Kitabı oku: «Więzienie», sayfa 6
X
Misza zdjął kurtkę i chciał się położyć, ale rzuciła mu się w oczy ciemna plama pleśni w kącie, i raptem przypomniał sobie bezkształtne, zmięte od uderzeń, szare ciało aresztanta pod więzienną ścianą. Owładnięty gorącą falą litości i wstrętu, szybko parę razy przebiegł celę, a potem wskoczył na okno, przywarł głową do żelaznej kraty i, cicho stukając palcami po ścianie, zamyślił się pełen ciężkiej bojaźni.
Z zewnątrz do okiennych szyb ściśle przylgnął gęsty mrok nocy, w milczeniu oglądając bladą, zmizerowaną twarz młodzieńca. Rzadkie, suche płatki śniegu, na mgnienie wynurzające się z ciemności, smutnie szeleściały o szkło i ginęły pochłaniane mrokiem…
Miszy wydało się, że całe życie ludzkie spowite jest gęstą, brudnożółtą chmurą chorobliwie natężonego okrucieństwa. Wszystkie czyny ludzi są jakby przesycone niezrozumiałym bezmyślnym uczuciem wzajemnej nienawiści i wstrętną żądzą tortur, znęcania się, męki. To uczucie otwarte i proste, głęboko ukryte w głębi ludzkiej duszy, chytre, drapieżne lub tępe – ciemne uczucie to nadaje całemu życiu ów ponury ton pełnego tęsknoty jesiennego zmierzchu i przygniatającego chłodu. A wśród tych dzikich zapasów rozjuszonych ludzi, jak płatki śniegu wśród nocy, snują się mili, dobrzy i słabi w rodzaju Oficerowa i jego matki… W głowie Miszy wyraźnie zadźwięczała łagodna skarga:
– Panie, Boże mój! Czemu w ludziach tak wiele okrucieństwa i złości? Boże, czemu?
W jego wyobraźni stanęli wesoło uśmiechnięci „dwaj andrusi” z Wiaźmy, przypomniał sobie Jakuba Usowa, głęboko przekonanego o prawie do zabijania ludzi…
I nie wiadomo skąd, pojedynczo, mężnie, jak ognie w ciemnościach nocy zjawiają się surowi, silni ludzie. Chodzą wzdłuż więziennej ściany, i „niezgadzający się z niczym”, w skupieniu zajęci jedną myślą, wypełniającą im całe życie…
– O czym oni myślą?
Misza ciężko zeskoczył z okna i znów zaczął chodzić po celi.
Za drzwiami, w nieruchomej ciszy korytarza kołysał się z wolna dziwny dźwięk, podobny do wrzenia wody. Misza zatrzymał się, nasłuchując… W celi na wprost niego ktoś majaczył, ktoś pośpiesznie mamrotał niewyraźne słowa, dławiąc się nimi, i w słowach tych – też słychać było skargę… W końcu korytarza cicho rozmawiali dozorcy.
– Ot i koniec – usłyszał Misza zadumany okrzyk Oficerowa.
Znów w celi rozległo się jakieś dziwne stukanie; kilka prędkich uderzeń, przedzielonych nieprawidłowymi pauzami. Misza obejrzał się zachmurzony – po podłodze bez hałasu przebiegła mysz – tak jakby przetoczył się maleńki kłębek wełny – i znikła pod pryczą. I jeszcze raz nalegająco zadźwięczało to nerwowe stukanie. Misza domyślił się, drgnął, nie wiadomo po co przycisnął mocno do ściany dłoń swojej ręki i zaczął nią gładzić chropowaty tynk, jakby usiłując pochwycić to stukanie.
Zdało mu się, że dźwięki rodzą się w tym oto punkcie ściany; wtedy ukląkł, zasępił się dziwnie, podniósł rękę, gniewny opuścił ją i bezładnie zabębnił paznokciami w mur… Następnie począł nasłuchiwać – było cicho…
Zerwał się, rzucił się do drzwi i przyłożywszy wargi do okienka, trwożnie, błagalnie, ale niezbyt głośno zawołał:
– Oficerow! Dozorca…
I kiedy Oficerow znalazł się u drzwi, Misza jął szeptać śpiesznie, nerwowo:
– Posłuchajcie… drogi mój! on stuka…
– Wasyl Nikitycz?
– Tak? To on?
– On… ale…
– Powiedzcie mu… szepnijcie – ja nie umiem!
– Boję się…
– To nic! My będziemy – ostrożnie…
– No, a jak się dowiedzą… to mnie…
– Ależ nie! Powiedzcie mu, żeby alfabet… ja nie umiem…
Oficerow odchylił się ode drzwi i z korytarza doleciał jego pokorny szept:
– Dobrze… powiem…
I poszedł… A potem znów się zjawił, błysnęły jego smutne oczy i rozległ się szept:
– Niech pan słucha…
Nie mówiąc więcej ani słowa, Misza podbiegł do ściany, zatrzymał się przed nią z naprężoną uwagą i, uśmiechając się, zastygł, cały ogarnięty dreszczem żądzy mówienia, mówienia!
Z na pół otwartymi ustami stał przed szarą potężną ścianą, gotów ją uścisnąć, patrzał na nią chciwie rozpalonymi oczyma.
Spoza ściany leciały urywane i wyraźne uderzenia jedno po drugim, niezbyt głośne, ale twarde, natrętne, suche dźwięki muru, i palce prawej ręki Miszy, mimo woli drgając, posłusznie je powtarzały…
—–
…W parę dni potem Misza owinięty kołdrą siedział na oknie, mocno przyciskając się ramieniem do futryny i z nachmurzoną brwią rozglądał dziwaczne rysunki zamrozu na szybach.
Za ścianą więzienia, na mroźnym, zimowym niebie wznosiło się niewidzialne słońce; szare, znudzone chmury stawały się jaśniejsze i bardziej przezroczyste.
Spadł śnieg; cienką warstwą pokrywał ziemię, a czarne zamarzłe błoto, każąc16 jego białość, ponuro patrzało w niebo.
Drżąc z zimna, Misza przypominał sobie suche, twarde dźwięki, które mu wydała tej nocy porysowana szczelinami stara ściana celi, przypominał sobie i oblekał je w słowa i myśli…
– Tak! Życie – twarde i bezlitosne…17 Życie, walka niewolników o wolność i panów o władzę, nie może być spokojne i przyjemne, nie będzie dobre i piękne, dopóki istnieją panowie i niewolnicy!…
– Jaki on może mieć głos? – pomyślał Misza o swoim sąsiedzie. Przypomniało mu się jego chude, szczupłe ciało, i powziął przekonanie, że sąsiad jego musi mieć głos wysoki, ostry, nieprzyjemny, pozbawiony zupełnie tych metalicznych piersiowych tonów, jakie dźwięczą w głosach dobrych i miłych ludzi. I Misza z ukosa nieprzyjaźnie spojrzał na ścianę, za którą teraz spał już pewnie ten człowiek, tak podobny do jasno jarzącej się świecy w brudnej latarni.
W pamięci młodzieńca stawały wciąż w poważnych, miarowych szeregach mężne, twarde i zimne, jak kawałki lodu, słowa, formując mocne, zaokrąglone myśli:
– Tak! Życie nie będzie sprawiedliwe i piękne póki jego władcy demoralizują się swoją władzą, a niewolnicy – uległością…
Nie! Życie dotąd będzie przepełnione strachem i okrucieństwem, póki ludzie nie zrozumieją, że zarówno szkodliwie i hańbiąco jest być niewolnikiem, jak i panem…
Chłód poranku mocnym uściskiem obejmował ciało Miszy. Często mrugając oczami czerwonymi wskutek bezsennej nocy, Misza wpatrywał się w mroźne rysunki i oglądał się czasami na ścianę ze złym uczuciem, którego jednak nie chciał w sobie zauważyć, a które mimo woli dostrzegał. Przez parę tych nocy ściana napełniła mu duszę niewyczerpaną ilością szybkich, nerwowych, twardych uderzeń i teraz, kształtując je w zdania, czuł, że serce jego pokrywa się takim samym zimnym rysunkiem, jak mroźne rysunki na szkle okna.
Ale jednocześnie, gdzieś wewnątrz, w głębi zapalała się ciepła, rozgrzewająca myśl:
– Wszystko to niesprawiedliwe i dowolne18… Czyż można dzielić ludzi tylko na dwa obozy?… A, na przykład, ja? Przecież właściwie ja nie jestem ani panem, ani niewolnikiem!
Ta maleńka i sprytna myśl, błysnąwszy w jego duszy na kształt iskry, ustąpiła zaraz miejsca wielkim, surowym i twardym myślom. Postawiły one przed młodzieńcem żelazne żądanie pracy długiej, żmudnej, niedostrzegalnej – wielkiej pracy, pełnej niewzruszonego męstwa, spokojnego pogodzenia się ze zwykłą, skromną rolą prostego robotnika, który oczyszcza życie ogniem swojego rozumu i serca ze zgniłego, zmurszałego, potwornego rumowiska przesądów, przekonań, autorytetów i nawyknień…
– Czy mogę to czynić? – uczuwając wewnętrzny dreszcz, zapytał Misza samego siebie.
I w tej chwili zrozumiał, że ze strachu przed czymś, umyślnie zapytał siebie nie tak, jak należało.
Wtedy postawił pytanie szczersze:
– Czy ja chcę tego?
…Nadchodził przenikliwy pochmurny dzień zimowy. Więzienie budziło się – w korytarzu szumnie dźwięczały żelaza zamków, skrzypiały i zawodziły rdzawe zawiasy u drzwi, surowo dźwięczały ostre nawoływania dozorców, rozlegały się chwilami przygłuszone i pokorne, chwilami zaś śmiałe i podrażnione głosy więźniów.
W głowie Miszy zmartwychwstawały dumne słowa sąsiada, które mu wypowiedział przez stare cegły więziennej ściany.
– Kto uwolnił swój umysł z ciemnicy przesądów – dla tego więzienie nie istnieje, gdyż rozkazuje wtedy mówić kamieniom, i kamienie mówią za nas!…19
…Za oknem, wzdłuż więziennego muru, mocno tupiąc nogami w przemarzniętą ziemię, chodził zamyślony szyldwach, a na murze siedziała wrona i przechyliwszy na bok głowę, ciekawie mu się przyglądała swoim okrągłym okiem… Misza patrzał w okno i szukał odpowiedzi w swej duszy.