Kitabı oku: «Na zgliszczach Zakonu», sayfa 10
Unia w Horodle
Jagiełło, chcąc przyciszyć umysły niezadowolone z pokoju toruńskiego, starał się wszelkimi siłami kraj wewnątrz i zewnątrz umocnić. Nadarzyła się ku temu sposobność. Zygmunt Luksemburski w tym czasie ogłosił się cesarzem niemieckim, potrzebny mu więc był spokój od strony wschodniej. Zaprosił więc Jagiełłę na uroczystości koronacyjne, a chociaż ten nie wierzył chytremu Luksemburczykowi, chociaż niechętnie podróż do Wiednia i węgierskiego Budzynia podejmował, pojechał wszakże w otoczeniu najznakomitszych panów duchownych i świeckich, na których czele stał uczony podkanclerzy, arcybiskup Mikołaj Trąba, oraz Jan z Tarnowa i wielu innych. Brakowało jeno ulubieńca i sekretarza królewskiego, Zbigniewa z Oleśnicy, bo ten za zezwoleniem króla na duchownego właśnie się kształcił. Miejsce jego zastąpił Jan Mężyk, również biegły w piśmie i językach cudzoziemskich.
Zygmunt dla zjednania sobie sojusznika w Polsce odstąpił jej 12 miast polskich, o które ciągłe były spory.
Węgrzy chętnie na to patrzyli, mieli bowiem swoje rachuby na Władysława Jagiełłę. Panowie polscy również nie byli krzywi z nabytku na granicy węgierskiej, mówiąc:
– Choć tym sposobem wynagrodzimy sobie nieco niedobory, które nam się od Krzyżaków należały.
– A trzeba też baczyć i na przyjaźń z Węgrami – dodawano.
Ale chytry Zygmunt, jak zwykle, płaszcz na dwóch ramionach nosił, jednocześnie więc i Jagielle składał hołdy, i Krzyżaków do wojny z Polską podburzał, i Plauena namawiał do przyjaźni z Witoldem ku oderwaniu Litwy.
Całym szczęściem dla nas były owe niezgody w Zakonie.
Witold nie wchodził w układy z Krzyżakami, bo na swoją rękę politykę prowadził, obracając wciąż oczy na wschód, na Ruś. Ludność zaś Litwy i Żmudzi, nękana wciąż przez Krzyżaków, skłaniała się coraz więcej ku Polsce, widząc w niej jedyną dla siebie pomoc. Tę ostatnią skłonność postanowił Jagiełło wyzyskać i na jednej z poufnych narad rzekł:
– Trzeba Litwę z Polską w jedno państwo połączyć.
– Jest to myśl tak wielkiej doniosłości, iż możemy jeno najmiłościwszemu panu spełnienia onej życzyć! – skłonił się Jan z Tarnowa.
– A najpierwszym krokiem ku temu jest pilne rozszerzenie i ugruntowanie chrześcijaństwa na Litwie i zaprowadzenie wiary świętej na Żmudzi – ozwał się podkanclerzy państwa, arcybiskup Mikołaj Trąba.
– Rzecz to duchowieństwa – odparł monarcha.
– I niewiast – dodał podkanclerzy z uśmiechem.
Spojrzano na niego z wielkim zdziwieniem.
– Tak, niewiast – powtórzył. – Tam gdzie ksiądz dotrzeć nie zdoła, niewiasta obdarzona silną wiarą, a także delikatnością obejścia, potrafi. A ku temu potrzebuję waszego zezwolenia, miły kasztelanie – zwrócił się do Jana z Tarnowa.
Kasztelan pojrzał nań zdziwiony.
– Nie dziwujcie się – pochwycił podkanclerzy – Salomea Bobrownicka jest pod waszą opieką. Bez waszego zezwolenia żadnego ważniejszego kroku nie uczyni.
– A bez mego zezwolenia zaręczyła się z jakimś fryzlandzkim książątkiem bez znaczenia i ziemi – przerwał dość niechętnie kasztelan.
– Ale zaraz ku wam z tą wieścią wysłała, a Karol von Leuwarden po uzyskaniu rozwiązania ślubów w Rzymie osobiście wam hołd złożył – przypomniał podkanclerzy. – A nawet najmiłościwszemu panu miał szczęście być przedstawionym – dodał.
– Przypominam sobie – rzucił Jagiełło. – Ale o cóż rzecz właściwie idzie? – zapytał.
– Żeby kasztelan, jako opiekun, dał pozwolenie Salomei Bobrownickiej do przybrania sobie właściwego otoczenia i wyruszenia na Żmudź w celu szerzenia i wszczepiania wiary świętej, a tym sposobem przygotowania jeszcze więcej umysłów do połączenia się zupełnego z Polską.
– Przecież ta wasza misjonarka ma już naturalnego opiekuna w małżonku, owym książątku – uśmiechnął się Jagiełło.
– Nie, najmiłościwszy panie – ozwał się kasztelan – Karol von Leuwarden otrzymał uwolnienie od przysięgi danej Krzyżakom, z warunkiem, że przez lat trzy odbywać będzie pokutę w jednym z najsurowszych klasztorów. Wybrał sobie klasztor ojców cystersów w Jędrzejowie, a tam odbywając pokutę, uczy się jednocześnie polskiej mowy.
Król, który lubił wiedzieć o domowych sprawach swych poddanych, uśmiechnął się i rzekł:
– Wielce osobliwa historia!
A kasztelan rzekł uprzejmie do arcybiskupa:
– Skoro jego ekscelencja uważa, że mieszanie się kobiet w sprawy rozszerzania wiary świętej może być przydatne, wydam zaraz rozkazy, żeby do Bobrownik zaniesiono moje pozwolenie.
– Będzie to krok ku połączeniu Litwy z Polską – uśmiechnął się król.
I zaczął snuć rozmaite plany co do zwołania szerszej narady.
Było to już w jego charakterze, że gdy raz co postanowił, chciał niezwłocznie postanowienia onego dokonać. Rozesłano też zaraz wici, zapraszając panów polskich na zjazd do Sieradza.
Jednocześnie Mikołaj Habdank Skarbek z Góry i Jan Nałęcz wyjechali na Litwę dla porozumienia się z Witoldem, który w owym czasie świeżo zbudowany w Wielonie zamek obsadzał. Przybycie panów polskich wielce było na rękę Witoldowi.
„Muszą się ze mną liczyć – myślał sobie – zarazem dam tym dowód mistrzowi inflanckiemu, że mam takich, którzy po mojej stronie staną, i o jego groźby zgoła nie dbam”.
Przyjął też posłów z wielką okazałością, mówiąc:
– Dobry to znak dla nowego zamku, gdy najpierw takich dostojników w podwojach swoich gości.
– Z rozkazu monarchy przynosimy jego wielkości darowiznę zameczków na Podolu – ozwał się Habdank i wymienił nazwę onych.
Witold uśmiechnął się i rzekł:
– Wielcem wdzięczen królowi polskiemu, a memu stryjecznemu. Od przybytku głowa nie zaboli.
W duszy zaś rzekł:
„Musi mnie potrzebować, że tak obdarza. Ano, zobaczymy”.
W dalszej rozmowie Jan Nałęcz tak począł:
– Nie będzie nigdy spokoju ani od Krzyżaków, ani od mistrza inflanckiego, póki Litwa i Polska nie zjednoczą się w jedno państwo.
„Aha, już wiem, gdzie raki zimują – pomyślał sobie Witold – chce mnie stryjeczny z Litwy wydziedziczyć”.
Głośno zaś rzekł:
– Toć się Jagiełło mieni królem Polski i Litwy…
– Tak – podjął Habdank – ale dla szczęśliwości obu narodów trzeba zupełnego zjednoczenia; trzeba żeby Litwa i Polska miały jednakowe prawa.
Wtem gwar, płacz i szczęk broni dał się słyszeć za oknami zamku.
Zerwał się Witold, zerwali się goście. Wtem wszedł urzędnik skarbowy, oznajmiając:
– Tłum ludu przyszedł ze skargą, że im podjazd krzyżacki zabrał dobytek, a kobiety i dzieci zabiera do niewoli. Tenże sam podjazd gotuje się do oblegania zamku.
– Gotować się do obrony, zwołać, kto żyw w zamku! – wydawał Witold rozkazy, zgrzytając zębami. I przypasywał miecz, a jednocześnie zwracając się do posłów, mówił: – Wybaczcie, muszę przyjąć nowych gości.
– My z wami! – zawołał Skarbek, oglądając się za odpasanym mieczem.
– Mamy nieszpetny, dobrze uzbrojony poczet. Trzeba mu dać rozkazy – rzekł Nałęcz.
I pochwyciwszy miecz, wybiegł, a Skarbek i książę pospieszyli za nim.
– Nie czekać, aż się wezmą do szturmu, wyjść naprzeciw! W polu damy im radę! – rozkazywał Witold.
Wkrótce niewielka załoga co tylko wystawionego zamku przebiegła most i nim Krzyżacy się opatrzyli, otoczyła ich ze wszech stron.
Zawrzała walka sroga, zacięta.
Chłopi okoliczni usłyszawszy, że książę stanął w ich obronie, pochwycili topory, siekiery, drągi, co kto miał pod ręką, zajęli tyły Krzyżakom, a kobiety i dzieci podawały kamienie lub z całej siły rzucały je na nieprzyjaciół. Dowództwo nad nimi objęła młoda i rosła dziewka, z nią druga, dość leciwa, ale wielce krzepka i sprawna, umiejąca sobie radzić jakoby wódz wyćwiczony.
Po dwugodzinnej walce Krzyżacy leżeli zabici lub ranni pod murami Wielony; inni, powiązani przez chłopów, rzuceni jak snopy, oczekiwali swego losu.
Był to ostatni już krok gwałtów i napadów, uczynionych z rozkazu mistrza Plauena. Witold, uradowany z odniesionego zwycięstwa, odpasując miecz okrwawiony, rzekł jakby do siebie:
– Tak, połączenie Litwy z Polską jest konieczne! Zatoczyć beczki z piwem w podwórzec, nie żałować jadła! – rozkazał. A zasiadłszy z posłami przy biesiadnym stole, napełnił puchar miodem i wzniósłszy go do góry, zawołał: – Za zdrowie naszych gości, a też za pomyślność połączenia Litwy z Polską!
I wychylił puchar do dna.
– Za zdrowie księcia Witolda, wielkiego wojownika, i pomyślność obu złączonych narodów! – zawołał Skarbek, wznosząc z kolei puchar.
– Za szczęśliwe powodzenie zamku Wielony, który z wspólnie przelanej naszej krwi chrzest otrzymał! – zakończył Nałęcz.
Serdeczności, wylaniu uczuć i wypróżnianiu pucharów nie było końca. Aż książę rzekł:
– Toć się i tym dzielnym białogłowom coś należy, które objąwszy nad niewiastami dowództwo, tak umiejętnie nam dopomagały.
– Nie darmo ksiądz arcybiskup Mikołaj mówił, że gdzie duchowny ni rycerz wcisnąć się nie zdoła, tam niewiasta dosięże! – rzekł z uśmiechem Skarbek.
– Jakoż? – zapytał Witold.
Więc mu opowiedziano rozmowę i wysłanie niewiast na Żmudź dla szerzenia wiary świętej.
Witold szczerze był tym opowiadaniem nie tylko ubawiony, ale wprost do głębi przejęty.
– Pozwolicie, ichmoście, aby one białogłowy weszły? – zapytał.
– Ba, czemu nie! – odpowiedzieli jednogłośnie.
Niebawem z rozkazu Witolda wprowadzono owe dwie niewiasty. Miały już czas zrzucić opylone i okrwawione szaty, a w szarych płótniankach i takichże namitkach bardzo dostojnie wyglądały. Nie zasromały się też widokiem rycerzy.
– Sienicha! – zawołał Witold.
– Do usług jego książęcej mości – rzekła skłaniając się stara.
– Boga mi, toć to dziedziczka Bobrownik! – zawołał Nałęcz.
– Nie mylisz się, cny rycerzu – odparła skinąwszy głową Sala.
– Toć i mnie z waszych rąk opatrunek się dostał pod Grunwaldem – mówił podchodząc ku niej Skarbek.
– Jako przystało, jako przystało – rzekła z uśmiechem Sala.
– Ale skądże was losy tutaj jako aniołów opiekuńczych przyniosły? – zapytał Witold, przypatrując się z wielkim zajęciem Sali.
– Przyszłyśmy na Żmudź, by jak najprędzej ujrzeć zatknięty krzyż na miejscu pogańskich ołtarzy – rzekła dziedziczka Bobrownik.
– I doczekać się zbratania obu ludów – dodała Sienicha.
– No no, jakaż to siła i wytrwałość! – dziwił się Witold.
– Bo jestem Polką! – rzekła Sala, podnosząc głowę.
– A ja Żmudzinką! – dodała Sienicha.
I nie było końca zapytań.
Zaproszone do biesiadnego stołu, wcale się nie sromały. Opowiadały jeno z wielką prostotą, że lud coraz więcej nabiera zaufania do wiary świętej.
– Jeżeli tak dalej pójdzie, przy łasce bożej wkrótce cała Żmudź zostanie nawrócona – mówiła Sienicha.
– I wraz z Litwą złączona z Polską – dodała Sala.
Witold w wielkim uniesieniu i podziwie traktował obie jako rycerzy. Wychylił puchar za zdrowie, a napełniony znów miodem, podawał jednej i drugiej. Lecz kobiety podziękowały mówiąc:
– Prócz wody, żadnego innego napitku nie używamy.
A posiliwszy się nieco, wysunęły się prawie niepostrzeżenie, zostawiając w podziwie i wielkiej zadumie tak Witolda, jak i jego gości.
Rzeczywiście, praca Sienichy i Sali, podejmowana niespełna od roku, dawała zdumiewające wyniki. Zdawało się, że jakaś nadzwyczajna łaska, cud towarzyszy poświęceniu dwóch przejętych wielką ideą niewiast.
Gdy Skarbek i Nałęcz wrócili do Krakowa, niosąc wieść pomyślnie załatwionej sprawy z Witoldem, król, który przez ten czas zwoływał zjazdy i przygotowywał przez swych zaufanych umysły, powitał ich z rozradowanym obliczem, mówiąc:
– Wszystko idzie jak najlepiej, za kilka niedziel dokonamy zjednoczenia!
A wybrał ku temu Horodło nad Bugiem, w ziemi chełmskiej, uważając je jako punkt środkowy tak dla Polski, jak i Litwy, a również Wołynia i wielu innych ziem do Korony należących.
I oto od pierwszej połowy 1413 roku czyniono ku temu przygotowania.
Król wysłał ładowne wozy nie tylko z żywnością, lecz i bogatą bronią, szatami, futrami, przeznaczonymi na podarunki dla panów żmudzkich i litewskich. Nie brakło też i rozmaitych bisiorów, łańcuchów i złotogłowia dla ich żon i córek.
A jako król wysłał wozy ładowne, tak ze wszystkich stron: z południa, ze wschodu, zachodu i północy ciągnęły wozy panów polskich i litewskich oraz poczty strojno odziane. A wśród pocztów rycerskich widniały ciężkie kolebki, w których jechały białogłowy, ale jeno co starsze i poważniejsze. Młode bowiem konno, na siodłach doskonale wymoszczonych i bogato odzianych, że nieraz i szmat ziemi kupiłby za takowe. Jechały buńczuczno, dotrzymując rycerzom. A co było żartów i śmiechu w onej podróży, to trudno byłoby spisać, a nawet opowiedzieć.
Oprócz zaś tych strojnych i bogatych pocztów i kolebek ciągnęły skromnie odziane oddziały jezdnych i parcianką okrytych wozów. Boć jeżeli możni mówili sobie:
– Połączenie Litwy i Polski przyniesie szczęście krajowi – to lud z westchnieniem powtarzał: – Jeżelić mądre głowy robią to połączenie, nie tylkoć samych bogatych mają na myśli.
A inni dodawali:
– Aby jeno raz na zawsze od Krzyżaków nas uwolniono.
Szczególniej lud Litwy i Żmudzi tuszył sobie, że gniotąca go ciągle pięść krzyżacka będzie miała w onym połączeniu zaporę.
A niewiasty tak z Litwy, Żmudzi, jako i Polski myślały sobie:
„Świat szerszy się obaczy i wielu rycerzy, trzeba strojno wystąpić”.
Co starsze, mające córki dorodne, gładziły im włosy, dodawały do sepetów54 świecideł, żeby w nie dziewki swe w dzień uroczysty ustroić, a w myśli szeptały modlitwę:
„Żeby jej też najwyższy godnego zdarzył małżonka”.
Książę Karol von Leuwarden, skończywszy pokutę zakonną, wydobył zaledwie z całego swego dziedzictwa jeno skarbiec i część pieniędzy, które mu opieka rzuciła. Ale nie dbał on o swoje księstwo. Przyjął poddaństwo polskie, chodziło mu jedynie o Salę Bobrownicką i dotrzymanie przez nią danego słowa. Wielce też był zmartwiony, gdy, po odbyciu pokuty, w Bobrownikach jej nie zastał. Gdy mu powiedziano cel, dla którego porzuciła domowe progi, rzekł:
– Poznaję w tym szlachetne serce Sali!
Przybrał więc nieszpetny poczet i z wiernym sobie Bonifacjuszem pociągnął pod Horodło.
Tam rumor był wielki, bo oto właśnie przygotowano po lewej stronie Bugu wzniesienie dla monarchy i przedniejszych panów, a nieco na uboczu dla ich żon i córek. A po prawej stronie rzeki – dla Witolda, jego dostojników, znaczniejszych bojarów, także i ich niewiast.
Kiedy Karol von Leuwarden pokłonił się Janowi z Tarnowa, jako opiekunowi Sali, ten rzekł:
– Szczęście, jakie cię czeka z pojęciem za małżonkę takiej narzeczonej, jaką jest Sala, nie byle szczęściem nazwać się może!
– Postaram się zasłużyć na nie, wypłacając się swą pracą krajowi, któremu wiernie chcę służyć – odrzekł Karol.
Po czym kasztelan przypomniał go królowi, a monarcha polecił w swoim orszaku go umieścić.
Aż oto wśród iskrzącego się pogodą jesiennego słońca wypłynęły łodzie od jednego i drugiego brzegu rzeki. Na jednych powiewały chorągwie i znaki polskie, na drugich – litewskie i żmudzkie. A w słońcu błyszczały tysiącem najcudniejszych barw, a skłaniając się wzajem ku sobie, zdawały się mówić:
– Niechaj, jak to słońce, co nas ogrzewa, i miłość bratnia nas zjednoczy!
Wtem uderzył dzwon. Uciszyło się wszystko. Wtedy arcybiskup i podkanclerzy państwa, Mikołaj, powstał i donośnym głosem czytał:
– My, prałaci, rycerstwo, szlachta i cały naród Korony Polskiej, chcąc pod tarczą miłości spocząć i pobożnym ku niej dysząc uczuciem, dokumentem niniejszym zespalamy się i jednoczymy ze szlachtą, bojarami i narodem wszech ziem litewskich. A jako od dnia dzisiejszego, 2 octobra anno 1413, zjednoczeni, jako dwa bratnie narody, tak odtąd też szlachtę i bojarów litewskich przypuszczamy na wieczne czasy do naszych herbów i klejnotów, i godności, i godeł naszych, któreśmy odziedziczyli po ojcach i przodkach naszych, a którymi oni cieszyć się mają, jak gdyby takowe po swoich własnych przodkach otrzymali dziedzictwem. Niechaj więc zjednoczą się z nami i staną się równymi we wszystkich przywilejach i prawach. I przyrzekamy im słowem czci i przysięgi nie opuścić ich w żadnym niebezpieczeństwie, a u panów naszych, Władysława, króla polskiego, jako i u księcia Witolda, stawać zawsze i wyjednać, aby coraz szerzej rozwierali dla nich rękę szczodrobliwości, aby ich coraz hojniejszymi darzyli swobodami, aby nigdy nie przestawali przymnażać im łask i pożytków.
Nie wiadomo, czy wszyscy przedstawiciele obu narodów ten akt wielkiej doniosłości usłyszeli, lecz ozwały się głośne okrzyki a wybuchy serdeczności i braterstwa, że bodaj rzucać się jeno sobie będą w objęcia, do czego nawet i bystro płynący Bug przeszkody bodaj nie uczynił.
A Jagiełło powstawszy położył rękę na sercu i głosem pełnym wzruszenia mówił:
– Niech mi Najwyższy dopomoże, ażebym mógł zawsze pracować dla szczęścia obu zjednoczonych ludów, a tak Polskę, jak Litwę, broniąc od nieprzyjaciół, do wielkiej szczęśliwości doprowadził.
– Bracie, dokonajmy zjednoczenia! – zawołał z pełnych piersi Witold.
I obaj rzucili się sobie w ramiona, zapominając w onej chwili wszelkich uraz, jakie między nimi wciąż tkwiły.
A po tej serdeczności panujących już każdy dał folgę swoim uczuciom.
Stoły zastawione gromadziły wszystkich, a przy wspólnej biesiadzie spełniło się życzenie wielu matek: córki ich znalazły zacnych rycerzy, którzy im przyrzekli miłość, cześć i opiekę dozgonną.
A między innymi Jakub Bobrownicki, puszkarz nad puszkarze, który nosił już miano chorążego, oprócz wielkiej miłości do armat, nabrał również wielkiego sentymentu dla Żwajżgdy, która z rodzicami na tę uroczystość przybyła.
Król obdarzał znaczniejszych panów litewskich szatami, bisiorami i klejnotami, a już najhojniej narzeczonych. Rzekłbyś, nie monarcha wśród poddanych, lecz patriarcha między liczną rzeszą swych krewniaków.
Aż oto Jaśko z Tarnowa przywiódł przed niego księcia Karola von Leuwardena i Salę. Król spojrzał na dorodną parę z upodobaniem i rzekł:
– Tej bojowniczce należy się wiele. Jej staraniom zawdzięczamy życie wielu rycerzy, bodaj i jej gorliwości skłonność Żmudzi do świętej wiary i dzisiejsze pojednanie.
I własnoręcznie włożył na jej palec sygnet z tak wielkim i czerwonym kamieniem, iż zdawało się, że zorze blasku zazdrościć mu będą.
– Ale ty, książę Karolu von Leuwardenie, nowy nasz poddany, musisz sobie zasłużyć na szczęście, jakie cię spotyka, jako też zasłużyć się nowej ojczyźnie.
Karol schylił głowę w ukłonie, a król mówił dalej:
– Nim odprawimy gody weselne, powieziesz do państw włoskich, a szczególniej do potężnej a handlowej Wenecji, nasze zawiadomienie o wielkim spełnionym akcie, to jest o unii w Horodle między Litwą a Polską.
Zaszczyt ten może nie w smak był Leuwardenowi, ubrał jednak w uśmiech twarz swą dorodną, a przykląkłszy na jedno kolano, rzekł:
– Dołożę wszelkich sił, ażeby godnie spełnić rozkazy waszej królewskiej mości.
Król obdarzył go wielkim szczerozłotym łańcuchem ze znakiem Polski i Litwy, a zwracając się do podkanclerzego, polecił:
– Wasza miłość opatrzy naszego posła we właściwe ku temu papiery. – Potem rzekł do Witolda z uśmiechem: – Że ten poseł wkrótce powróci, jestem przekonany.
– Nie wątpię! – odparł książę, uśmiechając się przyjaźnie.
Bonifacjusz i Sienicha, również obdarzona dobrym słowem i datkiem przez monarchę, patrzyli ze łzami na swych ukochanych.
W niespełna pół roku Karol von Leuwarden wrócił niosąc odpowiedź dworów włoskich nader przychylną. Wyrażano zadowolenie z połączenia się dwóch narodów przez Krzyżaków prześladowanych.
Odpowiedź ta, a zwłaszcza odpowiedź Wenecji wielce przemożnej i handlowej, a wchodzącej z Polską w przymierze, uradowała Jagiełłę. Podnosiła bowiem znaczenie Polski i Litwy wobec państw europejskich, a zarazem przedstawiała widomie Zygmuntowi Luksemburskiemu, że knowania jego i zdrady nie mają już znaczenia.
Polska i Litwa urastały w potęgę, gdy tymczasem Zakon był już w zgliszczach.