Kitabı oku: «Dama Kameliowa», sayfa 7
SCENA PIĄTA
MAŁGORZATA sama – później PRUDENCJA.
MAŁGORZATA
Na stronie.
Mój Boże, dodaj mi siły.
Pisze list.
PRUDENCJA
Kazałaś mnie zawołać, droga Małgorzato?
MAŁGORZATA
Tak, chciałam ci dać pewne zlecenie.
PRUDENCJA
Co takiego?
MAŁGORZATA
Ten list.
PRUDENCJA
Do kogo?
MAŁGORZATA
Spójrz. Zdumienie Prudencji kiedy czyta adres. Jedź zaraz.
SCENA SZÓSTA
MAŁGORZATA – później ARMAND.
MAŁGORZATA
Sama, pisze dalej.
A teraz list do Armanda. Co ja mu napiszę? Mam uczucie, że ja szaleję, albo że mi się śni. To przecież niepodobieństwo! Nigdy się nie zdobędę… Nie można żądać od ludzkiej istoty więcej niż może uczynić!
ARMAND
Który przez ten czas wszedł i zbliżył się do Małgorzaty.
Co ty robisz, Małgorzato?
MAŁGORZATA
Wstając i mnąc list.
Armand!… Nic, drogi mój!
ARMAND
Pisałaś?
MAŁGORZATA
Nie… tak.
ARMAND
Skąd ta bladość, to pomieszanie? Do kogo pisałaś, Małgorzato? Daj mi ten list.
MAŁGORZATA
To do ciebie, Armandzie, ale błagam cię, na imię nieba, pozwól bym ci go nie oddała.
ARMAND
Myślałem, że już skończyły się między nami sekrety i tajemnice?
MAŁGORZATA
I podejrzenia, prawda?
ARMAND
Przebacz! ale ja jestem wzburzony.
MAŁGORZATA
Co się stało?
ARMAND
Ojciec przybył!
MAŁGORZATA
Widziałeś go?
ARMAND
Nie, ale zostawił mi przykry list. Dowiedział się o mym schronieniu tutaj, o moim życiu z tobą. Ma przybyć dziś wieczór, to będzie ciężka przeprawa, bo licho wie, co mu mogli nagadać i z czego będę się musiał tłumaczyć, ale zobaczy cię, a skoro cię zobaczy, pokocha! Zresztą mniejsza! Zależę od niego, prawda, ale, jeżeli będzie trzeba, potrafię pracować.
MAŁGORZATA
Na stronie.
Jak on mnie kocha! Głośno. Nie trzeba drażnić ojca, drogi mój!… Przyjdzie tutaj, powiadasz?… Więc dobrze, oddalę się, aby mnie nie widział od razu, ale wrócę, będę tu, przy tobie… Rzucę się do jego stóp, będę go błagała tak, że nas nie rozłączy.
ARMAND
Jak ty to mówisz, Małgorzato! Tu się coś dzieje! To nie wiadomość, którą ci przyniosłem, wprawiła cię w taki stan! Ty się ledwie trzymasz na nogach… Tu wisi jakieś nieszczęście! Ten list…
Wyciąga rękę.
MAŁGORZATA
Wstrzymuje go.
Ten list zawiera coś, czego nie mogę ci powiedzieć!… Ty wiesz, są rzeczy, których nie można ani powiedzieć, ani pozwolić czytać przy sobie… Ten list, to dowód mojej miłości dla ciebie… Przysięgam ci to na naszą miłość… nie pytaj więcej!
ARMAND
Zachowaj ten list, Małgorzato, wiem wszystko! Prudencja powiedziała mi wszystko dziś rano, dlatego udałem się do Paryża. Znam poświęcenie, jakie chciałaś dla mnie uczynić… Gdy ty pracowałaś dla naszego szczęścia, ja zająłem się nim również… Wszystko już ułożone… I to jest ta tajemnica, której nie chciałaś mi zwierzyć!… Jak ja ci odwdzięczę tyle miłości, droga, jedyna Małgorzato?!
MAŁGORZATA
A więc teraz, kiedy wiesz wszystko, pozwól mi odejść…
ARMAND
Odejść?
MAŁGORZATA
Oddalić się przynajmniej!… Czyż twój ojciec nie może tu przybyć lada chwila?… Ale ja będę tuż, o dwa kroki, w ogrodzie, z Gustawem i Mimi… Na pierwsze twoje wołanie przybędę… Uspokoisz ojca, jeśli jest zagniewany, a potem urzeczywistnimy nasz projekt, nieprawdaż?… Będziemy pędzili życie razem i będziemy się kochali jak dawniej… szczęśliwi tak, jak jesteśmy od trzech miesięcy!… Bo ty jesteś szczęśliwy, nieprawdaż?… Powiedz, to tak słodko słyszeć… A jeżeli ci sprawiłam kiedy jaką przykrość, przebacz mi, to nie była moja wina, bo ja cię kocham ponad wszystko w świecie! I jakikolwiek dałabym ci dowód miłości, ty byś mną nie pogardzał, ani mnie nie przeklinał!…
ARMAND
Ale co znaczą te łzy?
MAŁGORZATA
Potrzebowałam wypłakać się nieco… a teraz, widzisz, jestem spokojna… Idę do Gustawa i Mimi… Jestem tu obok, wciąż twoja, zawsze gotowa śpieszyć do ciebie, kochająca cię zawsze!
Wychodzi, śląc mu pocałunki.
SCENA SIÓDMA
ARMAND – potem ANNA.
ARMAND
Droga Małgorzata! Jak ona drży na myśl o rozstaniu! Dzwoni. Jak ona mnie kocha! Do Anny, która wchodzi. Anno, gdyby się o mnie pytał jakiś pan, mój ojciec, wprowadzisz go zaraz tutaj.
ANNA
Dobrze, proszę pana.
Wychodzi.
ARMAND
Niepotrzebniem się lękał… Ojciec mnie zrozumie… Przeszłość umarła… Zresztą co za różnica między Małgorzatą a innymi kobietami!… Spotkałem Olimpię, wciąż zajęta zabawą i rozrywkami… Widać te, które nie kochają, muszą wypełniać zgiełkiem pustkę serca. Daje bal za kilka dni, zaprosiła nas oboje, mnie i Małgorzatę, tak jakbyśmy mieli kiedykolwiek wrócić do tego świata!… Och, jakże czas wydaje mi się długi, kiedy jej nie ma… Co to za książka?… Manon Lescaut! Kobieta, która kocha, nie robi tego, co ty zrobiłaś, Manon!… Skąd się ta książka wzięła tutaj?
Czyta, otwierając w jakimś miejscu.
ANNA
Wchodzi z lampą i wychodzi.
ARMAND
Czyta.
„Przysięgam ci, drogi kawalerze, że jesteś bóstwem mego serca, i że ciebie jednego mogę kochać tak, jak kocham, ale czy nie widzisz, duszo moja droga, że w położeniu, w jakimśmy się znaleźli, wierność byłaby bardzo głupią cnotą?… Czy myślisz, że może być mowa o czułościach, kiedy się nie ma chleba?… Głód przyprawiłby mnie o fatalną omyłkę, wydałabym ostatnie tchnienie, mniemając, że to jest westchnienie miłości… Ubóstwiam cię, bądź tego pewny… ale pozwól mi na jakiś czas zakrzątnąć się koło naszego losu… Biada temu, kto wpadnie w moje sieci! Pracuję nad tym, aby uczynić mego kawalera bogatym i szczęśliwym! Brat mój udzieli ci wiadomości o twojej Manon… powie ci, że płakała nad koniecznością rozstania…” Rzuca książkę ze smutkiem, trwa kilka chwil w zadumie. Miała słuszność, ale ona nie kochała, bo miłość nie umie rozumować!… Idzie do okna. Przygnębiła mnie ta lektura… Ta książka kłamie!… Dzwoni. Siódma!… Ojciec już nie przyjdzie dzisiaj… Do Anny, która wchodzi. Poproś panią, aby tu przyszła.
ANNA
Zakłopotana.
Pani nie ma, proszę pana.
ARMAND
Gdzież jest?
ANNA
Wyjechała… Kazała powiedzieć, że wróci niebawem.
ARMAND
Czy pani Duvernay pojechała z nią razem?
ANNA
Pani Duvernay wyjechała na kilka chwil przed panią.
ARMAND
Dobrze… Sam. Gotowa jeszcze pojechać do Paryża, aby się zająć tą sprzedażą! Na szczęście uprzedziłem Prudencję, znajdzie jakiś sposób, aby temu przeszkodzić… Spogląda przez okno. Zdaje mi się, że widzę jakiś cień w ogrodzie… To pewnie ona! Woła. Małgorzato! Małgorzato! Małgorzato!… Nikogo… Wychodzi i woła. Anno! Anno!… Wraca i dzwoni. I Anna nie odpowiada… Co to ma znaczyć?… Ta pustka przejmuje mnie chłodem… Jest jakieś nieszczęście w tym milczeniu… Czemu pozwoliłem Małgorzacie się oddalić?… Ona coś kryła przede mną… Płakała!… Czyżby mnie oszukiwała?… Ona! W chwili, gdy myśli o tym, aby mi poświęcić wszystko!… Ale może jej się coś stało!… Może jest ranna!… Może nie żyje!… Muszę wiedzieć…
Idzie w stronę ogrodu, w drzwiach spotyka się twarzą w twarz z posłańcem.
SCENA ÓSMA
ARMAND – POSŁANIEC.
POSŁANIEC
Czy pan Armand Duval?
ARMAND
To ja.
POSŁANIEC
List do pana.
ARMAND
Skąd?
POSŁANIEC
Z Paryża.
ARMAND
Kto go wręczył?
POSŁANIEC
Jakaś pani.
ARMAND
A jak dostaliście się do domu?
POSŁANIEC
Furtka była otwarta, nie spotkałem nikogo, zobaczyłem światło w oknie, myślałem…
ARMAND
Dobrze już, zostaw mnie!
Posłaniec wychodzi.
SCENA DZIEWIĄTA
ARMAND – potem PAN DUVAL.
ARMAND
List od Małgorzaty… Czemu jestem tak wzruszony?… Z pewnością czeka mnie gdzieś i pisze, abym tam przybył… Otwiera list. Drżę cały! Ech, jakież dziecko ze mnie! Przez ten czas pan Duval wchodzi i staje za synem. „W chwili, gdy otrzymasz ten list, Armandzie…” Wydaje okrzyk gniewu, odwraca się i widzi ojca. Rzuca się, szlochając, w jego ramiona. Och! Ojcze! Ojcze!
AKT IV
Bardzo wykwintny salon w mieszkaniu Olimpii. Orkiestra, tańce, ruch, światło.
SCENA PIERWSZA
GASTON – ARTUR – DOKTOR – PRUDENCJA – ANAIS – GOŚCIE – później SAINT-GAUDENS i OLIMPIA.
GASTON
Który trzyma bank w bakaracie.
Stawiajcie, panowie!
ARTUR
Ile w banku?
GASTON
Sto ludwików.
ARTUR
Stawiam pięć franków na prawo.
GASTON
Warto było pytać, ile w banku, po to aby postawić pięć franków.
ARTUR
Czy wolisz, żebym postawił dziesięć ludwików na słowo?
GASTON
Nie, nie, nie! Do Doktora. A ty, doktorze, nie grasz?
DOKTOR
Nie.
GASTON
Cóż ty tam robisz?
DOKTOR
Rozmawiam ze ślicznymi paniami, daję się poznać.
GASTON
Zyskujesz na poznaniu!
DOKTOR
Owszem, zyskuję, wcale nieźle.
Dokoła stołu śmiechy, rozmowa.
GASTON
Jeżeli tak mamy grać, oddaję bank komu innemu.
PRUDENCJA
Czekaj, stawiam dziesięć franków.
GASTON
Gdzież są?
PRUDENCJA
U mnie w kieszeni…
GASTON
Śmiejąc się.
Dałbym piętnaście, żeby je zobaczyć…
PRUDENCJA
Och! Zapomniałam sakiewki!
GUSTAW
Twoja sakiewka zna swoje rzemiosło… Masz, weź tych dwadzieścia franków.
PRUDENCJA
Oddam ci je…
GASTON
Nie gadajże głupstw! Rozdaje karty. Mam dziewięć!
Zgarnia pieniądze.
PRUDENCJA
Zawsze wygrywa!
ARTUR
Przegrałem pięćdziesiąt ludwików!
ANAIS
Doktorze, wylecz Artura z jego choroby piłowania ludzi.
DOKTOR
To choroba młodości, która przejdzie z wiekiem.
ANAIS
Mówi, że przegrał pięćdziesiąt ludwików, a miał w kieszeni dwa, jak tu przyszedł.
ARTUR
Czegóż to dowodzi? To dowodzi, że jestem winien dziewięćset sześćdziesiąt franków…
ANAIS
Żal mi tego, komu jesteś winien.
ARTUR
Mylisz się, moja droga, ja płacę moje długi, wiesz o tym dobrze…
GASTON
Dalej panowie, stawiać, nie jesteśmy tu dla zabawy!
OLIMPIA
Wchodząc z Saint-Gaudensem.
Ciągle gracie?
ARTUR
Ciągle.
OLIMPIA
Saint-Gaudens, daj mi dziesięć ludwików, chciałabym pograć trochę.
GASTON
Olimpio, twój bal jest czarujący!
ARTUR
Saint-Gaudens wie, ile kosztuje!
OLIMPIA
Nie on wie, ale jego żona!
SAINT-GAUDENS
Ślicznie powiedziane! Paradne! – A, jesteś, doktorze! Cicho. Muszę się pana poradzić… miewam zawroty głowy…
DOKTOR
Ba!
OLIMPIA
O co on się pytał?
DOKTOR
Zdaje mu się, że ma chorobę mózgu.
OLIMPIA
Zarozumialec!… Przegrałam! Saint-Gaudens, graj za mnie i staraj się wygrać.
PRUDENCJA
Saint-Gaudens, pożycz mi pan trzy ludwiki…
Saint-Gaudens daje jej.
ANAIS
Saint-Gaudens, przynieś mi pan lodów.
SAINT-GAUDENS
Za chwilę.
ANAIS
W takim razie opowiedz nam historię o żółtej dorożce.
SAINT-GAUDENS
Idę! Idę!
Wychodzi.
PRUDENCJA
Do Gastona.
Ty pamiętasz historię o żółtej dorożce?
GASTON
Czy pamiętam?… Myślę sobie! Przecież to u Małgorzaty Olimpka chciała nam ją opowiadać… Prawda?… Czy Małgorzata jest tutaj?
OLIMPIA
Ma przyjść.
GASTON
A Armand?
PRUDENCJA
Armanda nie ma w Paryżu… Cóż wy nie wiecie, co się stało?
GASTON
Nie!
PRUDENCJA
Rozeszli się.
ANAIS
Ba!
PRUDENCJA
Tak, Małgorzata go rzuciła.
GASTON
Kiedy?
ANAIS
Przed miesiącem, i dobrze zrobiła.
GASTON
Czemu?
ANAIS
Zawsze trzeba rzucić mężczyznę, zanim on nas rzuci…
ARTUR
Panowie, gramy, czy nie gramy?
GASTON
O, jakiś ty nudny! Czy ty myślisz, że ja będę się męczył rozdawaniem kart dla twoich pięciu franków? Wszyscy Arturowie są jednacy! Szczęściem, ty jesteś ostatnim Arturem!
SAINT-GAUDENS
Wraca.
Anais, masz swoje lody!
ANAIS
Długo to trwało, staruszku, ale ostatecznie, w twoim wieku…
GASTON
Wstając.
Panowie, bank pękł! – Kiedy pomyślę, że gdyby mi kto powiedział: Gastonie, mój chłopcze, dostaniesz pięćset franków pod warunkiem, że będziesz wykładał karty całą noc, nie przyjąłbym, to pewne! I oto dwie godziny już wykładam, aby przegrać dwa tysiące franków! Ładna zabawa!
Inny gość bierze bank.
SAINT-GAUDENS
Nie grasz już?
GASTON
Nie!
SAINT-GAUDENS
Pokazując dwóch gości grających w écarté w głębi.
Trzymasz za którym z nich?
GASTON
Nie mam zaufania… Czy to ty ich zaprosiłeś?
SAINT-GAUDENS
To przyjaciele Olimpii… Poznała ich zagranicą.
GASTON
Cacani są!
PRUDENCJA
Och! Armand!
SCENA DRUGA
CIŻ i ARMAND.
GASTON
Do Armanda.
Mówiliśmy o tobie przed chwilą…
ARMAND
I coście mówili?
PRUDENCJA
Mówiliśmy, że pan jest w Tours i że pan nie przyjdzie.
ARMAND
Omyliliście się…
GASTON
Kiedyś przyjechał?
ARMAND
Przed godziną.
PRUDENCJA
I cóż, drogi Armandzie, co nam powiesz nowego?
ARMAND
Nic, Prudencjo… A ty?
PRUDENCJA
Widziałeś Małgorzatę?
ARMAND
Nie…
PRUDENCJA
Ma przyjść.
ARMAND
Zimno.
W takim razie ją zobaczę.
PRUDENCJA
Jak ty to mówisz!
ARMAND
Jakże mam mówić?
PRUDENCJA
Więc serce już uleczone?
ARMAND
Zupełnie.
PRUDENCJA
Już nie myślisz o niej?
ARMAND
Powiedzieć, że zupełnie nie myślę, byłoby kłamstwem… Ale Małgorzata dała mi odprawę w sposób tak brutalny, iż wydałem się sam sobie wielkim głupcem, żem ją kochał… bo ja byłem naprawdę w niej bardzo zakochany…
PRUDENCJA
I ona kochała cię bardzo, i kocha cię zawsze trochę… Ale był czas, żeby się z tobą rozstała!… Już mieli ją licytować.
ARMAND
A teraz, zapłacone?
PRUDENCJA
Zupełnie.
ARMAND
I to pan de Varville płaci?
PRUDENCJA
Tak!
ARMAND
Więc wszystko jak najlepiej?
PRUDENCJA
Są ludzie umyślnie na to stworzeni… Słowem, nareszcie doszedł do celu… odkupił jej konie, klejnoty, cały jej dawny zbytek… Toteż jest bardzo szczęśliwa!
ARMAND
Wróciła do Paryża?
PRUDENCJA
Oczywiście… Nie chciała ani zajrzeć do Auteuil od czasu, jak pan wyjechał… To ja przywiozłam stamtąd wszystkie jej rzeczy, a nawet i pańskie… To mi przypomina, że mam panu oddać różne przedmioty, odbierze je pan u mnie… Małgorzata zatrzymała tylko mały pugilaresik z pańską cyfrą… jeżeli panu na nim zależy, upomnę się u niej.
ARMAND
Wzruszony.
Niech go zachowa.
PRUDENCJA
Poza tym nigdy jeszcze jej nie widziałam w takim usposobieniu… Prawie nie sypia, ugania po balach… trawi tak całe noce… Niedawno po jakiejś kolacji leżała trzy dni w łóżku, a kiedy doktor jej pozwolił wstać, znów zaczęła na nowo, nie dbając, że może to przypłacić życiem… Jeżeli tak pójdzie dalej, to nie potrwa długo… Czy pan zamierza ją odwiedzić?
ARMAND
Nie, pragnę nawet uniknąć wszelkich wyjaśnień… Przeszłość umarła na apopleksję, niech Bóg przyjmie jej duszę, o ile miała duszę…
PRUDENCJA
Widzę, że pan jest rozsądny… to ślicznie!
ARMAND
Spostrzegając Gustawa.
Droga Prudencjo, oto jeden z moich przyjaciół, któremu chciałbym coś powiedzieć… Czy pozwolisz?…
PRUDENCJA
Ależ… Idzie do gry. Stawiam dziesięć franków!
SCENA TRZECIA
CIŻ i GUSTAW.
ARMAND
Nareszcie! Dostałeś mój list?
GUSTAW
Tak, skoro tu jestem.
ARMAND
Zastanawiałeś się, czemu cię prosiłem, abyś przyszedł na tę zabawę, która tak mało cię nęci?…
GUSTAW
W istocie!
ARMAND
Czy dawno nie widziałeś Małgorzaty?
GUSTAW
Od czasu, jak ją widziałem z tobą.
ARMAND
Zatem nie wiesz nic?
GUSTAW
Nic… Powiedz mi…
ARMAND
Myślałeś, że Małgorzata mnie kochała? Nieprawdaż?
GUSTAW
I jeszcze myślę.
ARMAND
Dając mu list Małgorzaty.
Czytaj!
GUSTAW
Przeczytawszy.
To Małgorzata pisała?
ARMAND
Tak, ona.
GUSTAW
Kiedy?
ARMAND
Przed miesiącem.
GUSTAW
I coś odpowiedział?
ARMAND
Cóż miałem odpowiedzieć?… Cios był tak niespodziany… myślałem, że oszaleję!… Rozumiesz?… Ona, Małgorzata, oszukiwała mnie, mnie, który ją tak kochałem!… Stanowczo te dziewczyny nie mają duszy!… Potrzebowałem prawdziwego przywiązania, aby móc przeżyć to, co się stało!… Dałem się zabrać ojcu jak bezwładną rzecz… Przybyliśmy do Tours. Sądziłem zrazu, że potrafię tam żyć… nie spałem, dławiłem się… Nadto kochałem tę kobietę, aby mogła mi się stać tak w jednej chwili obojętną!… Trzeba mi było ją kochać albo znienawidzić!… Wreszcie nie mogłem tam wstrzymać, zdawało mi się, że umrę, jeżeli jej nie ujrzę, jeżeli mi nie powtórzy sama tego, co napisała… Co się stanie, sam nie wiem, ale coś się stanie z pewnością… i mogę potrzebować przyjaciela…
GUSTAW
Jestem na twoje usługi, kochany Armandzie!… Ale na Boga, zastanów się, masz do czynienia z kobietą! Zniewaga wyrządzona kobiecie, to prawie nikczemność!
ARMAND
Trudno! Ma kochanka, ten może żądać ode mnie rachunku! Jeżeli popełnię nikczemność, mam dosyć krwi, aby ją zapłacić!
SŁUŻĄCY
Oznajmia.
Panna Małgorzata Gautier! Baron de Varville!
ARMAND
Oni!
SCENA CZWARTA
CIŻ – VARVILLE – MAŁGORZATA.
OLIMPIA
Idąc ku Małgorzacie.
Tak późno!
VARVILLE
Idziemy prosto z Opery.
Varville ściska dłonie mężczyzn.
PRUDENCJA
Do Małgorzaty.
Jak się miewasz? Dobrze?
MAŁGORZATA
Doskonale!
PRUDENCJA
Cicho.
Armand jest tutaj.
MAŁGORZATA
Zmieszana.
Armand?
W tej chwili Armand, który zbliżył się do stołu gry, spogląda na Małgorzatę, ona uśmiecha się doń nieśmiało, on kłania się jej chłodno.
MAŁGORZATA
Źle zrobiłam, że przyszłam na ten bal!
PRUDENCJA
Przeciwnie… prędzej czy później musieliście się spotkać z Armandem… im wcześniej, tym lepiej…
MAŁGORZATA
Mówił z tobą?
PRUDENCJA
Tak.
MAŁGORZATA
O mnie?
PRUDENCJA
Oczywiście!
MAŁGORZATA
I co powiedział?
PRUDENCJA
Że nie ma do ciebie żalu, że dobrze zrobiłaś…
MAŁGORZATA
Tym lepiej, jeżeli tak… ale to niemożliwe, zanadto zimno mi się ukłonił i za blady jest!
VARVILLE
Cicho do Małgorzaty.
Małgorzato, pan Duval jest tutaj…
MAŁGORZATA
Wiem…
VARVILLE
Przysięgasz mi, że nie wiedziałaś o jego obecności, kiedy tu przyszłaś?
MAŁGORZATA
Przysięgam.
VARVILLE
I przyrzekasz mi nie mówić z nim?
MAŁGORZATA
Przyrzekam… ale nie mogę przyrzec, że mu nie odpowiem, jeżeli on do mnie przemówi… Prudencjo, zostań przy mnie…
DOKTOR
Do Małgorzaty.
Dobry wieczór pani!
MAŁGORZATA
A, to pan, doktorze! Jak mi się pan przygląda!
DOKTOR
Zdaje mi się, że to najlepsze co mogę uczynić, gdy jestem w pani obecności…
MAŁGORZATA
Wydaję się panu zmieniona, nieprawdaż?
DOKTOR
Niech pani więcej dba o siebie, błagam panią… Przyjdę panią odwiedzić jutro, aby panią połajać.
MAŁGORZATA
Wybornie, niech mnie pan łaje, będę pana za to kochała… Czy pan już idzie?
DOKTOR
Nie… ale niedługo.. Codziennie, od pół roku, muszę odwiedzać tego samego chorego, o tej samej godzinie…
MAŁGORZATA
Co za wierność!
Doktor ściska jej rękę i oddala się.
GUSTAW
Zbliża się do Małgorzaty.
Dobry wieczór, Małgorzato!
MAŁGORZATA
O, jakam rada, że cię widzę, mój poczciwy Gustawie! Czy Mimi jest tutaj?
GUSTAW
Nie…
MAŁGORZATA
Przepraszam, Mimi nie powinna znajdować się tutaj… Kochaj ją mocno, Gustawie, to tak dobrze być kochaną!
Ociera oczy.
GUSTAW
Co pani?
MAŁGORZATA
Och, jestem bardzo nieszczęśliwa!
GUSTAW
No, niech pani nie płacze… Po co pani tu przyszła?
MAŁGORZATA
Czyż ja jestem panią swojej woli?… A zresztą, czyż nie trzeba mi się oszołomić?…
GUSTAW
Posłuchaj mnie, Małgorzato… Wyjdź stąd jak najprędzej!
MAŁGORZATA
Czemu?
GUSTAW
Bo nie wiadomo, co się może zdarzyć… Armand…
MAŁGORZATA
Armand mię5 nienawidzi i gardzi mną… nieprawdaż?…
GUSTAW
Nie, Armand cię kocha… Widzisz, jaki on jest zgorączkowany? Nie panuje nad sobą… Mogłoby przyjść do zajścia między nim a panem Varville… Udaj, że ci niedobrze… i idź!
MAŁGORZATA
Pojedynek o mnie między Varvillem a Armandem?… To prawda, trzeba mi iść stąd!
Wstaje.
VARVILLE
Zbliża się do niej.
Dokąd idziesz?
MAŁGORZATA
Jestem cierpiąca… chcę wrócić do domu…
VARVILLE
Nie, nie jesteś cierpiąca, Małgorzato. Chcesz iść, ponieważ pan Duval jest tutaj i ponieważ nie zwraca na ciebie uwagi, ale rozumiesz, że ja nie chcę, ani nie powinienem opuszczać placu dlatego, że on tu jest! Przyszliśmy na bal, więc zostańmy!
OLIMPIA
Głośno.
Co grali dziś w Operze?
VARVILLE
Faworytę.
ARMAND
Historię kobiety, która zdradza swego kochanka.
PRUDENCJA
Fe! Jakie to pospolite!
ANAIS
I nieprawdziwe! Nie ma kobiety, która by zdradzała swego kochanka.
ARMAND
Ręczę pani, że są!
ANAIS
Gdzie?
ARMAND
Wszędzie!
OLIMPIA
Tak, ale są kochankowie i kochankowie.
ARMAND
Tak jak są kobiety i kobiety.
GASTON
Doprawdy, Armandzie, grasz jak szaleniec.
ARMAND
Chcę doświadczyć przysłowia: „Nieszczęśliwy w miłości, szczęśliwy w grze”.
GASTON
Musisz być tedy diablo nieszczęśliwy w miłości, bo jesteś wściekle szczęśliwy w grze!
ARMAND
Mam zamiar wygrać majątek dziś wieczór, a kiedy zrobię dużo pieniędzy, osiądę sobie na wsi…
OLIMPIA
Sam?
ARMAND
Nie, z osobą, która mi już raz towarzyszyła, a potem opuściła mnie… Może, gdy będę bogatszy… Na stronie. Czy ona nic nie odpowie?…
GUSTAW
Przestań, Armandzie… Patrz, co się dzieje z tą biedną istotą!
ARMAND
To paradna historia, muszę ją wam opowiedzieć… Jest tam pewien jegomość, który zjawia się na końcu, istny deus ex machina, cudowny egzemplarz!
VARVILLE
Panie Duval!
MAŁGORZATA
Cicho do Varville'a.
Jeżeli wyzwiesz pana Duval, nie zobaczysz mnie już w życiu!
ARMAND
Do Varville'a.
Czy pan do mnie coś mówił?
VARVILLE
W istocie, tak pan szczęśliwie gra, że pańska wena mnie kusi. Rozumiem tak dobrze użytek, jaki pan chce zrobić z wygranej, że pragnę, aby pan wygrał jak najwięcej i proponuję panu partyjkę!
ARMAND
Patrząc mu w twarz.
Przyjmuję chętnie.
VARVILLE
Stojąc przed Armandem.
Trzymam sto ludwików!
ARMAND
Zdziwiony i pogardliwy.
Zgoda na sto ludwików! Z której strony?
VARVILLE
Z tej, po której pan nie stawia…
ARMAND
Sto ludwików na lewo!
VARVILLE
Sto ludwików na prawo!
GASTON
Prawo… cztery… lewo… dziewięć… Armand wygrał.
VARVILLE
Zatem dwieście ludwików!
ARMAND
Trzymam dwieście ludwików! Ale niech pan uważa, bo jeżeli przysłowie mówi: „Nieszczęśliwy w miłości, szczęśliwy w grze” – powiada także: „Szczęśliwy w miłości, nieszczęśliwy w grze”.
GASTON
Sześć – osiem! Znów Armand wygrywa!
OLIMPIA
Ślicznie! Widzę, że baron zapłaci wilegiaturę pana Duval.
MAŁGORZATA
Do Olimpii.
Mój Boże, jak się to skończy!
OLIMPIA
Aby odciągnąć towarzystwo.
Panowie, do stołu! Wieczerza podana!
ARMAND
Czy gramy dalej?
VARVILLE
Nie, nie w tej chwili.
ARMAND
Winien jestem panu rewanż… Służę panu, w grze, którą pan wybierze…
VARVILLE
Niech pan będzie spokojny, skorzystam z pańskiej gotowości…
OLIMPIA
Ujmując ramię Armanda.
Diabelne masz szczęście!
ARMAND
A, widzę, że mnie tykasz, kiedy wygrywam!
VARVILLE
Idziesz, Małgorzato?
MAŁGORZATA
Za chwilę, mam powiedzieć parę słów Prudencji.
VARVILLE
Jeżeli za dziesięć minut nie przyjdziesz do nas, wrócę tu po ciebie, uprzedzam cię, Małgorzato!
MAŁGORZATA
Dobrze, dobrze, idź już!