Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 18

Yazı tipi:

2

– Tu jednak Zaratustra dłużej pohamować się nie zdołał, pochwycił kij i począł z całych sił bić biadającego. „Zaprzestań! – wołał z jadowitym śmiechem,– zaprzestań, ty aktorze! Ty fałszerzu! Ty łgarzu z głębi duszy! Poznaję ja ciebie!

Zagrzeję ja ci wnet nogi, ty zły guślarzu, znam się dobrze na tym, jak takich – zagrzewać!”

– Dajże pokój,– rzekł starzec i skoczył na nogi,– nie bijże, Zaratustro! Czyniłem to tylko dla igraszki!

To wszystko należy do mojej sztuki; ciebie samego na próbę wystawić chciałem, gdym ci tę próbę zadawał! I, zaprawdę, przejrzałeś mnie na wskroś!

Lecz i ty oto – dałeś mi próbę samego siebie: twardy jesteś, mądry Zaratustro! Twardo bijesz swymi »prawdy«, twój drąg wymusza ze mnie – tę oto prawdę!”

– Nie schlebiaj,– odparł Zaratustra, wciąż jeszcze wzburzony i chmurny,– ty aktorze do cna! Fałszywy jesteś: cóż ty mi powiadasz – o prawdzie!

Ty pawiu pawi, ty morze próżności, i cóżeś ty grał przede mną, zły czarowniku, kogóż to wyobrażać sobie miałem, widząc cię tak zawodzącego?

– Pokutnika ducha,– odparł starzec,– jego to – grałem ja: ty sam wymyśliłeś niegdyś to słowo —

– poetę i czarodzieja, co wreszcie przeciw samemu sobie ducha swego zwraca, przeistoczonego, którego własna zła wiedza i złe sumienie mrozi.

I wyznaj tylko: długo wszak trwało, o Zaratustro, zanim przejrzałeś mą sztukę i kłamstwo! Wierzyłeś w mą niedolę, gdyś mi głowę oburącz podtrzymywał, —

– słyszałem, jakeś zawodził: „nie dość go kochano, nie dość go kochano!” Żem cię aż tak dalece oszukać zdołał, radowała się w skrytości złośliwość ma.

– Przebieglejszych ode mnie mogłeś był oszukiwać,– odparł twardo Zaratustra.– Ja nie mam się na baczności przed oszustami, ja muszę być bez ostrożności: tak chce dola ma.

Ty wszakże – musisz oszukiwać: na tyle znam cię! Ty musisz być zawsze dwuznaczny, trzy-, cztero- i pięcioznaczny. Nawet i to, coś mi wyznał przed chwilą, nie było mi ani dość prawdziwe, ani dość fałszywe!

Ty zły fałszerzu, jakżebyś ty mógł inaczej czynić! Ubarwiałbyś nawet i chorobę swą, gdybyś nago przed doktorem stanął.

Podobnie ubarwiałeś swe kłamstwo, mówiąc mi przed chwilą: „czyniłem to tylko dla igraszki!” Była i prawda w tym, w tobie jest coś z pokutnika ducha!

Odgaduję cię wszak: stałeś się czarodziejem dla wszystkich, lecz dla samego siebie nie starczyło ci już ani kłamstwa, ani podstępu żadnego, – dla samego siebie stałeś się odczarowany!

Żniwem twym był wstręt, jako twa jedyna prawda. Żadne słowo w twych ustach nie jest prawdziwe, prawdą jedyną są chyba twe usta, a raczej wstręt, co do nich przywarł. – —

– Kimże ty jesteś! – krzyknął stary wiła hardym głosem.– Któż to ośmiela się do mnie tak przemawiać, do największego z pośród żyjących? – i zielone błyski strzeliły z jego oczu ku Zaratustrze. Lecz wnet potem przeistoczył się i rzekł smutnie:

– O Zaratustro, znużony jestem, wstrętem przejmują mnie własne sztuki, ja nie jestem wielkim; i po cóż udawać! Jednakże, ty wiesz wszak o tym – ja szukam wielkości!

Wielkiego człowieka udawać chciałem i obałamuciłem wielu: wszakże kłamstwo to przerasta siły me. Łamię się na nim.

O, Zaratustro, wszystko we mnie jest kłamstwem, lecz to, że się łamię – to złamanie moje jest prawdziwe

– Cześć ci to przynosi,– rzekł Zaratustra ponuro, nie patrząc na niego, – cześć ci to przynosi, że szukasz wielkości, lecz zdradza cię to zarazem. Wielkim nie jesteś.

Zły stary ty wiło, oto co w tobie najlepsze i najrzetelniejsze, i co w tobie cenię: żeś się umęczył sobą i rzekłeś: »ja nie jestem wielki«.

Za to właśnie poważam cię jako pokutnika ducha: a choć to przelotne było tylko mgnienie, wszakże przez tę jedną chwilę byłeś – prawdziwy.

Lecz mów, czego szukasz pośród moich lasów i skał? A gdyś mi w poprzek drogi zległ, na jaką to próbę wystawić mnie chciałeś? —

– czymże to kusiłeś mnie? —

Tako rzecze Zaratustra, a oczy jego skry rzucały. Stary wiła milczał czas jakiś, wreszcie rzekł:

– Zalim ja kusił ciebie? Ja – szukam tylko.

O, Zaratustro, szukam człowieka prawdziwego, prawego, czystego, prostego, jednoznacznego, człowieka wszelkiej rzetelności, naczynie mądrości, świętego w poznawaniu, szukam wielkiego człowieka!

Czyż nie wiesz o tym, o Zaratustro? Ja szukam Zaratustry.

– Tu nastało długie między nimi milczenie; Zaratustra zatonął w myślach tak głęboko, że aż oczy przymknął. Po czym, zwróciwszy się do wiły, pochwycił jego rękę i rzekł pełen ugrzecznienia i przebiegłości:

Dobrze więc! Tędy górą wiedzie droga, tam leży jaskinia Zaratustry. W niej możesz szukać tego, kogo znaleźć pragniesz.

A pytaj zwierzęta me o radę, orła i węża mego: niech ci one szukać pomogą. Jaskinia ma wszakże wielka jest.

Ja wprawdzie – jam nie widział jeszcze wielkiego człowieka. Co wielkim jest, na to oko najsubtelniejszego jest dziś grubym narzędziem. Motłochu to królestwo.

Niejednegom widział, co się prężył i wydymał, a lud wolał: „Patrzcie, oto wielki człowiek!” Lecz na cóż się pęcherze zdały! Koniec końców powietrze z nich uchodzi.

Koniec końców pęka żaba, co się zbyt długo wydymała: dech z niej uchodzi. Nadętym brzuchy przekłuwać: nie lada to uciecha. Słuchajcież, chłopaki!

To „dziś” należy do motłochu: któż tu wie, co jest wielkim, co zaś małym! Któż by tu mógł być szczęśliwym w poszukiwaniu wielkości! Szaleniec chyba tylko: szaleńcom szczęści się w tym.

Wielkiego człowieka szukasz, przedziwny ty szaleńcze? Któż cię nauczył tego? Zali pora dziś ku temu? O, zły poszukiwaczu, czemu – doświadczasz mnie? – —

Tako rzekł Zaratustra, a ukoiwszy serce, śmiejąc się, ruszył w drogę.

Wysłużony

Pozbywszy się wiły, ujrzał Zaratustra niebawem znowuż kogoś na drodze, po której szedł. Nieopodal siedział czarny, smukły człowiek o chudej bladej twarzy: ten przygnębiał swoją postacią. „Biada, rzekł Zaratustra do swego serca, oto siedzi zakapturzony posępek, kapłańskim zda mi się to jego zachowanie: czegóż tacy w moim chcą królestwie?

Cóż znowu! Zaledwie jednemu wile się umknąłem: już oto drugi czarnoksiężnik drogę mi zabiega, —

– pewno jakiś czarownik, zamówienia czyniący, ciemny cudotwórca z bożej łaski, namaszczony świata zaprzaniec, – – niechby go diabeł porwał!

Lecz diabła nigdy nie masz na tym miejscu, gdzie by było jego miejsce właściwe: zawsze zjawia się za późno to przeklęte karlisko i kuternoga ten! —

Tak oto klął Zaratustra niecierpliwie w duszy i rozmyślał nad tym, jakby to z odwróconymi oczyma prześlizgnąć się obok czarnego człowieka: lecz oto stało się inaczej, niż zamierzał. W tejże chwili spostrzegł go siedzący; porwał się z miejsca i zastąpił mu drogę, czyniąc nieomal wrażenie człowieka, którego niespodziane szczęście spotyka.

– Kimkolwiek jesteś, wędrowcze, rzekł, pomóż zbłąkanemu i szukającemu starcowi, któremu tu łatwo coś złego przytrafić się może!

Obcy mi świat ten i daleki, słyszę też i zwierząt dzikich poryki; zaś ten, kto by mi schronienia udzielić mógł, nie istnieje już.

Szukałem ostatniego pobożnego człowieka, świętego i samotnika jedynego, co w lesie swoim nic jeszcze nie słyszał o tym, o czym cały świat dziś wie.

– O czymże to wie dziś cały świat? pytał Zaratustra. Czy nie o tym, że stary Bóg, w którego cały świat niegdyś wierzył, już nie żyje?”

– Rzekłeś! – odparł starzec posępnie. A temu staremu Bogu służyłem ja do ostatniej jego godziny.

I otom jest wysłużony: bez pana, a jednak nie wolny, o żadnej godzinie życia już nie radosny, chyba tylko we wspomnieniach.

Przeto wstąpiłem na te góry, abym nareszcie gody znów święcił, jak staremu papieżowi i ojcu kościoła przystoi: gdyż wiedz, ja jestem ostatnim papieżem! – gody wspomnień pobożnych i służby bożej.

Lecz oto i on już nie żyje, ten człowiek najpobożniejszy, ów święty w lesie, co Boga swego śpiewem i pomrukiem ustawicznie chwalił.

Nie znalazłem go już; znalazłszy chatę jego, zastałem w niej tylko dwa wilki, wyjące nad jego śmiercią – wszystkie bo zwierzęta miłowały go. Uciekłem z chaty.

Czyżbym daremnie w te góry i lasy przychodził? Wówczas postanowiło serce me, abym szukał kogo innego, najpobożniejszego z tych, co w Boga już nie wierzą —, abym szukał Zaratustry!

Tako rzecze starzec, bystrym okiem patrząc na tego, co przed nim stał; Zaratustra pochwycił dłoń starego papieża i przyglądał się jej długo z podziwem.

– Spojrzyj, wielebny, jakaż piękna i długa dłoń! To dłoń człowieka, co zawsze błogosławieństwa rozdawał. Lecz teraz oto trzyma ona tego, kogo szukasz, trzyma Zaratustrę.

Jam jest ów bezbożny Zaratustra, który powiada: któż jest bardziej ode mnie bezbożny, abym się jego pouczeniem radował? —

Tako rzecze Zaratustra, wejrzeniem swym przenikając wskroś najskrytsze myśli starego papieża. Ów zaś podjął wreszcie:

– Kto najbardziej kochał i posiadał, najbardziej go też i utracił —:

– patrz, z nas dwóch, ja jestem obecnie bardziej chyba bezbożny? Lecz któż by mógł radować się z tego! —

– Służyłeś mu aż do ostatka,– rzekł Zaratustra w zadumie po długim milczeniu – czy wiesz jak on umarł? Zali prawdą jest to, co ludzie mówią, iż zdławiła go litość,

– że ujrzał, jako człowiek na krzyżu wisi i nie zniósł, aby miłość dla człowieka stała się dlań piekłem i śmiercią wreszcie? – —

Stary papież nie odpowiadał i odwodził lękliwie swe spojrzenie, ukrywając bolesny i ponury wyraz.

– Zaniechaj go – rzekł Zaratustra po długim namyśle, patrząc ciągle starcowi prosto w oczy.

Zaniechaj go, nie istnieje on już. I aczkolwiek cześć ci to świadczy, że o tym zmarłym dobrze tylko mówisz, wiesz wszakże zarówno jak i ja, kim on był, i że dziwacznymi chadzał on drogi.

– Mówiąc w trzy oczy,– odparł rozweselony stary papież (jako, że na jedno oko był on ślepy) – rzeczy boskich jestem bardziej świadom, niźli Zaratustra – i powinienem nim być.

Miłość ma służyła mu długie lata, ma wola była każdej jego woli uległa. Dobry sługa wie jednak wszystko, niejedno nawet, co Pan przed samym sobą ukrywa.

Był to skryty Bóg, pełen tajemniczości. I syna wszak posiadł nie inaczej, niż krętymi drogi. Na progu jego wiary widnieje wiarołomstwo.

Kto go jako Boga miłości sławi, ten niezbyt szczytnie myśli o samej miłości. Czyż Bóg ten nie chciał być zarazem i sędzią? Atoli kochający miłuje poza nagrodą i odwetem.

Za młodu był ów Bóg ze wschodnich krain twardy, mściwy i piekło sobie zbudował ku rozkoszy swych ulubieńców.

W końcu zestarzał się jednak, stał się miękki, kruchy i współczujący, raczej do dziadka podobny, niźli do ojca, zaś najpodobniejszy do starej chwiejnej babki.

I oto siedział na zapiecku, pełen zgryzoty, spowodowanej słabością nóg, światem i wolą własną umęczony i udusił się pewnego dnia nadmiarem litości. – —

– Stary papieżu – wtrącił tu Zaratustra – czyś ty to własnymi oczyma oglądał? Być może, iż tak się to działo: tak, lub też inaczej. Gdy bogowie umierają, konać zwykli wieloraką śmiercią.

Wszakże, stało się! Tak czy owak, tak i owak – nie masz go już! Uszom i oczom moim był on nie w smak; nierad źle bym o nim powiadał.

Kocham wszystko, co spoziera jasno i przemawia rzetelnie. Jednakże on – wszak wiesz o tym, stary kapłanie, coś z waszego, z kapłańskiego zachowania było w nim – był wieloznaczny.

Był też niewyraźny. Jakże gromił on nas za to gniewem pałający, żeśmy go źle pojmowali! Lecz czemuż nie przemawiał dobitniej?

A jeśli uszu naszych w tym wina, czemuż dał nam takie uszy, co go źle rozumiały? Jeśli namuł w uszach naszych tkwił, któż go w nasze uszy włożył?

Zbyt wiele nie udało się temu garncarzowi, co wprawy jeszcze nie nabrał! Że jednak mścił się na garnkach i stworzeniach swych za to, że mu się one nie udały – to było już grzechem przeciw dobremu smakowi.

Gdyż i w pobożności istnieje dobry smak, który wreszcie powiada: „precz z takim Bogiem! Lepiej żadnego Boga, lepiej na własną rękę dolę swą zdziaływać, lepiej szaleńcem być, lepiej samemu Bogiem się stać!”

– Co słyszę! – rzekł stary papież, nastawiwszy czujnie uszu; o Zaratustro, tyś pobożniejszy, niźli sam myślisz, wraz z taką niewiarą! Jakowyś Bóg w tobie nawrócił cię do twej bezbożności.

Czy nie twa pobożność w Boga wierzyć ci nie daje? Zaś twa nadmierna rzetelność wywiedzie cię jeszcze poza dobro i zło!

Patrz, cóż to cię jeszcze oczekuje? Masz oczy, dłoń i usta, przeznaczone od wieków do błogosławieństwa. Nie samą dłonią błogosławi się.

W bliskości twej, aczkolwiek najbezbożniejszym chcesz mi być, czuję kadzidlne wonie tajemne ciągłych błogosławieństw: rozkosz i żal ogarniają mnie wobec tego.

Pozwól, o Zaratustro, abym gościem twym był bodaj na jedną noc! Nigdzie na ziemi lepiej czuć się dziś nie będę, niż przy twoim boku! —

– Amen! Niech się tak stanie! – rzekł Zaratustra w wielkim zdumieniu – tędy górą wiedzie droga do jaskini Zaratustry.

Chętnie, czcigodny, zawiódłbym cię sam, gdyż kocham wszystkich ludzi pobożnych. Wszakże teraz wołanie na ratunek zmusza mnie, abym cię opuścił.

W królestwie mym nikt krzywdy zaznać nie powinien; jaskinia ma dobrą jest przystanią. Zaś najchętniej każdego smutnego na twardą stawiałbym ziemię i na mocne nogi.

Któż jednak zdejmie ten posępek z ramion twych? Jam na to za słaby. Długo, zaprawdę, czekać będziesz, aż póki ci ktoś twego Boga wskrzesi.

Gdyż stary ten Bóg nie żyje; zgoła martwy jest on już. —

Tako rzecze Zaratustra.

Najszpetniejszy człowiek

– I znowuż biegły stopy Zaratustry poprzez góry i lasy, a oczy jego szukały wokół, wszakże nigdzie dojrzeć nie mogły tego, kogo znaleźć pragnęły: wielkiego cierpiącego i wołającego na ratunek. W drodze tej radosnego był serca i pełnego wdzięczności. „Ileż dobrego, mówił, darował mi dzień ten, wynagradzając swój zły początek! Z jakimiż dziwnymi ludźmi wiodłem dziś rozmowy!

Długo przeżuwać pragnę ich słowa, jako dobre ziarna; niechże mi zęby tak drobno je zmielą i rozetrą, aż mi one mlekiem w duszę spłyną!” —

Gdy droga znowuż wokół skał zatoczyła, zmienił się widok od razu, i Zaratustra wstąpił w krainę śmierci. Sterczały tu czarne i czerwone turnie: naokół ani źdźbła, ani krzewu, ani ptasiego głosu. Była to dolina, której unikał zwierz wszelki, stroniły od niej nawet drapieżniki; tylko pewien gatunek szpetnych, grubych, zielonych węży, przypełzywać tu zwykł w starości, aby zdechnąć. Dlatego też zwali tę dolinę pastuchy: Wężym271 Skonem.

Zaratustrę ogarnęły czarne wspomnienia, gdyż zdało mu się, iż niegdyś był już w tej dolinie. I wiele ciężkich myśli zległo mu na duchu: tak, iż idąc powoli, zwalniał kroku coraz bardziej, wreszcie przystanął. Wówczas, otworzywszy oczy, ujrzał coś na drodze siedzącego: z kształtu niby człowiek, wszakże mało do człowieka podobne, ujrzał coś niewypowiedzialnego. I w jednej chwili opadł Zaratustrę wielki wstyd, iż coś podobnego własnymi oczyma oglądać musi: zarumienił się aż po siwy włos, odwrócił spojrzenie i uniósł już nogę, aby to złe miejsce opuścić. Lecz oto martwa głusz ocknęła się głosem: na ziemi zabuzowało coś w bełkocie i rzężeniu, jak woda, gdy nocą w na wpół zatkanych rurach bełkocze i rzęzi; wreszcie wyłonił się z tego głos ludzki i ludzka mowa: – brzmiała ona tak:

„Zaratustro! Zaratustro! Zgadnij mą zagadkę! Powiadaj! Mów! Czym jest zemsta na świadku?

Ja cię wstecz przywabiam, gładki tu jest lód! Baczże, bacz, aby duma twa nóg tu nie połamała!

Mądrym się mniemasz272, dumny Zaratustro! Odgadnijże mi tę zagadkę, ty twardy orzechów łuskaczu, zagadkę, którą ja przedstawiam! Powiadaj więc: kimże jestem ja!”

– Gdy Zaratustra te słowa usłyszał – jak sądzicie, co działo się w duszy jego? Opadła go litość; i runął nagłe, jak się powala dąb, co długo licznym drwalom się opierał, – ciężko, raptownie, ku trwodze tych, którzy go ściąć pragnęli. Lecz za chwilę stał znów na nogach, a oblicze jego przybrało twardy wyraz.

– Poznaję ja cię – rzekł spiżowym głosem:– tyś jest mordercą Boga! Puśćże mnie.

Nie zniosłeś tego, kto ciebie widział, – kto cię zawsze na wskroś przezierał, ty najszpetniejszy człowieku! Zemściłeś się na świadku!

Tako rzekł Zaratustra i chciał odejść precz; lecz owo niewypowiedzialne pochwyciło go za brzeg szaty, poczęło znów bełkotać i szukać słów. „Pozostań!” – rzekło wreszcie —

– pozostań! Nie mijaj mnie! Zgadłem, jaka to siekiera powaliła cię z nóg: Chwała ci, o Zaratustro, że znowu stoisz!

Odgadłeś, wiem to dobrze, jak temu jest na duszy, co jego zabił, mordercy Boga. Pozostań! Przysiądź się do mnie, nie po próżnicy tu siądziesz.

Do kogóż bo udać się pragnąłem, jeśli nie do ciebie? Pozostań, siądź tutaj! Nie patrz jednak na mnie! Uczcij w ten sposób – brzydotę mą!

Prześladują mnie oni: tyś się stał mą ostatnią ucieczką. Nie swą nienawiścią, nie szpiegi swymi: – z takich prześladowań szydząc, stałbym się dumny i radosny!

Czyż wszelkie powodzenie nie było dotychczas po stronie dobrze prześladowanych? Zaś kto dobrze prześladuje, śladem uległości łacno chadzać się uczy: – wszakże zwykł się znajdować – z tyłu! Lecz ich litość to zdziałała —

– od ich litości umknąłem i do ciebie przystałem. O, Zaratustro, chrońże mnie, ostatnia ty moja ucieczko, ty jedyny, któryś mnie odgadł:

– tyś odgadł, jak temu na duszy, kto jego zabił. Pozostań! A jeśli odejść chcesz, niecierpliwy: nie idź tą drogą, którą ja przybyłem. Ta droga jest zła.

Złorzeczysz mi może w duchu, że cię tak długo gawędą swą udręczam? Że ci rad już udzielam? Wiedz jednak, jam jest najszpetniejszym człowiekiem,

– co ma zarazem największe i najcięższe nogi. Kędy ja przechodziłem, droga złą się stała. Ja wszystkie drogi zadeptuję na śmierć i pohańbienie.

A że mijałeś mnie milczący; żeś się zaczerwienił na mój widok, widziałem wszak to dobrze: po tym poznałem, żeś jest Zaratustra.

Każdy inny rzuciłby mi jałmużnę litości wejrzeniem i mową swą. Lecz na to jam nie dość żebraczy, tyś to odgadł —

– na tom zbyt bogaty, bogaty we wszystko, co wielkie, okrutne, szpetne, niewypowiedzialne! Wstydem swym, o Zaratustro, uczciłeś mnie!

Z wysiłkiem dobyłem się z natłoku litościwych, – aby znaleźć jedynego, co dziś poucza: „litość jest natrętna” – aby znaleźć ciebie, o Zaratustro!

– natrętna, zarówno Boża, jak i człowiecza litość: litość wstydowi się przeciwi. Zaś nie chcieć pomóc bywa nieraz rzeczą dostojniejszą, niźli owa cnota, zawsze do pomocy skora.

Lecz ona to jest dzisiaj imieniem samej cnoty pośród wszystkich małych ludzi, litość owa: – ci nie znają korności wobec wielkiego nieszczęścia, wielkiej brzydoty, wielkiego chybienia.

Ponad tymi wszystkimi spozieram ja górą, jako pies ponad grzbietami rojnego stada owiec. Drobne to, miękką wełną porosłe, dobrochętne i szare plemię.

Jako czapla, z zarzuconą w tył głową, wzgardliwie na miałkie spogląda stawy: tako spozieram ja ponad miałkie fale, chęci i dusze.

Zbyt długo przyznawano słuszność tym małym ludziom: tak, iż wreszcie dano im nawet i władzę – i oto pouczają teraz: „dobre jest to, co mali ludzie dobrem zwą”.

Zaś „prawdą” zwie się dziś to, o czym mawiał ów kaznodzieja, co sam z nich pochodził, ów przedziwny święty i orędownik małych ludzi, który o samym sobie świadczył: „ja – jestem prawda”.

Ten nieskromny z dawna wbija już w pychę małych ludzi – on, co nie lada błąd głosił, pouczając: „ja – jestem prawda”.

Czyż nieskromnemu odpowiedziano kiedykolwiek grzeczniej? – Tyś, o Zaratustro, przeszedł mimo niego, mówiąc: „Nie! nie! Po trzykroć nie!”

Tyś ostrzegał przed tym błędem, tyś pierwszy ostrzegał przed litością – ostrzegałeś nie wszystkich, ani też nikogo, lecz siebie jedynie, oraz tych, co z twego są rodu.

Wstydziłeś się wobec wstydu wielkich cierpiących, i zaprawdę, skoro mówisz: „od strony litości zbliża się wielka chmura, miejcie się na baczności, ludzie!”

– skoro pouczasz: „wszyscy twórcy twardzi są, każda wielka miłość jest wyższa od swego współczucia”: – o Zaratustro, snadź świadom ty jesteś znaków zwiastujących burzę!

Sam jednak – przestrzeż siebie przed własną swą litością! Gdyż wielu jest już w drodze ku tobie: wielu cierpiących, wątpiących, rozpaczających, tonących, marznących. —

Ostrzegam cię i przed sobą. Odgadłeś wszak mą najlepszą i najzgubniejszą zagadkę, odgadłeś mnie samego i wszystko, com czynił. Znam ja siekierę, która ciebie obali.

On jednak – umrzeć musiał: oczyma, które wszystko widzą, – widział człowiecze głębie i dna, całą jego zatajoną sromotę i szpetność.

Jego litość wstydu nie znała: wpełzał w me najbrudniejsze zakątki. Ten najciekawszy, nad miarę natrętny, ten nadlitościwy umrzeć musiał.

On zawsze mnie widział: na takim świadku zemstę wywrzeć musiałem – lub też sam przestać żyć.

Bóg, co widział wszystko, nawet i człowieka, Bóg ten umrzeć musiał! Człowiek nie ścierpi, aby taki świadek żył.

Tak oto mówił najszpetniejszy człowiek. Zaratustra wszakże powstał w zamiarze odejścia: gdyż mroziło go aż do głębi trzew273.

– Ty niewypowiedzialny – rzekł – ostrzegasz mnie przed swoją drogą. W podzięce za to sławię ci swoją drogę. Patrz, tam oto znajduje się jaskinia Zaratustry.

Jaskinia ma jest wielka i głęboka, posiada też i wiele wnęk, najskrytszy znajdzie tam dla się kryjówkę.

Zaś tuż obok niej sto nor i przełazów dla pełzającego, latającego i skaczącego zwierza.

O wytrącony, coś samego siebie wytrącił, nie chcesz przebywać pośród ludzi i ludzkiej litości? Czyń więc tak, jako ja czynię! I tak oto uczyć się będziesz zarazem ode mnie; tylko czyniący społem uczy się.

Lecz pomów pierwej i przede wszystkim ze zwierzęty mymi. Najdumniejsze zwierzę i zwierzę najprzebieglejsze – one dla nas obu będą snadź nalepszymi274 doradcami! – —

Tako rzekł Zaratustra i ruszył w drogę w większej niż przedtem zadumie i powolniejszym krokiem: gdyż zapytywał siebie o wiele rzeczy i nie łatwo znajdował odpowiedź.

„Jakże ubogi jest człowiek! myślał w swym sercu, jakże szpetny, bełkotliwy i jakże pełen ukrytego wstydu!

Powiadają mi, że człowiek samego siebie kocha: och, jakże wielka musi być ta miłość siebie! Ileż wzgardy ma ona przeciw sobie!

I tamten kochał też siebie, zarówno jak i nienawidził się, – wielkim miłośnikiem jest mi on i wielkim gardzicielem.

Nie spotkałem nikogo, kto by głębiej gardził sobą: i to jest wyżyną. Biada, byłżeby to ów wyższy człowiek, którego krzyk słyszałem?

Kocham wielkich gardzicieli. Człowiek jest czymś, co przezwyciężonym być winno”. – —

271.wężym – dziś popr. forma N. lp: wężowym. [przypis edytorski]
272.mądrym się mniemasz – mniemasz, że jesteś mądry; uważasz, że jesteś mądry. [przypis edytorski]
273.trzew – dziś popr. D.: trzewi. [przypis edytorski]
274.nalepszymi – dziś popr.: najlepszymi. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
330 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 4,8, 9 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 3, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 3 oylamaya göre