Kitabı oku: «Nie igra się z miłością», sayfa 2
Odrębne zupełnie miejsce zajmuje Lorenzaccio; utwór, którego krytyka francuska nie waha się mienić „jedynym we francuskiej literaturze dramatycznej”. Jeszcze przed poznaniem Musseta George Sand naszkicowała dramacik w 6 obrazach, pt. Sprzysiężenie w 1537, którego treścią jest historia Lorenzaccia. Pomysł ten zainteresował Musseta; być może, jadąc do Włoch, kochankowie zamierzali go wspólnie opracować; wiadomo jednak, jak nieszczęśliwie zakończyła się ta podróż, i po powrocie Musset napisał sztukę sam. Bardziej jeszcze niż w utworze przyjaciółki znalazł kanwę dla niej w Storie fiorentine Varchiego, które przestudiował bardzo uważnie. W tych historiach florentyńskich mieści się cały faktyczny materiał śmierci Aleksandra; Musset z głęboką intuicją psychologiczną i historyczną udramatyzował jego wszystkie rysy oraz skojarzył je niezwykłą koncepcją bohatera. Trzeba przyznać, iż jest to koncepcja godna wielkiego poety. Lorenzo, młody i szlachetny entuzjasta, łacinnik oczytany w historii Brutusów, poprzysięga sobie oswobodzić ojczyznę od tyrana. Aby zyskać doń przystęp, zdobyć jego zaufanie, przywdziewa – jak drugi Wallenrod – maskę, pod którą wchodzi do obozu wroga. Staje się przyjacielem księcia, towarzyszem rozpusty, stręczycielem uciech, błaznem, szpiegiem. Ale nie igra się bezkarnie z taką maską! Takiego stroju nie da się wedle chęci przywdziewać i zrzucać; przylega on do ciała, które pod nim okrywa się wrzodami! Rola, jaką gra Lorenzaccio, powoduje w nim dwojaką przemianę. Z jednej strony, spod swojej maski widzi świat w nowej postaci: on, młody idealista, wierzący w ludzkość, spostrzega, iż to, co on chciał udać, panuje w świecie naprawdę; że ci, dla których chciał się poświęcić, wcale dobrze się czują w swoim spodleniu: jeżeli tu i ówdzie znajdzie się szlachetniejsza natura, to wystarczy jej upust, jaki sobie da w słowach, obywa się bez czynu… Z drugiej strony, i on sam nie wyszedł bezkarnie z tej próby: rozpusta, cynizm, przylgnęły doń tak, iż stały się jego drugą, prawdziwą naturą: on, dawny Lorenzo, to jeno cień, który przywołuje siłą woli. Daremnie zresztą spełniłby teraz czyn bodaj najszlachetniejszy: wzgarda powszechna tak przylgnęła do jego osoby, iż ręka jego zbruka wszystko, czego dotknie. Jeżeli Lorenzo spełni, co zamierzył, to już bez wiary, bez zapału: spełni, aby znaleźć pomstę na tyranie za własne spodlenie, po czym zginie sam z ręki zbira, nie siląc się nawet bronić życia, które splugawił i zmarnował w przedsięwzięciu podjętym ponad swoją lub może w ogóle ponad ludzką miarę. Toć nawet Konrad Wallenrod nie wytrzymał tej próby: biedaczysko rozpił się z kretesem. Ale przeprowadzenie paraleli między Wallenrodem a Lorenzacciem pozostawiam memu synowi na zadanie maturyczne, w nadziei, iż w niedalekiej przyszłości młodzież nasza pozna coś więcej z europejskiej literatury dramatycznej niż Fiesco von Genua i Minnę von Barnhelm, którymi zadowalano się za moich szkolnych czasów.
Postać bohatera w istocie pomyślana niezwykle śmiało, odczuta jest zarazem bardzo osobiście. Jest w tym Lorenzacciu, w jego przedwczesnym smutku, goryczy i wzgardzie coś z Hamleta, ale jest coś i z Oktawa ze Spowiedzi dziecięcia wieku, coś z samego Musseta. A i samo tło – ci szumni republikanie, tak rychło gnący kark pod nowe jarzmo, tak łatwo topniejący pod promykiem łaski pańskiej – czyż nie przypomina niejednym rysem, iż sztuka ta powstała w r. 1834, w parę lat po rewolucji lipcowej i po zeskamotowaniu tronu Francji przez Ludwika Filipa?
Nie znaczy to, aby utworowi temu brakło zrozumienia epoki. W przeciwieństwie do teatru romantyków Musset posiada niepospolitą intuicję historyczną: czuć w tym dramacie Florencję XVI wieku, czuć, że Musset w czasie podróży do Włoch zdeptał jej bruk i przystawał w zadumie naprzeciwko starych pałaców Rucellai, Strozzich… Toż samo w przeprowadzeniu tematu, jakże daleko znaleźliśmy się od Hernaniego! Ten pur sang poeta miłości tutaj, w zetknięciu z powagą dziejów, jakże odległy jest od tego, aby romantycznie wydętą awanturę miłosną czynić środkowym punktem, osią historycznych wypadków! U Wiktora Hugo władca połowy kuli ziemskiej, Karol V, służy na to, aby trzymać lichtarz przy gruchaniach Hernaniego i Donny Sol; u Musseta nie ma ani śladu tego fartuszkowego traktowania historii.
Słowem, z każdego punktu widzenia ten hamletyzujący po trosze dramat, pisany przez dwudziestoczteroletniego chłopca jest dziełem pełnym polotu, nowym, wyprzedzającym styl i pojęcia swojej epoki we Francji. A jednak… Mimo uniesień francuskiej krytyki nad tym utworem, czegoś mi w nim brak: widzę w nim wszystkie elementy głębokiej tragedii, ale brakuje mi tego jakiegoś tchnienia, które stapia elementy w jedność i stwarza wielkie dzieło. To raczej mozaika zmyślnie dobranych szczegółów niż jednolity dramat. Mam uczucie, że Musset napisał go całą swą inteligencją, ale tylko cząstką swojej duszy. Druga część, ta najszczersza, szła w listach najnamiętniejszych może, jakie kiedy pisano, do stóp niewiernej kochanki, do Wenecji… Za wiele ognia odkradła poecie najbliższa współczesność, aby odległa historia florencka nie miała pozostać nieco chłodna.
Może jeszcze znajdę sposobność, aby powrócić do Alfreda de Musset; bardzo bym pragnął; mam słabość do tego poety. A na koniec, pozwolę sobie, za jednym z francuskich krytyków, przytoczyć ładne powiedzenie jakiejś namiętnej czytelniczki Musseta: „Musset…? doprawdy, nie jestem bardzo pewna, czy on nie był moim kochankiem…”.
Boy
Kraków, w październiku 1920.
Nie igra się z miłością
OSOBY:
Baron
Perdykan – jego syn
Mistrz Blazjusz – nauczyciel Perdykana
Bridaine – proboszcz
Kamilla – siostrzenica barona
Pani Pluche – jej ochmistrzyni
Rozalka – mleczna siostra Kamilli
Wieśniacy
Służba
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA
Plac przed zamkiem.
CHÓR
Łagodnie kołysany na swym dzielnym mule, mistrz Blazjusz posuwa się wśród kwitnących bławatków, w nowym ubraniu, z kałamarzem u boku. Jak niemowlę na poduszce, tak i on chyboce się nad swym pulchnym brzuszkiem i z na wpół zamkniętymi oczyma mamroce ojczenaszki w tłusty podbródek. Witaj, mistrzu Blazjuszu; przybywasz w czas winobrania, podobny starożytnej amforze.
BLAZJUSZ
Niechaj ci, którzy chcą posłyszeć ważną wiadomość, przyniosą mi wprzód szklankę chłodnego wina.
CHÓR
Oto największa czara; pij, mistrzu Blazjuszu; winko jest smaczne, potem opowiesz.
BLAZJUSZ
Wiedzcie tedy, dzieci, iż młody Perdykan, syn naszego pana, doszedł do pełnoletności i że go promowano w Paryżu na doktora. Dziś właśnie wraca do zamku z ustami pełnymi tak pięknych i kwiecistych sposobów wysłowienia, iż najczęściej nie wie się, co mu odpowiedzieć. Cała jego wdzięczna osoba jest niby złota księga; dość mu ujrzeć źdźbło trawy na ziemi, iżby wam wnet powiedział, jak się ono nazywa po łacinie; kiedy zaś wiatr wieje albo deszcz pada, on wam wyłoży jasno jak na dłoni czemu. Otworzycie oczy szeroko jak te wrota, kiedy wam rozwinie pergaminy, które wykolorował farbami wszelakiej barwy, własnymi rękami, nic nie powiadając nikomu. Słowem, jest to od stóp aż do głowy szacowny diament i to właśnie przychodzę zwiastować panu baronowi. Pojmujecie, że i na mnie spływa stąd pewien zaszczyt; na mnie, który jestem jego światłodawcą od czwartego roku życia. Zaczem, drodzy przyjaciele, przynieście mi krzesło, niechajże zlezę z tego muła, nie nadwerężając karku; bydlątko jest co nieco narowiste, a chętnie wypiłbym jeszcze łyczek przed przybyciem do domu.
CHÓR
Pij, mistrzu Blazjuszu, i odsapnij sobie. Patrzeliśmy na urodzenie małego Perdykana i, skoro sam przybywa, nie trzeba nam było rozpowiadać aż tyle. Obyśmy mogli odnaleźć nasze dziecko w sercu mężczyzny!
BLAZJUSZ
Na honor, czarka już próżna; nie sądziłem, abym wszystko wypił. Żegnajcie; przygotowałem sobie, człapiąc po gościńcu, parę niewyszukanych zdań, które spodobają się Jego Dostojności; idę zadzwonić.
Wychodzi.
CHÓR
Gwałtownie wytrząsana na swym zdyszanym ośle jejmość Pluszowa wspina się na pagórek; giermek jej, zziębnięty, okłada kijem biedne zwierzę, które potrząsa głową, trzymając oset w zębach. Jej długie, chude nogi podrygują z gniewu, podczas gdy kościste ręce przebierają różaniec. Bywaj nam, jejmość Pluszowa, przybywasz niby febra z wiatrem, od którego żółkną lasy.
PANI PLUCHE
Szklankę wody, kanalio jedna! szklankę wody i trochę octu.
CHÓR
Skąd przybywasz, Pluszowa, moja lubko? Twoje fałszywe włosy okryte są kurzem, tupecik zniszczył się na nic, a bogobojna suknia podkasała się aż do czcigodnych podwiązek.
PANI PLUCHE
Wiedzcie, chamy, że piękna Kamilla, siostrzenica waszego pana, przybywa dziś do zamku. Opuściła klasztor na wyraźny rozkaz Jego Dostojności, aby we właściwym czasie i miejscu podjąć, jak się godzi, majątek przypadający jej po matce. Wychowanie jej, Bogu dzięki, ukończone i ci, którzy ją ujrzą, radośnie będą się napawać wonią wspaniałego kwiatu cnoty i nabożeństwa. Nie było jeszcze nic równie czystego, anielskiego, jagnięcego i gołębiego jak ta droga mniszeczka; niechaj ją Pan Bóg niebieski prowadzi! Amen. Odstąp, kanalio; zdaje mi się, że mam nogi spuchnięte.
CHÓR
Ogarnij się, pani Pluszowa, kiedy zaś będziesz się modliła do Boga, proś go o deszcz; zboże jest suche jak twoje piszczele.
PANI PLUCHE
Przynieśliście wody w garnku, który czuć kuchnią; podajcie mi rękę, niech zejdę, jesteście chamy i grubiany.
Wychodzi.
CHÓR
Przywdziejmy odświętne szaty i czekajmy, aż baron nas zawoła. Albo się grubo mylimy, albo dziś jest w powietrzu wesoła hulanka.
Wychodzą.
SCENA DRUGA
Salon w zamku barona.
Wchodzi baron, Bridaine i mistrz Blazjusz.
BARON
Księże Bridaine, jesteś moim przyjacielem, przedstawiam ci mistrza Blazjusza, nauczyciela mego syna. Wczoraj o dwunastej w południe, minut osiem, syn mój skończył punktualnie dwadzieścia jeden lat; wypromowano go czterema białymi gałkami na doktora. Mistrzu Blazjuszu, przedstawiam ci księdza Bridaine, naszego proboszcza a mego przyjaciela.
BLAZJUSZ
z ukłonem:
Czterema białymi gałkami, wielmożny panie; literatura, filozofia, prawo rzymskie, prawo kanoniczne.
BARON
Idź do swego pokoju, drogi mistrzu; Perdykan zjawi się niebawem; opluskaj się nieco i wracaj, skoro zadzwonią.
Blazjusz wychodzi.
BRIDAINE
Mam rzec, com zauważył, panie baronie? preceptor pańskiego syna cuchnie winem na dziesięć kroków.
BARON
Niepodobna!
BRIDAINE
Głowę daję w zastaw; mówił do mnie bardzo z bliska; cuchnie winem do obrzydliwości.
BARON
Dajmy pokój; powtarzam, że to niemożliwe. Wchodzi pani Pluche. A, jesteś, dobra pani Pluche? Gdzież moja siostrzenica?
PANI PLUCHE
Tuj, tuj, panie baronie; wyprzedziłam ją o kilka kroków.
BARON
Księże Bridaine, jesteś moim przyjacielem. Przedstawiam ci panią Pluche, ochmistrzynię mojej siostrzenicy. Wczoraj, o siódmej wieczorem, siostrzenica moja skończyła osiemnaście lat; przybywa właśnie z najlepszego klasztoru w całej Francji. Pani Pluche, przedstawiam pani księdza Bridaine, naszego proboszcza a mego przyjaciela.
PANI PLUCHE
z ukłonem:
Z najlepszego klasztoru w całej Francji i mogę dodać: jako najlepsza chrześcijanka w całym klasztorze.
BARON
Niechajże jejmość Pluszowa pójdzie się nieco przystroić, mam nadzieję, iż bratanica zjawi się lada chwila; bądź pani gotowa na porę obiadu.
Pani Pluche wychodzi.
BRIDAINE
Ta dojrzała panienka wydaje się pełna namaszczenia.
BARON
Namaszczenia i skromności, księże Bridaine; cnota jej jest wyższa nad wszelkie podejrzenie.
BRIDAINE
Ale preceptora czuć winem, szyję dam za to.
BARON
Księże Bridaine, bywają chwile w których wątpię o twojej przyjaźni. Czyś się uwziął, aby mi się sprzeciwiać? Ani słowa już o tym. Postanowiłem ożenić syna z siostrzenicą; wybornie dobrana para; wychowanie ich kosztuje mnie sześć tysięcy talarów.
BRIDAINE
Trzeba będzie uzyskać indulty5.
BARON
Już mam; leżą na stole w moim gabinecie. O mój przyjacielu! powiem ci, że jestem szczęśliwy. Wiesz, że zawsze żywiłem największy wstręt do samotności. Stanowisko wszelako, które zajmuję, oraz powaga mojej szaty każą mi spędzać w tym zamku trzy miesiące w zimie i trzy miesiące w lecie. Niepodobna zaprzątać się szczęściem ludzi w ogólności, szczęściem zaś swoich wasali w szczególności, nie dając od czasu do czasu pokojowcowi bezwzględnego rozkazu nie wpuszczania nikogo. Cóż to za surowa i trudna rzecz skupienie męża stanu! Jak lubo będzie mi łagodzić obecnością dwojga moich dzieci ponury smutek, któremu jestem z konieczności wydany na łup od czasu, jak król mianował mnie naczelnym poborcą!
BRIDAINE
Czy ślub odbędzie się tutaj czy w Paryżu?
BARON
Tum cię czekał, Bridaine; pewien byłem tego pytania. A więc, mój przyjacielu, cóż byś powiedział, gdyby tym oto rękom, tak, Bridaine, twoim własnym rękom – nie patrzże na nie tak miłosiernie! – było przeznaczone pobłogosławić uroczyście szczęśliwe ziszczenie moich najdroższych marzeń? Hę?
BRIDAINE
Milczę: wdzięczność zamyka mi usta.
BARON
Wyjrzyj przez okno: nie widzisz, że i moi ludzie cisną się tłumnie do kraty? Dzieciaki moje przybywają równocześnie; doskonale się złożyło. Zarządziłem wszystko w sposób najbardziej przewidujący. Siostrzenicę moją wpuści się bramą z lewej strony; syna z prawej. Jak ci się zdaje? Cieszę się na to, jak się spotkają, co sobie powiedzą; sześć tysięcy talarów to nie bagatela, nie można tego lekceważyć. Te dzieci kochały się zresztą tkliwie od kolebki. – Słuchaj no, Bridaine, przychodzi mi jedna myśl.
BRIDAINE
Jaka?
BARON
W czasie obiadu, niby tak, od niechcenia, – rozumiesz – między jednym a drugim toastem… umiesz po łacinie, Bridaine?
BRIDAINE
Ita aedepel, do krośset, czy umiem!
BARON
Rad byłbym, abyś przeegzaminował nieco chłopca, – dyskretnie, rozumie się, – przy jego kuzynce; to może wywrzeć jedynie korzystne wrażenie; – rozgadaj go nieco po łacinie, – niekoniecznie podczas obiadu, to by było nużące, i, co do mnie, nie rozumiem łaciny ani w ząb; – ale przy deserze, hę?
BRIDAINE
Jeżeli pan baron nie rozumie, prawdopodobnym jest, iż jego siostrzenica znajduje się w tym samym położeniu.
BARON
Racja, więcej: nie wyobrażasz sobie przecież, aby kobieta podziwiała coś, co rozumie? Gdzieś ty się chował, księże? Logika, doprawdy, godna politowania.
BRIDAINE
Niewiele znam kobiety; ale zdaje mi się, że trudno podziwiać coś, czego się nie rozumie.
BARON
Ja je znam, Bridaine; znam te urocze i nieuchwytne stworzenia. Wierzaj mi, lubią one, aby im sypać piasek w oczy, i im więcej się go sypie, tym łakomiej one rozdziawiają oczęta. Wchodzi Perdykan z jednej strony, Kamilla z drugiej. Dzień dobry, moje dzieci; dzień dobry, droga Kamillo, drogi Perdykanie! uściskajcie mnie i uściskajcie się wzajem.
PERDYKAN
Dzień dobry, ojcze, siostrzyczko ukochana! Co za radość! jakim ja szczęśliwy!
KAMILLA
Wuju, kuzynie, witam was.
PERDYKAN
Jakaś ty duża, Kamillo! a jaka piękna!
BARON
Kiedyś opuścił Paryż, Perdykanie?
PERDYKAN
We środę, zdaje mi się, czy we wtorek. Co z ciebie za kobieta wyrosła! Byłżebym więc ja mężczyzną? Zdaje mi się, że to nie dawniej jak wczoraj, kiedy cię widziałem, ot, tylą.
BARON
Musicie być zmęczeni; droga daleka, a dzień gorący.
PERDYKAN
Och, Boże, nie. Popatrzże, ojcze, jaka Kamilla piękna!
BARON
No, Kamilko, uściskaj kuzyna.
KAMILLA
Przepraszam…
BARON
Przeproszenie warte całusa; uściskaj ją, Perdykanie.
PERDYKAN
Jeżeli kuzyneczka będzie się cofać, kiedy jej podaję rękę, powiem ja z kolei: Przepraszam. – Miłość może ukraść całusa, ale przyjaźń nie.
KAMILLA
I miłość, i przyjaźń mają prawo przyjąć tylko to, co mogą oddać.
BARON
do księdza Bridaine:
Początek jakiś nietęgi, hę?
BRIDAINE
do barona
Nadmiar wstydliwości jest niewątpliwie przywarą; ale małżeństwo uchyla wiele skrupułów.
BARON
do księdza Bridaine
Jestem dotknięty, – urażony. – Nie podobała mi się ta odpowiedź. – „Przepraszam!”… Czy widziałeś, księże, zrobiła taką minę, jakby się chciała przeżegnać? Chodź no tu ksiądz, muszę z tobą pogadać. – To jest rzecz przykra w najwyższym stopniu. Chwila, na którą się tak cieszyłem, zupełnie zepsuta. – Jestem zirytowany, oburzony. – Tam do licha! a to fatalna historia.
BRIDAINE
Niech pan baron przemówi do nich; o, o, obracają się plecami do siebie.
BARON
No i cóż, moje dzieci, o czym wy dumacie? Co ty tam robisz, Kamillo, przed tym haftem?
KAMILLA
spoglądając na obraz
Jaki to piękny portret, wuju! To nasza cioteczna babka, nieprawdaż?
BARON
Tak, dziecko, to twoja prababka, – a przynajmniej siostra twojego pradziadka, zacna dama, bowiem nie przyczyniła się nigdy, – osobiście, jak sądzę, inaczej niż modlitwą – do pomnożenia rodziny. Była to, na honor, święta kobieta.
KAMILLA
Och, tak, święta! to cioteczna babka, Izabela. Jak jej do twarzy w tym zakonnym stroju!
BARON
A ty, Perdykanie, co tam robisz koło tej doniczki?
PERDYKAN
Co za śliczny kwiat, ojcze. To heliotrop?
BARON
Kpisz chyba? nie większy od muchy.
PERDYKAN
Ten mały kwiatek nie większy od muchy posiada niemniej swoją wartość.
BRIDAINE
Niewątpliwie! doktor ma słuszność. Spytaj go pan, panie baronie, do jakiego rodzaju, do jakiej klasy należy, z jakich elementów się składa, skąd pochodzi jego soczystość i barwa, wprawi cię w zachwycenie, wyszczególniając właściwości tego ziela od korzonka aż do kwiatu.
PERDYKAN
Nie posiadam tyle wiedzy, wielebny ojcze. Czuję, że ładnie pachnie, to i wszystko.