Kitabı oku: «Zaginiona», sayfa 7
ROZDZIAŁ 17
Riley, wjeżdżając na parking przy długim budynku z płaskim dachem, przeklinała pod nosem. Na zewnątrz stało już troje ludzi w kurtkach FBI. Rozmawiali z kilkoma lokalnymi policjantami.
– To nie jest dobry znak – powiedziała. – Szkoda, że nie dotarliśmy tutaj przed tą całą hordą.
– Racja – zgodził się Bill.
Wiedzieli już, że rankiem wewnątrz tej przychodni dla ubogich została zaatakowana kobieta.
– Przynajmniej tym razem zabieramy się do tego szybciej – dodał. – Może jest jeszcze szansa odnaleźć ją żywą.
Riley potaknęła w milczeniu. W poprzednich przypadkach nikt nie wiedział dokładnie, kiedy ani gdzie zaatakowano ofiary. Po prostu znikały, a potem znajdowano je martwe. W towarzystwie tajemniczych znaków pozostawionych przez zabójcę.
Może teraz będzie inaczej, dodała sobie otuchy.
Cieszyła się, że ktoś zauważył wystarczająco dużo oznak wskazujących na przestępstwo, żeby zadzwonić na policję. Lokalni funkcjonariusze wiedzieli o ostrzeżeniu przed seryjnym porywaczem i mordercą, więc skontaktowali się z FBI. Wszyscy zakładali, że to robota tego samego dewianta.
– Wciąż nas zaskakuje – powiedziała Riley. – Jeśli to naprawdę sprawca, którego szukamy. Nie spodziewałam się, że porwie kogoś w takim właśnie miejscu.
Miała na myśli raczej podziemny parking albo ustronną ścieżkę dla biegaczy.
– Dlaczego akurat publiczna klinika? – zapytała. – I dlaczego w biały dzień? Dlaczego zaryzykował wejście do budynku?
– Na pewno nie wygląda to na przypadkowy wybór – odparł Bill. – Bierzmy się do roboty.
Riley zaparkowała możliwie najbliżej odgrodzonego taśmą terenu. Kiedy wysiadali z auta, rozpoznała szefa całego Wydziału Analizy Behawioralnej, agenta specjalnego Carla Waldera.
– To bardzo zły znak – wyszeptała do Billa, gdy szli w stronę budynku.
Nie miała o Walderze najlepszego zdania. Ta dziecinna piegowata twarz i te kręcone miedzianorude włosy! Ani Riley, ani Bill nie pracowali z nim osobiście nad żadną sprawą, ale nie cieszył się dobrą opinią. Inni agenci mówili, że to najgorszy typ szefa. Taki, co to nie ma pojęcia, jak działać, więc tym bardziej stara się wtrącać, żeby podkreślić swój autorytet.
A żeby było jeszcze gorzej, Walder stał wyżej w hierarchii od ich bezpośredniego przełożonego Brenta Mereditha. Riley nie wiedziała, ile ma lat, ale była pewna, że wskoczył na szczyt łańcucha pokarmowego zdecydowanie zbyt szybko. I że nie służy to ani jemu, ani jego współpracownikom.
Był według niej żywym potwierdzeniem zasady Petera. Z powodzeniem osiągnął już swój poziom niekompetencji.
Teraz podszedł, by się z nimi przywitać.
– Agenci Paige i Jeffreys. Cieszę się, że mogliście przybyć – powiedział.
Bez zbędnych ceregieli Riley zadała mu nurtujące ją pytanie.
– Skąd wiemy, że to ten sam sprawca, który zabił poprzednie trzy kobiety?
– Stąd – odparł, unosząc torebkę na dowody, w której tkwiła mała tandetna róża. – Leżała na podłodze tuż za drzwiami.
– Cholera – powiedziała Riley.
FBI starało się nie ujawniać mediom informacji o tym szczególe modus operandi – że przestępca pozostawia róże w miejscach, gdzie układa ciała. To nie była robota naśladowcy ani innego zabójcy.
– Na kogo padło tym razem? – zapytał Bill.
– Nazywa się Cindy MacKinnon – poinformował Walder. – Jest pielęgniarką. Została zaatakowana wcześnie rano, kiedy przyszła przygotować klinikę przed otwarciem. – Wskazał na dwoje innych agentów, młodą kobietę i jeszcze młodszego mężczyznę. – Być mieliście okazję się już poznać. Agenci Craig Huang i Emily Creighton. Będą współpracować z wami przy tej sprawie.
– Ale o co… – wyrwało się Billowi.
Riley wbiła mu palec między żebra, żeby się zamknął.
– Huang i Creighton już zapoznali się ze sprawą – dodał Walder. – Wiedzą o tych morderstwach tyle samo, co wy.
Riley zagotowała się w środku. Chciała odpysknąć Walderowi, że nie, Huang i Creighton nie wiedzą tyle, co oni. Ani nawet tyle, ile wie Bill. Nie mogli wiedzieć tyle samo, bo nie spędzili tyle samo czasu w miejscach, gdzie znajdowano ofiary, i nie poświęcili niezliczonych godzin, badając szczegółowo dowody. Byli dalecy od zawodowego zaangażowania jej i Billa. A ona była pewna, że żadne z tych młodziaków nie próbowało nigdy myśleć jak zabójca ani czuć, co on przeżywa.
Wzięła głęboki oddech, żeby opanować złość.
– Z całym szacunkiem – powiedziała. – Agent Jeffreys i ja całkiem dobrze radzimy sobie ze sprawą. Będziemy musieli działać szybko. Dodatkowa pomoc… Dodatkowa pomoc się nam nie przyda.
Miała na końcu języka, że dodatkowa pomoc ich spowolni, ale powstrzymała się w odpowiednim momencie. Nie było sensu obrażać tych dzieciaków.
– Z całym szacunkiem, agentko Paige – odparł Walder. – Senator Newbrough by się z panią nie zgodził.
Riley zaniemówiła. Przypomniała sobie niemiłą rozmowę z senatorem. „Pani może o tym nie wiedzieć, ale mam bliskich przyjaciół na wysokich stanowiskach w FBI”.
Najwyraźniej jednego z tych „bliskich przyjaciół” miała właśnie przed sobą.
Walder autorytarnie uniósł podbródek.
– Senator twierdzi, że macie trudność ze spojrzeniem na sprawę pod szerszym kątem.
– Obawiam się, że pan senator dał się ponieść emocjom – powiedziała Riley. – To zrozumiałe. Współczuję mu. Jest zrozpaczony. Myśli, że zabójstwo jego córki ma wymiar polityczny albo personalny. Albo jedno i drugie. Co, oczywiście, nie jest prawdą.
Walder sceptycznie przymrużył oczy.
– Dlaczego nie? – zapytał. – Mnie się wydaje, że senator ma rację.
Riley nie wierzyła własnym uszom.
– Proszę pana, córka senatora była trzecią zamordowaną z czterech zaatakowanych kobiet – oświadczyła. – Morderstw dokonano na przestrzeni ponad dwóch lat. To czysty przypadek, że Reba Frye stała się jedną z ofiar.
– Nie zgodziłbym się z panią – powiedział Walder. – Agenci Huang i Creighton też nie.
Jak na komendę agentka Emily Creighton wyrecytowała:
– Czyż od czasu do czasu nie zdarzają się takie rzeczy? Na przykład sprawca popełnia inne morderstwo, a dopiero potem zabija docelową ofiarę. Tylko po to, żeby wyglądało to jak robota seryjnego zabójcy, a nie osobiste porachunki.
– To, z czym mamy do czynienia teraz, też może temu służyć – dodał agent Craig Huang. – Ostatnia zmyłka.
Riley z trudem opanowała chęć wywrócenia oczami.
– Możesz to włożyć między bajki – odparła. – To czysty wymysł. Takie rzeczy nie zdarzają się w rzeczywistości.
– Cóż. – Walder ponownie postawił na autorytet. – Tym razem się wydarzyły.
– Nie mamy czasu na głupoty – wypaliła Riley. Jej cierpliwość się wyczerpała. – Mamy jakichś świadków?
– Jednego – powiedział Walder. – Niejaka Greta Tedrow zadzwoniła na policję, ale właściwie niewiele widziała. Siedzi w środku. Recepcjonistka też tu jest, ale ona nie widziała niczego. Zanim przyszła do pracy o ósmej, policja była już na miejscu.
Za szklanymi drzwiami kliniki Riley dostrzegła w poczekalni dwie kobiety. Jedna z nich była szczupła, miała na sobie strój do biegania. Obok niej stał cocker spaniel na smyczy. Druga, przy kości, w średnim wieku, wyglądała na Latynoskę.
– Czy przesłuchaliście panią Tedrow? – zapytała.
– Była zbyt roztrzęsiona, by mówić – odparł Walder. – Zabierzemy ją do wydziału.
Tym razem Riley naprawdę wywróciła oczami. Po co traktować niewinnego świadka jak podejrzanego? Po co straszyć kobietę, która i tak jest wystarczająco zdenerwowana?
Ignorując gest protestu Waldera, popchnęła drzwi i wkroczyła do środka.
Bill wszedł za nią, ale przesłuchanie pozostawił Riley. Sam sprawdził kilka przylegających pomieszczeń, a potem rozejrzał się po poczekalni.
Właścicielka psa patrzyła z trwogą.
– Co się dzieje? – zapytała Greta Tedrow. – Jestem gotowa odpowiadać na pytania. Tyle że nikt mnie o nic nie pyta. Dlaczego nie mogę pójść do domu?
Riley usiadła obok niej na krześle i poklepała ją po dłoni.
– Pójdzie pani do domu, pani Tedrow, już niedługo – obiecała. – Jestem agentka Paige i zadam pani teraz kilka pytań.
Greta Tedrow przytaknęła, nie przestając dygotać. Cocker spaniel ułożył się na podłodze i spoglądał przyjaźnie na Riley.
– Bardzo grzeczny pies – zauważyła. – Ile ma lat? Jest bardzo miły. Czy miła?
– Miły. Nazywa się Toby. Ma pięć lat.
Riley powoli wysunęła dłoń w stronę psa. Za jego niewerbalnym pozwoleniem pogłaskała go delikatnie po głowie.
Kobieta podziękowała skinieniem głowy. Riley wyjęła ołówek i notatnik.
– Czy może pani powoli, bez pośpiechu, opowiedzieć mi własnymi słowami, co się wydarzyło? – poprosiła. – Proszę sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów.
Kobieta cedziła słowa, robiąc pauzy.
– Wyprowadzałam Toby’ego. – Wskazała na zewnątrz. – Wyszliśmy akurat zza rogu, obok żywopłotu, o tam. Już było widać klinikę. Wydało mi się, że coś słyszę. W drzwiach była kobieta. Waliła w szkło. Wydaje mi się, że była zakneblowana. I wtedy ktoś ją pociągnął do tyłu i zniknęła mi z pola widzenia.
Riley ponownie poklepała dłoń kobiety.
– Świetnie pani idzie, pani Tedrow – powiedziała. – Czy widziała pani napastnika?
Kobieta wysiliła pamięć.
– Nie widziałam jego twarzy. Nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Światła w klinice były włączone, ale…
Mina świadczyła, że pani Tedrow jednak coś sobie przypomniała.
– Miał na twarzy kominiarkę.
– Bardzo dobrze. Co wydarzyło się potem?
Kobieta zdenerwowała się nieco bardziej.
– Nie zastanawiałam się. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam na policję. Wydawało mi się, że bardzo długo musiałam czekać na operatora. Rozmawiałam z nim, kiedy zza budynków wyjechał nagle pick-up. Opuścił parking z piskiem opon. Skręcił w lewo.
Riley szybko notowała. Zdawała sobie sprawę, że Walder i dwójka jego pupili weszli do pokoju i po prostu tam stali, ale ich zignorowała.
– Jaki to był pick-up? – zapytała.
Kobieta zmarszczyła czoło.
– Chyba dodge ram. Tak, na pewno. Dosyć stary, może sprzed dwutysięcznego roku. Był bardzo brudny, ale zdaje się, że ciemnogranatowy. I miał coś z tyłu. Wyglądał jak kamper, tyle że to nie był kamper. Miał taką aluminiową nadstawkę z oknami.
– Kapsułę? – podpowiedziała Riley.
Pani Tedrow przytaknęła.
– Chyba tak to się nazywa.
Riley była zadowolona. Taka pamięć robiła wrażenie.
– A numer rejestracyjny? – zapytała.
Kobieta wyglądała na nieco zaskoczoną.
– Nie… Nie wyłapałam – powiedziała.
Była wyraźnie zawiedziona.
– Ani jednej litery czy cyfry?
– Przykro mi, nie widziałam. Nie wiem, jak mogłam to przegapić.
Walder pochylił się lekko nad Riley.
– Musimy zabrać ją do wydziału – powiedział teatralnym szeptem.
Wstała, a on się odsunął.
– Dziękuję, pani Tedrow – powiedziała Riley. – To na razie wszystko. Czy policja ma już pani dane kontaktowe?
Kobieta pokiwała głową.
– Zatem proszę iść do domu i odpocząć. Wkrótce skontaktujemy się z panią ponownie.
Greta Tedrow zabrała psa i wyszła.
Walder wyglądał tak, jakby miał wybuchnąć ze złości.
– Co to, do cholery, miało być? – zapytał napastliwie. – Powiedziałem, że trzeba ją zabrać do wydziału!
Riley wzruszyła ramionami.
– Nie rozumiem, po co mielibyśmy to robić – odparła. – W tej sprawie trzeba działać szybko, a ona powiedziała nam już wszystko, co wie.
– Chcę, żeby popracował z nią jeden z naszych hipnotyzerów. Żeby sobie przypomniała ten numer. Ma to gdzieś w mózgu.
– Agencie Walder. – Riley starała się nie okazywać zniecierpliwienia. – Dawno już nie przesłuchiwałam świadka tak spostrzegawczego, jak Greta Tedrow. Ona powiedziała, że nie widziała tablic z numerem rejestracyjnym, że ich „nie wyłapała”. Ani jednej cyfry. Zmartwiło ją to. Nie wie, jak to możliwe, że ich nie zauważyła. W przypadku osoby o tak dobrej pamięci może to oznaczać tylko jedno.
Zrobiła pauzę, pozwalając Walderowi zgadnąć. Lecz pustka w jego oczach świadczyła, że nie ma pojęcia.
– Że tych tablic nie było – powiedziała wreszcie. – Albo napastnik je zdjął, albo były tak ubłocone, że aż nieczytelne. Jedyne, co widziała pani Tedrow, to pusta przestrzeń w miejscu, gdzie powinny być numery. Gdyby znajdowała się tam legalna tablica rejestracyjna, ta kobieta z pewnością zapamiętałaby cokolwiek.
Bill westchnął z podziwem. Riley miała ochotę go ofuknąć, ale pomyślała, że to tylko pogorszy sprawę. Postanowiła zmienić temat.
– Czy powiadomiono najbliższą rodzinę ofiary? – zapytała.
Walder przytaknął.
– Jej męża. Przyjechał tu na parę minut, ale nie mógł tego znieść. Mieszka kilka przecznic stąd. Wyślę agentów Huanga i Creighton, żeby go przesłuchali.
Młodzież stała opodal, omawiając coś żywiołowo. Teraz odwrócili się do Riley, Billa i Waldera. Wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie.
– Emily, znaczy się agentka Creighton, i ja już to rozpracowaliśmy – oznajmił Huang. – Nie było żadnych śladów włamania ani niczego, co by o nim świadczyło. To znaczy, że sprawca ma tutaj powiązania. Co więcej, może znać kogoś, kto tu pracuje. Może nawet pracuje on sam.
– Zdobył jakoś klucz – wtrąciła Creighton. – Może go ukradł albo pożyczył i zrobił kopię? Coś w tym rodzaju. I znał kod alarmu. Wszedł i wyszedł, a alarm się nie włączył. Będziemy to mieć na uwadze podczas przesłuchiwania pracowników.
– No i wiemy dokładnie, jakiej osoby szukamy – powiedział Huang. – Kogoś, kto żywi urazę do senatora Newbrougha.
Riley zdusiła gniew. Tych dwoje wyciągało bezpodstawne wnioski. Mogli, oczywiście, mieć rację. Ale co przeoczyli? Rozejrzała się po poczekalni oraz przylegającym do niej korytarzu i przyszła jej do głowy jeszcze inna możliwość. Zwróciła się do latynoskiej recepcjonistki:
– Perdóneme, señora, przepraszam panią – powiedziała. – Dónde está el cuarto de provisiones? Gdzie macie tutaj magazyn?
– Allá, tam. – Kobieta wskazała na drzwi w korytarzu.
Riley podeszła i otworzyła je. Zajrzała do środka, a potem odwróciła się do Waldera.
– Mogę panu dokładnie powiedzieć, jak się tutaj dostał – oznajmiła. – Wszedł tędy.
Walder wyglądał na niezadowolonego. Bill natomiast, w przeciwieństwie do niego, wcale niezadowolony nie był. Był wręcz zachwycony. Niewątpliwie nie mógł się doczekać, kiedy Walder dostanie lekcję, jak być dobrym detektywem.
Dwoje młodych agentów wpatrywało się w puste przejście.
– Nie rozumiem – stwierdziła Emily Creighton.
– To tylko schowek – dodał Craig Huang.
– Popatrzcie na te pudełka z tyłu – powiedziała Riley. – Tylko niczego nie dotykajcie.
Bill i Walder dołączyli do zgromadzenia przed magazynkiem.
Na szerokich półkach leżały zapasy papieru i bandaży. Lekarskie uniformy były ułożone w jednym rogu. Ale kilka dużych pudełek na podłodze wyglądało jak nie na swoim miejscu. Mimo że wszystko inne w schowku było schludnie poukładane, one ustawiono pod dziwnym kątem. Za nimi widniała pusta przestrzeń.
– Odsunięte od ściany – skomentował Bill. – Ktoś mógł się tam bez problemu schować.
– Ściągnijcie tu ekipę dowodową – polecił Walder młodym. – Jaka jest pani teoria? – zwrócił się do Riley.
Jej myśli galopowały, scenariusz szybko nabierał kształtu. Zaczęła go przedstawiać.
– Przyszedł do kliniki wczoraj – powiedziała. – Prawdopodobnie po południu, kiedy był duży ruch. W samym środku bieganiny wokół pacjentów poprosił na recepcji o coś prostego. Może pomiar ciśnienia? I może to ona mu to ciśnienie mierzyła? Cindy MacKinnon, kobieta, którą śledził, którą miał zamiar porwać. Zapewne mu się to spodobało.
– Co do tego nie możemy mieć pewności – stwierdził Walder.
– Nie możemy – zgodziła się Riley. – I oczywiście nie podał prawdziwego nazwiska. Sprawdźcie, czy Cindy obsługiwała wczoraj jakąś osobę, której nazwiska nie znają pozostali pracownicy. Co więcej, powinniśmy sprawdzić wszystkich wczorajszych pacjentów.
Wiedziała, że to czasochłonne. Ale musieli zweryfikować każdą możliwość, najszybciej jak się da. Musieli powstrzymać tego człowieka.
– Był tutaj – dodała Riley. – Wśród pacjentów. Może ktoś zapamiętał coś dziwnego. Kiedy nikt nie patrzył, udało mu się wśliznąć do tego schowka.
– Nie przechowuje się tutaj leków. Nie widzę tu żadnych cennych rzeczy, które ktoś mógłby ukraść – wtrącił Bill. – Zakładam zatem, że to miejsce nie jest pilnowane zbyt dobrze.
– Wcisnął się w tę przestrzeń pod dolną półką i ukrył za pudełkami – powiedziała Riley. – Personel nie miał pojęcia, że sprawca tu jest. Klinikę zamknięto o normalnej porze i wszyscy poszli do domów, nie zauważywszy niczego. Kiedy on upewnił się, że nie ma już nikogo, odsunął pudełka, wyszedł po cichu i się rozgościł. Czekał całą noc. Powiedziałabym nawet, że całkiem dobrze mu się spało.
Ekipa dowodowa dotarła na miejsce i agenci odsunęli się, aby pozwolić jej przeszukać miejsce pod kątem pozostałości włosów, odcisków palców lub czegokolwiek innego, co mogłoby zawierać DNA lub dać jakąkolwiek wskazówkę.
– Możesz mieć rację – powiedział cicho Walder. – Trzeba też sprawdzić pomieszczenia, w których mógł przebywać ostatniej nocy. Czyli wszystkie.
– To najprostsze rozwiązanie – odparła Riley. – Tak jest zazwyczaj najlepiej.
Założyła gumowe rękawiczki i przeszła w głąb korytarza, zaglądając do każdego pokoju. Jeden z nich był pokojem pracowniczym, z kanapą, która wyglądała na całkiem wygodną.
– Tutaj spędził noc – stwierdziła z przekonaniem.
Walder zerknął do środka.
– Niech nikt tu niczego nie dotyka, dopóki ekipa tego nie sprawdzi – powiedział, starając się z całych sił uzasadnić swoją przydatność.
Riley wróciła do poczekalni.
– Był tutaj, zanim Cindy MacKinnon przybyła punktualnie. Złapał ją. – Wskazała na koniec korytarza. – Potem wyciągnął ją przez tylne wyjście. Jego pick-up już tam czekał.
Zamknęła na chwilę oczy. Niemal była w stanie go zobaczyć – rozmyty obraz, którego ostrości nie mogła ustawić. Gdyby się wyróżniał, ktoś zwróciłby na niego uwagę. Nie był zatem szczególnie wyjątkowy. Ani otyły, ani specjalnie wysoki lub niski, nie miał nietypowej fryzury, nie epatował dziwacznymi tatuażami czy kolorem skóry. Zapewne miał na sobie znoszone ubranie, ale nic związanego z jakimkolwiek zawodem. Stare wygodne ciuchy.
To by do niego pasowało, pomyślała. Tak się zazwyczaj ubierał.
– Co go łączy z tymi kobietami? – zapytała cicho. – Skąd się bierze jego gniew?
– Dowiemy się – powiedział Bill z niezachwianą pewnością.
Walder nie odezwał się już ani słowem. Riley wiedziała dlaczego. Przesadzona teoria jego podopiecznych o tym, że sprawca ma wtyki w przychodni, wyglądała teraz kompletnie niedorzecznie. Kiedy Riley znów zaczęła mówić, jej ton brzmiał niemal protekcjonalnie.
– Agencie Walder, doceniam młodzieńczego ducha pańskich dwojga agentów – oznajmiła. – Uczą się. Będą z nich kiedyś ludzie. Naprawdę tak sądzę. Ale uważam, że będzie lepiej, jeśli pozwoli pan, żebyśmy to ja i agent Jeffreys przesłuchali męża ofiary.
Walder westchnął i niemal niezauważalnie przytaknął.
Riley i Bill w milczeniu opuścili miejsce porwania. Trzeba było zadać panu MacKinnonowi kilka istotnych pytań.
ROZDZIAŁ 18
Jadąc pod adres, który podała jej recepcjonistka w klinice, Riley czuła ten sam strach, który ogarniał ją zawsze, kiedy musiała przesłuchiwać rodzinę lub małżonków ofiary. Przeczuwała, że tym razem będzie to jeszcze trudniejsze niż zazwyczaj. Porwanie dopiero co się wydarzyło.
– Może tym razem znajdziemy ją, zanim zdąży zabić – mruknęła.
– Jeśli tylko technicy zdołają znaleźć jakikolwiek ślad – odparł Bill.
– Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że nie znajdą gościa w żadnej bazie danych.
W głowie Riley powstawał obraz człowieka, który nie był zwykłym przestępcą. Traktował to, co robi, osobiście, w sposób, którego ona nie potrafiła określić. Była pewna, że w końcu go rozgryzie. Jednak musiała to zrobić wystarczająco szybko, żeby przerwać strach i agonię, przez które przechodziła właśnie Cindy. Nikt nie powinien znosić bólu tego noża. Ani tej ciemności. Ani tego oślepiającego płomienia…
– Riley – powiedział nagle Bill. – To już tutaj. O, tu.
Powróciła do rzeczywistości.
Zaparkowała auto przy krawężniku i rozejrzała się wokół. Domy były nieco podniszczone, ale wskutek tego sprawiały wrażenie przyjaznych. Okolica wyglądała na taką, gdzie można było tanio wynająć lokum. Idealna dla młodych, niezbyt zamożnych osób, które pragnęły spełniać swoje marzenia.
Riley wiedziała, oczywiście, że długo taką nie pozostanie. Wyznaczniki statusu dotrą zapewne i tutaj. Ale może byłoby to i dobre dla marszandów? O ile ofiara wróci cała i zdrowa do domu…
Wysiedli z auta i podeszli do małej galerii na parterze budynku. Na wystawie stała gustowna metalowa rzeźba, teraz zasłonięta wywieszką z napisem „ZAMKNIĘTE”.
Mieszkanie MacKinnonów znajdowało się na górze. Riley zadzwoniła do drzwi i przez moment zastanawiała się, kto ich powita.
Drzwi otworzyły się, a ona poczuła ulgę na widok współczującej twarzy Beverly Chaddick, pracującej dla FBI specjalistki od kontaktu z ofiarami przestępstw. Riley już wcześniej miała okazję z nią współpracować. Beverly mogła się pochwalić przynajmniej dwudziestoletnim doświadczeniem i cudowną umiejętnością zajmowania się zarówno roztrzęsionymi ofiarami, jak i członkami ich rodzin.
– Musimy zadać panu MacKinnonowi kilka pytań – powiedziała Riley. – Mam nadzieję, że nie będzie mieć nic przeciwko.
– Nie – odparła Beverly. – Ale nie przyciskajcie go za bardzo.
Poprowadziła Billa i Riley do niewielkiego mieszkania, którego radosny wygląd i przestrzeń z artystycznym nieładem, pełnym obrazów i rzeźb, rozdzierały serce. Ludzie, którzy tutaj mieszkali, kochali życie i wszystkie możliwości, jakie im ono dawało. Czy to był już koniec?
Riley poczuła bolesny skurcz na myśl o tej młodej parze.
Nathaniel MacKinnon, mężczyzna przed trzydziestką, siedział w salonie połączonym z jadalnią. Jego szczupła sylwetka sprawiała, że wyglądał na jeszcze bardziej załamanego, niż był.
– Nathanielu, przyjechali agenci Paige i Jeffreys – oznajmiła łagodnie Beverly.
Gospodarz spojrzał na Billa i Riley z nadzieją w oczach. Głos mu się łamał z rozpaczy.
– Znaleźliście Cindy? Wszystko z nią dobrze? Żyje?
Riley zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie powiedzieć niczego, co mogłoby pomóc. Tym bardziej cieszyła się, że jest z nimi Beverly, która już nawiązała kontakt ze zdruzgotanym mężem.
Beverly usiadła obok MacKinnona.
– Jeszcze nic nie wiadomo, Nathanielu – powiedziała. – Przyszli, żeby pomóc.
Bill i Riley zajęli miejsca w pobliżu.
– Panie MacKinnon, czy pańska żona wspominała ostatnio, że się boi? Lub że ktoś jej grozi? – zapytała Riley.
Pokręcił głową w milczeniu.
– To trudne pytanie, ale muszę je zadać – dodał Bill. – Czy pan lub pańska żona macie jakichś wrogów? Kogoś, kto mógłby chcieć państwa krzywdy?
Mężczyzna zdawał się nie rozumieć pytania.
– N-nie… – zająknął się. – Wiecie, państwo, czasem wychodzą jakieś niesnaski związane z moją pracą. Ale to tylko bzdurne drobnostki, utarczki z artystami. To nie są ludzie, którzy mogliby… – urwał w pół zdania. – I wszyscy… kochają Cindy – zakończył.
Riley dostrzegła jego niepokój i niepewność, kiedy używał czasu teraźniejszego. Wyczuła, że przesłuchiwanie tego mężczyzny jest nie na miejscu i prawdopodobnie okaże sie bezowocne. Powinni z Billem ograniczyć się do minimum i pozostawić sprawy w doświadczonych rękach Beverly.
Tymczasem rozglądała się po mieszkaniu, próbując wyłapać choćby najmniejszą wskazówkę.
Nie musiała pytać, czy Cindy i Nathaniel mają dzieci. Mieszkanie było zbyt małe, a znajdujące się wokół dzieła sztuki zdecydowanie niezabezpieczone przed dziecięcymi rękami. Podejrzewała jednak, że nie jest to taka sama sytuacja, jak w przypadku Margaret i Roya Geratych. Instynkt podpowiadał Riley, że Cindy i Nathaniel są bezdzietni z wyboru i tylko tymczasowo. Czekali na odpowiedni moment – na więcej pieniędzy, większy dom i bardziej ustabilizowane życie.
Myśleli, że mają mnóstwo czasu, pomyślała.
Powróciła myślą do pierwotnego założenia, że na ofiary morderca wybierał matki. Po raz kolejny zastanowiła się, jak mogła się tak bardzo pomylić.
Zauważyła w mieszkaniu coś jeszcze – brak jakichkolwiek fotografii Nathaniela i Cindy. Niespecjalnie ją to zaskoczyło. Ta para bardziej interesowała się twórczością innych niż własnymi zdjęciami. Obojgu bardzo daleko było do narcyzmu.
Mimo wszystko Riley poczuła potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej o Cindy.
– Panie MacKinnon – zaczęła ostrożnie. – Czy ma pan jakieś niedawne zdjęcie żony?
Spojrzał pustym wzrokiem. Po chwili jego twarz ożywiła się.
– Dlaczego? Tak, mam – powiedział. – Mam jedno nowe. Na komórce.
Odnalazł je i podał telefon Riley.
Jej serce podskoczyło aż do gardła. Na kolanach Cindy MacKinnon siedziała trzyletnia dziewczynka. Obydwie były rozpromienione i trzymały pięknie ubraną lalkę.
Riley przez chwilę nie mogła złapać tchu. Nie myliła się! Przynajmniej nie do końca. Musiało istnieć powiązanie między mordercą a lalkami!
– Panie MacKinnon, co to za dziecko na zdjęciu? – zapytała z największym spokojem, na jaki potrafiła się zdobyć w tej chwili.
– To siostrzenica Cindy, Gale – odpowiedział Nathaniel MacKinnon. – Jej mamą jest Becky, siostra Cindy.
– Kiedy zostało zrobione?
Mężczyzna zastanowił się przez moment.
– Cindy wysłała mi je chyba w piątek – odparł. – Tak, jestem pewien, że właśnie wtedy. Zostało zrobione na przyjęciu urodzinowym Gale. Cindy pomagała siostrze je zorganizować. Wyszła wcześniej z pracy, żeby pomóc.
Riley zbierała myśli. Nie do końca wiedziała, o co powinna teraz zapytać.
– Czy lalka była prezentem dla siostrzenicy?
Nathaniel przytaknął.
– Gale była nią zachwycona. Cindy bardzo się ucieszyła. Uwielbia sprawiać małej radość, traktuje ją niemal jak własną córkę. Od razu do mnie zadzwoniła, żeby się pochwalić. Właśnie wtedy wysłała mi wiadomość.
Riley z trudem powstrzymywała drżenie głosu.
– To śliczna lalka. Nie dziwię się, że Gale tak się z niej ucieszyła.
Znów się zawahała, wpatrzona w zdjęcie, jakby mogło udzielić jej odpowiedzi, której poszukiwała. Ten namalowany uśmiech i te puste niebieskie oczy z pewnością mogły to zrobić.
Kątem oka zauważyła, że Bill obserwuje ją uważnie.
Po co brutalny morderca ustawia ofiary tak, żeby wyglądały jak lalki?
– Czy wie pan, gdzie Cindy kupiła tę lalkę? – zapytała wreszcie Riley.
Nathaniel wyglądał na szczerze zaskoczonego, co zdziwiło nawet Billa, który z pewnością zastanawiał się, do czego zmierza jego partnerka. Prawda była jednak taka, że tego do końca nie wiedziała sama Riley.
– Nie mam pojęcia – powiedział Nathaniel. – Nie mówiła mi. Czy to ma znaczenie?
– Nie jestem pewna – przyznała Riley. – Ale sądzę, że może mieć.
Nathaniel zaczął się denerwować.
– Nie rozumiem. O co tu chodzi? Czy chcecie powiedzieć, że moja żona została porwana z powodu jakiejś lalki?
– Nie, nie to mam na myśli.
Riley próbowała zachować spokój i opanowanie. Oczywiście zdała sobie sprawę, że właśnie to miała na myśli. Sądziła, że jego żona została prawdopodobnie porwana z powodu lalki, nawet jeśli nie było w tym najmniejszego sensu.
Nathaniel był wyraźnie wyprowadzony z równowagi. Riley pochwyciła wymowne spojrzenie siedzącej obok niego Beverly Chaddick, specjalistki od kontaktów z ofiarami. Próbowała delikatnymi ruchami głowy dać znać, żeby Riley zachowywała większą delikatność w zadawaniu pytań roztrzęsionemu mężowi.
Przesłuchiwanie ofiar i ich rodzin nigdy nie było najmocniejszą stroną agentki Paige.
Muszę uważać, napomniała się w duchu Riley. Ale jednocześnie czuła, że musi działać szybko. Kobieta była w niewoli. W klatce czy związana, nie miało to znaczenia. Mogła nie pożyć długo. Czy był to dobry moment na blokowanie jakiegokolwiek źródła informacji?
– Czy możemy się jakoś dowiedzieć, gdzie Cindy ją kupiła? – zapytała Riley, starając się mówić łagodniej. – Na wypadek gdybyśmy potrzebowali tej informacji.
– Cindy i ja przechowujemy paragony – odparł Nathaniel. – Ale tylko te, które możemy wrzucić w koszty. Nie sądzę, żeby zachowała paragon za prezent dla rodziny, ale sprawdzę.
Podszedł do szafy i wyjął z niej pudełko po butach, po czym usiadł i je otworzył. W środku znajdowało się mnóstwo paragonów. Zaczął je przerzucać, ale nie potrafił opanować drżenia rąk.
– Chyba nie dam rady – poddał się.
Beverly delikatnie przejęła pudełko.
– Nic nie szkodzi, panie MacKinnon – powiedziała. – Ja poszukam.
Zaczęła szperać w zawartości. Nathaniel był bliski łez.
– Nie rozumiem – oświadczył łamiącym się głosem. – Po prostu kupiła prezent. To mogło być cokolwiek. Skądkolwiek. Wydaje mi się, że brała pod uwagę wiele możliwości, ale w końcu zdecydowała się na lalkę.
Riley aż skręciło. Decyzja o kupnie lalki ściągnęła na Cindy MacKinnon tragedię. Czy gdyby wybrała zamiast niej maskotkę, byłaby teraz w domu cała i zdrowa?
– Czy możecie mi wyjaśnić, o co chodzi z tą lalką? – nalegał Nathaniel.
Riley wiedziała, że ten człowiek jak najbardziej zasługuje na wyjaśnienia. Nie potrafiła jednak znaleźć żadnego delikatnego sposobu, żeby mu powiedzieć.
– Podejrzewam – zaczęła z wahaniem – że człowiek, który porwał pańską żonę, może mieć obsesję na punkcie lalek.
Ujrzała natychmiastową reakcję pozostałych obecnych w pokoju. Bill potrząsnął głową i spojrzał na Beverly, która aż złapała się za głowę.
Nathaniel wpatrywał się w Riley z wyrazem beznadziejnej rozpaczy na twarzy.
– Dlaczego pani tak sądzi? – zapytał zdławionym głosem. – Co o nim wiecie? Dlaczego nic mi nie mówicie?
Riley szukała jakiejś odpowiedzi, która mogłaby pomóc, ale zobaczyła w jego oczach, że się domyślił.
– Już to wcześniej zrobił, prawda? – powiedział Nathaniel MacKInnon. – Były już inne ofiary. Czy ma to jakiś związek z…?
Próbował sobie coś przypomnieć.
– O mój Boże… – powiedział. – Czytałem o tym w gazecie. Seryjny morderca. Zabił inne kobiety. Ciała znaleziono w parku Mosby’ego, w parku narodowym opodal Daggett i gdzieś niedaleko Belding.
Zgiął się wpół i zaniósł się niepohamowanym szlochem.
– Cindy jest jego kolejną ofiarą! – zawodził. – Myślicie, że już nie żyje?
Riley zdecydowanie pokręciła głową.
– Nie – powiedziała. – Nie myślimy tak.
– Więc co myślicie?
W głowie Riley trwała galopada myśli. Co mogła powiedzieć? Że jego żona prawdopodobnie żyje, ale jest skrajnie przerażona? Że będzie okrutnie torturowana i kaleczona? Że rany kłute będą jej zadawane nieustannie, aż do śmierci lub nadejścia ratunku – cokolwiek nastąpi pierwsze?
Otworzyła już usta, ale nie padły żadne słowa. Beverly nachyliła się do niej i położyła dłoń na jej ramieniu. Twarz miała wciąż ciepłą i przyjazną, ale palce silne.
Przemówiła bardzo powoli, jakby wyjaśnienia kierowała do dziecka.
– Nie mogę znaleźć tego paragonu – powiedziała. – Nie ma go tutaj.
Riley zrozumiała sugestię. Spojrzenie Beverly mówiło, że przebieg przesłuchania wymknął się spod kontroli i że powinni już pójść.