Kitabı oku: «Chłopi», sayfa 61
VIII
Przypołudnie dochodziło, skwar czynił się coraz większy i naród2198 już się wszystek zgromadził przed kancelarią, a naczelnika jeszcze nie było. Pisarz raz po raz wychodził na próg i przysłoniwszy dłonią oczy, wyzierał na szeroką drogę obsadzoną pokrzywionymi wierzbami, ale tam się jeno lśniły kałuże, ostałe po wczorajszej ulewie, toczył się z wolna jakiś zapóźniony wóz i kajś niekaj2199 między drzewami zabielała chłopska kapota.
Gromada czekała cierpliwie, a tylko jeden wójt latał kiej2200 oparzony, wyglądał na drogę i coraz głośniej przynaglał chłopów zasypujących wyrwy i doły na placu przed kancelarią.
– Prędzej, chłopcy! Laboga, żeby jeno zdążyć, nim nadjedzie.
– A nie popuśćcie jeno ze strachu – ozwał się z kupy2201 jakiś głos.
– Ruchajta się2202, ludzie! Ja tu po urzędzie2203, nie pora na przekpinki.
– Wójcie, a to jeno Boga się bójcie – zaśmiał się któryś z rzepeckich.
– A któren2204 jeszcze pysk wywrze2205, do kozy2206 każę wsadzić – zakrzyczał srogo wójt i poleciał wyjrzeć ze smętarza2207, że to leżał na wzgórku, do którego szczytem była przywarta kancelaria.
Wielgachne, prawieczne drzewa wynosiły się nad nią, kościelna wieża szarzała skroś gałęzi, zaś czarne ramiona krzyżów wychylały się spoza kamiennego ogrodzenia na dachy i drogę wiodącą przez wieś.
Wójt nie wypatrzywszy niczego postawił przy ludziach jednego ze sołtysów, a sam wszedł do kancelarii, kaj2208 cięgiem2209 ktoś wchodził i wychodził, że to pisarz co trochę wywoływał któregoś z gospodarzy, z cicha przypominając zaległe podatki, niezapłaconą składkę na sąd albo jeszcze i coś lepszego. Juści, co ta nikomu nie szły w smak takie wypominki, ale słuchali wzdychający, bo cóż było robić teraz na ciężkim przednówku? Mogli to płacić, kiej2210 niejednemu już i na sól nie starczyło, to mu się jeno2211 w pas kłaniali, jaki taki nawet go w rękę całował, zaś poniektóry i tę ostatnią złotówczynę w nadstawioną garść wtykał, a wszystkie jednako skamlały o poczekanie do żniw lub do najbliższego jarmarku.
Z pisarza chytra była sztuka i przemądrzała, łupił też naród2212 ze skóry, jaże2213 trzeszczało, niby to wszystko obiecywał, a kogo strachał2214 strażnikami, komu bakę w oczy świecił2215, z kim był za pan brat, a od każdego cosik wycyganił, to owsa mu zbrakło, to potrza było młodych gąsek la2216 naczelnika, to przymawiał się o słomę na powrósła2217, że radzi nieradzi przyobiecali, co jeno chciał, on zaś na odchodnym brał co znajomszych na stronę i radził im niby to z przyjacielstwa:
– A uchwalcie na szkołę, bo jak się będziecie sprzeczali, to naczelnik może się rozgniewać i gotów wam jeszcze popsuć zgodę z dziedzicem o las – przestrzegał lipeckich ludzi.
– Jakże to, zgodę robim z dobrej woli! – zdumiał się Płoszka.
– Prawda, ale nie wiecie to: pan z panem zna się, a chłopu zasię2218.
Płoszka odszedł wielce sfrasowany2219, pisarz zaś dalej wywoływał ludzi, a coraz to z drugich2220 wsi, każdego strasząc czym innym, a do jednego niewoląc, że w mig się o tym rozniesło2221 między gromadą.
A niemała kupa zebrała się narodu, zeszło się bowiem przeszło dwieście chłopa, którzy zrazu stojali wsiami, swojaki przy swojakach, że łacno rozeznał, które są z Lipiec, które z Modlicy, a które z Przyłęka lub z Rzepek, bo każda wieś znaczyła się jenszymi2222 ubierami2223, ale skoro się jeno2224 rozeszło, jako2225 trzeba głosować na szkołę, gdyż tak chce sam naczelnik, jęli2226 się mieszać, przechodzić z kupy do kupy i stowarzyszać wedle upodoby2227, że tylko jedna rzepecka szlachta trzymała się z osobna, zadzierzyście a hardo spozierając na chłopów, choć to biedota była taka, że jak się z nich prześmiewali, trzech wypadało na jeden krowi ogon; reszta zaś narodu, splątana kiej2228 grochowiny, poroztrząsała2229 się po placu, sporo chroniło się w cieniu smętarza i przy wozach.
Głównie cisnęli się pod wielką karczmę, stojącą naprzeciw kancelarii w kępie drzew jakoby w tym gaju cienistym, tam się najskwapniej ciżbiąc2230, bo chociaż chłodnawy wiater niezgorzej kolebał polami, spieka2231 jednak podnosiła się okruteczna, dogrzewało, że już niejeden ledwie zipiał i w piwie szedł szukać ochłody. Bez2232 to i karczma była przepełniona, i pod drzewami stali kupami gwarząc z cicha i deliberując2233 nad ową nowiną, wraz też dając pilne baczenie na kancelarię i na pisarzowe mieszkanie po drugiej stronie domu, kaj2234 rwetes2235 i krętanina2236 były coraz większe.
Od czasu do czasu pisarzowa wytykała oknem spaśną2237 gębę i krzyczała:
– Śpiesz się, Magda! A żebyś kulasy2238 połamała, tłumoku jeden!
Dziewka przelatywała co trochę przez pokoje, jaże2239 dudniało i brzęczały szyby, jakieś dziecko jęło2240 się wydzierać wniebogłosy, kajś2241 za domem gdakały wystraszone kury, a zziajany stójka jął ganiać kurczątka rozpierzchające po zbożach i drodze.
– Widzi mi się, co2242 będą ugaszczali naczelnika – rzekł któryś.
– Pono2243 wczoraj pisarz przywiózł cały półkoszek2244 napitków.
– Schlają się jak łoni2245.
– Abo to nie mogą, mało to im naród składa podatków, a przeciech2246 nikto2247 im na ręce nie patrzy – wyrzekł Mateusz, ale ktosik2248 zakrzyczał:
– Cichojta, strażniki ano przyszły.
– Jak wilki się włóczą, że ni pomiarkować, kiedy i którędy.
Przycichli jednak trwożnie, gdyż strażnicy zasiedli pod kancelarią, otoczeni przez kupę ludzi, między którymi był wójt, młynarz, a nieco z dala kręcił się kowal pilnie nasłuchujący.
– Młynarz się łasi kieby2249 ten głodny pies!
– Bo go się boją, ten mu najmilejszy!
– Kiej2250 są strażniki, to naczelnika ino patrzeć! – zawołał Grzela, wójtów brat2251, i odszedł na stronę, kaj2252 stał Antek, Mateusz, Kłąb i Stacho Płoszka, poredziwszy2253 ze sobą, rozeszli się między ludzi prawiąc im cosik a przekładając coś ważnego, że słuchali w wielkiej cichości, tylko niekiedy co tam ktoś westchnął, podrapał się frasobliwie albo strzygnął ślepiami ku strażnikom kupiąc się2254 zarazem coraz ciaśniej.
Antek, wsparty plecami o węgieł karczmy, gadał krótko, mocno i jakoby przykazująco, zaś w drugiej kupie pod drzewami Mateusz prawił z przekpinkami, jaże2255 ośmiał się niejeden, a w trzeciej gromadzie przy smętarzu Grzela przemawiał tak mądrze, jakoby z otwartej książki czytał, że ciężko było wyrozumieć.
A wszyscy trzej przyniewalali2256 do jednego: aby nie słuchać naczelnika ni tych, które z urzędami zawdy trzymają, i szkoły nie uchwalać.
Naród przysłuchiwał się w skupieniu kolebiąc się to w tę, to w drugą stronę, właśnie jako ten bór, kiej2257 zamietliwy wiater2258 powieje.
Nikto2259 głosu nie zabierał, kiwali jeno2260 przytakująco głowami, gdyż najgłupszy rozumiał, jako z nowej szkoły tyla jeno będzie pociechy, co każą na nią płacić nowe podatki, a do tego nikomu się nie śpieszyło.
Niepokój jednak ogarniał gromadę, przestępowali z nogi na nogę, jęli2261 chrząkać a pokasływać, a nikt jeszcze nie wiedział, co począć.
Prawda, mądrze prawił Grzeła, prosto do serca trafiał Antek, ale i strach było się przeciwić2262 naczelnikowi a zadzierać z urzędami.
Jeden oglądał się na drugiego, każden2263 się głowił z osobna, zaś wszystkie2264 obzierali2265 się na bogatszych, ale młynarz i co najpierwsi z drugich wsi trzymali się jakoś na uboczu, stojąc jakby z rozmysłem na oczach strażników i pisarza.
Podszedł do nich Antek z przełożeniem, ale młynarz odburknął:
– Kto ma rozum, ten sam wie, jak ma głosować – i odwrócił się do kowala, któren przyświarczał wszystkim, ale kręcił się niespokojnie między gromadą przewąchując, co się święci, a do pisarza zachodził, z młynarzem pogadywał, Grzelę częstował tytuniem i tak się taił ze swoimi zamysłami, że do końca nie było wiadomo, za kim trzyma.
Ale większość już się skłaniała głosować przeciw szkole, rozsypali się po placu i nie bacząc na przypołudniowy skwar poredzali coraz gwarniej i hardziej, gdy pisarz zawołał przez okno:
– A pójdź2266 no tu który!
Nikt się jednak nie poruszył, jakby nie dosłyszeli.
– Niech no który skoczy do dworu po ryby, mieli rano jeszcze przysłać, a jakoś nie przysyłają! Tylko prędzej! – grzmiał rozkazująco.
– Nie przyszlim tu na posługi – ozwał się jakiś hardy głos.
– Niech sam leci, żal mu przetrząsnąć kałduna2267 – zaśmiał się któryś, że to pisarz miał brzucho kiej2268 bęben.
Pisarz jeno zaklął, a po chwili wyszedł wójt od podwórza, przebrał się2269 za karczmę i pognał tyłami wsi ku dworowi.
– Dzieci pani pisarzowej przewinął i obtarł, to się ździebko2270 przewietrzy.
– Juści, pani pisarzowa nie lubi takich fetorów na pokojach.
– Pokrótce to i porcenele2271 wynosić mu każą – przekpiwali.
– Hale, że to dziedzica jeszcze nie widać – dziwował się któryś, ale na to rzekł kowal z chytrym prześmiechem:
– Niegłupi się pokazywać!
Spojrzeli na niego pytająco.
– Juści, kto mu każe zadzierać z naczelnikiem, a przecież za szkołą głosować nie będzie, mało by to musiał płacić za nią! Mądrala!
– Ale ty, Michał, z nami trzymasz, co? – przytarł go natarczywie Mateusz.
Kowal skręcił się kiej2272 przydeptana glista i odmruknąwszy cosik2273 jął się przeciskać do młynarza, któren przystąpił do chłopów i mówił do starego Płoszki głośno, by i drugie słyszały:
– A ja wam radzę, głosujcie, jak chcą urzędy. Szkoła potrzebna i żeby była najgorsza, to będzie lepsza od żadnej. A o jakiej zamyślacie, nie dadzą. Trudno, głową muru nie przebodzie. Nie zechcecie uchwalić, to i bez waszego przyzwoleństwa postawią.
– Jak nie damy pieniędzy, to za cóż postawią? – ozwał się któryś z kupy.
– Głupiś! Sami wezmą, a nie dasz z dobrej woli, to ci ostatnią krowę sprzedadzą i jeszcze do kozy pójdziesz za opór! Rozumiesz! To nie z dziedzicem sprawa – zwrócił się do Lipczaków – z naczelnikiem nie ma żartów. Mówię wam, róbcie, co każą, i dziękujcie Bogu, że nie jest gorzej.
Przytwierdzali mu tak samo myślące, zaś stary Płoszka po długim rozważaniu wyrzekł niespodzianie:
– Prawdę mówicie, a Rocho naród zbałamucił i do zguby popycha.
A na to wystąpił jakiś gospodarz z Przyłęka i powiedział głośno:
– Bo Rocho z panami trzyma i latego2274 podjudza przeciw urzędom!
Zakrzyczeli go ze wszystkich stron, ale chłop się nie ulęknął i skoro się jeno przyciszyło, znowuj2275 głos podniósł.
– A głupie mu pomagają! rzekłem! – potoczył mądrymi oczami – a komu to nie w smak, niech stanie, to mu w oczy przywtórzę, głupie! Bo nie wiedzą, iż zawdy2276 tak było, że panowie się buntują, naród judzą, do nieszczęścia prowadzą, ale jak przyjdzie za to płacić, to kto płaci? chłopi! A jak wam kozaków po wsiach zakwaterują, to kto będzie brał baty? kto będzie cierpiał? kogo do kreminału powleką? A jeno was, chłopów! Panowie się za wami nie upomną, nie, wyprą się wszystkiego kiej judasze i jeszcze starszyznę będą ugaszczali po dworach.
– Bo co im ta naród znaczy, tyla, żeby za nich gnaty wyciągał.
– A żeby mogli, to by jutro wrócili pańszczyznę! – podniesły się wołania.
– Grzela powieda – zaczął znowu – niech uczą po naszemu, a nie chcą, to nie uchwalać szkoły, nie dawać ani grosza, przeciwić się, a juści, tylko parobkowi łacno krzyknąć na gospodarza: robił nie będę, całuj me gdzieś, i uciec przed skarceniem. Ale naród nie ucieknie i za bunt kije wziąć weźmie, bo nikto drugi pleców za niego nie podstawi… To wama2277 mówię, taniej wam wypadnie postawić szkołę niźli przeciwić się urzędom. A że po naszemu nie nauczają, prawda, ale i tak na Rusków nas nie przerobią, boć żaden pacierza ni między sobą nie będzie mówił inaczej, a jeno jak go matka nauczyła! Zaś na ostatku to wam jeszcze rzeknę: swoją ano stronę trzymajmy! A drą się między sobą panowie, nie nasza sprawa, niech się ta kłyźnią i zagryzają, takie nam braty jedne i drugie, że niechta ich morówka2278 nie minie.
Zwarli się kole niego gęstwą i zakrzyczeli kiej na wściekłego psa, na próżno młynarz brał go w obronę, na próżno i poniektóre za nim się ujmowały. Grzelowe stronniki już mu zaczęły pięściami wytrząchać, że może by i do czego gorszego doszło, ale stary Pryczek zakrzyczał:
– Strażniki słuchają!
Przycichło nagle, a stary wystąpił i jął prawie gniewnie:
– Świętą prawdę powiedział, swojego dobra patrzmy! Cichojta, hale, powiedziałeś swoje, to daj i drugiemu rzec swoje! Wydzierają się i myślą, co największe głowacze! Juści, żeby jeno w krzyku był rozum, to bele pyskacz miałby go więcej niźli sam proboszcz! Prześmiewajta się, juchy, a ja wam rzeknę, jak bywało pod te roki, kiej się to panowie buntowały; dobrze baczę, jak nas tumaniły a przysięgały, że jak Polska będzie, to i wolę2279 nam dadzą, i gronta z lasami, i wszystko! Obiecywały, mówiły, a kto drugi dał, co tera mamy, i jeszczek musiał ich pokarać, co nie chciały w niczym ulżyć narodowi! Słuchajta panów, kiedyśta głupie, ale mnie na plewy nie weźmie, wiem ja, co znaczy ta ich Polska: że to jeno bat na nasze plecy, pańszczyzna i uciemiężenie! Jeszcze me…
– A dajże mu ta który w pysk, niech przestanie – wyrwał się jakiś głos.
– A tera – ciągnął dalej – ja taki sam pan jak inni, prawo swoje mam i nikt me palcem tknąć nie śmie! Tam mi Polska, kaj mi dobrze, kaj mam…
Przerwały mu szydliwe głosy, bijące ze wszystkich stron niby gradem:
– Świnia też pokwikuje z kuntentności, a chwali se chliw2280 i pełne koryto!
– I za to przykarmianie dostanie pałą w łeb i nożem po gardzieli!
– W jarmarek sprał go strażnik, to powieda, że nikto go tknąć nie śmie.
– Plecie, a tyle miarkuje, co ten koński ogon!
– Sielny2281 pan, ma wolę, juści, wszy go same niesą po wolności!
– Rychtyk2282 i wiechcie z butów tak samo by nauczały!
– Kury zmacać nie poredzi, a będzie tu występował! Gnojek jucha! Baran!
Stary zeźlił się srodze, ale jeno powiedział:
– Ścierwy! Już nawet siwych włosów nie poszanują!
– A to i każdą siwą kobyłę trza by uważać jeno2283 za to, co siwa, hę?
Gruchnęły śmiechy i wraz zaczęli się odwracać podnosząc oczy na dach kancelarii, kaj2284 wlazł stójka i chyciwszy się komina patrzył w dal.
– Józek, a zamknij gębę, bo ci jeszcze co wleci! – krzyczeli z prześmiechem, gdyż całe stado gołębi kołowało nad nim, ale on naraz zawrzeszczał:
– Jedzie! Jedzie! Już na skręcie z Przyłęku!
Gromada jęła2285 się ściągać pod dom i zwierać coraz gęściej, cierpliwie spozierając2286 na pustą jeszcze drogę.
Rychtyk2287 i słońce przetoczyło się ździebko2288 na bok, za kalenicę2289, że spod okapu wysuwał się coraz większy cień, w którym ustawili stół nakryty zielono, z krzyżem w pośrodku. Rudy, pucołowaty pomocnik wynosił papiery na stół i cięgiem2290 cosik2291 w nosie majstrował.
Pisarz jął2292 się na gwałt2293 przebierać w świąteczny ubier2294, a w całym domu znowu podniosły się wrzaski pisarzowej, brzęk talerzów, rumor przesuwanych sprzętów i bieganina, zaś w jakieś Zdrowaś2295 zjawił się i wójt. Stanął w progu czerwony jak burak i spocony, ledwie zipiący, ale już w łańcuchu, i powlókłszy ślepiami po gromadzie zakrzyczał srogo:
– Cicho tam, ludzie, dyć to nie karczma!
– Pietrze, a chodźcie ino, cosik wama2296 rzeknę! – zawołał do niego Kłąb.
– Hale, nie ma tu żadnego Pietra, a jeno2297 urzędnik! – odburknął wyniośle.
Wzięli na ozory2298 to powiedzenie, jaże2299 się kałduny zatrzęsły z uciechy, gdy naraz wójt zakrzyczał uroczyście:
– Rozstąpta się, ludzie! Naczelnik!
Jakoż powóz ukazał się na drodze i podskakując na wybojach zakręcił przed kancelarią.
Naczelnik podniósł rękę do czoła, chłopi pozdejmowali kapelusze, zaległo milczenie, wójt z pisarzem przypadli wysadzać go z powozu, a strażnicy stanęli przy drzwiach wyprostowani kieby2300 kije.
Naczelnik dał się wysadzić i rozebrać z białego obleczenia i odwróciwszy się powlókł oczami po gromadzie, przygładził żółtawą bródkę, nasrożył się, kiwnął głową i wszedł do mieszkania, kaj2301 go zapraszał pisarz w pałąk przygięty.
Powóz odjechał, chłopi znowu się zwarli dokoła stołu rozumiejąc, iż zaraz rozpocznie się zebranie, ale przeszło dobre Zdrowaś2302, przeszedł może i cały pacierz, a naczelnik się nie pokazywał, jeno2303 z pisarzowych pokojów roznosiły się brzęki szkła, śmiechy i jakieś smaki wiercące w nozdrzach.
A że mierziło się2304 już czekanie i słońce przypiekało coraz barzej2305, to jaki taki jął się chyłkiem przebierać ku karczmie, aż wójt zakrzyczał:
– Nie rozłazić się! A którego zbraknie, ten się zapisze do sztrafu2306…
Juści2307, co się jeszczek2308 wstrzymali klnąc jeno2309 coraz siarczyściej a niecierpliwie spozierając na pisarzowe okna, bo ktoś je przymknął ze środka i zasłonił.
– Wstydzą się chlać na oczach!
– Lepiej, bo każden jeno grdyką robi, a po próżnicy ślinkę łyka! – pogadywali.
Z aresztu, stojącego w rząd z kancelarią, wyrwał się żałosny i długi bek, a po chwili wylazł stójka2310 ciągnąc na postronku sporego ciołka2311, któren2312 się opierał ze wszystkiej mocy, ale naraz grzmotnął go łbem, jaże2313 chłop rymnął na ziemię, zadarł ogona i pognał, ino się za nim zakurzyło.
– Łapaj złodzieja! Łapaj!
– A posyp mu soli na ogon, to się wróci!
– Jaki to zuchwały, uciekł z kozy i jeszczek ogon zadarł na pana wójta!
Dogadywali przekpiwając się ze stójki, któren ganiał za ciołkiem i dopiero przy pomocy sołtysów napędził go w podwórze. A jeszcze nie odzipnęli, kiej wójt przykazał wziąć się do wymiatania aresztu i sam doglądał, pilił2314 i niemało pomagał bojając się2315, bych2316 się czasem nie zachciało tam zajrzeć naczelnikowi.
– Wójcie, a trza2317 wykadzić, bych nie zwąchał, co to był za aresztant.
– Nie bójcie się, po gorzałce do cna straci wiater2318.
Rzucał kto niekto jakie słowo kolące, jaże2319 wójt błyskał ślepiami a zęby zacinał, ale w końcu zbrzydły im nawet przekpinki, a tak dokuczyło czekanie na słońcu i głód, że całą hurmą ruszyli pod drzewa, nie bacząc na wójtowe zakazy, któremu jeno Grzela powiedział:
– Hale, naród to pewnie pies, nie przyjdzie ci do nogi, choćbyś krzyczał do wieczora! – i rad, iż zeszli ze strażnikowych oczów, jął znowu kręcić się wśród ludzi przypominając każdemu z osobna, jak ma głosować.
– Jeno się nie bójta! – dodawał – prawo za nami! Co uchwalimy, będzie, a czego nie chce gromada, nikto2320 ją do tego nie przymusi.
Ale nie zdążyli się jeszcze ludzie porozkładać w cieniach ni przegryźć co niebądź, gdy sołtysi jęli nawoływać, a wójt przyleciał z krzykiem:
– Naczelnik wychodzi! Chodźta prędzej! zaczynamy!
– Nawąchał się dobrego jadła, to go ponosi! Nama2321 niepilno! Niech poczeka!
Mamrotali gniewnie, zbierając się ociężale przed kancelarią.
Sołtysi stanęli na czele swoich wsi, zaś wójt zasiadł za stołem, mając pobok2322 pisarzowego pomocnika, któren2323 przedłubując w nosie gwizdał na gołębie, co zestrachane gwarem porwały się z dachu krążąc roztrzepotaną białą chmurą.
– Mołczat’2324! – zakrzyknął naraz jeden ze strażników prężących się u proga.
Wszystkie oczy zwróciły się na drzwi, ale wyszedł z nich jeno2325 pisarz z papierem w ręku i wcisnął się za stół.
Wójt zatrząsł dzwonkiem i rzekł uroczyście:
– Zaczynamy, ludzie kochane! Cicho tam, Modliczaki! Pan sekretarz przeczyta niby o tej szkole! A słuchajta pilnie, bych2326 każden wyrozumiał, o co idzie!
Pisarz założył okulary i zaczął czytać z wolna i wyraźnie.
Czytał już może z pacierz wśród zupełnej cichości, gdy ktosik wrzasnął:
– Kiej2327 nie rozumiemy!
– Czytać po naszemu! Nie rozumiemy! – zerwały się mnogie głosy.
Strażnicy jęli2328 się pilnie rozglądać w gromadzie.
Pisarz się skrzywił, ale już czytał przekładając na polskie.
Zrobiło się cicho, słuchali w skupieniu, rozważając każde słowo i patrząc się w niego kieby2329 w obraz.
Pisarz ciągnął powoli:
– …jako przykazano postawić szkołę w Lipcach, która by była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi.
Potem długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, bych tylko narodowi przyjść z pomocą, bych go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś w końcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe utrzymanie szkoły wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi. Umilkł, przetarł okulary i rzekł jakby do siebie:
– Pan naczelnik powiedział, że jak dzisiaj uchwalicie, to pozwoli zacząć budowę jeszcze w tym roku, a na przyszłą jesień dzieci już pójdą do szkoły.
Skończył, ale nikt się nie odezwał, każden coś ważył w sobie, kuląc się jeno, jakby pod ciężarem nowego podatku, aż dopiero wójt się ozwał:
– Słyszeliście dobrze, co pan sekretarz przeczytał?
– Słyszelim! Juścik2330, przeciek2331 nie głusim! – ozwali się tu i owdzie.
– A któren ma przeciw temu, niech wystąpi, a swoje rzeknie.
Jęli się trącać łokciami, wypychać naprzód, drapać, spozierać na się i na starszych, lecz nikto2332 nie miał śmiałości wyrywać się pierwszy.
– Kiej tak, uchwalmy prędko podatek i do domu! – zaproponował wójt.
– Więc cóż, wszyscy jednogłośnie zgadzacie się? – zapytał uroczyście pisarz.
– Nie! Nie chcemy! Nie! – wrzasnął Grzela i za nim kilkudziesięciu.
– Nie potrza nam takiej szkoły! Nie chcemy! Dosyć już mamy podatków! Nie! – wołano już ze wszystkich stron, a coraz śmielej, głośniej i hardziej.
Na ten wrzask wyszedł naczelnik i stanął w progu, przycichli na jego widok, a on poskubał bródkę i rzekł wielce łaskawie:
– Jak się macie, gospodarze?
– Bóg zapłać! – odparli pierwsi z brzega kolebiąc się pod naporem gromady pchającej się naprzód, aby posłuchać naczelnika, któren wsparty o futrynę jął2333 cosik2334 mówić po swojemu, ale mu się cięgiem2335 odbekiwało.
Strażnicy skoczyli w naród i dalejże wołać:
– Szapki dołoj2336! szapki!
– Poszedł ścierwo i nie plącz się pod nogami! – zaklął ktoś na nich.
A naczelnik, choć prawił słodziuśko, skończył nakazująco i po polsku:
– Uchwalcie zaraz podatek, bo nie mam czasu.
I srogo patrzał w twarze, strach przejął niejednego, tłum się zakołysał, poszły trwożne i ściszone szepty.
– No co, głosujemy na szkołę? Mówcie, Płoszka! Jakże zrobim?… Kajże to Grzela? Przykazuje głosować! Głosujmy, ludzie, głosujmy!
Wrzało coraz głośniej, gdy Grzela wystąpił i powiedział śmiało:
– Na taką szkołę nie uchwalimy ani grosza.
– Nie uchwalimy! Nie chcemy! – wsparło go ze sto krzyków.
Naczelnik zmarszczył się groźnie.
Wójt struchlał, a pisarzowi jaże2337 spadły z nosa okulary, jeno2338 Grzela się nie strwożył, wparł w niego harde ślepie chcąc jeszcze cosik2339 dodać, gdy stary Płoszka wystąpił i skłoniwszy się nisko zaczął pokornie:
– Dopraszam się łaski wielmożnego naczelnika, co rzeknę, jako to po swojemu miarkuję2340: szkołę juścić uchwalić uchwalim, ale widzi się2341 nama2342, co2343 za dużo złoty i groszy dziesięć z morgi. Czasy teraz ciężkie i o grosz trudno! To jeno chciałem rzec.
Naczelnik nie odpowiedział zatopiony w jakowychś dumaniach, że jeno kiej niekiej2344 kiwnął głową jakby przytakująco i oczy przecierał, więc ośmielony tym wójt siarczyście przemawiał za szkołą; po nim i jego kamraty parły do tego samego, młynarz zaś pyskował najżarliwiej, nie zważając na ostre przycinki Grzelowych stronników, aż wreszcie zgniewany Grzela zawołał:
– Przelewamy jeno z pustego w próżne – i upatrzywszy sposobną porę przystąpił i śmiało spytał:
– A niby jaka to ma być ta nowa szkoła?
– Jak i wszystkie! – wyrzekł otwierając oczy.
– To my akuratnie takiej nie potrzebujemy!
– Na swoją uchwalim i pół rubla z morgi, a na inszą2345 ni szeląga.
– Co nam taka szkoła, moje uczyły się bez2346 trzy roki, a też ni be, ni me.
– Ciszej, ludzie, ciszej!
– Rozbrykały się barany, a wilk jeno patrzeć, jak skoczy na stado.
– Pyskacze juchy, nową biedę wypyskują la2347 wszystkich.
Pokrzykiwali jeden przez drugiego, że uczynił się srogi2348 gwar, każden2349 bowiem dowodził swojego i przepierał drugich, rozgrzewali się coraz barzej2350, rozbili się na kupy i wszędy2351 zawrzały spory a kłótnie, zwłaszcza Grzelowe stronniki pyskowały najgłośniej i najzawzięciej, powstając przeciw szkole. Na próżno wójt, młynarz i gospodarze z drugich wsi przekładali, prosili, a nawet i strachali Bóg wie czym, większość srożyła się coraz zuchwałej, wygadując, co jeno2352 komu ślina przyniesła2353.
Zaś naczelnik siedział, jakby nie słysząc niczego, szeptał cosik2354 z pisarzem, dając się im wygadać do woli, a kiej2355 mu się widziało, co2356 mają już dosyć płonego2357 szczekania, kazał zadzwonić wójtowi.
– Cicho tam! cicho! słuchać! – spokoili2358 sołtysi.
A nim się do cna przyciszyło, rozległ się jego głos rozkazujący:
– Szkoła być musi, rozumiecie! Słuchać i robić, co wam każą!
Srogo przemówił, jeno co2359 się nie ulękli, a Kłąb chlasnął na odlew:
– Nie przykazujem nikomu chodzić na łbie, to niechże i nama2360 pozwolą się ruchać2361, jak komu wyrosły kulasy2362.
– Zawrzyjcie2363 gębę! Cicho, psiekrwie! – klął wójt, na darmo dzwoniąc.
– Co rzekłem, to przywtórzę, że w naszej szkole muszą się uczyć po naszemu.
– Karpienko! Iwanow! – ryknął na strażników, stojących w pośrodku ciżby, ale chłopi w mig ich ścisnęli między sobą, a ktosik2364 im szepnął:
– Niech jeno2365 któren tknie kogo… nas tu ze trzystu… miarkujcie2366…
I wraz się rozstąpili czyniąc wolne przejście, a tłocząc się za nimi przed naczelnika z głuchą, rozjuszoną wrzawą, przysapując jeno, a klnąc i wytrząchając pięściami, zaś raz po raz ktoś wyrywał się z kupy z ozorem:
– Każde stworzenie ma swój głos, a jeno nam przykazują mieć cudzy.
– I cięgiem2367 przykazy, a ty, chłopie, słuchaj, płać i czapką ziemię zamiataj.
– Pokrótce2368 to bez pozwoleństwa nie puszczą i za stodołę.
– Kiej takie wielmożne, to niech przykażą świniom, bych zaśpiewały kiej skowronki! – huknął Antek, zatrzęsły się śmiechy, a on wołał rozjuszony:
– Abo niech im gęś zaryczy. Jak to zrobią, to uchwalim szkołę.
– Każą podatki, płacim; każą rekruta, dajem, ale wara od…
– Cichocie, Kłębie. Sam Najjaśniejszy Cysarz nadał ustawę i tam stoi kiej wół, co szkoły i sądy mają być po polsku! Tak przykazał sam Cysarz, to jego słuchać będziem! – wrzeszczał Antek.
– Ty kto takoj2369? – spytał naczelnik wpierając w niego oczy.
Zadrżał, ale rzekł śmiało wskazując papiery, leżące na stole:
– Tam stoi napisane. Nie sroka me2370 zgubiła – dodał zuchwale.
Naczelnik pogadał cosik z pisarzem, a ten pokrótce ogłosił: jako2371 Antoni Boryna, pozostający pod śledztwem karnym, nie ma prawa brać udziału w zebraniu gminnym.
Antek poczerwieniał z gniewu, lecz nim się zebrał na słowo, naczelnik wrzasnął:
– Poszoł won2372! – i wskazał go oczami strażnikom.
– Nie uchwalajta, chłopcy! prawo za nami! nie bójta się niczego! – krzyknął zuchwale Antek.
I odszedł wolno ku wsi, spozierając na strażników kiej2373 wilk na kondle2374, że ostawali coraz dalej.
Ale w gromadzie zagotowało się z nagła kieby2375 w tym kotle, wszyscy naraz zaczęli prawić, krzyczeć i sprzeczać się zajadle, że już nie dosłyszał nikogo, a jeno2376 pojedyncze słowa klątw, pogróz2377 i przekpiwań latały nad głowami kiej2378 kamienie. Jakby ich zły2379 opętał, tak się wydzierali zapalczywie, a nikto2380 nie poredził2381 wyrozumieć, skąd to przyszło i laczego2382?
Spierali się o szkołę, o Antka, o wczorajszy deszcz, kto zeszłoroczne szkody przypominał sąsiadowi, kto folgę2383 jeno dawał wątrobie, kto zaś la2384 samego sprzeciwu się kłyźnił2385, że powstał taki męt, taki wrzask i zamieszanie, co2386 się już widziało, jako2387 leda2388 chwila wezmą się za łby i orzydla2389. Próbował spokoić Grzela, próbowali drugie2390, nie przemogli jednak opętania. Wójt dzwonił, jaże2391 mu drętwiały kulasy2392, przywołując do porządku, i takoż na darmo. Kiej te rozjuszone indory skakały sobie do oczów, ślepe już i głuche na wszystko.
Dopiero któryś ze sołtysów jął walić kijem w pustą beczkę, stojącą pod okapem, jaże zahuczała kiej2393 bęben, wtedy ludzie oprzytomnieli nieco, ściszając się nawzajem.
Naczelnik, nie mogąc się doczekać cichości, zakrzyczał zgniewany:
– Cicho tam! Dosyć tej narady! Milczeć, kiedy ja mówię, i słuchać. Szkołę uchwalcie.
Ścichło, jakby makiem posiał, strach padł na wszystkie, mróz przeszedł kości, że stali jakby podrętwieli spozierając po sobie niemo i bezradnie, ani w myślach postały sprzeciwy, gdyż on stał groźnie, tocząc oczami po wylękłych twarzach.
Przysiadł znowu, a wójt, młynarz i drugie rzucili się między ludzi przyniewalać do posłuszeństwa i strachać.
– Głosować za szkołą, głosować.
– Może być źle. Słyszeliśta2394?
Pisarz tymczasem sprawdzał obecnych, że co trochę ktoś odkrzykiwał:
– Jest! Jest!
Zaś po sprawdzeniu wójt wlazł na stołek i zakomenderował:
– Kto za szkołą, niech przejdzie na prawą stronę i podniesie rękę.
Sporo przeszło, ale dużo więcej narodu ostało na miejscu, naczelnik się zmarszczył i przykazał, aby la2395 sprawiedliwości głosowali imiennie.
Strapił się tym Grzela, dobrze rozumiejąc, że skoro każden z osobna pójdzie głosować, to nie będzie śmiał się przeciwić.
Ale już nie było nijakiej zarady. Pomocnik zaczął wywoływać i każden szedł koleją, posobnie2396, a pisarz przy nazwisku znaczył kreskę, jeśli był za szkołą, lub robił krzyżyk, gdy się jej przeciwił.
Długo się wlekło, gdyż ludzi było chmara, lecz w końcu ogłosili:
– Dwieście głosów za szkołą, osiemdziesiąt przeciw.
Grzelowi podnieśli wrzask.
– Na nowo głosować! oszukali!
– Ja mówiłem: nie, a postawił mi kreskę! – wydzierał się któryś, a za nim wielu świarczyło2397 to samo, zaś gorętsi jęli się skrzykiwać.
– Nie dać, podrzeć papiery, podrzeć!
Szczęściem, co2398 dworski powóz zajeżdżał przed kancelarię, więc ludzie, chcąc nie chcąc, musieli się poodsuwać na boki, zaś naczelnik przeczytawszy list, jaki mu podał lokaj, oznajmił uroczyście:
– Tak, bardzo dobrze, szkoła w Lipcach będzie.
Juści, co2399 nikto2400 i pary z gęby nie puścił, stali kiej2401 mur patrząc w niego spokojnie.
Podpisał jakieś papiery, wsiadł do powozu i ruszył.
Kłaniali mu się pokornie, ani spojrzał na kogo, ni kiwnął głową, a pogadawszy jeszcze ze strażnikami, skręcił na boczną drogę ku modlickiemu dworowi.
Patrzyli za nim czas jakiś w milczeniu, aż któryś z Grzelowych rzekł:
– Jagniątko, do rany go przyłóż, a nie spodziejesz się, jak udrze cię kłami gorzej wilka i weźmie pod kopyta.
– A czymże by to głupich trzymali, jak nie pogrozą?
Grzela jeno westchnął, spojrzał po gromadzie i szepnął cicho:
– Przegralim dzisia, trudno, naród jeszcze nie wezwyczajony2402 do oporu.
– Boja się2403 bele2404 czego, to i niełatwo się wezwyczai.
– Moiściewy, a jaki to człowiek, nawet prawo ma se za nic.
– Juści, przeciek prawo pisali la2405 nas, a nie la siebie.
Jakiś chłop z Przyłęka podszedł skarżąc się przed Grzelą: