Tandem12 więc, jak mówiłem i jak widzisz ślady, Tu był zaścianek Podkowa, Tu żyły moje dziady i moje pradziady, Poczciwa szlachta czynszowa; A tam daléj za lasem, stał dwór murowany, Z zamkiem, wałami i fosą, Tu jeńcowie tatarscy budowali ściany, Jak dawne powieści niosą. Pan dzisiejszy zmurował pałac znakomity, Ślad zamku zarosły chwasty, Ale jeszcze jest brama, a na niéj wyryty, Rok tysiąc sześćset szesnasty. Jeszcze pamiętam zamek i pana starostę, Kiedy to jedzie na sejmy, Przysyła tu hajduka i szlachcice proste Sprasza na obiad uprzejmy. — Było w naszym zaścianku domów ze dwanaście Płacących czynsze za ziemię, Dziedzic jak grunt wydzielił ojcu protoplaście, Z wiekiem… rozrosło się plemię. A czynsz mospanie lekki, opłacać aż miło, Lub służyć w bandzie ochoczéj — Najczęściéj się do zamku rycersko służyło — Koń i pachołek z półwłoczy13. Ale co to za służba? to i znaleźć rzadko, Wojna czy sprawa domowa, Każą jednemu jechać, to całą gromadką Wali zaścianek Podkowa. Dziedzic bywało krzyknie: «Pomożcie mi chłopcy!» My lecim z ciałem i duszą, Czy gdzie karczmę zapalić, czy rozrzucić kopcy, Wszyscy z zaścianku wyruszą. Czasem się aż starszyzna rozgniewała nasza, Kiedy w sianokos lub żniwa Jaśnie wielmożny dziedzic na sejmik zaprasza, Lub na obławę przyzywa — Któż pogardzi sejmikiem albo polowaniem? Więc krzyczy młodzież wesoła: «Murem mospanie! Murem naszych piersi staniem Gdzie pan starosta powoła!» Mój ojciec (wieczny pokój!) czasem podziwaczy: «Ej! młodzi! Żnijcie i koście!» Ale sam się uśmiécha, bo wié, co to znaczy Wskarbić się w łaskę staroście. Tylko wolę starosty miéj za rozkaz święty, A wszystko uzyskać możno: Łąka ci nieskoszona albo morg niezżęty, Dworscy włościanie go pożną. Jedno słowo: «wy bracia, wy sąsiedzi moi» Było na ustach paniska; Bywało, zbierze szlachtę, nakarmi, napoi, Jeszcze do piersi przyciska. Czasem, gdy stary szlachcic w uroczystym czasie Zanadto spełnia wiwaty, I upadnie pod ławę – to w pańskiéj kolasie Odwiozą starca do chaty.
III
Tak wiek z wieków, od czasów któregoś Zygmunta Szlachta osiadła te grunta; A ten strumień, co płynie pomiędzy parowy W kształcie herbowéj Podkowy, Pamięta, choć wokoło ślady się zatarły, Jak dziady i wnuki marły, Jak prawnuki wzrastały, on powiedzieć może Wszystkie dopuszczenia boże, Wszystkie lata wesołe, wszystkie czarne biedy, Jak szły Tatary i Szwedy, W którym roku był pomor, w którym znak niebieski, Sejm, czy trybunał litewski? Bo nieraz tu starcowie o wieczornéj chwili Swoje przygody gwarzyli: Strumień pewno pamięta… dowiedziéć się muszę, Kto to zaszczepił te grusze, Które ot tam usechłszy14 na zaklętéj ziemi, Stérczą szkiélety nagiémi? A smaczny miały owoc! – aż dotąd mi w duszy Smak tych jabłoni i gruszy, Com je kiedyś obijał z téj gałęzi dużéj, Co krukom za gniazdo służy — Strumień mi kiedyś powie, z jakiéj to ofiary Wzniesiono kościołek stary, Który tam właśnie stérczał sosnowémi ściany, Gdzie dzisiaj ten gruz ceglany; Pamiętam tę kapliczkę drewnianą, nadgniłą, Gdzie to się do mszy służyło, Gdziem spod saméj wieżyczki, dla marnéj uciechy, Wykręcał wróble spod strzechy; Gdzie z chórów, jakby z tronu poglądałem dumnie, Gdziem ojca zokopał w trumnie, Gdzie brałem ślub, gdzie dla mnie i starzy, i mali Veni creator15 śpiéwali. Jasny był dzień! ej jasny! Lecz w oczach mi ciemno… Panie zlituj się nade mną! Stare oczy a głupie – wspomnisz dawne dzieje, To z nich się i łza poleje. — Fraszka łza i wspominek! – Tylko duch rozżarzy, Wypala zmarszczki na twarzy; A jeszcze cudzy człowiek, widząc, że my płaczem, Gotów się zaśmiać cichaczem.
IV
Po starych dobrych czasach – ot przyszedł wiek nowy, Nastały czarne lata na szlachtę z Podkowy, Przeminął czas sejmików, jak mija sen marny, Zahardział16 pan starosta niegdyś popularny, Zostaliśmy magnatom niezdatni i biedni, Minęła łaska pańska, minął chleb powszedni: Tam grad pola wybije, ówdzie chata spłonie, Trudno już było wyżyć na naszym zagonie, Gdzie się nowe kłopoty zjawiały co chwilę, Gdzie czynszmi obłożono we dwójnasób tyle, — Gdzie nie bacząc na starca lub niewiastę chorą, W dzień świętego Marcina17 okna ci wybiorą. — Ej te nieszczęsne czynsze! Jakby kość do gardła, Przez nie to w rok po ślubie żona mi umarła, A gdyśmy wieźli trupa, to pachołek pjany Konia mi spod śmiertelnéj wyprzągł karawany. Znosili twardą biedę Podkowianie starzy, Gniéw trząsł się na ich wąsach i zmarszczkach na twarzy, Nieraz pobiec do zamku i rąbać się chcieli, Do boku! Och! Na teraz szkoda karabeli! Szkoda poczciwéj broni! – Choć cię w sztuki potną, Cierp szlachto podkowiańska zelżywość sromotną. Pan starosta, co naszéj urągał się biédzie, Rozumiał, że na niego śmierć nigdy nie przyjdzie, Śmierć przyszła swoją drogą – pan leży w kościele. On wiele uszczęśliwił i ukrzywdził wiele, Niech mu Bóg dobrotliwy jego win nie baczy, Niech mu jedno nagrodzi, a drugie przebaczy. Źle nam było pod koniec – lecz gniéw nastał boski, Gdy syn jego, pan hrabia odziedziczył wioski: Sam z człekiem i nie gadał, a dworskie kozaki Krwawo i łzawo szlachcie dali się we znaki — Szlachta lubi polować, a tuż las graniczy, Biada, jeśli ze strzelbą spotkał cię leśniczy, Biada, jeśli dziewczęta niebaczne, bo młode, Zerwą kwiatek na łące lub w lesie jagodę, Biada, jeżeli trzoda za rzeczkę choć wbieży, Nie unikniesz pogróżek, gwałtów i grabieży, — Kiedyśmy szli do hrabi skarżyć się na zgraję, Psami szczwały nas z zamku francuskie lokaje; A pan, jeśli do niego docisnąć się zdarzy, Obelgą cię nakarmi lub czynem znieważy. Myślisz – hrabia co bronił swe lasy i pasze, Wzajemnie kiedyś miedze uszanował nasze? Gdzie tam! – konno, ze psami, z harapem u pasa,
12 tandem (łac.) – nareszcie, w końcu. [przypis edytorski]
13 półwłocza – pół włóki; włóka: daw. miara powierzchni, równa 30 morgom; mórg a. morga (z niem.; pol. jutrzyna) była to powierzchnia gruntu, którą może jeden człowiek w jeden dzień roboczy (od rana do południa) zaorać pojedynczym zaprzęgiem; włóka oznaczała obszar, jaki można zabronować (włóką, czyli broną) w tym samym czasie i w ten sam sposób; przeliczano ją potem na ok. 17–18 ha. [przypis edytorski]