Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 8
Pieśń taneczna
Pewnego wieczoru szedł Zaratustra wraz z uczniami poprzez las, a gdy zboczył z drogi w poszukiwaniu źródła, ujrzał się nagle na zielonej polanie otoczonej zacisznie drzewami i zaroślą104. Na murawie tańcowały dziewczęta, lecz skoro tylko spostrzegły Zaratustrę, zaniechały tańca. Zaratustra wszakże zbliżył się do nich przyjaźnie i rzekł w te słowa:
„Nie przerywajcież sobie tańca, miłe dziewczęta! Nie zbliża się ku wam psowacz zabawy o złym spojrzeniu, ani też dziewcząt wróg.
Jam jest Boga obrońcą przed diabłem: ten zasię jest duchem ociężałości. Jakżebym ja, o lekkie, mógł być wrogiem boskich tańców? Lub też nóżek dziewczęcych o pięknych kostkach?
Lasem wprawdzie jestem i nocą drzew ciemnych: lecz kto się ciemni mej nie trwoży, znajdzie i girlandy róż pod mymi cyprysami.
Znajdzie również i tego boga małego, który dziewczętom jest najdroższy: przy źródle spoczął on cicho z zamkniętymi oczy105.
Zaprawdę, wśród jasnego dnia zasnął mi nicpoń! Czyżby za motylami zbytnio się uganiał?
Nie dąsajcież się na mnie, piękne tanecznice, jeśli skarcę nieco małego boga! Krzyczeć pewno będzie i płakać, – lecz śmiechu wart on i wtedy nawet, gdy płacze!
Ze łzami w oczach winien was w tan prosić; zaś wam do tańca ja sam pieśń zaśpiewam:
Pieśń taneczną i naigrawającą się z boga ociężałości, mego przenajwyższego, wielce potężnego diabła, o którym powiadają, jakoby był »panem świata«”.
Taka jest pieśń, którą zaśpiewał Zaratustra, gdy Kupido106 z dziewczętami tańcowali społem:
W oczy twe spojrzałem niedawno, o życie! I w bezdeń, zda mi się, zapadłem.
Lecz ty wyciągnęłaś mnie złotą twą wędką, śmiejąc się drwiąco z tego, żem cię zwał bezdennym.
„Taka jest mowa wszystkich ryb, – rzekłaś, – czego one nie zgłębią, jest bezdennym.
A jam jest tylko zmienna, dzika, i we wszystkim kobieta, i bynajmniej nie cnotliwa.
Aczkolwiek pośród was mężczyzn uchodzę za »głęboką«, »wierną« i »tajemniczą«.
Lecz wy mężczyźni obdarzacie nas zawsze własnymi cnoty – o, wy cnotliwcy!”
I tak oto śmiała się, niepojęta; lecz ja nie dowierzam ani jej, ani jej śmiechowi, ilekroć źle o sobie mówi.
A gdym raz z mą dziką mądrością sam na sam o niej rozmawiał, odparła mi gniewnie: ty pragniesz, ty pożądasz, ty kochasz, i dlatego tylko chwalisz życie.
Omal że w złość nie wpadłem i nie powiedziałem prawdy nadąsanej; a nie można złośliwiej odpowiedzieć, niż kiedy się własnej prawdzie „raz prawdę w oczy powie”.
Między nami trojgiem tak oto rzeczy stoją: z głębi serca kocham tylko życie – i, zaprawdę, najbardziej wówczas, kiedy go nienawidzę!
Że zaś jestem skłonny i mądrości, często zbyt nawet skłonny: dzieje się to dlatego, że tak bardzo przypomina mi ona życie!
Ma ona jej oczy, jej uśmiech, a nawet jej złotą wędkę czarowną: i cóżem ja winien, że one obie tak bardzo są do siebie podobne!
A gdy mnie raz zagadnęło życie: „Któż to jest ta twoja mądrość? Odpowiedziałem czym prędzej: „Ach! mądrość!
Pragnie się jej, lecz się nią nigdy nie nasyca; widzi się poprzez zasłony, chwyta poprzez sieci.
Czy jest piękna? Alboż ja wiem! Lecz najstarszych karpi107 brano na tę przynętę brano na tę przynętę.
Jest zmienna i uparta; nieraz widziałem, jak gryzła wargi, lub jak wiodła grzebień pod włos.
Może jest złą, fałszywą i zgoła kobietą; lecz gdy o sobie źle mówi, wówczas nęci najbardziej”.
Gdym to życiu powiedział, roześmiało się złośliwie i przymrużyło oczy. „O kimże ty to mówisz? Czy nie o mnie czasem?
A gdybyś nawet miał słuszność, – to czyż takie rzeczy mówi się prosto w oczy! No, ale teraz mówże wreszcie i o swojej mądrości!
Och, i znowuż oczyś twe rozchyliło, o życie ukochane! I w otchłań bezdenną, zda się, znowuż zapadłem. —
Tako śpiewał Zaratustra. Lecz gdy taniec się skończył i dziewczęta się rozeszły, nawiedził go smutek.
„Słońce dawno już zaszło – rzekł wreszcie – rośną stała się łąka, a z lasów chłodem powiało.
Coś nieznanego jest wkoło mnie i spoziera108 w zadumie. Jak to! Więc ty żyjesz jeszcze, Zaratustro?
Dlaczego? Po co? Przez co? Dokąd? Gdzie? Jak? Czyż to nie szaleństwo żyć jeszcze? —
Och, przyjaciele moi, wieczór to we mnie tak smutnie pyta. Wybaczcież mi to zasępienie!
Wieczór nastał: wybaczcież mi, że wieczór nastał!”
Tako rzecze Zaratustra.
Pieśń grobowa
„Tam wyspa grobów leży milcząca; na niej są też i groby młodości mej. Niewiędnący wieniec życia zaniosę ja tam”.
Co postanowiwszy w sercu swoim, przeprawiłem się przez morze. —
O, wy młodości mojej oblicza i zjawy! O, wy wejrzenia miłości, o boskie wy mgnienia! Jakżeście rychło mi pomarły! I oto wspominam was, jako nieboszczyków swoich.
Od was to, najdrożsi zmarli, bije ku mnie błoga woń, co serce i łzy zniewala. Zaprawdę, wstrząsa ona do głębi i zniewala serce samotnego żeglarza.
Otom jest wciąż jeszcze najbogatszy i najbardziej zazdrości godny – ja, najbardziej samotny! Gdyż ja miałem was przecie, zasię wy macie mnie jeszcze: powiedzcież, komu padły, jako mnie, takie jabłka różane z drzewa?
Otom jest wciąż jeszcze waszej miłości dziedzicem i światem jej całym, ku waszej pamięci kwitnący w barwiste, dziko wzrosłe cnoty, o wy serdecznie umiłowani!
O, wszak my stworzeni byliśmy do bliskiego współżycia, wy miłe, dziwne cuda; bo nie jako ptactwo płochliwe zbliżaliście się ku mnie i ku mojej żądzy, – szliście, jako idą żałobnicy ku żałobnikowi!
Ku wierności niezłomnej stworzeni byliście jako i ja, i ku tkliwym wiecznościom: mamże was teraz wedle sprzeniewierzeń waszych zwać, boskie wy wejrzenia i mgnienia: otom nie nauczył się jeszcze innych dla was imion.
Zaprawdę, za wcześnie pomarliście mi, zbiegowie pierzchliwi. Wszakże ani wy odbiegliście mnie, anim ja was nie opuścił: bez winy jesteśmy wobec siebie w sprzeniewierzeniu swoim.
Aby mnie zabić, duszono was, ptaki śpiewające mej nadziei! Ku wam, umiłowaniu memu, padała zawsze strzała złośliwości, aby w me serce trafić!
I trafiała przecie! Wyście to wszak byli zawsze mego serca miąższą109, władaniem i obezwładnieniem moim: dlatego też umrzeć musieliście za młodu – i nazbyt wcześnie!
W coś najboleśniej wrażliwego ze wszystkiego, com posiadał, miotano strzały: wyście to byli, wy, których naskórek jest jako puch wrażliwy, lub jak ów uśmiech, co od jednego spojrzenia zamiera!
Lecz to słowo chcę wrogom moim rzec: czymże są wszystkie morderstwa ludzkie wobec tego, coście mnie uczynili!
Rzecz gorszą uczyniliście mi, niźli wszystkie morderstwa ludzkie, rzecz niepowetowaną odebraliście mi: – wam to mówię, wrogowie moi!
Zamordowaliście mi mej młodości oblicza i umiłowane cuda! Rówieśników dziecięctwa odebraliście mi, te błogie wspomnieniom duchy. Im to tu pamięci składam ten wieniec i klątwę tę.
Tę klątwę na wasze głowy, wrogowie moi! Wyście to wszak uczynili mą „wieczność” kruchą jako glina, co pęka w mroźną noc! Zaledwie jako olśnienie boskich oczu nawiedziło mnie ono, – jako powiek mgnienie!
Tymi słowy mówiła raz w dobrą godzinę ma czystość: „boskimi niechaj mi będą wszystkie istoty”.
Wówczas opadliście mnie brudnymi upiory; och, dokądże pierzchła owa dobra godzina!
„Dnie wszystkie niech mi uświęcone będą” – mawiała niegdyś mądrość mej młodości: zaprawdę, radosnej mądrości to mowa!
Lecz wówczas ukradliście mi, wrogowie, me noce, aby je zaprzedać bezsennej męce: och, dokądże pierzchła owa mądrość radosna?
Pożądliwie wyglądałem niegdyś z ptasich polotów znaków szczęścia na niebie wróżebnych: wonczas wywiedliście mi w poprzek drogi potwora – sowę ohydną. Och, dokądże pierzchło me tkliwe pragnienie?
Ofiarowałem się niegdyś wyrzec wszelkiego wstrętu: i oto zamieniliście mych bliskich i najbliższych we wrzody ropne. Och, dokądże pierzchła najszlachetniejsza ma obiata110?
Jako ślepiec szedłem niegdyś błogosławionymi drogi: wonczas rzucaliście plugastwa ślepemu na drogę: i oto obmierził sobie stare ścieżki ślepca.
A gdym najcięższą rzecz czynił i swych przemożeń zwycięstwa święcił: zdziałaliście tako, iż ci, których miłowałem, zawodzić jęli, iż im to sprawiam ja ból najdokuczliwszy.
Zaprawdę, takimi były zawsze zdziaływania wasze: zatruwaliście mi żółcią me najlepsze miody i pilność mych pszczół najskrzętniejszych.
Memu miłosierdziu nasyłaliście zawsze najbezczelniejszych żebraków; wokół mej litości czyniliście zawsze natłok nieuleczalnie bezwstydnych. I tako okaleczyliście mą cnotę na jej własnej wierze.
A gdym swą największą świętość na ofiarę złożył, wasza „pobożność” dołożyła czym prędzej swych tłustych datków: tak, że w wyparach waszych tłuszczy zdusiła się ma żertwa najświętsza.
I zatańczyć chciałem niegdyś, jakom nigdy jeszcze nie tańcował: poprzez wszystkie nieba w tan pójść chciałem. Wówczas podmówiliście najdroższego mi śpiewaka.
I oto wszczął pieśń ohydną, zahuczała mi ona w uszach jako głuchy róg!
Śpiewaku morderczy! złośliwości narzędzie! ty najniewinniejszy! Otom stał już w pogotowiu do najlepszego tańca: zamordowałeś nutą swoją me zachwytliwe natchnienie!
W tańcu tylko wypowiadać potrafię najwyższych rzeczy przenośnie: – i oto ma najwyższa nadzieja utkwiła niewypowiedziana w członkach mych!
Niewypowiedziana i niewyzwolona pozostała ma najwyższa nadzieja! A zmarły mi wszystkie oblicza i ukojenia młodości!
Jakżem ja to zniósł? Jakżem przebolał i zmógł takie dopuszczenia? Jakże powstała ma dusza z tych grobów?
Jest we mnie coś nierannego, co się pogrześć nie da, a skały kruszyć zdolne: zwie się to mą wolą. Milcząc kroczy ona niezmienna poprzez lata.
W swoim pochodzie na moich nogach kroczyć ona pragnie, wola ma stara; hartownego jest ona ducha i nierannej siły.
Nieranny jestem jedynie na pięcie mojej. Wciąż żyjesz ty mi jeszcze, ma wolo, i zawsześ mi jednaka, – ty przenajcierpliwsza! Zawszeć przebijałaś mi się poprzez wszystkie groby!
W tobie żywie jeszcze wszystko dotychczas niewyzwolone z mej młodości; jako młodość i życie siedzisz, nadziei pełna, na żółtych grobów rumowiskach.
Jeszcześ ty mi jest wszystkich grobów burzycielką: chwała ci, ma wolo! A gdzie groby, tam tylko bywają zmartwychpowstania. —
Tako rzecze Zaratustra.
O przezwyciężeniu samego siebie
„Wolą prawdy” zwiecie wszak, wy najmądrzejsi, to, co was zapałem i gorliwością darzy?
Wola wyrozumienia wszelkiego bytu: tak oto mianuję wolę waszą!
Wszelki byt chcecie uczynić możliwym do pomyślenia: gdyż wątpicie dobrym niedowierzaniem, zali on da się pomyśleć.
Lecz musi się on nakłonić i nagiąć! Tak chce wola wasza. Wygładzić się on musi i stać się duchowi uległy, jako jego zwierciadło i obraz lustrzany.
Tym jest wola wasza cała, jako wola mocy; i nawet wówczas, gdy o złym i dobrym mówicie oraz o nadawaniu wartości.
Stworzyć chcecie dopiero świat, przed którym byście uklęknąć mogli: tym jest wasza ostatnia nadzieja i upojenie ostatnie.
Nie uczeni, oczywiście, lud, – ci są, jako rzeka, po której łódź się niesie: w łodzi zaś siedzą uroczyste i zakapturzone wyobrażenia wartości.
Waszą wolę i wasze wartości rzucacie na rzekę stawania się; starą wolę mocy znamionuje mi to, w co lud, jako w zło i dobro, wierzy.
Wyście to byli, wy najmądrzejsi, którzy tych gości w łodzi umieścili, nadawszy im świetność oraz dumne imiona, – wy oraz wola wasza władna!
Rzeka dalej łódź waszą unosi: unosić ją musi. Nic to, że się rozbita fala pieni i gniewnie statkowi przeciwi111!
Nie rzeka jest waszym niebezpieczeństwem i końcem waszego zła i dobra, wy najmędrsi: lecz własna wola wasza, wola mocy – niewyczerpana, twórcza wola życia.
Lecz, abyście pojęli me słowo o dobru i złu: chcę wam ku temu me słowo o życiu rzec oraz o przyrodzeniu wszystkiego, co żyje.
W ślady żyjącego szedłem, chadzałem wielkimi i małymi drogi112, abym jego przyrodzenie poznał.
Stokrotnymi zwierciadły113 łowiłem jego spojrzenie, wonczas gdy usta miał zamknięte: aby mi oko jego mówiło. I mawiałoć do mnie oko jego.
Lecz, gdzie żywe znalazłem istoty, tam też słyszałem i mowę o posłuszeństwie. Wszystko, co żyje, jest posłuszne.
A to jest rzeczą wtórą: Rozkazują temu, kto samemu sobie ulegać nie zdoła. Takie jest przyrodzenie wszystkiego, co żywie.
Zaś to jest rzecz trzecia, którą zasłyszałem: iż rozkazywanie cięższe jest, niźli uleganie. I nie przeto tylko, iż rozkazujący bierze na się brzemię wszystkich posłusznych, i że go to brzemię łatwo zmiażdżyć może: —
Próbą i ważeniem się zuchwałym wydawałoć mi się zawsze rozkazywanie; ilekroć kto żywy rozkazywał, zawszeć swe istnienie ważył on zuchwale.
I wówczas nawet, gdy samemu sobie rozkazywał: i wtedy jeszcze odpokutować musiał swe rozkazywanie. Własnego prawa stać się musi sędzią, mścicielem i ofiarą.
Jakże się to dzieje! – pytałem się nieraz. Któż to zdoła nakłonić wszystko, co żyje, aby ulegało, rozkazywało i, rozkazując nawet, posłuszeństwo świadczyło?
Baczcież mi na to słowo moje, wy najmędrsi! Zgłębcież poważnie, zalim ja życiu w serce nie wpełznął, w najskrytsze tego serca kryjówki!
Gdziem żywe istoty znalazł, tamem też znajdował wolę mocy; i nawet w woli służebnych znajdowałem wolę panowania.
Aby silniejszemu słabsze służyło, ku temu podmawia własna wola słabszego, która jeszcze wątlejszego panem w zamian być pragnie: bez tej jedynie rozkoszy obejść się ono nie może.
I jako się małe większemu oddaje, w zamian za rozkosz przewagi nad najmniejszym: tak też oddaje się i największe, poświęcając k’woli114 mocy – życie własne.
I tym jest poświęcanie się największego, iż ono jest zuchwałym pokuszeniem i niebezpieczeństwem, grą w kości o cenę śmierci.
I gdzie jest ofiarność, usłużność i wejrzenia miłosne: i tam też wola panowania. Na krętych ścieżkach wkrada się tu słabszy w warownię i serce potężniejszego i wykrada – przemoc.
I z tej tajemnicy zwierzyło mi się życie samo: „Patrz, jam jest tym, co się zawsze samo pokonywać musi.
Aliści zwiecie wy to wolą tworzenia, popędem ku celowi, ku czemuś wyższemu, odległemu, wielorakiemu: wszakże wszystko to jednym jest tylko i jedną tajemnicą.
Raczej zaniknę, niźli się tego jednego wyrzeknę; i zaprawdę, gdzie bywa zanik i liści opadanie, spojrzyj! tam oto życie w ofierze się daje – w zamian za moc!
Iż walką być muszę i stawaniem się i celem, i wielu celów sprzecznością: – och, kto wolę moją odgadnie, odgadnie zarazem, jak krętymi drogi chadzać ja muszę!
Cokolwiek stwarzam i jakkolwiek to umiłuję, – wnet przeciwnikiem stawać się muszę tworowi memu i miłości mej: tak chce ma wola.
I nawet ty, poznający, jesteś tylko ścieżką i miedzą115 mojej woli: zaprawdę, ma wola potęgi chadza na nogach twej woli prawdy!
Aliści prawdy nie utrafił, kto za nią strzelił słowami »wola istnienia« takiej woli – nie masz!
Jakowoż: czego nie ma, to chcieć nie może; zaś co w istnieniu już jest, jakżeby to mogło do tego istnienia chęcią się jeszcze wyrywać!
Tam tylko gdzie życie, tam jest i wola: wszakże nie wola życia, lecz – tak oto uczę ciebie – wola mocy!
Niejedno ceni sobie żyjący wyżej ponad własne życie; lecz nawet i z tejże oceny przemawia – wola mocy!” —
Tak oto pouczało mnie niegdyś życie: a z tego pouczania wyłuszczę ja wam, najmędrsi, jeszcze i zagadkę serc waszych.
Zaprawdę, powiadam ja wam: zło i dobro, które by nieprzemijające być miały – tego nie masz! Ze zła i dobra wyrastać muszą ich pokonania.
Waszymi wartości i słowy116 o złym i dobrym czynicie przemoc, wy twórcy wartości: i tym jest wasza ukryta miłość i dusz waszych blaski, drżenia i rozlewność.
Lecz silniejsza jeszcze przemoc wyrasta z wartości waszych i nowe przezwyciężenie: na niej kruszy się jaje i skorupa.
A kto twórcą być musi w złym i dobrym: zaprawdę, burzycielem być on wprzódy musi i winien kruszyć wartości.
I tak oto nieodłączne jest najwyższe zło od najwyższej dobroci: ta jednak jest twórcza. —
Mówmy wszakże o tym, wy najmędrsi, aczkolwiek i to jest zgubne. Milczenie jest gorsze; wszystkie przemilczane prawdy stają się jadowite.
I niechże się wszystko pokruszy, co w prawdach naszych – pokruszyć się może! Niejeden dom zbudować nam jeszcze należy! —
Tako rzecze Zaratustra.
O ludziach wzniosłych
Ciche jest dno mego morza: któż by odgadł, że kryją się na nim kapryśne potwory!
Nieporuszona jest ma głębia: jednakże lśni się ona od pływających zagadek i uśmiechów.
Wzniosłego widziałem dziś, uroczystego, – pokutnika ducha: o, jakże śmiała się ma dusza z jego brzydoty!
O piersi wzdętej jako ów, co oddech w sobie zaparł: tak oto stał tutaj wzniosły i milczący:
Obwieszony szpetnymi prawdy117, tym łupem łowów swoich, w potargane szaty zasobny; wiele też i cierni na nim widziałem, – wszakże róży jeszcze nie dostrzegłem.
Nie nauczył się on jeszcze śmiechu i piękna jeszcze nie pojął. Ponury powrócił ten łowca z lasu poznania.
Powrócił on z walki z dzikimi zwierzęty118, lecz z jego powagi wyziera jeszcze dzikie zwierzę, – nieprzezwyciężone!
Oto stoi on tu jako tygrys, gotów do skoku; nie znoszę ja jednak tych napiętych dusz, nie do gustu są mi ci wszyscy powściągliwi!
Powiadacie mi, przyjaciele, że o gusty i smaki spierać się nie podobna? Ależ wszelkie życie jest waśnią o gusty i smaki!
Smak: to jest waga zarazem i ciężarki i ważący; a biada żyjącemu, który by żyć zechciał bez waśni o wagę, ciężarki i ważących!
Bodaj żeby się on znużył swą wzniosłością, ów wzniosły: wówczas dopiero jego piękno świtać pocznie, – wtedy ja go skosztuję i zasmakuję w nim.
I wówczas dopiero, kiedy się od siebie odwróci, przeskoczy on swój cień własny – i zaprawdę! we własne skoczy on słońce. Zbyt długo w cieniu siedział, wyblakły lica pokutnikowi ducha; nieomal że się nie zagłodził na oczekiwaniach swoich.
Wzgarda kryje się jeszcze w jego oku, a wstręt okala usta jego. Spoczywa wprawdzie teraz, lecz jego spokój nie ułożył się jeszcze w słońcu.
Jako byk czynić powinien; a szczęście jego ziemią pachnieć powinno, nie zaś wzgardą ziemi.
Jako białego byka widzieć bym go pragnął, gdy parskając i rycząc lemiesz119 wiedzie: a ryk jego powinien wszystko, co ziemskie, sławić!
Ciemne jest jeszcze jego oblicze, cień dłoni błąka się po nim. Ocienionym jest jeszcze zmysł oka jego.
Czyn jego jest jeszcze cieniem na nim samym: dłoń przyciemnia działacza. Jeszcze czynu swego on nie przezwyciężył.
Lubię ja wprawdzie jego kark byka: chcę jednak i oczy anioła w nim ujrzeć.
I swej woli bohaterstwa oduczyć się jeszcze musi: wzniesionym być mi powinien, a nie wzniosłym120: – bezwolnego winien eter unosić!
Poskramiał potwory, rozwiązywał zagadki: lecz wyzwolić winien on jeszcze nawet i swoje potwory oraz zagadki, niebiańskimi dziećmi uczynić je winien.
Jeszcze się jego poznanie śmiać nie nauczyło i niezawistnym być; jeszcze się jego rwąca namiętność nie ukoiła w pięknie.
Zaprawdę, nie w sytości winno zamilknąć i zatonąć jego pożądanie, lecz w pięknie! Wdzięk jest właściwy wspaniałomyślności wielkodusznego.
Ramię założywszy ponad głowę tak oto spoczywać powinien bohater, tako winien przemagać i spoczynek nawet.
Lecz właśnie dla bohatera piękno jest rzeczą najtrudniejszą. Niedościgłe jest piękno dla wszelkiej gwałtownej woli.
Nieco mniej, nieco więcej: to właśnie stanowi to wiele, jest niemal wszystkim.
O zwiotczałych mięśniach stać i o wyprzęgniętej woli: to jest dla was wszystkich rzecz najcięższa, wy wzniośli!
Gdy się moc łaskawą staje i znijść121 raczy ku widoczności: pięknym mianuję znijście takie.
Od nikogo tak piękna nie pragnę, jak od ciebie, ty potężny: dobroć twa winna być twym ostatnim pokonaniem samego siebie.
Sądzę, iż jesteś zdolny do wszelkiego złego: przeto właśnie chcę dobra od ciebie!
Śmiałem się nieraz z tej słabizny, co się za dobrą uważa, ponieważ ma wątłe łapy.
Cnotę kolumny naśladować winieneś: w miarę jak wzwyż sięga, staje się ona piękniejsza i coraz to bardziej smukła, a wnętrznie coraz to twardsza i wytrzymalsza.
Pięknym stać mi się jeszcze winieneś, ty wzniosły, a pięknu własnemu zwierciadło w pogotowiu trzymać.
Wówczas dusza twoja boskimi zapłonie pożądaniami; a uwielbienie będzie nawet i w twej próżności!
Gdyż to jest tajemnicą duszy: wprzódy bohater opuścić ją musi, zanim nawiedzi ją w marzeniu – nadbohater. —
Tako rzecze Zaratustra.
Z krainy oświaty
Za daleko wybiegłem w przyszłość: dreszcz zgrozy mnie przejął.
Bo kiedym się obejrzał, oto czas tylko był jedynym moim współcześnikiem!
Pierzchnąłem czym prędzej wstecz, w czasy ojczyste i z coraz to większym pośpiechem: takem do was trafił, współcześni moi, w krainę oświaty.
Po raz pierwszy przyniosłem ze sobą oczy gwoli122 wam i szczere pożądanie: zaprawdę, z tęsknotą w sercu przybyłem między was.
Lecz cóż się ze mną stało? Choć trwogę czuję, śmiać się muszę! Przenigdy oczy moje nie widziały takiej pstrokacizny!
Śmiałem się, wciąż się śmiałem, choć nogi mi jeszcze drżały, choć serce się zżymało123. „Ależ to jest ojczyzna garnków z farbami”, – rzekłem do siebie.
Pięćdziesięcioma kleksami pomazani na twarzy i członkach: takich ujrzałem was ze szczerym zdumieniem, współcześni moi!
I pięćdziesiąt luster wokół was, co te pstre plamy powtarzają bez końca i schlebiają wam nimi!
Dalibóg, lepszych byście masek nie mogli znaleźć, moi współcześni, nad własne wasze twarze. I któż by mógł was – poznać!
Zapisani od góry do dołu znakami przeszłości, zaś te znaki zasmarowane nowymi znakami: takeście się znakomicie ukryli przed wszystkimi, co znaki tłumaczyć umieją!
I choćby się było badaczem nerek: któż by uwierzył, że wy nerki posiadacie! Z farb was upieczono i ze sklejonych świstków.
Wszystkie czasy i ludy wyzierają pstro spoza waszych zasłon; wszystkie obyczaje i wiary wołają natrętnie z gestów waszych.
A gdyby kto z was wyzbył się swych zasłon, zawojów, barw swych i gestów swoich, – pozostałoby właśnie dość, aby straszyć ptaki tą pozostałością.
Zaprawdę, sam jestem tym wystraszonym ptakiem, co niegdyś nago was ujrzał i bez farby; i uciekałem w popłochu, gdy ten kościotrup miłośnie mnie przyzywał.
Wolałbym raczej być wyrobnikiem w jakimś dawnym piekle u cieniów. – Pełniejsi, jędrniejsi od was byli z pewnością nawet ci podziemnicy!
To, tak, to jest goryczą trzewi moich, że – nagich czy odzianych – znieść was nie mogę, współcześni moi!
Cała tajemnicza groza przyszłości, i to wszystko, co kiedykolwiek trwożyło ptaki zabłąkane w polotach, jest stokroć pewniejsze, przytulne niemal, w porównaniu z tą waszą „rzeczywistością”!
Bo oto gdy mówicie: „Jesteśmy rzeczywiści, na wskroś prawdziwi, bez wiary i bez przesądów”: wydymacie chełpliwie piersi – ach, piersi nawet nie mając!
Jakże byście wy mogli wierzyć, wy pstrokacizną wszelaką zbryzgani! – wy, co jesteście malowanymi obrazami wszystkiego, w co kiedykolwiek wierzono!
Jesteście żywym zaprzeczeniem samej wiary i torturowym kołem dla wszelkich myśli. Niewiarogodni! tako zwę was, wy rzeczywiści!
Wszystkie czasy swarzą się kłótliwie w waszych duchach; a wszystkich czasów sny i gawędy były stokroć prawdziwsze od waszych rzeczywistości!
Bezpłodni jesteście: dlatego wiary wam brak. Kto tworzyć musiał, ten miewał zawsze swe sny prawdziwe i znaki gwiezdne na swoim niebie: on wierzył w wiarę! —
Jesteście na pół otwartymi wrotami, u których czuwają grabarze. Jedyna wasza rzeczywistość: „Wszystko wokół jest godne, aby zniszczało”.
O, gdy tak na was patrzę, wy, jałowi, na tę nędzę żeber waszych! A niejeden z was wejrzał zapewne nieraz już na tę nędzę swoją.
I rzekł do siebie: „zapewne jakiś bóg zabrał mi coś tajemnie podczas snu mego. Zaprawdę, dość, aby sobie z tego ulepić samiczkę!
Przedziwne jest ubóstwo żeber moich!” – tak mawiał zapewne niejeden ze współczesnych.
O, pośmiewiskiem jesteście mi, współcześni moi! I osobliwie, gdy samym sobie się dziwujecie!
I biada mi, gdybym śmiać się nie umiał z waszych zdumień nad sobą, gdybym wszelki wstręt z czar waszych wypijać musiał!
Lecz oto lżej was brać muszę, bo mam rzecz ciężką do dźwigania. Krzywdy mi nie uczynią żuki i robactwo skrzydlate, gdy na mym węzełku osiądą!
Zaprawdę, nie zaciążą mi one w pochodzie moim! I nie przez was, współcześni moi, ogarnie mnie zmęczenie wielkie. —
O, dokądże dążyć mi jeszcze, dokąd się wspinać z tęsknotą swoją? Z gór wszystkich, ze szczytów wszelkich, spozieram na ziemie ojczyste i macierzyste.
Ale ojczyzny nie znalazłem nigdzie. Przechodniem jestem w każdym mieście, tułaczem pod każdą bramą.
Obcy mi są i godni pośmiewiska współcześni, do których niedawno jeszcze rwało się serce! I oto wygnany jestem z ziem ojczystych i macierzystych.
I kocham jeszcze tylko ziemię dzieci swoich, tę nieodkrytą, na wielkich rozłogach mórz dalekich. Tej ziemi, tej krainy nakażę żaglom moim szukać i szukać bez końca.
Na dzieciach moich chcę naprawić to, żem jest dzieckiem ojców mych: na wszelkiej przyszłości – taką teraźniejszość! —
Tako rzecze Zaratustra.