Kitabı oku: «Koszyk kwiatów», sayfa 3
Rozdział VII. Wyrok i jego wykonanie
Każdy w pałacu i w całym Eichburgu ciekawym był, jak się sprawa Marianny zakończy. Wszyscy dobrze myślący obawiali się o jej życie, bo w owych czasach karano kradzież surowo, a nie jeden utracił życie za kradzież, której cena ledwie dziesiątą część wartości pierścionka wynosiła. – Hrabia szczerze sobie życzył przekonania o niewinności Marianny; czytał pilnie akta tego śledztwa, ale nic nie mógł na jej stronę mówiącego wyczytać, ile że niepodobno się zdawało, aby kto inny skradł pierścień. Obie hrabiny, tak matka, jak i córka, ze łzami prosiły, aby Marianny nie skazywać na śmierć. – Stary Jakub dzień i noc błagał Boga gorąco, aby wyjawił niewinność córki. Marianna, ile razy sługa więzienia przychodził pod jej drzwi, sądziła, że przychodzą ogłosić jej wyrok śmierci. – Kat tymczasem czyścił z zarośli miejsce, gdzie ścinano winowajców.
Jutka wracając z przechadzki spotkała go przy tej pracy, a to ubodło do żywa jej serce. Przerażona trwogą, pobladła, smętna, jak nieswoja, i każdy widział, że jej coś okrutnie dokucza. Nie posmakowała nawet wieczerzy, spała bardzo niespokojnie, bo krwią zlana głowa Marianny prześladowała ją i niepokoiła i we śnie. Jej złe sumienie nie dało jej, tak w nocy, jak we dnie, najmniejszego spokoju; wszędzie i zawsze ją niepokoiło. Z tym wszystkim ta niegodziwa dziewczyna nie dała się tym obudzić ze snu grzechowego; szło jej tylko o ciało, o doczesność; brakło jej szlachetnej odwagi, żeby wyznać swój grzech i ocalić niewinną.
Sędzia wydał nareszcie dekret: że Marianna z powodu oczywistej i znakomitej kradzieży, również z powodu uporczywego przeczenia popełnionego występku, stała się winną śmierci, lecz przez wzgląd na jej wiek i zresztą nieposzlakowane życie ma być oddana na zawsze do domu poprawy. Jej ojciec, który albo rzeczywiście, albo przez złe jej wychowanie stał się uczestnikiem kradzieży, ma być na zawsze oddalony z dóbr hrabi, a ich majątek ma być zabrany na wynagrodzenie, ilekolwiek niedostateczne, popełnionej kradzieży. – Hrabia ułaskawił ten wyrok o tyle, że oboje obwinieni wypędzeni być mają za granicę, co aby uniknąć wrażenia, ma być jak najraniej na drugi dzień wykonane.
Gdy Mariannę z ojcem dnia następująjącego przy zamkowej bramie sługa sądowy wyprowadzał za wieś, wyszła właśnie z pałacu Jutka; widocznie zadowoloną była tym skutkiem procesu, bo tej lekkomyślnej, złośliwej dziewczynie zdawało się, iż sprawa bardzo dobrze zakończoną została. Gdyby Mariannę ukarano śmiercią, byłaby Jutka potępiała siebie, iż się do tej przez swoje fałszywe świadectwo przyłożyła; ale że ją tylko ze wsi wygnają, nie zdało się jej być wielkim nieszczęściem, owszem widziała tu swoję korzyść, bo nie potrzebowała być w obawie, że ją Marianna kiedyś wyprze ze służby. – Cieszyła się właśnie z nieszczęścia! —
Hrabianka w czasie śledztwa przeciw Mariannie, spostrzegłszy ofiarowany sobie przez nię koszyk, rzekła do Jutki: „weźm mi ten koszyk z oczu, bo mi przypomina smutne zdarzenie, i nie mogę go widzieć bez bolesnego uczucia.”
Julka wzięła koszyk do siebie, a widząc właśnie prowadzoną Mariannę na wygnanie, porwała koszyk i rzucając go pod jej nogi z pogardą rzekła: „Oto ci tu twój dar wracają! – Państwo moje nie chce tego posiadać, co pochodzi od tak podłej jak ty osoby. – Twoja świętność ociemniała już, właśnie jak zwiędły kwiaty, któreś sobie tak drogo pierścieniem zapłaciła. Myślałaś mię wysadzić ze służby i sobie miejsce zrobić, a oto kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada!” – Rozrzechotała się pogardliwie i wszedłszy w podwórze trzasnęła z pogardą drzwiami.
W milczeniu podniosła Marianna koszyk, a w odpowiedzi na złośliwą mowę Jutki, zalała się łzami, ofiarując Bogu swoje cierpienie. Jakub nie miał nawet kija dla podpory wieku swego, gdy wychodził ze wsi, Marianna niosła tylko rzucony sobie koszyk. Z udręczoną smutkiem duszą wychodzili ze wsi, oglądając się na swój domek, fałszywym sądem im wydarty; aż zniknął z ich oczu, aż góry zakryły widokowi ich zamek i kościół parafialny.
Gdy Mariannę i jej ojca doprowadził sługa do granicy hrabstwa, i w głębi lasu ich opuścił, siadł stary kłopotem i zmartwieniem udręczony na kamieniu mchem obrosłym pod stoletnim dębem. „Pójdź no, dziecię moje – mówił do Marianny, złożył jej ręce i ze swymi wzniósł ku Niebu – przede wszystkim podziękujmy Panu Bogu za to, iż nas zwolnił z więzienia, a pozwala widzieć sklepienia nieba i oddychać świeżym powietrzem; – że nam życie ocalił, i ciebie mi ocalić raczył.”
Klęki, wzniósł oczy swe w Niebo i tak się głosem modlił: „Kochany Ojcze niebieski! Ty jedyna pociecho dzieci Twoich na ziemi! – Ty dzielny opiekunie uciemiężonych! – przyjm nasze wspólne dzięki za łaskawe wyzwolenie nas z więzów, więzienia i śmierci! – przyjm nasze dziękczynienie za te wszystkie dobrodziejstwa, którymiś nas udarował na tej ziemi! Bo jakżebyśmy mogli opuścić nasz dotychczasowy pobyt, nie wspomniawszy na Ciebie, naszego dobroczyńcę! – Oto, zanim wstąpimy na obcą ziemię; prosimy Cię pokornie, spojrzyj na nieszczęśliwego ojca i biedne jego dziecię, i weźm nas w swoję wszechwładną opiekę! – Bądź naszym towarzyszem i wodzem w tej przykrej podróży, którą rozpoczynamy! – Poprowadź nas do dobrych ludzi, skłoń ich serca ku litości, niech znajdziem kąciczek na tej ziemi, gdzie byśmy wiernie Ci służyć i z nadzieją zbawienia umrzeć mogli. Wszak widzisz, że ze wszystkich zasobów utrzymania życia jesteśmy ogołoceni, i wychodzim między ludzi całkiem nam obcych; na Ciebie, dobry ojcze, tylko spuszczamy58 się, od Ciebie błagamy pomocy, w tej pewności, iż jej nam nie odmówisz!”
Ta prosta, ale modlitwa, którą serce przejęte wiarą, ufnością i miłością Boga podsunęło, którą wymówił ojczec, a córka myślą powtórzyła, pewnie była Bogu przyjemna, bo po jej skończeniu uczuli w sercach swych pociechę i otuchę, że im będzie dobrze.
Rozdział VIII. Przyjaciel w potrzebie
Nim nasi wygnańcy ruszyli z miejsca, przyszedł do nich strzelec, z którym razem Jakub służył u hrabi i towarzyszyli obaj panu swemu, gdy był na wojażu. Jeszcze przed wschodem słońca wyszedł na czaty i tu spotkał ojca i córkę.
„Poszczęść wam Boże! – Słyszałem wasz głos i oto nie pomyliłem się, że was tu znajdę. – Płakać się chce, że was tak na wasze stare lata wypędzają! – Tak to niewdzięcznie płacą nasze usługi; a nie wiem, co by boleśnlejsze było, jak być przymuszonym opuścić swoją siedzibę, gdzie się spocząć od prac na starość słusznie spodziewało!”
„A cóż robić! – Trzeba sobie myśleć: że cała ziemia jest własnością Boga, wszędzie panuje Jego ojcowska miłość; a naszą ojczyzną jest Niebo, ziemia zaś jest pielgrzymką tylko, na której nie ma stałego pobytu!”
„Mój Boże! Ale was też wydalono widzę bez wszystkiego, jak stoicie, nie macie nawet potrzebnych sukien na podróż!”
„Ten, co kwiaty tak pięknie przyodziewa, i nam da potrzebne suknie.”
„Pewnie i w pieniądze nie jesteście zaopatrzeni.”
„Ale mamy czyste sumienie, a to więcej popłaca, jak gdyby ten kamień, na którym siedzę, był szczerym zlotem i moją własnością.”
„Jestci te prawda, ale powiedzcie szczerze, pewnie wy ani grosza nie macie w kieszeni.”
„Oto ten koszyczek, co u nóg moich stoi, jest całym moim majątkiem. Ileż go też cenicie?” —
„Mój Boże! może złoty, – może talara jest wart; ale cóż to znaczy na wasze potrzeby?”
„No, tocieśmy dosyć bogaci! odrzekł z uśmiechem Jakub. A jeżli podoba się Bogu użyczyć zdrowia, to będzie przy boskim błogosławieństwie z czego żyć. – Że sto na rok zrobię takich koszyczków, a sto talarami używimy się! – Mój ojciec, który był koszykarzem, radził przy ogrodnictwie nauczyć się koszykarstwa, aby i w zimie, gdy tamtym trudnić się nie można, mieć sposób utrzymania życia. Ot jak się jego rada przydała! Wielbić go jeszcze po śmierci za jego mądrą radę powinienem. Gdyby mi zostawił był kapitał złożony z trzech tysięcy złotych, jeszcze by ten nie wydał mi sto talarów, które robieniem koszyków otrzymać mogę. Zdrowa dusza w zdrowym ciele i uczciwe rzemiosło jest najwyborniejszym wyposażeniem człowieka; najpewniejsze bogactwo na świecie.”
„Dzięki Bogu, że tak umiecie sądzić – a muszę przyznać, że rozumnie sądzicie. Obok robienia koszyków, sztuka ogrodnicza niemało przyłożyć się może do waszej swobody. Prawda! prawda! że człowiek zdrowy i tak jak wy uzdatniony nie powinien rozpaczać co do swego utrzymania! – Ale gdzież teraz myślicie się udać?”
„O, daleko! – Do tamtąd, gdzie nas nikt nie zna! – Gdzie nas Bóg poprowadzi!” —
„Jakubie! widzę, że nawet kija nie macie dla wspierania się w podróży, weźmcie oto ten sękacz, który wziąłem z domu, aby się na nim wspierać pod oną przykrą górę; – a tu oto w tym woruszku macie parę groszy na drogę; wczoraj wieczorem dano mi one za drzewo, w przyległej wiosce, gdzie nocowałem.”
„Kij przyjmuję od was, jako upominek od poczciwego kolegi mego; ale pieniędzy przyjąć nie mogę. Że to płaca za drzewo, więc należy do pana, tym rozporządzać nie możecie.”
Poczciwi Jakubie! toć nie sądźcie, żebym wam cudze dawał pieniądze! – Hrabia, co mu należało, już dawno odebrał. Tak się rzecz ma: przed kilku laty padła pewnemu człowiekowi krówka, zubożał i nie mógł zapłacić potrzebnego na zimę drzewa, otóż ja wyłożyłem za niego i panu zapłaciłem. Ja o tym zupełnie zapomniałem, aż on gdy się ma teraz lepiej, wczoraj dług mi odpłacił. Widzicie, że to te pieniądze właśnie dla was Bóg mi w ręce wetchnął.”
„A gdy tak, to niech wam Bóg za to w czym innym odpłaci! – Widzisz, Marychno, rzeki ojciec do córki – jak to łaskawie Bóg błogosławi początki naszego tułactwa! – Zanim przekroczyliśmy granicę naszej dotychczasowej siedziby, zanim rozpoczęliśmy naszą karę, posyła nam starego przyjaciela, żeby podał podporę dla moich starych kości i pieniądze na potrzebny posiłek ciała. Jeszcześmy się nie oddalili od tego kamienia, a On pokazuje widocznie, że wysłuchał modlitwę naszą. Przeto nie rozpaczaj, ani się smęć, Bóg będzie i dalej miał o nas staranie!”
Stary strzelec żegnał się w łzach ze swoim dawnym kolegą: „Bądź zdrów, poczciwy Jakubie! Bądź zdrowa, dobra Marychno! – Ja was zawsze uważałem jak poczciwych ludzi, i teraz jeszcze jak takich poważam; co tam o was te odsądniki powiadają, to mię nie zachwiewa w mym zdaniu. Ja myślę, że i na was się ziści, że poczciwość trwa najdłużej. Tak jest, kto czyni dobrze i Bogu ufa, tego też Bóg nie opuści – Niech was Bóg prowadzi!” Wzruszony odwrócił się i szedł ku Eichburgowi. Jakub powstał, wziął córkę za rękę i szedł dalej w świat, drogą przez bór. —
Rozdział IX. Pielgrzymka Jakuba i Marianny
Jakub i Marianna coraz dalej biegli w świat; uszli już około dwudziestu mil, a jeszcze żadnego stałego pobytu nie wynaleźli dla siebie. Lubo bardzo oszczędnie żyli, przecież te kilka złotych, które im ofiarował strzelec dworski, wydali i gdy już ani grosza nie mieli, wypadało żebrać u serc miłosiernych o wsparcie. Z wielką trudnością przyszło im tą drogą zapewniać sobie wyżywienie, bo tego w życiu swym nie czynili, a wstyd naturalny trudno było przełamać; konieczność wreszcie znagliła ich do tego. – Zdarzyło się często, że żebrzącym, zamiast wsparcia, dano złe słowo; albo suchy zapleśniały kawałek chleba. Czasem dostali i ciepłej strawy, lub kawałek mięsa, ale trzeba było wprzód przypatrywać się, jak skąpa gospodyni sama do zbytku syta, nie wiedząca, co to bieda, wybierała najmniejszy i najgorszy kąsek. Zdarzyło się, że cały dzień nic ciepłego nie dostawszy, noc gdzie w pustej stodole przenocować musieli. —
Pewnego dnia, gdy droga naszych pielgrzymów prowadziła przez bory i przykre góry, a znaczny już czas nie można było znaleźć ludzkiego pomieszkania, stary Jakub osłabł bardzo; nie chcąc dać poznać córce, że do dalszej podróży sił mu nie dostarcza, przezwyciężał się, aż wreszcie upadł na ziemię, wynędzniony, oddychać właśnie niezdolny. Marianna przerażona tą przygodą, na próżno szukała wody do otrzeźwienia jego, bo żadnej w bliskości nie było; na próżno wołała o ratunek, bo jej głos o drzewa odbity, echo tylko powtarzało, w okolicy nikt nie mieszkał. W tak krytycznym położeniu, sama na siłach osłabiona, wdrapała się na bliską górę, aby stamtąd dostrzec może jakie ludzkie pomieszkanie. I w rzeczy samej, z drugiej strony góry w nizinie spostrzegła chałupę wśrzód59 pola okrytego dojrzewającymi zbożami, samotnie położoną. Spiesznie biegła z góry ku onemu pomieszkaniu i stanęła zadyszona, z łzami prosząc aby w smutnym położeniu pomoc jej dano. – Gospodarze oboje w wieku podeszli, byli dobrzy i litościwi ludzie, przeto usilne prośby Marianny łatwo ich przychylność zjednały. Gburka60 rzekła do męża: „Zaprząż konia do wózka, trzeba tego chorego w nasz dom sprowadzić.” Co gdy mąż wykonywał, ona wzięła parę pierzyn, włożyła we worek, żeby choremu wygodną uczynić jazdę; nalała wody w krokiewkę i octu w butelkę, aby go pokrzepić. Że Marianna posłyszała, że, aby dostać się wozem do miejsca, gdzie jej ojciec pozostał, trzeba blisko godziny wkoło góry objeżdżać, więc gdy gbur jechał, ona z wodą i octem szła wprost, aby spieszniej przybyć z pomocą.
Gdy wróciła do ojca, zastała go siedzącego pod sosną, już trochę przyszedł do siebie, cieszył się niezmiernie, że zobaczył córkę, za którą już tęsknił, nie wiedząc, gdzie się podziała. Nadjechał tymczasem i gospodarz z wózkiem, na który pomógł wsiąść Jakubowi, i zawiózł go do swego domu. Miał tu ten dobry człowiek próżną komórkę z kominkiem, tam żona jego usłała dla Jakuba łoże i umieściła z córką, która aby być zawsze na usługi chorego, za miło przyjęła spoczynek na ławce. —
Choroba Jakuba pochodziła z osłabienia, przez zmartwienia, liche pożywienie i inne niewygody podróży, spowodowanego; uważali to ci litościwi ludzie, i wnosili słusznie, że odpoczynek i pokrzepiający posiłek potrafi wrócić siły i zdrowie choremu, a przeto nic nie żałowali z tego co dom miał, aby tylko nieszczęśliwego pokrzepić. Mleko, masło, jaja, stało to wszystko do użycia jego wolne. Gosposia nie żałowała dla słabego nawet kokoszy na rosół; a gospodarz mawiał żartobliwie, przyniósłszy tu i owdzie gołąbka: „Ja ci się, moja żono, nie dam wyścignąć w twej dobroczynności; ochroń twoję zagrodę, a ugotuj z mojej dla tego poczciwego, a nieszczęśliwego człowieka.”
Jest to w Niemczech zwyczajem, że w rocznicę poświecenia kościoła, po nabożeństwie, schodzą się społem zuajomi i przyjaciele, aby się zabawić i użyć rozrywki po pracach, na takie rzeczy wyda się kilka groszy. Gospodarze nasi nie zwykli byli wyłączać się od powszechnego obyczaju, tą razą61 przecież mówili sobie, zostaniemy w domu, oszczędzim parę złotych, a za te kupimy choremu dobrego wina, żeby prędzej do sił przyszedł. Tak też i uczynili, a Marianna, gdy jej oddała butelkę z winem, aby tu i owdzie posiliła kieliszkiem, ze łzami rozczulenia dziękowala mówiąc: „Mój Boże, wszędzie znajdziesz poczciwych sług Twoich, okolice szorstkie mają ludzi ludzkości pełnych!”
Marianna była nieodstępną przy łożu ojcowskim, ale przecież nie próżnowała; umiała dobrze szyć i dziać; działa i szyła przeto dla swej litościwej gospodyni, a to z wielką pilnością. Gospodyni lubiła ją bardzo z jej pracowitości i uczciwego zachowania się. Jakubowi posłużyło dobrze pielęgnowanie, że wnet przyszedł do sił i zdolnym był łóżko opuścić. Że przywykł do pracowitości, a nieczynność była mu nieznośna, więc skoro poczuł się być krzepciejszym62, wziął się do plecenia koszyków. Marianna przyniosła z lasa błekicia i leszczyny, a ojciec począł splatać ręczny koszyk dla swej ludzkiej gosposi z wdzięczności za dany mu przytułek i wygodę w jego nieszczęściu. Trafił jej zupełnie w gust; ale bo też to był koszyk i trwały, i piękny; na pokryciu czerwonymi witkami wyrobił pierwsze litery jej imienia i nazwiska, a na bokach zielonymi i brunatnymi wyrobił dom, i dwie jodły, jako wyraz ich posiadła i jego nazwy: Jodlina. Gdy Jakub zupełnie wyzdrowiał rzekł, do swych dobroczyńców: „Długośmy wam byli ciężarem; czas jest udać się dalej, podziękowawszy wam najserdeczniej za waszę gościnność.”
„A cóż to sobie, mój dobry Jakubie, myślicie! – odrzekł gospodarz. – Czemuż to nas opuścić chcecie; przecież ja nie sądzę, żeby wam tu źle było, przynajmiej ani ja, ani moja, nie chcieliśmy wam dać powodu do opuszczenia nas. – Poznałem was jak człowieka rozsądnego, ale ta wasza myśl opuszczenia nas nie podoba mi się!”
Żona jego, której na to oświadczenie Jakuba miękko się zrobiło, ocierając łzy fartuchem dodała: „Zostańcie u nas! Toć to już późna pora roku, liść z drzew opada, zima za pasem, nie czas to do podróży. Chybać że chcecie znów nabawić się choroby i może gdzie zamrzeć, boć i nie dzisiejsi jesteście na szarapaty, włóczęgi.” —
„Mnieć tu z waszej łaski jest bardzo dobrze, nic też nie ma takiego, co by mię w świat ciągnęło; ale ja bym nikomu nie chciał być ciężarem.”
„Cóż tam o ciężarze mówicie, odrzekł gospodarz, – o to niech was głowa nie boli! – W tej małej izdebce nic zawadzacie nam; a czego do życia potrzebujecie, to sobie sami zarobicie.”
„Bo i prawda, – dodała gospodyni, – to, co wy oboje spotrzebujecie, sama Marianna dzianiem i szyciem zarobi; a jeśli jeszcze wy, Jakubie, zatrudniać się będziecie wyplataniem koszyków, to wam bieda w niczym nie dokuczy. Ostatnią razą, gdym stała w kumotry63 młynarce, wzięłam z sobą waszej roboty koszyk; wszystkie gburki podziwiały takowy, i wszystkie życzą sobie takie posiadać. Róbcie, a będziecie mieli dosyć odbytu64 i zarobku.
Taką uprzejmością swoich gospodarzy skłoniony, Jakub został i z córką na miejscu, z wzajemnym zadowoleniem.
Rozdział X. Jakuba i Marianny szczęśliwe dni w Jodlinie
Jakub i Marianna, mając na dłużej zostać, urządzili swoję komórkę podług życzenia własnego; postarali się o potrzebne sprzęty, i tymi tak izbę, jak i kuchnię zaopatrzyli. Marianna czuła się być szczęśliwą stąd, że może znowu, jak kiedyś, we własnej kuchni podług gustu ojca warzyć jedzenie. – Żyli znowu pomyślnie, a gdy stary wyplatał koszyki, Marianna zaś szyła, rozmawiali sobie w zaufaniu. Niejeden wieczór zimowy przepędzili w izbie gospodarstwa, gdzie wszystkim zgromadzonym opowiadał Jakub ciekawe i nauczające przygody życia, a tak i przykrości zimowe przemijały im swobodnie.
Przy domu leżał znaczny kawał ogrodu, nie ze wszystkim korzystnie użyty, – po części dlatego, że gospodarze zajmowali się istotniej polową robotą, po części, że nie umieli lepiej tego ogrodu użyć. Jakub za ich zezwoleniem postanowił ten ogród przerobić na sad; już na jesieni poczynił potrzebne do tego przygotowania, a jak skoro śnieg stopiły promienie wiosennego słońca, pracował on i z córką, aż w późny wieczór około tej przemiany. Podzielili ogród na rozmaite oddziały, dla rozlicznych ogrodowizn; wyprowadzili ścieżki, wysypali je piaskiem, osadziwszy ich brzegi kwiatami, porozrzucawszy tu i owdzie owocowe drzewa. Gdy ojciec z pobliskiego miasteczka przyniósł nasion ogrodowych, nie zapomniał też zadowolić próśb Marianny, przyniósłszy razem krzaki róż, cebulki lilii, – flanców i nasion rozmaitych kwiatów. To wszystko wiernie pielęgnowane, rosło ślicznie, że wkrótce sadek ten szczycił całą okolicę; nawet stare drzewa pod ręką doświadczonego ogrodnika odmłodniały i niosły obfity owoc, na pociechę i korzyść właścicieli.
W tak miłym sobie zatrudnieniu wrócił Jakubowi dawny wesoły humor; swoim zwyczajem czynił dowcipne65 uwagi nad roślinami i kwiatami.
Marianna w pierwszych dniach wiosny, szukała pod cierniowymi ogrodzeniami fiołków, ażeby jak zwykle oddać ojcu swemu bukiet; znalazła, wybrała najśliczniejsze, uwiła bukiet i oddała ojcu. – „Otóż widzisz, – odrzekł, odebrawszy kwiatki, – kto szuka, ten znajdzie. Warto to uwagi, moja Marychno, iż te kwiateczki zwykły rość66 pod cierniem, ta okoliczność nie jest bez nauki. Któż by to sądził, żebyśmy w tych ciemnych borach, pod tym starym, mchem pokrytym dachem, tyle zadowolenia i swobody znaleźli? – O wierz mi! nie maż67 tak cierpkiego położenia na świecie, żeby w nim nie natrafiło się na jakie przymilenia. Pozostań, moje dziecię, statecznie dobrą i pobożną, a nigdy, choćby ci też jeszcze tak źle iść miało jak niegdyś, nie będziesz bez wewnętrznej pociechy.
Jakaś mieszczka przyjechała do Jodliny, ażeby od gburki nakupić lnu; przywiozła z sobą swego małego syna. W czasie gdy len oglądano, wybierano i o cenę tegoż układano się, wbiegł malec otwartymi przypadkiem drzwiami do sadu i nuż zrywać oburącz z najbliższego krzaczka różę, niebaczny ukłuwszy się porządnie, począł wrzaskliwie płakać. Na jego krzyk wpadła do sadu matka, gburka, Jakub i Marianna; – chłopiec stoi z zakrwawionymi rękoma, beczy i złożyczy68 złudnym kwiatom, które na pozór piękne, tają przy sobie szkaradne kolce! —
„Nie dziwić się dziecku! I my bywamy często starymi dziećmi! Każda uciecha ma swoje kolce jak róża, a my oburącz chwytamy się uciech, nie patrząc na ich kolce. Oto ten tańcem, oto pijaństwem, tamten szulerstwem lub czym gorszym rujnuje się do szczętu. A gdy skutki bolesne wynikną z uciech, płacze i narzeka, podobnie temu malcowi. Niechże nas piękne różę nie łudzą, mają one swe kolec! – Dał nam Bóg rozum, żeby nim pomierzać nasze postępowanie, a nie lecieć ślepo za namiętnością!”
Pewnego ślicznego poranku w niedzielę, po kilku dniach dżdżystych weszła Marianna do sadu z ojcem, i znalazła pierwszę lilię rozwiniętą; a jej białość w promieniach wschodzącego słońca cudnie połyskiwała. – Współmieszkańcy nie znali tego nadobnego kwiatu, i na opis jego piękności oświadczyli życzenie widzenia onegoż, przeto gdy się pora nadarzyła zadowolenia ich życzeń, zawezwała ich Marianna do ogrodu. Ciekawi wszyscy zeszli się i podziwiali nadobny kwiat.
Gburka mówiła: „Jaka to świętna białość tego kwiatka, – jaka czysta i bez najmiejszej plamki.” —
„Tak jest, odrzekł Jakub, o, dałby to Bóg! żeby tak umysł człowieka był czysty i nieskalany! – Bóg i jego Aniołowie cieszyliby się z tego, bo ludzie czystego serca Boga oglądać będą, powiedział Pan Jezus!” —
„Jak to ten kwiat prosto, bez wszelkiego pochylenia się ku ziemi, wznosi się ku Niebu!” dodał gbur.
„Właśnie jak gdyby palcem wskazywał nam Niebo, dodał Jakub. – Życzyłbym, żeby lilię każdy miał przy swoim domu. My, ludzie wiejscy, grzebiemy z powołania naszego największą część roku w ziemi, a dlatego zapominamy łatwo o niebie; jakby to było korzystnie, żeby ten kwiat wpadając nam pod oko, przestrzegał nas, że przy naszych ziemskich zatrudnieniach i pracach w górę nasz umysł wznosić, a coś lepszego i trwalszego, jak nam ziemia dać może, szukać powinniśmy. – Wszystkie rośliny, nawet najdelikatniejsza trawka pnie się do góry, a co jest z siebie słabe, żeby siłą własną wznosiło się w górę, to używa silniejszych sąsiadów jak podpory, a przecież dąży ku niebu. Tak czyni oto ten chmiel, tak owe szable69, co je potyczyliście. – Źle by to było, żeby tylko człowiek, to na obraz boży uczynione stworzenie, dało się powstydzać roślinom; żeby jego myśli, życzenia i nadzieje tylko po ziemi zawsze się czołgać miały.”
Gdy raz Jakub na świeżej roli sadził rośliny, a Marianna pełła na zagonach, odezwał się do niej ojciec: „Te dwa zatrudnienia, sadzenie i pielenie, powinny, moja córko, być zatrudnieniami całego naszego życia. Nasze serce jest także ogrodem, który nam Bóg powierzył. Trzeba nam być starannymi, ażeby coraz co dobrego tam wsadzić, a wypuszczające chwasty wyrywać, jenaczej70 ten ogródek zdziczeje. Ale kto te zatrudnienia należycie wykona i prosi Boga, od którego wszelki wzrost pochodzi, o jego błogosławieństwo, ten w duszy swej zbuduje sobie najśliczniejszy ogródek, – istotny raj na ziemi.”
Tak to przy pracy ziemskiej krasili sobie życie pięknymi i budującymi ducha uwagami. Nie znali nudnych chwil, ani owej zwykłej przy trudnych pracach niecierpliwości. Przez trzy lata swobody zapomnieli o dawnym swoim nieszczęściu; lecz gdy jesień rozpoczęła czwarty rok ich pobytu w Jodlinie, gdy drzewa traciły liść, zimno poczęło stopniowo wzmagać się, rośliny w ogródku udały się na zimowy spoczynek i nie potrzebowały ludzkiej pomocy, począł i Jakub opadać na siłach ciała i umysłu. Starał się w prawdzie ukrywać przed córką swe położenie, ale troskliwa córka, która na ojca przywykła wielką dawać baczność, zrozumiała jego odmianę, choćby tylko z tych uwag, które on nad każdym umiał dawać przedmiotem. Kiedy te dawniej zwykle bywały jędrne i czasem wesołe, teraz nabierały coraz większej posępności; co ją niemało obchodziło. —
Już w jesieni znalazła jeszcze Marianna rozkwitłą różę, która się za swymi towarzyszkami spóźniła, gdy ją zrywała, opadły listeczki i leżały rozsypane na ziemi. „Otóż to obraz człowieka! mówił przytomny71 ojciec. – W młodości możemy się przyrównać do świeżej rozwiniętej róży; ale z czasem więdniemy jak ona; krótki czas bawiemy oczy ludzkie, a potem opadamy i gnijemy jak ona. Nie bądź, moje dziecko, dumną z piękności i zgrabności twego ciała, bo to wszystko przemija i niszczeje; bądź nierównie staranniejszą o piękność ducha, o cnotę, bo ta ozdoba nie więdnieje72, nie niknie nigdy!” Zbierał pod wieczór stojąc na drabinie Jakub z drzewa jabłka i podawał je Mariannie, która składała je ostrożnie w koszyk; a że nie zwykł był żadnej opuszczać okoliczności, żeby coś nauczającego nie powiedzieć, więc i tu rzekł do córki: „Jak to jesienny wiatr okropnie po rżysku przewiewa i igra ze zżółkłymi liśćmi, jako i z mymi zsiwiałymi włosami! – Tak to, Marychno, moja jesień już się znalazła – i twoja też kiedyś nadejdzie! – Starajże się w twoim życiu, abyś jak ta jabłoń obfitowała w owoce, a Pan cieszył się z onego!”
Gdy Marianna rzucała w ziemię siew, nadmienił ojciec: „Tak to i nas kiedyś, moja córko, włożą w ziemię; ale nie troszczmy się; jak te nasionka po niejakim przeciągu czasu, puszczą kiełki, ożyją i kwiat wydadzą, tak i my kiedyś ożyjemy i powstaniemy z ziemi. Pamiętaj o tym, córko, gdy mię kiedyś pogrzebią. Kwiat, który pewnie na moim posadzisz grobie, niech ci zwiastuje obraz zmartwychwstania i nieśmiertelności.”
Marianna spojrzała na ojca, a dwie krople łez stanęły w jej oczach; – przeczucie śmierci ojca przeraziło ją.