Kitabı oku: «Pustelnia parmeńska», sayfa 26

Yazı tipi:

– W ten sposób – rzekł do brata – nie będę zmuszony gnieść się na drugim pięterku, jeśli ten łobuz Fabrycy przyprawi mnie o utratę miejsca przez swój podły postępek.

Hrabia Mosca nie omieszkał zdradzać silnego oburzenia po ucieczce tego nicponia Fabrycego; powtarzał przy każdej sposobności wymyślone przez Rassiego zdanie o szpetnym postępku młokosa, który się umknął łaskawości księcia. Ten misterny frazes, uświęcony na dworze, nie przyjął się wśród ludu. Sądząc zdrowym rozumem i uważając Fabrycego za wielkiego winowajcę, lud podziwiał odwagę, jakiej trzeba było, aby się spuścić z takiej wysokości. Ani jedna osoba ze dworu nie uznała tej odwagi. Co się tyczy policji, upokorzonej tą klęską, odkryła ona oficjalnie, iż oddział dwudziestu żołnierzy kupionych pieniędzmi księżnej, owej tak ohydnie niewdzięcznej kobiety, której imię wymawiano jedynie z westchnieniem, podał Fabrycemu cztery związane drabiny, każda na czterdzieści pięć stóp długa; Fabrycy spuścił po prostu sznur i miał jedynie tę mizerną zasługę, że wciągnął drabiny na wieżę. Kilku liberałów znanych ze swej nieopatrzności – między innymi lekarz C…, agent płatny wprost przez księcia – dodawało, narażając się mocno, że ta nieludzka i okrutna policja rozstrzelała ośmiu nieszczęśliwych żołnierzy, którzy ułatwili niewdzięcznikowi ucieczkę. Wówczas potępili go nawet prawdziwi liberałowie za to, że swoją nierozwagą spowodował śmierć ośmiu biedaków. W ten sposób mali despoci sprowadzają do zera znaczenie opinii70.

Rozdział dwudziesty trzeci

Wśród tego powszechnego oburzenia jeden arcybiskup Landriani okazał się wierny swemu młodemu przyjacielowi; śmiał podkreślać, nawet na dworze księżnej, zasadę prawa, wedle której w każdym procesie trzeba się chronić od wszelkich uprzedzeń, póki się nie wysłucha nieobecnego.

Nazajutrz po ucieczce Fabrycego wiele osób otrzymało dość lichy sonet, który sławił tę ucieczkę jako jeden z największych czynów epoki i porównał Fabrycego z aniołem, który rozwinąwszy skrzydła spływa na ziemię. Następnego wieczora cała Parma powtarzała inny, wspaniały sonet. Był to monolog Fabrycego zsuwającego się po linie i sądzącego rozmaite wydarzenia swego życia. Sonet ten zdobył mu uznanie, dzięki dwóm wspaniałym wierszom – znawcy odgadli pióro Ferranta Palli.

Ale tu trzeba by mi sięgnąć po styl epicki: gdzie znaleźć kolory, aby odmalować potoki oburzenia, które naraz zalały wszystkie dobrze myślące serca, kiedy posłyszano o tym bezprzykładnym zuchwalstwie, o iluminacji zamku Sacca. Rozległ się jeden krzyk przeciw księżnej; nawet szczerzy liberałowie uważali, że to jest barbarzyństwo narażać biednych podejrzanych, trzymanych w rozmaitych więzieniach, i drażnić bezcelowo monarchę. Mosca oświadczył, że dawnym przyjaciołom księżnej pozostało tylko jedno: zapomnieć o niej. Chór oburzenia był tedy jednomyślny, cudzoziemiec przejeżdżający przez miasto byłby uderzony siłą opinii publicznej. Ale w tym kraju, gdzie umieją cenić rozkosz zemsty, iluminacja oraz wspaniała zabawa wydana w parku dla przeszło sześciu tysięcy chłopów miała olbrzymie powodzenie. Wszyscy powtarzali w Parmie, że księżna rozdała chłopom tysiąc cekinów! Tym tłumaczono twarde przyjęcie, jakie spotkało trzydziestu żandarmów, których policja w głupocie swojej posłała do wioski, w półtorej doby po wspaniałym wieczorze i powszechnym pijaństwie, jakie po nim nastąpiło. Żandarmi, przyjęci gradem kamieni, uciekli; dwóch, którzy spadli z koni, wrzucono do Padu.

Co się tyczy pęknięcia wielkiego zbiornika w pałacu Sanseverina, przeszło ono prawie że niepostrzeżenie; w nocy kilka ulic zalała trochę woda, nazajutrz można by rzec, że deszcz padał. Lodovico był na tyle sprytny, że wybił szyby w jednym z okien pałacowych, tak iż można było przypuszczać złodziei.

Znaleziono nawet drabinkę. Jedynie hrabia Mosca odgadł rękę i ducha swej przyjaciółki.

Fabrycy był zdecydowany wrócić do Parmy, skoro tylko będzie mógł. Posłał Lodovica z długim listem do arcybiskupa; wierny sługa wrócił, aby nadać na granicy Piemontu, w Sannazaro, na zachód od Pawii, łacińską epistołę, którą godny prałat skreślił do swego młodego protegowanego. Dodamy jeden szczegół, który, jak wiele innych, wyda się obojętny w kraju, gdzie nie trzeba już takich ostrożności. Nazwisko del Dongo nie było nigdy wymienione; wszystkie listy, które były dla niego przeznaczone, adresowano do Lodovica San Micheli w Locarno w Szwajcarii lub w Belgirate w Piemoncie. Koperta była z lichego papieru, pieczęć źle odciśnięta, adres ledwie czytelny, niekiedy z dopiskami godnymi kucharki; wszystkie listy datowane były z Neapolu na sześć dni przed rzeczywistą datą.

Z wioski piemonckiej Sannazaro w okolicy Pawii Lodovico wrócił najśpieszniej do Parmy; miał zlecenie, do którego Fabrycy przywiązywał największą wagę. Chodziło, ni mniej, ni więcej, tylko o doręczenie Klelii jedwabnej chustki, na której wydrukowany był sonet Petrarki. Prawda, że zmieniono w tym sonecie jedno słowo. Klelia znalazła go na stole w dwa dni po przyjęciu margrabiego Crescenzi, który się głosił najszczęśliwszym z ludzi – zbyteczne mówić, jakie wrażenie wywarł na niej ten znak wciąż stałej pamięci.

Lodovico miał się postarać o zebranie wszystkich szczegółów tego, co się dzieje w cytadeli. On to przyniósł Fabrycemu smutną nowinę, że małżeństwo margrabiego Crescenzi uchodzi za pewne; nie mijał dzień, aby w obrębie cytadeli nie odbyła się jaka uroczystość na cześć Klelii. Nieomylny dowód tego małżeństwa stanowiło to, że margrabia, kolosalnie bogaty i co za tym idzie – bardzo skąpy, jak jest zwyczajem u zamożnych ludzi w północnych Włoszech, czynił olbrzymie przygotowania, mimo że zaślubiał pannę bez posagu. Prawda, że Fabio Conti, bardzo urażony tym spostrzeżeniem, pierwszym, jakie się nastręczyło jego ziomkom, kupił świeżo majątek w cenie trzystu tysięcy franków i że mimo iż sam nie posiadał nic, zapłacił cenę gotówką, prawdopodobnie z kiesy margrabiego. Generał oświadczył, że daje ten majątek w posagu córce. Ale koszta rejentalne, przewyższające dwanaście tysięcy franków, wydały się niedorzeczne margrabiemu Crescenzi, osobie niezmiernie logicznej. On znowuż kazał sporządzić w Lionie obicia w wesołych kolorach, ślicznie dobranych przez słynnego Palagi, malarza z Bolonii. Obicia te, przedstawiające sceny z dziejów rodziny Crescenzi, która – wiadomo – pochodzi od słynnego Krescencjusza71, konsula w Rzymie w roku 985, miały zdobić siedemnaście salonów, tworzących parter pałacu margrabiego. Obicia, zegary i świeczniki przywiezione do Parmy kosztowały przeszło trzysta pięćdziesiąt tysięcy; cena nowych luster, dokupionych do tych, które już były w domu, sięgała dwustu tysięcy. Z wyjątkiem dwóch salonów – dzieło Parmezana, największego miejscowego malarza po boskim Correggiu – wszystkie sale na pierwszym i drugim piętrze zajmowali obecnie sławni malarze florenccy, rzymscy i mediolańscy, którzy je zdobili freskami. Fogelberg, wielki rzeźbiarz szwedzki, Tenerani z Rzymu i Marchesi z Mediolanu pracowali od roku nad dziesięcioma płaskorzeźbami, przedstawiającymi znakomite czyny wielkiego Krescencjusza. Większość sufitów malowanych al fresco również zawierała aluzję do jego życia. Podziwiano sufit, na którym Hayez z Mediolanu przedstawił Krescencjusza, jak go przyjmują na Polach Elizejskich: Franciszek Sforza, Wawrzyniec Wspaniały, król Robert, trybun Kola Rienzi72, Makiawel, Dante i inni wielcy ludzie średniowiecza. W podziwie dla tych wybranych dusz dopatrywano się uszczypliwości pod adresem rządu.

Przepychy te pochłaniały w zupełności uwagę szlachty i mieszczan w Parmie i przeszyły serce naszego bohatera, kiedy je wyczytał, odmalowane z naiwnym zachwytem, w długim przeszło na dwadzieścia stronic liście, który Lodovico podyktował celnikowi w Casal-Maggiore.

„A ja jestem taki biedny! – powiadał sobie Fabrycy – wszystkiego cztery tysiące franków renty! To doprawdy zuchwalstwo kochać się w Klelii Conti, dla której gotują te cuda.”

Jeden ustęp długiego listu Lodovica – ale ten już pisany był własnym, kulawym pismem – oznajmił panu, że spotkał wieczorem biednego Grillo, widocznie kryjącego się. Dozorcę Fabrycego najpierw wtrącono do więzienia, później uwolniono go. Człowiek ten prosił przez litość o cekina; Lodovico dał mu cztery w imieniu księżnej. Dawni dozorcy, w liczbie dwunastu, świeżo wypuszczeni na wolność, gotowali się wyprawić „traktamencik nożowy” (trattamento di cortellate) swoim następcom, jeśli kiedy zdołają ich dopaść poza cytadelą. Grillo powiadał, że prawie co dzień jest w fortecy serenada, że panna Klelia jest bardzo mizerna, często chora, i inne podobne rzeczy. To głupie wyrażenie sprawiło, że Lodovico otrzymał odwrotną pocztą rozkaz powrotu do Locarno. Wrócił, a szczegóły ustne były jeszcze smutniejsze dla Fabrycego.

Można odgadnąć, jaki był miły dla biednej księżnej; raczej zniósłby tysiąc razy śmierć, niżby wymówił przy niej imię Klelii. Księżna nienawidziła Parmy; dla Fabrycego zaś wszystko, co przypominało to miasto, było wzniosłe i wzruszające.

Księżna mniej niż kiedykolwiek zapominała o swej zemście. Była tak szczęśliwa przed zajściem z Gilettim, a teraz cóż za los! Żyła w oczekiwaniu straszliwego wydarzenia, o którym nie powiedziałaby ani słowa Fabrycemu, ona, która niegdyś, w dobie układu z Ferrantem sądziła, że tak ucieszy Fabrycego wieścią, iż będzie pomszczony.

Można sobie teraz wyobrazić, jak miłe były rozmowy Fabrycego z księżną; tępe milczenie panowało między nimi prawie ciągle. W dodatku księżna uległa chęci wypłatania figla temu nazbyt ukochanemu bratankowi. Hrabia pisywał do niej co dzień; słał kurierów jak za pierwszych czasów ich miłości, gdyż jego listy miały zawsze stempel pocztowy z jakiegoś miasteczka szwajcarskiego. Biedny człowiek suszył sobie głowę, aby nie mówić zbyt otwarcie o swych uczuciach i aby składać zabawne listy; zaledwie przeglądała je z roztargnieniem. Cóż znaczy, niestety, wierność kochanka, którego się szanuje, kiedy serce jest udręczone chłodem tego, którego się ubóstwia?

W ciągu dwóch miesięcy pani Sanseverina odpowiedziała hrabiemu tylko raz, i to aby prosić o zmacanie gruntu u księżnej i wybadanie, czy mimo zuchwałego fajerwerku list od niej byłby mile widziany. List ten, który hrabia miał doręczyć, o ile uzna za właściwe, prosił o wakujące od niedawna przy księżnej stanowisko szambelana dla margrabiego Crescenzi, z prośbą, aby mu nadano tę godność z racji jego małżeństwa. List pani Sanseverina byt arcydziełem; przebijał z niego najpiękniej wyrażony szacunek; dworski ten styl nie zawierał ani jednego słowa, które nawet w najodleglejszych konsekwencjach mogłoby być niemiłe. Toteż odpowiedź oddychała przyjaźnią i tęsknotą.

Mój syn i ja – pisała księżna – nie mieliśmy ani jednego znośnego wieczora od twego nagłego wyjazdu. Czyż już nie pamiętasz, że to dzięki tobie przywrócono mi głos doradczy w mianowaniu oficerów mego domu? Uważasz za potrzebne prosić o nominację margrabiego, jak gdyby życzenie twoje nie było dla mnie dostateczne? Jeśli mam jakiś glos, margrabia otrzyma tę godność: w moim zaś sercu będzie zawsze miejsce, i to pierwsze, dla mej drogiej Giny. Syn każe ci powiedzieć to samo, w tych samych słowach, zbyt śmiałych może w ustach dwudziestojednoletniego dryblasa, i prosić cię o próbki minerałów z doliny Orta, sąsiadującej z Belgirate. Możesz przysyłać swoje listy, na które liczę, często, przez hrabiego, który nienawidzi cię zawsze i którego lubię za te uczucia. Arcybiskup również pozostał ci wierny. Spodziewamy się wszyscy ujrzeć cię znów: pamiętaj, że trzeba koniecznie. Margrabina Ghisleri, moja wielka ochmistrzyni, gotuje się przenieść na lepszy świat – biedna kobieta wiele mi nadokuczała; znów robi mi na złość, wynosząc się ze świata nie w porę; choroba jej przywodzi mi na myśl nazwisko, które byłabym niegdyś z taką radością wpisała w jej miejsce, o ile bym naturalnie zdołała uzyskać tę ofiarę niezależności od wyjątkowej kobiety, która uciekając od nas uniosła z sobą całe wesele mego małego dworu itd., itd.

Z poczuciem zatem, iż stara się, o ile to w jej mocy, przyśpieszyć małżeństwo grążące Fabrycego w rozpaczy, księżna widywała go co dzień. Toteż spędzali niekiedy po kilka godzin bez słowa, żeglując po jeziorze. Fabrycy czuł dla ciotki doskonałą życzliwość; ale myślał o czym innym, a dusza jego, prosta i szczera, nie nastręczała mu przedmiotu do rozmowy. Księżna widziała to, i to była jej męka.

Zapomnieliśmy opowiedzieć, że księżna wynajęła domek w Belgirate, uroczej miejscowości, dotrzymującej wszystkiego, co przyrzekało jej miano (piękny zakręt jeziora). Z ganku księżna mogła wskoczyć wprost do barki. Wybrała bardzo skromną, do której wystarczało czterech wioślarzy; najęła dwunastu w ten sposób, aby mieć człowieka z każdej ze wsi otaczających Belgirate. Za trzecim czy czwartym razem, kiedy się znalazła na środku jeziora z tymi zuchami, kazała im przestać wiosłować.

– Uważam was wszystkich za przyjaciół – rzekła – i powierzę wam tajemnicę. Mój bratanek Fabrycy uciekł z więzienia; może będą próbowali go schwycić podstępem, mimo że znajduje się na waszym jeziorze w wolnym kraju. Dawajcie bacznie ucha i uprzedzajcie mnie o wszystkim. Pozwalam wam wchodzić do mego pokoju w dzień i w nocy.

Wioślarze odpowiedzieli z zapałem; kochali ją wszyscy. Ale nie sądziła, aby ktoś myślał o pojmaniu Fabrycego: to dla niej były wszystkie te ostrożności; przed nieszczęsnym rozkazem otworzenia zbiornika w pałacu nie byłaby pomyślała o tym.

Przezorność kazała jej również nająć mieszkanie w porcie Locarno dla Fabrycego; codziennie odwiedzał ją lub ona udawała się do Szwajcarii. O uroku ich ciągłego sam na sam można sądzić z tego szczegółu: margrabina i jej córki odwiedziły ich dwa razy i obecność tych obcych osób sprawiła obojgu przyjemność; mimo bowiem węzłów krwi, można nazwać obcym kogoś, kto nic nie wie o naszych sprawach i kogo widuje się raz na rok.

Księżna bawiła pewnego wieczora u Fabrycego wraz z margrabiną i jej córkami. Prałat miejscowy i proboszcz przyszli złożyć uszanowanie damom; prałat, który posiadał kapitały w domu handlowym i miewał świeże wiadomości, oznajmił:

– Książę parmeński umarł!

Księżna zbladła straszliwie, zaledwie miała siłę wyrzec:

– Czy wiadome są szczegóły?

– Nie – odparł prałat – wiadomość ogranicza się do faktu śmierci, która jest pewna.

Księżna spojrzała na Fabrycego. „Zrobiłam to dla niego – powiadała sobie – zrobiłabym tysiąc razy więcej i oto on tu jest przy mnie, obojętny, zadumany o innej! Znieść tę okropną myśl było nad siły księżnej – zemdlała. Wszyscy pośpieszyli jej z pomocą; ale odzyskując przytomność zauważyła, że Fabrycy mniej sobie zadaje trudu niż prałat i proboszcz; dumał jak zazwyczaj.

„Myśli o tym, aby wrócić do Parmy – powiedziała sobie księżna – może, aby zerwać małżeństwo Klelii z margrabią; ale ja potrafię temu przeszkodzić.” Następnie, przypominając sobie obecność księży, pośpieszyła dodać:

– To był wielki monarcha, którego spotwarzono! Okropna strata!

Księża pożegnali się, a pani Sanseverina, chcąc zostać sama, oznajmiła, że się położy.

„Ostrożność – powiadała sobie – każe mi czekać miesiąc lub dwa z powrotem do Parmy, ale czuję, że nie wytrzymam tak długo; zanadto cierpię tutaj. Ta zaduma, to milczenie Fabrycego są dla mego serca nie do zniesienia. Kto by mi był powiedział, że się znudzę, pływając sam na sam z nim po tym uroczym jeziorze, i to w chwili gdy, aby go pomścić, uczyniłam więcej, niż mogę mu wyznać! Po takim widoku śmierć jest niczym. Płacę za wybuchy szczęścia i dziecinnej radości – z widoku Fabrycego po powrocie z Neapolu! Gdybym była rzekła słowo, byłoby po wszystkim; zajęty mną, nie byłby może pomyślał o Klelii; ale nieodpartą odrazą przejmowało mnie to słowo. Teraz ona zwyciężyła. Cóż prostszego? Ma dwadzieścia lat, a ja, zmieniona, chora, mam dwa razy tyle!… Trzeba umrzeć, trzeba skończyć! Kobieta czterdziestoletnia liczy się jedynie dla mężczyzn, którzy ją kochali za jej młodości! Obecnie znajdę już tylko zadowolenie próżności – czy warto dla tego żyć? Jeszcze jedna racja, aby jechać do Parmy i bawić się. Gdyby rzeczy obróciły się źle, uśmiercono by mnie. Więc cóż? Gdzie tu nieszczęście? Miałabym wspaniałą śmierć. Nim bym umarła – ale dopiero wówczas – powiedziałabym Fabrycemu: „Niewdzięczny! to dla ciebie!…” Tak, jedynie w Parmie mogę znaleźć wypełnienie tej resztki życia, jaka mi została – będę się bawiła w wielką damę. Cóż za szczęście, gdybym mogła teraz znaleźć przyjemność we wszystkich honorach, które niegdyś stanowiły udrękę tej Raversi! Wówczas, aby dojrzeć swoje szczęście, musiałam patrzeć w oczy zawiści… Moja próżność ma jedną ucieczkę: z wyjątkiem może hrabiego nikt nie zgadnie, co położyło kres życiu mego serca… Będę kochała Fabrycego, będę pracowała dla jego losu; ale nie trzeba, aby zerwał małżeństwo Crescenziego i aby się z nią ożenił… Nie, nie to!”

W czasie tego smutnego monologu księżna usłyszała w domu zgiełk.

„Ślicznie! – powiedziała sobie – przychodzą mnie uwięzić. Ferrante dał się ująć i wygadał. Więc dobrze, tym lepiej! Będę miała zajęcie, będę walczyła o swoją głowę. Ale primo: nie trzeba się dać wziąć.”

Księżna, na wpół ubrana, wpadła w ogród; już miała przebyć niski mur i uciec w pole, kiedy ujrzała, że ktoś wchodzi do jej pokoju. Poznała Brunona, zaufanego człowieka hrabiego; był sam z jej pokojówką. Podeszła pod balkon. Człowiek ten opowiadał coś garderobianej o ranach, które otrzymał. Księżna wróciła. Bruno rzucił się do jej stóp, zaklinając, aby nie powiedziała hrabiemu, o której godzinie przybył.

– Natychmiast po śmierci księcia – dodał – pan hrabia wydał rozkaz, aby żadna poczta nie ważyła się wydać koni obywatelowi Parmy. Wskutek tego dotarłem aż do Padu prywatnymi końmi hrabiego; ale kiedy wysiadłem z barki, powóz mój obalono i połamano, przy czym odniosłem tak poważne rany, że nie mogłem wsiąść na koń, jak to było moim obowiązkiem.

– Dobrze – odparła księżna – jest trzecia rano; powiem, żeś przybył w południe, ale nie zdradź mnie.

– Poznaję dobroć jaśnie pani.

Polityka w utworze literackim – to wystrzał z pistoletu w czasie koncertu; coś brutalnego, czego wszelako niepodobna pominąć.

Będziemy mówili o bardzo brzydkich rzeczach, o których, dla wielu powodów, chcielibyśmy zamilczeć; ale musimy przejść do wydarzeń, które należą do naszej dziedziny, skoro teatrem ich jest serce ludzkie.

– Ależ, wielki Boże! w jaki sposób umarł ten wielki władca? – spytała księżna.

– Był na polowaniu na kaczki w błotach nad Padem, o dwie mile od Sacca. Wpadł w dziurę pokrytą gęstą trawą; był spocony i przeziębił się; przeniesiono go do jakiegoś domku, gdzie umarł po kilku godzinach. Inni twierdzą, że panowie Catena i Borone zmarli również i że cały wypadek pochodzi z miedzianych naczyń u chłopa, gdzie wstąpili, które zawierały grynszpan73. Jedli śniadanie u tego człowieka. Emaliowane głowy, jakobini, którzy opowiadają to, czego by sobie życzyli, mówią o truciźnie. Wiem, że mój przyjaciel Toto, kurier dworski, byłby zginął bez szlachetnej pomocy jakiegoś włóczęgi, który okazał się bardzo biegły w medycynie i który mu zalecił szczególne lekarstwa. Ale nikt nie mówi już o śmierci księcia: w gruncie był to okrutnik. Kiedym wyjeżdżał, lud zbierał się, aby utrupić Rassiego: chciano też podłożyć ogień pod bramę cytadeli i oswobodzić więźniów. Ale niektórzy twierdzili, że Fabio Conti kazałby strzelać z armat. Drudzy upewniali, że kanonierzy w cytadeli zalali proch wodą, nie chcąc mordować ziomków. Ale oto coś ciekawego: kiedy chirurg Sandolaro opatrywał mi ramię, przybył z Parmy człowiek, który opowiedział, że lud zdybawszy gdzieś na ulicy Barbone, sławnego pisarza więziennego, zatłukł go, a potem powieszono go na drzewie, na wprost cytadeli. Lud ciągnął już, aby rozbić piękny posąg księcia znajdujący się w pałacowym ogrodzie; ale pan hrabia wziął batalion gwardzistów, ustawił go przed posągiem i kazał powiedzieć ludowi, że kto wejdzie do ogrodu, nie wyjdzie żywy, i lud się zląkł. Ale co osobliwe, a co ten człowiek przybyły z Parmy, eks-żandarm, powtórzył kilka razy, to że pan hrabia kopnął generała P…, komendanta gwardii, i kazał wygnać za ogród, zdarłszy mu epolety.

– Poznaję hrabiego! – wykrzyknęła Sanseverina z wybuchem radości, którego nie byłaby przewidziała na minutę wprzódy – nie ścierpi nigdy, aby znieważono naszą księżnę, co zaś do generała P…, ten, przez oddanie prawym władcom, nie chciał nigdy służyć uzurpatorowi, gdy hrabia, mniej skrupulatny, odbył wszystkie kampanie hiszpańskie, co mu nieraz na dworze wymawiano.

Pani Sanseverina otwarła list hrabiego, ale przerywała czytanie, aby zasypywać Brunona pytaniami.

List był bardzo zabawny; hrabia używał arcyżałosnych wyrażeń, a mimo to najwyższa radość tryskała z każdego słowa; unikał szczegółów co do śmierci księcia i kończył w te słowa:

Wrócisz niezawodnie, drogi aniele, ale radzę ci zaczekać dzień lub dwa na kuriera księżnej, co nastąpi, mam nadzieję, dziś lub jutro; trzeba, aby twój powrót był tryumfalny, jak wyjazd był odważny. Co do „wielkiego zbrodniarza”, który jest z tobą, mam zamiar oddać go pod sąd dwunastu sędziów powołanych z całego państwa. Ale, aby ukarać tego potwora tak, jak na to zasługuje, trzeba, bym wpierw mógł zrobić papiloty z pierwszego wyroku, jeżeli istnieje.

Hrabia jeszcze otworzył list, aby dopisać:

Oto znów inna sprawa; rozdałem przed chwilą naboje dwom batalionom gwardii; będę się bił i zapracuję sumiennie na przydomek Okrutnego, którym liberałowie uraczyli mnie od dawna. Ta stara mumia, generał P…, ośmielił się wspomnieć w koszarach o tym, aby paktować ze zbuntowanym ludem. Piszę do ciebie na ulicy; idę do pałacu, gdzie wejdą chyba po moim trupie. Bądź zdrowa! Jeśli zginę, zginę ubóstwiając cię mimo wszystko, tak jak żyłem. Nie zapomnij odebrać trzystu tysięcy złożonych na twoje nazwisko w D… w Lionie.

Nieborak Rassi, blady jak śmierć, bez peruki; nie masz pojęda o tej fizjonomii. Lud koniecznie chce go powiesić; byłaby to wielka niesprawiedliwość, zasłużył na rozerwanie końmi. Chciał się schronić do mego pałacu, gonił za mną przez ulicę; nie bardzo wiem, co z nim począć… nie chcę go wprowadzać do pałacu księcia, to by znaczyło wpuszczać rewolucję z tej strony. F… przekona się, czy mu jestem życzliwy; pierwszym moim słowem do Rassiego było: „Oddaj mi wyrok na pana del Dongo i wszystkie kopie, jakie mogą istnieć, i powiedz niegodnym sędziom, którzy są przyczyną tego buntu, że ich powieszę wszystkich jak i ciebie, drogi przyjacielu, jeżeli pisną słowo o tym wyroku, który nigdy nie istniał.” W imieniu Fabrycego posyłam kompanię grenadierów arcybiskupowi. Bądź zdrowa, drogi aniele! Pałac mój będzie pewno spalony, postradam twoje urocze portrety. Biegnę do zamku, aby wypędzić z wojska bezecnego generała P…, który narobił ładnych rzeczy: schlebia podle ludowi, jak niegdyś schlebiał nieboszczykowi księciu. Wszyscy ci generałowie mają diabelnego stracha; zdaje się, że każę się mianować naczelnym wodzem.

Księżna miała tę złośliwość, że nie kazała budzić Fabrycego; czuła dla hrabiego przypływ podziwu, bardzo podobny do miłości. „Wszystko zważywszy – rzekła – trzeba mi wyjść za niego.” Napisała mu to natychmiast i wysłała jednego ze swoich ludzi. Tej nocy księżna nie miała czasu być nieszczęśliwa.

Nazajutrz koło południa ujrzała barkę o dziesięciu wiosłach, która pruła szybko wody jeziora; oboje z Fabrycym poznali niebawem barwy księcia Parmy; był to w istocie kurier, który – nim wysiadł na ląd – wykrzyknął:

– Bunt uśmierzony!

Kurier ten wręczył pani Sanseverina kilka listów hrabiego, niesłychanie uprzejmy list księżnej oraz dekret Ranucjusza Ernesta V na pergaminie, mianujący ją księżną San Giovanni oraz wielką ochmistrzynią księżnej matki. Młody książę, uczony mineralog, którego uważała za ciemięgę, zdobył się na wcale zręczny bilecik; ale koniec trącił oświadczynami. Bilecik zaczynał się tak:

Hrabia oznajmił mi, że rad jest ze mnie; faktem jest, że gwizdnęło mi nad uchem parę kul przy jego boku i że konia mego postrzelono. Zważywszy hałas, jaki robi się dla takiej drobnostki, chciałbym bardzo brać udział w prawdziwej bitwie, byleby nie przeciw swoim poddanym. Zawdzięczam wszystko hrabiemu; wszyscy moi generałowie, którzy nigdy nie wąchali prochu, zachowali się jak zające; zdaje się, że paru uciekło aż do Bolonii. Od czasu jak wielkie i smutne wydarzenie dało mi w rękę władzę, nie zdarzyło mi się podpisać dekretu, który by mi był równie miły jak ten, którym mianuję panią ochmistrzynią mojej matki. Oboje z matką przypomnieliśmy sobie, iż pewnego razu podziwiała pani widok rozciągający się z pałacyku San Giovanni, który niegdyś należał do Petrarki – przynajmniej tak powiadają – matka moja postanowiła ofiarować pani ten mały kawałek ziemi, a ja, nie wiedząc, czym panią obdarzyć i nie ośmielając się ofiarować wszystkiego, co jej należy, uczyniłem panią księżną mego kraju; nie wiem, czy pani jest dość uczona, aby wiedzieć, że Sanseverina to tytuł rzymski. Dałem wielką wstęgę mego orderu zacnemu arcybiskupowi, który okazał hart nader rzadki u siedemdziesięcioletniego starca. Nie weźmie mi pani za złe, że odwołałem wszystkie damy skazane na wygnanie. Powiedziano mi, że odtąd nie powinienem kłaść swego podpisu, nie napisawszy wprzód słów wasz oddany – nierad jestem, że mi każą szafować zapewnieniem, które prawdziwe jest wtedy jedynie, kiedy piszę do ciebie, księżno.

Twój oddany

Ranucjusz Ernest

Któż by nie powiedział, sądząc z tego stylu, że księżna będzie się cieszyła największym faworem? Uderzyło ją wszakże coś w listach hrabiego, które otrzymała w dwie godziny później. Nie tłumaczył się bliżej, ale radził, aby opóźniła o kilka dni powrót, i aby napisała do księżnej-matki, że jest niezdrowa. Mimo to pani Sanseverina i Fabrycy wyruszyli natychmiast po obiedzie. Celem księżnej – mimo że nie przyznawała się do tego przed sobą – było przyśpieszyć małżeństwo margrabiego Crescenzi. Fabrycy natomiast oddawał się przez drogę szalonej radości, która niecierpliwiła jego ciotkę. Miał nadzieję ujrzeć niebawem Klelię; spodziewał się ją wykraść, wbrew jej woli nawet, jeśli to będzie jedyny sposób zerwania jej małżeństwa.

Podróż księżnej i jej bratanka była bardzo wesoła. Na stacji przed Parmą Fabrycy zatrzymał się chwilę, aby wdziać szaty duchowne; zazwyczaj bywał ubrany jak człowiek w żałobie. Kiedy wszedł do pokoju, księżna rzekła:

– Mam uczucie czegoś mętnego w liście hrabiego Mosca. Posłuchaj mnie i zostań tu kilka godzin; prześlę ci wiadomość, skoro tylko się zobaczę z tym wielkim ministrem.

Bardzo niechętnie Fabrycy poddał się tej rozsądnej radzie. Wybuchy radości, godne piętnastoletniego chłopca, towarzyszyły przyjęciu, jakie hrabia zgotował tej, którą nazywał swoją żoną. Długo nie chciał mówić o polityce; skoro wreszcie odzyskali smutny rozsądek, rzekł tak:

– Dobrześ uczyniła, żeś nie pozwoliła Fabrycemu przybyć oficjalnie, przeżywamy tu okres reakcji. Zgadnij tylko, jakiego kolegę przydał mi książę jako ministra sprawiedliwości? Rassi, moja droga, Rassi, którego w epoce naszej wielkiej sprawy potraktowałem jak łajdaka! Ale trzeba ci wiedzieć, że postarano się zatrzeć wszystko, co się tu stało. Jeśli zajrzysz do naszej gazety, zobaczysz, że pisarz więzienny, niejaki Barbone, zginął przejechany wozem. Sześćdziesięciu hultajów, których kazałem wystrzelać, kiedy atakowali posąg księcia w ogrodzie, ma się bardzo dobrze, są jedynie w podróży. Hrabia Zurla, minister spraw wewnętrznych, sam udał się do domu każdego z tych nieszczęśliwych bohaterów i wręczył po piętnaście cekinów ich rodzinie lub przyjaciołom, nakazując mówić, że zmarły jest w podróży, i grożąc bardzo wyraźnie więzieniem, jeśli ośmielą się dać do zrozumienia, że poległ. Innego człowieka z mego własnego ministerium spraw zagranicznych posłano w misji do gazeciarzy w Mediolanie i w Turynie, iżby nic nie pisali o nieszczęśliwym wydarzeniu: to uświęcone słowo; człowiek ten ma dotrzeć aż do Paryża i Londynu, aby we wszystkich dziennikach niemal oficjalnie zaprzeczyć wszystkiemu, co by tam mówiono o naszych zamieszkach. Inny agent puścił się do Bolonii i Florencji. Wzruszyłem ramionami.

Ale co jest zabawne w moim wieku, to, że ja miałem chwilę szczerego zapału, przemawiając do gwardii i zdzierając epolety temu gamajdzie, generałowi P… W tej chwili byłbym bez wahania oddał życie za księcia – wyznaję, że to byłby głupi sposób rozstania się ze światem. Dziś ten książę, mimo że poczciwy chłopak, dałby sto talarów, abym ja umarł jaką naturalną śmiercią; nie śmie jeszcze żądać mej dymisji, ale mówimy z sobą jak najrzadziej i przesyłam mu mnóstwo raportów na piśmie, jak to praktykowałem z nieboszczykiem księciem po uwięzieniu Fabrycego. A, prawda! nie zrobiłem papilotów z wyroku na tego chłopca dla tej przyczyny, że ten łajdak Rassi jednak mi go nie oddał. Dobrze tedy uczyniłaś, że nie pozwoliłaś Fabrycemu przybyć oficjalnie. Wyrok jest wciąż prawomocny; nie sądzę jednak, aby Rassi ośmielił się uwięzić twego bratanka dziś, ale może ośmieli się za dwa tygodnie. Jeśli Fabrycy chce bezwarunkowo wrócić do miasta, niech zamieszka u mnie.

– Ale co za przyczyna tego wszystkiego? – wykrzyknęła księżna, zdumiona.

– Wytłumaczono księciu, że ja nadaję sobie tony dyktatora, zbawcy ojczyzny, i że go chcę prowadzić na pasku; co więcej, mówiąc o nim, miałem wyrzec to nieszczęsne słowo: dziecko. To może być prawda, byłem podniecony owego dnia: uważałem go na przykład za wielkiego człowieka dlatego, że nie zanadto wystraszył się pierwszych strzałów, które usłyszał w życiu. Jest niegłupi, ma nawet lepsze wzięcie od ojca, zawsze będę tego zdania, grunt jest uczciwy i dobry; ale to szczere młode serce ściska się, kiedy mu opowiadać o jakimś szelmostwie, i uważa, że trzeba mieć samemu bardzo czarną duszę, aby spostrzegać takie rzeczy – pomyśl, jakie on wychowanie otrzymał!…

– Wasza Ekscelencja powinien był pamiętać, że on kiedyś będzie panował, i przydać mu jakiegoś inteligentnego człowieka.

– Po pierwsze, znamy przykład księdza de Condillac, który powołany przez margrabiego Felino, mego poprzednika, zrobił ze swego wychowanka koronnego gamonia. Chodził na procesje i w roku 1796 nie umiał porozumieć się z generałem Bonaparte, który byłby potroił granice jego państwa. Po wtóre, nie sądziłem nigdy, abym był ministrem dziesięć lat z rzędu. Obecnie, kiedy się rozczarowałem do reszty, i to od miesiąca, chcę zebrać milion, zanim zostawię tę budę, którą ocaliłem, jej własnym losom. Gdyby nie ja, Parma byłaby republiką przez dwa miesiące, z poetą Ferrante Palla jako dyktatorem.

70.W ten sposób mali despoci sprowadzają do zera znaczenie opinii – Tr. J. F. M. 31 [Zapis ten może mieć dwojakie znaczenie: Trieste, janvier, février, mars 1831 (Triest, styczeń, luty, marzec 1831 r.) albo Troubles, janvier, février, mars 1831 (Rozruchy w Modenie, styczeń, luty, marzec 1831 r.); Red.]. [przypis autorski]
71.Krescencjusz, Crescentius (X w.) – trybun rzymski, wielki patriota i antyklerykał. [przypis redakcyjny]
72.jak go przyjmują na Polach Elizejskich: Franciszek Sforza, Wawrzyniec Wspaniały, król Robert, trybun Kola Rienzi – Francesco Sforza (1401–1466), kondotier włoski; Robert Andegaweński (ok. 1278–1343), król Neapolu, mecenas poetów; Cola di Rienzi (1313–1354), trybun ludowy, dążył do wskrzeszenia republiki rzymskiej. [przypis tłumacza]
73.grynszpan – związek chemiczny miedzi z kwasem octowym, sól powstająca na skutek korozji miedzi. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
590 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi: