Kitabı oku: «Don Juan», sayfa 3
SCENA TRZECIA
DONNA ELWIRA, DON JUAN, SGANAREL.
DONNA ELWIRA
Czy raczysz mnie jeszcze poznawać, don Juanie? Mogę chociaż mieć nadzieję, iż zechcesz obrócić w tę stronę oblicze?
DON JUAN
Pani, wyznaję, że jestem zaskoczony tym widokiem i że nie spodziewałem się ujrzeć pani tutaj.
DONNA ELWIRA
Tak, widzę, że się mnie nie spodziewałeś i że jesteś zaskoczony, w istocie, ale zupełnie inaczej, niż bym tego mogła oczekiwać. Sposób, w jaki mi to dajesz uczuć, przekonywa mnie najzupełniej o tym, w co, mimo wszystko, wahałam się uwierzyć. Podziwiam mą naiwność i słabość, że mogłam wątpić o zdradzie, którą potwierdzało tyle pozorów. Byłam dość dobroduszną, wyznaję, lub raczej dość głupią, aby oszukiwać samą siebie, przecząc temu, co mi mówiły własne oczy i rozsądek. Szukałam przyczyn, zdolnych przed mą tkliwością usprawiedliwić owo oziębienie, które w tobie odczuwałam; sama wmawiałam w siebie wszelkie możliwe powody twego nagłego wyjazdu, aby cię oczyścić ze zbrodni, o którą rozum mój cię oskarżał. Próżno przemawiały do mnie moje aż nazbyt słuszne podejrzenia; odtrącałam ich głos, który czynił cię zbrodniarzem w mych oczach, a słuchałam z rozkoszą tysiąca dziecinnych urojeń, które malowały memu sercu twą niewinność. To przyjęcie jednak nie pozwala mi już dłużej wątpić. Spojrzenie, którym mnie przywitałeś, mówi mi o wiele więcej niźli pragnęłabym wiedzieć. Bądź co bądź, bardzo bym rada22 dowiedzieć się z twych własnych ust o przyczynie tego wyjazdu. Mów, don Juanie, proszę; zobaczymy, w jaki sposób zdołasz się usprawiedliwić.
DON JUAN
Pani, oto Sganarel, który wie, czemu musiałem wyjechać.
SGANAREL
po cichu do don Juana:
Ja, panie? Ależ ja, z przeproszeniem pańskim, nic nie wiem.
DONNA ELWIRA
Mów zatem, Sganarelu. Mniejsza, z czyich ust usłyszę to wyjaśnienie.
DON JUAN
dając Sganarelowi znak, aby się zbliżył:
Opowiedzże wszystko.
SGANAREL
po cichu do don Juana:
Cóż ja mam opowiedzieć?
DONNA ELWIRA
Zbliż się, skoro pan tak każe, i wytłumacz mi przyczyny tak spiesznego odjazdu.
DON JUAN
Cóż, nie odpowiadasz?
SGANAREL
po cichu do don Juana:
Nie mam nic do odpowiedzenia. Pan sobie żarty stroi ze swego sługi.
DON JUAN
Będziesz ty odpowiadał nareszcie!
SGANAREL
Pani…
DONNA ELWIRA
Co?
SGANAREL
zwracając się do don Juana:
Panie…
DON JUAN
grożąc:
Jeżeli…
SGANAREL
A więc, pani, zdobywcy, Aleksander i nowe światy są przyczyną naszego wyjazdu. Oto, proszę pana, wszystko, co mogę powiedzieć.
DONNA ELWIRA
Nie raczysz mi, don Juanie, wyświetlić tych pięknych tajemnic?
DON JUAN
Pani, jeśli mam wyznać…
DONNA ELWIRA
Och, jakże ty licho się bronisz, jak na takiego kawalera, dworskiego bywalca, który musi chyba być przyzwyczajony do spraw tego rodzaju! Litość mnie zbiera, gdy patrzę na twe pomieszanie. Czemuż nie uzbroisz czoła szlachetnym bezwstydem? Czemuż mi nie przysięgasz, że zawsze trwasz dla mnie w niezmiennym uczuciach, że kochasz mnie wciąż miłością bez granic i że śmierć jedynie byłaby zdolną cię oderwać? Czemu nie opowiesz, że sprawy niezmiernej wagi kazały ci wyjechać bez uprzedzenia; że, wbrew chęciom, zmuszony jesteś jakiś czas tu zabawić, i że powinnam spokojnie wrócić tam skąd przybyłam, pewna, iż podążysz za mną najrychlej jak zdołasz; że nie godzi mi się wątpić, iż pałasz chęcią połączenia się ze mną, i że, oddalony, cierpisz wszystkie męki, jakie cierpi ciało odłączone od duszy? Oto, jak powinieneś się bronić, a nie, jak ty, stać oto przede mną bezradny i pomieszany.
DON JUAN
Wyznaję, pani, że nie posiadam sztuki udawania i że zasadą mego serca jest szczerość. Nie powiem pani, iż zawsze trwam dla niej w niezmiennych uczuciach, że pałam chęcią połączenia się z nią, skoro faktem jest, iż wyjechałem jedynie aby uciec przed panią. Uczyniłem to nie dla przyczyn, które mogłabyś mi podsuwać, lecz jedynie z powodu skrupułów sumienia, i w przekonaniu, iż niepodobna mi żyć z tobą nadal bez grzechu. Obudziły się we mnie wątpliwości; otwarły mi się oczy na to, co dla ciebie uczyniłem. Zdałem sobie sprawę, iż, aby panią zaślubić, wydarłem cię z za kraty klasztornej; że dla mnie złamałaś śluby, które wiązały cię gdzie indziej, i że niebo ciężko zwykło karać tego rodzaju występki. Skrucha mnie ogarnęła; uląkłem się gniewu niebios. Przejrzałem, iż małżeństwo nasze jest jedynie zamaskowanym cudzołóstwem, że musi na nas ściągnąć karę bożą, słowem, że powinienem starać się, pani, zapomnieć o tobie, otwierając ci drogę powrotu do twoich pierwszych ślubów. Czy chciałabyś sprzeciwiać się tak świątobliwym postanowieniom i czy żądasz, abym, zatrzymując cię przy sobie, ściągnął na się gniew niebios? Abym dla…
DONNA ELWIRA
Ha, zbrodniarzu, teraz dopiero poznaję cię do gruntu; a, na me nieszczęście, poznaję cię wówczas, kiedy już za późno i kiedy ta świadomość może mnie jedynie wydać na pastwę rozpaczy. Ale wiedz, że zbrodnia nie ujdzie ci bezkarnie; to niebo, z którym tak igrasz, potrafi pomścić się za twą przewrotność!
DON JUAN
Sganarelu, niebo!
SGANAREL
Pewnie, jaśnie panie, alboż my sobie nie kpimy z takich rzeczy?
DON JUAN
Pani…
DONNA ELWIRA
Dość. Nie pragnę słyszeć nic więcej; i tak wyrzucam sobie, żem usłyszała zbyt wiele. Słabością nikczemną jest kazać sobie tak jawnie tłumaczyć swą hańbę: w takich sprawach szlachetne serce od pierwszego słowa wie, co mu czynić wypada. Nie spodziewaj się, że wybuchnę obelgami i wyrzutami; nie, nie, gniew mój nie należy do tych, które zaspokajają się w próżnych słowach. Cały jego żar zachowa się na zemstę. Powtarzam ci raz jeszcze, niebo ukarze cię, nikczemniku, za zniewagę, którąś mi wyrządził; a jeśli nieba lękać się nie umiesz, lękaj się bodaj gniewu obrażonej kobiety!
SCENA CZWARTA
DON JUAN, SGANAREL.
SGANAREL
na stronie:
Gdybyż sumienie zechciało się w nim obudzić!
DON JUAN
po chwili namysłu:
Chodźmyż pomyśleć o przygotowaniach do naszej wyprawy.
SGANAREL
sam:
Ach, cóż za bezecnemu panu trzeba mi służyć!
AKT DRUGI
Scena przedstawia okolicę wiejską na wybrzeżu morskim.
SCENA PIERWSZA
KAROLKA, PIETREK.
KAROLKA
Najświętsza Panienko, Piotrusiu, ależ przyniosło cię tam w samą porę!
PIETREK
Dalibóg, brakło tylko włoska, a byliby obaj potonęli.
KAROLKA
Więc to ten rańszy23 wicher wywrócił im łódkę?
PIETREK
Posłuchajże, Karolka, opowiem ci wiernie wszystko, jak się stało, bo przecież to ja pierwszy spostrzegłem ich z daleka, niby mówię że pierwszy ich spostrzegłem. Staliśmy więc na brzegu, niby gruby Łukasz i ja, i rzucaliśmy sobie, ot, tak, przez żarty, grudki ziemi na głowę; bo, jak ci przecież wiadomo, gruby Łukasz lubi czasem poswywolić, a i ja także lubię czasem. Więc owo, przy tych żarcikach, niby podczas tego żartowania, widzę z daleka coś, co się gmyrze w wodzie i przybliża się jak gdyby ku nam po troszeczku. Widzę to najoczywiściej, a potem nagle widzę, że już nic nie widzę. Ej, Łukaszu (tak niby powiadam), coś mi się widzi, że tam ludzie płyną. Idźże, idź (on mi tak na to powiada), uroiłeś sobie i coś ci się majaczy. Dalibóg (tak ja powiadam), wcale mi się nie majaczy, tylko to ludzie. Wcale nie (tak on powiada), w oczach ci się troi. Chcesz się założyć (tak ja powiadam), że mi się nic nie troi (powiadam), i że dwóch ludzi (powiadam), płynie prosto ku nam. Wciurności (tak on powiada), trzymam zakład, że wcale nie. Ano, dobrze (tak ja powiadam), chcesz się założyć o dziesięć groszy, że płyną? Juści, że chcę (tak on powiada), i, żeby ci pokazać, kładę tu pieniądze (powiada). Ja tam ani nie mam źle w głowie, ani mi klepek nie brakuje; więc jak nie cisnę ci na ziem cztery grosze pojedyncze a sześć dwojaczkami, psiakość, tak sobie, ot, jakbym łyknął miarkę wina; ja już taki setny chłop jestem: jak idę, to na całego. Ale ja wiedziałem dobrze, co robię. Oho! Ja nie głupi! Ano tedy, ledwieśmy się założyli, aż tu widzimy całkiem wyraźnie dwóch ludzi, którzy migają na nas, żeby do nich podjechać: a ja najpierw łap za nasze stawki. Chodźmy, Łukaszu (tak ja powiadam), widzisz przecie, że nas wołają; lećmy prędko na pomoc. Nie pójdę (on tak powiada), przez nich przegrałem. Dalejże znów ja, żeby z nim dojść do ładu, zacząłem mu w porządku głowę suszyć, ażeśmy wreszcie wtarabanili się do łodzi, i póty się z nimi parali, ażeśmy ich wyciągnęli z wody, a potem ich zaprowadziłem do nas do domu do ognia, a potem oni się rozdziali do naga, aby się wysuszyć, a potem jeszcze przyszło dwóch z tej samej bandy, co się wyratowali sami, i potem przyszła Małgośka, a jeden zaczął do niej robić słodkie oczy. Ano, więc już wiesz, Karolciu, jak się to wszystko odbyło.
KAROLKA
Prawda, mówiłeś, Piotrusiu, że jeden z nich daleko jakoś wspanialej wygląda niż tamci?
PIETREK
Tak, to niby ich pan. To musi być jakiś gruby, gruby pan, bo ma złota na ubraniu od góry aż do samiutkiego dołu; a ci, którzy mu służą, to także panowie całą gębą; a przecie, choć taki gruby pan, dalibóg, byłby utonął, gdyby mnie tam nie było.
KAROLKA
Patrzajcie no!
PIETREK
Oho, żeby nie my, to by z nim było krucho.
KAROLKA
I on jeszcze siedzi u ciebie cały nagi, Piotrusiu?
PIETREK
Ale gdzie, przecie ubrali go tamci przy nas wszystkich. Panie Boże, jeszcze nie widziałem nigdy takiego ubierania. Co to za historyje i za figielasy wieszają na siebie ci panowie ze dworu! Ja bym się tam pogubił w tym wszystkim, i całkiem zgłupiałem, kiedym na to patrzył. Słysz, Karolka, mają ci włosy, co nie wyrastają na głowie, i nasadzają je sobie tylko na łeb, niby czapę. Mają koszule, a przy nich takie rękawy, żebyśmy oboje wleźli do nich z nogami, niby ty i ja. Zamiast portek noszą ci fartuchy, takie szerokie jak od dziś do Wielkiejnocy; miast kubraka kamizolę, co im nawet pępka nie przykrywa; a zamiast kołnierza na szyi wielką chustę całą dziurkowaną, a przy niej cztery wielkie chwasty, co im dyndają aż kasik24 na brzuchu. Mają też kołnierzyczki naokoło rękawów, i wielkie leje też całe w takie dziureczki u portek, a na tym wszystkim tyle wstążek, tyle wstążek, że aż obrzydliwość. Nawet trzewiki całe są napakowane wstążkami od góry do dołu; a takie są przy tym, że, gdybym w nie wlazł, to bym na pewno kark skręcił.
KAROLKA
Rany boskie, Piotrusiu, ja to muszę koniecznie zobaczyć.
PIETREK
Ooo! Posłuchaj no wprzódy, Karolka. Muszę ci przedtem co insze powiedzieć.
KAROLKA
No, gadaj; niby o co?
PIETREK
Ano, widzisz, Karolka, trzeba, jak to mówią, żebym ci wypaproszył swoje serce. Ja cię kocham, wiesz o tym, i niby mamy się pobrać niedługo, a z tym wszystkim, dalibóg, mnie się to jakoś nie widzi w porządku.
KAROLKA
Niby względem czego? O cóż tobie chodzi?
PIETREK
O to chodzi, że się czegoś przez ciebie markocę.
KAROLKA
Że co?
PIETREK
Do paralusza25! Że ty mnie nie kochasz.
KAROLKA
Haha! Tylko tyle?
PIETREK
Tylko tyle, ale to i dosyć.
KAROLKA
Mój Boże, Piotrusiu, ty mi zawsze gadasz jedno i to samo.
PIETREK
Gadam ci zawsze jedno i to samo, bo też i jest zawsze jedno i to samo; gdyby nie było zawsze jedno i to samo, nie gadałbym ci zawsze jedno i to samo.
KAROLKA
Ale o co ci chodzi? Czego ty chcesz?
PIETREK
Chcę, do choroby, żebyś mnie kochała.
KAROLKA
Alboż ja ciebie nie kocham?
PIETREK
Nie, ty mnie nie kochasz, choć ja robię, co tylko mogę, żebyś mnie kochała. Kupuję ci, nie wymawiając, wstążki u wszystkich kramarzy, którzy do nas zachodzą; mało karku nie skręcę, żeby ci szpaczki wybierać z gniazdek; płacę kobziarzy, żeby ci wygrywali, kiedy przyjdą twoje imieniny; a to wszystko tak jakby łbem tłuc o ścianę. Widzisz, Karolka, to nieładnie ani uczciwie nie kochać kogoś, kiedy ciebie ktoś kocha.
KAROLKA
Mój dobry Boże, kiedy ja ciebie też kocham.
PIETREK
Phi! Ładne mi kochanie!
KAROLKA
A cóż ty chcesz, żebym robiła?
PIETREK
Chcę, żebyś robiła tak, jak się robi, kiedy się kogo kocha jak należy.
KAROLKA
A czy ja cię nie kocham jak należy?
PIETREK
O, nie; to, to zaraz widać. Jak się kogoś kocha, tak z całego serca, to się z nim ciągle wydziwia to i owo. Popatrz na grubą Kasię, co to się durzy w młodym Kasperku; ciągle jej pełno koło niego, zawsze się z nim droczy, chwili spokoju mu nie da. To mu coś spsoci, to mu wpakuje, przechodząc, szturchańca; ot, kiedyś, siedział na zydelku, a ona, jak go nie wyrwie spod niego, aż rymnął jak długi na ziemię. Ot, widzisz, tak się poznaje, że się ludzie ze sobą kochają; ale ty, ty nigdy do mnie i słówka nie zagadasz, jesteś jak ten kołek z drewna; mógłbym przejść koło ciebie i dwadzieścia razy, a ty byś się nie ruszyła, żeby mi bodaj jednego kuksa wsunąć pod ziobro, albo zagadać do mnie. Do ciężkiej choroby! To niedobrze tak; jakoś niby serdeczniej trzeba sobie z ludźmi poczynać.
KAROLKA
Cóż ja pocznę? Takam już widać na świat przyszła, a na nowo się nie urodzę.
PIETREK
Nikt się taki nie urodził. Jak kto kogo lubi, to zawsze mu to jakoś pokaże.
KAROLKA
No to kocham cię tak, jak umiem, a kiedym ci nie do smaku, wolna droga; możesz sobie kochać inną.
PIETREK
Ot i masz, jakaś ty dla mnie! Czy gdybyś mnie kochała, mówiłabyś tak do mnie?
KAROLKA
To po co mi głowę wciąż kotłujesz?
PIETREK
Do diaska, a cóż ja ci złego robię? Chcę tylko, żebyś mnie trochę lubiła.
KAROLKA
No to mnie zostaw i nie napieraj tak mnie. Może to jakoś przyjdzie później.
PIETREK
No to daj łapę, Karolka.
KAROLKA
dając mu rękę:
No więc masz.
PIETREK
Przyrzeknij mi, że będziesz się starać, żeby mnie więcej lubić.
KAROLKA
Zrobię, co będę mogła, ale to musi przyjść tak samo z siebie. Piotruś, czy to ten pan?
PIETREK
Tak, to on.
KAROLKA
Ach, ty mój Boże, jaki on śliczny! Co by to za szkoda była, gdyby się utopił.
PIETREK
Ja zaraz tu wrócę; pójdę wypić półkwaterek, żeby się skrzepić po rannej mordędze.
SCENA DRUGA
DON JUAN, SGANAREL, KAROLKA w głębi sceny.
DON JUAN
Cóż, nie udało się, Sganarelu. Przez ten niespodziany wicher, razem z łodzią i nasze zamiary wywróciły koziołka; ale powiem ci szczerze, że ta wiejska dziewuszka, z którą rozstaliśmy się przed chwilą, nagradza w zupełności nasze niepowodzenie. Wdzięki jej zatarły w mej pamięci całą przykrość tamtego zawodu. Nie wymknie mi się to serduszko; potrafiłem je już tak nastroić, iż nie sądzę, aby mi groziło zbyt długie wzdychanie.
SGANAREL
Przyznam się panu, że ja głupieję, patrząc na pana. Ledwie udało się nam uniknąć śmierci, która zdawała się niechybną, a już pan, zamiast dziękować niebiosom, iż się raczyły nad nami zlitować, na nowo pracujesz nad tym, aby je rozgniewać przez swoje zwyczajne wybryki i wieczne miłostki, które doprawdy są zbr… Don Juan mierzy go groźnym wejrzeniem. Milcz, ladaco jeden, nie wiesz sam, co gadasz, a twój pan wie dobrze, co robi. Dalej, marsz!
DON JUAN
spostrzegając Karolkę:
A! A! Skąd znów się bierze ta dziewuszka, Sganarelu? Widziałeś kiedy ładniejszego buziaka? Nie uważasz, powiedz, że ani na włos nie ustępuje tamtej?
SGANAREL
I pewnie! na stronie: Mamy znów coś nowego.
DON JUAN
do Karolki:
Czemu zawdzięczam to miłe spotkanie, ślicznotko? Jak to! Tu, w tej wiejskiej ustroni, wśród skał i jarów, rosną sobie takie urocze stworzenia?
KAROLKA
Jak pan widzi, dobry panie.
DON JUAN
Jesteś z tej wioski?
KAROLKA
Tak, panie.
DON JUAN
I tutaj mieszkasz?
KAROLKA
Tak, panie.
DON JUAN
I nazywasz się?…
KAROLKA
Karolka, do usług.
DON JUAN
Ach, cóż za piękna osoba! Co za oczy przenikające do głębi!
KAROLKA
Panie, pan chce chyba, żebym się musiała wstydzić.
DON JUAN
Och, nie masz się czego wstydzić, słuchając najszczerszej prawdy. Czy może być coś bardziej uroczego? Obróć się troszkę, jeśli łaska. Ach, cóż za śliczna figurka! Podnieś trochę główkę, jeśli łaska. Ach, jakie cudne! Pozwól, niech zobaczę ząbki, proszę cię, dziecko. Ach, jakie rozkoszne, a te usteczka jakie ponętne! Doprawdy, jestem oczarowany, w życiu nie widziałem tak lubej istotki!
KAROLKA
Tak pan sobie tylko mówi, ot, pewnie chce pan zażartować ze mnie.
DON JUAN
Ja, żartować z ciebie? Niech mnie Bóg broni. Zbyt wiele sympatii na to mam dla ciebie, i to, co mówię, to z głębi serca.
KAROLKA
Bardzom panu obowiązana, jeżeli to naprawdę.
DON JUAN
Nie, dziecko, wcale mi nie jesteś obowiązaną za moje zachwyty; swojej piękności tylko zawdzięczasz wszystko.
KAROLKA
Panie, to wszystko za ładnie powiedziane, a ja za głupia jestem, abym umiała odpowiedzieć.
DON JUAN
Sganarelu, popatrz no na te rączki.
KAROLKA
Fe, panie, czarne jak nie wiedzieć co.
DON JUAN
Cóż ty mówisz, dziecko! W życiu nie zdarzyło mi się widzieć piękniejszych rączek; proszę, pozwól mi je ucałować.
KAROLKA
Panie, zbyt wiele zaszczytu mi pan czyni; gdybym wiedziała wcześniej, umyłabym je w otrębach.
DON JUAN
Powiedz mi, piękna Karolciu, wszak pewno nie jesteś jeszcze zamężną?
KAROLKA
Nie, panie, ale już wkrótce mam wyjść za Piotrusia, syna sąsiadki Szymonowej.
DON JUAN
Jak to! Taka jak ty osoba miałaby zostać żoną prostego chłopa! Nie, nie, to by była zniewaga dla tylu powabów; nie jesteś stworzona na to, aby zagrzebać się na wsi. Warta jesteś lepszego losu, to pewna; niebo, które wie o tym, zesłało mnie umyślnie, abym przeszkodził takiemu małżeństwu i oddał twoim wdziękom to, co się im należy. Tak, piękna Karolciu, kocham cię z całego serca; od ciebie jedynie będzie zależeć, abym cię wyrwał z tego nędznego kąta i wzniósł na stanowisko, na które w zupełności zasługujesz. Ta miłość wyda ci się bardzo nagła, bez wątpienia; lecz cóż! To skutek, Karolciu, twej niezwykłej piękności; w kwadrans człowiek kocha ciebie tak, jak inną zaledwie po pół roku.
KAROLKA
Kiedy ja nie wiem, panie, co mam robić, jak pan do mnie tak mówi. To, co pan gada, to strasznie miło słyszeć i dałabym nie wiem co, żeby panu wierzyć; ale znów zawsze mi mówiono, że nie trza wierzyć paniczom i że tacy panowie ze dworu to są zwodziciele, co tylko patrzą, żeby ukrzywdzić dziewczynę.
DON JUAN
Ja tam nie taki, z pewnością.
SGANAREL
na stronie:
Boże uchowaj!
KAROLKA
A widzi pan, to nie jest radość, żeby się dać ukrzywdzić. Ja jestem biedna dziewczyna ze wsi, ale dbam o dobre imię i wolałabym prędzej umrzeć, niż je stracić.
DON JUAN
Ja miałbym być na tyle niegodziwym, aby skrzywdzić tobie podobną istotę? Miałbym być tak podłym, aby cię zniesławić? Nie, nie, na to mam zbyt wiele sumienia. Kocham cię, Karolciu, uczciwie i po bożemu; aby ci pokazać, że mówię szczerą prawdę, wiedz, że nie mam innego zamiaru, jak tylko ożenić się z tobą. Chciałabyś jeszcze większego dowodu? Jestem gotów uczynić to, kiedy tylko zapragniesz: tego oto człowieka biorę za świadka.
SGANAREL
Tak, tak, nie lękaj się; ożeni się z tobą, ile tylko zechcesz.
DON JUAN
Ach, Karolciu, widać, jak ty mnie nie znasz. Krzywdę mi czynisz, sądząc mnie podług drugich. Jeśli są na świecie oszuści, ludzie którzy starają się tylko pokrzywdzić dziewczęta, nie powinnaś zaliczać mnie do nich i wątpić o szczerości mego słowa. A zresztą piękność twoja jest najlepszą rękojmią. Osoba tak urocza jak ty bezpieczna jest od tego rodzaju obaw; wierzaj mi, nie wyglądasz na istotę, którą by można oszukać i rzucić. Wyznaję otwarcie, wolałbym tysiącem ciosów przeszyć własne serce, niż żeby mi bodaj przez myśl przeszła chęć zdradzenia ciebie.
KAROLKA
Mój Boże! Ja sama nie wiem, czy pan prawdę mówi, czy nie, ale coś pan takiego robi z człowiekiem, że się panu wierzy.
DON JUAN
Jeśli mi wierzysz, oddajesz mi jedynie prostą sprawiedliwość. Jeszcze raz ponawiam przyrzeczenie, które ci złożyłem; czy go nie przyjmiesz? Zgodzisz się zostać mą żoną?
KAROLKA
Owszem, jeżeli tylko ciotka pozwoli.
DON JUAN
Daj więc rękę, Karolciu, skoro ty sama nie jesteś przeciwna.
KAROLKA
Tylko panie, mój panie, proszę pana, niech mnie pan nie zwiedzie! Miałby mnie pan na sumieniu: widzi pan, przecież jak ja panu wierzę.
DON JUAN
Jak to! Ty jeszcze wątpisz o mej szczerości! Chcesz, abym się zaklął najstraszliwszą przysięgą? Niechaj niebo…
KAROLKA
Boże! Nie! Niech się pan nie zaklina! Ja wierzę.
DON JUAN
Dajże mi więc całuska na zakład twego słowa.
KAROLKA
O, panie, niech pan zaczeka, aż się pobierzemy. Potem to już będę pana całowała, ile tylko pan zechce.
DON JUAN
Dobrze więc, piękna Karolciu; zgadzam się na wszystko, co każesz; daj mi tylko swą małą rączkę, i pozwól, abym tysiącem pocałunków wyraził zachwyt i szczęście, którego w tej chwili doznaję.