Kitabı oku: «Powrót Smoków », sayfa 12

Yazı tipi:

Podziwiała go z zapartym tchem, zdając sobie sprawę, że to najmilsza rzecz jaką ktokolwiek kiedykolwiek dla niej zrobił. Brot podał jej kołczan napełniony strzałami, wszystkie miały lśniące, nowe groty, gdy zaś dotknęła jednego, była zaskoczona jak dobrze jest naostrzony. Przyjrzała się skomplikowanej budowie ostrza.

– Haczykowate groty – powiedział dumnie – Jeśli tylko trafisz–ostrze nie będzie dawało się wyciągnąć. Pomyślane, by zabijać.

Kyra spojrzała na Brota i resztę. Zupełnie nie wiedziała co powiedzieć. Najbardziej wdzięczna była nie za tą broń, ale za fakt, że ci wspaniali ludzie zrobili dla niej coś tak wyjątkowego.

– Nie wiem jak ci dziękować – powiedziała – Postaram się z całych sił szanować twoje rzemiosło i być godną tej broni.

– Jeszcze nie skończyłem – odrzekł zrzędliwie – Pokaż ręce.

Wyciągnęła ramiona przed siebie, znów nic nie rozumiejąc, on zaś podszedł do niej i obejrzał je dokładnie, podwijając rękawy i ściskając przedramiona. Wreszcie skinął głową zadowolony.

– Chyba będzie pasować – powiedział.

Skinął na pomocnika, który podszedł do nich z dwoma lśniącymi przedmiotami, które zapiął na jej rękach. Gdy zimny metal dotknął jej skóry, Kyra w zaskoczeniu zorientowała się, że to karwasze, długie i smukłe bransolety zakrywające przedramiona. Sięgały od nadgarstka aż po łokieć, gdy zaś zapięły się z trzaskiem – pasowały jak ulał.

Kyra zginała łokcie zdumiona, oglądając naramienniki. Czuła się niezwyciężona, jakby skóra jej rąk nagle przemieniła się w stal. Były tak lekkie, a zarazem tak solidne.

– Karwasze – powiedział Brot – Wystarczająco cienkie, by nie krępować ci ruchów, a jednocześnie wystarczająco mocne, by wytrzymać uderzenie dowolnego miecza.

Spojrzał jej prosto w oczy.

– To nie tylko ochrona przed cięciwą łuku – są dłuższe i także wykute z Alkańskiej stali. Mogą zastąpić ci tarczę. To będzie twoja zbroja. Gdy wróg ruszy na ciebie z mieczem, będziesz w stanie się zasłonić.

Nagle złapał za miecz leżący na stole, podniósł go wysoko i ciął w dół, mierząc prosto w jej głowę.

Kyra w zaskoczeniu zareagowała odruchowo, podnosząc ramiona obleczone nowymi karwaszami – nie mogła uwierzyć, że zatrzymała nimi cios. Tylko iskry trysnęły wkoło.

Brot uśmiechnął się, opuszczając miecz, wyraźnie zadowolony.

Kyra obejrzała swoje naramienniki i poczuła ekstatyczną radość.

– To wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłam – powiedziała Kyra, chcąc rzucić się im wszystkim w ramiona.

Jednak Brot podniósł dłoń i zatrzymał ją w pół kroku.

– Jeszcze nie wszystko – zauważył.

Brot skinął na trzeciego pomocnika, który znowu podał mu długi przedmiot zawinięty w czarne aksamitne sukno.

Kyra spojrzała na przedmiot ciekawie, po czym przewiesiła łuk przez ramię i sięgnęła po niego. Powoli odwijała sukno, i gdy wreszcie zobaczyła, co kryje się pod spodem – aż zabrakło jej tchu.

Była to pałka, absolutne dzieło sztuki, jeszcze dłuższa niż jej poprzednia broń, i co najciekawsze, cała lśniąca. Tak samo jak łuk, była okuta Alkańską stalą wyklepaną w cieniutką okładzinę, która odbijała tańczące wokół płomienie. Jednak mimo metalowych części, broń zdawała się być jeszcze lżejsza niż poprzednia wersja.

– Następnym razem – powiedział Brot – gdy sparujesz uderzenie, twoja broń się nie złamie. A gdy uderzysz przeciwnika, twoje ciosy będą mocniejsze. To broń tak do ataku, jak i do obrony. Ale to nie wszystko – powiedział, wskazując na trzonek.

Kyra przyjrzała się mu zdezorientowana, nie wiedziała na co właściwie wskazuje.

– Przekręć trzonek – powiedział.

Zrobiła jak jej kazał, i w zaskoczeniu stwierdziła, że laska w ten sposób rozkłada się na dwie równe części, każda zakończona ostrzem długim na dłoń.

Kyra spojrzała w górę, a szczęka opadła jej w dół ze zdziwienia. Brot zaś uśmiechnął się.

– Teraz możesz zabijać na trochę więcej sposobów – powiedział.

Spojrzała na lśniące ostrza, najwspanialsze dzieła kowalskie, jakie kiedykolwiek widziała, była w kompletnym szoku. Brot wykuł te przedmioty na zamówienie, tylko dla niej, pałka nawet służyła za dwie krótkie włócznie, każda z tych broni idealnie dopasowana była do jej umiejętności. Skręciła kij z powrotem w jedną całość, zamek zaskoczył gładko, tak że po przerwie nie było śladu.

Znów zwróciła wzrok na Brota, na swoich towarzyszy, w jej oczach błysnęły łzy.

– Nigdy nie będę w stanie wam się odwdzięczyć – powiedziała.

– Już to zrobiłaś – powiedział Anvin, występując przed resztę – Wywołałaś wojnę– wojnę, której żaden z nas nie miał śmiałości rozpocząć. To wielka przysługa.

Zanim jednak zdołała przetrawić jego słowa, w oddali rozległy się głosy dęcia w rogi, jeden po drugim, niosące się echem po warowni.

Wszyscy naraz spojrzeli po sobie, wszyscy wiedzieli, co to oznacza: przyszedł czas bitwy.

Przybyła Gwardia Lorda.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Merk wędrował coraz dalej i dalej leśnym szlakiem. Martwych bandytów zostawił już dobry dzień drogi za sobą. Nie zatrzymał się od tamtego spotkania, starając się oczyścić umysł, znaleźć na powrót spokój, którego tak potrzebował. Nie było to łatwe. Mimo utrudzonych nóg, nie mógł już doczekać się Wieży Ur, by wkroczyć na nową ścieżkę życia jako Obserwator. Spoglądał więc co chwila na horyzont, próbując znaleźć jakąkolwiek lukę pomiędzy drzewami.

Niczego jednak tam nie dostrzegał. Ta wyprawa zaczynała bardziej przypominać pielgrzymkę, i to taką, która nigdy się nie skończy. Wieża Ur była w miejscu zupełnie odludnym, lepiej ukryta niż sądził.

Spotkanie z bandytami obudziło coś głęboko w jego duszy, Merk zdał sobie sprawę, jak trudno będzie mu skończyć z dawnym życiem. Nie był pewien, czy wystarczy mu dyscypliny. Jedyną nadzieją było to, że Obserwatorzy przyjmą go w swoje szeregi; jeśli odmówią – nie miał właściwie gdzie się podziać, z całą pewnością wróci więc na utarte szlaki życia.

Las przed Merkiem w końcu zaczął się przejaśniać. Ujrzał zagajnik prastarych, białych drzew, o pniach grubych niczym dziesięciu mężów, które strzelały wysoko w niebo, z gałęziami rozpostartymi szeroko i lśniącymi, czerwonymi liśćmi. Jedno z drzew, o szerokim, wygiętym pniu wyglądało wyjątkowo dobrze, więc Merk, ledwo czując nogi, spoczął w jego cieniu. Oparł się wygodnie i od razu poczuł ulgę, ból długich godzin drogi zdawał się spływać z jego nóg i pleców. Zdjął buty i znów poczuł ból pulsujący w stopach. Sapnął z ulgą, gdy chłodny powiew dotknął jego czoła i poruszył liście gdzieś ponad głową.

Merk sięgnął do swej torby i wyciągnął resztkę suszonego mięsa królika, którego złapał którejś nocy. Odgryzł kęs i zaczął żuć powoli, zamykając oczy, starając się wypocząć, zastanawiając się, jaki los czeka go dalej. Było mu dobrze gdy tak siedział, oparty o drzewo, pod dachem z szeleszczących liści.

Był zmęczony, dał więc odpocząć oczom, tylko na chwilę.

Gdy znowu je otworzył, zorientował się ze zdziwieniem, że niebo już pociemniało. Musiał zasnąć na dobrą chwilę. Słońce już zachodziło i pewnie przespałby całą noc, gdyby nie zbudził go hałas.

Merk natychmiast usiadł prosto i rozejrzał się wkoło, w każdej chwili gotowy do akcji. Chwycił rękojeść swego sztyletu ukrytego przy pasie i czekał. Nie chciał znowu uciekać się do przemocy – jednak powoli docierało do niego, że dopóki nie dotrze do Wieży, wszystko może się zdarzyć.

Szelest był coraz głośniejszy, jakby ktoś biegł, przedzierał się przez las. Merk był zdumiony: kto taki mógł się tu znaleźć, na tym odludziu, o tej porze dnia? Po odgłosach Merk domyślił się, że była to jedna osoba, i to nieduża. Może dziecko, może dziewczyna.

Po chwili, dokładnie tak jak sądził, spomiędzy drzew biegiem wyłoniła się dziewczyna zalana we łzach. Spojrzał na nią zaskoczony.  Wtedy dziewczyna potknęła się i upadła nie dalej jak kilka kroków od niego. Była dość ładna, choć wyjątkowo zaniedbana. Miała koło osiemnastu lat, potargane włosy pełne brudu i liści, a na sobie znoszone i podarte ubranie.

Merk stanął na nogi. Na jego widok dziewczyna struchlała.

– Proszę, nie rób mi krzywdy! – krzyknęła wstając i cofając się.

Merk uniósł ręce.

– Nie mam złych zamiarów – powiedział powoli – Tak właściwie to właśnie miałem ruszać w dalszą drogę.

Odsunęła się o kilka kroków, przerażona, wciąż łkając. Merk zachodził w głowę cóż mogło się tu stać. Cokolwiek to było, nie chciał się mieszać – sam miał wystarczająco problemów.

Odwrócił się więc ku drodze i ruszył przed siebie. Za sobą jednak usłyszał jej głos:

– Nie, czekaj!

Spojrzał na nią przez ramię, stała zupełnie załamana.

– Proszę. Potrzebuję twojej pomocy – szepnęła.

Merk spojrzał na nią i dostrzegł jak piękna była pod warstwą tych łachmanów. Spod nieumytych blond włosów wyglądały jasnobłękitne oczy i twarz o doskonałych rysach, ze ścieżkami łez wyżłobionymi w brudzie. Miała na sobie proste, wiejskie ubranie, można było poznać, że nie jest zamożna. I wyglądała, jakby uciekała od jakiegoś czasu.

Potrząsnął głową.

– Nie stać cię na moje usługi – powiedział – Czegokolwiek potrzebujesz, nie mogę ci pomóc. Poza tym, mam własne sprawy.

– Nie rozumiesz – błagała, podchodząc bliżej – Moja rodzina–napadli nasz dom dziś rano. Najemnicy. Mój ojciec jest ranny. Odpędził ich, ale lada chwila wrócą–i przyprowadzą więcej ludzi–i wreszcie ich zabiją, całą moją rodzinę. Mówili, że spalą naszą farmę do gołej ziemi. Proszę! – błagała, wciąż podchodząc – Ofiaruję ci wszystko. Wszystko!

Merk stał przy niej przez chwilę, przepełniony żalem, lecz zdecydowany, by się nie mieszać.

– Na całym świecie ludzie mają kłopoty, panienko – powiedział – Nie mogę ich wszystkich naprawić.

Znów obrócił się, by odejść, jednak znów zatrzymał go jej głos:

– Proszę! – krzyknęła – To znak, nie widzisz? Że trafiłam właśnie na ciebie, biegnąc przez to odludzie? Nie sądziłam, że znajdę kogokolwiek–jednak znalazłam ciebie. Właśnie po to, byś mi pomógł. Bóg daje ci szanse na odkupienie. Czyżbyś nie wierzył w znaki?

Stał jeszcze przez chwilę i patrzył jak łkała. Czuł się winny, ale przyjmował to na chłodno. Przypomniał sobie wszystkich tych ludzi, których zabił w całym życiu i pomyślał: czy kilku więcej zrobi różnicę? Zawsze jednak było tylko kilku więcej. Nie widać było końca. Wreszcie trzeba powiedzieć dość.

– Przykro mi, panienko – powiedział – Ale to nie ja będę twoim zbawcą.

Odwrócił się po raz kolejny i ruszył w drogę, zdecydowany już więcej się nie zatrzymać. Chciał zagłuszyć jej łkanie i lamenty szelestem liści pod ciężkimi butami.

Lecz nieważne jak wściekle kopał liście w marszu, jej głos wciąż go dochodził, dźwięczał gdzieś w jego głowie, wzywał go. Spojrzał za siebie i zobaczył, jak dziewczę biegnie dalej i znika gdzieś pośród drzew. Próbował przekonać sam siebie, że to dało mu spokój, przyniosło ulgę. Ale tak naprawdę czuł, że głos ten nie przestanie go prześladować.

Przeklinał głośno, idąc dalej, wściekły. Żałował, że w ogóle ją spotkał. Dlaczego? – myślał sobie. Dlaczego właśnie on?

Nie dawało mu to spokoju, nie pozwalało myśleć o niczym innym. Czy tak to właśnie jest, pomyślał, mieć sumienie?

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Serce Kyry biło jak oszalałe, gdy wraz z ojcem, braćmi, Anvinem i resztą wojowników, szła powolnym marszem przez ulice szykującego się na wojnę Volis. Nad osadą wisiała ciężka cisza, niebo zasnuło się szarymi chmurami, śnieg znów zaczął prószyć, świeży puch chrzęścił pod ich butami, gdy zbliżali się do głównej bramy fortu. Ojciec prowadził swoich ludzi ze stoickim spokojem, jakby robił to już tysięczny raz.

Spojrzała przed siebie i przez żelazne sztaby opuszczonej kratownicy barbakanu dostrzegła Lorda Gubernatora, prowadzącego setkę swoich ludzi. Wszyscy odziani byli w szkarłatne zbroje, a ich pandezjańskie, żółto-niebieskie chorągwie powiewały na wietrze. Dosiadali wielkich, czarnych koni, które szły galopem w śniegu, ich zbroje i broń wyglądały wspaniale, kierowali się prosto na bramy Volis. Tętent kopyt dawał się słyszeć z odległości, Kyra czuła, jak pod jej stopami drżała ziemia.

Szła jednak dalej, a serce szalało jej w piersi. W ręku trzymała nową pałkę, nowy łuk przewiesiła przez ramię, jej ręce chronione były przez nowe karwasze–czuła się jak nowonarodzona. W końcu czuła się jak prawdziwy wojownik, uzbrojona w prawdziwą broń. Niosła ją z niekłamaną dumą.

Rozglądając się w marszu, widziała swój lud, wszyscy zbierali się w formacje, bez śladu strachu, dołączali do wojska maszerującego na spotkanie wroga. Widziała, że wszyscy mieszkańcy osady spoglądali w kierunku jej ojca i jego wojów z nadzieją, była zaszczycona, że maszeruje razem z nimi. Wszyscy zdawali się pokładać pełną wiarę w jej ojca. Podejrzewała, że jeśli dowodziłby ktokolwiek inny – chłopi nie byliby aż tak spokojni.

Gwardia Lorda zbliżyła się, róg zabrzmiał po raz kolejny, a serce Kyry znów skoczyło w jej piersiach.

– Cokolwiek by nie zaszło – powiedział cicho Anvin, stając u jej boku – nieważne jak blisko podejdą, nie rób niczego bez rozkazu twojego ojca. Teraz jest twoim dowódcą. Nie mówię do ciebie jako do jego córki, lecz jako do jednego z jego podwładnych. Jednego z nas.

Skinęła głową w odpowiedzi, zaszczycona.

– Nie chcę, by z mojego powodu ginął mój lud – powiedziała.

– Nie martw się – powiedział Arthfael, stając u jej drugiego boku – Ten dzień zbliżał się nieuchronnie. Nie ty jesteś powodem tej wojny–tylko oni. Wywołali ją w chwili, gdy przekroczyli Południową Bramę i najechali Escalon.

Pokrzepiona jego słowami, Kyra chwyciła mocno swój kij, gotowa na wszystko. Być może Lord Gubernator okaże się rozsądny. Może uda się wynegocjować pokój?

Kyra wraz z innymi dotarła do barbakanu, wszyscy zatrzymali się i spojrzeli w kierunku jej ojca.

Stał prosto, patrząc w dal, bez wyrazu, z twardą, spokojną twarzą. Zwrócił się w kierunku swoich ludzi.

– Nie będziemy kryć się za żelazną bramą, kulić się przed wrogiem – krzyknął donośnie – Stawimy im czoła jak mężczyźni, w otwartym polu. Unieść kratownicę!

Po chwili dał się słyszeć jęk żelaza, gdy żołnierze powoli unosili grubą, metalową kratę bramy, która w końcu zatrzymała się wysoko z donośnym hukiem. Ich wojsko ruszyło na zewnątrz.

Przemaszerowali przez drewniany most, dudniący głucho pod uderzeniami ich butów, by w końcu zatrzymać się po drugiej stronie fosy w oczekiwaniu.

Tumult wypełnił powietrze, gdy Gwardia Lorda zatrzymała się ledwie kilka metrów przed nimi. Kyra zajmowała miejsce w szeregu za swym ojcem, ramię w ramię z innymi, przepchnęła się jednak na front, by stanąć u jego boku–i spoglądać prosto w oczy Gwardzistom.

Dojrzała wreszcie Lorda Gubernatora, łysiejącego mężczyznę w średnim wieku, o rzadkich, siwych włosach i wydatnym brzuchu. Dosiadał wierzchowca z wyniosłym wyrazem twarzy i spoglądał na nich z góry, niczym na najgorszy motłoch. Za sobą miał setkę konnych, o kamiennych wyrazach twarzy, uzbrojonych po zęby. Widziała doskonale, że ludzie ci gotowi byli na wojnę i śmierć.

Kyra czuła dumę, że jej ojciec wyszedł im na przeciw, prowadząc swoje wojsko, zupełnie nieulękły. Nigdy wcześniej nie widziała go w takiej sytuacji, nie wyglądał teraz jak jej ojciec, a głównodowodzący wojsk. To oblicze zachowywał wyłącznie dla swych żołnierzy.

Zapadła pełna napięcia cisza, przerywana tylko podmuchami wichru. Lord Gubernator wydawał się nie spieszyć, przyglądał im się przez dłuższą chwilę. Było jasne, że chce zasiać w nich strach, sprawić, by ludzie podziwiali ich wspaniałe wierzchowce, bogate zbroje i doskonalą broń. Cisza trwała tak długo, że Kyra zaczęła zastanawiać się, czy ktokolwiek ją przerwie. Powoli dochodziło do niej, że milczenie jej ojca, to ciche, chłodne powitanie, na czele zbrojnej drużyny, samo w sobie było aktem oporu. Wydał się jej teraz wspaniałym człowiekiem. Mężczyzną, który nie uklęknie przed nikim, niezależnie od ceny.

Jedyne dźwięki wydawał Leo, powarkiwał cicho na wrogów.

Wreszcie Lord Gubernator odchrząknął i spojrzał na jej ojca.

– Pięciu moich ludzi leży martwych – powiedział nosowym głosem. Nie zszedł z wierzchowca, by rozmawiać jak równy z równym.

– Twoja córka złamała święte prawo Pandezji. Znasz konsekwencje: kto ośmieli się skrzywdzić Gwardzistę będzie wydany na śmierć.

Zamilkł, jednak jej ojciec nie kwapił się do odpowiedzi. Wicher znów sypnął śniegiem, dało się słyszeć jedynie łopot chorągwi na wietrze. Żołnierze, równie liczni po obu stronach wpatrywali się w siebie w pełnej napięcia ciszy.

Wreszcie Lord Gubernator podjął swój wywód.

– Jako że jestem miłosiernym panem – powiedział – nie zgładzę twej córki. Nie zabiję też ciebie ani twoich ludzi, choć mógłbym to uczynić. Co więcej, jestem skłonny zapomnieć o wszystkich tych nieprzyjemnościach.

Cisza wciąż trwała, gdy Gubernator niespiesznie spoglądał po ich twarzach, aż napotkał spojrzenie Kyry. Poczuła dreszcz, gdy te chciwe, szpetne oczy spotkały jej wzrok.

– W zamian oddasz mi swoją córkę, jak mówi prawo. Jest niezamężna, i weszła już w wiek kobiecy. Jak wiesz, prawo Pandezji pozwala mi na to. Twoja córka – wszystkie wasze córki – są teraz naszą własnością.

Skrzywił się w uśmiechu, patrząc na jej ojca.

– Zaznasz mojej łaski, doceń ten dar – zakończył.

Lord Gubernator odwrócił się i skinął na swoich ludzi. Dwóch żołnierzy, rosłych mężczyzn, zsiadło z koni i weszło na most, dudniąc buciorami i dzwoniąc ostrogami po grubych deskach.

Serce Kyry skoczyło w jej piersi, gdy zobaczyła, że zbliżają się do niej; chciała działać, chwycić łuk i strzelać, unieść swoją pałkę. Jednak wspomniała słowa Anvina, by czekać rozkazu ojca, jak powinien zachowywać się karny żołnierz. I choć było to niezwykle trudne, zmusiła się, by trwać w bezruchu.

Podchodzili coraz bliżej, Kyra była ciekawa reakcji ojca. Czy odda ją tym ludziom? Będzie za nią walczył? Niezależnie od tego czy wygrają czy nie, czy wezmą ją ze sobą czy nie – dla niej liczyło się to, czy ojcu zależy na niej na tyle, by o nią walczyć.

Byli coraz bliżej, jednak jej ojciec nie reagował. Serce Kyry podchodziło jej do gardła. Czuła falę rozczarowania, sądziła, że jest gotów ją oddać. Aż zachciało jej się płakać.

Leo warczał wściekle, stając przed nią, z sierścią zjeżoną na karku; oni jednak nie zwracali na to uwagi. Wiedziała, że gdyby wydała komendę do ataku – rzuciłby się na nich; jednak nie chciała, by zrobili mu krzywdę, tak jak nie chciała sprzeciwiać się rozkazom ojca i wywołać wojnę.

Żołnierze byli zaledwie kilka kroków od niej, gdy nagle, w ostatniej chwili, ojciec skinął głową na swych ludzi. Sześciu z nich wyszło przed szereg, ku radosnemu zdumieniu Kyry, i opuściło swoje halabardy, zasłaniając drogę Gwardzistom.

Żołnierze zatrzymali się, ich zbroje zadźwięczały o stal halabard, spojrzeli zaskoczeni na jej ojca, nie spodziewając się takiej reakcji.

– Dalej nie przejdziecie – powiedział. Jego głos był mocny i twardy, nie sposób było go nie posłuchać. Brzmiał niczym pan – nie jak sługa.

W tym właśnie momencie miłość Kyry przerosła wszystko, co kiedykolwiek do niego czuła.

Odwrócił się i spojrzał na Lorda Gubernatora.

– Jesteśmy wolnymi ludźmi, wszyscy, którzy tu stoimy – powiedział – tak mężczyźni, jak kobiety, tak starzy, jak i młodzi. Wybór należy do niej. Kyro – powiedział, zwracając się do niej – czy życzysz sobie odejść z tymi ludźmi?

Odpowiedziała mu spojrzeniem, musiała stłumić uśmiech.

– Nie – odpowiedziała twardo.

Zwrócił się z powrotem do Lorda Gubernatora.

– Oto twoja odpowiedź – powiedział – Wybór należy do niej. Nie do ciebie, nie do mnie. Jeśli życzysz sobie otrzymać dary lub złoto jako rekompensatę za twoją stratę – rzekł do Gubernatora – tak właśnie się stanie. Jednak nie dostaniesz mojej córki – żadnej z naszych córek – niezależnie od tego, co jakiś skryba spisał jako prawo Pandezji.

Lord Gubernator wpił w niego oczy, na jego twarzy malował się wstrząs. Było widać, że nikt nie zwracał się do niego w ten sposób–i nikt nigdy mu się nie przeciwstawiał. Wyglądał, jakby nie wiedział, jak się w tej sytuacji zachować. Ewidentnie, takiego przyjęcia się nie spodziewał.

– Masz czelność stawać na drodze moim ludziom? – spytał – Odrzucać moją ofertę?

– To żadna oferta – odpowiedział Duncan.

– Zastanów się porządnie, chłopku – zbeształ go Lord – Nie mam zamiaru ofiarować ci łaski dwa razy. Jeśli odmówisz, czeka cię śmierć–ciebie i wszystkich twoich ludzi. Wiesz chyba, że nie przychodzę sam–mówię w imieniu ogromnej armii Pandezji. Wyobrażasz sobie stanąć samotnie przeciwko Pandezji–gdy sam wasz Król poddał całe królestwo? Jakie w ogóle macie szanse?

Jej ojciec wzruszył ramionami.

– Nie walczę, gdy mam szanse – odpowiedział – walczę, gdy sprawa jest słuszna. Nie obchodzi mnie liczebność waszych wojsk. Jedyne, na co zważam, to nasza wolność. Możesz i wygrać–lecz nigdy nie złamiesz naszego ducha.

Twarz Gubernatora stężała.

– Gdy zakujemy wreszcie w kajdany wszystkie wasze kobiety i dzieci – powiedział – wspomnij wybór, którego dziś dokonałeś.

Lord Gubernator zawrócił konia, popędził go kopniakiem i odjechał wraz ze swą świtą, podążając drogą, wśród ośnieżonych pól.

Jednak jego żołnierze nie ruszyli się o krok, ich dowódca uniósł tylko chorągiew i wydał rozkaz:

– NAPRZÓD!

Gwardia Lorda zeszła z koni, zwarła szeregi i pomaszerowała równo i karnie, przez most, prosto na nich.

Serce Kyry oszalało, odwróciła się, by spojrzeć na ojca, jak cała reszta, oczekując rozkazów – on zaś uniósł tylko pięść nad głowę i z głośnym krzykiem opuścił ją.

Nagle niebo zapełniło się strzałami. Kyra spojrzała przez ramię, na blankach warowni czekali łucznicy, na wydany rozkaz rozpoczęto ostrzał. Strzały przelatywały ze świstem nad jej głową, i raz po raz trafiały Gwardzistów na prawo i lewo.

Powietrze wypełniło się krzykami umierających wokół. Nigdy wcześniej nie widziała tak blisko tylu trupów. Widok ten oszołomił ją.

W tej samej chwili jej ojciec dobył dwu krótkich mieczy wiszących mu u pasa, skoczył naprzód i przebił dwóch żołnierzy, którzy przyszli po jego córkę. Obaj natychmiast padli martwi u jego stóp.

Również Anvin, Vidar i Arthfael unieśli włócznie i rzucili nimi, trafiając w żołnierzy, którzy szli przez most. Brandon i Braxton także wyszli na przód by cisnąć swoje włócznie, jedna musnęła ramię żołnierza, druga zraniła innego w nogę – chociaż tyle zdołali osiągnąć.

Coraz więcej ludzi rzucało się do walki i Kyra, natchniona bojem, odrzuciła pałkę i po raz pierwszy uniosła swój nowy łuk, chwyciła strzałę i posłała ją w dal. Celowała w dowódcę, prowadzącego szarżę swoich ludzi z siodła. Pocisk poszybował celnie i przebił jego pierś. To był jej pierwszy strzał z nowego łuku, i pierwszy raz, gdy zabiła człowieka w bitwie – więc gdy dowódca Gwardii spadł z konia, nie była w stanie się ruszyć, zszokowana tym, co właśnie zrobiła.

Kilkunastu Gwardzistów zdążyło chwyciło za łuki i odpowiedzieć salwą. Kyra widziała, jak strzały ze świstem przelatują obok niej i kilku ranionych żołnierzy jej ojca pada na ziemie, wydając z siebie ostatnie tchnienie.

– ZA ESCALON! – wrzasnął ojciec.

Dobył miecza i poprowadził szarżę przez most, w sam środek szeregów Gwardii Lorda. Jego żołnierze trzymali się w krok za nim. Również Kyra chwyciła swój kij i ramię w ramię z ojcem, ruszyła do ataku.

Gdy zaatakowali, Gwardia Lorda przygotowana już była do kolejnej salwy – po chwili spadł na nich deszcz strzał.

Ku zaskoczeniu Kyry, dosłownie w tym samym momencie, ludzie jej ojca jak jeden mąż podnieśli swe wielkie tarcze, tworząc tym samym mur przed strzałami. Kyra schowała się za jednym z nich i usłyszała tylko serię głuchych stuknięć, gdy śmiercionośne strzały nieszkodliwie wbijały się w drewno.

Wszyscy skoczyli na nogi i znów ruszyli do ataku, Kyra zorientowała się jaką strategię przyjął ojciec – dostać się jak najbliżej Gwardzistów, by ci nie mogli użyć łuków. Po chwili doskoczyli do szeregu wrogów, szczęknął metal, gdy żołnierze zwarli się w bitwie, miecze skrzyżowały się z mieczami, halabardy spadały na tarcze, włócznie napotkały zbroje. Chwila przerażająca i podniecająca jednocześnie.

Upchnięci na moście, bez drogi ucieczki, żołnierze walczyli w zwarciu, krzycząc, wyprowadzając ciosy i blokując broń przeciwnika, szczęk stali był ogłuszająco donośny. Leo skoczył przed siebie i zatopił zęby w stopę żołnierza, a z boku jeden z wojów ojca krzyknął w bólu, spojrzała w jego stronę, by zobaczyć, że przebito go mieczem, z jego ust ściekała krew.

Kątem oka zobaczyła Anvina, który ogłuszył przeciwnika ciosem w głowę, po czym wbił mu miecz w brzuch. Widziała jak ojciec używa tarczy niczym broni, uderzył nią dwóch mężczyzn tak mocno, że zrzucił ich z mostu, prosto do fosy. Nigdy wcześniej nie widziała swego ojca w boju, widok ten był godny podziwu. Jeszcze większą dumą napełniało ją to, jak ludzie walczą u jego boku. Było jasne, że od lat stają w boju ramie w ramie. Zazdrościła im tej zażyłości.

Żołnierze jej ojca walczyli wspaniale, biorąc Gwardię Lorda z zupełnego zaskoczenia. Było jasne, że nie spodziewali się zorganizowanego oporu. Gwardziści walczyli za swojego Gubernatora, który zresztą zdążył ich opuścić – jednak ludzie jej ojca walczyli za swe domy, swe rodziny i za życie. Wszystko to było teraz w ich rękach. Słuszna sprawa napędzała ich, dawała im przewagę.

Kyra ujrzała żołnierza, który rzucił się na nią z uniesionym mieczem. Szeregi zwarto tak ciasno, że nie miała gdzie uskoczyć, chwyciła więc swą pałkę obiema rękami i uniosła poziomo nad głowę, niczym tarczę. Mężczyzna ciął ją z góry długim mieczem. Modliła się, by alkańska stal Brota wytrzymała ten cios.

Miecz ze szczękiem odbił się od pałki niczym od tarczy, a Kyra z ulgą zorientowała się, że jej broń jest cała.

Okręciła więc nią wokół siebie i grzmotnęła jej końcem w bok głowy żołnierza. Zatoczył się do tyłu, więc kopnęła go jeszcze, zrzucając z mostu. Z krzykiem wpadł prosto do fosy.

Kolejny żołnierz zaatakował ją z boku, wyprowadzając cios kiścieniem. Zorientowała się, że nie zdoła się już zasłonić. Ale Leo skoczył naprzód, prosto na jego pierś, powalając napastnika na ziemię.

Następny rzucił się na nią z toporem, wyprowadzając poziome cięcie; tym razem ledwo zdążyła okręcić się na pięcie i zablokować cios pałką ustawioną pionowo. Cios był bardzo silny, ledwo była w stanie przyjąć na siebie całą jego siłę. Ostrze niebezpiecznie zbliżyło się do niej. To cenna lekcja, pomyślała. Nie powinna walczyć z tymi mężczyznami twarzą w twarz. Byli silniejsi od niej, nie dałaby im rady; musiała walczyć w sposób, który da przewagę jej, nie im.

Nie była w stanie zatrzymać całkiem ciosu topora, jednak przypomniała sobie o sztuczce, którą pokazał jej Brot. Przekręciła końce pałki w przeciwne strony, rozdzielając ją na pół i uchyliła się przed ostrzem topora. Żołnierz zdawał się zupełnie zaskoczony, tego się nie spodziewał; Kyra płynnym ruchem zamieniła unik w atak, uniosła połówki pałki i wbiła ich ostrza w pierś mężczyzny, zabijając go.

Usłyszała krzyk, wrzask wielu gardeł gdzieś z tyłu, obróciła się więc i zobaczyła tłum mieszkańców – rolników, murarzy, kowali, rzeźników–wszyscy z bronią w ręku: sierpami, siekierami, cokolwiek mieli pod ręką–biegnących w kierunku mostu. Po chwili dołączyli do żołnierzy jej ojca, wszyscy gotowi na wspólną obronę.

Kyra zobaczyła jak Thomak, rzeźnik, obcina gwardziście rękę zwykłym tasakiem, a Brine, murarz używa młota, by obalić kolejnego na ziemię. Mieszkańcy zalali pole bitwy falą świeżego entuzjazmu, i jakkolwiek nie byliby niewprawni w boju, zaskoczyli Gwardię Lorda zupełnie. Walczyli z pasją, uwalniając całe lata zbieranej wściekłości na swoich okupantów. Teraz, wreszcie, mieli szansę zawalczyć o swoje – szansę odpłacić krzywdy.

Zmusili Gwardię Lorda do cofnięcia się, gdy w szale cieli na lewo i prawo, obalając żołnierzy i ich konie. Lecz po kilku minutach walki niewprawni wojownicy zaczęli słabnąć, powietrze wypełniło się ich krzykami, gdy padali pod ciosami lepiej uzbrojonych i lepiej wyszkolonych przeciwników. Gwardia Lorda pchnęła z powrotem, szala bitwy przechyliła się na ich korzyść.

Most zapełniał się ludźmi, gdy posiłki Gwardii rzuciły się w wir walki. Żołnierze jej ojca, ślizgając się w śniegu opadali z sił, raz po raz padając z krzykiem, zabici przez Gwardzistów. Szala bitwy przechylały się coraz bardziej na ich korzyść, Kyra wiedziała, że musi działać, i to szybko.

Rozejrzała się wokół i wpadła na pomysł: wskoczyła na kamienna balustradę mostu, zdobywając punkt doskonały do strzału, ponad głowami żołnierzy. Sama wystawiała się na strzał, lecz nie obchodziło ją to. Tylko ona była na tyle zwinna, by wskoczyć tak wysoko. Wyciągnęła więc łuk, przycelowała i zaczęła strzelać.

Z tej pozycji była w stanie zdejmować jednego wroga za drugim. Wycelowała w jednego z Gwardzistów, który unosił topór za plecami jej ojca i trafiła go, zanim zdążył wyprowadzić cios. Następny był żołnierz uzbrojony w kiścień, trafiła go między żebra zanim ten zdążył uderzyć Anvina w głowę.

Wypuszczając strzałę za strzałą była w stanie obalić nastu ludzi – zanim wreszcie została zauważona. Poczuła, że strzała przelatuje ze świstem obok jej twarzy i zobaczyła, że wrogowie zaczęli strzelać do niej w odpowiedzi. Z jej ust wyrwał się krzyk. Zanim zdążyła zareagować poczuła straszliwy ból, gdy jedna ze strzał musnęła jej ramię, puszczając krew.

Kyra zeskoczyła z balustrady, pomiędzy walczących. Przeturlała się na czworaka i zatrzymała na chwilę; oddech rwał się w jej piersi, ręka strasznie bolała. Spojrzała w górę i ujrzała, że coraz więcej posiłków wbiega na most. Widziała, że jej ludzie spychani są do tyłu, zobaczyła, że jeden z nich, zaraz obok, człowiek którego znała i kochała, został dźgnięty w brzuch i spadł martwy przez balustradę.

Nadal klęczała, gdy barczysty żołnierz uniósł topór nad jej głową i ciął z góry. Wiedziała, że nie da rady zasłonić się na czas, spięła się przygotowana na cios–gdy nagle Leo skoczył na niego i zatopił kły w jego brzuchu.

Kątem oka ujrzała ruch, obróciła głowę, by zobaczyć żołnierza, który ciął ją halabardą, mierząc prosto w jej szyję. Znów nie zdążyła zareagować, napięła więc mięśnie, gotowa na śmierć.

Zaskoczył ją szczęk metalu, spojrzała w górę i zobaczyła, że ostrze zatrzymało się nad jej głową–zablokowane głownią miecza. Jej ojciec stał nad nią z bronią w ręku, ocalił ją przed śmiertelnym ciosem. Okręcił mieczem wokół, odbijając halabardę w bok i pchnął wrogiego żołnierza w serce.

Ten cios odsłonił jednak jej ojca. Kyra zobaczyła, w przerażeniu, jak kolejny wróg doskoczył do niego i dźgnął go w ramię; z jego ust wyrwał się krzyk bólu, potknął się i przewrócił w tył, przygwożdżony ciężarem przeciwnika.