Kitabı oku: «Koszyk kwiatów», sayfa 7

Yazı tipi:

Rozdział XXI. Co tu więcej jeszcze zdarzyło się

Hrabia dotrzymał danego starym gburom słowa, przysłał bowiem po nich i ich sprzęty wozy z Eichburga. Przy pożegnaniu z rodzicami płakał syn serdecznie; ale synowa, która z utęsknieniem liczyła godziny odjazdu, wielce się stąd cieszyła, iż się raz starych z domu pozbędzie; lubo jej radość zasępiło pismo hrabiego, w którym uwiadomiał, że otrzymanie, które sobie zapisem zastrzegli rodzice, co kwartał w pieniądzach płacić mają do najbliższej kasy krajowej, a ta prześle tę płacę starym; w przypadku nieregularności nastąpi egzekucja. – To synowę mocno zmartwiło, bo sądziła, że z przeniesieniem starych ustanie obowiązek utrzymania onych, a tu inaczej; a potem przez pośrodek rządu trzeba było dać i regularnie, i wszystko, gdy tymczasem wprost dało się z rodzicami różnie zrobić.

Starzy wyjechali na drugi dzień z rana wśród szczerych i rzewnych pożegnań syna a dąsów synowej. Tej niegodziwej kobiecie dał Pan Bóg z czasem przestrogę, bo jej tak poszło, jak zwykle idzie chciwcom. Pożyczyła ona była pewnemu kupcowi pieniędzy na duży czynsz: dziesięć od sta. Nie brała czynszu rocznie, lecz zbijała go w kapitał, a tak rósł czynsz od czynszu i kapitał się zwiększał. Cieszyła się takim panoszeniem i często liczyła mężowi, jak w dziesięć lat wielką w ten sposób zgromadzi sumę. Ale że to powiedział Pan Jezus, iż kto z nim nie zbiera, ten rozprasza, więc i te lichwiarskie rachuby na nic wyszły: kupiec zrobił bankrut, a kapitał z procentami przepadł. Odtąd jak się o tym dowiedziała, nie miała żadnej spokojności we dnie i w nocy; dnie całe biegała po sądach, po rzecznikach, a po długim kłopocie i umartwieniu, zamiast spodziewanych tysięcy, ledwie paręset wydostała; i to jej tak dokuczyło, iż sobie życie całkiem obrzydziła. Wreszcie wpadła w chorobę; a gdy jej mąż radził lekarza, odrzekła z gniewem: „A cóż on pomógł staremu Jakubowi? – Lepiej się zna na chorobach kat, tego mi sprowadź.” – I to radziło skąpstwo, bo spodziewała się, że kata usługę za parę złotych mieć może, gdy lekarz kosztowałby kilka talarów. Oparł się temu mąż i, poradziwszy się doktora, przyniósł flaszkę medycyny, ale ona tę wyrzuciła za okno, a użyła lekarstwa katowskiego, które zgubiło prawda febrę, ale sprowadziło suchoty.

W czasie choroby odwiedzał ją proboszcz z Erlenbrun kilkakrotnie i widząc, że dogorywa, mawiał o nikczemności rzeczy doczesnych, o potrzebie zapewnienia sobie zbawienia przez nawrócenie do Boga, pogardzeniu znikomych zysków i zamiłowaniu Boga i przykazań Jego. To ją nudziło: „Co on sobie myśli z tymi perorami? – Kupcowi, co nas oszukał, żeby tak prawił, pochwaliłabym, bo to oszukaniec; ale jać taką łotrzyną przecie nie jestem. Dopókąd mogłam się włóczyć, chodziłam do kościoła, modlitwy i inne obrządki religii pełniłam; pracowałam, oszczędzałam, grosza na psią nie wydałam; czegóż trzeba więcej? – Wszakże zachowałam się jak wzorowa gospodyni; a on mi tu prawi o nawróceniu! – Nic innego, tylko musieli mu starzy głowę nabechtać.”

W takim zaślepieniu trzeba było proboszczowi mówić jaśniej i dobitniej: że kocha pieniądze, bo dla ich zguby zmartwieniem życie sobie ukróca; że jest złośnicą i o tyle co kłóci się z mężem, że ten spokojnej godzinki nie ma; że to skąpstwo i ta złość była powodem, iż poczciwą dziewczynę wygnała z domu, że i starzy, chroniąc się przed jej zjadliwością, swoję lubę własność, gdzie się schowali i wzrośli, opuścić z ciężkim sercem musieli; że przez lichwę, którą się zbogacić chciała, splamiła ducha chrześcijańskiego i ściągnęła na się karę bożą, stratę własnego zarobku i chorobę. Że przy tym niedostatku miłości Boga i bliźnich, wszystkie jej pobożności nic nie znaczą, bo prawa pobożność nie na samych paciorkach się zasadza, jak to powiedział Pan Jezus: „Nie każdy, kto mówi: Panie! Panie! wnijdzie107 do Królestwa Bożego; lecz ten, co pełni wolę Boga, ten wnijdzie do Królestwa Bożego!”

Nie dała skończyć, lecz poczęła szlochać, nie z żalu, lecz z oburzenia na mówiącego: „Ach! ja jestem najnieszczęśliwszą na świecie kobietą! Nikt mię cierpieć nie może! – a to najgorzej mi dokucza; że i mój pasterz uwziął się na mnie! – A cóżem ja to waćpanu zrobiła złego, że mię tak nienawidzisz i tak mnie krzywdzisz?” —

Cóż tu było więcej robić? – „Jak to jest źle – odrzekł proboszcz – kiedy serce człowieka przylgnie do doczesności! – niepodobna mu wznieść go ku niebu. Prawda, co powiedział Zbawiciel: łatwiej wielbłądowi przedostać się przez ucho igły, jak bogaczowi wejść do nieba. – Gdzie twój skarb, tam i serce twoje! – Jak się to ludzie wielce mylą, gdy myślą, że majątek ich uszczęśliwi! – Przy twoim gospodarstwie i pieniądzach miałażeś ty aby kiedy prawdziwą szczęśliwą godzinę? – Zawsze w pracy, aby mieć; zawsze w kłopocie, aby nie stracić! Doznajesz teraz smutku, gdy ci wszystko niknie! – Obyś ty była mniej przywiązaną do tej znikomości, pewnie by cię teraz znikająca nie tak martwiła! – Obyś ty w Bogu całe twe uszczęśliwienie pokładała była – byłoby ci obecnie lekko i swobodnie, bo On by cię, ten cel serca kochającego, nie opuścił!”

Zaręczywszy, że to wszystko mówi, nie żeby ją zmartwić, lecz do uznania swego obłąkania doprowadzić, pożegnał chorą i odszedł. – Gburka męczyła się jeszcze kilka tygodni, żałując sobie niejednego, co by jej ulżyć mogło. Wreszcie gdy czuła bliski zgon, poprosiła proboszcza – przyjęła ze łzami święte sakramenta – i umarła właśnie w połowie wieku życia ludzkiego, jako ofiara chciwości i oczywisty dowód, że szczęśliwość człowieka nie w posiadaniu doczesności leży.

Rozdział XXII. Smutne zdarzenie

Hrabiostwo, wyjechawszy do stolicy państwa, wzięli Mariannę z sobą. Pewnego poranku przyszedł do mieszkania ich kapłan, którego głowa dobrze posiwiała, i kazał się poprowadzić do Marianny, zapewniając, iż ma z nią coś ważnego mówić. Pewna chora osoba, bliską będąc śmierci, chce z nią mówić, zapewniając, że bez tego spokojnie umierać nie będzie mogła; kto jest tą osobą, zechce się Marianna sama przekonać. – Wezwanie takowe zadziwiało Mariannę i zapytała o radę w tej mierze hrabinę, ta że znała tego kapłana ze strony zalecającej go, radziła Mariannie iść za wezwaniem. – Na żądanie kapłana, towarzyszył jej stary sługa Antoni.

Szli długo, aż w sam koniec miasta, gdzie w odległej ciasnej uliczce stanęli przed domom posępnej postaci, weszli weń po pięciu wschodach108, a kapłan wskazał na drzwiska połachane i dodał: „Nim wejdziesz, przydadzą się parę kropel tej wódki” – i polał jej na chustkę melisowego spirytusu.

Nad izbę, do której weszli, nic smutniejszego nie było: ciemne okienko, pozalepiane papierem, łóżko ubożuchne, złamany stołek, dzbanek na pół stłuczony z wodą, składały sprzęta109; postać leżącej w tej izbie osoby była odrażająca. Mariannie zdało się, że widzi trupiokost110, odzywający się chrapliwym głosem i wyciągający do niej z ciała opadłą rękę. Przelękła się i tyle z mowy podziemnym o jej uszy obijającym się głosem, wyrozumiała, że to jest owa Jutka, co na dworze w Eichburgu tak pięknie jak kwitnąca róża wyglądała.

Nieszczęśliwa dowiedziała się od kapłana, że Marianna jest z państwem w stolicy, prosiła go przeto, aby ją sprowadził w zamiarze przeproszenia za wyrządzonę krzywdę w procesie o ów wiadomy sygnet. Nazwiska swego nie powiedziała wprzód, bo sądziła, iżby skrzywdzona przez nią Marianna, wiedząc, kto jej żąda, nie byłaby do niej przyszła. Dobroduszna Marychna, zalana łzami na ten bolesny widok, zapewniła chorą, że już dawno o wszystkim zapomniała i darowała, a obecnie tylko politowanie czuje; w dowód tego chciała chorą uściskać i ucałować; ale ksiądz odsunął ją od łóżka i rzekł: „Dla Boga! Nie czyń tego! Bo to choroba zaraźliwa!” – Na zapytanie: „Cóż to przecież za choroba, której chronić się każesz?” – spuścił oczy i milczał. – To milczenie przerwała chora, wzywając, aby dla przestrogi odpowiedział na pytanie.

Z politowaniem spojrzawszy na Mariannę, tak kapłan zadowolił żądanie Jutki: „Choroba ta, moja panno, jest skutkiem szkaradnych zbytków. Tak to lubieżność zbezecnić najpiękniejszą postać, i sprowadzić najokropniejszą śmierć zdoła! Jesteś, moje dziecko, młoda i niedoświadczona, zdarzy ci się pewnie, że cię nazwą piękną, będą ci schlebiać; nie wierz! Bo to są pajęczynki, które rozpościerają straszne pająki, aby schwytać głupie muszki i zabić! – Muszka wrzeszczy i usiłuje wydobyć się z sieci, ale na próżno; a pająk się cieszy! Tak i ci fałszywi schlebcy drwić będą z ciebie, gdy cię nieszczęśliwą uczynią. Gdzież są dziś ci, co tej nieszczęśliwej oświadczali swą przyjaźń? Oto dają jej z głodu umierać! – Napatrzysz się wiele złych przykładów, nasłuchasz, jak grzech będą usprawiedliwiać; nie ufaj im! Wierz, co boskie przykazanie szóste i dziewiąte mówi, bo to dał Bóg, żeby odwrócić człowieka od nieszczęścia doczesnego i wiecznego! – Pamiętaj na to, co tu dziś widzisz! Widzisz, mówię, do czego to grzech doprowadza! A pamięć na tę nędzę odstraszyć cię zdoła od myśli brudnych. – O, gdyby można było sprowadzić tu wszystkie miasta tego dziewice, aby im dla przestrogi wskazać tę nędzną ofiarę lubieżności! – Obym ja tu mógł sprowadzić wszystkich tych łotrów, co pod maską przyjaźni i miłości zgubili i do tej nędzy przyprowadzili to biedne dziewczę! Niechby widzieli: że gorsi są od zbójców! – Nas, księży, nazywają oni tetrykami psującymi rozkosz, jakiej świat młody używać może; ale uciecha, która do tak opłakanego prowadzi końca, czyż może być zachwalaną? Biada temu, kto tak podłą zachwala rozkosz!” —

Jutka, już dawniej gdy z państwem bywała w stolicy, zadała się z niegodziwymi mężczyznami. – Gdy ją państwo oddalili ze służby, wróciła na łono swoich mniemanych przyjaciół, żyła czas jakiś w rozkoszy, ubierała się wspaniale, aż z czasem zarwała choroby. Ani ją pies potem nie opytał, ubiory swe, które składały cały jej majątek, ledwo za dziesiąty grosz sprzedała, a gdy i tego nie stało, gdy i miłosierdzie rzadko podało wsparcie, opuszczona, bez pociechy, żyć była zmuszona w nędzy. Wszystko to ona ze łzami szczerze wyznała.

„Ach! – mówiła – jestem ja wielką grzesznicą, los mój stokrotnie zasłużyłam! – Kiedym o Bogu przestała myśleć, nie chciała słuchać przestróg, na głos sumienia nie uważała, nic nie miłowała prócz strojenia się, pochlebstw i rozkoszy; wtenczas położyłam niecne początki niniejszego mego nieszczęścia! – Oby przecież na tym się skończyło, a darował mi Bóg zasłużone kary życia przyszłego. – Darowałaś mi, Marychno, krzywdę ci wyrządzoną, mam nadzieję, że i miłosierny Bóg takoż mi grzechy odpuści!”

Co mogła, dała chorej Marianna, a wróciwszy do domu, nie mogła jeść, bo zawsze jej stał przed oczami widok Jutki i napełniał ją obrzydzeniem. – Wspomniała sobie wszystko, co jej nieboszczyk ojciec w podobnej mawiał materii, i wielbiła jego nauki, utwierdzając ducha swego w cnocie! —

Że sama nie mogła dać Jutce dostarczającego wsparcia, przyczyniła się za nią do hrabiny, która posyłała lekarza, żywność i zresztą wszystko, co chorej służyło ku wygodzie. Wszystko to niewiele pomogło, bo po wycierpianych okropnych bólach, po nieznośnym smrodzie, który każdego od jej łóżka odpędzał, umarła Jutka mając 23 lat życia.

Rozdział XXIII. Zdarzenie radosne

Na wiosnę opuściło państwo stolicę, aby w dobrach swoich Eichburgu użyć wiosennego powietrza, Marianna siedziała w powozie obok Emilii; gdy się zbliżali do celu, a ona pod zachód słońca spostrzegła kościół, zamek i własną chatkę, nie mogła się wstrzymać od łez i gdy ją o przyczynę pytano, odrzekła: „Mój Boże! Wówczas, gdym z biednym moim ojcem stąd wychodziła, mogłamże myśleć, że tak jak dziś wracać będę? – Jakże to cudownie Bóg wszystkim rządzi! Jak On jest dobrym!” —

Gdy zajechali przed zamek, wszyscy urzędnicy i słudzy stali gotowi na przyjęcie swego państwa. I Mariannę przywitali radośnie, ciesząc się, że jej niewinność tak dobrotliwie Bóg wyjawił. – Stary Amtman wziął ją prawdziwie z ojcowskim uniesieniem za rękę, prosił o wybaczenie, iż z nią surowo postąpił, zapewniając, że gdy zawinił, chce też uchybienie wynagrodzić.

Mariannę zbudziło słońce bardzo wcześnie, ubrawszy się pobiegła do swej chatki, z którą tak wiele łączyło się wspomnień; każdy, kto ją spotkał, cieszył się z jej szczęśliwego powrotu, a starzy gospodarze, obecnie dzierżyciele jej chatki, spostrzegłszy idącą, wyszli naprzeciw niej, dziękując jej za to, że przez nią teraz swobodnie sobie żyją.

„Niegdyś, kiedyś była bez przytułku, przyjęliśmy cię, a ty nawzajem, gdyśmy smutne prowadzili życie, dałaś nam swobodę! Prawda to, mówili, że dobrze być ludzkim i miłosiernym, bo nie wiedzieć jak może człowiek przyjść w położenie liche i potrzebować miłosierdzia i ludzkości. A lubośmy wtenczas nie czynili usługi w chęci zyskania nagrody, to przecież ziściło się słowo boże: bądźcie miłosiernymi, a dostąpicie miłosierdzia!”

Marianna zwiedziła wszystkie kąty domu, stajni, sadu, a wszędzie stanął jej na myśli dobry jej ojciec, wszędzie odnowiło jej się jakieś zajście i wzbudziło uczucia tkliwe. Każde drzewko, które sadził jej ojciec, witała jak dawnego znajomego, a stanąwszy przy jednej, okrytej kwiatem jabłoni, odrzekła: „Jak to krótką jest bytność człowieka na ziemi! Schodzi człek z tego świata, drzewa i krzaki przeżyją go!”

Siadła w altanie, w której tyle przyjemnych z ojcem spędziła godzin; stąd widok na sadek, po którym uwijającego się ojca zdawało jej się widzieć; uroniła łzę, którą utłumiła tą pocieszającą myślą, że obecnie używa korzyści prac życia teraźniejszego w Niebie. – Takie wspomnienia były jej przyjemne i często przychodziła odświeżać sobie oneż.

Właśnie siedziała z Emilią przy stoliku zatrudniona szyciem, gdy wszedł Amtman, choć to w dzień powszedni, ubrany odświętnie. Spojrzały po sobie, właśnie z zapytaniem, co by to znaczyło. – Gdy on, oddawszy uszanowanie hrabiance, oświadczył, że z Marianną ma cóś ważnego mówić: „Syn mój Fryderyk – mówił – który z łaski hrabiego jest mi dany do pomocy a to z obietnicą, że będzie moim w urzędzie następcą, oświadczył mi wczoraj: że z powodu szlachetnego serca i pięknych przymiotów, spodobał sobie pannę Mariannę i że sądzić siebie będzie szczęśliwym, jeśli jej rękę w małżeństwo osiągnie. Jako dobry syn wprzód, zanim pannie swe skłonności oświadczy, powierzył je ojcu i prosił o zezwolenie. Z wielką radością przyjąłem oświadczenie syna i zobowiązałem się prosić panny o rękę dla niego. – Co właśnie tym chętniej czynię, że uspokoję moje tak często strofujące mię sumienie, z powodu ubliżenia, którem jak ostry sędzia wyrządził. Spodziewa się, że panna Marianna nie przypisze to synowi, co ojciec przez gorliwość w swoim urzędowaniu zawinił.” – Zamilkł i czekał na odpowiedź.

Marianna, zadziwiona tym przedstawieniem, nie wiedziała co odpowiedzieć, raz po raz rumieniła się. Syn Amtmana był to młodzieniec dobrych obyczajów, nauki swe skończył na uniwersytecie, a w biurze ojcowskim pracując, zebrał sobie wiele biegłości pod doświadczonym ojcem; postawa jego piękna, wzięcie ujmujące. Pod bytność Marianny w Eichburgu widywał ją często na dworze i towarzyszył w pańskim sadzie na przechadzkach po obiedzie, okazując jej szczególne uszanowanie. Ona domyślała się, co to miało znaczyć, i przeszła jej czasami myśl, iżby z nim szczęśliwie żyć mogła; ale odrzucała takowe myśli, sądząc, iż są zanadto górne; i unikała przechadzek po sadzie. Było to bardzo roztropnie, bo zapobiegła wzrostowi skłonności, która by ją niepokoiła była. Chociaż więc oświadczenie trafiło w jej myśl, nie mogła się przecież nagle, bez rozwagi wyrazić; odrzekła przeto z nieśmiałością, że ilekolwiek czuje się być uwzględnioną oświadczeniem pana Amtmana, prosi przecież o czas do zastanowienia się nad tą rzeczą, zwłaszcza że powinna poradzić się swoich dobroczyńców, którzy zajmują względem niej miejsce rodziców.

Ta odpowiedź zadowoliła Amtmana, ile niewątpiącego, że hrabia i z małżonką nie tylko się skłonią do życzenia jego, ale owszem takowe poprzeć nie zaniedbają. Za świeża przeto udał się do państwa i rzecz im przedstawił.

Hrabia, wysłuchawszy Amtmana, odrzekł: „Mój szanowny Amtmanie, zwiastujesz nam rzeczywiście bardzo pocieszającą nowinę! – Ja i moja żona zauważaliśmy między sobą, że z twego syna i Marianny byłoby bardzo dobre stadło; aleśmy to nasze zdanie zachowali u siebie z obawy, aby naszego życzenia nie wzięto za jakiś rodzaj rozkazu, w przekonaniu, że małżeństwa powinny być z wszelką wolnością, bez obcego wpływu zawierane. Gdy teraz życzenie nasze uiszczacie, jest to nam tym milej, iżeśmy się w to nie wmieszali.”

Hrabina zaś tak mówiła: „Z całego serca życzę ci, panie Amtman, szczęścia; w Mariannie będziesz miał najgodniejszą córkę, a syn najgodniejszą żonę! – Marianna wychowana jest w szkole cierpień, a to jest najlepsza szkoła dla ludzi; bo tam najdzielniej otrze i oszlifuje się szorstkość charakteru, i ogładzą się przywary, od których nikt wolen nie jest. – Wychowanie jej nie jest zwichnięte pieszczeniem, ani pochlebstwami; – jest to jedna z najskromniejszych osób, bez pretensji, bez chęci występowania; grzeczna, roztropna, a co najważniejsza: gruntownie pobożna. – Od młodości przyzwyczajana do pracowitości, zarządzała sama domem ojca swego, a jak była w tym porządną i staranną o chędostwo, każdy to widział, spodziewać się, że będzie i teraz dobrą gospodynią. Co do wzięcia się towarzyskiego, korzystała dużo pod naszą bytność w stolicy; w niej piękność z niewinnością ściśle złączona; zgoła jest to we wszystkich względach wzorowa dziewczyna, i jestem pewną, że syn pański będzie z nią szczęśliwym. Z mej strony z wielką chęcią przyłożę się do tego związku, przekonana, że Marianna nie będzie jemu sprzeczną! – O, i darowany jej sygnet zda się do czegoś! – będzie pierścionkiem ślubnym, a wyprawę biorę na siebie.”

Ślub nastąpił z taką okazałością, jakiej w Eichburgu jeszcze nie widziano. Cała familia hrabiów stanęła o naznaczonej godzinie ślubu w kościele, który już napełniony ludem z całego hrabstwa zebranym, bo to było coś szczególnego, że uboga dziewczyna, która niegdyś więzieniem i wygnaniem niewinnie skaraną była, obecnie uczczoną według zasług została.

Emilia towarzyszyła swej przyjaciółce do kościoła; nie była bowiem dumną, a przeto sądziła, iż sobie nie ubliża przez społeczeństwo z nierównie niższą stanem od siebie; owszem zyskała na szacunku i miłości u ludu, który był świadkiem jej ludzkości i uprzejmości.

Marianna w wieńcu z białych i czerwonych róż, w błękitnej sukni, z wypogodzoną twarzą, która swą krasą przewyższała róże, jak anioł skromna, stała obok nadobnego oblubieńca swego przed ołtarzem. – Wszystkich oczy na nich zwrócone były.

Stary Antoni stał z boku przy ołtarzu, a zapatrując się na tak piękną oblubienicę, pomyślał sobie: „Jaka to wielka różnica między tą, a ową Jutką? Trzeba by, żeby wszystkie tu przytomne dziewczyny mogły obie te figurki porównać, aby pojęły, dokąd te dwie drogi, na których obie postępowały, prowadzą. Tamta łotrzyca najokropniej skończyła; ta oto jak świetnego stopnia doszła drogą cnoty!”

Proboszcz z Erlenbrun, w którego parafii żyła wygnana Marianna, a który na jej ślub zaproszony przyjechał, prawił przy ślubie bardzo pięknie: przedstawił krótko historię Marianny i jej ojca, i wielbił opatrzność boską, która nas ludzi na świecie przez cierpienia wykształca, od zabłąkań strzeże; ćwiczy w pobożności, ufności, cierpliwości i pokorze; usposobił do szczęśliwości na ziemi nam przeznaczonej; a co najważniejsza, sposobi do Nieba, podając sposobność do zasługi. – Napominał rodziców, aby dzieci swe w bojaźni bożej, miłości, cnoty, nienawiści występku wychowywali, bo to spuścizna najlepsza i najtrwalsza, jaką im pozostawić mogą. Mówił do dzieci, aby pobożnie żyli, rodzicom byli posłuszni, niewinność nieskażoną dochowali, i boskie przykazania wiernie pełnili, bo te są właśnie wskazówką, czego się strzec, a co czynić, żeby być zbawionym.

Uczta dana była w sali zamkowej; – zamiast zastaw srebrnych, które zwykle stół zdobiły, stał w śrzodku111 koszyk kwiatów. Emilia ozdobiła go świeżymi kwiatami i tam go na pociechę gości jako symbol, tak znakomitą w tej historii grający rolę, postawiła.

„Piękna to myśl tego, kto ozdobił stół tym koszykiem – rzekł proboszcz z Erlenbrun – więcej on bowiem zdobi, jak złoto i srebro! – Same te śliczne kwiaty wprowadzają na myśl o Bogu, jak dobrym jest dla człowieka, gdy go nie tylko służącymi do potrzeby, ale nawet do wygody i rozweselenia opatruje przedmiotami; – a koszyk ten wspomina opatrzność boską, która i mało znaczących rzeczy umie użyć do naszego uszczęśliwienia. – Mnie się zdaje, że ten powinien być zachowany w familii, na pamiątkę dobroci Boga, i aby powodował do tych wzniosłych wspomnień.”

107.wnijść (daw.) – wejść. [przypis edytorski]
108.wschody – tu daw.: schody. [przypis edytorski]
109.sprzęta – dziś popr. forma B. lm: sprzęty. [przypis edytorski]
110.trupiokost – kościotrup. [przypis edytorski]
111.śrzodek (daw. a. gw.) – środek. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
120 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre