Kitabı oku: «Wycieczki po Litwie w promieniach od Wilna, tom I», sayfa 5
O stanie Trok za Jagiellonów mamy świadectwo u Herbersteina, który będąc posłem od cesarza Maksymiliana do Moskwy, wracał na Litwę w 1517. Cytujemy tu jego słowa95:
„Przybywszy do Wilna, oczekiwałem po wyjeździe króla (Zygmunta I) do Polski, przez niejakiś czas na sługi moje, co mi konie z Nowogrodu przez Inflanty odprowadzali. Za ich więc powrotem udałem się w drogę, zboczywszy z niéj o cztery mile do Trok. Tam widziałem w pewnym ogrodzie zamkniętych i utrzymywanych żubrów, których inni turami, Niemcy zaś auerochs zowią. Wojewoda (trocki) chociaż mojém nagłém i niespodzianém przybyciem zdawał się być nieco obrażonym, zaprosił mię jednak na obiad, na którym był także Szachmet król zawołżańskich Tatarów (Scheachmet, rex Savolensis Tartarus). Ten w mieście Trokach, w dwóch murowanych zamkach między jeziorami położonych, uczciwie był chowany, jakby pod wolną strażą. Król przy stole o różnych rzeczach przez tłumacza ze mną rozmawiał; cesarza zawsze bratem swym nazywał, wszystkich monarchów i królów uważając między sobą za braci”.
I już odtąd przestały Troki być miastem pierwszorzędném: bo pozbawione ważności położenia jeograficznego, usunięte od dróg łączących inne miasta, którym z kolei Opatrzność dała odegrywać historyczne role – już tylko mają do zanotowania kilka administracyjnych lub sądowniczych rozporządzeń królewskich, jako to: ustawę dwóch jarmarków przez Zygmunta I w 1516; uwolnienie mieszczan od dawania podwód pod gońców królewskich w 1552 przez Zygmunta Augusta; opiekę króla Stefana nad tutejszymi kupcami; potwierdzenia przez różnych królów przywilejów nadanych Karaimom itp.
W r. 1655 najście Rosjan ostatecznie zubożyło miasto. Runął zamek, a miejscowy mieszkaniec nie umié nawet opowiedzieć ani historii tych ruder, ani historii bytu swych przodków.
Runął zamek, śpią jego bohatérowie, minęły wieki bohatérów – przeszłość świeci martwym szkieletem. Tylko jedna i ta sama fala, zawsze żywa, zawsze ruchoma, od kilkuset lat podmywa jeden i ten samy kamień – nieraz przed wieki oblany krwią swoich i wrogów.
IV
Wyjazd z Trok – Gdzie jest Zazdrość? —Jezioro Margi – Fizjonomia okolicy – Jezioro Nawy – Miasteczko Wysoki-Dwór
Rankiem 29 czerwca, przy pięknéj pogodzie opuściliśmy Troki, przejeżdżając na powrót rogatką wileńską i skręcając się od niéj drogą na prawo, wybrzeżem jeziora, które nas na pożegnanie obryzgnęło swą pianą. Przed nami piękne wzgórze promieniejące płowém i gęstém zbożem, które już nie daléj jak za tydzień sierpa się żniwiarskiego doczeka; za nami panorama Trok, wybitniejąca wieżycami swych kościołów i z oddali czerwoną ruiną zamku. Miasto, to się ukryje, gdy wjeżdżamy w dolinę, to się znów wynurzy jak na dłoni, gdy koń orzeźwiony nocnym wypoczynkiem żwawo się wzbierze na wierzchołek piaszczystego pagórka. O pół mili Troki ukazały się nam po raz ostatni. Na prawo widnieje dwór jakiś, na lewo, tuż przy drodze stoi schludna karczemka buchająca porannym dymem z komina. Dwie drogi rozchodziły się na prawo i na lewo.
Widok dymu obudził chętkę zapalić cygaro: – w tym celu i dla dowiedzenia się, która droga do Puń prowadzi, wszedłem do karczmy. Siwobrody poczciwéj fizjonomii arendarz téj gospody, Karaim, zdał się być nie od tego, aby pogwarzyć z podróżnym; od niego się dowiedziałem, że karczma nazywa się Zazdrość, że ją pobudował i nazwał tak pięknie sąsiedni obywatel, wygrawszy tę ziemię procesem na kapitule wileńskiéj. Czy miała obudzać zazdrość tych, co przegrali proces, czy miasta Trok z powodu bliskiego swojego położenia, a więc podrywu z tańszego przedawania gorzałki? Bóg to raczy wiedzieć. Mnie się wydał wybornym pomysł uwiecznienia pięknéj namiętności w nazwisku karczmy. Przeminą wieki, zapomną ludzie o zatargach obywatela z kapitułą, a nazwisko gospody przejdzie w potomność jak zagadka. Jakiś bujnéj wyobraźni poeta dwudziestego stulecia z samego nazwiska karczmy utworzy dramat, gdzie figurować będzie nie już zazdrość o kawał ziemi, lecz bez wątpienia miłość zazdrosna, niechęć współzawodników, tryumf jednego z nich, może krew i śmierć: bo któż zgadnie, co się tam wyroi w głowie rozmarzonego wieszcza? A ciekawi ludzie przyjdą zwiedzać miejsce tragicznego wypadku, tak jak ja się dzisiaj wlokę dla widzenia miejsca, co było świadkiem heroicznego zgonu Margiera.
Z taką myślą w głowie i cygarem w ustach uciekaliśmy od Zazdrości: bo niech nas Bóg uchowa od téj dzikiéj pasji, która figurując w liczbie grzechów śmiertelnych, u starożytnych klasyków nosi przymiotnik wyżółkłéj.
Droga piaszczysta, górzysta, wciąż rozmaicona górami. O milę od Trok po lewéj naszej ręce, pomiędzy pasmami dwóch wzgórzy, zasiniało długie jezioro; poczyna się od wsi Pięknienie a ciągnie się dłużéj wiorsty do karczmy i wioski Markuciszki. Była to także posiadłość kapituły wileńskiéj, dziś należąca do skarbu monarszego. Jezioro zowie się Margi (po litewsku dziewicze, piękne); zaprawdę daje piękny widok na zieloném tle łąk i sośniaków, wysuwając się zza pagórków.
Od Markuciszek do wsi Strawki, parę wiorst lasu sosnowego. W tych gdzieś miejscach Henryk Düsemer wielki mistrz Krzyżaków otrzymał w r. 1348 walną nad Litwinami wygranę, która na potém otworzyła Krzyżactwu drogę w głąb Litwy. Za Strawką las sosnowy pomieszany z iglastym, ciągnie się około pół mili; daléj się przerzedza. Nastają piękne wzgórza odziane dębem, jodłą i sosną; obszerne jeziora po obu stronach drogi, wśród zielonych sianożęci ścielące się błękitem, – uroczo urozmaicają widok. Na pierwszym jego planie kołyszą się łany żyta bujnego pomimo piaszczystéj natury gruntu i prawie już dojrzałego, właśnie z powodu piasków, na których proces roślinny prędzéj się niż na gleju lub czarnoziemie odbywa. Komisja geologiczna w r. 1827 mianowana od rządu, złożona z pp. Ulmana, Lachnickiego, Wąsowicza i Küna, zwiedzając Litwę, odkryła w okolicach tutejszych, pomiędzy Wysokim Dworem a Trokielami i daléj aż pod Ginejszyszki, tuf wapienny pomieszany z gliną i pokrywający ułamki skał piaskowcowych, otaczające brzegi jezior, które leżą nad sobą coraz wyżéj96. Następnie okolica przybiera fizjonomię równą i więcéj polistą. Ciągnie się czysty sosnowy bór piękną równiną. Ale niedługo trwa taki charakter widoku: las się przerzadza, zielenieją pagórki – błękitnieją jeziora po dolinach – wydatnieją rozrzucone wiosczyzny malowniczo odbijające się na ciemnych górach sosnowych lub na wesołém tle brzóz i dębów. Pagórki przyciśnięte jedne do drugich, nie dając spadu wody, tworzą tu mnogie, piękne i długiemi pasmy ciągnące się jeziora.
Największém z takich jezior, rozgałęzioném na kilka odnóg i ciągnącém się około trzech wiorst (o ile oko te skręty przemierzyć zdoła) jest jezioro Nawy, wijące się pomiędzy błonią i sosnowemi bory. O wiorstę przed miasteczkiem Wysoki Dwór, przytykając się do drogi nęci wędrowca do ugaszenia pragnienia i kąpieli. Błogosławiłem piękny dzień czerwcowy i jasną pogodę, co mi dały ocenić tyle pięknych, lubo może nieco za monotonnych widoków.
Wzbieramy się na wzgórze, przebyliśmy lasek – i oto w dosyć intrygujący sposób ukazuje się oczom miasteczko Wysoki Dwór, należące do p. Malewskiego, niegdyś posiadłość Lackich, nadana przez Zygmunta I Iwanowi Lackiemu, emigrantowi z Rosji. Leży nad jeziorem wśród pól i sosnowych borów; świecą z dala wieżyce podominikańskiego kościoła, otoczone wiankiem lip cienistych. Tuż przy drodze ukazuje się w lasku cmentarz ze starą kaplicą, niegdyś także do dominikanów należącą. Zsiadłszy z wozu i zmówiwszy pacierz za wieczny odpoczynek ludzi pogrzebionych na cmentarzu, przebiegliśmy ich mogiły. Wśród prostych wieśniaczych przykładów i krzyżów oznaczających grobowce panów szlachty, zwraca uwagę ładny, z lanego żelaza nagrobek Barbary z Kozakiewiczów Malewskiéj, urodzonéj 1796 zmarłéj 1835 roku.
Wjazd do miasteczka Wysokiego Dworu odczarowywa całą intrygę: jest to mieścina licha, złożona z kilkunastu rozrzuconych po wzgórzach chat i dwóch karczem żydowskich. Zapewniano nas, że się ta mieścina nie ma ubogo: posiada młyn, folusz, papiernię dzierżawioną przez Żyda, który swój wyrób do Wilna i Kowna dostarcza – ma zresztą do roku trzy jarmarki – a urozmaica się malowniczym widokiem dworu położonego w oddali.
Dach żydowskiéj karczmy w Wysokim Dworze osłonił nas na popas taki, jakich dobrze jest świadom każdy z litewskich czytelników. Na szczęście piękny dzionek pozwolił użyć przechadzki, tém bardziéj zajmującéj, że się oko pasło co chwila nowym widokiem. Zwiedziłem zarosły odwiecznemi lipami cmentarz dominikańskiego niegdyś kościoła – przebiegłem kilka czytelnych jeszcze na nim nagrobów katolickich i wysłuchałem relacji miejscowego starca o dawnych hucznych tutaj jarmarkach, gdzie w osobnym drewnianym domu, którego ukazywał mi zwaliska, odbywały się tańce ludu przy muzyce na osobnym chórze umieszczonéj. Sklep pod tymże domem służył do przechowywania napojów, potrzebnych do rozgrzania lub ochłodzenia jarmarkowéj publiczności. Mutantur tempora – i dzisiaj są tu jarmarki, i dzisiaj lud się upija, tylko już nie pląsa pod takt rzęsistéj kapeli.
Kościół dominikański w Wysokim Dworze (obecnie cerkiew) założyli w r. 1629 Jan Alfons Lacki starosta żmudzki i żona jego Joanna z Talwojszów, uposażając konwent na osób dwanaście97. Ten Lacki odznaczył się męstwem pod Smoleńskiem, Chocimiem i na innych miejscach w Inflantach i Prusach, a mianowicie mężnym odporem Szwedów spod Dynaburga, którego był starostą98. W kościele tutejszym był stary obraz N. P. Marii Rożańcowéj, malowany na blasze i pogięty od kul rusznicznych, któremi doń strzelano podczas rozruchów wojennych w r. 165699 Dominikanie utrzymywali tu parafię, dziś rozdzieloną i przyłączoną do parafij sąsiednich. Parafię teraźniejszéj cerkwi składają koloniści wielkorosyjscy, którzy Bóg wié kiedy, może za Stefana Batorego, wyszedłszy z kraju, osiedli w niektórych powiatach Litwy.
V
Jeszcze krajobrazy – Słówko o wieśniakach – Kurhan za wsią Lelańcami – Miasteczko Stokliszki – Kościół w niém – Wyjazd do wód stokliskich
Wypocząwszy nieco w Wysokim Dworze i drogo zapłaciwszy za rybę (która chciałem wiedzieć, jak tutaj smakuje), bo aż 25 kopiejek za porcję – przy zachodzącém słonku wyruszyliśmy daléj na Stokliszki. Minąwszy miasteczko zwróciłem się raz jeszcze, aby obaczyć ogólny efekt Wysokiego Dworu z jego innéj strony. Stąd się jeszcze piękniéj niż od trockiéj strony wdzięczy panorama miasteczka. Niewielki murowany dworek uśmiechająco się jakoś wygląda zza owocowych drzew swojego ogrodu; dawniejszy kościół majestatycznie wychyla dwie swoje wieżyce sponad wierzchołków starych lip, co go dokoła otaczają; nawet chaty wiejskie, dzięki promieniom zachodzącego słońca, wyglądały jak wieśniak powracający z kiermaszu, w staréj sukmanie, w różowym humorze, chwiejący się na nogach.
Góra zakryła ten widok; wionął nam w oczy chłodek wieczorny, i w rzewném jakiémś usposobieniu ducha wjechaliśmy do lasu po największéj części liściowego, pełnego uroczych wzgórzy i dolin zarosłych, ówdzie dębem, ówdzie wesołą brzózką, ówdzie smętną jedliną. Ciągnąc się dobre pół mili, przerzadził się na koniec i odkrył szeroki widok na pole, zawsze górzyste, na jesienną siejbę zorane. Pomimo, iż te wzgórza z tamtéj strony Wysokiego Dworu dostatecznie zda się nasyciły oko, tutaj nie można było obwinić ich o monotonność; bo każdy taki garb ziemi umiał zawsze inaczéj, zawsze miléj uśmiéchnąć się do przechodnia. Tam grunta czerniejące świeżą skibą, tam pole okryte zbożem, przez które, literatnie mówiąc, ani wąż się nie przeciśnie; tam dolina wdzięczy się zieloną łąką albo wioszczyzną czy dworkiem niespodzianie wychylającym się zza wzgórza. O! czémże jest to pióro, niedołężne do oddania ludzkich myśli i uczuć narządzie? jak może malować przyrodę, kiedy na tysiące jéj wdzięków ma ledwie kilka wyrazów, które ustawicznie powtarzać musi? Las… wzgórze… łąka… łatwo powiedzieć; ale jak oddać ten wyraz, co odróżnia las od lasu, wzgórze od wzgórza? jak schwycić odcień myśli bożéj na każdym jednorodnym przedmiocie, coraz piękniéj, coraz rozmaiciéj wypiętnowany? jak określić ten duch boży, co niewidzialnie dla oka, ale obecnie dla duszy unosi się nad każdym krajobrazem, i w tchnieniu wiatru, i w promieniu słońca, w samym niedostrzeżenie lekkim ruchu powietrza? Daremna mozoła! Pełna pierś wrażeń, pełna imaginacja obrazów; lecz gdy się przychodzi do ich sumiennego wyspowiadania na papier – jakże kopia niższa od pierwowzoru! jakżeś niedołężny, człowieku, ze swém piórem, choćbyś to pióro napawał we krwi własnéj!
Zatopionemu w rozważaniu piękności przyrody, przykro mi było, że postacie ludzkie nie przychodzą urozmaicać tylu cudnych widoków. Chciałem rozpytywać się, gwarzyć, dzielić się wrażeniami; a tu droga tak pusta, że zaledwie w ciągu dnia udało się napotkać dwóch czy trzech pieszych wędrowców i wśród tylu pięknych dzieł Stwórcy zamienić z bliźnim chrześcijańskie: „Niech będzie pochwalony!”. Wioski uciekły gdzieś od drogi, która fantastycznie podchodzi do nich i znowu w inną stronę odbiega. Na dwóch milach zaledwie przejechaliśmy parę czy trzy niewielkie wioski. Zapamiętałem jedną, że się nazywa Krunciki, u spodu góry, która się rozdzierając na dwoje, wysącza ze swego wnętrza mały strumyk i otwiera panoramę rozległéj zielonéj równiny. Inna wioska nieopodal dworu, zowiąca się podobno Lelany, jako w dzień świąteczny wrzała życiem nieco uroczystszém: z gospody słychać było gwar zabawy, a na ulicy biegały dziewczęta i dzieci, szwargocząc językiem litewskim, niestety! niepojętym dla nas, którzy piszemy historyczne litewskie poemata. Wszakże wieśniak litewski cywilizowańszy od nas w téj mierze: bo krom rodowitéj litewszczyzny, dobrze rozumié język polski i nieźle się nim tłumaczy. Ubiór mężczyzn nie różni się od ubioru wieśniaków w okolicach Wilna; dziewczętom zaś dodaje wiele powabu biała płachta, noszona na sposób szalu na wierzch białéj koszuli i kolorowego gorsetu. Typ twarzy płci obojga nie odznacza się wdziękiem i nie różni się wielce od typu podwileńców.
Wnet za wsią Lelanami, w pośród pogórków, królując małéj łące, środkiem któréj strumyk przebiega, wznosi się okazały starożytny kurhan, owalnym kształtem z ziemi usypany, szerszy u podstawy, u wierzchołka węższy i jakby na ukos ucięty. Z zapałem chwyciłem za ołówek chcąc go przerysować; ale gdy mrok wieczorny położył stanowczą przeszkodę zamiarowi, pobiegłem go przynajmniéj obejrzeć i zmierzyć. Nie licząc wzniosłego pagórka, na którym leży, kurhan od swéj nasypowéj podstawy ma wysokości kroków 37, średnicy w górze kroków 27, u podstawy zaś obwodu kroków około 200. Wierzchołek kurhana zaorany pod żyto, snadź już od wieków karmi chlebem okolicznego wieśniaka. Ale jak się wdarł ze sprzężajem na tak stromą wysokość? co to jest za nasyp? i jakie o nim podanie? nikogo nie było na samotném polu, kto by mię objaśnił, kto by opowiedział przywiązaną doń legendę: bo nie podobna, aby nie było w wiosce jakiéj o tym kurhanie legendy prawdziwéj albo improwizowanéj. Tylko późniéj i to gdzie indziéj dowiedziałem się o tutejszym i jeszcze inszym kurhanie, że je oba przed niepamiętnemi wieki usypało, czapkami nosząc ziemię, jakieś wojsko, na znak zwycięstwa. Mamy więc choć krótką, ale i poetyczną, i pół historyczną, i co najważniejsza ściśle barwą ludową nacechowaną legendę. Radzi byśmy, aby panowie badacze eks professo, którzy kiedyś ten kurhan otworzą, raczyli ją przyjąć bez dalszych śledzeń: bo jak poczną badać datę bitwy i imiona walczących – to prawdy nie dośledzą, a legendę popsują. Biedny jaki miejscowy starzec, któremu uczenie zadadzą kłamstwo, nie odważy się już prostym jak on wędrowcom opowiadać o nasypach ziemi czapkami, – a o ścisłych rezultatach poszukiwań naukowych możemy się albo nie dowiedzieć, albo im nie uwierzyć.
Noc zapadła, – księżyc ukazał się zza lasu; błysnął w oddali planeta Jowisz, gwiazdka, co zwykła podzielać moje wieczorne dumania. Na prawo wzgórza; na lewo ciągnie się błoń niezmierzona okiem i zakończona u krańców horyzontu czarnym lasem, a przed nami w oddali błysnęły wieżyce kościoła w Stokliszkach. Szczegóły krajobrazu nikły w cieniu wieczornym; mogliśmy jeno dostrzec, że powierzchnia gruntu nieco równiejsza, a natura jego bardziéj jeszcze poczyna być gliniastą. Znużony całodzienném drapaniem się po górach, koń nasz okazywał niezmyśloną potrzebę żłobu i wypoczynku. Wjechaliśmy do miasteczka Stokliszek przesunąwszy się mimo pięknego kościoła, nie mogąc rozpatrzéć szczegółów jego budowy, – a zawiadomieni, że w miasteczku uchodzi za najlepszą oberża starozakonnego Mordehela, zapukaliśmy do wrót i serca zacnego Izraelity.
I niedaremne było pukanie: otwarły się na nasze przyjęcie wrota oberży i uprzejme serce gospodarza. Wieczór z piórem w ręku zakończył mi dzionek, który do nader miłych w życiu policzam.
Nazajutrz rankiem wybiegliśmy rzucić okiem na okolicę, gdzie jesteśmy po raz pierwszy w życiu. Fizjonomia okolicy jest zachwycająca. Miasteczko mieści się na lekko pochyłéj ku południowi płaszczyźnie; – na górach grunta żyzne kłos z niebem gada; na nizinach łąki zielone, kwieciste, wonne, bujne, skropione pięciu strumykami, które wpadają do rzeki Wierzchniéj. Samo miasteczko Stokliszki jest małą, około sta dymów żydowskich i chrześcijańskich liczącą osadą, którą ozdabia tylko dwór ocieniony dzisiaj gęsto zarosłym owocowym ogrodem. Stokliszki znane od czasów Zygmunta Augusta, składały oprawę jego żony Barbary Radziwiłłówny, – następnie stanowiły starostwo, płacąc 1361 zł. polskich, – za nowych czasów zostawszy własnością skarbu, oddane były jenerałowi Murawiewowi na pewien przeciąg lat, które gdy się skończyły, wróciły znowu do wiedzy dóbr państwa. Lud miejscowy dosyć zamożny, mówi po litewsku; nawet kapotowa okoliczna szlachta staréj swéj mowy chętnie używa. Kościół tutejszy fundował Zygmunt III w r. 1593, a przyczynił doń fundusz Jan Alfons Lacki starosta żmudzki, ten sam, który fundował dominikanów w Wysokim Dworze100. Po upadku starego drewnianego kościoła, ówczesny starosta stokliski Józef Bouffa herbu Kościesza, w r. 1776 wymurował nowy. Tego to niewątpliwie fundatora i jego żony widzimy na facjacie kościelnéj i nad każdym z ołtarzów herby Kościesza i Mąż nagi przepasany dębowym liściem – i do nich stosuje się napis nad cymborium: „Memento animarum Constantiae et Joseph101”.
Zewnętrze kościoła przedstawia piękny gotyk w kształcie krzyża z dwoma czteropiętrowemi wieżami; opasany murem, z murowaną bramą i czterema narożnemi kaplicami do procesji podczas Bożego Ciała, i ocieniony klonem, który się majestatycznie rozrastając, opasuje zielonym wiankiem białe kościelne mury. Zdobią cmentarz te klony, ale z oddali zasłaniają widok na budowę kościoła. Wnętrze świątyni odpowiada jego zewnętrznéj okazałości: we wdzięcznym stylu murowane ołtarze, ambona w gotyckim kształcie, zwracają uwagę; organ nowy i dźwięczny. Kościół ma sześć ołtarzy: św. Trójcy, św. Antoniego, św. Michała, Niepokalanego poczęcia, Ecce homo obwieszany srebrnemi wotami i św. Jana Chrzciciela dziś zaniedbany i mający zamiast obrazu posąg odlewany, dosyć grubéj roboty. Malowidła ołtarzowych obrazów i chorągwi są mierne, dobrze już poczerniałe: może więc pozostały z dawnego drewnianego kościoła.
Wyszła msza; – o! nie każdy zaiste godzien, aby mu modlitwa orzeźwiła serce złamane wśród tortur świata; ale rankiem, na wsi, wśród samotności i ciszy, ofiara Pańska wywoła łzę rzewną na oczy, – a po takiéj łzie już oczom przez resztę dnia jaśniéj na świat i życie poglądać.
Źródła wód mineralnych leżą o trzy wiorsty od miasteczka: śpieszmy je obejrzeć.
VI
Droga do wód w Stokliszkach – Moralna konieczność zła – Krótkie dzieje wód stokliskich – Ich skład chemiczny – Słówko o wodach w Biersztanach i Niemonajciach – Rodzaje cierpień, w jakowych wody stokliskie zbawiennie usługują – Słówko o życiu towarzyskiém
Około trzechwiorstowa na południo-zachód droga z miasteczka do wód Stokliszek, równa, szeroka, sprostowana, o ile być może, i okopana rowem, jest dowodem troskliwości miejscowéj o ulgę w podróży chorym jadącym się leczyć oraz ułatwieniem stosunków wód z miasteczkiem, skąd pacjenci sprowadzać sobie muszą rzeczy potrzebne do codziennego użycia. Droga ta sprostowana i urządzona w r. 1851 jest pamiątką starań odstawnego porucznika Rykaczewa, zarządcy dóbr jen. Murawiewa, któremu, jak się wyżéj rzekło, Stokliszki na pewien przeciąg lat były oddane ze swojemi dochodami.
Od połowy drogi, przebywszy po dobrym moście rzekę Wierzchnią, słup niegdyś elegancki, dzisiaj od deszczów wypłowiały wskazuje drogę do wód. W mgle nadwodnéj na dalekim planie, na tle przyćmionych lasów widnieje po prawéj naszéj ręce kilka drewnianych budowli: – są to kąpiele stokliskie. Skręcamy się od słupa na prawo i jadąc rodzajem grobli stajemy u samych wód. Piaszczysto-gliniasta, gdzieniegdzie szarawa barwa ziemi, nie zdaje się zwiastować jéj urodzajności, a jednak wegetacja, jaka dokoła nas otacza, wydając rośliny, których gdzie indziéj nie masz, dowodzi bogactwo jéj w rozlicznego rodzaju pierwiastki chemiczne, z których organiczne istoty biorą życie, wzrost i zdrowie. Owe pierwiastki soli i gazów, dawszy życie tylu dębom, tylu bujnym trawom i kwieciom, nie dziw, że będąc w nadmiarze od codziennych potrzeb otaczających istot, nasyciły sobą pobliskie źródła wody na korzyść bolejącéj ludzkości.
Filozofia już się dawno zgodziła na niezbędność zła w moralnym porządku rzeczy. Choroba jako stan anormalny, a więc na oko porządkowi przyrodzonemu przeciwny, w widokach Opatrzności gra swą ważną i nieraz dla człowieka zbawienną rolę. W niéj przestroga albo nagroda ulubieńcom Pańskim, których Bóg swym krzyżem nawiedza; w niéj kara występnym, w niéj zapobieżenie od występku; w niéj przypomnienie, że człowiek wyniesiony nad anioły a przybliżony do bóstwa, jest tylko prochem, który w proch się obróci. Z drugiéj strony, prawo Boga nakazujące czuwać nad swém życiem i instynkt zachowawczy, jaki wlał Przedwieczny w każdą żywotną istotę, dały początek doświadczeniom i naukom lekarskim; a Ten, co cierpieniami ród ludzki dotyka, umieszcza tuż pod ręką zaradcze przeciw nim środki, oblewa nas zbawczém powietrzem, nasyca uzdrawiającą siłą rośliny i kamienie, wtryska ją do wód źródlanych. Bluźnierczo wyrokował Wolter, że na tutejsze choroby aż w Ameryce lekarstwa szukać potrzeba: bo umiejętna ręka lekarza zawsze znajdzie w przyrodzie tuż około siebie zaradczy środek na cierpienie, jeśli jeszcze nie wybiła godzina, w któréj Pan pacjenta przed sąd swój ma powołać. Z tém większym przeto interesem uważamy wody mineralne stokliskie, iż są nasze, że ubogim cierpiącym ułatwiając środek leczenia się, nie odejmują bogatszym możności szukania pod obcém niebem zdrowia tutaj nadwerężonego.
Przebieżmy historię Stokliszek: bo i ta mała mieścina ma już swoję historię102.
Tutejsze wody od dawna zwracały na siebie uwagę, nie już dla swéj leczebnéj własności, lecz w nadziei wydobycia z nich kuchennéj soli, któréj bytność w źródłach tutejszych zauważano. Ubogi kmiotek nie mogąc, a nieraz nie mając za co sprowadzać soli z miasteczek, używał wód i tutejszych źródeł dla ugotowania swéj strawy. Są na miejscu ślady i podania, że w wieku XVII Ludwik Pociéj hetman litewski, będąc starostą stokliskim, urządzał tu warzelnię soli, która nie przyniósłszy oczekiwanych korzyści, wkrótce upadła. Podanie, jak zapewniono nas, zapisało w starościńskim stokliskim archiwum, że sprowadzony przez Pocieja zagraniczny technik, kopiąc i oczyszczając źródła natrafił na tak obfitą żyłę wody, iż ta buchnąwszy z otworów czeluści, zalała błoń i już poczynione urządzenia, tak, iż przedsiębiorczy Niemiec uciekać, a Pociéj zamiaru wywarzania soli w Stokliszkach, wyrzec się musiał. Za Stanisława Augusta, kiedy wyższe przynajmiéj głowy poczęły zwracać uwagę na kraj własny i jego produkcje, kiedy komisje skarbowe koronna i litewska wysyłały w różne strony kraju uczonych dla badania źródeł solnych i rezultatów, które z wywarzania ich wyciągnąć można – Stokliszki zwróciły znowu uwagę rządu. Profesorowie Akademii Wileńskiéj Sartoriusz i ksiądz Józef Mickiewicz, przysłani z polecenia Joachima Chreptowicza podkanclerza litewskiego, znalazłszy w tutéjszéj wodzie zaledwie pół procentu soli kuchennéj, dali swe zdanie, że wywarzanie jéj byłoby bezkorzystném. Uczony botanik i naturalista ks. S. B. Jundził, znów tutaj w 1791 delegowany, znalazł wpół błotną dolinę nazwaną Zupką, więcéj morga mającą powierzchni, po któréj zwija się rzeka Obełka a na niéj kilka studni z wodą czystą, mającą lekki zapach siarki i dwie inne z wodą mętną, żółtawą i przykréj woni103, – a wpadłszy na myśl wymrażania wody zamiast wygotowywania, z 20 jéj garncy otrzymał 1 garniec gęstego solnego rosołu, z którego po wyparowaniu i krystalizacji, wydobyto 9 łutów i 27 gran białéj soli kucharskiéj, – rezultat mało co większy od poprzedzających. Profesor wrócił do Wilna i wydał broszurę o własności źródeł solnych stokliskich, ofiarował ją królowi, który udarował go złotym medalem merentibus; a źródła solne znowu zaniedbano. Ceglane fundamenta dawnéj warzelni i ślady ocembrowania jednego ze źródeł, zostały całém wspomnieniem kilkakrotnego usiłowania skorzystać z dostrzeżonych w tutejszéj wodzie pierwiastków solnych.
W r. 1827 p. von Ulman, o którym rzekliśmy wyżéj, iż w celu geognostycznym podróżował po Litwie, zanotował Stokliszki, jako miejsce zasługujące na badanie pod względem swych źródeł. Słony smak wody dał mu wnioskować, iż mogą się tu znajdować pokłady soli kopalnéj: w tym celu świdrował ziemię na 10½ sążni, – pod warstwą gliny piaszczystej znalazł glinę czerwonawą i niebieskoszarą; lecz dla rozrzuconych po glinie ułamków skał twardych, nie mogąc świdrować daléj, zostawił otwór niezasypany dla przyszłych badaczów104.
Ale się badacze nie zjawili i stan opuszczenia Stokliszek trwał przez lat 50. Traf zwrócił uwagę na leczebną własność stokliskich źródeł. Wiosną 1841 r. jakaś zaraza, któréj symptomatem były liszaje, dotknęła trzody okolicznych mieszkańców. Owoczesny zarządca Stokliszek Sągajło wpadł na myśl kąpania dotkniętego chorobą bydła w siarczaném źródle. Skutek przeszedł oczekiwanie, gdyż całe stada po użyciu kilkakrotnéj kąpieli zostały całkowicie wyleczone. Ten wypadek, spowodował po raz pierwszy badanie źródeł stokliskich, pod względem lekarskim. Wezwani od rządu doktor Zielonka i aptekarz Ancypa, po miejscowych postrzeżeniach i chemicznym rozbiorze wody w trzech źródłach, dali swe zdanie, że pomienione źródła zbawienne mogą służyć na pewne choroby odpowiednie pewnym wód własnościom. Nigdy nie zabraknie cierpiących, dla których wieści tego rodzaju są pożądane. Artykuł w „Kurierze Wileńskim” zwiastujący, że w Stokliszkach można się pozbyć reumatyzmu, wysypki, żółtaczki, robaków105, był dla wielu hasłem do wędrówki tańszéj niż do innych wód krajowych a tém bardziéj zagranicznych. Liczba odwiedzających wody stokliskie, zrazu nieznaczna, poczęła się zwiększać. Jenerał Murawiew owoczesny dzierżawca Stokliszek, położył pierwszy fundamenta stałéj kąpielnéj osady, zbudowawszy drewniany dom, stajnię, łazienkę dla kąpieli i rezerwuarami na zimną wodę i drewnianemi naczyńmi z miedzianemi trąby do ogrzewania wody zimnéj i sprowadzania do łazienki już ogrzanéj. Dom z sześcią oddzielnemi mieszkaniami wkrótce się okazał za ciasnym do pomieszczenia pacjentów. Cierpiący mieścili się jak mogli, błogosławiąc skutkom wód, a złorzecząc w duchu brakowi miejsca i wygód. W 1851 były administrator Stokliszek, opuszczając swoję posadę, przyprawił o rozpacz chorych, zabierając to wszystko, co własnym nakładem zbudował tak w samych kąpielach, jako i w mieszkaniu. Bez aparatu do ogrzewania wody, bez wanien w kąpieli, bez niezbędnych sprzętów w lokalach – zdawało się, że wody stokliskie znowu zostaną zarzucone, gdy w maju tegoż roku pełnomocnik jen. Murawiewa, p. Włodzimirz Rykaczew przybył zaradzić koniecznym miejscowym potrzebom, a pojąwszy całą ważność osady, postanowił rozwinąć na większą skalę ów przytułek dla ludzkości ubogiéj i prawdziwie cierpiącéj. Bo rzecz jasna, że do wód tutejszych nie mogli jeszcze przybywać pacjenci zdrowi i bogaci w celu rozrywek lub zabawy. W przeciągu pięciu tygodni stanęły cuda: przywrócono porządek w zdezelowanych kąpielach i mieszkaniach, stajnie i wozownie zamieniono w czyste i dosyć wygodne mieszkania; otoczono je krużgankami dla przechadzki w porze słotnéj; zbudowano piec i miedziany parowy aparat do ogrzewania wody; przeprowadzono do każdéj wanny miedziane trąby z wodą zimną i gorącą; oczyszczono i obwarowano od deszczu główne źródła i wzniesiono jeszcze jeden nowy lokal, tak że liczba numerów oddzielnych mieszkań wzrosła do 23. Niedogodném było przejście od domów mieszkalnych do łazienek przez wąską a błotnistą drożynę – p. Rykaczew usunął i tę przykrość pacjentom; a pomimo zajęcia się budowlami w kąpieli, znalazł czas i możność wyprowadzenia w téjże chwili nowéj, najkrótszéj i wygodnéj drogi z miasteczka. Zamierzał jeszcze zbudować dwa obszerne domy, powiększyć łazienki, zaopatrzyć je w nowy ogrzewający wodę aparat i urządzić posługę, gdy tegoż 1851 roku, na skutek nowego urządzenia dóbr skarbowych, skończyła się dzierżawa jen. Murawiewa, a p. Rykaczew opuścił Stokliszki, dla których w tak krótkim czasie tyle godnych wspomnienia zostawił pamiątek. Tegoż 1851 r. wileński aptekarz p. Kuszewicz czynił rozbiór chemiczny wód mineralnych stokliskich i ogłosił rezultata jego w lekarskim „Warszawskim Pamiętniku106”.
W czerwcu tegoż 1851 r. Stokliszki miały 60 osób, które je odwiedzili; w następnym liczba ich się podwoiła; we dwóch ostatnich latach wzrosła do dwóchset. Publiczność co miesiąc, co kilka tygodni zmienia się i luzuje; napływ ludności coraz większy dobrze wróży zakładowi na przyszłość. Od 1853, na skutek rozporządzenia ministra dóbr państwa, wody mineralne stokliskie oddano w 24 letnią dzierżawę obywatelowi Sacewiczowi i chlubnie znanemu w Wilnie lekarzowi p. Benedyktowi Bilińskiemu, z warunkiem wybudowania podług danego planu domu, w którym się pomieszczą wanny do ogrzewania wody, galerii, oraz urządzenia przechadzek, ku czemu sąsiedni z zachodniéj strony las dębowy wyborną podaje możność. Wypuszczając lekarzowi dzierżawę zakładu, zaradziło się najgłówniejszéj miejscowéj potrzebie stale mieszkającego u wód medyka.