Kitabı oku: «Powrót Smoków », sayfa 11

Yazı tipi:

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Kyra stała samotnie pośrodku zalanej letnim słońcem łąki, zachwycona roztaczającym się przed nią widokiem. Wszystko było w rozkwicie, jaskrawych kolorach, soczyście zielone wzgórza nakrapiane jaskrawą żółcią i czerwienią kwiatów. Drzewa także obsypane były kwieciem, o gęstym listowiu szeleszczącym na wietrze i gałęziach ciężkich od owoców. Zbocza wzgórz zdobiły gęste winnice, ciepłe powietrze gęste było od zapachu kwiatów i winogron. Kyra nie była pewna gdzie się znajduje, gdzie podział się jej lud – i gdzie podziała się zima.

Gdzieś z wysoka doszedł ją ryk, spojrzawszy w górę zobaczyła Theosa kołującego na niebie. Smok obniżył lot i wylądował w trawie kilka kroków od niej; jego rozjarzone, żółte ślepia wpiły się w nią. Połączyła ich jakaś niewypowiedziana prawda, ich związek był tak głęboki, jakby żadne słowa nie były potrzebne.

Theos nagle poderwał łeb, ryknął i zionął ogniem prosto w jej kierunku.

Z jakiegoś powodu Kyra pozostała niewzruszona. Nie uchylała się przed nadchodzącymi płomieniami, podświadomie wiedząc, że smok nigdy by jej nie skrzywdził. Strumień ognia rozdwoił się przed nią w lewo i prawo, zapalając wszystko wokół, lecz jej nie robiąc żadnej krzywdy.

Kyra spojrzała za siebie i z przerażeniem ujrzała, jak płomienie ogarniają wszystko wokół, zamieniając soczystą zieleń, całe piękno lata w czarne zgliszcza. Krajobraz przemienił się w mgnieniu oka, z drzew zostały poskręcane szczątki, łąka zmieniła się w goły ugór.

Płomienie buchały coraz wyżej, rozprzestrzeniały się coraz dalej, coraz szybciej. Patrzyła z przerażeniem jak w oddali pochłaniają Volis – nie pozostawiając po sobie nic prócz gruzów i popiołu.

Theos wreszcie przestał, a Kyra znów obróciła się by spojrzeć mu w oczy. Stała w cieniu smoczego ciała, przytłoczona jego ogromem, nie wiedząc czego się spodziewać. Chciał czegoś od niej, nie miała jednak pojęcia czego.

Kyra wyciągnęła rękę, by dotknąć jego łusek, jednak ten raptownie uniósł szpon, ryknął i rozciął jej policzek.

Kyra przebudziła się z krzykiem i usiadła w łóżku przyciskając dłonie do zranionego policzka, z którego na całe ciało promieniował okropny ból. Rzucała się we śnie, próbując uciec od smoka – jednak teraz czuła na sobie ludzkie dłonie starające się ją uspokoić.

Kyra zamrugała i spojrzała na pochylającą się nad nią znajomą twarz, czuła wilgotny kompres na policzku.

– Ciii… – Lyra szepnęła uspokajająco.

Kyra rozejrzała się wokół zdezorientowana, aż wreszcie zrozumiała, że to był tylko sen. Była w domu, w warowni swego ojca, wciąż w swojej komnacie.

– To tylko zły sen – powiedziała Lyra.

Kyra zrozumiała, że musiała znów zasnąć, nie wiedziała tylko jak dawno. Zerknęła w okno i zorientowała się, że światło słońca zastąpił mrok. Usiadła prosto, zaniepokojona.

– Która godzina? – spytała.

– Późno w nocy, moja pani – odpowiedziała Lyra – Księżyc zdążył już skryć się za widnokrąg.

– Jakie wieści o nadchodzącej armii? – spytała z sercem bijącym ciężko w piersi.

– Żadna armia nie nadchodzi, moja pani – odpowiedziała – Zaspy wciąż są wysokie, a ty ocknęłaś się gdy już zmierzchało. Żadna armia nie wytrzyma marszu w taką pogodę. Nie martw się – spałaś tylko przez kilka godzin. Odpoczywaj.

Kyra opadła na poduszki i odetchnęła głęboko; na dłoni poczuła dotknięcie wilgotnego nosa – to Leo lizał ją po dłoni.

– Nie odszedł od łóżka ani na krok, moja pani – powiedziała Lyra z uśmiechem – Tak samo jak on.

Kyra podążyła za ruchem jej ręki i ze wzruszeniem ujrzała Aidana, który leżał przy palenisku na posłaniu z futer. Wciąż trzymał w dłoni oprawioną w skórę książkę, choć spał głęboko.

– Czytał ci, gdy spałaś – dodała.

Kyra ze zdwojoną siłą poczuła miłość do młodszego brata, co jeszcze zwiększyło jej niepokój przed nadchodzącymi kłopotami.

– Wyczuwam jak bardzo jesteś spięta – powiedziała Lyra przyciskając kompres do jej policzka – Miałaś złe sny. To znak smoka.

Kyra ujrzała jej zakłopotane spojrzenie i zamyśliła się.

– Nie rozumiem, co się ze mną dzieje – odrzekła – Nigdy nie śniłam w ten sposób. To wydawało się czymś więcej jak snem – jakbym była tam naprawdę. Jakbym spoglądała przez smocze oko.

Opiekunka spojrzała na nią ciężkim wzrokiem, składając dłonie na podołku.

– To święta rzecz, być naznaczoną przez zwierzę – powiedziała Lyra – A smok nie jest zwykłym zwierzęciem. Jeśli takie stworzenie dotknie cię, zwiąże się z tobą – na zawsze. Możesz widzieć to, co ono widzi, poczuć co ono czuje czy usłyszeć co ono słyszy. Może dziś – a może dopiero za rok. Lecz pewnego dnia tak właśnie się stanie.

Lyra spojrzała na nią, czekając na reakcję.

– Rozumiesz, Kyro? Nie jesteś już tą samą dziewczyną, którą byłaś jeszcze wczoraj, gdy ruszałaś w drogę. Na twoim policzku nie widnieje zwykła blizna – tylko znak. Zostałaś naznaczona przez smoka, nosisz go w sobie.

Kyra zmarszczyła brwi starając się zrozumieć.

– Ale co to oznacza? – spytała, próbując cokolwiek pojąć.

Lyra westchnęła głęboko.

– Czas pokaże.

Kyra pomyślała o Gwardii Lorda, o nadchodzącej wojnie. Sama ta myśl mobilizowała ją do działania. Zrzuciła z siebie przykrycie z futer i stanęła chwiejnie na nogi. Lyra pospieszyła do niej, oferując oparcie w postaci swego ramienia.

– Musisz jeszcze poleżeć – próbowała ją przekonać – Gorączka jeszcze nie minęła.

Jednak Kyra czuła, że jest potrzebna, że nie może dłużej zostać w łóżku.

– Nic mi nie będzie – odpowiedziała, chwytając swój płaszcz i owijając się nim przed chłodem. Gdy odwracała się, by odejść, poczuła dłoń na ramieniu.

– Wypij to, przynajmniej – powiedziała Lyra podając jej kubek.

Kyra spojrzała w niego, wewnątrz znajdował się czerwony płyn.

– Co to takiego?

– Wywar mojej receptury – odpowiedziała z uśmiechem – Uspokoi gorączkę i pomoże w bólu.

Kyra wzięła spory łyk, przytrzymując naczynie oboma dłońmi. Płyn ciężko przechodził przez gardło, wydawał się gęsty. Skrzywiła się, wywołując tym uśmiech na twarz Lyry.

– Smakuje jak ziemia – stwierdziła.

Uśmiech Lyry jeszcze się poszerzył.

– Nie pije się go dla smaku.

Kyra jednak od razu poczuła się lepiej, wywar rozgrzał ją od środka.

– Dziękuję – powiedziała. Podeszła do Aidana, pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło, starając się go nie obudzić, po czym obróciła się i opuściła spiesznie pokój z Leo przy nodze.

Kyra kluczyła niekończącymi się, ciemnymi korytarzami Volis, gdzie za światło służyły migoczące pochodnie zatknięte na ścianach. Tylko kilku strażników stało na posterunkach, reszta warowni była pogrążona w głębokim śnie. Kyra weszła po kręconych, kamiennych schodach i zatrzymała się przed komnatą swego ojca, pilnowaną przez straż. Gwardzista spojrzał na nią, w jego oczach widać było coś na kształt czci. Ciekawa była, jak szerokie kręgi zatoczyły plotki o niej. Skłonił przed nią głowę.

– Moja pani – powiedział.

Skinęła głową w odpowiedzi.

– Czy mój ojciec jest w swej komnacie?

– Nie mógł spać. Gdy widziałem go ostatnio, szedł w stronę gabinetu.

Kyra pospieszyła korytarzem, schyliła głowę pod niskim, okrągło sklepionym przejściem i zeszła po kręconych schodach, aż wreszcie dotarła na drugą stronę warowni. Korytarz kończył się ciężkimi, drewnianymi drzwiami, prowadzącymi do biblioteczki. Gdy sięgnęła, by je otworzyć, dostrzegła, że są uchylone. Zatrzymała się, gdy usłyszała spieszne, poddenerwowane głosy dobiegające ze środka.

– Powiadam ci, nic takiego nie mogła zobaczyć – doszedł ją uniesiony głos jej ojca.

Był zdenerwowany, postanowiła więc nie wchodzić – lepiej było zaczekać. Stała więc przed drzwiami, czekając aż głosy ucichną, ciekawa z kim rozmawia i na jaki temat. Czyżby rozmawiali o niej?

– Jeśli naprawdę widziała smoka – dał się słyszeć ochrypły głos, który Kyra natychmiast rozpoznała jako Thonosa, najstarszego doradcę ojca – dla Volis nie ma wiele nadziei.

Jej ojciec powiedział coś, czego nie dosłyszała, po czym zaległo dłuższe milczenie, przerwane wreszcie westchnieniem Thonosa.

– Starożytne zwoje – odpowiedział Thonos zmęczonym głosem – Mówią o powrocie smoków. Mówią, że nadejdzie czas, kiedy zatoniemy w ich płomieniach. Ich nie powstrzymają mury. Jedyne co mamy, to wzgórza i niebo. A jeśli przybyły, są tu z jakiegoś powodu.

– Co to za powód? – zapytał ojciec – Co mogłoby skłonić smoka, by przeprawił się na drugi kraniec świata?

– Być może lepszym pytaniem jest, Komendancie – odpowiedział Thonos – Co było w stanie go zranić?

Znów zapadła długa cisza, przerywana jedynie trzaskami ognia na palenisku. Wreszcie Thonos odezwał się znowu.

– Podejrzewam, że to nie smok jest twoim największym zmartwieniem, prawda? – spytał Thonos.

Ucichli znowu, a Kyra, choć wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać, zbliżyła się do drzwi, nie mogąc się powstrzymać, i zerknęła przez szparę. Widok zaciążył jej na sercu, zobaczyła ojca siedzącego z głową w dłoniach, zmartwionego.

– Nie – powiedział głosem ciężkim z wyczerpania – Nie smok – przyznał.

Kyra zastanawiała się, o czym mogli rozmawiać.

– Rozmyślasz o przepowiedniach, prawda – zapytał – O jej narodzinach?

Kyra, z rozszalałym sercem, pochyliła się jeszcze bliżej. Choć niewiele rozumiała, czuła, że mówią o niej.

Nie odpowiedział.

– Byłem przy tym, Komendancie – Thonos powiedział wreszcie – Tak jak i ty.

Ojciec westchnął, lecz nie uniósł głowy.

– Jest twoją córką. Nie sądzisz, że wypadałoby jej powiedzieć? O jej narodzinach? O jej matce? Czy nie ma prawa wiedzieć kim jest?

Serce Kyry skoczyło w jej piersi; nie znosiła tajemnic, szczególnie dotyczących jej samej. Nie mogła znieść, że nie wie o czym mówią.

– Chwila nie jest odpowiednia – ojciec powiedział wreszcie.

– Żadna chwila nie jest odpowiednia, prawda? – odpowiedział starzec.

Kyra odetchnęła ostro, jak oparzona.

Nagle obróciła się za siebie i pobiegła, z sercem ciążącym w piersi i słowami ojca wciąż dźwięczącymi w uszach. Bolały ją bardziej niż milion noży, bardziej niż cokolwiek Gwardia Lorda byłaby w stanie jej zrobić. Czuła się zdradzona. Miał przed nią tajemnice, sekret, który skrywał przez całe jej życie. Okłamywał ją przez cały ten czas.

Czy nie ma prawa wiedzieć kim jest?

Przez całe życie czuła, że ludzie patrzyli na nią inaczej, jakby wiedzieli o niej coś, czego ona nie wiedziała, jakby była obca. Nigdy jednak nie rozumiała czemu. Teraz jednak zaczynała rozumieć. Nie tylko czuła się inna niż wszyscy – była inna niż wszyscy.

Kim więc była naprawdę?

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Wezuwiusz kroczył przez Wielki Las, mając setkę trolli za plecami, przez wysoko wznoszące się zbocza, zbyt strome dla koni. Szedł pełen determinacji i, po raz pierwszy, optymizmu. Torował sobie drogę wyrąbując gęste zarośla swym ostrzem; z łatwością przeszedłby i bez tego, jednak po prostu uwielbiał zabijać.

Z każdym krokiem słyszał ryk pochwyconego giganta, coraz głośniejszy, sprawiający, że ziemia drżała pod ich stopami. Na twarzach towarzyszących mu trolli dostrzegł strach – i aż uśmiechnął się szeroko. Takiego strachu szukał od lat – znaczył on, że po tylu fałszywych doniesieniach, gigant wreszcie został odnaleziony.

Przerąbał się przez ostatnie krzaki na drodze i wszedł na szczyt wzniesienia. Pod jego stopami las otworzył się wielką polaną. Wezuwiusz stanął jak wryty, zaskoczony tym widokiem. Po drugiej stronie polany znajdowała się wielka jaskinia, jej okrągło sklepiony otwór był wysoki na kilkadziesiąt metrów, zaś do jego skał, prowadzącymi do kostek i nadgarstków łańcuchami długimi na kilkanaście metrów, a grubymi na metr, przykute było najogromniejsze i najpaskudniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widział. Prawdziwy gigant, straszliwy potwór, mierzący ponad trzydzieści metrów wysokości i prawie dziesięć wszerz, o ciele ludzkich proporcji, za to twarzy o czterech oczach, bez nosa, i ustami, które składały się praktycznie z samych zębów. Otworzył swą gardziel by ryknąć straszliwym głosem i Wezuwiusz, który nie bał się niczego, który stawał twarzą w twarz z najokropniejszymi istotami, jakie istnieją, nawet on musiał przyznać, że ogarnął go strach. Potwór otwierał paszczę szerzej i szerzej, prezentując ostre zęby ponad metrowej długości, wyglądając jakby był gotów pożreć cały świat.

Poza tym wyglądał na rozwścieczonego. Ryczał raz za razem i tupał nogami szarpiąc krępujące go łańcuchy, aż drżała ziemia, aż trzęsła się jaskinia i całe zbocze góry. Zdawało się jakby ta bestia z całą dostępną jej mocą poruszała sama całą górą, jakby potwór miał tyle energii, że nie potrafił jej całej utrzymać w sobie. Wezuwiusz skrzywił się w uśmiechu; dokładnie tego było mu trzeba. Takie stworzenie mogło przebić jego tunel, mogło osiągnąć więcej niż armia trolli.

Wezuwiusz ruszył przed siebie i wszedł na polanę, po drodze mijając dziesiątki ciał zabitych żołnierzy. Setki pozostałych przy życiu zaczęły formować stojące na baczność szeregi. Widział strach na twarzach jego żołnierzy, jak gdyby nie mieli pojęcia co zrobić z gigantem, gdy już go pochwycili.

Wezuwiusz zatrzymał się na skraju polany, jednak poza zasięgiem łańcuchów giganta, nie chcąc skończyć jako kolejny trup. Wtedy potwór zwrócił się w jego kierunku i skoczył ku niemu, próbując dosięgnąć go długimi pazurami. Brakowało mu ledwie metra.

Wezuwiusz stał tak przez chwilę, wpatrując się w potwora, zaś dowódca jego armii podbiegł bliżej, również zachowując bezpieczny dystans od giganta.

– Panie mój i Władco – powiedział dowódca, kłaniając się z szacunkiem – Gigant został schwytany. Jest twój, możesz zabrać go z powrotem. Jednak nie udało się nam go związać. Straciliśmy wielu żołnierzy w daremnych próbach. Nie wiemy co począć dalej.

Wezuwiusz stał niewzruszony. Trzymając się pod boki, przyglądał się bestii. Była wspaniałym okazem, spozierała na niego nienawistnie i szczerzyła się, chcąc rozerwać go na strzępy. Wezuwiusz od razu zorientował się w czym tkwi problem i, jak zwykle zresztą, jak go rozwiązać.

Położył dłoń na ramieniu swego dowódcy i pochylił się do jego ucha.

– Próbujesz zbliżyć się do niego – powiedział cicho – choć tak naprawdę powinieneś pozwolić jemu zrobić pierwszy ruch. Musisz odwrócić jego uwagę, tylko wtedy uda ci się go spętać. Musisz ofiarować mu to, czego chce.

Dowódca spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.

– Czego on może chcieć, Panie mój i Władco?

Wezuwiusz ruszył przed siebie, prowadząc dowódcę w stronę centrum polany, w kierunku giganta.

– To proste, ciebie – odpowiedział wreszcie, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, po czym pchnął nic nie podejrzewającego wojaka przed siebie. Ten zaś przekuśtykał niezręcznie kilka metrów i wyrżnął o ziemię u stóp potwora.

Wezuwiusz cofnął się na bezpieczną odległość i obserwował tylko jak gigant spoglądał w dół zaskoczony. Żołnierz skoczył na nogi próbując ucieczki, lecz potwór zareagował błyskawicznie, chwytając go potężną łapą w pasie i podnosząc ku swej paszczy. Wrzaski trolla zatonęły w przepastnej gardzieli giganta, gdy ten odgryzł mu głowę.

Wezuwiusz uśmiechnął się, zadowolony z tego, że pozbył się tak niekompetentnego dowódcy.

– Po co mi dowódca – skierował swoje słowa do trupa – któremu sam muszę pokazywać, co ma robić?

Obrócił się na pięcie i zlustrował resztę swych żołnierzy, którzy zszokowani, zamarli w bezruchu. Wskazał na woja stojącego w pobliżu.

– Ty – powiedział.

Przestraszony troll spojrzał mu w oczy.

– Tak, Panie mój i Władco?

– Ty będziesz następny.

Troll padł przed nim na kolana, składając błagalnie ręce, wybałuszywszy oczy z niedowierzania.

– Tylko nie ja, Panie mój i Władco – zapłakał – Błagam cię! Nie mnie! Wskaż kogoś innego!

Wezuwiusz postąpił w jego kierunku i pokiwał dobrotliwie głową.

– Dobrze – odpowiedział. Podszedł jeszcze bliżej i poderżnął trollowi gardło swym sztyletem; troll padł przed siebie, martwy u jego stóp – Wskażę innego.

Zwrócił się do grupki żołnierzy.

– Podnieście go – rozkazał – i rzućcie tam, gdzie gigant będzie w stanie sięgnąć truchła. Gdy się zbliży, miejcie liny w gotowości. Spętacie potwora, gdy tylko zajmie się przynętą.

Kilku żołnierzy złapało ciało, ruszyli przed siebie i rzucili je głębiej w polanę. Reszta, posłuchawszy rozkazu Wezuwiusza, pospieszyła, by zając pozycje po obu stronach polany, przygotowując liny.

Gigant przyglądał się świeżemu ciału u swych stóp, jakby nie był pewien co robić. Lecz wreszcie, jak zakładał Wezuwiusz, okazał mało sprytu i rzucił się przed siebie, by złapać leżące ciało – dokładnie jak ten przewidział.

– TERAZ! – wrzasnął.

Żołnierze przerzucili swe liny nad grzbietem giganta, łapiąc każdą po drugiej stronie i pociągnęli je w dół, próbując przyszpilić potwora do ziemi. Coraz więcej żołnierzy ruszało do akcji, rzucali kolejne liny, jedna za drugą, krępując szyję, łapy i nogi bestii. Ciągnęli z całych sił i osaczali giganta coraz bardziej, ten zaś napinał się, szarpał i ryczał wściekle – lecz po chwili nie mógł już nic poradzić. Skrępowany dziesiątkami grubych lin, przyciskany przez setki wojów do ziemi, leżał pyskiem w trawie, rycząc bezsilnie.

Wezuwiusz stanął nad jego wielkim cielskiem i z zadowoleniem spojrzał na swoją zdobycz.

Nareszcie, po tylu latach – uśmiechnął się szeroko na tą myśl.

– Wreszcie – wycedził powoli, smakując każde słowo – Escalon będzie mój.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Kyra stała w oknie swej komnaty, podziwiając świt rozjaśniający horyzont. Przepełniał ją niepokój. Miała za sobą długą noc, pełną koszmarów i kręcenia się w łóżku z boku na bok, po tym jak podsłuchała rozmowę ojca. Osobliwe słowa wciąż dźwięczały w jej uszach:

Czy nie ma prawa wiedzieć, kim jest?

Przez całą noc śniła o kobiecie z twarzą zasłoniętą woalem, o kobiecie, która z pewnością była jej matką. Choć we śnie brała ją w objęcia, za każdym razem gdy się budziła, w ramionach miała jedynie prześcieradło.

Kyra nie wiedziała już sama, co było rzeczywiste, a co były tylko snem, co było prawdą, a co kłamstwem. Jak wiele sekretów mogli przed nią skrywać? Czego nie byli w stanie jej powiedzieć?

Wreszcie obudziła się o świcie, przykładając dłoń do policzka, wciąż obolałego od świeżej rany i zamyśliła się nad swoją matką. Przez całe życie mówiono jej, że jej matka zmarła przy porodzie i nie miała żadnych powodów, by sądzić inaczej. Kyra czuła, że nie jest zbyt podobna do nikogo ze swej rodziny, ani nawet do mieszkańców tej warowni. Im więcej o tym myślała, tym bardziej uświadamiała sobie, że ludzie tu od zawsze patrzyli na nią w trochę inny sposób, jakby nie całkiem tu pasowała. Ale nigdy nie sądziła, że mogło w tym być coś więcej, że ojciec mógł ją okłamywać, trzymać coś przed nią w tajemnicy. Czy jej matka wciąż żyła? Dlaczego mieliby ukrywać przed nią coś takiego?

Kyra stała w oknie cała rozedrgana, zadziwiona, jak jej życie mogło przemienić się tak gwałtownie w ciągu jednego dnia. Ponadto czuła ogień płonący w jej żyłach, płynący w dół policzka, przez ramię, ku dłoni. Wiedziała, że nie jest już tą samą osobą. Czuła smocze ciepło krążące, pulsujące w jej ciele. Nie miała pojęcia cóż to wszystko mogłoby znaczyć. Czy kiedykolwiek jeszcze będzie sobą?

Spoglądała w dół na ludzi, na rzadko spotykane zamieszanie, panujące na dziedzińcu. Zwykle o tej porze było całkiem cicho. Jednak dziś było inaczej. Gwardia Lorda przybywała, niczym burza zbierająca się na horyzoncie. Jej lud wiedział, że czeka go zemsta. W powietrzu czuć było odmienny nastrój. Jej ludzie zawsze byli gotowi znosić zniewagi z podniesionym czołem. Lecz tym razem zdawało się, że już mają dość. Z podnieceniem obserwowała, jak szykują się do walki. Grupki żołnierzy jej ojca umacniały ziemne wały, u wrót widać było wzmocnione straże, opuszczano kratę barbakanu, ludzie ustawiali się na blankach, zamykali okiennice i kopali rowy. Mężczyźni przeglądali i ostrzyli broń, napełniali kołczany strzałami, oporządzali konie i nerwowo zbierali się na placu warowni. Wszyscy przygotowywali się na to, co nadejdzie.

Kyra ledwo była w stanie uwierzyć, że to wszystko dzieje się z jej powodu; czuła się winna, a jednocześnie odczuwała dumę. Nade wszystko jednak czuła niepokój. Jej ludzie, tego była pewna, nie byli w stanie oprzeć się bezpośredniemu atakowi Gwardii Lorda, która, bądź co bądź, miała za sobą potęgę Imperium Pandezji. Mogli stanąć do boju, jednak gdy zaleje ich potęga Pandezji – wszyscy tu zginą.

– Dobrze, że już nie śpisz – usłyszała radosny głos.

Kyra obróciła się za siebie, spłoszona. Nie podejrzewała, że ktoś jeszcze w warowni mógł być na nogach o tej porze. Poczuła ulgę ujrzawszy stojącego w drzwiach uśmiechniętego Anvina, za nim zaś Vidara, Arthfaela i kilku innych wojów jej ojca. Wszyscy zdawali się patrzyć na nią w trochę inny sposób niż zwykle. Coś nowego było w ich oczach: szacunek. Już nie patrzyli na nią jak na dzierlatkę,  gapia, tylko tak, jakby była jednym z nich. Jakby była im równa.

To spojrzenie przywróciło jej dobry humor. Sprawiło, że poczuła, jakby wszystko co zaszło, milo jednak sens. Niczego w życiu nie chciała bardziej, jak zdobyć szacunek tych ludzi.

– Więc czujesz się lepiej? – spytał Vidar.

Kyra zastanowiła się nad odpowiedzią przez chwilę, zacisnęła pięści na próbę i napięła ramiona – nagle zorientowała się, że rzeczywiście czuje się lepiej, a nawet silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Gdy kiwnęła głową w odpowiedzi, zorientowała się, że w ich spojrzeniu czai się coś jeszcze: odrobina strachu. Jak gdyby posiadała jakąś moc, której nie znali, bądź której nie ufali.

– Jak nowo narodzona – odpowiedziała.

Anvin uśmiechnął się szeroko.

– To dobrze – powiedział – Przyda ci się. Będziemy potrzebować każdej pomocy.

Spojrzała za siebie, zaskoczona i podekscytowana.

– Czy to oznacza, że chcecie, bym walczyła razem z wami? – spytała z sercem bijącym mocno w piersiach. Nie było wiadomości, która mogłaby bardziej ją poruszyć.

Arthfael uśmiechnął się i dał krok w jej stronę, by położyć rękę na jej ramieniu.

– Tylko nie mów nic ojcu – powiedział.

Leo podreptał na spotkanie żołnierzy, lizał ich po rękach, oni zaś głaskali go po łbie.

– Mamy dla ciebie prezent – powiedział Vidar.

Kyra była zupełnie zaskoczona.

– Prezent? – spytała.

– Potraktuj to jako prezent powitalny – powiedział Arthfael – Drobiazg, który pomoże ci zapomnieć o zranionym policzku.

Arthfael wykonał w jej stronę zapraszający gest. Kyra poczuła, jak przepełnia ją uczucie radości i podekscytowanie. Tak szczęśliwa nie czuła się od dawna.

– To to trzeba zrobić, by dołączyć do waszej drużyny? – zapytała, z uśmiechem na twarzy – Zabić pięciu Gwardzistów Lorda?

– Trzech – poprawił ją Arthfael – Jeśli dobrze pamiętam, Leo sam zabił dwóch z nich.

– No tak – powiedział Anvin – Dobrze jest też wyjść obronną ręką ze spotkania ze smokiem.

*

Kyra maszerowała wraz z innymi wojownikami przez dziedziniec fortu ojca, a buty ich skrzypiały raźno w śniegu, w rytm poruszenia wokół. Leo biegał radośnie pomiędzy nimi. Warownia tętniła życiem, napełniona potrzebą działania, zaskakująco żywa, jak na tak wczesną porę. Mijali cieśli, szewców, rymarzy i kamieniarzy – wszyscy byli zajęci swoim rzemiosłem. Niezliczona ilość żołnierzy wokół ostrzyła miecze i polerowała inna broń. Gdy tak szli, Kyra widziała, jak ludzie przerywają swoje zajęcia i wlepiają w nią wzrok. Z zakłopotania oblała się rumieńcem. Wszyscy musieli wiedzieć o nadchodzącej Gwardii Lorda, o tym co uczyniła. Czuła się wystawiona na widok publiczny, bała się, że lud jej nienawidzi.

Jednak z zaskoczeniem stwierdziła, że spoglądają na nią z podziwem – i czymś jeszcze, może strachem. Musieli wiedzieć, że przetrwała spotkanie ze smokiem. Wydawało się, że tak naprawdę nie są pewni, co o niej myśleć.

Kyra spojrzała w górę i rozejrzała się po niebie, mając nadzieję zobaczyć Theosa nad swoją głową, kołującego gdzieś wysoko. Nigdzie go jednak nie było. Gdzie mógł się podziać, spytała siebie samą. Czy przeżył? Czy kiedykolwiek jeszcze będzie zdolny do lotu? A może był już po drugiej stronie świata?

Szli dalej. Kyra zaczęła zastanawiać się, gdzie ją prowadzą i co to za prezent, który pragną jej wręczyć.

– Dokąd idziemy? – spytała Anvina, gdy skręcali w wąską, brukowaną uliczkę. Mijali chłopów odgarniających śnieg, wszędzie wokół wielkie kawały lodu z trzaskiem zsuwały się z krytych dachówką domów. Ze wszystkich kominów w osadzie unosił się dym, zimowe powietrze przesiąknięte było tym zapachem.

Skręcili w kolejną uliczkę, a oczom Kyry ukazał się szeroki, niski budynek z kamienia, zasypany śniegiem, o drzwiach z prostego dębu, oddalony od reszty zabudowań. Rozpoznała budynek od razu.

– Czy to nie jest kuźnia? – spytała.

– A owszem – odpowiedział Anvin, wciąż idąc.

– Tylko czemu mnie tam prowadzicie? – spytała.

Dotarli do drzwi, a Vidar z uśmiechem otworzył je, by weszli.

– Przekonasz się.

Kyra musiała schylić się, gdy przechodziła przez niskie drzwi. Wyprostowała się dopiero wewnątrz kuźni. Zaraz za nią wszedł Leo, reszta wchodziła pojedynczo. Od wejścia uderzył ją żar, ognie kuźni rozgrzewały pomieszczenie. Natychmiast zauważyła broń rozłożoną na kowadłach, przyglądała się jej z podziwem: dopiero wykuwane miecze i topory, niektóre jeszcze rozpalone do czerwoności, dopiero formowane w swój kształt.

W pomieszczeniu siedział kowal wraz z trzema pomocnikami, wszyscy umazani sadzą. Gdy podniósł głowę, nie zdołała wyczytać z jego twarzy żadnej ekspresji, wszystko maskowała gęsta, czarna broda. Całe pomieszczenie pełne było broni – porozkładanych gdzie tylko się dało, na podłodze, zwisających z haków – wyglądało jakby pracował nad kilkunastoma przedmiotami na raz. Kowal o imieniu Brot był niskim, barczystym mężczyzną o wydatnych brwiach, ciągle zmarszczonych w zamyśleniu. Był poważny i małomówny, zdawał się żyć swoją pracą. Miał opinię gbura, niezbyt przyjaznego ludziom – zdecydowanie wolał stal.

Tych kilka razy, gdy Kyra rozmawiała z Brotem wystarczyło, by pod płaszczykiem opryskliwości dostrzegła w nim prawdziwie dobre serce i pasję dla uzbrojenia. On także musiał w Kyrze rozpoznać bratnią duszę, podobną fascynację bronią.

– Kyra – powiedział, zdając się być zadowolony ze spotkania – Siadaj.

Usiadła naprzeciw niego na pustej ławie, plecami do paleniska, czując żar na karku. Anvin i reszta stłoczyli się wokół, wszyscy zapatrzeni na Brota majstrującego przy swoich dziełach: lancy, sierpie, wykuwanym właśnie w tej chwili kiścieniu. Kyra zobaczyła miecz o świeżo wykutym ostrzu, który czekał tylko, by go naostrzyć. W głębi kuźni pracowali pomocnicy, hałas ich narzędzi dźwięczał w powietrzu. Jeden kuł raz za razem ostrze topora, z każdym uderzeniem wzbudzając fontannę iskier, inny trzymał długie szczypce, sięgnął nimi w głąb paleniska, wyciągnął sztabkę rozpalonego do białości metalu, by położyć ją na kowadle i chwycić za młot. Trzeci zdjął szczypcami ostrze halabardy z kowadła i wsunął je do sporej rynny do hartowania, woda natychmiast zawrzała z sykiem, a w górę uniósł się obłok pary.

Kyra zawsze uważała kuźnię za najfajniejsze miejsce w Volis.

Gdy rozglądała się wokół, serce waliło jej jak dzwon. Była ciekawa jakiż to prezent przygotowali dla niej jej towarzysze.

– Słyszałem o twoich wyczynach – powiedział Brot. Nie patrzył jej w oczy, był zajęty oglądaniem długiego miecza, sprawdzaniem, czy jest odpowiednio wyważony. Było to jedno z najdłuższych ostrzy, jakie kiedykolwiek widziała. Oglądając je, Brot marszczył brwi i mrużył oczy, jakby niezadowolony ze swojego dzieła.

Nie chciała mu przerywać, czekała więc cierpliwie aż skończy.

– Szkoda – powiedział wreszcie.

Kyra spojrzała na niego, zdezorientowana.

– Słucham? – spytała.

– Że nie zabiłaś tego chłopca – powiedział – Nie bylibyśmy teraz w takiej sytuacji, prawda?

Nadal unikał jej wzroku, ważąc miecz w ręku. Ona zaś zaczerwieniła się, wiedząc, że to prawda, chociaż nadal nie żałując swojej decyzji.

– Nauka na przyszłość – dodał – Nie pozostawiaj nikogo przy życiu. Rozumiesz? – spytał twardym tonem, patrząc jej wreszcie w oczy, śmiertelnie poważny – Zabijaj wszystkich.

Pomimo jego surowego tonu i obcesowości, Kyra lubiła Brota za to, że zawsze mówił to, co myślał, a czego inni bali się powiedzieć. Podziwiała go także za jego odwagę: posiadanie stalowej broni zakazane było przez Pandezję, karą była śmierć. Broń żołnierzy jej ojca była dozwolona tylko dlatego, że patrolowali Płomienie – lecz Brot nielegalnie wykuwał broń dla wielu innych, pomagając wyposażać podziemną armię. W każdej chwili mógł zostać złapany i wydany na śmierć, jednak nigdy nie unikał swej powinności.

– Dlatego mnie tu wezwałeś? – spytała zdziwiona – By ofiarować mi rady jak się zabija?

Przez chwilę kuł ostrze miecza na kowadle, nie zwracając na nią uwagi. Wreszcie, wciąż patrząc w dół, powiedział:

– Nie. By pomóc ci w tej trudnej sztuce.

Aż zamrugała zaskoczona. Brot zaś skinął na jednego z pomocników, który podbiegł i podał mu coś.

Kowal spojrzał na nią.

– Słyszałem, że straciłaś swoją broń minionej nocy – powiedział – Łuk i kij, prawda?

Skinęła głową, zastanawiając się, o co może mu chodzić.

Brot potrząsnął głową z dezaprobatą.

– To dlatego, że wciąż bawisz się kijami. Dziecięcą niby-bronią. Zabiłaś pięciu Gwardzistów Lorda. Stanęłaś oko w oko ze smokiem i przeżyłaś. To więcej niż cokolwiek, czym mogliby się pochwalić tu obecni. Teraz jesteś wojownikiem, więc zasługujesz na uzbrojenie wojownika.

Wyciągnął rękę do jednego ze swych pomocników, który podał mu coś zawiniętego w czerwone, aksamitne sukno i położył przedmiot na stole.

Kyra spojrzała na niego pytająco, jej serce drgało w oczekiwaniu. Kiwnął do niej głową.

Wyciągnęła powoli rękę i odsłoniła czerwony materiał. To co zobaczyła, sprawiło, że aż westchnęła z podziwu: przed nią leżał piękny długi łuk o bogato zdobionej rękojeści, okuty cieniutką metalową okładziną. Nigdy wcześniej nie widziała takiego łuku.

– Alkańska stal – wyjaśnił, gdy wzięła go w dłoń, podziwiając jego lekkość – Najmocniejsza na świecie – i jednocześnie najlżejsza. Bardzo rzadka, używana przez królów. Twoi towarzysze zapłacili za nią – zaś moi ludzie kuli ją przez całą noc.

Kyra obróciła się za siebie i zobaczyła, jak Anvin i reszta przyglądają się jej z uśmiechami na twarzach. Jej serce przepełniała wdzięczność.

– Wypróbuj go – zachęcał ją Brot – No dalej.

Kyra chwyciła łuk i zważyła go w ręku, zaskoczona jak dobrze leżał jej w dłoni.

– Jest chyba lżejszy niż mój drewniany – powiedziała zaskoczona.

– Wycięty jest z drewna z Beechum – powiedział – Mocniejszy niż ten, który miałaś, no i lżejszy. Nie sposób złamać tego łuku – a twoje strzały polecą znacznie dalej.