Kitabı oku: «Kroniki włoskie», sayfa 9
Prawdziwa historia śmierci Jakuba i Beatryczy Cenci oraz Lukrecji Petroni Cenci, ich macochy, straconych za zbrodnię ojcobójstwa ostatniej soboty dnia 11 września roku 1599 za panowania Jego Świątobliwości papieża Klemensa VII Aldobrandini
Ohydne życie, jakie wiódł Franciszek Cenci, urodzony w Rzymie, jeden z najzamożniejszych naszych obywateli, doprowadziło go w końcu do zguby. Spowodował on przedwczesną śmierć swoich synów, krzepkich i dzielnych młodzieńców, oraz córki Beatryczy, która mimo że ją zawiedziono na stracenie ledwie przed czterema dniami, w szesnastym roku życia, uchodziła za jedną z najpiękniejszych istot w państwie papieskim i w całej Italii. Krąży pogłoska, że imć Gwido Reni, jeden z wychowanków wspaniałej szkoły bolońskiej, postarał się zrobić portret biednej Beatryczy w ubiegły piątek, w wilię jej stracenia. Jeśli ów wielki malarz wywiązał się z tego zadania tak, jak to uczynił w innych obrazach wykonanych w naszej stolicy, potomność będzie mogła sobie wytworzyć jakieś pojęcie o piękności tej cudnej dziewczyny. Iżby mogła zachować również wspomnienie jej bezprzykładnych niedoli oraz zdumiewającej siły, z jaką ta dusza, naprawdę rzymska, umiała stawić im czoło, postanowiłem spisać to, czegom się dowiedział o czynie, który ją zawiódł na śmierć, oraz to, com widział w dniu jej chlubnej tragedii.
Osoby, które mi udzieliły informacji, mogły z racji swego stanowiska znać najtajniejsze okoliczności, nie znane w Rzymie nawet dziś, mimo że od sześciu tygodni nikt nie mówi o niczym innym jak tylko o procesie Cencich. Będę pisać dość swobodnie, w przeświadczeniu, iż mogę złożyć swój komentarz w czcigodnym archiwum, skąd z pewnością nie wydobędą go, aż po mojej śmierci. Jedyną mą zgryzotą jest, iż muszę – ale tak każe prawda – zaprzeczyć niewinności tej biednej Beatrix Cenci, uwielbianej i szanowanej przez wszystkich, którzy ją znali, tak jak jej ohydny ojciec był znienawidzony i przeklinany.
Człowiek ten, który, nie można zaprzeczyć, otrzymał od nieba zdumiewający rozum i oryginalność, był synem monsignora Cenci, który za Piusa V (Ghislieri) wzniósł się na stanowisko podskarbiego (ministra finansów). Ten święty papież, całkowicie, jak wiadomo, pochłonięty słuszną nienawiścią do herezji oraz odbudowywaniem swej wspaniałej inkwizycji, żywił jedynie wzgardę dla świeckiego zarządu swego państwa, tak iż monsignor Cenci, pełniący urząd podskarbiego przez kilka lat przed rokiem 1572, zdołał zostawić temu okropnemu człowiekowi, który był jego synem a ojcem Beatryczy, czysty dochód stu sześćdziesięciu tysięcy piastrów (około dwóch milionów pięćset tysięcy franków w 1837).
Franciszek Cenci prócz tego wielkiego majątku miał sławę odwagi i roztropności taką, jakiej za jego młodości nie zdołał osiągnąć nikt inny w Rzymie; a sława ta dawała mu tym więcej wpływu na dworze papieskim i wśród całego ludu, ile że zbrodnie, o które zaczynano go obwiniać, były z rodzaju, które świat łatwo przebacza. Wielu rzymian przypominało sobie jeszcze z żalem swobodę myślenia i działania, jakiej kosztowano za Leona X, którego nam śmierć wydarła w roku 151345, i za Pawła III, zmarłego w 1549. Już za tego papieża zaczęto mówić o młodym Franciszku Cenci z przyczyny jego szczególnych miłostek, uwieńczonych pomyślnym skutkiem dzięki jeszcze szczególniejszym środkom.
Za Pawła III, w epoce gdy jeszcze można było mówić z niejakim bezpieczeństwem, wielu twierdziło, że Franciszek Cenci jest zwłaszcza chciwy niezwykłych wydarzeń, które by mogły mu dać peripezie di nuova idea, nowe i niepokojące wrażenia; ci opierali się na tym, iż w jego księgach rachunkowych znaleziono takie oto punkty:
„Za przygody i peripezie w Toskanelli – trzy tysiące pięćset piastrów (około sześćdziesięciu tysięcy franków z roku 1837), e non fu caro (i to nie było za drogo).”
Nie jest może wiadomo w innych miastach włoskich, że nasze losy i nasz sposób życia w Rzymie zmieniają się wedle charakteru panującego papieża. Tak więc przez trzynaście lat pod dobrym papieżem Grzegorzem XIII (Buoncompagni) wszystko było w Rzymie wolno; kto chciał, kazał zasztyletować swego wroga i byle się zachowywał przyzwoicie, nie był ścigany. Po tym nadmiarze pobłażania nastał nadmiar srogości przez pięć lat, kiedy panował wielki Sykstus V. Powiadano o nim jak o cesarzu Auguście, iż albo nie powinien był przyjść nigdy, albo powinien był zostać na zawsze. Wówczas Rzym oglądał stracenie nieszczęśników za morderstwa lub otrucia zapomniane od dziesiątka lat, z których mieli nieszczęście wyspowiadać się przed kardynałem Montalto, później Sykstusem V.
O Franciszku Cenci zaczęło być głośno głównie za Grzegorza XIII; pojął żonę bardzo bogatą i pod każdym względem odpowiadającą tak możnemu panu; umarła, dawszy mu siedmioro dzieci. Wkrótce po jej śmierci zaślubił powtórnie Lukrecję Petroni, osobę rzadkiej urody, słynną zwłaszcza z olśniewającej białości cery, ale nieco zbyt pełną, jak to jest powszechną wadą rzymianek. Z Lukrecją nie miał dzieci.
Najmniejszą przywarą, o jaką można było winić Franciszka Cenci, była skłonność do haniebnych miłości; największą ta, że nie wierzył w Boga. W życiu nie ujrzał go nikt wchodzącego do kościoła.
Wtrącony trzy razy do więzienia za swoje haniebne miłostki, ocalił się, dając dwieście tysięcy piastrów osobom będącym w łasce papieżów, pod którymi kolejno żył. (Dwieście tysięcy piastrów równa się mniej więcej pięciu milionom w 1837.)
Widziałem Franciszka Cenci dopiero wówczas, gdy mu już włosy siwiały, pod papieżem Buoncompagni, kiedy śmiałkom wszystko było dozwolone. Był to człowiek mający jakieś pięć stóp i cztery cale wzrostu, zręcznej postawy, mimo iż był chudy; uchodził za wielkiego osiłka, może sam rozpuszczał te pogłoski; oczy miał duże i wyraziste, ale z powieką zanadto obwisłą; nos wydatny i duży, wargi cienkie, uśmiech pełen wdzięku. Uśmiech ten stawał się straszny, kiedy Cenci wlepiał spojrzenie w któregoś ze swoich wrogów; skoro był bodaj trochę wzruszony i podrażniony, drżał na całym ciele tak, że niepodobna było mu tego opanować. Widziałem go za młodu, pod papieżem Buoncompagni, jak puszczał się konno z Rzymu do Neapolu, zapewne dla jakiejś miłostki; jechał przez lasy San Germano i Fajola, nie troszcząc się o bandytów, i odbywał podobno tę drogę w dwadzieścia godzin. Podróżował zawsze sam, nie uprzedzając nikogo; kiedy jeden koń był zdrożony, kupował albo kradł innego. Skoro robiono mu jakieś ceremonie, on nie robił sobie ceremonii z tym, aby pchnąć kogo sztyletem. Ale po prawdzie, za mej młodości, to znaczy, kiedy on miał czterdzieści osiem albo pięćdziesiąt lat, nikt nie był na tyle śmiały, aby mu się przeciwić. Wielką jego przyjemnością było zwłaszcza urągać nieprzyjaciołom.
Znano go dobrze na wszystkich gościńcach w stanach Jego Świątobliwości; płacił hojnie, ale też był zdolny w dwa lub trzy miesiące po doznanym uchybieniu wysłać zbirów i zgładzić tego, kto go obraził.
Jedynym cnotliwym czynem, jakiego dokonał przez całe długie życie, było to, że zbudował w dziedzińcu swego rozległego pałacu, w pobliżu Tybru, kościół poświęcony św. Tomaszowi; a i to jeszcze pobudką tego pięknego czynu była osobliwa chęć, aby mieć pod okiem groby wszystkich swoich dzieci46, do których żywił bezmierną i wynaturzoną nienawiść, zgoła od ich najwcześniejszej młodości, kiedy nie mogły go jeszcze niczym obrazić.
„Tam chcę je mieć wszystkie” – mawiał często z gorzkim uśmiechem do robotników, których zatrudniał przy budowie kościoła. Trzech starszych, Jakuba, Krzysztofa i Rocha, posłał na naukę do uniwersytetu w Salamance w Hiszpanii. Skoro się raz znaleźli w tych odległych stronach, znajdował złośliwą przyjemność w tym, aby im nie posyłać wcale pieniędzy, tak iż nieszczęśliwi młodzieńcy, napisawszy do ojca mnóstwo listów, które pozostały bez odpowiedzi, zmuszeni byli nędznie wracać do ojczyzny, pożyczając drobne sumy lub żebrząc przez całą drogę.
W Rzymie zastali ojca sroższym jeszcze, surowszym i drapieżniejszym niż kiedykolwiek; mimo swych ogromnych bogactw nie chciał ich ani odziać, ani dawać im pieniędzy na najprostsze życie. Nieszczęśliwi musieli odwołać się do papieża, który zniewolił Franciszka Cenci, aby im wyznaczył małą pensyjkę. Z tą szczupłą pomocą opuścili dom.
Niebawem z okazji swoich bezecnych miłostek Franciszek dostał się do więzienia trzeci i ostatni raz; na co trzej bracia wyprosili posłuchanie u Ojca Świętego, obecnie władającego nam papieża, i prosili go wspólnie, aby uśmiercił Franciszka Cenci, ich ojca, który, powiadali, okryje hańbą ich dom. Klemens VIII miał wielką ochotę to uczynić, ale poniechał swej pierwotnej myśli, aby nie dać zadowolenia wyrodnym dzieciom, i wygnał je haniebnie sprzed swego oblicza.
Ojciec, jak wspomnieliśmy wyżej, wydostał się z więzienia, dając znaczną sumę komuś, kto mógł mu być pomocny. Można pojąć, że osobliwy krok trzech najstarszych synów musiał pomnożyć jeszcze nienawiść jego do dzieci. Przeklinał je bez ustanku, duże i małe, i codziennie okładał kijem dwie biedne córki, które mieszkały z nim w pałacu.
Najstarsza, mimo iż pilnie strzeżona, póty dokładała starań, aż zdołała przedłożyć papieżowi suplikę, zaklinając Jego Świątobliwość, aby ją wydał za mąż lub pomieścił w klasztorze. Klemens VIII ulitował się jej niedoli i wydał ją za Karola Gabrielli, z najszlachetniejszego domu w Gubbio; Jego Świątobliwość zmusił ojca do wypłacenia znacznego posagu.
Na ten niespodziany cios Franciszek Cenci wpadł w straszny gniew. W obawie, aby Beatrix, podrósłszy trochę, nie zdobyła się na podobny pomysł, zamknął ją w jednym z apartamentów olbrzymiego pałacu. Tam nikomu nie wolno było oglądać Beatryczy, liczącej wówczas ledwie czternaście lat, a już będącej w pełni swej cudnej piękności. Posiadała zwłaszcza wesołość, niewinność i humor, jakiego nigdy u nikogo nie spotkałem. Franciszek Cenci sam nosił jej pożywienie. Można przypuszczać, że wówczas to potwór zakochał się w niej lub udawał zakochanego, aby dręczyć swą nieszczęsną córkę. Często wspominał jej o przewrotnej sztuczce, jaką mu wypłatała jej starsza siostra, i doprowadzając się do furii dźwiękiem własnych słów, okładał w końcu razami biedną Beatryczę.
Wśród tego Roch Cenci, jego syn, zginął z ręki jakiegoś rzeźnika, a następnego roku zabił Krzysztofa Cenci Paweł Corso z Massy. Przy tej sposobności ojciec okazał całą swą bezbożność, na pogrzebie bowiem obu synów nie chciał dać ani bajoka na świece. Dowiadując się o losie syna swego Krzysztofa, wykrzyknął, że dopiero wówczas będzie rad, kiedy wszystkie jego dzieci znajdą się w ziemi, i że skoro ostatnie umrze, on na znak radości podpali swój pałac. Rzym zdumiewał się takimi słowy, ale wszystko zdało się możliwe ze strony człowieka, który swą chlubę pokładał w tym, aby urągać całemu światu, nawet samemu papieżowi.
(Tutaj staje się zupełnym niepodobieństwem podążyć za rzymskim kronikarzem w bardzo zawikłanym opowiadaniu osobliwych rzeczy, jakimi Franciszek Cenci starał się zadziwić współczesnych. Żona jego i jego nieszczęśliwa córka stały się, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, ofiarami tych ohydnych kaprysów.)
Wszystko to nie wystarczało mu, groźbami i siłą próbował zgwałcić córkę Beatryczę, która była już duża i ładna; nie wstydził się kłaść w jej łóżku zupełnie nagi. Przechadzał się z nią po salonach, będąc zupełnie obnażony; po czym wiódł ją do łóżka żony, iżby przy blasku lampy biedna Lukrecja mogła widzieć, co on robi z Beatryczą.
Wmawiał w biedną dziewczynę okropną herezję, którą ledwie śmiem przytoczyć, mianowicie, że jeśli ojciec ma sprawę z własną córką, dzieci, które stąd się urodzą, są niezawodnie święte, i że wszyscy najwięksi święci czczeni przez Kościół urodzili się w ten sposób, to znaczy, że ich macierzysty dziadek był ich ojcem.
Kiedy Beatrix opierała się jego ohydnym chuciom, bił ją tak dotkliwie, iż biedna dziewczyna, nie mogąc znieść tego okropnego życia, zapragnęła pójść w ślady starszej siostry. Przesłała naszemu świątobliwemu papieżowi szczegółową suplikę; ale należy przypuścić, że Franciszek Cenci ubezpieczył się w tej mierze, nie zdaje się bowiem, aby ta suplika doszła kiedy rąk Jego Świątobliwości; przynajmniej niepodobna jej było odnaleźć w Kancelarii Memoriałów, kiedy po uwięzieniu Beatryczy obrońca jej bardzo potrzebował tego dokumentu; byłby on poniekąd dowodem wybryków, jakich widownią był zamek w Petrella. Czyż nie byłoby dla wszystkich jasne, że Beatrix Cenci znalazła się w położeniu godziwej obrony? Memoriał ten przemawiał również w imieniu Lukrecji, macochy Beatryczy.
Franciszek Cenci dowiedział się o tych staraniach; można się domyślać, z jaką wściekłością podwoił prześladowania obu nieszczęśliwych kobiet.
Życie ich stało się nie do zniesienia; wówczas to, widząc jasno, że niczego nie mogą się spodziewać po sprawiedliwości panującego, którego dworaków Franciszek zjednał sobie podarkami, postanowiły chwycić się ostatecznego środka, który je zgubił, ale który miał tę korzyść, iż zakończył ich cierpienia na tym świecie.
Trzeba wiedzieć, że sławny monsignor Guerra często bywał w pałacu Cencich; był to człowiek wysokiego wzrostu i w ogóle piękny mężczyzna; otrzymał od losu ten osobny dar, że ze wszystkiego, do czego zechciał się przyłożyć, wywiązywał się ze szczególnym wdziękiem. Przypuszczano, że kochał Beatryczę i że miał zamiar zrzucić mantelletta47 i ożenić się z nią48, ale mimo że starał się z wielką bacznością kryć swoje uczucia, ściągnął na siebie nienawiść Franciszka Cenci, który wyrzucał mu bliską zażyłość ze wszystkimi jego dziećmi. Ilekroć monsignor Guerra się dowiedział, że signora Cenci nie ma w pałacu, udawał się do apartamentu pań i spędzał tam po kilka godzin, gawędząc z nimi i słuchając ich skarg na niewiarygodne obchodzenie, jakiego obie były pastwą. Zdaje się, że pierwsza Beatrix odważyła się wspomnieć monsignorowi Guerra o planie, jaki powzięły. Z czasem monsignor zgodził się przyłożyć do tego rękę; naglony niejednokrotnie przez Beatryczę, umyślił wreszcie powiadomić o tym osobliwym zamiarze Jakuba Cenci, bez którego zgody nic nie można było rozpocząć, ile że był najstarszym bratem i głową domu po Franciszku.
Jakub przystał do spisku nadzwyczaj łatwo; ojciec obchodził się z nim okropnie, nie dawał mu żadnego zasiłku, co było dla Jakuba tym dotkliwsze, iż miał żonę i sześcioro dzieci. Na miejsce narady i omówienia szczegółów śmierci Franciszka wybrano mieszkanie monsignora Guerra. Sprawę roztrząśnięto najstaranniej, we wszystkich szczegółach przyjmując zdanie Lukrecji i Beatryczy. Kiedy wreszcie rzecz była postanowiona, wybrano dwóch wasalów Franciszka Cenci, którzy żywili doń śmiertelną nienawiść. Jeden nazywał się Marzio; był to dzielny człowiek, bardzo przywiązany do dzieci Franciszka; aby uczynić coś, co by im było miłe, zgodził się wziąć udział w ojcobójstwie. Drugiego, Olimpia, książę Colonna mianował był kasztelanem fortecy Petrella, w Królestwie Neapolu; ale mocą swego wpływu u księcia Franciszek Cenci wypędził go stamtąd.
Umówiono wszystko z tymi dwoma. Ponieważ Franciszek Cenci oznajmił, iż aby uniknąć rzymskich wyziewów, spędzi najbliższe lato w tej właśnie warowni w Petrella, umyślono zgromadzić tam tuzin neapolitańskich zbirów. Olimpio podjął się ich dostarczyć. Postanowiono, że ukryje się ich w lasach niedaleko Petrella i uprzedzi o chwili, w której Franciszek Cenci puści się w drogę: porwą go z gościńca i każą oznajmić rodzinie, iż gotowi są go uwolnić w zamian za znaczny okup. Dzieci wrócą wówczas do Rzymu, aby zgromadzić sumę żądaną przez rozbójników; muszą udać, że nie mogły zebrać jej dość szybko, a zbóje w myśl swej groźby, nie otrzymawszy pieniędzy, uśmiercą Franciszka. W ten sposób nikomu nie przyjdzie na myśl podejrzewać istotnych sprawców.
Ale skoro nadeszło lato i Franciszek Cenci wyjechał z Rzymu do Petrella, szpieg, który miał uprzedzić o wyjeździe, ostrzegł zbyt późno zbirów zaczajonych w lesie, tak iż nie zdążyli wypaść na gościniec. Cenci przybył do Petrella bez szkody, zbóje zaś, zmęczeni oczekiwaniem wątpliwego łupu, udali się gdzie indziej kraść na własny rachunek.
Tymczasem Cenci, starzec roztropny i podejrzliwy, nie wychylał się nigdy z fortecy. Że zaś zły humor jego wzrastał z dolegliwościami wieku, które mu były nie do zniesienia, podwoił jeszcze okrucieństwo, z jakim dręczył dwie biedne kobiety. Twierdził, że one cieszą się z jego niemocy.
Beatrix, doprowadzona do ostateczności ohydami, które musiała znosić, kazała wezwać pod mury fortecy Marzia i Olimpia. W nocy, gdy ojciec spał, rozmówiła się z nimi przez okienko w murze i rzuciła im listy przeznaczone dla monsignora Guerra. W listach tych ułożono, że monsignor Guerra przyrzeknie Marziowi i Olimpiowi tysiąc piastrów, jeśli się zgodzą sami zgładzić Franciszka Cenci. Trzecią część sumy miał wypłacić w Rzymie, przed spełnieniem czynu, monsignor Guerra, pozostałe dwie trzecie Lukrecja i Beatrix, skoro po dokonaniu sprawy owładną szkatułką Franciszka.
Umówiono również, że rzecz spełni się w dzień Narodzenia Najświętszej Panny, i w tym celu obu ludzi wprowadzono zręcznie do fortecy. Ale cześć należna świętu Matki Boskiej powstrzymała Lukrecję, która nakłoniła Beatrix do odłożenia daty, aby nie popełniać podwójnego grzechu.
Jakoż 9 września roku 1598 wieczorem matka i córka podały bardzo zręcznie opium Franciszkowi Cenci, owemu człowiekowi tak trudnemu do oszukania; zapadł on w głęboki sen.
Około północy Beatrix wpuściła sama do fortecy Marzia i Olimpia; następnie Lukrecja i Beatrix wprowadziły ich do pokoju starca, który spał głęboko. Tam zostawiły ich, aby spełnili to, co było umówione, same zaś udały się tymczasem do sąsiedniej komnaty. Naraz ujrzały morderców wchodzących do pokoju, bladych, jakby nieprzytomnych.
– Co się stało? – wykrzyknęły kobiety.
– To hańba i wstyd – odparli – zabijać biednego uśpionego starca! Litość nie pozwala nam tego uczynić.
Słysząc tę wymówkę Beatrix porwała się oburzona i zaczęła ich lżyć mówiąc:
– Jak to! Wy, mężczyźni, dobrze przygotowani do tego czynu, nie macie odwagi zabić człowieka, który śpi!49 Tym bardziej nie śmielibyście mu spojrzeć w twarz, gdyby czuwał! I na to, aby tak skończyć, wzięliście pieniądze? Więc dobrze! skoro wasze tchórzostwo tego żąda, ja sama zabiję ojca, ale i wy nie pożyjecie długo!
Zagrzani tymi płomiennymi słowy i lękając się jakowegoś uszczerbku w zapłacie, mordercy wrócili śmiało do komnaty, kobiety zaś udały się za nimi. Jeden z nich miał wielki gwóźdź, który postawił pionowo na oku śpiącego starca; drugi, trzymający miot, wbił mu ten gwóźdź w głowę. Tak samo wbito drugi gwóźdź w gardło, tak iż tę biedną duszę, obciążoną tyloma śmiertelnymi grzechami, pochwyciły diabły; ciało miotało się, ale nadaremnie.
Skoro się z tym załatwiono, młoda dziewczyna dała Olimpiowi dużą sakiewkę pełną złota; Marziowi dała sukienny płaszcz oszyty złotym galonem, będący własnością ojca; po czym odprawiła ich.
Zostawszy same, kobiety wyciągnęły najpierw wielki gwóźdź wbity w głowę trupa i drugi, który tkwił w szyi; następnie, zawinąwszy ciało w prześcieradło, powlekły je przez szereg pokojów aż na galerię, która wychodziła na zapuszczony ogródek. Stamtąd rzuciły ciało na wielki krzak bzu, rosnący w tym miejscu. Ponieważ na końcu galerii znajdował się ustęp, miały nadzieję, iż ci, którzy nazajutrz znajdą ciało starca w gałęziach bzu, pomyślą, że mu się noga powinęła i że spadł, idąc na wychód.
Wszystko zdarzyło się, jak przewidziały. Rano, skoro znaleziono trupa, wszczął się w fortecy zgiełk; i one nie omieszkały uderzyć w krzyk i opłakiwać nieszczęsną śmierć ojca i małżonka. Ale młoda Beatrix posiadała odwagę obrażonej skromności, nie zaś roztropność nieodzowną w życiu; zaraz rano oddała praczce pałacowej prześcieradło splamione krwią, powiadając, aby się nie dziwiła tej obfitej posoce, gdyż to ona miała silny upływ krwi przez całą noc. Na razie tedy wszystko odbyło się dobrze.
Pogrzebano uczciwie Franciszka Cenci i obie kobiety wróciły do Rzymu, aby się cieszyć spokojem, którego od tak dawna i nadaremnie pragnęły. Sądziły, że kupiły sobie trwałe szczęście, ponieważ nie wiedziały, co się dzieje w Neapolu.
Sprawiedliwość boża, która nie chciała, aby tak okrutne ojcobójstwo zostało bez kary, zrządziła, iż skoro tylko się dowiedziano, co zaszło w Petrella, najwyższy sędzia powziął wątpliwość i posłał komisarza królewskiego dla zbadania ciała i uwięzienia podejrzanych osób.
Komisarz królewski kazał uwięzić wszystkich mieszkańców fortecy. Zawieziono więźniów do Neapolu w kajdanach; nic w zeznaniach ich nie wydało się podejrzane, prócz oświadczenia praczki, która wyznała, iż otrzymała od Beatryczy zakrwawione prześcieradło. Spytano jej, czy Beatrix próbowała wytłumaczyć te wielkie plamy krwi; odpowiedziała, że Beatrix mówiła o naturalnej dolegliwości. Spytano jej, czy tak wielkie plamy mogły pochodzić z owej dolegliwości; odpowiedziała, że nie i że plamy na prześcieradle miały czerwień nazbyt żywą.
Przesłano natychmiast te poszlaki trybunałowi w Rzymie; mimo to upłynęło wiele miesięcy, zanim ktoś u nas pomyślał o uwięzieniu dzieci Franciszka. Lukrecja, Beatrix i Jakub mogli byli tysiąc razy uciec, czy to udając się do Florencji pod pozorem jakiej pielgrzymki, czy wsiadając na statek w Civitavecchia; ale Bóg odmówił im tego zbawczego natchnienia.
Monsignor Guerra dowiedziawszy się o tym, co się dzieje w Neapolu, wysłał natychmiast ludzi, którym polecił zabić Marzia i Olimpia; ale jedynie Olimpia zdołano zabić w Terni. Policja neapolitańska uwięziła Marzia, zaprowadzono go do Neapolu, gdzie wyznał wszystko.
Straszliwe to zeznanie przesłano natychmiast trybunałowi w Rzymie, który zdecydował się wreszcie ująć i odprowadzić do więzienia Corte Savella Jakuba i Bernarda Cenci, jedynych żyjących jeszcze synów Franciszka, oraz wdowę po nim, Lukrecję. Beatryczę zostawiono w pałacu pod silną strażą. Przewieziono Marzia z Neapolu i również pomieszczono go w więzieniu Savella; tam stawiono go do oczu dwom kobietom, które przeczyły wszystkiemu niezłomnie; zwłaszcza Beatrix nie chciała za nic uznać płaszcza z galonem, który dała Marziowi. Zbójca ten, naraz zdjęty uwielbieniem dla cudnej piękności i zdumiewającej wymowy młodej dziewczyny, zaprzeczył wszystkiemu, co wyznał w Neapolu. Wzięto go na tortury, nie wyznał nic i wolał umrzeć w męczarniach; sprawiedliwy hołd oddany piękności Beatryczy!
Po śmierci zbrodniarza wobec tego, że corpus delicti nie zostało stwierdzone, sędziowie nie uznali, aby była dostateczna przyczyna wydania na tortury dwóch synów Franciszka Cenci lub też obu kobiet. Zawieziono wszystkich czworo do Zamku św. Anioła, gdzie spędzili kilka miesięcy zupełnie spokojnie.
Wszystko zdawało się skończone i nikt nie wątpił już w Rzymie, że ta młoda dziewczyna, tak piękna, tak dzielna i budząca tyle sympatii, znajdzie się niebawem na swobodzie, kiedy nieszczęściem policja przytrzymała zbója, który w Terni zabił Olimpia; przywiedziony do Rzymu, człowiek ten wyznał wszystko.
Monsignora Guerra, tak mocno podanego w podejrzenie zeznaniami zbója, wezwano przed sąd bez najmniejszej zwłoki; więzienie było pewne, a śmierć prawdopodobna. Ale ten wspaniały człowiek, któremu los dał umiejętność robienia dobrze wszystkiego, zdołał się ocalić w sposób graniczący z cudem. Uchodził za najpiękniejszego mężczyznę na dworze papieża i nadto był znany w Rzymie, aby mógł żywić nadzieję ucieczki; zresztą drzwi były silnie strzeżone i prawdopodobnie w chwili doręczenia rozkazu dom jego był pod dozorem. Trzeba wiedzieć, że monsignor był bardzo wysoki, miał wybornie białą cerę, piękną blond brodę i cudne włosy tej samej maści.
Z niewiarygodną szybkością przekupił węglarza, wziął jego suknie, kazał sobie ogolić głowę i brodę, umalował sobie twarz, kupił dwa osły i zaczął obchodzić ulice Rzymu i sprzedawać węgiel, kuśtykając. Cudownie przybrał minę ciemięgi i gbura, wykrzykiwał wszędzie swój węgiel z gębą pełną cebuli i chleba, gdy setki zbirów szukały go nie tylko w Rzymie, ale po wszystkich gościńcach. Wreszcie kiedy się już oswoili z jego twarzą, odważył się opuścić Rzym, wciąż pędząc przed sobą dwa osły objuczone węglem. Spotkał kilka oddziałów zbirów, którym nie postało w głowie przytrzymać go. Od tego czasu był od niego tylko jeden list; matka posłała mu pieniądze do Marsylii. Przypuszczają, że wojuje we Francji jako żołnierz.
Wyznanie mordercy z Terni i ta ucieczka monsignora Guerra, która zrobiła w Rzymie nieopisane wrażenie, tak bardzo wznowiła podejrzenia, a nawet poszlaki przeciw Cencim, że wyrwano ich z Zamku św. Anioła i sprowadzono z powrotem do więzienia Savella.
Dwaj bracia, wzięci na tortury, dalecy byli od przykładu wielkodusznego zbójcy Marzia i tchórzliwie wyznali wszystko. Signora Lukrecja Petroni tak była przyzwyczajona do wygody i miękkiego zbytku, a poza tym była tak gruba w talii, że nie mogła znieść tortury sznura, wyznała wszystko, co wiedziała.
Zgoła inaczej z Beatrix Cenci, dziewczyną pełną życia i odwagi. Namowy ani groźby sędziego Moscati nie wskórały nic. Zniosła torturę sznura bez najmniejszego wzruszenia, z doskonałym męstwem. Za nic sędzia nie zdołał z niej wydobyć odpowiedzi, która by ją naraziła w najlżejszym sposobie; co więcej, dzięki swej bystrości zagnała w kozi róg słynnego Ullissesa Moscati, sędziego, któremu powierzono jej śledztwo. Tak był zdumiony zachowaniem się dziewczyny, iż uważał sobie za powinność zdać ze wszystkiego sprawę Jego Świątobliwości papieżowi Klemensowi VIII, szczęśliwie panującemu.
Jego Świątobliwość papież zechciał przejrzeć akty procesu i zbadać go. Lękał się, iż Ulisses Moscati, tak głośny swą głęboką wiedzą i niepospolitą bystrością umysłu, dał się ująć piękności Beatryczy i oszczędza ją w śledztwie. Wynikło stąd, iż Jego Świątobliwość odjął mu proces i powierzył go innemu, surowszemu sędziemu. W istocie barbarzyńca ten miał tę odwagę, iż udręczył bez litości owo tak piękne ciało ad torturam capillorum (to znaczy, iż wzięto Beatrix Cenci na tortury, wieszając ją za włosy).50
Gdy tak wisiała u sznura, ów nowy sędzia postawił Beatryczy do oczu macochę i braci. Skoro tylko Jakub i signora Lukrecja ujrzeli ją, wykrzyknęli:
– Zgrzeszyliśmy, trzeba teraz uczynić pokutę i nie wydawać ciała na mękę dla daremnego uporu.
– Chcecie tedy okryć hańbą swój dom – odparła dziewczyna – i umrzeć w niesławie? Źle czynicie, ale skoro taka wasza wola, niech i tak będzie.
Obróciła się ku zbirom.
– Odwiążcie mnie – rzekła – niech mi odczytają zeznania matki; potwierdzę to, co należy potwierdzić, a zaprzeczę temu, czemu należy zaprzeczyć.
Tak się stało: wyznała wszystko, co było prawdą.51 Natychmiast zdjęto łańcuchy wszystkim; że zaś minęło pięć miesięcy, jak nie widziała braci, zechciała zjeść obiad z nimi i wszyscy czworo spędzili dzień bardzo wesoło.
Ale następnego dnia rozdzielono ich na nowo; braci zawiedziono do więzienia w Tordinona, a kobiety zostały w Savella. Nasz Święty Ojciec, ujrzawszy autentyczny akt zawierający zeznania wszystkich, nakazał, aby bezzwłocznie przywiązano ich do ogonów nieokiełznanych koni i tak wydano na śmierć.
Cały Rzym zadrżał, słysząc ten surowy wyrok. Mnogość kardynałów i książąt przyszła paść na kolana przed papieżem, błagając go, aby pozwolił nieszczęśnikom przedstawić swoją obronę.
– A oni czy zostawili czas na przedstawienie obrony swemu staremu ojcu? – rzekł papież oburzony.
Wreszcie przez osobliwą łaskę zgodził się udzielić zwłoki dwudziestopięciodniowej. Natychmiast najcelniejsi rzymscy adwokaci jęli pisać w tej sprawie, która poruszyła miasto i napełniła je współczuciem. Dwudziestego piątego dnia zjawili się wszyscy naraz przed Jego Świątobliwością. Mikołaj De'Angalis przemówił pierwszy; ale zaledwie zdążył odczytać pierwsze słowa obrony, Klemens VIII przerwał:
– Zatem – wykrzyknął – są w Rzymie ludzie, którzy zamordowali własnego ojca, i są adwokaci gotowi bronić tych ludzi!
Wszyscy stali niemi, kiedy Farinacci odważył się przemówić:
– Wielce Świątobliwy Ojcze – rzekł – nie jesteśmy tu, aby bronić zbrodni, ale aby dowieść, jeśli zdołamy, że jeden albo kilkoro z tych nieszczęsnych nie są jej winni.
Papież dał znak, by mówił i mówił przez trzy długie godziny, po czym papież przyjął pisma ich wszystkich i odprawił ich. Kiedy odchodzili, Altieri szedł na końcu; zląkł się, że ściągnął na siebie niełaskę, ukląkł tedy przed Ojcem Świętym i rzekł:
– Jestem adwokatem ubogich, nie mogłem uchylić się od tej sprawy.
Na to papież odparł:
– Nie tobie się też dziwimy, ale innym.
Papież nie chciał się położyć, ale spędził całą noc na czytaniu obrony adwokatów, wezwawszy do pomocy w tej czynności kardynała de Saint-Marcel. Jego Świątobliwość zdawał się tak wzruszony, że ten i ów powziął nadzieję ratunku dla tych nieszczęśliwych. Aby ocalić synów, adwokaci zrzucali całą zbrodnię na Beatrix. Ponieważ dowiedziono w procesie, że ojciec jej niejednokrotnie użył przemocy w zbrodniczych zamiarach, adwokaci mieli nadzieję, iż jej będzie zbrodnia odpuszczona, ile że znajdowała się w położeniu godziwej obrony; gdyby zaś tak się stało, skoro główna winowajczyni ocaliłaby głowę, w jakiż sposób braci jej, przez nią namówionych, miano by wydać na śmierć?
Poświęciwszy tę noc obowiązkom sędziego, Klemens VIII nakazał, aby oskarżonych odprowadzono do więzienia i zamknięto w oddzielnych celach. Ta okoliczność obudziła wielkie nadzieje w Rzymie, gdzie w całej tej zbrodni widziano jedynie Beatrix. Było stwierdzone, że kochała monsignora Guerra, ale że nigdy nie przekroczyła przykazań najsurowszej cnoty; nie można było tedy, wedle sprawiedliwości, czynić z niej potwora zbrodni. I jakże ją karać za to, że posłużyła się prawem obrony? A cóż by zrobiono, gdyby się okazała powolną? Trzeba było, aby sprawiedliwość ludzka pomnożyła niedole istoty tak lubej, tak godnej litości i tak już nieszczęśliwej? Po życiu tak smutnym, które zwaliło na nią wszystkie nieszczęścia, czyż nie miała wreszcie prawa do kilku dni mniej okropnych? Każdy człowiek w Rzymie poczuwał się do obowiązku bronienia jej. Czyż by jej nie przebaczono, gdyby za pierwszym razem, kiedy Franciszek Cenci pokusił się o zbrodnię, zasztyletowała go?
Papież Klemens VIII był łagodny i miłosierny. Zaczynaliśmy mieć nadzieję, iż zawstydzony nieco wybuchem gniewu, pod wpływem którego przerwał obronę adwokatom, przebaczy tej, która odparła siłę siłą, co prawda nie w momencie pierwszej zbrodni, ale wówczas gdy niegodziwiec próbował ją ponowić. Cały Rzym był w napięciu, kiedy papież otrzymał wiadomość o gwałtownej śmierci margrabiny Konstancji Santa Croce. Syn jej, Paweł Santa Croce, zabił sztyletem tę panią, liczącą sześćdziesiąt lat, za to, iż nie chciała się zobowiązać, że go uczyni spadkobiercą wszystkich dóbr. Raport dodawał, że Santa Croce uciekł i że nie było nadziei dosięgnięcia go. Papież przypomniał sobie bratobójstwo Massinich, spełnione niedawno. Zatroskany częstością tych mordów dokonanych na najbliższych krewnych, Jego Świątobliwość nie sądził, aby mu wolno było przebaczyć. Gdy nadszedł nieszczęsny raport o Pawle Santa Croce, papież znajdował się w pałacu Monte Cavallo; spędził tam 6 września, aby być następnego rana bliżej kościoła Najświętszej Panny Anielskiej, gdzie miał wyświęcić na biskupa pewnego niemieckiego kardynała.