Kitabı oku: «Don Kichot z La Manchy», sayfa 48
Rozdział V
W którym opisany jest dalszy ciąg przygód Donny Dolorydy.
Oboje księstwo ucieszyli się bardzo, że wszystkie ich żarty z Don Kichotem tak dobrze im się udają. Sancho jednakże, który bacznie przypatrywał się wszystkiemu, narażony tak srodze na plagi w poprzedniej już przygodzie, sam nie wiedział, co myśleć o następnej.
– Ta jejmość wdowa – rzecze – wygląda mi jakoś, jak gdyby miała ochotę zdmuchnąć mi sprzed nosa moje gubernatorstwo. Oho! nie zapomnę ja nigdy tego, co pewien aptekarz z Toledo mawiał zawsze: „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Znał je dobrze, toteż ich nienawidził.
– Powoli, Sancho – rzecze Don Kichot – powoli, czego się tak unosisz? Ta dama przybywa z daleka, szukając mnie, jest hrabiną i dlatego nie może należeć do tych, o których twój aptekarz wspomina. Wprawdzie hrabiny służą niekiedy, lecz tylko przy królowej lub przy jakiej cesarzowej, a same prócz tego posiadają dwór swój własny.
– Przecież księżna pani – rzecze Donna Rodriguez – ma służące, z których także mogłyby być hrabiny, gdyby los im sprzyjał, lecz wszystko idzie na świecie wedle Bożej woli i dlatego niech nikt nie mówi źle o służących, zwłaszcza, gdy są pannami, ponieważ panny nad wdowami zawsze mają przewagę. Powtarzam, strzeżcie się zaczepiać służące.
– Bo też nie ma ich za co zaczepić, jak mawiał aptekarz – rzecze Sancho – ale nie budźmy licha, niech śpi!
– Giermkowie – rzecze Donna Rodriguez – nieprzyjaźni są nam od wieków. Nudzą się w przedpokojach i zazdroszczą nam możności wchodzenia do komnat pańskich. Dlatego wygadują na nas, co tylko im ślina do ust przyniesie. Warto by tych panów do szpitala wariatów odesłać, bo na złość im będziemy zawsze szanowane w świecie i w domach książąt, chociażby nam tylko za całe usługi jedną suknię czarną na rok dawano.
– Jestem zdania mojej kochanej Rodrigeuz – rzecze księżna – lecz schowajcie na potem te wszystkie uwagi o służebnych, zaniedbajcie przysłowia złośliwego aptekarza, a Sancho skorzystać by mógł wielce z doświadczonych rad pani Rodrigeuz.
– Na moją duszę, pani – odpowie Sancho – od czasu jak gubernatorstwo zajechało mi w głowę, zapomniałem, że byłem koniuszym. Niech tam sobie wdowy i służące jak chcą żyją na świecie, za wszystkie razem nie dałbym niucha tabaki.
Odgłosy bębnów i piszczałki dały znak, że Donna Doloryda zbliża się. Księżna zapytała męża, czy należało iść naprzeciw hrabiny.
– Jako hrabina miałaby do tego prawo, ale jako służebna nie ma najmniejszego i dlatego radzę waszym wysokościom nie ruszyć się ani kroku – odezwał się Sancho.
– A tobie co do tego, Sancho, i po co mieszasz się w niepotrzebne rzeczy? – zapytał Don Kichot.
– Dlaczego? bo jestem giermkiem wykształconym w najlepszej szkole waszej wielmożności, jak wasza wielmożność znów jesteś najznakomitszym i najgrzeczniejszym rycerzem w świecie. A w takich razach słyszałem, że tyleż zyskać, ile i stracić można. Mądrej głowie dość dwie słowie.
– Ma słuszność Sancho – rzecze książę. – Zobaczymy pierwej, jak to wszystko wyglądać będzie i stosownie do tego poczniemy.
W tej chwili zbliżyli się dwaj dobosze i flecista, grając posępniejszą niż pierwej melodię.
Rozdział VI
W którym opisana jest Donna Doloryda opowiadająca wypadki swoje.
Hrabina Trifaldi, prowadzona przez Trifaldina Białobrodego, weszła prowadzona przez dwanaście dam, we dwa rzędy parami postępujących. Wszystkie miały zasłony białe, okrywające całe ich postacie. Hrabina była ubrana w suknię z ogonem rozdzielonym na trzy części. Trzech paziów unosiło rozdziały ogona i nasz Benengeli twierdzi, że z tego przybrała sobie nazwisko, bo Trifaldi znaczy to samo, co trzy końce, gdy rzeczywiste nazwisko jej było Lobuna170, a powstało z powodu wielkiej ilości wilków znajdujących się w jej dobrach.
Hrabina i jej panny postępowały jak na procesji. Twarze miały okryte welonami z tak czarnej i gęstej materii, że niepodobna było dojrzeć ich rysów.
Za przybyciem gości księstwo i Don Kichot powstali. Donna Doloryda zbliżyła się do księcia, a gdy ten naprzeciw niej postąpił, rzekła:
– Zawstydzają mnie honory, jakie odbieram od waszych wysokości. Umysł mój tak znękany jest nieszczęściami, że nie jestem w stanie odpowiedzieć im godnie.
Książę posadził hrabinę przy księżnej, a gdy już pierwsze grzeczności skończono, Donna Doloryda, oddawszy ukłon zgromadzeniu, tak przemówiła:
– Nie wątpię o waszej protekcji, najpotężniejszy książę, ni o dobroci najłaskawszej księżnej. Moje nieszczęścia rozrzewniają wszystkie serca i jednają mi wszędzie uprzejme przyjęcie. Lecz zanim je opowiem, chciałabym wiedzieć, czy w istocie między nami znajduje się najwspanialszy rycerz Don Kichot z Manchy i najznakomitszy jego giermek, Sancho Pansa?
– Pansa? – rzecze Sancho – najosobiściej tu się znajduje, jak również i jego wielmożność Don Kichot. Dlatego, najjaśniejsza damo, mówcie wszystko, co wam najprzyjemniejsza fantazja do ust przyniesie. Znajdziecie nas najpilniejszych i oddanych na usługi waszej najżałośniejszej piękności.
– Pani! – rzecze Don Kichot, zbliżając się do stroskanej damy – jeżeli ramię i waleczność rycerska mogą ulżyć twojej niedoli, oddaję się na twoje usługi. Jestem Don Kichot z Manchy, którego obowiązkiem jest bronić i wspierać nieszczęśliwych.
Na te słowa Donna Doloryda, mimo oporu rycerza, rzuciła się do nóg jego.
– Ściskam twoje najwonniejsze stopy – zawołała – o najwaleczniejszy rycerzu! Te stopy, co są fundamentami i najmocniejszymi filarami błędnego rycerstwa. O najdzielniejszy rycerzu błędny! którego czyny zaćmiewają męstwo Amadisa! W proch zamieniają wielkie dzieła Belianisa i niszczą niepodobne do prawdy Esplandianów walki.
Potem, zwracając się do Sanchy i biorąc go za rękę, rzekła:
– I ty najwierniejszy z giermków, którego dobroć szersza od brody mojego giermka Trifaldina, zaklinam cię, o najszlachetniejszy giermku! na wierność twoją… bądź przychylny mojej sprawie. Polecaj ją swojemu panu!
– Pani hrabino! – odpowie Sancho. – Czy moja dobroć jest tak wielka, jak broda twojego giermka, to do sprawy nie należy, zamiast więc pozłacać swoje słowa jak pigułki, aby je chciwiej przełknąć usiłowano, powiedzcie otwarcie swoje żądanie, a całym moim wpływem wspierać je będę.
Oboje księstwo z zachwytem spostrzegli, że Don Kichot i Sancho na serio biorą rzeczy, a Donna Doloryda doskonale rolę swoją odgrywa.
Hrabina na prośbę księcia usiadła i wśród powszechnego milczenia tak rozpoczęła swoje opowiadanie.
– Po śmierci szlachetnego króla Archipiela, królowa Donna Maguncja panowała nad sławnym królestwem Kandii, położonym pomiędzy Toprobanem i oceanem Wschodnim o sześć tysięcy mil za przylądkiem Comorin. Córka królewska, Antonomasia, doszedłszy czternastego roku życia, oddana została pod mój dozór, jako najdawniejszej i pierwszej damie honorowej królowej Maguncji. Po wielu słońcach (ponieważ w ten sposób liczą czas w naszym kraju) mała Antonomasia rozkwitła w nadzwyczajne wdzięki. Do tego łączyła rozsądek i dowcip nieopisany. Mnóstwo książąt zagranicznych starało się o jej rękę, a między nimi jeden tylko prosty rycerz z dworu królowej matki śmiał skierować śmiało żądze aż do siódmego nieba jej piękności. Uniesiony ambicją, ufając swojej młodości, wdziękom i dowcipowi, kołysał zuchwałe nadzieje. I w samej rzeczy niebezpieczny to był rycerz. Grał na gitarze lepiej od wszystkich, mówił wszystkimi językami jak Demostenes, pisał wiersze jak Pitagoras, tańcował! Przeklęty zuchwalec! Mnie naprzód, jako strażniczkę, uwieść postanowił. Zmiękczona jego pieszczotami, pochlebstwem, nie mogłam oprzeć się, a co najbardziej uczyniło mnie czułą na prośby jego, to piosnka, którą śpiewał nocą pod moim oknem, a którą dziś pamiętam jeszcze:
Ciosy z twojej pięknej ręki
Tym boleśniej ranią duszę,
Że miłości słodkie męki
Czuć – i milczeć muszę
Jego wiersze czarowały mnie, głos zachwycał tak silnie, że traciłam rozsądek i od tego czasu, ile razy myślę o tym, co się stało, pochwalam zdanie Platona, który chciał wypędzić wszystkich poetów z republiki, a przynajmniej takich, którzy o miłości mówią, bo oni, jako piorun, co kruszy miecz, nie dotykając pochwy, pożerają i niszczą duszę, nie dotknąwszy ciała. Innym razem śpiewał mi znów następną piosnkę:
Przybądź śmierci! ale skrycie,
Do śmiertelnych wwiedź mnie snów,
Bym w konania słodkim bycie
Nie zapragnął życia znów!
Mówił mi mnóstwo innych tego rodzaju wierszy, które śpiewane czarują, czytane podobają się, szczególniej jeden rodzaj zwrotek modnych naówczas w Kandii rozśmieszał mnie do konwulsji; i czyż nie mam racji, gdy powiem, że wszystkich poetów należało by wysłać gdzie na wyspę pod Antypodami leżącą, bo ta zaraza, bo ta szarańcza niszczy i psuje wszystko! Chociaż nie oni są temu winni, ale głupcy, którzy czytają i wierzą tym banialukom, bo czyżbym dzisiaj na przykład mogła wierzyć takim wyrażeniom:
„Ja żyję w śmierci, płonę na lodzie, drżę wśród ognia, moje serce zostało, moja dusza uleciała” i inne podobne, które uważane są za piękne dlatego, że nikt ich nie rozumie.
Ci panowie obiecują wam, jakby to rzeczą było najmniejszą, feniksów złote runa, Ariadu koronę, pierścień Gigera, jabłka z hesperyjskiego ogrodu, złote góry, diamentowe groty, a głupcy wierzą w te wszystkie baśnie, lecz gdzież zabłąkałam się, nieszczęsna? Jakież szaleństwa każą mi opowiadać cudze błędy, gdy tyle własnych wyrzucam sobie?
Clavio, takie było imię rycerza, do tego stopnia ująć mnie potrafił, że wprowadzałam go sama wielokrotnie do komnaty Antonomasji. Królewna, więcej moimi namowami niż zręcznością Don Clavia ujęta, przyjmowała go u siebie, wszakże dopiero po zawarciu tajemnego małżeństwa, gdyż bez tego nie pozwoliłaby mu nigdy ucałować nawet końca swej sukni. Największym błędem moim było to, że nie zważając na nierówność stanów, skojarzyłam to małżeństwo. Przez jakiś czas wszystko ukrywało się w tajemnicy, lecz nagle spostrzegłam, iż powierzchowność Antonomasji wyjątkowy jej stan zdradzać zaczyna, wskutek czego wszystko odkryć się mogło i nas zgubić. Ułożyliśmy tedy na wspólnej naradzie, ażeby nie tracąc czasu Don Clavio zażądał sądownie od Antonomasji małżeństwa, opierając się na obietnicy, którą miał od niej, a którą ja sama z jak najdokładniejszą formalnością podyktowałam. Zajęto się natychmiast rozsądzeniem rzeczy. Wysłuchano infantkę, która przyznała się do obietnicy; oddano ją wtedy w ręce prewota171.
– Co, co? – zawoła Sancho – to i w państwie Kandii są prewoci. No, no! jak widzę, wszędzie świat jednakowy. Ale kończ, hrabino Trifaldi, i pośpiesz się troszkę, już jest późno i umieram z niecierpliwości końca tej historii, która, nie wymawiając, trochę za długo się ciągnie.
Rozdział VII
W którym opisany jest ciąg dalszy nadzwyczajnych przygód hrabiny.
Każdy wyraz Sanchy niezmiernie bawił księżnę, lecz Don Kichot rozkazał mu milczeć, a hrabina tak dalej opowiadała:
– Na koniec sędziowie, wybadawszy rzecz należycie i widząc królewnę trwającą w swoich zeznaniach, oddali ją Claviowi za żonę. Królowa Maguncja, tak dalece zmartwiona była tym wyrokiem, że w trzy dni po ogłoszeniu małżeństwa już ją pochowano.
– Więc umarła? – zapytał Sancho.
– Przecież w Kandii nie chowamy żywych – odpowie Trifaldin.
– Mości giermku – rzecze Sancho – nie pierwszy to raz pochowanoby zemdlone osoby, jakby istotnie umarły, a mówiąc między nami, nie widziałem, żeby kto tak prędko umarł, jak wasza królowa Maguncja. Prawdę mówiąc, nie miała czego i chorować nawet. Gdyby infantka zaślubiła którego z panów albo jakiego lokaja, jak to słyszałem, że inne czynią, zło byłoby bez ratunku, lecz że rycerz zręczny, szlachetny, został jej mężem, zatem nie widzę żadnego do smutku powodu. – Mój pan powiada, że rycerze błędni stworzeni są z materiału, z którego robią królów i cesarzy, jak z uczonych robią biskupów.
– Masz rację, Sancho – rzecze Don Kichot – ale niech hrabina raczy dalej opowiadać, gdyż dotąd nie widzimy żadnych powodów do wielkiego jej smutku.
– Rzeczywiście to, co mi powiedzieć jeszcze pozostaje, najokropniejszym jest nieszczęściem, koniec mojej historii zawiera rzeczy tak gorzkie, że absynt i owoce dzikie nie mają tyle ostrości i goryczy.
Zaledwie pogrzebaliśmy królową, aliści na jej grobowcu zjawił się olbrzym Malambrun, krewny umarłej, na drewnianym koniu. Olbrzym ten, nadzwyczajnie biegły w tajemnicach nekromancji172, przybył pomścić śmierć swojej krewnej i chcąc ukarać występnych, zaczarował ich na nagrobku królowej – Antonomasję zmienił się w małpę brązową, a Don Clavia przetworzył na straszliwego krokodyla z nieznanego metalu. Pomiędzy nimi założył kratę, nad którą w syryjskim języku taki położył napis: „Ci zuchwali kochankowie nie powrócą do postaci pierwotnych, dopóki waleczny rycerz z Manchy nie stanie ze mną do potyczki, gdyż jego niezrównanej waleczności los przeznaczył wyzwolić te osoby”.
To uczyniwszy, olbrzym wydobył z szerokiej pochwy ogromny miecz i porwawszy mnie za włosy, chciał uciąć mi głowę – zmiękczyły go prośby moje, lecz wywoławszy wszystkie panny z pałacu, które oto tutaj widzicie, wyrzekł nad nami jakieś tajemnicze zaklęcia. Wtedy uczułyśmy razem jakby ukłucia tysiąca szpilek w dolnej części twarzy. Każda natychmiast mimowolnie podniosła rękę, kierowana instynktem, i oto patrzcie, co wówczas z nimi się stało.
To rzekłszy, hrabina dała znak, wszystkie jej damy zarzuciły zasłony i ukazały zdumionym widzom ogromne, czarne lub białe brody.
– Takim to sposobem ukarał nas barbarzyńca Malambrun! – rzecze dalej hrabina – Odjął nam piękność i gładkość lica, poczytując za łaskę, że darował nam życie, my przeciwnie, wolałybyśmy umrzeć, niż chodzić z brodami jak kozły lub satyry. – Bo powiedzcież sami, gdzież ośmieli się okazać kobieta z brodą? a wreszcie, jeżelić damy, wyrywając sobie włoski, smarują się rozmaitymi mastykami, sztucznie pielęgnując płeć173 swoją, i jeszcze z trudnością dostają kochanków, kogóż ku miłości poruszymy, my, zarośnięte jak niedźwiedzie, dziewice!
Kończąc te słowa, hrabina zalała się łzami i upadła na wpół zemdlona.
Rozdział VIII
W którym opisany jest dalszy ciąg poprzedniej i inne nie mniej ważne.
Sancho, widząc upadającą Dolorydę, rzekł:
– Na kości wszystkich moich Pansów! Nigdym nic podobnego nie słyszał, nawet mojemu panu nigdy przez mózg podobna awantura nie przeszła. A niech cię sto tysięcy diabłów na dno piekielne zawlecze, przeklęty czarowniku Malambrunie. Czyż nie mogłeś znaleźć innej kary, zamiast okudłać te dziewczyny jak pudle? Lepiej było, przerznąwszy im nozdrza, kazać nosem gadać. Zawsze byłoby im z tym lepiej, bo dziś założyłbym się o swojego osła, że nie miałyby nawet czym zapłacić golibrodzie.
– To prawda – odpowie jedna z dam – że nie mamy ani grosza na ogolenie się, dlatego musimy używać plastrów z żywicą, które przykładając do twarzy, odrywamy z całej siły i przez czas jakiś mamy twarze gładkie jak pięty.
– I w królestwie Kandii – ozwie się druga – znajdują się kobiety, które wyrywają włosy i naprawiają brwi niekształtne, lecz my zbyt poczciwe jesteśmy, aby oddawać się w ręce podobnym stworzeniom.
W tej chwili hrabina Trifaldi powróciła do zmysłów i zwracając się do Don Kichota, rzecze:
– Błagam cię, wielki i niezwyciężony panie, wybaw nas od nieszczęść i wielkich bród naszych.
– Jakimże sposobem mogę to uczynić? – zapytał Don Kichot.
– Trzeba udać się z nami do królestwa Kandii – odpowie Doloryda. – Lądem jest pięć tysięcy mil drogi, lecz przez powietrze w prostej linii nie ma jak trzy tysiące dwieście pięćdziesiąt, a olbrzym Malambrum oświadczył, że jak tylko spotkamy naszego wybawcę, to on przyśle po niego z wygodnym siedzeniem bieguna, nienarownego, tego samego drewnianego konia, na którym Piotr z Prowansji wykradł piękną Magelonę174. Koń ten leci jak strzała, a trzymając za kolec, który mu ze łba wyrasta, kierować nim można. Koń ten, wedle tradycji, jest dziełem mędrca Merlina, który pożyczył go Piotrowi z Prowansji, wielkiemu przyjacielowi swemu, i odtąd nikt inny na nim nie siedział. Malambrun tylko za pomocą czarów przywłaszczył go sobie i jeździ na nim po całym świecie, i tak: dziś jest we Francji, jutro w Ameryce, a pojutrze w Chinach być może. A co najlepsze, że koń ten nie je, nie śpi i nie psuje nigdy podków. Tak gładko zaś płynie po powietrzu, że jeździec może trzymać pełną szklankę w ręku, nie wylawszy kropelki. Dlatego to piękna Magelona tak lubiła jeździć za siodłem.
– Oho! co do lekkiego noszenia, nie ma jak mój osioł – zawołał Sancho. – Niech żyje mój szarak! Po powietrzu nie lata, ale po ziemi wyzwałbym nawet drewnianą szkapę Malambruna.
– Koń ten – rzecze dalej Doloryda – może przybyć tej nocy jeszcze. Tak mi czarnoksiężnik obiecał.
– A wiele osób wsiąść na niego może? – zapytał Sancho.
– Tylko dwie – odpowie Doloryda – zazwyczaj rycerz i giermek jego.
– A jak ten koń się nazywa, łaskawa pani? – zapytał powtórnie Sancho.
– Ten koń nie nazywa się ani Bellerofon, nazwany Pegazem, ani Bucefał Aleksandra Wielkiego, ani Złotouzdny Rollanda, ani Bayard Renauda z Montabanu, ani też Frontin Rogera. Nie nosi także Bootesa, ani Pirytusa nazwiska, które mają słońca rumaki. Nie nazywa się również Orelio, którego nieszczęśliwy Rodryg, ostatni król Gotów dosiadał…
– Ja też nie pytam o to, jak on się nie nazywa – rzecze Sancho – myślę tylko, że ponieważ nie nosi żadnego ze sławnych nazwisk, nie rozumiałby także, gdybym nań Rosynancie zawołał. A Rosynant to koń mego pana, który nie ustępuje w niczym żadnemu z wyżej wymienionych.
– Bardzo wierzę – odpowie hrabina – ale ten ma właściwe sobie miano, bo zowie się Chevillard, lekki, bo jest z drzewa suchego, na łbie ma kolec i wyśmienicie nosi.
– Chciałbym go zobaczyć – rzecze Sancho – lecz wsiąść na niego nie myślę. Siedzieć na drewnie bez siodła, nigdy! Nie myślę odparzyć sobie siedzenia dla cudzej przyjemności. Komu broda szkodzi, niech ją sobie goli, co do mnie, nie myślę panu memu służyć w jego podróży. Nie sądzę, aby obecność moja potrzebna była do wyzwolenia od bród, tak jak do odczarowania pani Dulcynei.
– Przeciwnie! bez ciebie za nic wszystko – odpowie hrabina.
– Nieprawda! nieprawda! – rzecze Sancho – co giermkowie mają wspólnego z awanturami swoich panów? Panowie zabierają sobie całą chwałę, nam zostawiając zgryzoty. Gdyby choć historyk pisząc, powiedział: „Ten lub ów rycerz dokonał tej lub owej awantury, lecz z pomocą tego a owego giermka, bez którego nic by nie uczynił”, to co innego! Ale oni sobie piszą prościuteńko: „Don Paralipomenon o trzech gwiazdach pokonał sześć pokus, tyleż straszydeł” i nic nie wspominają o giermku, jakby go wcale na świecie nie było. Dlatego niech mój pan sam sobie pojedzie. Winszuję mu bardzo! Nie jestem zazdrosny i zostanę tu w towarzystwie księżnej pani. Być może, że za powrotem zastanie interes pani Dulcynei na dobrej drodze, bo jak tylko nie będę miał nic lepszego do roboty, obetnę sobie należycie skórę.
– Posłuchaj, przyjacielu Sancho – rzecze księżna. – Jeżeli koniecznie potrzeba, iżbyś towarzyszył swojemu panu, prosimy cię wszyscy, uczyń to, przyznasz bowiem, że dla próżnego strachu nie można zostawić w tak smutnym stanie twarzy tych pań.
– Wielka mi rzecz! – odpowie Sancho. – Mój dziadek miał większą brodę, a do śmierci nie stracił apetytu. Żeby to chodziło o wyzwolenie jakichś pokutnic, albo podrzutków, nie mówię, ale latać na złamanie karku, ażeby pannom brody wylazły, chyba głupi to uczyni. Niech sobie innych głupców szukają. Że też muszą wszyscy zawsze z Sanchą Pansem, jak ze ślepą kobyłą, na targ wyjeżdżać. Wolałbym je wszystkie widzieć obrosłe jak owce lub osły, od największej do najmniejszej, niż kark kręcić dla ich miłości.
– Uwziąłeś się na damy dworskie, przyjacielu, Sancho – rzecze księżna – i bardziej mi dokuczasz niż aptekarz z Toledo. To niesprawiedliwie z twojej strony.
– Sancho pojedzie ze mną – rzecze Don Kichot – dlatego bądź spokojna, hrabino. Chciałbym, żeby Chevillard był już tu, a nauczę przeklętego olbrzyma, że nie można bezkarnie dawać zarostu tak dostojnym damom.
– Niech cię Bóg wspiera, wielki rycerzu – rzecze Doloryda – ty jesteś tarczą uciśnionych i my biedne w tobie tylko pokładamy nadzieję. Dokądże się udamy w tym stanie? O czarowniku Malambrunie, dotrzymaj obietnicy, przysyłaj prędko niezrównanego Chevillarda! Niech pokuta nasza zakończy się już przecie. Teraz nastają straszliwe upały, cóż uczynimy nieszczęśliwe, gdy zapocą się brody nasze? Do stu tysięcy czartów! Boże, przebacz mi! ale cierpliwości brakuje.
Hrabina Trifaldi, wyrzekłszy te słowa, w tak okropnej pogrążyła się boleści, że wszyscy przejęci nią zostali. Sancho beczał jak cielę i postanowił wreszcie towarzyszyć swemu panu, choćby do Antypodów.