Kitabı oku: «Pustelnia parmeńska», sayfa 27

Yazı tipi:

Po tych słowach księżna zarumieniła się – hrabia nie wiedział o niczym.

– Stoczymy się w zwyczajną monarchię z osiemnastego wieku: spowiednik i kochanka. W gruncie książę kocha jedynie mineralogię i może ciebie. Odkąd panuje, lokaj jego, którego brata zrobiłem właśnie kapitanem – ma dziewięć miesięcy służby! – ten lokaj, powiadam, wbił mu w głowę, że musi być szczęśliwszy od innych, ponieważ jego facjata znajdzie się wybita na talarach. W ślad za tą mądrą myślą przychodzi nuda.

Obecnie trzeba mu adiutanta jako lekarstwa na nudę. Otóż, choćby mi ofiarowywał ten sławny milion, który jest nam potrzebny, aby wygodnie żyć w Neapolu lub Paryżu, nie chciałbym być jego lekarstwem na nudę i spędzać co dzień kilka godzin z Jego Wysokością. Zresztą, ponieważ jestem inteligentniejszy od niego, po miesiącu miałby mnie za potwora.

Nieboszczyk książę był zły i zawistny, ale bywał na wojnie i dowodził armią, co mu dało pewne obycie; to był władca, a ja mogłem być dobrym albo złym ministrem. Przy tym poczciwym i naprawdę dobrym synalu muszę być intrygantem. Jestem rywalem lada samiczki w zamku, i to z małymi widokami powodzenia, ponieważ wzgardziłbym tysiącem koniecznych drobiazgów. Na przykład, trzy dni temu jedna z posługaczek, które każdego ranka zmieniają ręczniki w apartamentach pałacowych, zagubiła księciu klucz od angielskiego biurka; za czym Jego Wysokość odkłada wszystkie sprawy, których akta znajdują się w tym biurku! Można by za dwadzieścia franków kazać oderwać deskę lub użyć wytrycha, ale Ranucy Ernest V oświadczył mi, że to by znaczyło pokazać drogę dworskiemu ślusarzowi.

Jak dotąd niepodobna mu było przez trzy dni z rzędu chcieć tego samego. Gdyby się urodził prostym margrabią przy majątku, ten młody książę byłby jednym z najszacowniejszych ludzi swego dworu, rodzajem Ludwika XVI; ale w jaki sposób ze swą pobożną naiwnością oprze się przemyślnym zasadzkom, którymi jest otoczony? Toteż salon twojej nieprzyjaciółki, margrabiny Raversi, potężniejszy jest niż kiedykolwiek; odkryto tam, że ja, który kazałem strzelać do ludu, który byłem gotów w razie potrzeby uśmiercić trzy tysiące ludzi raczej niż dać znieważyć posąg księcia, który był moim panem, że ja jestem zaciekły liberał, że chcę zaprowadzić konstytucję i tysiąc podobnych niedorzeczności. Tymi gadaniami o republice szaleńcy przeszkodziliby nam cieszyć się najlepszą z monarchii. Słowem, ty jesteś jedyna w obecnym stronnictwie liberalnym (którego wrogowie robią mnie głową), o której książę nie wyraził się dotąd w ujemny sposób; arcybiskup wciąż nieskazitelny, za to, że powiedział rozsądne słowo o tym, co robiłem w nieszczęsny dzień, jest w niełasce.

Nazajutrz po dniu, który nie nazywał się jeszcze nieszczęsnym, kiedy było jeszcze prawdą, że bunt istniał, książę powiedział arcybiskupowi, że zrobi mnie diukiem, iżbyś wychodząc za mnie nie poniosła uszczerbku na tytule. Dziś sądzę, że to Rassi, uszlachcony przeze mnie wówczas, gdy mi sprzedawał sekrety nieboszczyka księcia, zostanie hrabią. Wobec takiego awansu ja odegram głupią rolę.

– I biedny książę wpakuje się w błoto.

– Bez wątpienia; ale w gruncie on jest panem, która to właściwość w niecałe dwa tygodnie usuwa śmieszność. Tak więc, droga księżno, zróbmy jak w triktraku: spasujmy.

– Ale będziemy bardzo niebogaci.

– W gruncie ani ty, ani ja nie potrzebujemy zbytku. Jeśli dasz mi w Neapolu miejsce w loży w „San Carlo” i konia, będę aż nadto szczęśliwy; trochę więcej czy mniej zbytku to nie jest rzecz, która mnie lub tobie da odpowiednią pozycję; da ją nam przyjemność, jaką wybitni ludzie znajdą może w tym, aby zajść do nas na filiżankę herbaty.

– Ale – podjęła księżna – cóż byłoby się stało w ów nieszczęsny dzień, gdybyś się był trzymał na uboczu, jak, mam nadzieję, będziesz czynił na przyszłość?

– Wojsko zbratałoby się z ludem, nastałyby trzy dni rzezi i pożaru (bo trzeba jeszcze stu lat, aby republika w tym kraju nie była szaleństwem), potem dwa tygodnie grabieży, póki dwa lub trzy pułki, wysłane przez zagranicę, nie przyszłyby robić porządku. Ferrante Palla był wśród ludu odważny i szalony jak zwykle; miał z pewnością tuzin przyjaciół, którzy działali w porozumieniu z nim, z czego Rassi uczyni wspaniałe sprzysiężenie… Tyle jest pewne, iż mając na sobie ubranie niewiarygodnie obdarte, rozdawał złoto garściami.

Pani Sanseverina, olśniona tymi nowinami, poszła co żywo podziękować księżnej-matce.

W chwili gdy weszła na komnaty, frejlina dworu wręczyła jej złoty kluczyk, który się nosi na pasku, a który jest znakiem najwyższej władzy w części zamku należącej do księżnej. Klara Paulina oddaliła wszystkich pośpiesznie, znalazłszy się sam na sam z przyjaciółką, jakiś czas mówiła jedynie ogólnikami. Pani Sanseverina nie bardzo wiedziała, co to znaczy, i odpowiadała bardzo wstrzemięźliwie. Wreszcie księżna-matka zalała się łzami i, rzucając się w ramiona przyjaciółki, wykrzyknęła:

– Wróciły czasy mego nieszczęścia; syn będzie dla mnie jeszcze gorszy niż ojciec!

– Przeszkodzę temu – odparła żywo pani Sanseverina. – Ale przede wszystkim proszę – ciągnęła – aby Wasza Najdostojniejsza Wysokość raczyła przyjąć hołd całej mojej wdzięczności i mego głębokiego szacunku.

– Co ty chcesz powiedzieć? – wykrzyknęła księżna-matka, pełna niepokoju i lękająca się jej dymisji.

– Za każdym razem, kiedy Wasza Najdostojniejsza Wysokość pozwoli mi obrócić na prawo drżącą główkę tego oto magota74, który stoi na kominku, pozwoli mi także nazwać rzeczy ich właściwym mianem.

– Czy tylko to, droga księżno? – wykrzyknęła Klara Paulina, wstając i biegnąc sama, aby nadać magotowi właściwą pozycję – mów tedy zupełnie swobodnie, moja wielka ochmistrzyni – rzekła przymilnym głosem.

– Wasza Wysokość doskonale zrozumiała położenie. Grozi nam obu, pani i mnie, największe niebezpieczeństwo. Wyrok na Fabrycego nie jest odwołany; w tym samym dniu, w którym zechcą się mnie pozbyć, a panią znieważyć, wtrącą go z powrotem do więzienia. Nasze położenie gorsze jest niż kiedykolwiek. Co się tyczy mnie osobiście, wychodzę za hrabiego! Osiedlimy się w Neapolu lub w Parmie. Ostatnia niewdzięczność, jakiej hrabia padł ofiarą, w zupełności zbrzydziła mu politykę; ja zaś – poza tym, czego wymagałoby dobro Waszej Wysokości – nie radziłabym mu tkwić w tym bagnie, chyba żeby mu książę dał ogromną sumę. Poproszę Waszej Wysokości o pozwolenie wytłumaczenia jej, że hrabia, który miał sto trzydzieści tysięcy, obejmując urzędowanie, posiada dziś zaledwie dwadzieścia tysięcy renty. Próżno nalegałam nań od dawna, aby myślał o sobie. Podczas mojej nieobecności wytoczył sprawę generalnym dzierżawcom księcia, którzy byli złodziejami; hrabia zastąpił ich innymi złodziejami, którzy mu dali osiemset tysięcy franków.

– Jak to! – wykrzyknęła księżna, zdumiona – mój Boże, jakież to okropne!

– Wasza Wysokość – odparła pani Sanseverina z najzimniejszą krwią – czy przekręcić magota na lewo?

– Mój Boże, nie! – wykrzyknęła księżna. – Ale przykro mi, że człowiek taki jak hrabia zniżył się do tego rodzaju zysków.

– Bez tej kradzieży byłby przedmiotem wzgardy wszystkich uczciwych ludzi.

– Wielki Boże! czy to możliwe?

– Pani – odparła pani Sanseverina – z wyjątkiem mego przyjaciela, margrabiego Crescenzi, który ma trzysta lub czterysta tysięcy franków renty, wszyscy tu kradną: i jak nie kraść w kraju, gdzie wdzięczność za najdonioślejsze usługi nie trwa ani miesiąca? Czymś realnym, czymś, co przeżywa niełaskę, jest tylko pieniądz. Pozwolę sobie, pani, mówić straszliwe prawdy.

– Pozwalam ci i ja – rzekła księżna z głębokim westchnieniem – mimo to, są mi one niezmiernie przykre.

– Otóż, pani, twój syn, bardzo porządny człowiek, może cię uczynić o wiele nieszczęśliwszą niż jego ojciec. Nieboszczyk książę miał usposobienie mniej więcej takie jak wszyscy; nasz obecny pan nie jest nigdy pewny, że będzie czegoś chciał przez trzy dni z rzędu; tym samym, aby go być zupełnie pewnym, trzeba ustawicznie żyć w jego pobliżu i nie pozwolić mu mówić z nikim. Ponieważ tę prawdę nietrudno jest przejrzeć, nowa partia reakcji, kierowana przez dwie tęgie głowy: Rassiego i margrabinę Raversi, postara się dać księciu kochankę. Kochanka ta będzie miała wolną rękę w robieniu majątku i rozdawaniu podrzędnych posad; ale będzie odpowiadała przed stronnictwem za usposobienie swego pana.

Abym się czuła pewna na dworze Waszej Wysokości, trzeba by, aby Rassi był wygnany i okryty hańbą; chcę, co więcej, aby sprawę Fabrycego oddano najuczciwszym sędziom, jakich się uda znaleźć; jeżeli ci panowie uznają, jak mam nadzieję, że jest niewinny, naturalną rzeczą będzie użyczyć arcybiskupowi tego, by Fabrycy został jego koadiutorem z prawem następstwa. Jeżeli mi się to nie uda, oboje z hrabią wycofamy się; wówczas, odjeżdżając, zostawię tę radę Waszej Najdostojniejszej Wysokości: nie powinna Wasza Wysokość nigdy przebaczyć Rassiemu i również nigdy nie opuszczać granic państwa. Z bliska ten dobry syn nie zrobi pani szczególnej krzywdy.

– Wysłuchałam z całą uwagą twoich wywodów – odparła księżna z uśmiechem – trzebaż tedy będzie, abym się ja starała o kochankę dla mego syna?

– Nie, pani, ale niech Wasza Wysokość się postara, aby jej salon był jedynym, gdzie się bawią.

Rozmowa ciągnęła się bardzo długo w tym sensie; łuski spadały z oczu nieświadomej, a sprytnej księżnej.

Kurier pani Sanseverina doniósł Fabrycemu, że może wrócić do miasta, ale ukradkiem. Zaledwie go zauważono; krył się w mieście przebrany za chłopa, w drewnianej budzie sprzedawcy kasztanów mieszczącej się na wprost cytadeli na promenadzie.

Rozdział dwudziesty czwarty

Pani Sanseverina zorganizowała świetne wieczory w zamku, który nigdy nie oglądał tyle wesołości, nigdy nie była milsza niż tej zimy, a mimo to żyła w największym niebezpieczeństwie; ale też w owej krytycznej porze nie zdarzyło się jej ani razu pomyśleć z bólem o dziwnej odmianie Fabrycego. Młody książę przybywał bardzo wcześnie na miłe wieczory matki, która powtarzała mu ciągle:

– Idź rządzić, Wasza Wysokość, założę się, że na biurku ze dwadzieścia raportów czeka na decyzję. Nie chcę, aby Europa obwiniała mnie, że zrobiłam z syna próżniaka, aby panować w jego miejsce.

Przestrogi te miały tę wadę, że się pojawiały w najmniej odpowiedniej chwili; to znaczy, kiedy Jego Wysokość, przezwyciężywszy nieśmiałość, brał udział w jakiej ożywionej grze towarzyskiej. Dwa razy w tygodniu urządzano majówki, do których pod pozorem zdobywania nowemu władcy miłości ludu księżna-matka dopuszczała najpiękniejsze kobiety z mieszczaństwa. Pani Sanseverina, która była duszą tego wesołego dworu, miała nadzieję, że piękne mieszczanki, które wszystkie patrzyły ze śmiertelną zawiścią na karierę Rassiego, opowiedzą księciu niezliczone łajdactwa tego ministra. Między innymi dzieciństwami książę chciał mieć ministerium moralne.

Rassi miał zbyt wiele rozumu, aby nie czuć, jak bardzo te świetne wieczory na dworze księżnej-matki, organizowane przez jego nieprzyjaciółkę, są dlań niebezpieczne. Nie chciał oddać hrabiemu Mosca zupełnie legalnego wyroku na Fabrycego; trzeba było tedy, aby jedno z dwojga albo on, albo pani Sanseverina – znikło ze dworu.

W dniu owych zamieszek ulicznych, którym obecnie przeczyć należało do dobrego tonu, ktoś rozdawał ludowi pieniądze. Rassi wziął to za punkt wyjścia: jeszcze gorzej ubrany niż zazwyczaj, zachodził do najnędzniejszych domów w mieście i spędzał godziny całe na rozmowach z biedakami. Tyle trudów uzyskało nagrodę: po dwóch tygodniach takiego trybu życia zyskał pewność, że Ferrante Palla był tajną głową powstania, i co więcej, że ten człowiek, biedny całe życie jak wielki poeta, sprzedał niedawno w Genui osiem czy dziesięć diamentów.

Cytowano, między innymi, pięć drogich kamieni, które warte były w istocie więcej niż czterdzieści tysięcy, a które na dziesięć dni przed śmiercią księcia oddano za trzydzieści pięć tysięcy, a to – jak powiadano – z potrzeby.

Jak odmalować radość ministra sprawiedliwości po tym odkryciu? Spostrzegł, że codziennie ośmieszano go coraz bardziej na dworze księżnej-matki; nieraz książę, rozmawiając z nim w sprawach państwowych, parskał mu w nos śmiechem z całą nieopatrznością młodości. Trzeba przyznać, że Rassi miał narowy osobliwie plebejskie; na przykład, kiedy się zapalał w rozmowie, zakładał nogę na nogę i brał trzewik do ręki; w miarę zainteresowania rozkładał na nodze czerwoną bawełnianą chustkę etc. Książę serdecznie się śmiał z konceptu jednej z najładniejszych pań z mieszczaństwa, która wiedząc zresztą, że ma bardzo zgrabną nogę, zaczęła przedrzeźniać wykwintny gest ministra sprawiedliwości.

Rassi zażądał nadzwyczajnego posłuchania u księcia i rzekł:

– Czy Wasza Wysokość zechciałby dać sto tysięcy franków, aby wiedzieć ściśle, jaką śmiercią umarł jego dostojny ojciec? Za tę sumę policja podjęłaby się zarazem ująć winnych, o ile są winni.

Odpowiedź księcia nie mogła być wątpliwa.

W jakiś czas potem Chekina ostrzegła księżnę, iż ofiarowano jej wielką sumę za to, aby pozwoliła zbadać jubilerowi diamenty swej pani; oczywiście odmówiła z oburzeniem. Księżna zganiła tę odmowę; w tydzień później Chekina ofiarowała się pokazać diamenty. W dniu umówionym w tym celu hrabia Mosca umieścił po dwóch pewnych ludzi opodal każdego jubilera w Parmie i koło północy przyszedł powiedzieć pani Sanseverina, że ciekawym jubilerem jest nie kto inny, tylko brat Rassiego. Księżna była tego wieczora bardzo wesoła: grano w pałacu komedię dell'arte, to znaczy taką, w której każda osoba wymyśla dialog na poczekaniu, a jedynie plan komedii wywieszony jest w kulisach. Księżna, która grała główną rolę, miała za kochanka w sztuce hrabiego Baldi, eks-przyjaciela margrabiny Raversi, która była obecna. Książę Ernest, najbardziej nieśmiały człowiek w swoim państwie, ale ładny chłopiec i obdarzony gorącym sercem, wystudiował rolę hrabiego Baldi i chciał ją grać na drugim przedstawieniu.

– Mam mało czasu – rzekła pani Sanseverina do hrabiego Mosca – gram w pierwszej scenie drugiego aktu; przejdźmy do sali gwardyjskiej.

Tam pośród dwudziestu gwardzistów, bacznych na słowa ministra i ochmistrzyni, księżna rzekła, śmiejąc się, do przyjaciela:

– Łaje mnie pan zawsze, kiedy zdradzam tajemnice bez potrzeby. Mnie zawdzięcza Ernest V wstąpienie na tron; chodziło o to, aby pomścić Fabrycego, którego kochałam o wiele więcej niż dziś, mimo iż zawsze bardzo niewinnie. Wiem, że ty nie bardzo wierzysz w tę niewinność, ale mniejsza, skoro mnie kochasz mimo moich zbrodni. Oto moja prawdziwa zbrodnia: oddałam wszystkie swoje diamenty bardzo interesującemu szaleńcowi, zwanemu Ferrante Palla, uściskałam go nawet, aby zgładził człowieka, który chciał otruć Fabrycego. Gdzież w tym co złego?

– A oto więc skąd Ferrante wziął pieniądze na swoje rozruchy! – rzekł hrabia, zdumiony. – I pani mi opowiada to wszystko w gwardyjskiej sali?

– Bo mi się śpieszy, a Rassi jest właśnie na tropie zbrodni. Faktem jest, że nigdy nie mówiłam o powstaniu, nienawidzę jakobinów. Zastanów się nad tym; powiesz mi swoje zdanie po komedii.

– Powiem ci zaraz, że trzeba rozkochać w sobie księcia… Ale, rozumie się, do uczciwych granic, pamiętaj!

Zawołano księżnę na scenę, pobiegła pędem.

W kilka dni potem pani Sanseverina otrzymała pocztą niezdarny list podpisany nazwiskiem jej dawnej pokojówki; kobieta ta prosiła o umieszczenie jej przy dworze, ale księżna poznała od pierwszego rzutu oka, że to nie jest jej pismo ani styl. Odwracając kartkę, aby przeczytać drugą stronę, księżna ujrzała, iż upadł jej do stóp cudowny obrazek Madonny, zawinięty w kartkę wydartą ze starej książki. Rzuciwszy okiem na obrazek, księżna odczytała kilka wierszy drukowanej stronicy. Oczy jej zabłysły na widok tych słów:

Trybun brał sto franków na miesiąc, nie więcej; resztą chciał ożywić święty ogień w duszach zmrożonych egoizmem. Lis jest na moim tropie i oto czemu nie starałem się widzieć ostatnim razem ubóstwianej istoty. Powiadałem sobie: „Ona nie lubi republiki, ona, która przewyższa mnie rozumem, zarówno jak wdziękami i urodą. Zresztą jak stworzyć republikę bez republikanów? Czyżbym się mylił? Za pół roku przebiegnę z mikroskopem w ręku i pieszo małe mieściny w Ameryce i zobaczę, czy mam jeszcze kochać jedyną rywalkę, jaką pani posiada w mym sercu. Jeśli pani otrzyma ten list, pani baronowo, i jeśli żadne niepowołane oko nie czytało go przed panią, niech pani każe złamać młody jesion zasadzony o dwadzieścia kroków od miejsca, gdzie ośmieliłem się przemówić do pani pierwszy raz. Wówczas każę zagrzebać pod wielkim bukszpanem w ogrodzie, który pani zauważyła raz w czasie moich szczęśliwych dni, skrzynkę, gdzie znajdą się te rzeczy, które ściągają potwarze na głowę ludzi z moimi przekonaniami. Z pewnością nie pozwoliłbym sobie pisać, gdyby lis nie był na moim tropie i gdyby nie mógł dotrzeć do tej niebiańskiej istoty. Zbadać bukszpan za dwa tygodnie.

„Skoro ma drukarnię do rozporządzenia – powiadała sobie księżna wkrótce będziemy mieli zbiorek sonetów. Bóg wie, co on mi tam za imiona nada.”

Zalotność księżnej kazała jej uczynić próbę; przez tydzień była cierpiąca i dwór nie miał przemiłych wieczorów. Księżna-matka, zawstydzona wszystkim, co strach przed synem kazał jej uczynić w pierwszych dniach wdowieństwa, postanowiła spędzić ten dzień w klasztorze przy kościele, gdzie pochowano nieboszczyka męża. Ta przerwa w wieczorach przygniotła księcia olbrzymią sumą wolnego czasu i zadała potężny cios wpływom ministra sprawiedliwości. Ernest V zrozumiał nudę, jaka mu grozi, w razie gdyby pani Sanseverina opuściła dwór lub bodaj przestała napełniać go radością. Wieczory zaczęły się na nowo i książę objawiał coraz większe zainteresowanie komediami dell’arte. Miał ochotę zagrać, ale nie śmiał przyznać się do tej ambicji. Jednego dnia, rumieniąc się mocno, rzekł do pani Sanseverina:

– Czemu i ja nie miałbym grać?

– Jesteśmy tu wszyscy na rozkazy Waszej Wysokości; jeśli Wasza Wysokość raczy mi rozkazać, polecę ułożyć plan komedii, w której najświetniejsze sceny przypadną Waszej Wysokości ze mną. Że zaś przez pierwsze dwa dni wszyscy są nieco niepewni, jeśli książę raczy mi się przyglądać z niejaką uwagą, pozwolę sobie poddawać mu odpowiedzi.

Wszystko ułożono bardzo zręcznie. Książę, bardzo nieśmiały, wstydził się swej nieśmiałości; trudy, jakie zadała sobie pani Sanseverina, aby mu oszczędzić tych męczarni, zrobiły głębokie wrażenie na młodym monarsze.

W dzień pierwszego występu przedstawienie zaczęło się o pół godziny wcześniej niż zwykle; w tej chwili znajdowało się w salonie jedynie osiem lub dziesięć starszych pań. Te fizjonomie nie onieśmielały księcia; zresztą damy owe, wychowane w Monachium w prawdziwych zasadach monarchistycznych, oklaskiwały wszystko. Czyniąc użytek ze swej władzy jako ochmistrzyni, pani Sanseverina zamknęła na klucz drzwi, którymi ciżba dworska wchodziła na widowisko. Książę, który miał zmysł literacki i był ładnym chłopcem, wywiązał się dobrze z pierwszych scen; bardzo sprytnie powtarzał zdania, które czytał w oczach księżnej lub które mu poddawała. Gdy nieliczni słuchacze oklaskiwali ze wszystkich sił, pani Sanseverina dała znak, otwarto główne wejście i widownia zapełniła się w jednej chwili wszystkimi pięknościami dworu, które widząc uroczą i zadowoloną fizjonomię księcia, zaczęły klaskać; książę zaczerwienił się ze szczęścia. Grał rolę zakochanego w pani Sanseverina. Nie tylko nie potrzebowała mu poddawać słów, ale niebawem musiała skracać sceny; mówił o swej miłości z zapałem, który często wprawiał aktorkę w zakłopotanie; odpowiedzi jego trwały po pięć minut. Pani Sanseverina nie była już ową olśniewającą pięknością z zeszłego roku – więzienie Fabrycego, a więcej jeszcze pobyt z Fabrycym, chmurnym i milczącym, nad Lago Maggiore przydały dziesięć lat pięknej Ginie. Rysy jej zaostrzyły się, miały więcej duszy, a mniej młodości.

Ale mimo że fizjonomia jej rzadko już odnajdywała dawną młodzieńczą wesołość, na scenie, przy pomocy różu i środków aktorskich Gina była jeszcze najładniejszą kobietą na dworze. Namiętne tyrady księcia obudziły czujność dworaków; powiedzieli sobie: „Oto pani Balbi lego nowego panowania.” Hrabia burzył się w duchu. Po ukończeniu sztuki pani Sanseverina rzekła do księcia wobec całego dworu:

– Wasza Wysokość gra za dobrze; powiedzą, że książę jest zakochany w trzydziestoośmioletniej kobiecie, co zepsuje moje małżeństwo z hrabią. Nie będę już grywała z Waszą Wysokością, chyba że mi książę przyrzeknie, że będzie się zwracał do mnie tak, jakby to czynił wobec kobiety w pewnym wieku, margrabiny Raversi na przykład.

Powtórzono trzy razy tę samą sztukę; książę oszalał ze szczęścia. Ale pewnego wieczora wydał się wielce zachmurzony.

– Albo się bardzo mylę – rzekła ochmistrzyni do księżnej-matki – albo Rassi stara się nam wyplatać figla; radzę Waszej Wysokości naznaczyć przedstawienie na jutro; książę będzie źle grał i w swojej rozpaczy wygada się może przed panią.

Książę grał w istocie bardzo źle; ledwie go było słychać, nie umiał wybrnąć z żadnego zdania. Z końcem pierwszego aktu miał prawie łzy w oczach; pani Sanseverina trzymała się w pobliżu, ale zimna i nieruchoma. Znalazłszy się z nią na chwilę w garderobie artystów, książę zamknął drzwi.

– Za nic – rzekł – nie potrafię odegrać drugiego i trzeciego aktu; nie chcę, aby mnie oklaskiwano przez grzeczność; oklaski, jakimi mnie darzono dziś wieczór, brzydziły mnie. Niech mi pani poradzi, co czynić?

– Wyjdę na scenę, złożę głęboki ukłon Jej Wysokości, drugi publiczności, jak prawdziwy dyrektor teatru, i powiem, że aktor grający Lelia75 zasłabł nagle, wobec czego widowisko zakończy się paroma utworami muzycznymi. Hrabia Rusca i mała Ghisolfi będą uszczęśliwieni, mogąc przed tym świetnym zgromadzeniem popisać się swymi nikłymi głosikami.

Książę ujął rękę pani Sanseverina i ucałował ją z zapałem.

– Czemu pani nie jest mężczyzną – rzekł – dałabyś mi dobrą radę. Rassi złożył mi na biurku sto osiemdziesiąt dwa zeznania przeciw rzekomym mordercom ojca. Prócz zeznań jest akt oskarżenia na więcej niż dwieście stron, trzeba mi przeczytać to wszystko, a co więcej, dałem słowo, że nie powiem hrabiemu. To wiedzie prostą drogą do egzekucji; już chce, abym kazał porwać we Francji, blisko Antibes, Ferrante Palla, tego wielkiego poetę, którego tak podziwiam. Mieszka tam jako Poncet.

– W dniu, w którym Wasza Wysokość każe powiesić liberała, Rassi będzie przywiązany do ministerium żelaznymi łańcuchami i tego pragnie za każdą cenę; ale Wasza Wysokość nie będzie mógł już oznajmić przejażdżki na dwie godziny z góry. Nie wspomnę ani księżnej-matce, ani hrabiemu o krzyku boleści, jaki się wydarł księciu; ale ponieważ wedle przysięgi nie wolno mi mieć wobec mej pani żadnej tajemnicy, byłabym szczęśliwa, gdyby książę zechciał powiedzieć swojej matce to samo, co mu się wymknęło w rozmowie ze mną.

Ta myśl rozproszyła cierpienie aktora po klapie, która gnębiła księcia.

– Niech pani zatem uprzedzi matkę, idę do jej gabinetu.

Książę opuścił kulisy, przeszedł do bocznej sali, odprawił szorstko ochmistrza i adiutanta, którzy szli za nim. Księżna-matka opuściła szybko salę; skoro przybyła do gabinetu, ochmistrzyni złożyła głęboki ukłon matce i synowi i zostawiła ich samych. Można sobie wyobrazić poruszenie dworu; takie rzeczy stanowią jego urok i zabawę. Po godzinie sam książę ukazał się we drzwiach i zawołał ochmistrzynię; księżna-matka była we łzach; syn miał fizjonomię zupełnie zmienioną.

„Ot, słabi ludzie – powiedziała sobie ochmistrzyni – są w złym humorze i szukają pozoru, aby się pogniewać na kogoś.”

Najpierw matka i syn sprzeczali się o to, kto ma opowiedzieć szczegóły pani Sanseverina, która w odpowiedziach swoich strzegła się, aby nie wyrazić żadnego zdania. Przez dwie śmiertelne godziny aktorzy tej nudnej sceny nie wyszli z swoich ról. Książę poszedł sam po dwie olbrzymie teki, które Rassi złożył na jego biurku; wychodząc od matki zastał cały dwór, który go oczekiwał.

– Idźcie stąd, zostawcie mnie w spokoju! – wykrzyknął niegrzecznym tonem, którego nigdy u niego nie słyszano.

Książę nie chciał, aby go widziano niosącego teki: monarcha nie powinien nic nosić. Dwór rozproszył się w mgnieniu oka. Wracając, książę spostrzegł już tylko lokajów, którzy gasili świece; odprawił ich z wściekłością, zarówno jak biednego Fontanę, służbowego adiutanta, który był na tyle niezręczny, iż przez gorliwość został.

– Wszyscy silą się niecierpliwić mnie dziś wieczór – rzekł ze złością do pani Sanseverina, wracając do gabinetu.

Przypisywał jej wiele rozumu i wściekły był, że wzbrania się wyrazić swoje zdanie. Ona znowuż uparła się nie powiedzieć nic, póki jej nie spytają wyraźniej. Upłynęło dobre pół godziny, zanim książę, który miał poczucie godności, zdecydował się powiedzieć:

– Ależ czemu pani nic nie mówi?

– Jestem tu, aby służyć swojej pani i zapominać bardzo szybko to, co się mówi przy mnie.

– A więc – rzekł książę, rumieniąc się mocno – nakazuję pani wyrazić swoje zdanie.

– Karze się zbrodnie po to, aby się nie powtarzały. Otruto nieboszczyka księcia? To bardzo wątpliwe; otruli go jakobini? Tego właśnie Rassi pragnie dowieść, gdyż wówczas staje się dla Waszej Wysokości na zawsze nieodzownym narzędziem. W takim razie Wasza Wysokość, który zaczyna panowanie, może się spodziewać wielu wieczorów takich jak dzisiejszy. Poddani mówią powszechnie, co jest rzetelną prawdą, że książę ma dobry charakter; dopóki książę nie każe powiesić jakiego liberała, będzie się cieszył tą reputacją i z pewnością nikomu nie przyjdzie do głowy zadać mu truciznę.

– Wniosek pani jest jasny! – wykrzyknęła księżna, podrażniona – nie chce pani, aby skarano morderców mego męża.

– Widocznie łączą mnie z nimi węzły tkliwej przyjaźni.

Pani Sanseverina czytała w oczach księcia, iż przypuszcza, że ona jest w zmowie z matką, aby mu narzucić plan postępowania. Nastąpiła między dwiema kobietami dość gwałtowna wymiana cierpkich odpowiedzi, w następstwie których ochmistrzyni oświadczyła, że nie powie już ani słowa, i dotrzymała swojego przyrzeczenia, ale książę, po długiej dyskusji z matką, kazał jej znowu powiedzieć swoje zdanie.

– Przysięgam Waszym Wysokościom, że tego nie uczynię.

– Ależ to istne dzieciństwo! – wykrzyknął książę.

– Proszę, niech pani mówi – rzekła księżna-matka z godnością.

– Błagam panią o zwolnienie mnie od tego; ale wszak Wasza Wysokość – dodała pani Sanseverina, zwracając się do księcia – czyta doskonale po francusku; aby uspokoić nasze wzburzone umysły, czy zechciałby nam przeczytać bajkę Lafontaine'a?

Księżnej-matce wydało się owo nam bardzo nieprzyzwoite, ale przybrała minę zdziwioną i rozbawioną zarazem, kiedy wielka ochmistrzyni, która z najzimniejszą krwią otworzyła szafę biblioteczną, wróciła z tomem Bajek Lafontaine'a, przerzucała go chwilę, po czym rzekła do księcia, podając mu książkę:

– Błagam Waszą Wysokość o przeczytanie całej bajki.

OGRODNIK I JEGO PAN76
 
Jakiś niby z waszecia objął kiedyś w spadku
Wiejską zagrodę, pole i ogród w dodatku;
Skromny sad kmiecy; lecz mu się zdawało,
Że to ogród, jakich mało:
Więc żywopłotem otoczył go wszędy,
Warzywa zasadził w grzędy,
Szczepił jabłonie i gruszki.
…………………………………………….
Wtem licho wniosło zająca,
Wkradł się między zagony
Gość nieproszony,
Młode listki skubał z rzepy,
Zjadał sałatę, kapustę,
Z kory poogryzał szczepy
I wszelką czynił rozpustę.
Tropił ogrodnik i ścigał natręta;
Lecz gdy mu wreszcie konceptu nie stało,
Przed jaśnie pana rzecz wytoczył całą.
„Ten rabuś – rzecze – ta bestia przeklęta,
Już mi kością w gardle stoi;
Jak wąż umyka spod kija,
Wszystkie zasadzki omija
I kamienia się nie boi:
Istny diabeł, nie zając. – „Skończą się te psoty —
Odrzekł jaśnie pan łaskawie.
Diabeł nie diabeł, ja mu łaźnię sprawię.
Niech no mój Doskocz weźmie go w obroty,
Zje szarak licho, jeśli się wywinie.
Jutro ciebie nawiedzę, zrobim polowanie
I kot, co tyle zbroił, tobie się dostanie.
Jakoż przybył nazajutrz w porannej godzinie,
Za nim sług cała zgraja, dojeżdżacze, charty.
„Trzeba coś zjeść – pan rzecze – głodnym nie na żarty.
Zając może poczekać. Wszakże masz kurczęta?
A o koniach i ludziach też niech waść pamięta.
…………………………………………….
Dano wreszcie śniadanie: pan za trzech zajada.
Pije zdrowie Małgosi, ojca jegomości,
A na dziedzińcu hula służalców gromada.
Chrupią owies rumaki, charty gryzą kości
„Na koń! – pan krzyknął; i myśliwców rzesza
Z wrzaskiem i śmiechem do sadu pośpiesza.
Hejże za kotem tędy i owędy:
Tratują krzewy i grzędy.
…………………………………………….
…Ogrodnik został sam wśród sadu
I łamiąc ręce oblicza swe straty:
Przepadły grzędy warzyw i sałaty.
Dyń, ogórków ani śladu;
Złamane drzewka, żywopłot wycięty.
Słowem, straszliwe pustkowie.
Więc rzekł, boleścią przejęty:
„Ot, jak się bawią panowie!
W jedną godziną zniszczyli mnie więcej
Niżeli tysiąc zajęcy.”
Z równymi sobie jeżeli masz zwadę,
Własnym rozumem zwalczaj przeciwnika,
Bo gdy mocniejszych poprosisz o radę,
Czeka cię los ogrodnika.
 

Po tej lekturze zapadło głębokie milczenie. Książę przechadzał się po gabinecie, odniósłszy sam książkę na swoje miejsce.

– I cóż, pani – rzekła księżna-matka – czy raczy pani przemówić?

– Nie, pani, z pewnością nie, dopóki Wasza Wysokość nie zamianuje mnie ministrem; gdybym się odezwała, groziłaby mi utrata stanowiska ochmistrzyni.

Nowe milczenie przez dobry kwadrans; wreszcie księżna-matka przypomniała sobie rolę, jaką odegrała niegdyś Maria Medycejska77, matka Ludwika XIII; przez kilka poprzedzających dni ochmistrzyni kazała lektorce czytywać doskonałą Historię Ludwika XIII pióra pana Bazin78. Księżna-matka, mimo że bardzo dotknięta, pomyślała, że pani Sanseverina mogłaby łatwo opuścić Parmę i że wówczas Rassi, przed którym czuła straszny lęk, zechciałby się zabawić w Richelieugo79 i kazałby ją synowi wygnać80. W tej chwili księżna dałaby wszystko, aby upokorzyć swoją ochmistrzynię, ale nie mogła. Wstała, podeszła z uśmiechem, nieco wymuszonym, ujęła panią Sanseverina za rękę i rzekła:

– No, proszę, dowiedź mi swojej przyjaźni i mów.

– Zatem dwa słowa tylko: spalić w tym oto kominku wszystkie papiery zebrane przez tę żmiję Rassiego i nigdy mu się nie przyznać, że je spalono. Dodała bardzo cicho i poufnie do ucha swej pani: – Z Rassiego może wyrosnąć Richelieu.

– Ależ, u diaska, te papiery kosztują mnie przeszło osiemdziesiąt tysięcy franków! – wykrzyknął książę ze złością.

– Wasza Wysokość – odparła pani Sanseverina z siłą – oto co kosztuje używać zbrodniarzy bez urodzenia. Dałby Bóg, abyś książę mógł stracić milion, a nigdy nie użyczać ucha łajdakom, którzy nie dali twemu ojcu spać przez sześć ostatnich lat jego panowania.

74.magot – tu: figurynka przedstawiająca siedzącego grubasa; moda na nie pochodziła z zainteresowania częstymi w sztuce chińskiej posążkami Śmiejącego się Buddy, bóstwa Zadowolenia. [przypis edytorski]
75.Lelio – postać z komedii włoskiej, typ zakochanego. [przypis redakcyjny]
76.OGRODNIK I JEGO PAN – Przekład Władysława Noskowskiego. [przypis tłumacza]
77.Maria Medycejska (1573–1642) – żona Henryka IV, królowa Francji. [przypis redakcyjny]
78.Anais de Rancou Bazin (1797–1850) – historyk francuski. [przypis redakcyjny]
79.Armand du Plessis Richelieu (1585–1642) – książę, kardynał francuski, pierwszy minister Ludwika XIII. Przyczynił się do wygnania z kraju intrygującej przeciw niemu Marii Medycejskiej. [przypis redakcyjny]
80.zechciałby się zabawić w Richelieugo i kazałby ją synowi wygnać – Maria Medycejska, której kardynał Richelieu zawdzięczał swoje wyniesienie, intrygowała później przeciwko wszechwładnemu ministrowi, lecz pokonana musiała opuścić Francję i zmarła na wygnaniu. [przypis tłumacza]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
590 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre