Kitabı oku: «Przed Świtem », sayfa 5
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kate obudziła się z krzykiem. Rozejrzała się wkoło, zaskoczona, iż znajduje się we własnym łóżku. Przez okno wlewało się jaskrawe słoneczne światło, rozświetlając sypialnię swymi promieniami.
Potrząsnęła głową, nie chcąc uwierzyć, że to wszystko było jedynie snem.
Serce waliło jej mocno i plecy miała zlane potem. Poklepała siebie, by upewnić się, że naprawdę tu jest, potem sprawdziła swój telefon. Na wyświetlaczu było około dziesięć wiadomości od przyjaciółek, chcących koniecznie się dowiedzieć, gdzie jest, łajających ją za ucieczkę z przyjęcia. Niektóre były pełne rozpaczy i oznak odchodzenia od zmysłów, inne złości i pogróżek. Ostatnia, ta, którą przysłała jej Amy, brzmiała:
Max znowu ratuje sytuację. Zadzwonił na twój domowy. Powiedział, że śpisz. Dzięki za info, że nie zostałaś zamordowana. *Sarkazm zamierzony*.
Kate westchnęła i odłożyła komórkę. Miała wrażenie, że wszystko ogarnia chaos, że wszystkim sprawia zawód. Nie wiedziała, co robić.
Wstała. Wciąż miała na sobie czarną suknię od Nicole. Kiedy się poruszyła, coś błysnęło w promieniach słońca. Na jej nadgarstku wisiała bransoletka z delikatnych srebrnych oczek. Bransoletka od Elijaha.
A więc to nie był sen. To naprawdę się stało – motocykl, dach, porzucona rezydencja.
Ale jak wróciłam tu z powrotem? zastanawiała się.
Dotknęła delikatnej bransoletki i jej serce przepełniło to samo ekscytujące uczucie, które poczuła zeszłej nocy, kiedy Elijah podarował ją jej. Powiedział, że to talizman na szczęście. Zastanawiała się, co to może znaczyć.
Rozpaczliwie pragnęła zobaczyć się z Elijahem. Był taki tajemniczy zeszłej nocy. Nie mogła wyzbyć się przeczucia, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Czy rzeczywiście jego rodzice mogli być aż tak źli, że zmuszaliby go do poślubienia dziewczyny, której nie kocha? Wydawało się jej, że coś takiego w dzisiejszych czasach się nie zdarza, choć Kate wiedziała, że aranżowane małżeństwa wciąż zdarzają się w innych kulturach i innych częściach świata.
Chciała, by istniał jakiś sposób skontaktowania się z Elijahem. Gdyby wzięła jego numer telefonu lub email, lub cokolwiek innego, może mogliby teraz kontynuować swoją pogawędkę. Mógłby odkryć przed nią coś więcej z tego, co wie.
Nagle poczuła dręczący głód w żołądku, który przyciągnął całą jej uwagę. Zdała sobie sprawę, że nic nie jadła cały wczorajszy dzień. Pomimo tego, nic nie wydawało jej się apetyczne. Miała wrażenie, że jej ciało łaknie całkowicie odmiennej rzeczy, lecz nie mogła wpaść na to, czego. Może zdoła dziś wmusić w siebie jogurt. Potrzebowała pożywienia. Była zaskoczona, że jeszcze nie zemdlała.
Pomimo głodu, Kate bała się zejść na dół na śniadanie. Nie chciała po prostu stanąć twarzą w twarz ze swoją rodziną. Nie mogła znieść myśli o Madison piorunującej ją wzrokiem z powodu tego, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, gdy pchnęła Clarę.
Dlatego przebrała się powoli, zamieniając seksowną sukienkę Nicole na zwykłe jeansy i koszulkę combo. Kiedy jednak zawiązała swoje Conversy, nałożyła tusz i wyszczotkowała włosy, nie mogła już dłużej odwlekać tego, co nieuniknione. Nie miała innego wyboru, musiała zejść na dół.
Nie poczuła zapachu bekonu, ani syropu klonowego wydobywającego się zazwyczaj z kuchni. Nie usłyszała nawet brzęczenia ekspresu do kawy, choć jej słuch był równie czuły, co wczoraj, jeśli nie bardziej.
Weszła do kuchni i zastała tam jedynie Maxa i Madison jedzących tosty i siedzących obok siebie.
– Gdzie mama i tata? – spytała Kate.
Dolna warga Maxa zaczęła drżeć. Wydawał się zasmucony. Madison objęła go ramieniem.
– Tata nie wrócił do domu na noc – powiedziała. – Mama płacze w łóżku.
Kate odczuła jej słowa niczym cios w brzuch. Tata pił na umór, jednak nigdy nie do tego stopnia, żeby nie wrócić na noc do domu. Modliła się, by nie przydarzyło mu się nic okropnego. Pomimo swoich wad, wciąż był jej tatą. Mimo braku miłości z jego strony, nadal zależało jej na nim.
Zapominając się, Kate weszła do kuchni i usiadła przy stole razem ze swoim rodzeństwem. Ścisnęła dłoń Maxa.
– Wszystko będzie w porządku – powiedziała. – Niedługo wróci, obiecuję.
Max skinął głową.
Kate podniosła wzrok na siedzącą po drugiej stronie stołu Madison. Spodziewała się ujrzeć gniewne spojrzenie siostry, złej na nią z powodu prywatki. Jednakże, Madison spoglądała na nią łagodnie. Kate nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy ostatnio widziała taki wyraz na twarzy siostry.
– Co do wczoraj… − zaczęła Kate, czując się niezręcznie.
– Daj spokój – odparła Madison. – Nie miałam pojęcia, że Clara ci groziła. Gdybym wiedziała, nie nakrzyczałabym tak na ciebie. Myślałam, że uderzyłaś ją bez powodu. Naprawdę, bardzo mi przykro.
Przykro? Madison?
– W porządku – powiedziała Kate lekko zdumiona.
– Kate, posłuchaj – dodała Madison przyciszonym głosem, jakby obawiała się, że usłyszy ją ich mama.
– Nie chcę już z tobą walczyć. Wiesz, ta cała sprawa, że przeze mnie nie pójdziesz do college’u jest taka durna. Nie wiem, co mama sobie myśli. Wiem, ile to dla ciebie znaczy, no i myślę, że to zupełnie nie fair, jeśli masz być stratna.
Zamilkła. Najwyraźniej z wielkim trudem przychodziło jej wyartykułować swoje myśli i odczucia. Zazwyczaj to mama kręciła się wokół nich i inicjowała wszelkie rozmowy. Wówczas Kate uświadomiła sobie, że bycie ulubieńcem mamy wcale nie jest takie dobre, zwłaszcza, jeśli oznaczało to utratę niezależności.
– Dlatego zdecydowałam, że ja nie pójdę – powiedziała Madison jednym tchem, jakby musiała wyrzucić to z siebie jak najszybciej, zanim coś jej się odmieni. − Do college’u. Już postanowiłam. Nie chcę iść, jeśli oznacza to, że ty musisz zrezygnować.
Kate siedziała zaszokowana. Ledwie potrafiła uwierzyć w to, co usłyszała. Nareszcie jej siostra stanęła po jej stronie. W końcu zapanowała między nimi zgoda. Zgoda, która powinna towarzyszyć im przez całe ich dotychczasowe życie.
Chciała wyrazić płynącą prosto z serca wdzięczność, powiedzieć jej, że zawsze ją podziwiała i kochała, że nie obwiniała jej za klin, który ich mama wbiła między nie obydwie. Lecz nie miała szansy powiedzieć czegokolwiek, ponieważ, nagle, gdzieś na zewnątrz, rozległ się głośny łomot. Trójka dzieciaków Roswellów wzdrygnęła się i spojrzała na siebie szeroko otwartymi oczyma.
– Co to było? – krzyknęła Madison.
Wszyscy wstali od stołu i pobiegli do drzwi. Kate otworzyła je jednym pociągnięciem. Oto na podjeździe, z parą unoszącą się spod maski, stał samochód ich taty. Staranował garaż z taką siłą, że drzwi od garażu wygięły się i owinęły dookoła przodu auta.
Kate podbiegła i otworzyła drzwi kierowcy. Ich tata wypadł ze środka na ziemię. Wyczuła zalatujący od niego odór alkoholu.
– Robert! – dobiegł ich głos mamy stojącej we drzwiach. Hałas postawił ją na nogi. Wyparowała na dwór, ubrana w koronkową koszulę nocną, i chwyciła tatę. − Wstawaj. Co sobie pomyślą sąsiedzi?
Kate zauważyła drgnięcia zasłon w oknach sąsiadów zaciekawionych, co wywołało ten rwetes.
– Kate – warknęła mama – pomóż mi go wnieść do środka.
Kate rzuciła się do przodu, ale Madison odepchnęła ją łokciem z drogi. – Jestem silniejsza – wyjaśniła, chwytając nogi taty.
Razem przytaszczyły go do domu i rzuciły na kanapę. Był półprzytomny.
– Kate, zaparz kawę – powiedziała mama.
– Ja mogę to zrobić – odparła Madison.
Kate nabrała pewności siebie, wiedząc, że jej siostra stoi po jej stronie.
Mama odwróciła się do taty, którego głowa zawisła bezwładnie.
– Co do diabła się stało? – krzyknęła.
– Powiedziałem im, że mogą wypchać się tą swoją głupią robotą – wybełkotał Robert. – Powiedziałem, że nikt mnie nie zwalnia! I sam zrezygnowałem!
– O Boże – wyjąkała mama. – Wylali cię? Proszę, powiedz, że cie nie wylali?
Kate zauważyła przerażenie na jej twarzy na myśl o utracie tego pięknego domu w tak dobrej okolicy, które tyle dla niej znaczyły.
– Nie wylali mnie! – zagrzmiał tata. – To ja pierwszy odszedłem!
Jakby to była jakaś różnica, pomyślała Kate z goryczą.
– Nienawidziłem tej pracy – kontynuował Robert. – Pracowałem tam tylko ze względu na ciebie i cholerne dzieciaki. Ale czy to doceniałaś? Czy ktokolwiek to doceniał? Swe słowa skierował teraz do Kate i Maxa, wydzierając się na nich oboje. – Czy którekolwiek z was przejmowało się tym, że dusi mnie do upadłego? O nie. Więc ją rzuciłem.
Właśnie wtedy w drzwiach pojawiła się Madison z filiżanką parującej kawy. Przykucnęła przy tacie.
– Proszę – powiedziała, podając mu napój. – To cię otrzeźwi.
– Czuję się dobrze – krzyknął jej w twarz. – Nie potrzebuję tej przeklętej kawy.
Wyrzucił ramiona w górę, zawadzając o spód filiżanki. Gorący, parujący płyn poleciał w górę i zaczął opadać kaskadą w kierunku Madison.
Kate błyskawicznie chwyciła siostrę i odepchnęła z drogi. Wrząca kawa poleciała wprost na Kate. Wrzasnęła, kiedy zaskwierczała jej skóra.
Wszyscy znieruchomieli i spojrzeli na nią z przerażoną miną. Kate przycisnęła dłonie do twarzy, czując piekący ból, większy niż kiedykolwiek w życiu.
Ale równie szybko pojawił się, co znikł. Odjęła dłonie od twarzy, wiedząc, że nic tam nie znajdzie, co świadczyłoby o oparzeniu. Dokładnie tak samo, jak w szpitalu. Zdawała się odporna na jakiekolwiek obrażenia.
– Ty niezdaro – powiedziała mama, starając się znaleźć jakiś sposób, by obarczyć winą za wady ojca swe najmniej kochane dziecko, jak zwykle zresztą.
– To nie ja – wyjąkała Kate. – To jego powinnaś winić!
Robert podciągnął się w górę ze swego miejsca na sofie. Górował nad wszystkimi, a jego ogromna postura chwiała się na niestabilnych nogach. Jego rodzina struchlała.
– Co powiedziałaś? – krzyknął groźnie.
Rzucił się na nią, ale była zbyt szybka, jak na niego. Czmychnęła z drogi. Robert stracił równowagę i niezdarnie zatoczył się na fotel. Madison zaczęła wrzeszczeć, każąc wszystkim się uspokoić. Mama wpadała w coraz większą i niepohamowaną histerię.
– Max, wyjdź stąd! – krzyknęła Kate, nie chcąc, by jej młodszy brat musiał na to patrzeć.
Max miał już wybiec, ale tata zdołał go pochwycić za koszulkę.
– Nie ruszaj się stąd, synu! – warknął.
– Jak śmiesz go dotykać! – krzyknęła Kate.
Ogarnęło ją coś w rodzaju instynktu opiekuńczego oraz moc, jakiej nigdy jeszcze nie odczuwała. Pobiegła przed siebie, chwyciła ramię taty i siłując się z nim, oswobodziła Maxa z jego uścisku. Robert spróbował ją uderzyć, ale chwyciła jego pięść w swoją dłoń i przytrzymała w powietrzu.
Zwarli się w tej pozycji, Robert z podniesioną pięścią i Kate trzymająca ją w miejscu w swej dłoni, jakby nie był od niej o stopę wyższy i sto funtów cięższy.
– Nie – powiedziała. – Już dość.
Robert spojrzał na swą uniesioną rękę, zdumiony siłą Kate. Chciał uderzyć ją wolną ręką, ale złapała ją również. Trzymała jego ręce nad jego głową w takiej pozycji, że wyglądał jak jakiegoś rodzaju marionetka.
– Powiedziałam dość – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
Robert spoglądał raz na jedną rękę, raz na drugą, marszcząc brwi i powodując głębokie zmarszczki na czole. Spojrzał na nią gniewnie. Wciąż gotowała się w nim wściekłość.
Nie mając wyboru, Kate pociągnęła go za dłonie, krzyżując mu je nad głową tak, że wykręcił piruet w miejscu. Wbiła mu stopę w plecy, kopiąc tak mocno, że poleciał na kolana. Wykręciła mu dłonie w tył. Robert krzyknął z bólu i padł, klatką piersiową w przód, na dywan. Trzymając kolano na jego plecach, Kate całkowicie nad nim panowała. Nie było mowy, by zdołał wstać. Opuścił głowę na podłogę w geście pokonanego.
W pokoju nastała pełna zdumienia cisza. Nikt nie poruszył się nawet. Nikt nie wymówił choć jednego słowa.
Mama Kate pierwsza przełamała impas.
– Nie mogę uwierzyć, że zaatakowałaś własnego ojca – krzyknęła. Powinnam donieść na ciebie policji.
– Na mnie? – krzyknęła Kate. – To jego powinno się zamknąć.
Mama podbiegła do niej i spróbowała zepchnąć z taty.
– Robercie, kochany, tak mi przykro. Co za potwora wychowaliśmy?
Znów zaczęła szlochać. Jednak jedynym dźwiękiem jaki podniósł się z podłogi, na której leżał Robert, był odgłos chrapania. Stracił przytomność.
Kate odetchnęła. Jej tata nie stanowił już zagrożenia, więc podniosła się do pozycji stojącej.
Mama zaatakowała, piorunując ją wzrokiem.
– Okropne dziecko. Jak mogłaś zrobić to temu biednemu człowiekowi?
Kate potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
– Starałam się ciebie chronić. Chciałam ochronić ich. Wskazała gestem na Madison i Maxa. Ale oboje kulili się ze strachu, drżąc pod ścianą.
Kate zrobiło się słabo. Zdała sobie sprawę, kiedy na nich spojrzała, że ich lęk wcale nie wiązał się z tatą, ale z nią. Jej pokaz siły wystraszył ich znacznie bardziej niż gwałtowny wybuch taty.
Kate spuściła wzrok i spojrzała na swoje dłonie. Wyglądały całkiem normalnie, ale niezaprzeczalnie jej ciało dysponowało jakiegoś rodzaju mocą. Wiedziała, że wszystkim przychodziło do głowy jedno – i tylko jedno pytanie.
Czym się stała?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wystraszona i samotna, Kate postanowiła pójść w góry. Siedząc tam i spoglądając w dół na miasto, uspokoiłaby się, a dodatkowo wspinaczka zajęłaby jej cały poranek. Myśl o spędzeniu całego weekendu w domu z rodziną spoglądającą na nią, jakby była jakąś wariatką, nie przemawiała do niej, a nie bardzo mogła odwiedzić przyjaciółek. Wszystkie były na nią wściekłe z powodu tego, co stało się na imprezie. Jedyną osobą, która mogła jej teraz pomóc, był Elijah, lecz on zniknął w mroku i jakiś instynkt – coś, czego nie mogła w pełni pojąć – podpowiadał jej, że nie pojawi się jeszcze przez jakiś czas.
Kiedy tak szła ruchliwymi ulicami miasta, wzdrygając się na dźwięk przejeżdżających obok samochodów, w powietrzu rozniósł się zapach jedzenia. Zapach słodkich ciastek i pączków już nie powodował, iż ciekła jej ślinka, jednakże jakiś inny aromat wypełnił jej nozdrza i sprawił, że zaburczało jej w brzuchu.
Wciągnęła ten zapach nosem, poszukując jego źródła, po czym stanęła na chodniku i spojrzała na bar ze stekami po drugiej stronie ulicy. Przy oknie siedziała liczna rodzina i wcinała krwiste steki. Z ich widelców ściekała krew na talerze. Żołądek Kate odezwał się głośno, jakby kazał jej wejść do środka.
Nie mogła nic na to poradzić. Weszła. Wewnątrz było gorąco i nawet jeszcze głośniej niż na ulicach.
– Stolik dla pani? – powiedziała dziewczyna z obsługi. Była młodą Meksykanką o dużym, szerokim uśmiechu. Miała na sobie jasnoczerwoną koszulkę z wizerunkiem krowy na przedzie.
– Yy, tak. Stolik dla jednej osoby – powiedziała Kate. Nie miała pojęcia, co robi. Wyszła z domu bez pieniędzy. Lecz jej głód stawał się zbyt wielki, by mogła go ignorować. Będzie po prostu musiała ratować się ucieczką, kiedy przyjdzie pora zapłacić.
Nagle ktoś wymówił jej imię.
– Kate, cześć!
Obróciła się na pięcie. Był to Tony. Miał na sobie taką samą jasnoczerwoną koszulkę jak dziewczyna z obsługi.
– Cześć – powiedziała Kate, wyglądając na zdezorientowaną. – Pracujesz tutaj?
Tony wskazał gestem na koszulkę.
– Wiem, jest idiotyczna. Wszyscy musimy je nosić. Wyglądał na nieco zażenowanego tym, że przyłapała go w tak dziwnym ubiorze. Kate była zdania, że chłopacy, tacy jak Tony, nigdy nie byli zażenowani. – Nigdy cię tu nie widziałem – kontynuował. – Chyba myślałem, że jesteś wegetarianką, bo zawsze jesz sałatkę. Potarł szyję z zakłopotaniem.
– Ale lubisz steki? Znaczy, oczywiście, że lubisz, inaczej nie byłoby cię tutaj. Zaśmiał się nerwowo.
Kate zwęziła oczy. Dlaczego zachowywał się w ten sposób? Wyglądało to niemal tak, jakby podobała mu się.
– Można powiedzieć, że czasami nachodzi mnie taka zachcianka.
Tony roześmiał się, jakby powiedziała żart o wiele śmieszniejszy niż w rzeczywistości. Potem nachylił się i wyszeptał:
– Jeśli chcesz mojej rady, nie kupuj ich tutaj. Zerknął przez ramię. – Szef kuchni nie należy do najczystszych ludzi na świecie. Wiesz, co mam na myśli…
Kate skinęła głową.
– Dzięki za cynk.
Poczuła coś w rodzaju ulgi, bo dał jej wymówkę, by mogła stąd wyjść. Chociaż jej żołądek nie był zadowolony.
– Ach, czekaj – powiedział Tony, kiedy skierował się ku drzwiom. – Wszystko u ciebie w porządku? Amy dostała białej gorączki po twoim wyjściu z przyjęcia. Powiedziała, że nie może skontaktować się z tobą.
Mówiąc to, zaczął sprzątać po tej licznej rodzinie, którą Kate zobaczyła przez szybę. Widziała krew pozostałą w ich talerzach po krwistych stekach. Zaburczało jej głośno w brzuchu.
– Tak, tak – powiedziała lekceważąco. – Wszystko w porządku. Amy miewa nerwowe tiki ze względu na rodziców.
– Ach, to dobrze – powiedział. – Więc wszystko w porządku.?
Obrzuciła go spojrzeniem.
– Tak, w porządku.
Soki na talerzach, które trzymał były zbyt kuszące. Kate przyszło nagle coś do głowy.
– Hej, mógłbyś pożyczyć dolara? Zostawiłam torbę w domu. Oddam ci w poniedziałek.
– Pewnie – powiedział Tony. – Potrzymaj,
Rzucił stertę talerzy na ręce Kate, po czym zaczął grzebać w tylnej kieszeni.
– Musiałem zostawić portfel w torbie – powiedział. – Zaczekasz chwilę?
Kate skinęła głową i odprowadziła go wzrokiem do kuchni. Sekundę po tym, jak znikł, nachyliła się i wylizała talerz. Natychmiast poczuła niesamowity smak i odżywcze działanie.
Głód przezwyciężył jej wolę. Zaczęła szybko oblizywać talerz, potem przechyliła go w taki sposób, aby krew spłynęła do jej ust. Zaczęła powtarzać tę czynność z mozołem z całą stertą talerzy, które odstawiała po fakcie na stół.
Kiedy wylizała ostatni talerz do czysta, odzyskała rozum. Miała wrażenie, że ktoś ściszył zgiełk całego świata i jednocześnie włączył ściemniacz oświetlenia. Po raz pierwszy od chwili wypadku poczuła spokój.
A przynajmniej do chwili, kiedy zauważyła tę liczną rodzinę spoglądającą na nią z obrzydzeniem. Nagle dotarło do niej, co zrobiła. Wypiła czyjś sok po steku prosto z talerza. Co za szalona wariatka by to zrobiła?
Tony wynurzył się z kuchni, lecz Kate nie czekała na dolara. Wybiegła z powrotem na ulicę. Była przerażona sama sobą.
*
Zajście w barze ze stekami całkowicie ją wystraszyło. Odtwarzała je w myślach wciąż na nowo, starając się uchwycić moment, w którym odebrało jej całkowicie rozum w samym środku tłocznej restauracji.
Pomimo jednak obrzydzenia z powodu własnego zachowania, musiała przyznać, że poczuła się znacznie lepiej niż w przeciągu ostatnich dni. Wyglądało na to, iż wszystko, czego jej było trzeba to… krew.
– To żelazo – próbowała przekonać samą siebie. – Mnóstwo nastolatek ma braki żelaza.
Postanowiła, by jak najszybciej przyjąć jakieś multiwitaminy i zjeść szpinak.
Ten dzień spędziła w górach, rozmyślając o wszystkim, co jej się przytrafiło w ostatnim tygodniu, począwszy od poniedziałkowego przyjęcia Madison z okazji pójścia do college’u, a skończywszy na nocy spędzonej wraz z Elijahem na dachu jego domu. Kiedy zaczęła zapadać noc, nawet nie poczuła chłodu. Księżyc świecił jasno, znajdując się niemal w pełni, i dawał jej mnóstwo światła, dzięki któremu orientowała się w otoczeniu. Odczuwała coś więcej niż pokusę, by pozostać w górach – rodzice z pewnością nie zauważą jej nieobecności w domu – ale nie mogła zrobić tego Maxowi, ani Madison. Pomyślała o siostrze, że w końcu stanęła po jej stronie, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Czyżby zniszczyła to, zachowując się na jej oczach jak coś w rodzaju super-silnej dziwaczki? Miała nadzieję, że nie. Podobała jej się myśl, że dla odmiany Madison trzyma jej stronę.
Było już ciemno, kiedy wróciła do domu tego wieczoru. Wszyscy pewnie poszli spać. Zajrzała do lodówki, by sprawdzić, czy nie zostały jakieś resztki. Na dolnej półce leżały jakieś paszteciki ze zmielonej wołowiny, zrobione przez mamę prawdopodobnie z myślą o usmażeniu ich później. Spoczywały na talerzu, okrągłe, różowe i błyszczące. Nie namyślając się, Kate chwyciła jeden i pożarła go.
Potem zatrzasnęła drzwi lodówki z poczuciem winy. Zastanawiała się, czy wieczne utyskiwania mamy na temat jej wagi i diety nie wywołały u niej jakichś zaburzeń w jedzeniu. Czytała kiedyś o dzieciakach, które głodziły się przez kilka dni, a potem w środku nocy wygrzebywały resztki ze śmieci, gdyż nie mogły już dłużej tego znieść. Może wypadek wywołał u niej coś takiego właśnie, powodując, że miała chęć na dziwaczne jedzenie i przejawiała wypaczone wzorce żywieniowe.
Musiałam uszkodzić sobie coś w mózgu, kiedy uderzyłam się w głowę, pomyślała. Albo hipokamp.
Bez względu na nazwę, nie przestawała odczuwać zażenowania z powodu siebie i swoich dziwnych zachcianek, które tak nagle nabyła. Musiała jednak przyznać, że po raz pierwszy od długiego czasu czuła się pełna i zadowolona.
Poszła na palcach do swojej sypialni i rzuciła się na łóżko. W jej umyśle kłębiło się od różnych teorii i logicznych wyjaśnień takiego zachowania. Kiedy w końcu zaczęła odpływać do krainy snu, modliła się, żeby tylko nie miała kolejnego koszmaru i nie obudziła się z krzykiem. Zamiast tego, żywiła nadzieję, że kiedy zamknie oczy, nareszcie znowu ujrzy Elijaha.