Kitabı oku: «Zaginiona», sayfa 6

Yazı tipi:

– Więc nie jest skautem z Orłów?

Riley zachichotała cicho.

– No nie – odparła. – I ręczę ci, że nigdy nie był w Yellowstone ani w Yosemite, ani w Great Smoky Mountains. I nie ma pojęcia o preparowaniu zwierząt.

Bill wyglądał na mocno zawstydzonego.

– Naprawdę mu uwierzyłem – powiedział.

Riley przytaknęła ze zrozumieniem.

– Jasne, że tak. Jest świetnym kłamcą. I potrafi wmówić każdemu, co tylko mu się podoba. Uwielbia kłamać. Robi to przy każdej okazji. A im większe kłamstwo, tym lepiej. – Zrobiła pauzę. – Problem w tym – dodała – że beznadziejnie mu idzie mówienie prawdy. Nie przywykł. Kiedy próbuje to robić, traci nad sobą panowanie.

Bill szedł przez chwilę w milczeniu, próbując to wszystko ogarnąć.

– Chcesz zatem powiedzieć…? – zaczął.

– Mówił prawdę o tych kobietach, Bill. To dlatego brzmiało to tak, jakby był winny. W jego ustach prawda zawsze brzmi jak kłamstwo. On naprawdę nigdy w życiu nie widział żadnej z nich. Nie twierdzę, że nie jest zdolny do morderstwa. Prawdopodobnie jest. Ale tych morderstw nie popełnił.

– Cholera! – wymamrotał Bill.

Riley milczała przez resztę drogi do auta.

To był duży krok wstecz. Im więcej o tym myślała, tym bardziej rosła w niej czujność. Prawdziwy zabójca pozostawał cały czas na wolności, a oni nadal nie mieli pojęcia, kim jest ani gdzie się podziewa. A ona wiedziała – po prostu wiedziała – że wkrótce znowu kogoś zabije.

Dopadała ją coraz większa frustracja, że nie może rozgryźć tej sprawy. Ale gimnastyka umysłowa sprawiła, że Riley nagle olśniło.

Musiała zadzwonić. Natychmiast.

ROZDZIAŁ 14

Znajdowali się niedaleko Sanfield, kiedy Riley znienacka przecięła dwa pasy ruchu i skierowała się ku zjazdowi z autostrady.

– Dokąd to? – zapytał zaskoczony Bill.

– Do Belding.

Wpatrywał się w Riley, oczekując bardziej szczegółowych informacji.

– Mąż Margaret Geraty wciąż tutaj mieszka – wyjaśniła. – Ma na imię Roy, prawda? Roy Geraty. Nie jest czasem właścicielem stacji benzynowej?

– Właściwie to warsztatu i sklepu z częściami – powiedział Bill.

Riley przytaknęła.

– Odwiedzimy go – oświadczyła.

Bill z powątpiewaniem wzruszył ramionami.

– W porządku, choć w sumie nie wiem po co – odparł. – Lokalna policja dość szczegółowo przesłuchała go w kwestii zabójstwa żony. Nie znaleziono żadnych wątków.

Riley milczała przez chwilę. Wiedziała o tym wszystkim, ale miała przeczucie, że mogą się dowiedzieć czegoś jeszcze. W Belding, położonym o kilka minut jazdy samochodem wzdłuż wirginijskich farm, musiał pozostać jakiś ślad. Trzeba tylko było, w miarę możliwości, dowiedzieć się jaki.

Mimo to Riley niespodziewanie zwątpiła we własny pomysł.

– Jeszcze się nie rozruszałam, Bill – wymruczała. – Wcześniej przez jakiś czas byłam przekonana, że Ross Blackwell to nasz zabójca. Powinnam była zorientować się na pierwszy rzut oka. Mam przytępiony instynkt.

– Nie wymagaj od siebie zbyt wiele – odparł. – Gość pasował do twojego wyobrażenia.

Riley jęknęła cicho.

– Tak, ale ta moja wizja była fałszywa. Nasz zabójca nie ustawiałby lalek w ten sposób. A już na pewno nie w miejscu publicznym.

– Dlaczego?

Riley zamyśliła się przez chwilę.

– Bo są dla niego zbyt ważne – powiedziała. – Mają bardzo duże znaczenie. To coś osobistego. Myślę, że takie wybryki, jak ten Blackwella, to jak je ustawił, byłyby dla naszego sprawcy obrazą. Uważałby to za coś wulgarnego. Dla niego lalki nie są zabawkami. One są… Sama nie wiem. Nie potrafię ubrać tego w słowa.

– Zapominasz, że wiem, jak działa twój umysł – przypomniał jej Bill. – Cokolwiek to jest, w końcu do ciebie przyjdzie.

Riley zamilkła, odtwarzając w myślach wydarzenia ostatnich kilku dni. Lecz to tylko pogłębiło jej niepewność.

– Myliłam się też w innych kwestiach – oświadczyła. – Sadziłam, że celem zabójcy były matki. Byłam tego pewna. Ale Margaret Geraty nie miała dzieci. Jak mogłam tak się pomylić?

– Wkrótce wrócisz do formy – pocieszył ją Bill.

Dotarli do granic Belding, zaawansowanego w latach małego miasteczka, które stało w tym miejscu od pokoleń. Jednak okoliczne farmy zostały wykupione przez bogate rodziny, które zapragnęły statusu „ziemiaństwa”, a jednocześnie pracy na wysokich stanowiskach w Waszyngtonie. Mieścinę ledwie dawało się zauważyć. Można było przez nią przejechać i nawet tego nie odnotować.

Ale warsztatu i sklepu z częściami Roya Geraty’ego nie sposób było ominąć.

Riley i Bill wysiedli z auta i weszli frontowymi drzwiami do dość obskurnego biura. Nie zastali nikogo, więc Riley uderzyła w dzwonek stojący na ladzie. Czekali, ale bez efektu. Po kilku minutach skierowali się do warsztatu. Spod jednego z pojazdów wystawała para stóp.

– Szukamy Roya Geraty – powiedziała Riley.

– Aha – dobiegło spod samochodu.

Riley rozejrzała się. Nie było widać żadnych pracowników. Czyżby szło aż tak źle, że właściciel musi sam robić wszystko?

Geraty wysunął się spod auta i zmrużył oczy w podejrzliwym spojrzeniu. Był mocno zbudowanym mężczyzną przed czterdziestką. Miał na sobie poplamione olejem ogrodniczki. Wytarł brudne ręce o spodnie i wstał.

– Nie jesteście stąd – stwierdził. – W czym mogę wam pomóc?

– Jesteśmy z FBI – powiedział Bill. – Chcielibyśmy zadać ci kilka pytań.

– Jezu! – mruknął mężczyzna. – Tylko tego mi trzeba!

– To zajmie zaledwie chwilę – wtrąciła Riley.

– No dobra – odburknął Roy Geraty. – Jak trzeba rozmawiać, to trzeba.

Poprowadził gości do maleńkiej kantyny, w której stało kilka mocno zużytych automatów z jedzeniem i napojami. Usiedli na plastikowych krzesłach. Jakby nikogo oprócz niego tam nie było, Roy wziął pilota i włączył stary telewizor. Przerzucał przez chwilę kanały, aż natrafił na stary sitcom. Wbił wzrok w ekran.

– Pytajcie, o co macie pytać, i miejmy to już za sobą – powiedział. – Te ostatnie dni były piekłem.

Riley dobrze wiedziała, co mężczyzna ma na myśli.

– Przykro mi, że znów mówi się o zabójstwie pańskiej żony w wiadomościach – zaczęła.

– W gazetach piszą, że były jeszcze dwa podobne – odparł Geraty. – Nie chce mi się wierzyć. Telefon się urywa. Dzwonią reporterzy i jakieś zwykłe dupki. Skrzynka mejlowa też zawalona. Za grosz szacunku dla prywatności. A biedna Evelyn, moja małżonka, jest tym bardzo poruszona.

– Ożenił się pan ponownie? – zapytał Bill.

Geraty przytaknął, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Pobraliśmy się siedem miesięcy po tym, jak Margaret…

Nie był w stanie dokończyć zdania.

– Ludzie tutaj mówili, że to za szybko – powiedział. – Mnie się tak nie wydawało. Nigdy w życiu nie czułem się tak samotny. Evelyn była darem z nieba. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie ona. Chybabym umarł. – Głos był nabrzmiały od emocji. – Mamy córeczkę, sześciomiesięczną. Nazywa się Lucy. Jest moim oczkiem w głowie.

Telewizor niestosownie wybuchł śmiechem z sitcomowej taśmy. Geraty pociągnął nosem, odchrząknął i rozsiadł się na krześle.

– Nieważne zresztą. Nie mam pojęcia, o co chcecie mnie zapytać – ciągnął. – Wydaje mi się, że odpowiedziałem już dwa lata temu na wszystkie możliwe pytania. Nic to nie pomogło. Nie mogliście wtedy złapać gościa i teraz też go nie złapiecie.

– Wciąż próbujemy – powiedziała Riley. – Doprowadzimy go przed sąd. – Czuła się tak, jakby składała czczą obietnicę. Zrobiła pauzę, a potem zapytała: – Mieszka pan gdzieś w pobliżu? Zastanawiałam się, czy moglibyśmy odwiedzić pański dom i się rozejrzeć.

Geraty zmarszczył brwi.

– Muszę się zgodzić? Czy mam wybór?

Riley wyglądała na zaskoczoną.

– To tylko prośba – bąknęła. – Ale mogłoby nam to pomóc.

Geraty mocno potrząsnął głową.

– Nie – odparł. – Muszę wyznaczyć granicę. Gliny ostatnio praktycznie u mnie mieszkały. Niektórzy z nich byli przekonani, że to ja zabiłem Margaret. Może teraz wy też tak myślicie? Że kogoś zabiłem?

– Ależ skąd! – zapewniła go Riley. – To nie dlatego tutaj jesteśmy.

Zauważyła, że Bill bacznie obserwuje mechanika.

Geraty nawet nich nie spojrzał.

– I biedna Evelyn jest w domu z Lucy, i już i tak ma zszargane nerwy przez te wszystkie telefony – kontynuował. – Nie życzę sobie, żeby musiała znów przez to przechodzić. Nie żebym nie chciał współpracować. Tylko po prostu mamy już dość.

Riley czuła, że Bill ma zamiar nalegać. Odezwała się, zanim to zrobił.

– Rozumiem – powiedziała. – W porządku.

Była przekonana, że po wizycie w domu i tak nie dowiedzieliby się niczego nowego. Ale może Roy Geraty mógłby wyjaśnić im kilka wątpliwości teraz?

– Czy pańska żona… Margaret, pana pierwsza żona, lubiła lalki? – zapytała ostrożnie. – Kolekcjonowała je może?

Mężczyzna spojrzał na nią, po raz pierwszy odrywając wzrok od telewizora.

– Nie – powiedział, wyraźnie zaskoczony.

Riley zdała sobie sprawę, że nikt przedtem nie zadał mu tego pytania. Lalki nie były uwzględnione w żadnej teorii, jakie policja tworzyła dwa lata temu. Nawet teraz, przy tej całej medialnej nagonce, nikt nie powiązał faktów z lalkami.

– Nie lubiła ich – ciągnął. – Nie żeby ich nienawidziła, po prostu była przez nie smutna. Nie mogła… Nie mogliśmy mieć dzieci. A one jej o nich przypominały. Czasem nawet płakała na widok lalek.

Z głębokim westchnieniem odwrócił się do ekranu.

– Cierpiała przez to w ostatnich latach – powiedział niskim przygaszonym głosem. – Przez to, że nie mieliśmy dzieci. Tylu przyjaciół i krewnych zakładało rodziny. Wydawało się, że wszyscy wokół nas mają małe lub dorastające dzieciaki. Margaret ciągle chodziła na przyjęcia dla przyszłych mam albo pomagała koleżankom urządzać urodziny. Dołowało ją to.

Riley czuła, jak jej gardło zaciska się ze współczucia, a serce pęka na widok tego człowieka wciąż próbującego stanąć na nogi po tragedii, której nie dawało się ogarnąć umysłem.

– Myślę, że to wszystko, panie Geraty – oznajmiła. – Dziękujemy bardzo za pański czas. Wiem, że jest dużo za późno, żeby to mówić, ale bardzo mi przykro z powodu pańskiej straty.

Kilka minut później Riley i Bill odjechali.

– Wizyta na nic – stwierdziła Riley.

Spojrzała we wsteczne lusterko i zobaczyła znikające Belding. Zabójcy tam nie było. Wiedziała o tym. Ale przebywał w okolicy, którą Flores wskazał na mapie. Gdzieś blisko. Może minęli jego dom, nawet o tym nie wiedząc? To była męcząca myśl. Riley niemal czuła obecność sprawcy, jego niecierpliwość, pragnienie zadawania tortur i zabijania, które stawało się potrzebą jeszcze bardziej nieodpartą niż kiedykolwiek przedtem.

Musiała go powstrzymać.

ROZDZIAŁ 15

Mężczyznę obudził alarm w telefonie komórkowym. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie jest. Ale wiedział od razu, że to będzie ważny dzień, którego wyglądał od dawna.

Miał dobry powód, żeby obudzić się w tym dziwnym miejscu. Dziś czekała go słodka satysfakcja, podczas gdy kogoś innego czysty strach i nieopisany ból.

Gdzie był? Na wpół obudzony nie potrafił sobie przypomnieć. Leżał na kanapie w niewielkim pokoju z wykładziną na podłodze i patrzył na lodówkę i kuchenkę mikrofalową. Przez okno wdzierało się poranne słońce.

Wstał, otworzył drzwi i spojrzał na ciemny korytarz. Włącznikiem przy futrynie zapalił w pokoju światło. Padło na korytarz i otwarte drzwi znajdujące się na jego końcu. Oczom mężczyzny ukazał się stół zabiegowy. Miał czarną tapicerkę. Na jego blacie rozwinięty był sterylny biały papier.

No tak, pomyślał. Bezpłatna klinika.

Zdążył już sobie przypomnieć, gdzie jest i skąd się tutaj wziął. Pogratulował sobie podstępności i przebiegłości. Wczoraj późnym popołudniem przyjechał do kliniki. W samym środku krzątaniny wokół pacjentów poprosił o rutynowy pomiar ciśnienia krwi. I to ona mu je zmierzyła.

Dokładnie ta sama kobieta, którą obserwował od wielu dni. W domu, w trakcie zakupów i drogi do pracy.

Po pomiarze zakradł się do ciasnego schowka i ukrył w nim głęboko. Jakże naiwni byli ci pracownicy! Klinikę zamknięto, nie sprawdzając zakamarków. Wtedy się wydostał i rozgościł w małym pokoju służbowym.

W oczekiwaniu na ten wyjątkowy dzień dobrze mu się spało.

Natychmiast wyłączył górne światło. Musiał pozostać niezauważony. Sprawdził godzinę na telefonie. Dochodziła siódma rano.

Ona przybędzie lada moment. Wiedział o tym po wielu dniach inwigilacji. Jej zadaniem było przygotowanie co rano przychodni zarówno dla lekarzy, jak i dla pacjentów. Drzwi otwierano dopiero o ósmej. Pomiędzy siódmą a ósmą ona zawsze była tutaj sama.

Ale dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj będzie mieć towarzystwo.

Usłyszał auto wjeżdżające na parking przy klinice. Rozchylił ostrożnie żaluzje, żeby wyjrzeć na zewnątrz.

Tak, to ona. Właśnie wysiada z samochodu.

Utrzymał nerwy na wodzy bez najmniejszego problemu. Nie było już tak, jak za pierwszym czy drugim razem, gdy bywał zalękniony i czujny. Po trzecim razie, kiedy wszystko poszło tak gładko, wiedział już, że jest w formie. Nabrał wprawy i doświadczenia.

Ale jedną rzecz chciał zrobić nieco inaczej. Żeby urozmaicić rutynę. Żeby ten raz był nieco odmienny od poprzednich.

Miał zaskoczyć ofiarę pewnym drobiazgiem. Jego własną, osobistą wizytówką.

*

Cindy MacKinnon szła przez pusty parking, powtarzając w myślach kolejność codziennych obowiązków. Po tym, jak porozkłada wszystkie materiały na miejsce, w pierwszej kolejności sprawdzi zamówienia z aptek i upewni się, że kalendarz wizyt jest zaktualizowany.

Przed otwarciem o ósmej pod drzwiami kliniki będą już czekać pacjenci. Reszta dnia upłynie jej na rozmaitych zadaniach, takich jak wykonywanie rutynowych badań, pobieranie krwi, robienie zastrzyków, umawianie wizyt i spełnianie często bezsensownych poleceń lekarzy i starszych stażem pielęgniarek.

Jako pielęgniarka bez specjalizacji nie piastowała zbyt reprezentacyjnego stanowiska, ale kochała swoją pracę. Czerpała ogromną satysfakcję z tego, że może pomagać ludziom, którzy w innym wypadku nie mogliby sobie pozwolić na opiekę medyczną. Wiedziała, że ratuje tutaj życie, nawet jeżeli zakres usług jest podstawowy.

Cindy wyjęła z torebki klucze i otworzyła przeszklone drzwi. Weszła i szybko przekręciła klucz w zamku; ktoś inny otworzy je znów o ósmej. A następnie natychmiast wpukała kod, żeby dezaktywować alarm w budynku.

Idąc w stronę poczekalni, zauważyła, że na podłodze leży jakiś niewielki przedmiot. W przygaszonym świetle nie dostrzegła szczegółów.

Włączyła górne światło i okazało się, że ten przedmiot to róża.

Podeszła i podniosła ją. Nie była prawdziwa. To była sztuczna róża, wykonana z tandetnego materiału. Ale co tutaj robiła?

Prawdopodobnie upuścił ją wczoraj jakiś pacjent. Tylko dlaczego nikt jej nie sprzątnął przed zamknięciem przychodni?

Dlaczego ona wczoraj jej nie widziała? Przecież czekała, aż sprzątaczka skończy pracę. Wyszła jako ostatnia, pewna, że róży nie było w tym miejscu.

Cindy poczuła uderzenie adrenaliny i paniki. Wiedziała, co oznacza ta róża. Że ktoś tu jest. Wiedziała, że musi uciekać. Nie mogła zwlekać ani sekundy.

Jednak gdy tylko odwróciła się, by pobiec do drzwi, silna ręka chwyciła od tyłu jej ramię i zatrzymała, zanim Cindy zdążyła zrobić krok.

Nie było czasu na zastanawianie się. Musiała pozwolić mięśniom działać automatycznie.

Uniosła łokieć i obróciła się, przerzucając cały ciężar ciała w bok i do tyłu. Poczuła, jak jej łokieć uderza w twardą, choć plastyczną powierzchnię. Usłyszała wściekły głośny jęk i poczuła, że po jej ciele osuwa się ciało napastnika.

Czyżby zdołała go trafić w splot słoneczny? Nie mogła odwrócić się i sprawdzić. Miała zbyt mało czasu, co najwyżej kilka sekund.

Pognała do drzwi. Czas spowolnił, więc wcale nie czuła, że biegnie. Wydawało się jej, że przedziera się przez zgęstniałą żelatynę.

W końcu dotarła do drzwi i pociągnęła je. No tak, oczywiście zamknięte na klucz!

Grzebała gorączkowo w torebce, aż znalazła. Jej ręce drżały tak mocno, że nie były w stanie utrzymać kluczy, które upadły z łoskotem na ziemię. Pochyliła się i próbowała je podnieść, ale czas wyhamował jeszcze bardziej. Wreszcie potrząsnęła pękiem kluczy, trafiła na ten właściwy. Wcisnęła go w zamek.

Bez skutku. Drżenie było nie do opanowania. Czuła się tak, jakby sprzeniewierzyło się jej własne ciało.

Nagle spostrzegła jakiś ruch na zewnątrz. Po chodniku przy parkingu szła kobieta z psem. Wciąż ściskając klucze w dłoni, Cindy uniosła pięści i zaczęła walić w drzwi z niemożliwie grubego szkła. Otworzyła usta, żeby krzyknąć.

Jednak jej głos został stłumiony czymś, co mocno przywarło do jej ust i pociągnęło boleśnie za ich kąciki. Była to jakaś tkanina, szmatka, chusteczka albo szalik. Napastnik zakneblował ją z bezlitosną i nieubłaganą siłą. Z bólu oczy Cindy wyszły z orbit, ale zamiast krzyczeć, mogła jedynie wydać z siebie żałosny jęk.

Wymachiwała ramionami, więc klucze znów wypadły jej z dłoni. Nie była w stanie obronić się przed agresorem, który ciągnął ją do tyłu, coraz dalej od dziennego światła i coraz głębiej w mętny, ciemny świat nagłej i niewyobrażalnej grozy.

ROZDZIAŁ 16

– Dziwnie się czujesz? – zapytał Bill.

– Tak – powiedziała Riley. – I jestem pewna, że obydwoje tak mamy.

W ostentacyjnym hotelowym lobby, na obitych skórą meblach, pousadzano, pozornie przypadkowo, lalki i ludzi. Ludzie – głównie kobiety, ale również kilku mężczyzn – popijali kawę i herbatę i prowadzili rozmowy. Lalki, wszelakich typów i obojga płci, tkwiły pomiędzy nimi niczym idealnie wychowane dzieci. Riley pomyślała, że wygląda to jak dziwaczny zjazd rodzinny, na którym nie ma ani jednego prawdziwego dziecka.

Nie mogła przestać patrzeć.

Z braku innych wątków w sprawie postanowili z Billem przyjechać właśnie tutaj, na targi lalek. W nadziei, że natkną się na jakiś trop, choćby najmniejszy.

– Czy są państwo zarejestrowani?

Riley odwróciła się i ujrzała strażnika przyglądającego się marynarce Billa. Zapewne zauważył ukrytą broń. Położył dłoń blisko własnej broni w kaburze.

Pomyślała, że przy takiej liczbie ludzi ochroniarz ma słuszne powody do niepokoju. W takim miejscu jakiś wariat z bronią mógłby wywołać prawdziwy zamęt.

Bill pokazał odznakę.

– FBI – powiedział.

Strażnik zachichotał.

– Wcale mnie to nie dziwi – powiedział.

– Dlaczego nie? – zapytała Riley.

Potrząsnął głową.

– Bo to chyba najdziwniejsze ludzkie zbiorowisko, jakie w życiu widziałem.

– No tak – potwierdził Bill. – W dodatku nie wszystko to ludzie.

Strażnik wzruszył ramionami.

– Mogę się założyć, że któryś z nich zrobił coś, czego nie powinien był robić – odparł. Zerknął na boki. – Będę szczęśliwy, jak już będzie po wszystkim – dodał.

A potem oddalił się, nieufny i czujny.

Przechodząc z Billem do sali obok, Riley nie była pewna, co tak naprawdę martwiło ochroniarza. Ogólnie rzecz biorąc, uczestnicy wyglądali raczej ekscentrycznie niż niebezpiecznie. Były wśród nich kobiety w różnym wieku. Niektóre wyglądały surowo i posępnie, inne wydawały się otwarte i sympatyczne.

– Powiedz mi jeszcze raz, na co tutaj liczysz – mruknął pod nosem Bill.

– Sama nie wiem – przyznała Riley.

– Może cały ten wątek z lalkami wcale nie jest taki ważny? – zapytał, najwyraźniej niezadowolony ze swojej obecności w tym miejscu. – Blackwell ma bzika na punkcie lalek, ale nie jest sprawcą, którego szukamy. A wczoraj dowiedzieliśmy się, że pierwsza ofiara w ogóle nie lubiła lalek.

Riley nie odpowiedziała. Prawdę mówiąc, Bill mógł mieć rację. Jednak kiedy pokazał jej broszurę reklamującą targi i pokaz, z jakiegoś powodu zapragnęła tutaj przyjechać. Chciała spróbować raz jeszcze.

Mężczyźni jawili się Riley jako uczeni i profesorowie. Większość z nich nosiła okulary, niektórzy kozie bródki. Żaden nie wyglądał na zdolnego do popełnienia do morderstwa.

Przeszła obok kobiety, która siedziała i miłośnie usypiała w ramionach laleczkę, śpiewając jej kołysankę. Nieco dalej nieco starsza kobiet trwała zatopiona w rozmowie z rzeczywistych rozmiarów lalką-małpą.

No dobra, pomyślała Riley. Mamy tu sporo dziwaków.

Bill przeglądał po drodze wyciągniętą z kieszeni marynarki broszurę.

– Kroi się coś ciekawego? – zapytała Riley.

– Same pogadanki, wykłady, warsztaty i tak dalej. Jacyś duzi producenci będą mówić właścicielom sklepów o aktualnych trendach i krzykach mody. I będą jacyś ludzie, którzy chyba są znani w świecie lalkarskim. Poprowadzą różne wykłady. – Bill się roześmiał. – Patrz, a tu jest wykład o naprawdę poważnym tytule.

– O czym?

– „Zarys społeczny płci w okresie wiktoriańskim odzwierciedlony w zabytkowych porcelanowych lalkach”. Zaraz się zaczyna. Chcesz tego posłuchać?

Riley też się zaśmiała.

– Jestem pewna, że nie zrozumielibyśmy ani słowa. Jest coś innego?

Bill potrząsnął głową.

– Nie bardzo. W każdym razie nic, co pomogłoby nam zrozumieć pobudki sadystycznego zabójcy.

Przeszli do następnego pomieszczenia. Był to gigantyczny labirynt stoisk i stołów, gdzie wystawiono wszystkie możliwe rodzaje lalek i marionetek. Niektóre z nich były wielkości palca, inne człowieka. Niektóre zabytkowe, inne prosto z fabryki. Były lalki chodzące i gadające, ale większość z nich po prostu stała albo siedziała. Lub wisiała i gapiła się na oglądających zgromadzonych naprzeciwko każdej z nich.

Riley po raz pierwszy zauważyła, że na wystawie obecne są również dzieci. Żadnych chłopców, same dziewczynki. Większość pod czujną opieką rodziców, ale też i takie, które szwendają się w grupkach, doprowadzając wystawców do szału.

Sięgnęła po leżący na stole miniaturowy aparat. Przyczepiona metka oznajmiała, że jest sprawny. Obok zauważyła malutkie gazety, maskotki, torebeczki, portfeliki i plecaczki. Na ladzie obok wystawiono wanienki i inne akcesoria łazienkowe dla lalek.

Na stoisku z T-shirtami robiono nadruki na koszulkach dla lalek i dla dorosłych, ale salon fryzjerski świadczył usługi wyłącznie tym pierwszym.

Widok kilku maleńkich, starannie uczesanych peruk przyprawił Riley o dreszcze. FBI namierzyło już producenta peruk znalezionych przy ofiarach, wiedziano zatem, że można je kupić w bardzo wielu sklepach. Kiedy jednak Riley zobaczyła je ustawione w szeregu, przypomniała sobie obrazy, które mało kto miał okazję zobaczyć. Wizerunki martwych kobiet, nagich, siedzących okrakiem jak lalki, z założonymi na głowy niedopasowanymi perukami z lalkowych włosów.

Riley była pewna, że nigdy nie zdoła wymazać ich z pamięci. Te kobiety zostały potraktowane tak bezdusznie, a ich ciała ułożone po wszystkim z taką starannością, żeby reprezentowały coś…

Nie potrafiła tego określić. Ale przyjechali tutaj z Billem, żeby to zrobić.

Podeszła do energicznej dziewczyny, która wyglądała na szefową salonu fryzjerskiego.

– Sprzedaje pani te peruki? – zapytała.

– Oczywiście – odparła kobieta. – Te tutaj to egzemplarze wystawowe, ale mam też nowiutkie, w pudełkach. Którą sobie pani życzy?

Riley nie miała pojęcia, co teraz powiedzieć.

– A czy pani też je czesze? – zapytała w końcu.

– Na pani życzenie możemy zmienić pani uczesanie. Za bardzo niewielką dopłatą.

– Jacy ludzie je kupują? – Riley ugryzła się w język, żeby nie zapytać, czy peruki kupują jacyś dziwacy.

Kobieta spojrzała ze zdziwieniem.

– Nie wiem, co pani ma na myśli – powiedziała. – Różni ludzie je kupują. Czasem przynoszą własną lalkę, żebym zmieniła jej uczesanie.

– Chciałam właściwie zapytać, czy często kupują te peruki mężczyźni.

Młoda kobieta wyglądała na wyraźnie zakłopotaną.

– Nie przypominam sobie – powiedziała, a następnie obcesowo odwróciła się, aby obsłużyć innego klienta.

Riley miała wrażenie, że bez pytania wkroczyła ze swoim własnym ciemnym światem do tego z założenia słodkiego i przyjemnego.

Poczuła dłoń na ramieniu.

– Nie sądzę, że znajdziesz tutaj sprawcę – powiedział Bill.

Riley poczuła, że się czerwieni. Ale kiedy odwróciła oczy od salonu fryzjerskiego, uświadomiła sobie, że nie jest jedyną dziwną kobietą, z jaką mają do czynienia wystawcy. Niemal weszła w inną, która z całych sił tuliła dopiero co zakupioną lalkę i głośno szlochała, najwyraźniej z radości. Przy innym stoisku mężczyzna i kobieta wdali się w głośną kłótnię na temat tego, któremu z nich przypadnie jakiś wyjątkowo rzadki okaz kolekcjonerski. Przeciągali przedmiot sporu jak linę i omal go nie rozerwali.

– Teraz już rozumiem, czego się obawia ten strażnik – powiedziała do Billa.

Zauważyła, że on bacznie się komuś przygląda.

– Co tam? – zapytała.

– Popatrz na tego gościa. – Bill wskazał głową na mężczyznę przy pobliskiej wystawie z lalkami w falbaniastych sukienkach. Miał jakieś trzydzieści pięć lat i był całkiem przystojny. W przeciwieństwie do większości obecnych tutaj mężczyzn nie wyglądał ani jak naukowiec, ani jak profesor. Raczej na bogatego i pewnego siebie biznesmena, stosownie ubranego w garnitur i krawat.

– Wyróżnia się tak bardzo, jak my – mruknął Bill. – Dlaczego taki facet bawi się lalkami?

– Nie mam pojęcia – odparła Riley. – Ale wygląda na to, że gdyby nabrał ochoty, mógłby zatrudnić żywą towarzyszkę do zabawy…

Obserwowała go przez chwilę. Zatrzymał się i zagapił na wystawione lalki dla małych dziewczynek, w sukienkach z falbankami. Rozejrzał się, jakby chciał się upewnić, że nikt na niego nie patrzy.

Bill odwrócił się do mężczyzny plecami i nachylił lekko w stronę Riley, udając, że prowadzi z nią ożywioną rozmowę.

– Co on teraz robi? – zapytał.

– Ogląda towar – odparła. – W sposób, który wcale mi się nie podoba.

Mężczyzna pochylił się nad jedną z lalek i przyglądał się jej z dużym zainteresowaniem. Być może nawet ze zbyt dużym. Jego wąskie usta ułożyły się w uśmiech. A potem znów sprawdził, czy nie jest obserwowany.

– Albo szuka potencjalnych ofiar – dodała.

Riley była pewna, że w tym ukradkowym sposobie, w jaki mężczyzna dotykał sukienek, sprawdzając materiał, wyczuwa zmysłowość.

Bill spojrzał na niego ponownie.

– Jezu! – wymamrotał półgłosem. – Niezły z niego dziwak, co?

Riley przeniknął chłód. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie może to być zabójca. Bądź co bądź, jakie było prawdopodobieństwo, że wpadną na niego ot tak, w publicznym miejscu? Lecz mimo to była przekonana, że obok niej obecne jest zło.

– Nie spuszczaj go z oka – powiedziała do Billa. – Jeśli zrobi coś bardzo dziwnego, zadamy mu kilka pytań.

Ale w tej samej chwili do akcji przystąpiła rzeczywistość. Ponure podejrzenia rozpierzchły się, bo do mężczyzny podbiegła około pięcioletnia dziewczynka.

– Tatusiu!

Uśmiechnął się szeroko. Jego twarz promieniowała najszczerszą miłością. Pokazał dziecku lalkę, którą wybrał, a mała klasnęła w dłonie i roześmiała się w głos ze szczęścia. Przytuliła zabawkę. Ojciec wyjął portfel i przygotował pieniądze, aby zapłacić.

Riley niemal jęknęła.

Moja intuicja znów zawiodła!, pomyślała.

Zobaczyła, że Bill rozmawia przez telefon. Kiedy się odwrócił, na jego twarzy malowała się groza.

– Ma kolejną kobietę.

Metin, ses formatı mevcut
Yaş sınırı:
16+
Litres'teki yayın tarihi:
10 ekim 2019
Hacim:
241 s. 2 illüstrasyon
ISBN:
9781640294301
İndirme biçimi:
Serideki Birinci kitap "Seria Kryminałów o Riley Paige"
Serinin tüm kitapları
Metin
Ortalama puan 4,8, 6 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 4,5, 11 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,9, 7 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,9, 14 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,6, 27 oylamaya göre
Metin, ses formatı mevcut
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4, 6 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,4, 9 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 2,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre