Kitabı oku: «Janulka, córka Fizdejki», sayfa 3
AKT DRUGI
Ponury wieczór jesienny zapada. Wnętrze dziewiczego, świerkowego lasu. Gdzieniegdzie sczerwieniała jarzębina prześwieca w gęstwie ciemnozielonej. Olbrzymie drzewa. Potworne mchy i grzyby: białe, żółte i czerwone. Na lewo, blisko rampy, stoi równolegle do niej szałas fantastyczny. Szerokie drzwi otwarte. Wewnątrz pali się ogień. Od czasu do czasu dym bucha i wychodzi przez dach. We drzwiach na wysokim progu siedzi Naczelnik Seansów, Der Zipfel. Na prawo na ściętym pniu siedzi Fizdejko, ubrany jako Starzec Leśny. Na głowie korona z gałązek. Długa siwa broda. Szata biała z seledynem. Przy nim przebiera jagody w przetaku Janulka, ubrana jak Boginka Leśna. Dwa Potwory stoją na swoich podstawach na prawo.24
FIZDEJKO
Tak więc udało mi się odwlec katastrofę na czas pewien. Trudno zdziecinniałemu – powiem otwarcie – zidiociałemu prawie starcowi przekroczyć nagle takie granice, przejrzeć takie perspektywy.
JANULKA
A ja myślę, że ta nasza ucieczka w przededniu koronacji była przez nich samych planowo obmyślona jako jeden z punktów programu. To sugestia Der Zipfla.
FIZDEJKO
Nie wiem. W głowie mi się mąci. Nie piję już nic od tygodnia. Chcę tylko spokoju. A mam przeczucie, że ktoś tu nas dziś odwiedzi: człowiek, banda cała, zwierzę jakieś czy duch – wszystko jedno – ale ktoś przyjdzie i od tego wieczoru zależy wszystko inne.
DER ZIPFEL
Do diabła, stary kniaziu, z tą całą świadomą kompozycją życia! Prawda? Lepsze jest istnienie w małym, opuszczonym domku.
FIZDEJKO
O tak! Dziwnym jest to, że najdziksze historie są udziałem tych, którzy najwięcej pragną spokoju. A jednak, jednak ciągle mnie niepokoi przeczucie, że mam coś jeszcze do zrobienia. A może mi się tylko wydaje – tak z przyzwyczajenia.
JANULKA
Czy wiesz, papo, że Mistrza zastałam w ten pamiętny wieczór płaczącego jak dziecko przy śmiertelnym łożu mojej matki. Był potem nieczuły na nic prócz pewnych moich sugestii erotycznych, którymi oplątałam go na zimno, z całą świadomością. Wydobyłam z niego wszystko na wierzch. Mówił mi rzeczy tak dziwne, że zdawało mi się, iż lecę w jakąś małą dziurkę bez dna, że patrzę w oczy samej Nicości, pozbawione zupełnie wyrazu.
POTWÓR I
On ma chwile strasznego sentymentalizmu, jak każdy zresztą prawdziwy siłacz duchowy i komediant. Ale to nie są tak zwane realne uczucia.
POTWÓR II
Musisz mu pomóc w chwilach tych, Janulko, a nie być dlań obcą i daleką. Kochaj w nim na zimno iskrę nieświadomości, która jest naciągnięciem sprężyn tego mózgu – opętanego samym sobą, potwora nadludzkiej wprost przenikliwości co do dziejów świata.
JANULKA
smutnie
Może go nigdy już nie zobaczę? Nie przebaczyłabym ci tego, mój papusiu. Jedyny błędny rycerz na całym widnokręgu świata.
POTWÓR I
Zobaczysz go, zobaczysz na pewno – ale we wklęsłym zwierciadle twej własnej pustki, jako rzut odniesiony do urojonych spółrzędnych Der Zipfla – raczej sam urojony układ odniesienia.
FIZDEJKO
Nie męczcie nas choć tutaj. Tajemnica naszego przyjazdu do tej leśniczówki zadręcza mnie formalnie aż do nudności. Chcę dziś, jak nigdy dotąd, uwierzyć w materializm dziejowy i ani rusz nie mogę.
POTWÓR I
Wspomnij ostatnią koronę świata, ostatnią zamkniętą kulturę, ostatnią myśl na przełęczy, z której ludzkość – och, przepraszam: wszystko jedno co – stoczy się pod swój własny wóz, jadący na hamulcach z niezmierzonej góry niebytu.
POTWÓR II
Wspomnij na wcielenie wszystkich erotycznych mitów w duszy biednej Janulki. Jesteście jedyni, jak i on: Mistrz. Przez Der Zipfla on dosięgnie was nawet na dnie śmierci.
FIZDEJKO
Ja nie mam siły nawet na samobójstwo, a umęczony jestem samym sobą aż do zdechnięcia. I mimo to czuję się młodzieńcem, który może się nawet zakochać.
Daleki dźwięk rogu.
POTWÓR I
To on. Znalazł nas.
DER ZIPFEL
wstając
Nareszcie rozpocznie się seans. Jesteście wszyscy duchami. Pamiętajcie o tym dobrze.
Dźwięk rogu dużo bliżej.
FIZDEJKO
A więc i tego mi nie oszczędzono! Ja, który całe życie brzydziłem się spirytyzmem, ja, który nie wierząc w duchy, stworzyłem najidiotyczniejszą w świecie biologiczną teorię ciał astralnych – ja mam być duchem na seansie!
Zakrywa twarz rękami.
Co za upokorzenie!
JANULKA
Dopiero teraz dowiemy się, kim naprawdę jesteśmy. Ja niewiele wiem o życiu, ale myślę, że można przeżyć je całe nie znając siebie zupełnie. Chyba że zajdzie jakiś fakt demaskujący. Jeśli on znajdzie nas aż tu, przeznaczenie nasze będzie jasne. Musimy stoczyć się aż na samo dno, jak kamień, kiedy puszczony ze szczytu stacza się w dolinę.
Dźwięk rogu tuż ża drzewami na prawo i trzask łamanych gałęzi. Wbiega Mistrz, ubrany jak do polowania. Na ramiona narzucony ma biały płaszcz, jak w akcie I. Za nim w strojach myśliwskich: v. Plasewitz, księstwo de la Tréfouille i Glissander, dalej dwunastu Bojarów w kożuchach. Przelatują wszyscy na lewo nie widząc nikogo i skupiają się przy drzwiach szałasu.
MISTRZ
do Der Zipfla
Gotowe, naczelniku?
DER ZIPFEL
Tak jest, panie hrabio. Nie żyją wszyscy na pewno. Możemy rozpocząć seans natychmiast.
Wszyscy włażą do szałasu i siadają dookoła ognia. Mistrza widać en face w głębi, oświetlonego żarem od dołu. Der Zipfel staje przy drzwiach wewnątrz, wychyla się i wywołuje duchy.
DER ZIPFEL
uroczyście
Duchu kniazia Fizdejki, ukaż się!
Fizdejko wstaje jak automat i krokiem zahipnotyzowanego podchodzi ku drzwiom szałasu. Postać jego rysuje się ciemno na tle krwawo pałającego wnętrza.
FIZDEJKO
Jestem. Jest to szczyt upokorzenia. Nie ręczę, czy nie udaję ducha na seansie. Ale powiem to, co powiedzieć muszę. Męczę się potwornie niedosytem samego siebie. Chciałbym być wszystkim: objąć cały wszechświat, zdobyć wszelką wiedzę zupełnie sam – po raz pierwszy. Przekleństwo pożartych kultur dławi mnie jak zmora. Chciałbym też być artystą we wszystkich rodzajach sztuki i sam stworzyć wszystko, co tylko było i może być przez wieczność całą w sztukach tych stworzone. Chciałbym być jednocześnie żebrakiem i tym, który rzuca mu z nadmiaru bogactwa marną sztukę złota. Chciałbym żyć własnymi trzewiami i pożreć się do ostatniej kości, a potem rozbłysnąć duchem we wszystkich mgławicach i słońcach nieskończonej, amorficznej przestrzeni.
MISTRZ
Przez najwyższą komplikację do zwierzęcej prawie prostoty i siły – to jest nasza zasada. Będziesz nasycony, duchu Eugeniusza Fizdejki.
Ptasi śmiech Potworów. Fizdejko znika, tzn. zapada się w zapadnię u drzwi szałasu.
DER ZIPFEL
Teraz Janulka. Prędzej. Fluid się wyczerpuje.
Janulka jak automat podchodzi na miejsce Fizdejki, rzucając po drodze przetak.
MISTRZ
Czego chcesz, jedyna moja, ukochana Janulko?
JANULKA
Jestem nieodrodnym tworem papy w kobiecym wcieleniu. Chcę być świętą, nietykalną dla nikogo i dla samej siebie i jednocześnie chcę być rozdarta przez milion uścisków nieznajomych obrzydliwych mężczyzn, którzy by się zarzynali wzajemnie o moje ciało. Chcę być wbita na pal i smagana nahajami przez jakieś spotworniałe od pożądań ludzkie bydlęta i jednocześnie chcę, aby błękitny pocałunek anioła, jak kwiat niedosiężny, spadł w najgłębszą cichą dolinkę mojej dziewczynkowatej duszy. Chcę władać światem poprzez straszliwego tyrana, który by był tylko tchnieniem, aż do czarności purpurowo lśniącej mojej własnej ucieleśnionej w nim żądzy, spiętrzonej w krwawym mięsie pękających od potęgi muskułów, i był jednocześnie cieniem roztrwonionego w Nicości najskrytszego marzenia bez treści, w zmarzniętym na kamień wszecheterze od wieczności po wieczność wymarłego Istnienia. Dosyć, bo pęknę!
DER ZIPFEL
Idź! Ja sam żałuję, że nie jestem twoim kochankiem.
Janulka znika w zapadni u drzwi szałasu.
MISTRZ
wstaje i zbliża się do drzwi
Jakże straszliwie wymagającymi stali się jako duchy! Czy zdołam ich zadowolić – ja, absolutny sceptyk w kwestiach nasycenia w ogóle?
DER ZIPFEL
Stań się pan także duchem, panie hrabio. Mam na to sposób wypróbowany.
MISTRZ
wychodząc z szałasu
Jaki?
DER ZIPFEL
wychodząc za nim
Oto jaki.
Strzela Mistrzowi w pierś z małego rewolweru. Do Bojarów
Może który z książąt odniesie trupa Mistrza za szałas. On musi się przetransformować w samotności.
Dwóch Bojarów niesie Mistrza za szałas, po czym wracają obaj.
v. PLASEWITZ
Wiecie, że jednak intuicja to cudowna rzecz: cokolwiek przyjdzie do łba – wykonać natychmiast. Na intuicję jeden jest tylko środek: policja! Na szczęście w naszym państwie nie jest ona jeszcze dość zorganizowana. Oczywiście mówię o życiu, nie o filozofii. Tam – rolę policji spełnia ten przeklęty system logiki formalnej bez sprzeczności.
Wbijając krótki nóż myśliwski Der Zipflowi w piersi
Masz za wszystkie twoje blagi, stary prestidigitatorze! Uwolnię raz na zawsze twoje pseudoduchy spod wpływu tych niby-fluidów. Podziękuj jeszcze, że nie puściłem na ciebie przed śmiercią depresyjnych gazów, których jestem wynalazcą i fabrykantem.
Teraz dopiero Der Zipfel pada bez jęku i zaraz znika w zapadni przed szałasem.
A to co nowego? Znikł jak kamfora!
Jednocześnie zza szałasu wychodzi Mistrz, a z prawej strony spomiędzy drzew Fizdejko wsparty na Janulce.
Mniejsza o niego. Dobrze, że ci przynajmniej są żywi i zdrowi.
Obciera nóż i chowa do futerału.
MISTRZ
do Fizdejki i Janulki
Słuchajcie, wy tam, dlaczego uciekliście przede mną?
FIZDEJKO
Przebacz, Gottfrydzie! Ja nie wiem, czy to, co mi proponujesz, nie jest ponad siły moje i Janulki. Jeszcze pora wyrzec się wszystkiego.
Z szałasu wychodzą księstwo de la Tréfouille i Glissander, a za nimi dwunastu Bojarów.
MISTRZ
Wstydź się, Eugeniuszu, mamyż się cofnąć nakręciwszy taką maszynę? Mosty spalone. Nie mamy miejsca na tym świecie, chyba tylko w twojej zbydlęconej Litwie. Otoczeni pierścieniem socjalistycznych republik, zginąć musimy, o ile nie stworzymy czegoś diametralnie przeciwnego. Zbydlęcenie nie doszło tam tak wysoko jak u nas. Tam masy wierzą jeszcze w przyszłość. Tu – w naszych oczach – zaczyna się odwrotna fala historii. Ja nawet przestałem uznawać nieodwracalność uspołecznienia, a ty chcesz uciekać? Ale dokąd? A zresztą mam w odwodzie Semitów. Nic nam nie będzie.
FIZDEJKO
Nie wierzę nawet w twoją siłę. To straszne. Mnie samemu brakuje jakiejś odrobiny czegoś – jakiegoś atomu wiary.
JANULKA
wskazując Mistrza
Jemu też czegoś brakuje. On płakał jak dziecko przy trupie mamy. Mówiły mi o tym potwory.
MISTRZ
Ja wam powiem prawdę: ja jestem zwykły, w miarę dobry człowieczek. I wy także jesteście tacy sami. W nas nie ma nic z tego, o czym mówimy. Ja mam gdzieś matkę, którą kocham i która cierpi, uważając mnie za gorszego niż jestem. Ja mam siostrzyczki takie jak ona
wskazuje na Janulkę
– i nic mi do szczęścia nie brakuje. Nawet nie jestem uwodzicielem. Po prostu jestem wielkie nic: lubię sadzić kwiatki, czasem przeczytać jakąś powieść, pójść do znajomych, pograć w tenisa czy w szachy…
FIZDEJKO
Bój się Boga, Gottfrydzie, ja jestem taki sam zupełnie! Wszystko, co robimy, jest czystą dekoracją na tle naszej własnej nicości.
MISTRZ
Nie – moja idea deformacji życia wywraca wszystkie dawne wartości i ich kryteria. Wszystko jest nadbudową. W nicości płynie potworny szkielet mego okrętu. Nie znajdziesz tam mięsa ani flaków. Z twardego materiału zbudowałem podstawę, która wisi o parę cali nad moją głową. Tam żyję. Sztuczna psychika. Nas nie ma już od dawna – od wieków. Ale nie jesteśmy bezdusznymi kukłami ubranymi w łachy. Tylko w tobie trzeba to jeszcze rozwinąć. A podstawy dostarczy nam zdziczała w socjalizmie ludzkość… Tfu, do diabła, znowu to ohydne słowo.
FIZDEJKO
Boże! Z czego ja zrobię nową, sztuczną duszę?!?
MISTRZ
Naucz się! Myślałem was okłamywać, ale widzę, że nie tędy droga. Nauczę was prawdziwej techniki urojonego życia. Słuchaj mnie: skłąb twoją własną nicość aż do dna, przekonaj się, że jesteś skończonym idiotą, bałwanem i niedołęgą, że nie ma w tobie ani krzty honoru, wiary i talentu, że jesteś najnędzniejszym pasożytem, alfonsem i szpiegiem swej własnej jaźni – i wtedy na tym stwórz tę jedną stalową beleczkę, połóż ją na tej nicości i wiedz – zaklinam cię, nie wierz, tylko wiedz – że się utrzyma, jak planeta w bezdennej przestrzeni. Stwórz w idealnej próżni ten zarodek grawitacyjnego pola, które rozprężając się utrzyma bez podpory olbrzymi gmach twego nowego „ja”.
FIZDEJKO
Dobrze, dobrze – ale ten pierwszy krok…
v. PLASEWITZ
Musisz to zrozumieć intuicyjnie, Gienku. Pojęciowo nikt temu rady nie da. Ja to zrobiłem już dawniej, też intuicyjnie, podświadomie, i wtedy to założyłem fabrykę depresyjnych gazów. Ale ciebie nie umiałem jakoś natchnąć tym nigdy.
MISTRZ
To trochę co innego. To samo co ja zrobili: Joël Kranz i de la Tréfouille, ale z moją pomocą. Wynik zależy też od danych. Ty masz niesłychane zdolności, Eugeniuszu; tylko złe wychowanie nie dało ci ich zużytkować. No, mój drogi, rusz się raz z miejsca.
FIZDEJKO
Dobrze – spróbuję. Ale wiesz, co mnie przeraża? – to te wszystkie drobiazgi: przemysł, handel, finanse i tak dalej, i tak dalej… Ta nuda potworna realnego życia na wierzchołku władzy, to ciągłe podpisywanie niezliczonych papierów…
MISTRZ
Od tego jest Kranz i Plasewitz. My palcem nawet nie ruszymy w tę stronę. No, stary, ostatnia chwila ucieka. Spiesz się.
FIZDEJKO
Brrrr… jak się boję! Mam takie uczucie, jak dziewica gwałcona przez batalion rozbestwionych żołnierzy, jak chrabąszcz, któremu by dawano końską lewatywę. Jeszcze jedna kwestia: czemu to ja właśnie?…
MISTRZ
Dlatego, że masz taką córkę, że jesteś do pewnego stopnia księciem krwi i że u was zaczęło się posocjalistyczne zbydlęcenie po raz pierwszy. Reszta – to czysty przypadek. W pewnych granicach poza poglądem fizycznym nie ma absolutnej konieczności, żeby to właśnie było, a nie coś innego. Jest to ostatnie, psychologiczne rozwiązanie problemów: Korbowy25, Wahazara26 i króla Hyrkanii27. Błędy ich polegały na tym, że Korbowa zabrnął w kompromis, Hyrkan nie miał następców, a poczciwy Gyubal chciał być samotnikiem zupełnym. Bez wzajemnych zwierzeń, bez kompletnej szczerości psychicznych mocarzy równych sobie absolutnie – nie ma mowy o prawdziwej deformacji życia. Nie potrzebuję tego objaśniać, bo wszyscy wiedzą o tych nieudanych próbach przezwyciężenia zagadnień ludzkości w ogóle – ach, czyż nie można się już obejść bez tego przeklętego słowa?
FIZDEJKO
z rozpaczą
Nie mogę. Nic nie mogę z siebie wydusić. Starczy marazm. Czemu to ja właśnie?!
MISTRZ
z pasją
Dlatego, że jesteś jedyny, jak i twoja zagwazdrana Janulka. Gdzież znajdę lepsze media? Na Trobriand Islands28? Czy na Nowej Gwinei? A, do diabła starego, cierpliwości zaczyna mi już brakować. Ta ciągła samotność w piekielnym gmachu mojej sztucznej jaźni, gdzie jestem opuszczonym jak Karol V29, jak maron30 na bezludnej wyspie. Potrzebuję równych sobie ludzi i równej sobie kobiety. Język wysechł mi od gadania! Robisz to, co ci każę, czy nie robisz?
Do Bojarów
Zapalić tam pochodnie! Niech wszyscy patrzą!
FIZDEJKO
prężąc się i wydymając
Nie mogę! Nie mogę położyć tego węgielnego kamienia. Czuję pustkę i nudności. Wiem – jestem niczym. Och! Ja pęknę z tego wszystkiego. Miejcie litość.
Zapaliły się w rękach Bojarów pochodnie.
JANULKA
Papusiu, papusiu! Jeszcze troszeczkę! Jeszcze choćby odrobinę!
DE LA TRÉFOUILLE
Jeszcze, jeszcze! Myśmy wszyscy przez to przeszli, tylko nie tak świadomie. No i przy tym mniejszymi jesteśmy duchami w hierarchii istnień.
KSIĘŻNA
Teraz dopiero widzimy technikę przyszłych wydarzeń. To jest cudowne! Mistrz rzucił na stół ostatnią kartę. W tym jest szalona siła. Szczerość największego ze sztucznych ludzi! I nam dane było to oglądać!
Fizdejko zgina się w kabłąk i jednocześnie naciska raptownie balonik, który ma ukryty na brzuchu, pod ubraniem Starca Leśnego. Głuchy huk.
FIZDEJKO
Przesiliłem się!
Pada.
MISTRZ
Pękł jak bomba! Teraz macie dowód, że jest to możliwe. To sztuczna duchowa siła. Fizycznie jest zdrów jak ogier. Pęknie tak jeszcze ze czterdzieści razy, ale stworzy siebie w innej psychicznej geometrii.
Do Fizdejki
Ale teraz nie będziesz już uciekał? Co? Czujesz tę dziką rozkosz tworzenia siebie z nicości?
FIZDEJKO
zmęczonym głosem, wymawia „tak” jak kaczka
Tak, tak, tak. Tak, tak, tak. Ale jestem bardzo osłabiony. Teraz dopiero pojąłem całą wartość twego towarzystwa, Gottfrydzie. Teraz widzę konieczność naszej spółki. Przezwyciężenie nihilizmu w życiu! Przepiękna rzecz!
Mdleje.
MISTRZ
No cóż, Janulko? Czyż nie jest to wszystko wspaniałym dowodem istnienia utajonych głębin w człowieku – ach, co za świństwo! – w Istnieniu Poszczególnym. Wściekła to jest praca: będąc już absolutnie nikim wydusić z siebie nowy twór. Wiem, co powiesz: zdeformowany. A czymże są obrazy kubistów? A muzyka Schönberga31 czyż nie jest karykaturą uczuć? Ale nam nie o uczucia chodzi – o nowe formy w życiu, kiedy skończyła się już sztuka. Moja teoria jest tym, czym teoria Arrheniusa32 w kosmogonii: przezwyciężeniem entropii. Dzicz, miazgę, na której rośniemy, stwarza dla nas socjalizm – a na tym tle piętrzą się dopiero żelazobetonowe, sztucznie konstrukcyjne widma naszych nowych jaźni.
JANULKA
z żalem
Więc ty mnie nigdy nie pokochasz, Gottfrydzie?
MISTRZ
Możesz być jeszcze tej nocy moją kochanką, ale kochać się nie będziemy nigdy. Uczucia są tylko pretekstem dla Czystej Formy w życiu.
JANULKA
wesoło
Ach, jeśli tak to rozumiesz, to ślicznie. – Bałam się tylko jakiejś ascezy. Bo ja mam też ciało, Gottfrydzie, i to bardzo ładne.
Ociera się o niego.
MISTRZ
Tylko nie teraz. Na wszystko mamy jeszcze czas.
Gwiżdże w świstawkę, ewentualnie świszczę w gwizdawkę. Słychać szum motoru i spadnięcie czegoś ciężkiego w lesie.
JANULKA
w zachwycie
Czuję teraz, jak w tej nowej nicości nasyca się moja ostateczna żądza. Kiedyś, dawno temu, a może we śnie, chciałam mieć wszystko. Tylko w sztucznej psychice jest to możliwe. Gottfrydzie, dajesz mi świat w postaci skomprymowanej pigułki i ja się nasycam, nasycam i wypełniam wszystkim.
MISTRZ
Cieszę się bardzo, że cię nareszcie przekonałem.
Obejmuje ją i całuje w głowę.
JANULKA
Słuchaj, ależ my możemy w tej drugiej jaźni stworzyć nowe uczucia – takie, jakich nigdy nie było – amalgamat największych sprzeczności.
MISTRZ
Tylko dla formy, tylko dla formy, moje dziecko. Księżna de la Tréfouille była moją kochanką. Ona ci wskaże odpowiednią drogę. Wierzę, że z czasem dasz mi chwile prawdziwego zdumienia nad sobą samym.