Kitabı oku: «Książę i żebrak», sayfa 6
Jak waszej królewskiej mości wiadomo, łaska ta została lordowi de Courcy przyznana, że zaś przez cały ciąg tych czterystu lat w rodzie tym nie zabrakło potomka męskiego, przeto i dziś jeszcze najstarszy w tej rodzinie ma prawo nosić kapelusz lub hełm w obecności waszej królewskiej mości, a nikt nie może mu tego zabronić, ani nawet oburzyć się na ten postępek, na jaki nie poważyłby się żaden z poddanych królewskich35.
Przytoczyłem ten wypadek na poparcie swojej prośby. Błagam waszą królewską mość o okazanie mi swojej przychylności i łaski – która będzie dla mnie niezasłużoną nagrodą – i zezwolenie mi na jedną tylko rzecz: abyśmy ja i moi potomkowie mieli po wszystkie czasy przywilej siedzenia w obecności króla Anglii!
– Powstań, sir Milesie Hendon, pasuję cię na rycerza – rzekł król uroczyście, uderzając klęczącego Hendona po ramieniu jego własną szpadą – powstań i siadaj. Prośba twoja została spełniona. Póki istnieć będzie Anglia i trwać tron angielski, przywilej ten nie zostanie odjęty tobie ani twoim potomkom.
Król począł się przechadzać w zamyśleniu po izdebce, zaś Hendon siadł przy stole i pomyślał:
– „Szczęśliwy miałem pomysł, w samą porę mi się nadarzył, gdyż nogi porządnie mnie już bolą. Gdybym nie wpadł na tę myśl, musiałbym stać całymi tygodniami, ażby się mój biedny chłopiec wyleczył ze swojej choroby”.
Po chwili dodał w myśli:
– „Więc jestem teraz rycerzem w Królestwie Cieniów i Marzeń! Dość osobliwa pozycja dla takiego materialisty jak ja. Ale nie będę się śmiał z tego – nie, broń Boże, gdyż rzeczy, które są dla mnie urojeniem, dla niego są rzeczywistością. A do pewnego stopnia nie jest to dla mnie kłamstwem, gdyż widzę w tym dowód jego szlachetnego i wdzięcznego serca”.
Po ponownej pauzie dodał:
– „Ach, żeby mnie tylko nie tytułował w ten szumny sposób wobec obcych! Wielka by była sprzeczność między tak wytwornym tytułem, a mymi znoszonymi szatami! Ale co tam, niech mnie tytułuje jak chce, wszystko mi jedno”.
Rozdział XIII. Zniknięcie księcia
Dwaj towarzysze niedoli uczuli nagle senność. Król rzekł:
– Ściągnij ze mnie te łachmany!
I wskazał na swoje ubranie.
Hendon bez sprzeciwu pomógł mu się rozebrać, położył go do łóżka i otulił kołdrą, potem rozejrzał się pytająco po pokoju i pomyślał:
– „No, i położył się znowu do mojego łóżka, a co ja mam robić?”
Mały król dostrzegł jego pytające spojrzenie i rzekł swobodnie:
– Połóż się przy drzwiach i czuwaj nade mną.
W następnej chwili upragniony sen uwolnił go od wszelkich trosk.
– „Ten kochany smyk urodził się rzeczywiście na króla!” – pomyślał Hendon z podziwem. – „Cudownie gra swoją rolę”.
Rozciągnął się z zadowoleniem na podłodze przy drzwiach i rzekł w duchu:
– „Przez te siedem lat bywało mi gorzej; byłbym niewdzięczny wobec Boga, gdybym teraz sarkał”.
I zasnął, podczas gdy na dworze zaczynało już świtać.
Koło południa Hendon wstał i zmierzył sznurkiem swego śpiącego wychowanka. Gdy skończył, król obudził się ze skargą, że mu wojak przeszkadza, gdyż Miles uniósł trochę kołdrę – i zapytał, co to ma znaczyć.
– Już nie będę, panie – rzekł Hendon. – Muszę jeszcze załatwić pewien sprawunek, ale zaraz wrócę. Śpij dalej, musisz się dobrze wyspać, potrzeba ci wypoczynku. Pozwól, że cię nakryję i głowę także, tym szybciej się rozgrzejesz.
Zanim Hendon dokończył tego zdania, król zasnął już znowu.
Miles wyszedł bez szelestu, a po trzech kwadransach powrócił równie cicho, niosąc pod pachą kompletne, noszone już, ale dobrze jeszcze zachowane, czyste ubranie, które kupił od tandeciarza i które dostosowane było do pory roku.
Usiadł, raz jeszcze obejrzał swój nabytek i mruknął:
– Za większą sztukę złota mógłbym kupić coś lepszego, ale trzeba się stosować do swoich warunków, a kto ma pustą kieszeń, nie może być wybredny.
W miasteczku naszym żyła niegdyś
Młodziutka pani cudnych lic…
– Zdaje się, że się poruszył… Muszę śpiewać ciszej, żeby się chłopak dobrze wyspał przed długą podróżą, która nas czeka. A taki był biedaczysko zmęczony… Kaftan niczego sobie, kilka ściegów tu i tam, a będzie zupełnie w porządku. Spodnie jeszcze lepsze, ale też je trzeba trochę wyreperować… Buciki za to dobre i mocne, nóżki jego będą w nich miały ciepło i sucho – to dopiero będzie niespodzianka, bo on na pewno przez okrągły rok biegał boso, latem i zimą… Oby jedzenie było tak tanie jak nici, za szeląga dał mi kramarz tyle, że starczy pewnie na rok, a tę grubą igłę dodał mi zupełnie za darmo. Ale diablo trudna sprawa będzie z nawleczeniem!
To była prawda. Gdyż Hendon wykonywał tę czynność, jak wykonywali ją wszyscy mężczyźni i jak prawdopodobnie wykonywać ją będą do końca świata, mianowicie trzymał igłę nieruchomo i starał się wsunąć nitkę w jej ucho, akurat na odwrót niż to czynią kobiety. Nitka chybiała stale celu, to przechodziła na prawo od uszka, to na lewo, albo też rozdwajała się, ale Hendon wytrzymał tę próbę cierpliwości, którą znał doskonale z czasów swojego życia żołnierskiego. Nareszcie udało mu się dokonać trudnego dzieła; przełożył sobie kaftan przez kolano i zabrał się do cerowania.
– Gospodarzowi zapłaciłem już wszystko, co mu się należało – nawet za śniadanie, które zaraz dostaniemy – i pozostało mi jeszcze dość, żeby kupić parę osłów i pożywienia na drogę na trzy dni: potem będziemy mieli w Hendon Hall wszystkiego pod dostatkiem.
Kochała męża swe…
– Do licha! Wsadziłem sobie igłę pod paznokieć… Ale to nic – znam się już na tym – to się zawsze zdarza przy szyciu… Ach, jak dobrze będzie nam w domu, malcze, przyrzekam ci to! A kiedy się skończy twoja nędza, opuści cię i szaleństwo…
Kochała męża swego wiernie,
A inny pan…
– Jakie to piękne, eleganckie ściegi! – rzekł, podziwiając swoją robotę. – Takie są wielkie i majestatyczne, że na drobne ściegi jakiegoś tam krawca mogą spoglądać z góry niby na plebejuszów…
Kochała męża swego wiernie,
A inny pan miłował ją…
– Tak, teraz gotowe. Niemała robota, a przecież dość szybko ukończona. Ale teraz muszę go obudzić i ubrać, naleję mu wody, podam miskę, a potem udamy się na targ bydlęcy do Southwark i… proszę cię, wstań dostojny panie! – nie odpowiada – wstańże, dostojny panie! – muszę niestety uchybić jego czcigodnej osobie i potrząsnąć go za ramię, jeżeli wołanie go nie budzi. Co to!?
Podniósł kołdrę – chłopca nie było pod nią!
Hendon rozejrzał się dokoła w niemym zdumieniu i teraz dopiero spostrzegł, że nie było też łachmanów chłopca. Wściekły począł biegać tam i sam po pokoju, wołając gospodarza. W tej chwili zjawił się służący z zamówionym śniadaniem.
– Wytłumacz mi to, diable nasienie, a jak nie, to nadeszła twoja ostatnia godzina! – zawołał wojak, wpadając na służącego, który z przerażenia stanął jak wryty. – Gdzie chłopak?
Służący udzielił mu, jąkając się i zacinając, żądanego wyjaśnienia:
– Zaledwie wielmożny pan wyszedł z domu, przybiegł jakiś wyrostek i powiedział, że wielmożny pan życzy sobie, aby ten chłopiec, który śpi na górze, przyszedł zaraz na koniec mostu, od strony Southwarku. Zaprowadziłem go na górę; kiedy wszedł do izby, obudził chłopca i opowiedział mu o poleceniu; mały bardzo się rozgniewał, że go obudzono „tak wcześnie”, jak powiedział, ale ubrał się zaraz i poszedł z nieznajomym chłopakiem, uważał tylko, że byłoby bardziej właściwie, gdyby wielmożny pan sam przyszedł po niego, zamiast kogoś przysyłać – a potem…
– A potem jesteś bałwanem! – bałwanem, z którego każdy może zakpić – bałwanem, godnym szubienicy! Ale może się jeszcze nic złego nie stało. Może ten wyrostek nie miał nic złego na myśli. Nakryj tymczasem do stołu. Stój! A jak się to stało, że kołdra ułożona była w ten sposób, jakby chłopiec leżał jeszcze w łóżku – czy to tylko przypadek?
– Nie wiem, wielmożny panie. Widziałem, że posłaniec kręcił się koło łóżka, ale nie wiem nic.
– Do stu tysięcy diabłów! Zrobił to, żeby mnie wprowadzić w błąd – to przecież jasne jak dzień, że im zależało na czasie. Uważaj! Czy ten chłopak, przysłany tutaj, był sam?
– Zupełnie sam, wielmożny panie.
– Jesteś pewien?
– Zupełnie pewien, wielmożny panie.
– Wysil pamięć – przypomnij sobie – nie śpiesz się, człowieku.
Po długim namyśle służący rzekł:
– Kiedy przyszedł, był zupełnie sam, ale przypominam sobie teraz, że kiedy dwaj chłopcy zmieszali się z tłumem na moście, jakiś wysoki drab o podejrzanym wyglądzie wybiegł zza domu i właśnie w chwili, gdy podszedł do nich…
– Co dalej? Gadajże, co dalej! – zawołał Hendon, przerywając mu niecierpliwie.
– Właśnie w tej chwili znikli w tłumie, więc dalej nic nie wiem. Gospodarz zawołał mnie, był na mnie wściekły, bo zapomniałem o pieczeni, którą zamówił pan rejent, a kiedy go chciałem przekonać, że winić za to mnie to tyleż, co oskarżać nowo narodzone dziecię…
– Wynoś mi się sprzed oczu, bałwanie! Gadulstwo twoje doprowadza mnie do obłędu! Stój! Dokąd się tak śpieszysz? Nie możesz ustać chwili na miejscu? Czy poszli w stronę Southwarku?
– Tak jest, wielmożny panie – i jak powiadam, co do pieczeni, jestem niewinny jak nowo narodzone dziecię, a gospodarz…
– Jeszcze gadasz! Będziesz ty cicho? Wynoś mi się, póki cię nie udusiłem!
Służący uciekł szybko. Hendon pobiegł za nim i przegonił go na schodach, gdyż biegł, przeskakując po dwa stopnie na raz.
– To pewnie ten łotr – myślał – który podawał się za jego ojca. Więc straciłem cię, mój biedny, mały, szalony królu, a kochałem cię już tak serdecznie, że boli mnie to bardzo! Nie! Na wszystkie świętości, nie straciłem ciebie! Nie straciłem i przeszukam choćby cały kraj, a muszę cię znaleźć. Biedne dziecko, tam na górze stoi twoje śniadanie – i moje, ale mnie już głód przeszedł – więc niech je szczury zjedzą – prędzej, prędzej! To teraz dla nas najważniejsze!
Przepychając się przez tłum na moście, powtarzał sobie raz po raz, jak gdyby myśl ta była dla niego szczególnie pocieszająca:
– „Sarkał, ale poszedł – poszedł, gdyż myślał, że to Miles Hendon go wzywa. Kochany malec – dla kogo innego nigdy by tego nie zrobił, jestem pewien”.
Rozdział XIV. „Le roi est mort – vive le roi!”36
O świcie tegoż dnia Tomek Canty obudził się z niespokojnego snu, otworzył oczy i ujrzał, że dokoła panowała jeszcze ciemność. Leżał przez pewien czas spokojnie, usiłując zebrać pomieszane wrażenia i wspomnienia, aby wyrobić sobie o nich jakiś sąd, potem rzekł półgłosem, uradowany:
– Wiem już wszystko, wiem już wszystko! Dzięki Bogu, obudziłem się nareszcie, nie mam się już czego obawiać! Witaj, radości! Znikajcie, smutki! Hej, Aniu, Elżuniu! wyłaźcie ze słomy, muszę wam opowiedzieć najgłupszy sen, jaki duchy nocy kiedykolwiek zesłały na jakieś dziecko!… Hej, Aniu, prędzej! Elżuniu!…
Ciemna postać stanęła przy nim, a uniżony głos rzekł:
– Jestem na twoje rozkazy, panie!
– Rozkazy?… O, biada mi, poznaję ten głos! Mów – kim jestem?
– Ty? Wczoraj jeszcze byłeś księciem Walii, dziś jesteś moim najdostojniejszym panem, Edwardem, królem Anglii.
Tomek ukrył twarz w poduszkach i jęknął:
– Ach, więc to nie był sen! Połóżcie się z powrotem, zacny panie – pozostawcie mnie z mymi zgryzotami.
Zasnął znowu i po chwili miał uszczęśliwiający go sen. Śniło mu się, że jest lato, a on bawi się zupełnie sam na pięknej łące, zwanej Goodman's Fields, gdy nagle staje przed nim maleńki karzełek z długą, czerwoną brodą i garbem.
– Kop w ziemi koło tego pnia – powiada do niego karzełek.
Tomek zaczyna kopać i znajduje dwanaście nowiutkich pensów – co za cudowny skarb! Ale to nie wszystko, gdyż karzełek powiada teraz:
– Znam cię. Jesteś poczciwym chłopcem, chcę coś zrobić dla ciebie. Skończyła się twoja nędza, czekają cię teraz dobre czasy. Co siedem dni kop w tym miejscu, a zawsze znajdziesz taki sam skarb: dwanaście nowiutkich pensów. Ale pamiętaj – zachowaj to w tajemnicy.
Potem karzełek znika, a Tomek biegnie ze swoim skarbem na Offal Court, mówiąc do siebie w duchu:
– Co wieczór będę dawał ojcu jednego pensa; pomyśli, że go użebrałem, będzie zadowolony i nie będzie mnie więcej bił. Jednego pensa dam co tydzień dobremu księdzu, który mnie uczy; pozostałe cztery pensy będą dla matki, Ani i Elżuni. Nie będziemy więc już znosili głodu, nie będziemy chodzili w łachmanach i nie będziemy się musieli lękać bicia.
We śnie zbliża się do nędznego mieszkania rodziców; bez tchu biegnie ku matce, rzuca jej na kolana cztery świecące monety i woła:
– To wszystko dla ciebie! Wszystko, wszyściutko, co do grosza! Dla ciebie i dla Ani, i dla Elżuni – to uczciwie zdobyte pieniądze, niewyżebrane ani ukradzione!
Szczęśliwa i zaskoczona tym matka przyciska go do serca i mówi:
– Późno już – czy wasza królewska mość raczy wstać?
Ach! nie była to odpowiedź, na którą czekał chłopiec. Radosny sen rozwiał się.
Tomek otworzył oczy – bogato odziany lord pierwszy szambelan klęczał obok jego łoża. Wesoły wyraz, jaki sen pozostawił na twarzy Tomka, znikł; biedny chłopiec wiedział, że jest znowu więźniem i królem.
Pokój pełen był dworzan, odzianych w purpurowe płaszcze – kolor żałoby – i dostojników wysokiego rodu, którzy mieli usługiwać swemu panu. Tomek wyprostował się na łóżku i obserwował wytworne towarzystwo przez szparę w ciężkich firankach jedwabnych.
Rozpoczęła się doniosła ceremonia ubierania. W trakcie tego dostojnicy przyklękali jeden po drugim i składali Tomkowi hołd, wyrażając zarazem swoje ubolewanie z powodu olbrzymiej straty, jaką poniósł młody król.
Najpierw wręczono koszulę pełniącemu służbę lordowi wielkiemu koniuszemu, który podał ją lordowi wielkiemu łowczemu, ten wręczył ją drugiemu szambelanowi, ów naczelnemu leśniczemu lasów windsorskich, ten trzeciemu kamerdynerowi, ten kanclerzowi królewskiemu księstwa Lancaster, ten mistrzowi garderoby, ten zbrojniczemu z Norroy, ten naczelnikowi więzienia Tower, ten burgrabiemu pałacu królewskiego, ten dziedzicznemu wielkiemu stolnikowi, ten lordowi najwyższemu admirałowi Anglii, ten arcybiskupowi z Canterbury, aż wreszcie znalazła się w ręku lorda pierwszego szambelana, który wdział ją na Tomka.
Dobremu zdumionemu Tomkowi przypomniało to wędrówkę wiader z wodą podczas gaszenia pożaru.
Ponieważ każda część garderoby z osobna musiała odbywać tę powolną i uroczystą drogę, Tomkowi rychło znudziło się ubieranie, tak mu się znudziło, że uczuł żywą radość, gdy wreszcie jedwabne spodnie rozpoczęły wędrówkę przez długi szereg dłoni, i Tomek zrozumiał, że ceremonia zbliża się nareszcie ku końcowi.
Ale za wcześnie się radował.
Lord pierwszy szambelan wziął spodnie do ręki i chciał je już włożyć na nogi Tomka, gdy twarz jego pokryła się nagle purpurą i szybko oddał spodnie z powrotem arcybiskupowi Canterbury, zwracając mu na coś uwagę przerażonym spojrzeniem i cichym szeptem:
– Spójrzcie, panie.
Arcybiskup zbladł, poczerwieniał i oddał spodnie lordowi najwyższemu admirałowi Anglii, szepcząc także:
– Spójrzcie, panie!
Lord admirał oddał je z kolei dziedzicznemu wielkiemu stolnikowi, ledwo zdoławszy szepnąć:
– Spójrzcie, panie!
I spodnie powędrowały z powrotem, do burgrabiego, do naczelnika więzienia Tower, do zbrojniczego z Norroy, do mistrza garderoby, do kanclerza Lancaster, do trzeciego kamerdynera, do leśniczego lasów windsorskich, do drugiego szambelana, do lorda wielkiego łowczego, a ciągle towarzyszył im szept:
– Patrzcie! Patrzcie!
Aż wreszcie znalazły się spodnie w rękach pełniącego służbę lorda wielkiego koniuszego, który przez chwilę badał z twarzą śmiertelnie pobladłą przyczynę ogólnego przerażenia, a wreszcie zawołał głosem ochrypłym:
– Wielki Boże, bądź mi miłościw! Przy podwiązce brak sprzączki! Wtrącić do Tower naczelnego nadzorcę spodni królewskich!
Po czym padł bezsilnie w ramiona wielkiego łowczego. Dopiero gdy przyniesiono nowe, zupełnie nienaganne spodnie, odzyskał przytomność.
Ale wszystko ma swój koniec i Tomek mógł wreszcie wstać. Odpowiedni dworzanin nalał mu wody, inny pomagał przy myciu, trzeci dostojnik trzymał ręcznik, aż Tomek przebrnął szczęśliwie proces mycia się i był gotów o tyle, że mógł przyjąć usługi fryzjera królewskiego. Gdy wyszedł z rąk tego artysty, wyglądał uroczo, a piękny był jak dziewczynka, ubrany w purpurowe spodnie, purpurowy płaszcz, nawet pióra przy czapce purpurowe.
Następnie udał się w uroczystym pochodzie do komnaty śniadaniowej, mijając cały zebrany dwór, który cofał się z obu stron, padając kornie na kolana.
Po śniadaniu ruszył – poprzedzany przez wysokich dostojników i otoczony gwardią przyboczną, składającą się z pięćdziesięciu szlachciców, uzbrojonych w pozłacane toporki – do sali tronowej, gdzie miał się zajmować sprawami państwowymi.
„Wuj” jego, hrabia Hertford, stanął obok tronu, aby wspierać umysł młodego króla swoją światłą radą.
Znakomici mężowie, których zmarły król uczynił wykonawcami swojej woli, zjawili się teraz, aby prosić Tomka o zgodę na rozmaite ich postanowienia. Czynili to raczej dla formy, choć w pewnej mierze i z konieczności, gdyż niezamianowany był jeszcze protektor37.
Arcybiskup Canterbury zdał sprawozdanie z postanowień Rady Wykonawców Testamentu w sprawie pogrzebu zmarłego króla, po czym odczytał ich listę; byli to: arcybiskup Canterbury, lord kanclerz Anglii, lord William St. John, lord Jan Russel, hrabia Edward Hertford, wicehrabia Jan Lisie, biskup Cuthbert z Durhamu…
Ale Tomek nie słuchał już; jedno z postanowień testamentu zajęło zupełnie jego uwagę. Zwrócił się teraz do hrabiego Hertforda i zapytał go szeptem:
– Na jaki dzień wyznaczono pogrzeb?
– Na szesnasty przyszłego miesiąca, najjaśniejszy panie.
– To niedorzeczne. Czyż zwłoki nie zepsują się do tego czasu?
Biedny chłopiec nie orientował się zupełnie w zwyczajach dworskich. Dawniej, w Offal Court, widział zawsze, jak śpieszono się z pochowaniem zmarłych i jak ich bez zbytniego ceremoniału grzebano.
Ale lord Hertford w kilku słowach rozwiał jego obawy.
Jeden z sekretarzy stanu odczytał decyzję Rady Stanu, wyznaczającą przyjęcie posłów zagranicznych na następny dzień o godzinie jedenastej, i poprosił o zgodę króla na to zarządzenie.
Tomek spojrzał pytająco na Hertforda, który szepnął mu:
– Niech wasza królewska mość udzieli zezwolenia. Przyjdą oni, aby w imieniu swych monarchów wyrazić ubolewanie z powodu dotkliwej straty, jaką poniosła wasza królewska mość i cała Anglia.
Tomek zrobił, co mu kazano.
Inny sekretarz odczytał sprawozdanie z wydatków na utrzymanie dworu, które wyniosły w ciągu ostatnich sześciu miesięcy 28000 funtów szterlingów. Na dźwięk tej sumy Tomkowi zakręciło się w głowie. Ale zrobiło mu się zupełnie niedobrze, gdy usłyszał, że z tego 20000 funtów nie jest jeszcze zapłacone. Podobnie z zapartym tchem wysłuchał wiadomości, że kasy państwowe są puste, zaś tysiąc dwieście osób ze służby znajduje się w kłopotliwym położeniu z powodu zalegających płac.
Przerażony Tomek wybuchnął:
– Zejdziemy na psy, to jasne. Najlepiej byłoby, gdybyśmy wynajęli mniejszy dom i odprawili służbę; zwłaszcza, że panowie ci są zupełnie niepotrzebni i powodują tylko stratę czasu. Usługi ich są tylko ciężarem, aż się człowiek musi wstydzić, że się go traktuje jak lalkę, niemającą ani rąk, ani własnego rozumu, żeby sobie radzić. Przypominam sobie pewien mały domek za rynkiem rybnym, koło Billingsgate…
Silne szturchnięcie w ramię przerwało nierozważne przemówienie Tomka i spowodowało, że policzki jego pokryły się rumieńcem, ale na twarzach otaczających go dostojników nie widać było zdziwienia ani zgorszenia tym dziwnym wybrykiem.
Potem zabrał znowu głos sekretarz, oznajmiając, że ponieważ zmarły król wyraził w testamencie ostatnią swą wolę, aby obdarzyć hrabiego Hertforda tytułem książęcym, brata jego, sir Tomasza Seymoura mianować parem, zaś syna Hertforda podnieść do godności hrabiowskiej, poza tym zaś nadać szeregowi innych dostojników wyższe tytuły, przeto Rada Stanu postanowiła wyznaczyć na dzień 16 lutego posiedzenie, na którym tytuły te mają być potwierdzone.
Ponieważ jednak zmarły król nie pozostawił na piśmie żadnych poleceń co do posiadłości, jakie służyć mają do utwierdzenia powyższych dostojeństw, atoli Rada Stanu znała osobiste życzenie króla w tym względzie, przeto uznała za wskazane nadać Seymourowi włości o dochodzie 500 funtów szterlingów, synowi Hertforda włości o dochodzie 800 funtów, a nadto „włości z 300 funtami dochodu z pierwszego biskupstwa, jakie się zwolni” – jeżeli na to obecnie panujący król przyzwoli.
Tomek chciał znowu wypowiedzieć swoje zdanie, że godzi się pospłacać najpierw długi zmarłego króla, zamiast trwonić w ten sposób pieniądze, ale przezorny Hertford w porę pociągnął go za rękaw i zapobiegł nowej nierozważnej przemowie; udzielił więc Tomek bez sprzeciwu swego królewskiego zezwolenia, choć trapił go przy tym wielki niepokój wewnętrzny.
A kiedy się tak zastanawiał, z jak wielką łatwością spełnia teraz tak doniosłe i wspaniałe czyny, przyszła mu nagle do głowy szczęśliwa myśl: dlaczego nie miałby i matki swojej zamianować księżną Offal Courtu i przydzielić jej włości? Ale smutna myśl rozwiała wnet ten piękny plan: przecież był królem tylko z imienia, ci siwi mężowie stanu i wytworni dworzanie byli jego panami, a dla nich matka jego była tylko wytworem jego chorej wyobraźni; pozostaliby głusi na jego propozycję, a co najwyżej zawołaliby lekarza przybocznego.
Nudne to zajęcie wlokło się powoli.
Odczytywano podania, obwieszczenia, sprawozdania i wszelkiego rodzaju długie, zawiłe i nudne dokumenty, dotyczące spraw państwowych, aż wreszcie Tomek westchnął w duchu i pomyślał:
– „Cóż ja zawiniłem, że Pan Bóg zabronił mi swobodnego ruchu na świeżym powietrzu, zabawy na łące, i uczynił mnie na moje nieszczęście królem?”
Biedna jego główka opadła znużona i senna na ramię, co powstrzymało bieg spraw państwowych, gdyż zabrakło najwyższego zezwolenia, owego tak ważnego składnika rządu. Głęboka cisza zapanowała dokoła drzemiącego chłopca, zaś doświadczeni mężowie stanu musieli przerwać obrady.
Przed południem miał Tomek miłą chwilę, gdyż za zezwoleniem swoich opiekunów, Hertforda i St. Johna, mógł przyjąć księżniczki Elżbietę i Joannę Gray, choć wesołość dziewcząt stłumiona była przez ciężki cios, jaki dotknął dom królewski.
Pod koniec tej miłej wizyty jego „starsza siostra” – znana później w historii pod mianem „krwawej Marii” – zimno i uroczyście złożyła mu należny hołd, zaś wizyta jej miała w oczach Tomka jedyną tylko zaletę, że była krótka.
Potem pozostał przez parę chwil sam; następnie wprowadzono do niego zgrabnego, dwunastoletniego może chłopca, ubranego z wyjątkiem białej kryzy przy szyi i dłoniach w zupełną czerń – czarny był kaftan, czarne spodnie, czarne pończochy. Na znak żałoby nosił tylko na ramieniu purpurową opaskę.
Chłopiec zbliżył się do Tomka lękliwie, pochyliwszy odkrytą głowę, i padł przed nim na kolana. Tomek siedział w milczeniu, obserwując go ze zdumieniem. Wreszcie rzekł:
– Wstań, chłopcze. Kim jesteś? Czego pragniesz?
Chłopiec powstał i z żywą swobodą, ale smutnym wyrazem twarzy odpowiedział:
– Wasza królewska mość zapewne mnie sobie nie przypomina. Jestem twoim chłopcem do bicia.
– Moim chłopcem do bicia?
– Tak, dostojny panie. Jestem Humphrey – Humphrey Marlow.
Tomkowi przyszło na myśl, że opiekunowie jego powinni go przygotować do tej trudnej sprawy. Popadł w wielkie zakłopotanie. Co robić? Powiedzieć, że zna chłopca, a potem zdradzać się przy każdej odpowiedzi, że nigdy go jeszcze nie widział, nigdy nie słyszał o nim nawet? To była rzecz niełatwa.
Ale nagle przyszła mu zbawcza myśl: takie wypadki jak obecny będą się przecież teraz częściej zdarzały, gdy sprawy państwowe nieraz nie dozwalają hrabiemu Hertfordowi i lordowi St. John na przebywanie z nim, ponieważ i oni należeli do wykonawców testamentu króla. Musiał więc Tomek wymyślić sobie inny plan, jak się w takich razach zachowywać. Tak, to był mądry pomysł, trzeba było zaraz wypróbować go na tym chłopcu i przekonać się, jak daleko można się w ten sposób posunąć.
Potarł więc w zamyśleniu czoło i rzekł:
– Mam teraz wrażenie, jakbym sobie ciebie przypominał – ale umysł mój jest jeszcze niestety zamroczony i niejasny…
– Ach, mój biedny panie! – zawołał chłopiec do bicia ze współczuciem.
W duchu zaś pomyślał:
– „Rzeczywiście zachowuje się zupełnie tak, jak mówiono – stracił rozum! Jakże mogłem zapomnieć o tym! Przecież mi zapowiadano, żebym nie dał nic poznać po sobie, gdybym zauważył, że coś z nim jest nie w porządku”.
– Dziwna to rzecz, jakie figle płata mi ostatnio moja pamięć – ciągnął tymczasem Tomek. – Ale nie zwracaj na to uwagi… jest mi coraz lepiej, a gdy mi dać najmniejszy choćby punkt zaczepienia, zaraz przypominam sobie osoby i wydarzenia, które mi wyszły z pamięci. (I nie tylko te, ale takie, o których nigdy nie wiedziałem – jak się ten chłopiec zaraz dowie). Czego żądasz ode mnie, mów!
– Sprawa ta sama przez się nie jest ważna, królu mój, ale za twoim pozwoleniem opowiem, o co idzie. Przed dwoma dniami wasza królewska mość raczyła zrobić trzy błędy w ćwiczeniu greckim – podczas lekcji przedobiedniej – wszak przypominasz sobie to jeszcze?
– Ta-ak… już mi coś świta. (Nie jest to karygodne kłamstwo, bo gdybym miał w ogóle lekcję greckiego, popełniłbym nie trzy, ale czterdzieści błędów). Tak, przypominam sobie teraz – mów dalej.
– Nauczyciel, który rozgniewał się bardzo o to niedbalstwo i nieuwagę, jak to nazwał, powiedział, że zbije mnie za to mocno… i…
– Ciebie zbije? – zawołał Tomek zdumiony, zapominając o postanowieniu powściągliwości w słowach. – Dlaczegóż miałby zbić ciebie za błędy, które ja popełniłem?
– Ach, wasza wysokość zapomina znowu. Przecież zawsze mnie biją, gdy ty popełnisz błędy.
– Prawda, prawda – zapomniałem. Czuwasz nad mymi ćwiczeniami, a gdy popełniam błędy, nauczyciel uważa, że zaniedbałeś swoje obowiązki… i…
– O, panie mój, co mówisz? Ja, najnędzniejszy z twych sług, miałbym przeglądać twoje ćwiczenia?
– Więc jaka jest twoja wina? Co to za zagadki? Czy to ja oszalałem, czy ty? Wytłumacz się jaśniej, mów śmiało.
– Ależ, wasza królewska mość, sprawa jest przecież bardzo prosta… Nikt nie śmie dotknąć świętej osoby księcia Walii; toteż gdy on popełni jakieś przewinienie, ja dostaję cięgi i jest to słuszne i sprawiedliwe, gdyż na tym polega mój urząd, tym zarabiam na utrzymanie38.
Tomek spojrzał stropiony na stojącego przed nim chłopca i pomyślał:
– „Zaprawdę, osobliwa rzecz – niezwykle dziwne i niebywale rzemiosło. Dziwię się, że nie najęto jeszcze kogoś, kto by się za mnie czesał i ubierał – ach, jak by to było wspaniale! – gdyby mnie uwolnili od tego obowiązku, chętnie odbierałbym zasłużone cięgi i dziękowałbym za to Bogu!”
Potem dodał głośno:
– Zostałeś więc obity, biedny chłopcze, jak ci nauczyciel zapowiedział?
– Nie, najjaśniejszy panie, kara moja była wyznaczona na dzisiaj, a ze względu na żałobę, jaka na nas spadła, może mogłaby mi być odpuszczona; nie jestem tego pewien, więc przyszedłem, aby ci przypomnieć przyrzeczenie, które raczyłeś mi dać przedwczoraj, że się za mną wstawisz przed…
– Przed nauczycielem? Żeby ci darował cięgi?
– Ach, widzę, że sobie przypomniałeś!
– Jak widzisz, pamięć moja polepsza się. Bądź spokojny – grzbiet twój będzie oszczędzony – już ja się o to postaram.
– O, dzięki, łaskawy panie! – zawołał chłopiec, padając na kolana. – Może za długo zajmowałem cię swymi sprawami, a jednak…
Ponieważ Humphrey zawahał się, Tomek zachęcił go do mówienia, oświadczając, że jest w łaskawym usposobieniu.
– W takim razie ośmielą się wypowiedzieć to, co mi leży na sercu. Teraz, gdy nie jesteś już księciem Walii, lecz królem, nikt nie może ci rozkazywać. Łatwo się więc domyślić, że nie będziesz chciał dręczyć się dłużej lekcjami, lecz będziesz wolał zająć się czymś milszym. A wtedy ja będę zgubiony, a wraz ze mną moje siostry, sieroty!
– Zgubiony? Dlaczego?
– Grzbiet mój jest moim żywicielem, o dostojny władco! Jeżeli stracę ten zarobek, umrę z głodu! Gdybyś ty przestał się uczyć, ja jako chłopiec do bicia będę zbyteczny. Błagam cię, nie wypędzaj mnie!
Tomek był wzruszony tą szczerą rozpaczą. Z prawdziwie królewską wspaniałomyślnością rzekł:
– Nie martw się, chłopcze. Będziesz pełnił swój urząd nadal, pozostanie on dziedziczny w twojej rodzinie.
Po czym dotknął ramienia chłopca płazem szpady i rzekł:
– Powstań, Humphreyu Marlow, mianuję cię dziedzicznym „arcychłopcem do bicia” dworu królewskiego w Anglii! Wyzbądź się troski – zabiorę się znowu do książek i tyle będę popełniał błędów, że słusznie należeć ci się będzie potrójna płaca, tak wiele pracy nastręczać ci będzie twój urząd.
Uszczęśliwiony Humphrey zawołał z wdzięcznością:
– Dzięki ci, o mój szlachetny panie, twoja nadmierna łaska przewyższa najśmielsze moje nadzieje. Uszczęśliwiłeś mnie na całe życie, uszczęśliwiłeś cały ród Marlowów.
Tomek był dość mądry, aby zrozumieć, że chłopiec ten może być dla niego bardzo pożyteczny. Zachęcał więc Humphreya do mówienia i nie miał powodów żałować swego planu. Ze swej strony chłopiec do bicia był rad, że może się nieco przyczynić do rychłego uzdrowienia króla; gdy bowiem przypominał Tomkowi szereg wypadków i zdarzeń, jakie rozegrały się w komnacie szkolnej księcia lub gdziekolwiek w pałacu, spostrzegł, że jeśli Tomek napomknął potem o nich w rozmowie, „pamiętał” wszystko doskonale.
Po upływie godziny umysł Tomka wzbogacił się wieloma cennymi wiadomościami o osobach i wydarzeniach dworu. Postanowił więc w przyszłości czerpać stale z tego źródła i zamierzał w tym celu wydać zarządzenie, aby dopuszczano do niego Humphreya o każdej porze, gdy nie przyjmował innych osób.
Zaledwie Humphrey wyszedł, zjawił się lord Hertford, aby znowu dręczyć Tomka.
Oznajmił on, że lordowie z Rady Stanu obawiają się nadmiernego rozpowszechnienia się przesadnych wieści o stanie zdrowia króla, mogących się przedostać do ludu, uznali więc za rozumne i wskazane, by król począł już za kilka dni jadać obiady publiczne: zdrowa cera jego twarzy, mocny krok w połączeniu ze starannie przestrzeganym swobodnym zachowaniem się i pełną wdzięku żywością niewątpliwie rozwieją wtedy z łatwością ogólne obawy – jeśli opinia publiczna istotnie jest zaniepokojona – a rozwieją je skuteczniej niż jakikolwiek inny środek, jaki by można zastosować.
Następnie hrabia począł zręcznie przygotowywać Tomka do tych uroczystych wystąpień publicznych, przemawiając do niego ciągle w taki sposób, jakby mu tylko przypominał rzeczy dobrze znane. Ku wielkiemu zadowoleniu Hertforda okazało się, że Tomkowi nie trzeba było wiele pomocy pod tym względem; wyciągnął on bowiem korzyści ze słów Humphreya, który wspomniał mu, że niedługo będzie musiał jadać publicznie; wiadomość ta była już na dworze rozpowszechniona. Tego jednak nie dał Tomek poznać po sobie.