Kitabı oku: «Marsz Przetrwania», sayfa 15

Yazı tipi:

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Royce spadał w powietrzu i upadł z powrotem na ziemię, ledwie kilka stóp od bestii. Ciżba zakrzyknęła. Ledwie upadł, a stwór już był na nim, uderzając i drapiąc wściekle. Royce’a bolało strasznie od ciosów bestii i zasłonił się okrwawionymi rękoma, próbując ją odpędzić.

Wiedział, że pozostało mu jedynie kilka chwil, jeśli miał wyjść z tej walki cało. Rozpaczliwie wyciągnął ręce przed siebie i chwycił bestię za gardło. Obrócił się i przycisnął ją do ziemi, jednocześnie wchodząc na nią. Ścisnął, odpychając potwora tak, by ten nie sięgnął go szponiskami.

Zaciskał dłonie, wyduszając z niej życie. Royce’owi nie podobało się, że musiał zadać krzywdę bestii, pomimo tego, iż próbowała go ukatrupić. Wiedział jednak, że jeśli tego nie zrobi, jego życie dobiegnie kresu.

Royce trzymał – nawet wtedy, gdy bestia przeraźliwie charczała, szarpiąc się, by go zabić. Bez względu na wszystko Royce nie puszczał. Wiedział, że oznaczałoby to jego śmierć.

Wreszcie cielsko bestii zwiotczało w jego rękach.

Była martwa.

Zaszokowało to i zarazem zasmuciło Royce’a. Z ulgą spostrzegł, że jest martwa, lecz odczuł także smutek, że ją zabił.

Ciżba zamilkła, najwyraźniej także zdumiona.

Royce wstał, niemal nie mogąc oddychać, pokryty zadrapaniami i ranami, brocząc krwią. Był wycieńczony i nie miał pojęcia, jakim sposobem zwyciężył tę walkę. Adrenalina zapanowała nad nim, gdy walczył zapamiętale.

Nie miało to znaczenia. Zwyciężył. Dokonał czegoś, czego nigdy nie chciał uczynić: przetrwał bez względu na cenę.

Royce stał w miejscu, po części licząc na to, że rzucą mu linę, a zarazem wiedząc, jak będzie. Widział, co stało się z Markiem i Rubinem, słyszał słowa strażnika: będzie walczył dalej, bez ustanku, póki nie zginie albo ciżba się nie znudzi. Znów rozlegały się wiwaty, coraz to głośniejsze, i z zamierającym sercem Royce zrozumiał, że jego walka jeszcze się nawet nie rozpoczęła.

Znad krawędzi spadł nagle wojownik i upadł ledwie kilka stóp od Royce’a, ku uciesze ciżby. Royce przyjrzał się mu bacznie. Był to mężczyzna ogromnej postury, muskularny, bez żadnej zbroi ani odzienia, nie licząc przepaski na biodrach i złowrogiej czarnej maski zasłaniającej twarz. Ten mężczyzna o oliwkowej skórze, pokryty bliznami i tatuażami ewidentnie był zawodowym zabójcą.

Ciżba krzyczała radośnie.

Royce cofnął się, a mężczyzna zaczął zbliżać się do niego powoli, groźnie. W dłoni trzymał wielki topór. Royce’owi serce zamarło. Nie widział sposobu, by zwyciężyć w tym boju.

Jakiś przedmiot poszybował w powietrzu i Royce usłyszał, jak uderza o błoto obok niego. Odwrócił się i ku swej uldze spostrzegł, że był to miecz. Jego miecz. Kryształowy Miecz.

Royce przyskoczył i chwycił go z ziemi, uchylając się przed ciosem topora, który miał uderzyć w jego głowę.

Wieśniacy wiwatowali, gdy Royce podniósł miecz z błota i stanął naprzeciw swego przeciwnika. Ledwie się obrócił, a mężczyzna rzucił się na niego z przeraźliwym okrzykiem, unosząc topór obojgiem rąk, jak gdyby zamierzał rozciąć Royce’a w pół. Royce uniósł miecz i zatrzymał cios, aż wokoło posypały się skry. Ledwie potrafił powstrzymać mężczyznę, zatrzymując topór ledwie kilka cali od swej twarzy.

Jego przeciwnik był jednak prędki. Usunął się i zaraz uderzył Royce’a głową, posyłając go na plecy, kilka stóp w tył.

Royce usiadł w błocie i zawirowało mu w głowie od bólu, a ciżba krzyczała entuzjastycznie. Podniósł głowę w sam czas, by zobaczyć, jak topór znów zmierza w jego stronę. Odchylił się i ostrze ominęło go o włos. Następnie odsunął się w przeciwną stronę, a topór znów opadł obok niego. Mężczyzna był niebywale szybki.

Tym razem powiódł topór środkiem. Royce podjął szybką decyzję – odchylił się w tył, obrócił w błocie i kopnął mężczyznę w nogi tak, że ten stracił równowagę. Jego topór poszybował w powietrzu.

W wyraźnie zaskoczonej ciżbie poniosły się entuzjastyczne okrzyki, gdy jego przeciwnik legł na ziemi bezbronny.

Royce podniósł się prędko i stanął nad nim. Gdy jego przeciwnik szamotał się w błocie, Royce wiedział, że to jego chwila. Wiedział, że od niego zależy, czy ten człowiek umrze. Była to jego szansa, by uśmiercić przeciwnika i zakończyć walkę jako zwycięzca.

Stał jednak nad nim, ściskając w dłoni miecz, i nie atakował. Zamiast tego odwrócił się w stronę ciżby, podniósł głowę, uniósł miecz tak, by wszyscy go zobaczyli i gdy wszyscy zwrócili na niego spojrzenia, upuścił go na ziemię. Nie pozwoli, by go kontrolowali. Nie zabije niewinnego człowieka. Nie stanie się potworem, którego chcą z niego uczynić.

Rozeźlona ciżba zaczęła pokrzykiwać z niezadowoleniem i posykiwać. W tej jednej chwili Royce odebrał im władzę. Nie mogli nic zrobić, by temu zaradzić. Nie mogli zmusić Royce’a, by ukatrupił mężczyznę. Nad tym jednym nie mieli władzy.

– Nie uśmiercę człowieka dla waszej przyjemności! – zawołał Royce.

Ciżba krzyczała niezadowolona.

Royce obrócił się i wyciągnął przed siebie puste ręce, a mężczyzna podniósł się i zwrócił w jego stronę. Utkwił w nim spojrzenie, przez chwilę wyraźnie zdumiony.

– Nie uczynię ci krzywdy – rzekł Royce do swego przeciwnika. – Obaj jesteśmy niewolnikami, kontrolowanymi przez tych samych ludzi. Nie walcz, a nijak temu nie zaradzą. Zwyciężymy z nimi.

Royce spodziewał się, że jego przeciwnik wyrazi wdzięczność. Wdzięczność za to, że Royce oszczędził go. Że pozwala mu odejść.

Jednak ku zdumieniu Royce’a jego przeciwnik obrzucił go nienawistnym spojrzeniem. Najwyraźniej nie podzielał jego odczucia. Ignorując usilną prośbę Royce’a pochylił się, podniósł z ziemi swój topór i natarł.

Ciżba zawyła z uciechy.

Bezbronny Royce myślał szybko. Odczekał do ostatniej chwili, po czym usunął się mężczyźnie z drogi. Przeciwnik przebiegł obok niego, potykając się, a Royce obrócił się raptownie i kopnął go w nerki, posyłając w błoto.

Ciżba ryknęła.

Mężczyzna podniósł się i zatoczył szybko toporem. Royce nie spodziewał się tego; odskoczył z miejsca, lecz ostrze zdołało drasnąć go w ramię. Przecięło wystarczająco, by zaczęło broczyć krwią – i by zabolało.

Ciżba krzyczała.

Jego przeciwnik cisnął toporem o ziemię i rzucił się na Royce’a, powalając go nagle w błoto. Royce wciągnął gwałtownie powietrze, uderzając mocno o ziemię i prześlizgując się kilka stóp. Nim zdołał zebrać siły, mężczyzna usiadł na nim i uderzył go pięścią w twarz – a później drugi raz i trzeci.

Royce był oszołomiony. Ten człowiek zamierzał go zabić, widział to w jego oczach. I w rzeczy samej – wyciągnął przed siebie obie ręce i Royce wiedział, że zamierza wyłupić mu oczy.

Chwycił mężczyznę za przeguby dłoni i całe jego ciało zatrzęsło się z wysiłku. Były to silne, szerokie nadgarstki mordercy i skierowane były prosto w stronę Royce’a.

Mężczyzna obniżył ręce i Royce wiedział, że jeszcze kilka chwil, a będzie po wszystkim. Ten mężczyzna go zabije.

Ciżba zawyła z uciechy, podjudzając go, żądna widoku krwi.

Wtem Royce poczuł, jak obraz rozmywa mu się przed oczyma, jak wszystko wokoło nieruchomieje. Cały świat zniknął i dokoła zaległa cisza. Poczuł, jak wzbiera w nim siła. Czuł, że poddaje się nowej wściekłości i poczuł, że jest potężniejszy niż cały wszechświat.

Nagle odepchnął ręce mężczyzny w górę, odwracając ich kierunek. Odpychał coraz mocniej, aż wreszcie usiadł.

Mężczyzna patrzył na niego wyraźnie zaszokowany. Ręce mu się trzęsły. Royce szarpnął rękoma i rzucił przeciwnika na bok.

Mężczyzna przetoczył się w błocie, a Royce wstał. Ciżba zawyła z uciechy, zachwycona niespodziewanym zwrotem sytuacji.

Mężczyzna podniósł topór i natarł ponownie, lecz tym razem coś się zmieniło. Gdy się zamachnął, Royce z łatwością usuwał się przed każdym ciosem, raz za razem. Topór mijał go ze świstem, gdyż Royce był zdolny przewidzieć każde posunięcie swego przeciwnika. Wreszcie, gdy już mu się sprzykrzyło, Royce dał krok naprzód i kopnął ciężko dyszącego mężczyznę w pierś, powalając go na plecy i raz jeszcze rozbrajając. Po czym odwiódł miecz.

Ciżba krzyczała jak oszalała, gdy Royce stanął nad swym przeciwnikiem i postawił stopę na jego piersi, dociskając go do ziemi.

Mężczyzna podniósł na niego oszołomiony, spokorniały wzrok. Po raz pierwszy Royce ujrzał w jego oczach strach.

– Dokonaj swego dzieła – rzekł mężczyzna. Z ust spłynęła mu strużka krwi.

Royce pokręcił głową.

– Nie.

Wreszcie mężczyzna skinął głową.

– Poddaję się! – zawołał.

Ciżba zaczęła krzyczeć z niezadowoleniem i posykiwać.

– Zabij, zabij, zabij! – skandowali.

Royce rzucił swój miecz, odwrócił się i zadarł głowę.

– To wy ponieśliście klęskę! – krzyknął w górę. – Wy wszyscy ponieśliście klęskę!

Ledwie Royce wyrzekł te słowa, a usłyszał za sobą nagłe pochrząkiwanie; w ostatniej chwili obrócił się i spostrzegł, że jego przeciwnik podniósł swój topór i zamachuje się nim prosto na jego głowę, zamierzając przeciąć go w pół.

Royce uchylił się przed ciosem i przetoczył się po ziemi. Instynktownie chwycił miecz i zamachnął się nim na wysokości głowy.

Ciżba zawyła z uciechy, gdy głowa jego przeciwnika upadła na ziemię.

Royce spojrzał na jego martwe ciało. Nigdy nie mdliło go tak bardzo jak w tej chwili.

W dół zrzucono linę, by Royce mógł wejść po niej. Wetknąwszy miecz w pochwę, chwycił ją i podciągnął się, i posuwał się stopa po stopie w górę.

Gdy dotarł na górę, poczuł poklepujące go po plecach dłonie wieśniaków, krzyczących raz za razem jego imię. Stał, nie czując się do końca sobą, i miał wrażenie, że wszystko wokoło wiruje.

– ROYCE! ROYCE! ROYCE!

W tym zamieszaniu trzy osoby zwróciły uwagę Royce’a. Pierwszą był mężczyzna zasiadający nad Dołami. Był to możnowładca, odziany w królewską purpurę. Royce z miejsca go poznał: był to tutejszy lord, który skazał go na Doły. Ojciec Manfora. Lord Nors.

Drugą był jego syn, stojący obok w swych najświetniejszych szatach z książęcymi insygniami i wyniosłym, aroganckim wyrazem twarzy.

A trzecią, ku jego największemu przerażeniu, była Genevieve. Stała obok nich. Jak oni, odziana w dworskie szaty.

Pod ramię z księciem.

Royce stanął w miejscu, struchlały z przerażenia. Genevieve patrzyła na niego, lecz zorientował się, że nie rozpoznała go. To oczywiste – wciąż miał na twarzy maskę.

Royce uniósł powoli maskę osłaniającą twarz i spojrzał prosto na nią.

Genevieve otworzyła szeroko oczy i zatrzymała się, osłupiała, patrząc wprost na niego. Dostrzegł szok na jej twarzy. Najwyraźniej ona także nie spodziewała się go tu ujrzeć. Zdawała się zbyt zdumiona, by cokolwiek rzec.

Royce czuł, jak wszystko w nim nagle umiera. Jak to możliwe? Oto była jego ukochana, dla której zaryzykował wszystko, z którą dorastał. Stała pod ramię z możnowładcą. Po tym wszystkim dopuściła się zdrady.

Serce Royce’a pękło na tysiące części. Odczuwał ból tak nieznośny, że nie wiedział, co z nim począć.

Poczuł także gniew, żądzę zemsty na możnowładcach, którzy stworzyli te doły, którzy postawili wszystkich tych dzielnych wojowników w tak potwornej sytuacji. Ktoś musiał jakoś temu zaradzić. Ktoś musiał zadać temu kres.

Royce odwrócił się, wyrwał włócznię z dłoni jednego z wieśniaków i cisnął ze wszystkich sił.

Broń poszybowała prosto w powietrzu i nim ktokolwiek w zdumionej ciżbie zdołał zareagować, utkwiła w piersi lorda Norsa. Tam jest jej miejsce – pomyślał Royce. To on wszak wydał na niego wyrok, to on wprawił to wszystko w ruch.

Lord Nors wciągnął gwałtownie powietrze, chwytając włócznię obiema dłońmi, po czym przewrócił się i skonał. Royce nie dał ciżbie czasu na reakcję – obrócił się i czmychnął w tłum.

Rozległ się dźwięk rogu i tuziny żołnierzy rzuciły się w ślad za nim. Słyszał ich za sobą, jak biegną coraz prędzej. Royce miał jednak nad nimi przewagę – i był szybki. Zawładnęła nim jego moc i biegł szybciej niż oni wszyscy. Spostrzegł czyjegoś wierzchowca, wskoczył na jego grzbiet i po mocnym kopniaku galopował już, wyjeżdżał z tej zabłoconej osady na otwartą przestrzeń, z dala od tego miejsca.

Wbrew sobie samemu obejrzał się za siebie jeszcze jeden ostatni raz.

Ostatnim, co ujrzał, nim zniknął na dobre, była twarz Genevieve. Patrzyła za nim, a ból na jej obliczu nie był ani w połowie tak silny jak ten, który krył się w jego sercu.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Genevieve stała samotnie na murach zamku ze wzrokiem utkwionym w widnokrąg i łkała. Nigdy jeszcze emocje nie obezwładniały jej tak bardzo i nigdy jeszcze nie były tak sprzeczne: odczuła radość, gdy ujrzała Royce’a, a zarazem udrękę i rozpacz, gdy spostrzegła zawód na jego twarzy. Serce jej pękło. To oskarżenie, tę rozpacz będzie nosiła w pamięci przez resztę swych dni.

I tę zdradę.

Gdyby tylko dał jej minutę, by mogła wszystko mu wyjaśnić, by mogła rzec mu, co robi i dlaczego – by mogła rzec mu, że to wszystko dla niego.

Nie było jednak na to czasu. Royce rzucił się w ciżbę i Genevieve patrzyła, jak znika, a serce jej rozpadło się na milion części. Nie wiedziała, co sprawiło jej większy ból: ujrzenie Royce’a w tej potwornej sytuacji, walczącego w Dołach, czy patrzenie, jak kolejny raz znika.

Genevieve łkała, przypatrując się ziemiom w dole, i żałowała, że nie może cofnąć czasu i zmienić tego, co było. Czegóż by nie oddała za minutę z nim, jedną minutę, by mogła wszystko mu wyjaśnić.

Było już jednak na to zbyt późno. Royce zniknął – i tym razem najpewniej na zawsze.

Książę zgromadził siły zbrojne, zdeterminowany, by odnaleźć Royce’a i pomścić swego zmarłego ojca. Zebrał niedużą armię i wyruszył w ślad za nim. Tutejsi możnowładcy i lordowie napływali ze wszystkich zakątków regionu, by pomóc mu odnaleźć Royce’a. Nie będzie miał dokąd uciec. I w rzeczy samej – gdy Genevieve spojrzała w dal, dostrzegła ich, niewielkie grupki przemieszczające się galopem w różnych kierunkach. Obok nich biegły ogary, szczekając. Raz na jakiś czas mężczyźni dęli w rogi, a każdy ich dźwięk był jak sztylet wbijany w serce Genevieve.

Dziewczyna zastanawiała się, jak to wszystko się zakończy. Gdyby tylko mogła jakoś odmienić tę sytuację, postąpić inaczej. Czy popełniła błąd? Sądziła, że gdy wejdzie do rodu możnych, przysłuży się Royce’owi. Być może nie miała jednak racji. Wszak cóż dobrego mu to przyniosło? Nie mogła nawet pomóc uwolnić jego braci.

Uczyniłaby lepiej – spostrzegła się teraz – gdyby nigdy nie obrała tej drogi. Gdyby nigdy nie poszła do komnaty Altfora. Gdyby nigdy więcej nie ujrzała Royce’a w tych okolicznościach. Wtedy przynajmniej wspominając jego ostatnie spojrzenie widziałaby jedynie czystą miłość; przynajmniej ich miłość zakończyłaby się idealnie.

Teraz została zbrukana, wszystko zostało zniszczone.

Genevieve podeszła na skraj balkonu, przechyliła się i spojrzała w dół, by ocenić, jak wysoki jest spadek. Serce zabiło jej gwałtownie. Skoro Royce odszedł, dla czego jeszcze warto było żyć?

Tym razem to zrobi.

Genevieve chwyciła się marmurowej balustrady i zaczęła się podciągać, gotując się do skoku – gdy nagle usłyszała za sobą spieszne kroki.

Genevieve odwróciła się i zobaczyła rozgorączkowanego posłańca, biegnącego ku niej. Dysząc ciężko, wyciągnął przed siebie zwój. Z trudem chwytał powietrze, usiłując przekazać jej wieści.

– Pani – odezwał się, sapiąc. – Gdzie jest książę? Niosę pilne wieści dla niego i jego ludzi. Dotyczą Royce’a.

Słysząc to słowo Genevieve znieruchomiała. Było to jedyne słowo, które miało moc odwiedzenia jej od powziętej już decyzji.

Zwróciła się do posłańca, drżąc wewnątrz.

– A cóż to takiego dotyczy Royce’a? – zapytała powoli, z rozwagą wypowiadając słowa, zmuszając się do spokoju.

– Został… spostrzeżony – mówił dalej posłaniec. – We wschodnim krańcu Północnego Boru. Muszę przekazać tę wieść księciu, nim będzie za późno!

Serce Genevieve zabiło szybciej, gdy nagle coś do niej dotarło: wciąż mogła przysłużyć się Royce’owi. Jeśli będzie martwa, nikomu nie pomoże. Być może jednak nie było wcale zbyt późno. Być może dokonała właściwego wyboru, stając się jedną z tego rodu. Nawet jeśli wyłącznie dla tej jednej chwili, warto było to uczynić. Otrzymała drugą szansę. Był to akt łaski, niby anioł zstępujący z niebios, który ocalił ją przed nią samą.

Genevieve podeszła ze spokojem do posłańca, wyciągnęła rękę i wzięła zwój. Przyjrzała się mu uważnie; był cięższy, niż się spodziewała i zalakowany. Czuła się dobrze, trzymając go w dłoni.

– Właśnie zamierzałam udać się do księcia – powiedziała ze spokojem. – Osobiście doręczę mu wiadomość.

Na twarzy posłańca odmalowała się ulga. Skłonił się.

– Dziękuję, pani.

Odwrócił się i odbiegł, znikając w forcie.

Genevieve złamała pieczęć, rozwinęła zwój i odczytała wieści. Potwierdziły słowa posłańca. Wiedziała, że jeśli ukryje zwój przed księciem, przypłaci to życiem. Jeśli kiedykolwiek to odkryje, powiesi ją, będzie torturował i zabije. Wiedziała także, że jednego dnia – w ten czy inny sposób – książę dowie się, co uczyniła. Dowie się, że przybył do niego posłaniec z wieściami. Że Genevieve przejęła zwój.

Jednego dnia przyjdzie na nią czas i straci życie.

Lecz nie dzisiaj.

Genevieve odwróciła się znów ku widnokręgowi, wyciągnęła zwój za balustradę i powoli, kawałek po kawałku, darła go na strzępy.

Było to przyjemne uczucie. Patrzyła na opadające kawałeczki zwoju, spadające na ziemię, jak ona miała spadać, i z każdym z nich czuła, że z wolna ogarnia ją radość. Wreszcie mogła poświęcić się dla Royce’a.

Royce, pomyślała. Kocham cię.

ZAMÓW, ZANIM BĘDZIE DOSTĘPNA!
ONLY THE VALIANT
(Księga druga cyklu Rządy Miecza)

„Morgan Rice znów dopięła swego! Autorka zbudowała kolejny magiczny świat zamieszkany przez silne postaci. MARSZ PRZETRWANIA jest pełen intryg, zdrad, niecodziennych przyjaźni i innych elementów, które sprawią, że zasmakujesz w każdej stronie. Powieść jest przepełniona akcją – będzie cię trzymać w napięciu do końca.”

–-Books and Movie Reviews, Roberto Mattos


Nowa porywająca seria fantasy Morgan Rice, autorki bestsellerowej WYPRAWY BOHATERÓW (ponad 1000 pięciogwiazdkowych recenzji – do ściągnięcia za darmo).


W ONLY THE VALIANT (księga druga cyklu Rządy Miecza) 17-letni Royce uciekł i znajduje się na wolności. Gromadzi wieśniaków i podejmuje próbę uwolnienia swych braci i uzyskania wolności na dobre.


Tymczasem Genevieve odkrywa wstrząsającą tajemnicę, która zaważy na reszcie jej życia. Musi zdecydować, czy ryzykować swe życie, by ocalić Royce’a – pomimo tego, iż młodzieniec sądzi, że go zdradziła.


Możni przygotowują się do wojny z wieśniakami, a Royce jako jedyny może ich ocalić. Jednak jedyna nadzieja Royce’a tkwi w jego tajemnych mocach – mocach, których istnienia nie jest nawet pewien.


ONLY THE VALIANT to epicka opowieść o przyjaciołach i kochankach, o rycerzach i honorze, o zdradzie, przeznaczeniu i miłości. To opowieść o męstwie, wciągająca nas do świata fantasy, w którym się zakochamy. Przemówi do wszystkich grup wiekowych i płci.


Teraz możesz zamówić także księgę trzecią cyklu – ONLY THE DESTINED – zanim będzie dostępna.


ONLY THE VALIANT
(Księga druga cyklu Rządy Miecza)
Czy wiesz, że napisałam wiele serii powieści? Jeśli jeszcze ich nie czytałeś, kliknij na obrazek poniżej, żeby pobrać pierwsze księgi kilku z nich!
Książki autorstwa Morgan Rice

RZĄDY MIECZA
MARSZ PRZETRWANIA (CZĘŚĆ 1)

O KORONIE I CHWALE
NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KRÓLOWA (CZĘŚĆ 1)
ZŁOCZYŃCA, WIĘŹNIARKA, KRÓLEWNA (CZĘŚĆ 2)
RYCERZ, DZIEDZIC, KSIĄŻĘ (CZĘŚĆ 3)

KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY
POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)
POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)
POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)
KUŹNIA MĘSTWA (CZĘŚĆ #4)
KRÓLESTWO CIENI (CZĘŚĆ #5)
NOC ŚMIAŁKÓW (CZĘŚĆ #6)

KRĘGU CZARNOKSIĘŻNIKA
WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)
MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)
LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)
ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)
BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)
SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)
RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)
OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)
NIEBIE ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)
MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)
ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)
KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)
RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)
PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)
SEN ŚMIERTELNIKÓW  (CZĘŚĆ 15)
POTYCZKI RECERZY (CZĘŚĆ 16)
ŚMIERTELNA BITWA (CZĘŚĆ 17)

TRYLOGIA O PRZETRWANIU
ARENA JEDEN: ŁOWCY NIEWOLNIKÓW (CZĘŚĆ 1)
ARENA DWA (CZĘŚĆ 2)

WAMPIRY, UPADŁA
PRZED ŚWITEM (CZĘŚĆ 1)

WAMPIRZE DZIENNIKI
PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)
KOCHANY (CZĘŚĆ 2)
ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)
PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)
POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5
ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)
ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)
ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)
WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)
UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)
NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)
OPĘTANA (CZĘŚĆ 12)
Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
09 eylül 2019
Hacim:
242 s. 5 illüstrasyon
ISBN:
9781094303567
İndirme biçimi:
Serideki Birinci kitap "Rządy Miecza"
Serinin tüm kitapları