Kitabı oku: «Kroniki włoskie», sayfa 10
W piątek o godzinie dwudziestej drugiej (czwarta po południu) kazał wezwać pana Ferrantego Taverna, gubernatora Rzymu52, i rzekł mu te słowa:
– Oddajemy ci sprawę Cencich, iżby sprawiedliwość spełniła się za twym staraniem bez najmniejszej zwłoki.
Gubernator wrócił do swego pałacu wielce poruszony rozkazem; natychmiast wygotował wyrok i zwołał kongregację celem naradzenia się nad sposobem wykonania.
W sobotę rano, 11 września 1599, najpierwsi panowie rzymscy, członkowie bractwa confortatori53, udali się do dwóch więzień, do Corte Savella, gdzie była Beatrix i jej macocha, oraz do Tordinona, gdzie znajdowali się Jakub i Bernard Cenci. Przez całą noc z piątku na sobotę panowie rzymscy, którzy wiedzieli, co się dzieje, biegali wciąż z pałacu Monte Cavallo do głównych kardynałów, aby uzyskać bodaj tyle, by kobiety stracono w murach więzienia, a nie na haniebnym rusztowaniu, i aby uzyskać łaskę dla młodego Bernarda Cenci, który mając ledwie piętnaście lat nie mógł być dopuszczony do żadnej tajemnicy. Zwłaszcza szlachetny kardynał Sforza odznaczył się tej nieszczęsnej nocy gorliwością, ale mimo iż tak możny, nic nie zdołał uzyskać. Zbrodnia Pawła Santa Croce była to zbrodnia plugawa, spełniona dla pieniędzy, a zbrodnia Beatrix była dla ocalenia honoru.
Gdy najmożniejsi kardynałowie czynili tyle daremnych starań, Farinacci, nasz wielki prawoznawca, odważył się dotrzeć do papieża; stanąwszy przed Jego Świątobliwością, zdumiewający ten człowiek umiał przemówić do sumienia papieża i póty się naprzykrzał, aż uzyskał życie dla Bernarda Cenci.
Kiedy papież wyrzekł to wielkie słowo, mogła być czwarta rano (sobota 11 września). Całą noc pracowano na placu koło mostu św. Anioła nad przygotowaniem tej okrutnej tragedii. Jednakże wszystkich potrzebnych odpisów wyroku nie dało się wygotować przed piątą rano, tak że dopiero o szóstej można było oznajmić okropną wiadomość biednym nieszczęśnikom, którzy spali spokojnie.
W pierwszej chwili młoda dziewczyna nie miała nawet tyle siły, aby się ubrać. Wciąż wydawała rozdzierające okrzyki i oddawała się najstraszniejszej rozpaczy.
– Jak to możliwe, o mój Boże! – wołała – abym tak niespodzianie musiała umrzeć?
Lukrecja Petroni, przeciwnie, zachowała się bardzo rozsądnie. Najpierw pomodliła się na klęczkach, następnie upomniała spokojnie córkę, aby z nią poszła do kaplicy, iżby się tam przygotowały do tego wielkiego przejścia z życia do śmierci.
To słowo wróciło Beatryczy cały spokój; o ile zrazu oddawała się wybuchom szaleństwa, o tyle stała się roztropną i poważną, skoro matka przywołała do przytomności tę wielką duszę. Od tej chwili była zwierciadłem męstwa, które podziwiał cały Rzym.
Zażądała rejenta celem sporządzenia testamentu, co jej przyzwolono. Poleciła, aby ciało jej zaniesiono do św. Piotra in Montorio; zostawiła trzy tysiące franków stygmatkom (zakonnice od stygmatów św. Franciszka); suma ta miała posłużyć na wyposażenie pięćdziesięciu ubogich nowicjuszek. Przykład ten wzruszył signorę Lukrecję, która także zrobiła testament i nakazała, aby ciało jej przeniesiono do św. Jerzego; zostawiła pięć tysięcy franków jałmużny temu kościołowi i inne pobożne legaty.
O ósmej wyspowiadały się, wysłuchały mszy i przyjęły świętą komunię. Ale nim się udały na mszę, signora Beatrix rozważyła, że nie byłoby przystojnie pokazać się na rusztowaniu, w oczach całego ludu, w bogatych szatach, które miały na sobie. Kazała sporządzić dwie suknie, jedną dla siebie, drugą dla matki. Suknie te uszyto krojem szat zakonnych, bez ozdób na piersiach i ramionach, jedynie marszczone z szerokimi rękawami. Suknia matki była z czarnego płótna, suknia dziewczyny z niebieskiej kitajki, z grubym sznurem opasującym kibić.
Kiedy przyniesiono te suknie, signora Beatrix, dotąd klęcząca, wstała i rzekła do signory Lukrecji:
– Pani matko, godzina naszej męki zbliża się; byłoby dobrze, abyśmy się przygotowały, abyśmy zmieniły suknie i oddały sobie ostatni raz wzajemną przysługę przy ubieraniu.
Wzniesiono na placu św. Anioła rusztowanie z pieńkiem i mannaja (rodzaj gilotyny). O godzinie trzynastej (ósma rano) Bractwo Miłosierdzia przyniosło wielki krucyfiks do bram więzienia. Jakub Cenci wyszedł pierwszy; ukląkł pobożnie w progu, pomodlił się i ucałował święte rany krucyfiksu. Za nim szedł Bernard Cenci, młodszy brat; ten miał ręce związane i deszczułkę przed oczami. Tłum był ogromny; wszczął się tumult z powodu naczynia, które spadło z okna prawie na głowę jednego z pokutników, niosącego zapaloną pochodnię tuż przy chorągwi.
Wszyscy patrzyli na dwóch braci, kiedy nagle wystąpił prokurator rzymski i rzekł:
– Signor Bernardo, pan nasz darowuje ci życie, udaj się za swymi krewnymi i módl się do Boga za nich.
Natychmiast jego dwaj confortatori odjęli mu deszczułkę znajdującą się przed oczyma. Kat usadowił na wóz Jakuba Cenci i zdjął mu suknie, aby go móc szarpać kleszczami. Kiedy kat podszedł do Bernarda, sprawdził podpis na jego ułaskawieniu, rozwiązał go, zdjął mu kajdany, że zaś był bez ubrania, jako iż miał być szarpany obcęgami, kat posadził go na wóz i zawinął go w bogaty płaszcz dziany złotem. (Powiadano, że to był ten sam, który Beatrix dała Marziowi po zbrodni w fortecy Petrella.) Olbrzymi tłum znajdujący się na ulicy, w oknach i na dachach poruszył się nagle, rozległ się głuchy i poważny szmer: zaczęto mówić, że dziecko zostało ułaskawione.
Rozległy się psalmy i procesja udała się przez plac Nawoński ku więzieniu Savella. Przybywszy do bram, chorągiew zatrzymała się, dwie kobiety wyszły, uwielbiły stopy św. krucyfiksu, po czym ruszyły w drogę pieszo, jedna za drugą. Były odziane tak, jak wspomniano, z głową okrytą zasłoną z kitajki, sięgającą prawie do pasa.
Signora Lukrecja, jako wdowa, miała zasłonę czarną i pantofle czarne aksamitne bez obcasów, wedle zwyczaju.
Zasłona Beatrix była z niebieskiej kitajki, jak suknia; co więcej, miała welon ze srebrnej lamy na ramionach, spódnicę fioletową i białe atłasowe pantofle, wykwintnie zasznurowane szkarłatnym sznurkiem. Miała w tym stroju szczególny wdzięk, tak iż łzy napływały do oczu wszystkim, w miarę jak ją widzieli idącą wolno na końcu procesji.
Obie kobiety miały dłonie swobodne, ale ramiona przywiązane do ciała, tak iż każda mogła nieść krucyfiks; trzymały go też przy oczach. Rękawy były bardzo szerokie, tak że było widać ramiona okryte koszulą obciśniętą przy garstkach, jak jest obyczaj w tym kraju.
Signora Lukrecja, która miała serce mniej mężne, płakała ustawicznie; młoda Beatrix, przeciwnie, objawiała wiele hartu; obracając oczy w stronę każdego kościoła, który mijała procesja, przyklękała na chwilę i mówiła silnym głosem: „Adoramus te, Christe”.
Przez ten czas biednego Jakuba Cenci szarpano na wózku kleszczami, co znosił z wielkim męstwem.
Procesja zaledwie mogła się przecisnąć przez plac koło mostu św. Anioła, tyle było karet i taka ciżba ludu. Zaprowadzono natychmiast kobiety do kaplicy, którą przygotowano, po czym zawiedziono tam Jakuba Cenci.
Młodego Bernarda w płaszczu oszywanym złotem zaprowadzono na rusztowanie; za czym wszyscy mniemali, że ma być stracony i że go nie darowano łaską. Biedny chłopczyna tak się przeląkł, że padł zemdlony, ledwie wstąpiwszy nogą na szafot. Ocucono go zimną wodą i posadzono naprzeciw pieńka.
Kat poszedł po Lukrecję Petroni; ręce miała związane na grzbiecie i nie miała już zasłony na ramionach. Ukazała się na placu, obok chorągwi, z głową spowitą w czarny welon, pojednała się z Bogiem i ucałowała jego święte rany. Powiedziano jej, aby porzuciła sandały na bruku; ponieważ była bardzo tłusta, dość ciężko było jej wejść. Kiedy się znalazła na rusztowaniu i kiedy jej zdjęto z głowy czarną zasłonę, przykro ją dotknęło to, że ją widzą z odsłoniętymi ramionami i piersią; popatrzyła na siebie, potem na śmiertelny pieniek i na znak poddania podniosła z wolna ręce; łzy napłynęły jej do oczu, rzekła:
– O mój Boże… A wy, bracia, módlcie się za mą duszę.
Nie wiedząc, co ma czynić, spytała Aleksandra, pierwszego kata, jak się ma zachować. Rzekł, aby usiadła okrakiem na desce. Ale ten ruch zdał się jej nieobyczajny; jakoż wykonała go bardzo wolno (szczegóły, które następują, są do zniesienia jedynie dla włoskiego czytelnika, który chce wiedzieć wszystko z największą dokładnością; czytelnikom francuskim niech wystarczy, iż przez skrupuł skromności biedna kobieta zraniła się w pierś; kat pokazał głowę ludowi, po czym zawinął ją w czarną zasłonę).
Gdy wyporządzano szafot dla młodej dziewczyny, trybuna pełna ciekawych zawaliła się i wielu ludzi się pozabijało. Tak stanęli przed sądem boskim wcześniej od Beatrix.
Kiedy Beatrix ujrzała, iż orszak wraca po nią do kaplicy, spytała żywo:
– Czy pani matka naprawdę umarła?
Odpowiedziano, że tak; za czym padła na kolana przed krucyfiksem i modliła się żarliwie za jej duszę. Następnie mówiła głośno i długo do krucyfiksu:
– Panie, odwróciłeś się dla mnie i pójdę za tobą z dobrej woli, nie rozpaczając o twym miłosierdziu dla mego straszliwego grzechu, etc.
Odmówiła następnie liczne psalmy i modły, wciąż na chwałę Boga. Kiedy wreszcie kat zjawił się przed nią ze sznurem, rzekła:
– Zwiąż to ciało, które ma być ukarane, a rozwiąż duszę, która ma dostąpić nieśmiertelności i wiekuistej chwały.
Za czym wstała, pomodliła się, zzuła trzewiki u dołu schodów, po czym wstąpiwszy na szafot okraczyła zwinnie deskę i podała głowę pod topór. Spełniła wszystko sama, tak aby kat jej nie tykał. Dzięki zwinności ruchów nie dopuściła, by publiczność miała widzieć jej ramiona i piersi, w chwili gdy jej zdejmowano zasłonę. Cios długo się opóźniał, ponieważ zaszły przeszkody.54 Przez ten czas wzywała głośno imienia Jezusa Chrystusa i Przenajświętszej Dziewicy. W okropnej chwili ciało wzdrygnęło się straszliwie. Biedny Bernard Cenci, który wciąż siedział na rusztowaniu, padł znowu zemdlony; trwało dobre pół godziny, zanim confortatori zdołali go ocucić. Wówczas wstąpił na rusztowanie Jakub Cenci; znów trzeba tu pominąć nazbyt okrutne szczegóły. Jakub Cenci został zatłuczony (mazzolato).
Natychmiast odprowadzono Bernarda do więzienia; miał silną gorączkę, puszczono mu krew.
Co się tyczy biednych kobiet, złożono je do trumien i ustawiono o kilka kroków od rusztowania, blisko posągu św. Pawła, ostatniego po prawej na moście św. Anioła. Zostały tam do kwadrans na piątą po południu. Koło każdej trumny płonęły cztery świece z białego wosku.
Następnie, wraz ze szczątkami Jakuba Cenci, zaniesiono je do pałacu florenckiego konsula. O kwadrans na dziesiątą wieczór55 ciało młodej dziewczyny, przybrane w jej własne szaty i obficie uwieńczone kwiatami, zaniesiono do św. Piotra in Montorio. Była cudownie piękna; można by myśleć, że śpi. Pogrzebano ją koło wielkiego ołtarza, przed Przemienieniem Rafaela z Urbino. Towarzyszyło jej pięćdziesiąt grubych płonących świec i wszyscy franciszkanie z całego Rzymu.
Lukrecję Petroni zaniesiono o dziesiątej wieczór do kościoła św. Jerzego. Podczas tej tragedii ciżba była olbrzymia; jak daleko wzrok mógł sięgnąć, ulice były wypełnione karocami i ludem, trybuny, okna i dachy pełne ciekawych. Słońce prażyło owego dnia tak, że wielu ludzi mdlało. Ogromna liczba osób dostała gorączki; kiedy zaś wszystko się skończyło o dziewiętnastej godzinie (trzy kwadranse na drugą) i kiedy tłum się rozproszył, wiele osób udusiło się w tłoku, wiele stratowały konie. Liczba zabitych była bardzo wielka.
Signora Lukrecja Petroni była dość niska i, mimo że miała pięćdziesiąt lat, bardzo urodziwa. Miała piękne rysy, mały nos, czarne oczy, twarz bardzo białą z żywymi rumieńcami; włosy skąpe, kasztanowate.
Beatrix Cenci, która będzie budziła wiekuiste żale, miała właśnie szesnaście lat; była nieduża, pulchna i miała dołki na policzkach, tak iż kiedy leżała umarła i przystrojona kwiatami, można by rzec, że śpi, a nawet że się śmieje, jak często zdarzało się jej, póki była przy życiu. Miała małe usta, włosy blond i z natury kędzierzawe. Kiedy szła na śmierć, te kręcące się blond włosy opadły jej na oczy, co jej przydało wdzięku i skłoniło do współczucia.
Jakub Cenci był małego wzrostu, otyły, biały na twarzy i z czarną brodą; miał około dwudziestu sześciu lat, gdy umierał.
Bernard Cenci podobny był zupełnie do siostry, że zaś nosił jak ona długie włosy, przeto kiedy się zjawił na szafocie, wiele osób wzięło go za nią.
Słońce prażyło tego dnia tak dotkliwie, że wielu widzów tej tragedii umarło w nocy, wśród nich Ubaldino Ubaldini, młodzieniec rzadkiej piękności i cieszący się wprzód doskonałym zdrowiem. Był to brat signora Renzi, tak znanego w Rzymie. Tak więc cienie Cencich odeszły w licznym towarzystwie.
Wczoraj, we wtorek, 14 września roku 1599 pokutnicy z San Marcello, z okazji dnia św. Krzyża, skorzystali ze swego przywileju, aby uwolnić z więzienia Bernarda Cenci, który zobowiązał się zapłacić w ciągu roku czterysta tysięcy franków Najświętszej Trójcy z mostu Sykstyńskiego.
Dopisane inną ręką:
Od niego to pochodzą Franciszek i Bernard Cenci, dziś żyjący.
Słynny Farinacci, który uporem swym ocalił życie młodemu Cenci, wydał swoje mowy obrończe. Daje jedynie wyciąg z obrony numer 66, którą wygłosił wobec Klemensa VIII w sprawie Cencich. Obrona ta w języku łacińskim zajęłaby sześć wielkich stronic i nie mogę jej tutaj przytoczyć, czego żałuję; dobrze oddaje ducha roku 1599 i zdaje mi się bardzo rozsądna. Wiele lat po roku 1599 Farinacci, oddając swoje obrony do druku, dodał przypisek do tej, którą wygłosił w sprawie Cencich: „Omnes fuerunt ultimo supplicio effecti, excepto Bernardo, qui ad triremes cum bonorum confiscatione condemnatus fuit, ac etiam ad interessendum aliorum morti prout interfuit56”.
Koniec tego łacińskiego przypisku jest wzruszający, ale sądzę, że czytelnik znużony jest tak długą historią.
Księżna Palliano
Palermo, 22 lipca 1838
Nie jestem przyrodnikiem; po grecku umiem bardzo średnio; toteż kiedym się wybierał na Sycylię, głównym mym celem nie było obserwować Etnę ani też rzucać jakieś światło dla siebie lub dla drugich na to, co starożytni Grecy powiedzieli o Sycylii. Przede wszystkim szukałem rozkoszy dla oczu, która w tym osobliwym kraju jest zaiste wielka. Podobny jest – powiadają – do Afryki; ale co jest dla mnie zupełnie pewne, to że do Włoch podobny jest jedynie przez swoje pałace namiętności. Jeżeli o kim, to o Sycylianach57 można powiedzieć, że słowo niepodobieństwo nie istnieje dla nich, z chwilą gdy zapłoną miłością lub nienawiścią; nienawiść zaś w tym pięknym kraju nigdy nie płynie z interesu pieniężnego.
Uważam, że w Anglii, a zwłaszcza we Francji mówi się często o włoskiej namiętności, o owej nieokiełzanej namiętności, którą spotyka się we Włoszech w XVI i XVII wieku. Za naszych czasów ta piękna namiętność wymarła, zupełnie wymarła w klasach dotkniętych naśladownictwem obyczajów francuskich czy form modnych w Paryżu lub Londynie.
Można powiedzieć – wiem o tym – że w epoce Karola V (1530) Neapol, Florencja, a nawet Rzym naśladowały po trosze obyczaj hiszpański; ale czyż te szlachetne zwyczaje nie wspierały się na bezgranicznym szacunku, jaki wszelki człowiek godny tego miana winien mieć dla skłonności swej duszy? Obyczaj ten nie tylko nie wykluczał energii, ale ją podsycał; podczas gdy pierwszą zasadą dudków małpujących księcia de Richelieu około roku 1760 było nie okazywać wzruszenia. Czyż zasadą dandysów angielskich, których dziś naśladuje się w Neapolu chętniej niż dudków francuskich, nie jest okazywać znudzenie wszystkim, wyższość ponad wszystko?
Tak więc już od wieku namiętność włoska nie istnieje w wytwornym towarzystwie tego kraju.
Aby sobie stworzyć jakieś pojęcie o włoskiej namiętności, o której nasi romansopisarze mówią z taką pewnością siebie, musiałem sięgnąć do historii; a i to jeszcze wielka historia, spisana przez ludzi z talentem i często zbyt majestatyczna, niewiele mówi o tych szczegółach. Szaleństwa raczy protokołować tylko o tyle, o ile popełnili je królowie lub książęta. Zapuściłem się w osobliwą historię każdego miasta, ale przeraziła mnie obfitość materiału. Lada mieścina przedkłada wam dumnie swą historię w drukowanych trzech lub czterech tomach in quarto i siedmiu lub ośmiu tomach rękopiśmiennych; te ostatnie są prawie nie do odcyfrowania, usiane skrótami, dające literom osobliwe kształty i w najciekawszych miejscach pełne zwrotów używanych w danej okolicy, ale niezrozumiałych o dwadzieścia mil. Albowiem w tej pięknej Italii, gdzie miłość posiada tyle tragicznych wydarzeń, jedynie trzy miasta: Florencja, Siena i Rzym, mówią mniej więcej tak, jak piszą; wszędzie indziej język pisany odległy jest o sto mil od języka mówionego.
To, co się nazywa włoską namiętnością, to znaczy namiętnością, która stara się uczynić sobie zadość, nie zaś dać drugim zaszczytne o nas pojęcie, zaczyna się z odrodzeniem w społeczeństwie w XII wieku, a gaśnie, przynajmniej w wyższym towarzystwie, około roku 1734. W tym czasie Burboni obejmują berło Neapolu w osobie don Carlosa, z matki Farnese, drugiej żony Filipa V, owego żałosnego wnuka Ludwika XIV, tak nieustraszonego w gradzie kul, tak znudzonego i tak rozkochanego w muzyce. Wiadomo, że przez dwadzieścia cztery lata cudowny kastrat Farinelli śpiewał mu co dzień trzy ulubione arie, zawsze te same.
Filozoficzny umysł może się zainteresować szczegółami namiętności takiej, jaką się spotyka w Rzymie lub w Neapolu; ale wyznaję, że nie widzę nic głupszego niż owe romanse dające włoskie imiona swoim bohaterom. Czyż nie uznaliśmy za pewnik, że namiętności zmieniają się, skoro się posuniemy o sto mil ku północy? Czyż miłość jest taka sama w Marsylii i w Paryżu? Co najwyżej można powiedzieć, że kraje mające od dawna jednaką formę rządu objawiają pewne zewnętrzne podobieństwo obyczajowe.
Jak namiętności, jak muzyka, tak krajobraz zmienia się, skoro się posuniemy o trzy lub cztery stopnie na północ. Krajobraz neapolitański wydałby się niedorzeczny w Wenecji, gdyby nie było przyjęte, nawet we Włoszech, podziwiać piękność Neapolu. W Paryżu robimy jeszcze lepiej: wierzymy, że lasy i pola są zupełnie jednakie w okolicach Neapolu i Wenecji, i chcielibyśmy, aby na przykład Canaletto miał ściśle ten sam koloryt co Salvator Rosa.
A czyż nie jest szczytem śmieszności owa dama angielska, obdarzona wszystkimi doskonałościami swojej wyspy, ale wyraźnie uznana za niezdolną, nawet na tej wyspie, odmalować nienawiść i miłość, słowem pani Anna Radcliffe, kiedy daje włoskie imiona i wielkie namiętności osobom swego słynnego romansu Konfesjonał czarnych pokutników?
Nie będę się starał przydawać wdzięku prostocie oraz rażącej chwilami surowości zbyt prawdziwego opowiadania, które przedkładam pobłażliwości czytelnika, tłumaczę na przykład dosłownie odpowiedź księżnej Palliano na oświadczyny jej krewniaka Marcelego Capecce. Ta kronika rodzinna znajduje się, nie wiem czemu, na końcu drugiego tomu rękopiśmiennej historii Palermo, co do której nie mogę podać żadnych szczegółów.
Opowiadanie to, które – z wielkim żalem – mocno skracam (opuszczam mnóstwo charakterystycznych okoliczności), obejmuje raczej ostatnie przygody nieszczęśliwej rodziny Carafa niż zajmujące dzieje miłości. Próżność autorska szepce mi, że można byłoby uczynić bardziej zajmującą tę i ową sytuację, szerzej rozwijając – to znaczy zgadując i szczegółowo opowiadając czytelnikowi – uczucia danych osobistości. Ale czy ja, młody Francuz urodzony na północ od Paryża58, mogę mieć pewność, iż trafnie odgadnę to, co się działo w tych włoskich duszach z roku 1559? Mogę co najwyżej zgadnąć, co się wyda miłe i zajmujące czytelnikom francuskim z roku 1838.
Owa namiętność władnąca uczuciami we Włoszech około roku 1559 żądała czynów, nie słów. Toteż w niniejszym opowiadaniu bardzo mało będzie rozmów. Jest to ujemna strona tego przekładu, ile że nawykliśmy do długich rozmów naszych powieściowych bohaterów; rozmowa jest dla nich jak bitwa. Opowieść, dla której dopraszam się pobłażliwości czytelnika, ujawnia pewną właściwość wprowadzoną we włoskie obyczaje przez Hiszpanów. Nie wyszedłem z roli tłumacza. Wierny obraz sposobu czucia w XVI wieku, a nawet sposobu opowiadania dziejopisa, którym – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – był jakiś szlachcic, dworzanin nieszczęsnej księżnej Palliano, stanowi, moim zdaniem, zaletę tej tragicznej historii, o ile w ogóle ma ona zalety.
Najsurowsza hiszpańska etykieta panowała na dworze księcia Palliano. Zważcie, że każdy kardynał, że każdy książę rzymski miał podobny dwór, a możecie sobie wytworzyć obraz, jaki przedstawiała w roku 1559 cywilizacja Rzymu. Nie zapominajcie, że była to epoka, kiedy król Filip II, potrzebując dla jakiejś intrygi głosów dwóch kardynałów, dał każdemu z nich dwieście tysięcy franków renty w beneficjach kościelnych. Rzym, mimo iż bez potężnej armii, był centrum świata. Paryż był w roku 1559 miastem dość sympatycznych barbarzyńców.