśli, dziecię moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro. —
ORCIO
Słyszałem, ale to nie tknęło mi serca – huk przeleciał i nie ma go więcej – co innego w dreszcz mnie wprawia, Ojcze.
MĄŻ
Lękałeś się o mnie. —
ORCIO
Nie – bo wiem, że twoja godzina nie nadeszła jeszcze.
MĄŻ
Sami jesteśmy – ciężar spadł mi z duszy na dzisiaj, – bo tam w dolinie leżą ciała pobitych wrogów. – Opowiedz mi wszystkie myśli twoje – będę ich słuchał, jak dawniej w domu naszym. —
ORCIO
Za mną, za mną, Ojcze – tam straszny sąd co noc się powtarza. —
idzie ku drzwiom skrytym w murze i otwiera je
MĄŻ
Gdzie idziesz? – Kto ci pokazał to przejście? – Tam lochy wiecznie ciemne, tam gniją dawnych ofiar kości. —
ORCIO
Gdzie oko twoje, zwyczajne słońcu224, nie dowidzi – tam duch mój stąpać umie. – Ciemności, idźcie do ciemności! —
zstępuje
*
Lochy podziemne 225 – kraty żelazne, kajdany, narzędzia do tortur, połamane, leżące na ziemi. – Mąż z pochodnią u stóp głazu, na którym Orcio stoi.
MĄŻ
Zejdź, błagam cię, zejdź do mnie. —
ORCIO
Czy nie słyszysz ich głosów, czy nie widzisz ich kształtów?
MĄŻ
Milczenie grobów – a światło pochodni na kilka stóp tylko rozświeca przed nami.
ORCIO
Coraz już bliżej – coraz już widniej – idą spod ciasnych sklepień jeden po drugim i tam zasiadają w głębi.
MĄŻ
W szaleństwie twoim potępienie moje – szalejesz, dziecię – i siły moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba. —
ORCIO
Widzę duchem blade ich postacie, poważne, kupiące się na sąd straszny. – Oskarżony już nadchodzi i jako mgła płynie. —
CHÓR GŁOSÓW
Siłą nam daną – za męki nasze, my, niegdyś przykuci, smagani, dręczeni, żelazem rwani, trucizną pojeni, przywaleni cegłami i żwirem, dręczmy i sądźmy, sądźmy i potępiajmy226 – a kary Szatan się podejmie. —
MĄŻ
Co widzisz? —
ORCIO
Oskarżony – oskarżony – ot, załamał dłonie. —
MĄŻ
Kto on jest? —
ORCIO
Ojcze – Ojcze!
GŁOS JEDEN
Na tobie się kończy ród przeklęty – w tobie ostatnim227 zebrał wszystkie siły swoje i wszystkie namiętności swe, i całą dumę swoją, by skonać. —
CHÓR GŁOSÓW
Za to, żeś nic nie kochał228, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś – potępion na wieki. —
MĄŻ
Nic dojrzeć nie mogę, a słyszę spod ziemi, nad ziemią, po bokach westchnienia i żale, wyroki i groźby. —
ORCIO
On teraz podniósł głowę, jako ty, Ojcze, kiedy się gniewasz – i odparł dumnym słowem, jako ty, Ojcze, kiedy pogardzasz. —
CHÓR GŁOSÓW
Daremno – daremno – ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie.
GŁOS JEDEN
Dni kilka jeszcze chwały ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje – a potem zaginiesz ty i bracia twoi – i pogrzeb wasz jest bez dzwonów żałoby – bez łkania przyjaciół i krewnych – jako nasz był kiedyś na tej samej skale boleści. —
MĄŻ
Znam ja was, podłe duchy, marne ogniki, latające wśród ogromów anielskich. —
idzie kilka kroków naprzód
ORCIO
Ojcze, nie zapuszczaj się w głąb – na Chrystusa imię święte zaklinam cię, Ojcze. —
MĄŻ
wraca
Powiedz, powiedz, kogo widzisz? —
ORCIO
To postać229 —
MĄŻ
Czyja?
ORCIO
To drugi ty jesteś – cały blady – spętany teraz męczą ciebie – słyszę jęki twoje230 —
pada na kolana
Przebacz mi, Ojcze – Matka pośród nocy przyszła i kazała…
mdleje
MĄŻ
chwyta go w objęcia
Tego nie dostawało231. – Ha! dziecię własne przywiodło mnie do progu piekła! – Mario! – nieubłagany duchu – Boże! i Ty, druga Maryjo, do której modliłem się tyle! —
Tam poczyna się nieskończoność mąk i ciemności. – Nazad! – muszę jeszcze walczyć z ludźmi – potem wieczna walka. —
ucieka z synem
CHÓR GŁOSÓW
w oddali
Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś – potępion na wieki. —
*
Sala w zamku Świętej Trójcy. – Mąż, kobiety, dzieci, kilku starców i hrabiów klęczących u stóp jego – Ojciec Chrzestny stoi w środku sali – tłum w głębi – zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna. —
MĄŻ
Nie – przez syna mego – przez żonę nieboszczkę moją, nie – jeszcze raz mówię – nie. —
GŁOSY KOBIECE
Zlituj się – głód pali wnętrzności nasze i dzieci naszych – dniem i nocą strach nas pożera. —
GŁOSY MĘŻCZYZN
Jeszcze pora – słuchaj posła – nie odsyłaj posła. —
OJCIEC CHRZESTNY
Całe życie moje obywatelskim było i nie zważam na twoje wyrzuty, Henryku. – Jeślim się podjął urzędu poselskiego, który w tej chwili sprawuję, to że znam wiek mój i cenić umiem całą wartość jego. – Pankracy jest reprezentantem obywatelem, że tak rzekę…
MĄŻ
Precz z oczu moich, stary. —
na stronie do Jakuba
Przyprowadź tu oddział naszych. —
Jakub wychodzi – kobiety powstają i płaczą. – mężczyźni się oddalają o kilka kroków.
BARON
Zgubiłeś nas, Hrabio. —
DRUGI
Wypowiadamy ci posłuszeństwo. —
KSIĄŻĘ
Sami ułożymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku. —
OJCIEC CHRZESTNY
Wielki mąż, który mnie przysłał, obiecuje wam życie, bylebyście przyłączyli się do niego i uznali dążenie wieku. —
KILKA GŁOSÓW
Uznajemy – uznajemy. —
MĄŻ
Kiedyście mnie wezwali, przysiągłem zginąć na tych murach – dotrzymam i wy wszyscy zginiecie wraz ze mną. —
Ha! chce się wam żyć jeszcze! —
Ha! zapytajcie ojców waszych, po co gnębili i panowali! —
do Hrabiego
A ty czemu uciskałeś poddanych? —
do drugiego
A ty czemu przepędziłeś wiek młody na kartach i podróżach daleko od Ojczyzny? —
do innego
Ty się podliłeś wyższym, gardziłeś niższymi. —
do jednej z kobiet
Dlaczegóżeś dzieci nie wychowała sobie na obrońców – na rycerzy? – Teraz by ci się zdały na coś. – Aleś kochała Żydów, adwokatów232 – proś ich o życie teraz. —
staje i wyciąga ramiona
Czego się tak śpieszycie do hańby – co was tak nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile? – Naprzód raczej ze mną, naprzód, Mości Panowie, tam gdzie kule i bagnety – nie tam gdzie szubienica i kat milczący, z powrozem w dłoni na szyje wasze. —
KILKA GŁOSÓW
Dobrze mówi – na bagnety! —
INNE GŁOSY
Kawałka chleba już nie ma. —
KOBIECE GŁOSY
Dzieci nasze, dzieci wasze! —
WIELE GŁOSÓW
Poddać się trzeba – układy – układy! —
OJCIEC CHRZESTNY
Obiecuję wam całość, że tak rzekę, nietykalność osób i ciał waszych. —
MĄŻ
przybliża się do Ojca Chrzestnego i chwyta go za piersi
Święta osobo posła, idź skryć siwą głowę pod namioty przechrztów i szewców, bym ją krwią twoją własną nie zmazał. —
Wchodzi oddział zbrojnych 233 z Jakubem.
Na cel mi wziąć to czoło zorane zmarszczkami marnej nauki – na cel tę czapkę wolności, drżącą od tchnienia słów moich na tej głowie bez mózgu. —
Ojciec Chrzestny się wymyka.
WSZYSCY
razem
Związać go – wydać Pankracemu! —
MĄŻ
Chwila jeszcze, Mości Panowie! – Chodzi od jednego żołnierza do drugiego. Z tobą, zda mi się, wdzierałem się na góry za dzikim zwierzem – pamiętasz, wyrwałem cię z przepaści. —
do innych
Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju – Hieronimie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnym Morzu. —
do innych
Wam odbudowałem chaty zgorzałe. —
do innych
Wyście uciekli do mnie od złego pana. – A teraz mówcie – pójdziecie za mną czy zostawicie mnie samego, ze śmiechem na ustach, żem wpośród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł234? —
WSZYSCY
Niech żyje hr. Henryk – niech żyje! —
MĄŻ
Rozdać im, co zostało wędliny i wódki – a potem na mury! —
WSZYSCY ŻOŁNIERZE
Wódki – mięsa – a potem na mury! —
MĄŻ
Idź z nimi, a za godzinę bądź gotów do walki. —
JAKUB
Tak mi Panie Boże dopomóż! —
GŁOSY KOBIECE
Przeklinamy cię za niewiniątka nasze! —
INNE GŁOSY
Za ojców naszych. —
INNE GŁOSY
Za żony nasze. —
MĄŻ
A ja was za podłość waszą. —
wychodzi 235
*
Okopy Świętej Trójcy. – Trupy naokoło – działa potrzaskane – broń leżąca na ziemi. – Tu i ówdzie biegną żołnierze – Mąż oparty o szaniec, Jakub przy nim.
MĄŻ
szablę chowając do pochwy
Nie ma rozkoszy, jak grać w niebezpieczeństwo i wygrywać zawżdy, a kiedy nadejdzie przegrać – to raz jeden tylko. —
JAKUB
Ostatnimi naszymi nabojami skropieni odstąpili, ale tam w dole się gromadzą i niedługo wrócą do szturmu – darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszedł, od kiedy świat światem. —
MĄŻ
Nie ma już więcej kartaczy? —
JAKUB
Ani kul, ani lotek236, ani śrutu – wszystko się przebiera nareszcie. —
MĄŻ
A więc syna mi przyprowadź, bym go raz jeszcze uściskał. —
Jakub odchodzi.
Dym bitwy zamglił oczy moje – zda mi się, jakby dolina wzdymała się i opadała nazad – skały w sto kątów łamią się i krzyżują – dziwnym szykiem także ciągną myśli moje. —
siada na murze
Człowiekiem być nie warto – Aniołem nie warto. – Pierwszy z Archaniołów po kilku wiekach, tak jak my po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swoim i zapragnął potężniejszych sił. – Trza być Bogiem lub nicością. —
Jakub przychodzi z Orciem.
Weź kilku naszych, obejdź sale zamkowe i pędź do murów wszystkich, co spotkasz. —
JAKUB
Bankierów i hrabiów, i książąt. —
odchodzi
MĄŻ
Chodź, synu – połóż tu rękę swoją na dłoni mojej – czołem ust moich się dotknij – czoło matki twojej niegdyś było takiej samej bieli i miękkości. —
ORCIO
Słyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże twoi do broni – słowa jej płynęły tak lekko jak wonie, i mówiła: „Dziś wieczorem zasiądziesz przy mnie”. —
MĄŻ
Czy wspomniała choćby imię moje? —
ORCIO
Mówiła: „Dziś wieczorem czekam na syna mego”. —
MĄŻ
na stronie
U końca drogi czyż opadnie mnie siła? – Nie daj tego, Boże! – Za jedną chwilę odwagi masz mnie więźniem twoim przez wieczność całą. —
głośno
O synu, przebacz, żem ci dał życie – rozstajemy się – czy wiesz, na jak długo? —
ORCIO
Weź mnie i nie puszczaj – nie puszczaj – ja cię pociągnę za sobą. —
MĄŻ
Różne drogi nasze – ty zapomnisz o mnie wśród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry237. – O Jerzy – Jerzy! – O synu mój! —
ORCIO
Co za krzyki! – Drżę cały – coraz groźniej – coraz bliżej – huk dział i strzelb się rozlega – godzina ostatnia, przepowiedziana, ciągnie ku nam. —
MĄŻ
Śpieszaj, śpieszaj, Jakubie! —
Orszak hrabiów i książąt przechodzi przez dolny dziedziniec – Jakub z żołnierzami idzie za nim.
GLOS JEDEN
Daliście odłamki broni i bić się każecie. —
GŁOS DRUGI
Henryku, ulituj się! —
TRZECI
Nie gnaj nas słabych, zgłodniałych ku murom! —
INNE GŁOSY
Gdzie nas pędzą – gdzie?
MĄŻ
do nich
Na śmierć. —
do syna
Tym uściskiem chciałbym się z tobą połączyć na wieki – ale trza mi w inszą stronę. —
Orcio pada, trafiony kulą.
GŁOS W GÓRZE
Do mnie, do mnie duchu czysty – do mnie, synu mój! —
MĄŻ
Hej! do mnie, ludzie moi! —
dobywa szabli i przykłada do ust leżącego
Klinga szklanna238 jak wprzódy – oddech i życie uleciały razem. – Hej! tu – naprzód – już się wdarli na długość szabli mojej – nazad, w przepaść, syny wolności! —
Zamieszanie i bitwa.
*
Insza strona okopów – słychać odgłosy walki – Jakub rozciągnięty na murze – Mąż nadbiega, krwią oblany.
MĄŻ
Cóż ci jest, mój wierny, mój stary? —
JAKUB
Niech ci czart odpłaci w piekle upór twój i męki moje. – Tak mi Panie Boże dopomóż! —
umiera
MĄŻ
rzucając płaszcz
Niepotrzebnyś mi dłużej – wyginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwycięzcom i bełkocą o miłosierdzie! —
spoziera naokoło
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę – jeszcze czas – odpocznijmy chwilę. – Ha! już się wdarli na wieżę północną – ludzie nowi się wdarli na wieżę północną – i patrzą, czy gdzie nie odkryją hrabiego Henryka. – Jestem tu – jestem – ale wy mnie sądzić nie będziecie. – Ja się już wybrałem w drogę – ja stąpam ku sądowi Boga. —
staje na odłamku baszty, wiszącym nad samą przepaścią
Widzę ją całą czarną, obszarami ciemności płynącą do mnie, wieczność moją bez brzegów, bez wysep, bez końca, a pośrodku jej Bóg, jak słońce, co się wiecznie pali – wiecznie jaśnieje239 – a nic nie oświeca. —
krokiem dalej się posuwa
Biegną, zobaczyli mnie – Jezus, Maryja! – Poezjo, bądź mi przeklęta240, jako ja sam będę na wieki! – Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!
skacze w przepaść
*
Dziedziniec zamkowy. – Pankracy – Leonard – Bianchetti na czele tłumów – przed nimi przechodzą Hrabiowie, Książęta, z żonami i dziećmi, w łańcuchach. — 241
PANKRACY
Twoje imię? —
HRABIA
Krzysztof na Volsagunie. —
PANKRACY
Ostatni raz go wymówiłeś – a twoje?
KSIĄŻĘ
Władysław, pan Czarnolasu. —
PANKRACY
Ostatni raz go wymówiłeś – a twoje?
BARON
Aleksander z Godalberg. —
PANKRACY
Wymazane spośród żyjących – idź! —
BIANCHETTI
do Leonarda
Dwa miesiące nas trzymali, a nędzny rząd armat i lada jakie parapety242. —
LEONARD
Czy dużo ich tam jeszcze? —
PANKRACY
Oddaję ci wszystkich – niech ich krew płynie dla przykładu świata – a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruję życie. —
RÓŻNE GŁOSY
Zniknął przy samym końcu. —
OJCIEC CHRZESTNY
Staję teraz jako pośrednik między tobą a niewolnikami twoimi – tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze zamku Św. Trójcy złożyli w ręce twoje.
PANKRACY
Pośredników nie znam tam, gdzie zwyciężyłem siłą własną. – Sam dopilnujesz ich śmierci. —
OJCIEC CHRZESTNY
Całe życie moje obywatelskim było, czego są dowody niemałe, a jeślim się połączył z wami, to nie na to, bym własnych braci szlachtę…
PANKRACY
Wziąść starego doktrynera243 – precz; w jedną drogę z nimi! —
Żołnierze otaczają Ojca Chrzestnego i niewolników.
Gdzie Henryk? – czy kto z was nie widział go żywym lub umarłym? – Wór pełny złota za Henryka – choćby za trupa244 jego! —
Oddział zbrojnych schodzi z murów.
A wy nie widzieliście Henryka? —
NACZELNIK ODDZIAŁU
Obywatelu wodzu, udałem się za rozkazem generała Bianchetti ku stronie zachodniej szańców, zaraz na początku wejścia naszego do fortecy, i na trzecim zakręcie bastionu ujrzałem człowieka rannego i stojącego bez broni przy ciele drugiego. – Kazałem podwoić kroku, by schwytać – ale nim zdążyliśmy, ów człowiek zeszedł trochę niżej, stanął na głazie chwiejącym się i patrzał chwilę obłąkanym wzrokiem – potem wyciągnął ręce jak pływacz245, który ma dać nurka, i pchnął się z całej siły naprzód – słyszeliśmy wszyscy odgłos ciała spadającego po urwiskach – a oto szabla, znaleziona kilka kroków dalej. —
PANKRACY
biorąc szablę
Ślady krwi na rękojeści – poniżej herb jego domu. —
To pałasz hrabiego Henryka – on jeden spośród was dotrzymał słowa. – Za to chwała jemu, giliotyna wam. —
Generale Bianchetti, zatrudnij się zburzeniem warowni i dopełnieniem wyroku. —
Leonardzie! —
wstępuje na basztę z Leonardem
LEONARD
Po tylu nocach bezsennych powinien byś odpocząć, mistrzu – znać strudzenie na rysach twoich. —
PANKRACY
Nie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich ostatnim westchnieniem. – Patrz na te obszary – na te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myślą moją – trza zaludnić te puszcze – przedrążyć te skały – połączyć te jeziora – wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży. – Inaczej dzieło zniszczenia odkupionym nie jest246. —
LEONARD
Bóg Wolności sił nam podda. —
PANKRACY
Co mówisz o Bogu – ślisko tu od krwi ludzkiej. – Czyjaż to krew? – Za nami dziedzińce zamkowe – sami jesteśmy, a zda mi się, jakoby tu był ktoś trzeci. —
LEONARD
Chyba to ciało przebite. —
PANKRACY
Ciało jego powiernika – ciało martwe – ale tu duch czyjś panuje – a ta czapka – ten sam herb na niej – dalej, patrz, kamień wystający nad przepaścią – na tym miejscu serce jego pękło. —
LEONARD
Bledniesz247, mistrzu. —
PANKRACY
Czy widzisz tam wysoko – wysoko? —
LEONARD
Nad ostrym szczytem widzę chmurę pochyłą, na której dogasają promienie słońca. —
PANKRACY
Znak straszny pali się na niej. —
LEONARD
Chyba cię myli wzrok248. —
PANKRACY
Milion ludu słuchało mnie przed chwilą – gdzie jest lud mój? —
LEONARD
Słyszysz ich okrzyki – wołają ciebie – czekają na ciebie. —
PANKRACY
Plotły kobiety i dzieci, że się tak zjawić ma, lecz dopiero w ostatni dzień249. —
LEONARD
Kto? —
PANKRACY
Jak słup śnieżnej jasności, stoi ponad przepaściami – oburącz wspart na krzyżu, jak na szabli mściciel. – Ze splecionych piorunów korona cierniowa.
LEONARD
Co się z tobą dzieje? co tobie jest? —
PANKRACY
Od błyskawicy tego wzroku chyba mrze, kto żyw. —
LEONARD
Coraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy – chodźmy stąd – chodźmy – czy słyszysz mnie? —
PANKRACY
Połóż mi dłonie na oczach – zadław mi pięściami źrenice – oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozkłada w proch. —
LEONARD
Czy dobrze tak? —
PANKRACY
Nędzne ręce twe – jak u ducha bez kości i mięsa – przejrzyste jak woda – przejrzyste jak szkło – przejrzyste jak powietrze. – Widzę wciąż! —
LEONARD
Oprzyj się na mnie. —
PANKRACY
Daj mi choć odrobinę ciemności! —
LEONARD
O mistrzu mój! —
PANKRACY
Ciemności – ciemności! —
LEONARD
Hej! obywatele – hej! bracia – demokraty, na pomoc! – Hej! ratunku – pomocy – ratunku! —
PANKRACY
Galilaee, vicisti! 250
stacza się w objęcia Leonarda i kona