Kitabı oku: «Marcin Studzieński», sayfa 7

Yazı tipi:

X

 
Poustrajani w szuby sobole,
W bogate pasy, w błyskotek wiele,
Panowie radni siedzą przy stole:
Pan burmistrz miasta siedzi na czele,
A obok niego radni, ławnicy,
Z krętemi wąsy, z butnemi głowy,
A obok pana Piotra Kotwicy,
Siedzi poważny pisarz sądowy.
Kunsztownie tkaną perską makatą
Pozaściełano stoły i ławy,
Pan burmistrz trzyma księgę bogatą:
To magdeburskie miasta ustawy.
Jeden ma w czapce kitę pierzastą,
Drugi ma spinkę z drogich kamieni,
Świetneż być musi wileńskie miasto,
Gdy jego rajcy tak przystrojeni.
 

XI

 
Straż do ratusza wiedzie żołnierza,
Kędy55 zasiada rajców drużyna,
Każdy ciekawém okiem go zmierza,
Oblicze jego coś przypomina.
 
 
Ten, co miał zwierzchność nad miejską wartą,
Tak przed urzędem rzecz swoją czyni:
«Ledwie Miednicką Bramę otwarto,
Ten pierwszy człowiek zjawił się przy niéj
Kto on? skąd idzie? jam go nie pytał,
A resztę czyńcie, jak się wam zdawa56».
«Marcin Studzieński! znamy go, znamy!» —
Wykrzyknął burmistrz i rajców grono
I wnet za przejście Miednickiéj Bramy,
Pięćset kop groszy mu wypłacono.
Biédny kaleka patrzy się, dziwi,
Swemu bogactwu i sam nie wierzy;
Lecz go obiegli57 rajcy życzliwi
Jak przyjaciele, jak bracia szczerzy:
«Boska nad tobą czuwa opieka,
Co było nie jest – w rejestr nie piszem,
Boś ty wybrańcem świętego człeka,
Bądź naszym bratem i towarzyszem.
Powiedz nam, z jakiéj przybywasz strony,
Czemu z twych oczu łza bujna płynie.
Czemu powracasz pokaleczony,
Wszystko nam powiedz, panie Marcinie».
 

XII

 
«Krótkie me dzieje, sławetne pany! —
Odpowie żołnierz – powieść niemiła:
W bitwie pod Kleckiem byłem zrąbany,
Strzała tatarska pierś mi przebiła.
Dobry towarzysz przybył z pomocą,
Ratował, leczył jak brat jedyny,
A tuląc moją dolę sierocą,
Zawiódł w Oszmiańskie, do swéj rodziny,
I ja tam miałem krewnego księdza
U franciszkanów, na Mieście Starem,
Ale w klasztorze zwyczajnie nędza;
Czułem, że jestem księdzu ciężarem,
Ramię mam chore, szablą nie władnę,
Żołdem rycerskim żyć już nie mogę,
Nie umiem wdać się w rzemiosło żadne,
Więc kij żebraczy… i daléj w drogę,
Tedy z Oszmiany pieszo wychodzę,
Ale zaledwiem uszedł pół mili,
Jacyś mię zbójcy napadli w drodze
I towarzysza mego zabili.
Pokaleczony, z grosza odarty,
Inaczej radzić gdy było próżno,
Wlokłem się tutaj, ot dzień już czwarty,
Z wioski do wioski, żyjąc jałmużną;
Szedłem, nie wiedząc, gdzie głowę złożę,
Ujął mię żołdak przy bramnéj warcie,
Gdy miłosierdzie cudowne Boże,
Przez wasze ręce dało mi wsparcie».
 

XIII

 
«Snadź58 ci nadeszła nagrody pora,
Żeś mężnie walczył w kleckiej potrzebie59,
Błogosławiona dusza Tabora
W ostatniej chwili przeczuła ciebie.
Ciebie wybrały boże wyroki,
Narzędzie cudu widzimy w tobie,
Pójdźże nawiedzić pasterza zwłoki,
Na dobroczyńcy pomódl się grobie».
Tak doń mówili miejscy rajcowie,
A pan Kotwica grzecznie i skromnie
Wziął go na stronę i cicho powie:
«A na wieczorek przyjdź waszmość do mnie!»
 

XIV

 
W dworcu biskupim smutne dziś rano,
Litwa straciła swego pasterza,
Dzwon katedralny głucho uderza,
Niosąc po kraju wieść opłakaną.
Na prostej ławie, prostym kobiercu,
W izbie, gdzie świateł iskrzy się siła,
Leży mąż boży – z ręką na sercu,
Już dusza jego… tam, gdzie tęskniła,
Już z wysokości krainy górnéj,
Może się patrzy na Litwę drogą!
Księża żałobne pieją nokturny,
Tłumy się ludu cisną, jak mogą,
Żałość rozlana w modlitwie, w śpiewie.
Po wszystkich twarzach łzy bujne biegą,
Każdy się modli – ale sam nie wie:
Modlić się za nim albo do niego.
 

XV

 
Marcin Studzieński wespół z drugiemi,
Gdy się docisnął, wsparty na kuli,
U nóg pasterskich klęknął na ziemi,
Wdzięczną modlitwę lejąc najczulej,
A między ludźmi już rozgłos lata,
Że to jest rycerz, że to ten samy,
Co do miednickiéj pierwszy wszedł bramy,
Że mu sądzona kwota bogata.
Marcin się modli. – Czy dusza wrząca
Dawne mu w sercu wspomnienia budzi?
Czy od zbytniego natłoku ludzi,
Czy z niezliczonych świateł gorąca?
Głowa się mroczy… chwieje się, bladnie,
Ledwie przez ciżbę wyszedł do sieni,
I na podłogę pada bezwładnie,
Jak upadają gromem rażeni.
Długą czy krótką przeleżał chwilę,
On nie pamiętał, a nikt nie zważa,
Ciało obwite w łachman nędzarza,
A dusza strojna w skrzydła motyle,
Przez wspomnień kwiaty, przez wspomnień ciernie,
Leci… o kwiatek, o cierń zahaczy…
To – uśmiech lubéj, co kocha wiernie,
To – krwawa bitwa, to – strój żebraczy,
To – napad zbójców, to rzewna modła,
Przy zacnych zwłokach ojca Tabora,
Wtém go chrapliwa mowa ubodła,
«A powstań waszmość! spać tu nie pora,
Spać tu nie miejsce, wynoś się skoro!»
Żołdak, co w sieniach odprawiał straże,
Szarpnął go silnie za rękę chorą
I z progów pańskich wynieść się każe.
 

XVI

 
Powstał Studzieński – ale o dziwa!
Strzaskana ręka już go nie boli,
Rana, co w piersiach, już nie narywa;
Odrzucił szczudła – przeszedł powoli
I sam nie wierzy, sam siebie bada,
Czy jest w istocie zdrowym i hożym:
A więc ludowi cud opowiada,
Co mu się trafił przy mężu bożym.
Tłoczy się naród bliski, daleki,
Słucha powieści, cudom zawierza:
Bo sam oglądał rany kaleki
I wierzył w świętość ojca pasterza.
Dzisiaj powiecie: «bajka to stara!»
Anachroniczna ta powieść cała,
Ojczyzna cudu, kruchciana wiara,
Dziś z chrześcijańskich serc uleciała.
A czyż ja mówię, że ona żyje
Lub że dziś nasze czyny okrasza?
Ze starych kronik powtarzam chryję60:
Wierzcie, nie wierzcie, jak łaska wasza,
Dzisiaj nie nęcą anioły boże,
Dzisiaj niestraszni piekielni czarci,
Czy cud być może? albo nie może?
Czyśmy go warci? albo niewarci?
Czyśmy już w naszej rozumnej pysze
Wydarli Panu berło z koroną?
Ja w to nie wchodzę, lecz powieść piszę
Z czasów, gdy jeszcze w cuda wierzono.
Marcin Studzieński zeznanie cudu
Do katedralnej zaniósł świątyni:
Stało się jawnem w obliczu ludu,
Jak Pan maluczkim swe łaski czyni.
 

Epilog

 
Dał pan Kotwica wieczór wspaniały,
Powrót obchodzić chciał Marcinowy,
Pięćset kop groszy – to grosz niemały,
Więc go do spółki ciągnął handlowej.
Marcin zezwolił, bo z jego chatą
Spółkę serdeczną miał z dawnych czasów;
Więc uradzono na przyszłe lato,
Wspólnie nakupić pereł, hatłasów,
Po drogie wina posłać do Gdańska,
Kupić złotogłów', futra sobole,
«A co do reszty… w tém łaska Pańska,
Spuśćmy się całkiem na Jego wolę!»
Odwiódł na stronę pana pisarza,
«Stary kolego! – rzekł mu do ucha —
Czy widzisz waszmość, co mi Bóg zdarza,
Miłoż mieć zięciem takiego zucha».
Pan pisarz miejski pojął te słowa,
Że się z nierównym spotkał szermierzem,
Ale co wyrzekł – milczenie chowa
Kronika stara, z któréj to bierzem,
Musiał pomyśleć: «niech kat naruszy,
Trzeba odkosza zgryźć po kryjomu!»
Potem wziął czapkę przytulił uszy,
I powędrował cicho do domu.
A tam nauczcie, czy pito wiele?
Wiele zjedzono soli i chleba?
I czy na końcu było wesele?
O tém i mówić, zda się, nie trzeba.
 
55.kędy (daw.) – gdzie. [przypis edytorski]
56.zdawa – dziś popr. forma: zdaje. [przypis edytorski]
57.obiec (daw.) – otoczyć. [przypis edytorski]
58.snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
59.potrzeba (daw.) – bitwa a. wyprawa zbrojna. [przypis edytorski]
60.chryja (daw.) – rozprawa, mowa, ćwiczenie retoryczne; zbiór humorystycznych anegdot i powiedzeń postaci starożytnych; opowiastka; dziś: awantura. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
40 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu