Kitabı oku: «Tako rzecze Zaratustra», sayfa 9

Yazı tipi:

O niepokalanym poznaniu

Wczoraj gdy księżyc wschodził, mniemałem, że chyba słońce porodzi: tak szeroko i brzemiennie zaległ on na widnokręgu.

Lecz kłamcą był on wraz ze swoją brzemiennością; zaś ja raczej w owego chłopa na księżycu gotów jestem uwierzyć, niźli w kobietę.

Oczywiście, niewiele z męża jest w tym płochliwym łazędze nocnym. Zaprawdę, ze złym sumieniem snuje on się po dachach.

Jako że lubieżny i zazdrosny jest ów mnich w księżycu, on tuży za ziemią i za wszystkimi uciechami kochanków.

Nie! znieść ja nie mogę tego koczura na dachach! Wstręt budzą we mnie ci wszyscy, co wokół odchylonych okiennic szwendają się po nocach!

Pobożnie i milcząco sunie oto księżyc po gwiezdnym dywanie: – nie cierpię ja jednak wszelkich cicho stąpających męskich nóg, przy których ostroga nie szczęka.

Krok rzetelnego głosi się, kot wszakże pomyka ponad ziemią. Patrz, kocim pomykaniem zbliża się oto księżyc, zbliża się nierzetelnie. —

Tę przypowieść daję wam, tkliwe obłudniki „czystego poznania”! Was to zwę – lubieżnikami!

I wy kochacie ziemię oraz wszystko, co ziemskie: przejrzałem ja was przecie! – lecz wstyd jest w tej waszej miłości i złe jest jej sumienie, – jesteście mi jako księżyc!

Ku wzgardzie rzeczy ziemskich podmówiono ducha waszego, lecz nie trzewia wasze: one jednak potężniejszymi w was są!

I oto sroma124 się duch wasz, iż trzewiom powolny być musi, i ze wstydu bocznymi skrada się ścieżki i kłamliwymi drogi.

„To by było dla mnie najszczytniejsze, – mawia do siebie zakłamany duch, – móc spoglądać na życie bez pożądania, a nie jako pies z wywieszonym językiem:

Szczęśliwym się czuć w przypatrywaniu, z obumarłą spozierać wolą, bez chwytu i żądzy samolubstwa – zimny, spopielony na całym ciele, lecz z pijanymi księżycowymi oczy125!

To by było dla mnie najmilsze, – zwodzi siebie zwiedziony, – ukochać ziemię, jako księżyc ją kocha, i tylko oczyma dotykać jej piękna.

I to niech mi będzie rzeczy wszelkich niepokalanym poznaniem, iż niczego od nich nie pożądam, oprócz możności spoczywania przed nimi jako zwierciadło o stu źrenicach”. —

O, wy tkliwe obłudniki, wy lubieżni! Brak wam niewinności pożądania: oto dlaczego spotwarzacie pożądanie!

Zaprawdę, nie jako tworzący, płodzący, stawający się ochotnie, ukochaliście mi ziemię!

Gdzież jest niewinność? Tam, gdzie jest wola płodzenia. Kto ponad siebie tworzyć pragnie, ten ma mi wolę najczystszą.

Gdzież jest piękno? Tam, gdzie całą wolą chcieć muszę, gdzie kochać i zginąć pragnę, aby obraz nie tylko obrazem pozostał.

Kochać i zginąć: od wieków idzie to w parze. Wola miłości: znaczy to być powolnym i śmierci wezwaniu. Wam to mówię, tchórze!

Lecz to wasze niemęskie zezowanie ma się zwać „rozpamiętywaniem”! A co się tchórzliwymi oczyma omacać pozwala, ochrzczonym ma być jako „piękno”! O, wy, brudziciele imion szlachetnych!

Lecz to niechaj klątwą waszą będzie, wy niepokalani, czystego poznania hołdownicy, iż nigdy rodzić nie będziecie: chociażbyście nie wiem jak szeroko i brzemiennie zalegli na widnokręgu!

Zaprawdę, pełne są usta wasze słów szlachetnych, a my wierzyć mamy, iż wam, łgarze, serce tako wezbrało?

Lecz słowa moje, to słowa liche, wzgardzone, ułomne: chętnie podejmuję, co z ust waszych pod stoły padło.

Aliści zdołam ja nimi jeszcze – wam, obłudnicy, prawdę w oczy rzec! O tak, te ości moje, małżowiny i liście kolczaste – jeszcze one wam, obłudnicy, – nosy połechczą!

Złe powietrze jest zawsze wokół was i wokół uczt waszych: wasze myśli lubieżne, wasze kłamstwa i skrytości obciążają powietrze!

Odważcież się wreszcie samym sobie zaufać, – sobie i trzewiom własnym! Kto sobie nie ufa, kłamie zawsze.

Boga maskę zawieszacie przed własnym obliczem, wy „czyści”: w larwę126 boga wpełzła wasza ohydna pierściennica.

Zaprawdę, łudzicie wy się, wy „rozpamiętujący”! I Zaratustra był niegdyś błaznem boskich wylin127 waszych; nie odgadł przecie wężowych pierścieni, którymi one wypchane były.

Zdawało mi się, że tu Boga jakiegoś dusza gra, w tej grze waszej, wy mistrze „czystego poznania!” I mniemałem, że nie masz sztuki lepszej ponad te wasze sztuki!

Plugastwo wężowe i woń nieznośna utaiły przede mną dale: oraz i to, że tu gdzieś jaszczurcza chytrość przemykała się lubieżnie.

Lecz zbliżyłem ja się ku wam: i oto dzień mi nastał, – nastaje on wreszcie i dla was, – przyszło wreszcie na koniec księżycowym miłostkom!

Spojrzyjcież bo tylko! Przydybany i blady stoi oto księżyc – wobec jutrzni!

Gdyż oto nadchodzi już, płomienna! – nadchodzi jej miłość ku ziemi! Niewinnością i twórczym pożądaniem jest wszelka miłość słoneczna!

Patrzcież, jak niecierpliwa wschodzi ona ponad morzem! Nie czujecież jej pragnienia i gorącego oddechu jej miłości?

Morze chce ona wyssać i głębię jego ku swojej wyżynie wypić: i oto morza pożądanie podnosi się ku niej tysiącznymi piersi128.

Całowane chce być ono i pite przez słoneczne pragnienie; powietrzem stać się chce i wyżyną, ścieżką światła być pragnie i samo światłem się stać!

Zaprawdę, jako słońce kocham ja życie i wszystkie morza głębokie.

Zaś dla mnie poznaniem jest to: wszelka głębia dźwignięta ma być – ku mojej wyżynie! —

Tako rzecze Zaratustra.

O uczonych

Gdym we śnie spoczywał, pożerała owca wieniec bluszczowy mego ciała, – pasła się i mówiła przy tym: „Zaratustra nie jest już uczonym”.

Co rzekłszy, odeszła precz, nadęta i dumy pełna. Opowiedziało mi to dziecko.

Chętnie spoczywam tutaj, gdzie dzieci igrają, pod rozwalonym murem pośród pokrzyw i maków kraśnych129.

Uczonym jestem jeszcze dla dzieci, dla pokrzyw i dla maków kraśnych. Niewinne są one nawet w złośliwości swej.

Lecz dla owiec jestem już niczym: dola ma tak chciała, – błogosławiona niech będzie ma dola!

Gdyż prawdą jest to: wyprowadziłem się z domu uczonych i drzwi za sobą zatrzasnąłem w dodatku.

Zbyt długo siedziała ma dusza o głodzie przy ich stole; nie jestem ja, jak oni, ułożony do poznania, niby do łuskania orzechów.

Swobodę kocham i świeże tchnienie ziemi i raczej na skórach wołowych spoczywać zechcę, niźli na ich godnościach i dostojeństwach.

Jam jest zbyt gorący, własnymi myślami spalony: nieraz mi oddech one zapierają. Wówczas na wolne powietrze uciekać muszę, z dala od wszystkich zakurzonych pokoi.

Oni jednak siedzą chłodni w chłodnym cieniu: zawsze pragną być tylko widzami i wystrzegają się, aby tam nie siąść, gdzie słońce stopnie przypala.

Jako ci, co na ulicach wystawając130, gapią się na przechodniów, tako wyczekują i oni, gapiąc się na te myśli, które inni pomyśleli.

Gdy się ich dłońmi chwyci, pylą jako wory mączne, pylą niewolnie131: lecz któż odgadnie, że ten pył z ziaren pochodzi i z żółtego przepychu letnich pól?

Gdy się za mędrców podają, wówczas mrozi mnie od ich drobnych powiedzeń i prawd; i taka woń czepia się nieraz ich prawd, jak gdyby one z bagna pochodziły: zaprawdę, słyszałem również i żabę, co z nich rechocze!

Zręczni są i mają mądre palce: czymże jest moja prostota w ujęciu wobec ich złożonych chwytów. Na wszelkim nizaniu, supłaniu i snowaniu rozumieją się ich palce: i tak oto zgotowują pończochy ducha!

Dobre to zegary: należy je tylko umiejętnie nakręcać! Wówczas bez omyłki wskażą godzinę, czyniąc przy tym skromny zresztą hałas.

Pracują, jako młyny stępakowe, należy im tylko płodnych ziaren dorzucać! – sami już umieją rozemleć na drobne owe ziarna i biały kurz z nich uczynić.

Dobrze baczą sobie wzajem na palce i nie dowierzają sobie nadto. Wynalazcy w małych podstępach czyhają na tych, których wiedza na chromych nogach stąpa, – czyhają jako pająki.

Widziałem, z jak wielką przezornością przyrządzali zawsze trucizny, nakładając przy tym na swe palce szklane rękawice.

I w fałszywe kości grać także potrafią; widziałem ich tak gorliwie oddanych grze, iż pocili się aż przy tym.

Obcymi jesteśmy dla siebie: zaś ich cnoty obrażają mój smak bardziej jeszcze, niźli ich fałsze i kości fałszywe.

A gdym u nich mieszkał, mieszkałem ponad nimi. To ich rozgoryczyło ku mnie.

Słyszeć o tym nie chcą, że ktoś ponad ich głowami kroczy; ułożyli przeto drwa, mierzwę i śmieć wszelaki między mną i głowami swymi.

I tak oto zagłuszyli oddźwięk kroków moich: najgorzej słuchano mnie dotychczas pośród najbardziej uczonych.

Wszystkie ludzkie słabostki i niedomagania ułożyli między mną i sobą: – „fałszywą posadzką” zwą to w domach swoich.

Lecz mimo to kroczę oto wraz z myślami mymi ponad ich głowami; i gdybym nawet po własnych błędach kroczył, znajdowałbym się wciąż jeszcze ponad nimi i ponad ich głowami.

Gdyż ludzie jednakowymi nie są: tak mówi sprawiedliwość. I czego ja chcę, tego im chcieć nie wolno.

Tako rzecze Zaratustra.

O poetach

– Od czasu gdym ciało lepiej poznał, – mówił Zaratustra do jednego z uczni132 swoich, – jest mi duch już tylko niejako duchem; zaś wszystko „nieznikome” – przenośnią jest tylko.

– Słyszałem już raz o tym – odparł uczeń; – lecz wówczas dodałeś: „poeci jednak kłamią za wiele”! Dlaczego rzekłeś wówczas, iż za wiele kłamią poeci?

– Dlaczego? – odparł Zaratustra. – Pytasz dlaczego? Nie należę do tych, których wolno nagabywać o ich „dlaczego”.

Czyż me doświadczenia życiowe datują się od wczoraj? Dawno już temu, gdy przeżywałem powody mych zapatrywań.

Czyżbym nie musiał się stać beczką pamięci, abym swe powody miał zawsze przy sobie?

Już mi tego nieomal za wiele, że wszystkie swe zapatrywania zachowywać muszę; wymyka mi się przy tym niejeden ptak.

Przytrafia mi się też, że znajduję w mym gołębniku i przylotne, obce mi zwierzę, co drży, gdy nań dłoń położę.

Lecz cóż takiego rzekł ci Zaratustra? Że poeci kłamią za wiele? – Lecz i Zaratustra jest poetą. Wierzyszże wobec tego, że on tu prawdę mówił? Czemu w to wierzysz?

Uczeń odparł: „wierzę w Zaratustrę”. Zaratustra jednak kiwał głową i uśmiechał się.

– Wiara nie zbawia – odparł – zwłaszcza wiara we mnie.

Przypuśćmy jednak, że ktoś z całą powagą twierdzi, że poeci kłamią zbyt wiele: ten człowiek ma rację, – my kłamiemy zbyt wiele.

Umiemy zbyt mało i licha jest nasza ochoczość do nauki: przeto kłamać musimy.

I któryż z nas poetów nie fałszował swego wina? Niejedna trująca mieszanina zdziałana była w naszych piwnicach, stała się tam niejedna rzecz nie do opisania.

A ponieważ mało wiemy, upodobaliśmy sobie ubogich w duchu, osobliwie zaś młode niewiasty.

I nawet tych rzeczy jesteśmy pożądliwi, o których stare babiny wieczorami gawędzą. A zwiemy to w sobie wieczną kobiecością.

Jak gdyby było jakieś tajemnicze dojście do wiedzy, które zasypuje się przed każdym, kto się czegokolwiek nauczył: tak mocno wierzymy w lud i w jego „mądrość”.

Wszakże w to wierzą wszyscy poeci: że kto na samotnym skłonie w trawie legnie i uszu nastawi, dowie się czegoś o rzeczach, które są między niebem a ziemią.

A gdy ich tkliwe nawiedzają wzruszenia, wierzą wówczas poeci, że sama natura jest w nich zakochana:

I że oto przyłasza się do ich uszu, aby w nie szeptać skrytości tajemnicze i miłosne pochlebstwa: z tego tak się pysznią i chełpią przed wszystkimi śmiertelnikami!

Och, tyle jest rzeczy między niebem i ziemią, o których tylko poetom coś niecoś śnić się raczyło!

A zwłaszcza ponad niebem: gdyż wszyscy bogowie są poetów przenośnią, poetów podejściem!

Zaprawdę, wiecznie nas coś pociąga, – w krainę chmur mianowicie: na nich też królować każemy jaskrawym bałwanom swoim, zwąc ich bogami i nadludźmi: —

Wszakże są dosyć lekcy na takie właśnie trony! – ci wszyscy bogowie i nadludzie!

Och, jakżem ja znużony tym wszystkim nieosiągalnym, co koniecznie ma się stać zjawiskiem! Och, jakżem znużony poetami! —

Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, żachnął się nań uczeń, wszakże się nie odzywał. Milczał też i Zaratustra; zaś oczy jego obróciły się ku wnętrzu, jak gdyby w odległe patrzały dale. Wreszcie westchnął i zaczerpnął oddechu.

Jam jest z dzisiaj i niegdyś, – rzekł wreszcie, – lecz jest we mnie coś, co jest z jutra, pojutrza i kiedyś.

Umęczyli mnie poeci, starzy i nowi: powierzchnie to są tylko i płytkie morza.

Nie myśleli dostatecznie w głąb: przeto ich uczucie nie spadło aż do dna rzeczy.

Nieco rozpusty i nieco znudzenia: to było dotychczas ich najlepszym zastanowieniem.

Upiorne tchnienia i widm upiorne pomykania: – tym są dla mnie ich harfowe pobrzęki; cóż oni wiedzieli dotychczas o wnętrznym żarze tonów! —

I nie dość mi są schludni: mącą swe wody, aby się głębszymi wydały.

A chętnie podają się przy tym jako pojednawcy: lecz dla mnie są to zawsze wypośrodkowywacze, zgatawiacze przedziwnych mieszanin, jako tako zbywający i nierzetelni! —

Och, zanurzałem i ja swe sieci w ich morze w nadziei dobrego połowu; lecz za każdym razem wyciągałem z toni głowę starego boga.

Tak oto zgłodniałemu dawało morze kamień. I oni sami bodaj że z morza pochodzą.

Oczywiście i perły znajdują się w nich: tym bardziej podobnymi są do twardych małży. I zamiast duszy znajdowałem w nich często słony śluz.

Od morza nauczyli się przy tym jego próżności: bo czyż morze nie jest pawiem pawi?

Przed najszpetniejszym ze wszystkich bawołów roztacza ono swój ogon, nie nużąc się nigdy swym koronkowym wachlarzem z jedwabiu i srebra.

Tępo spogląda na to bawół, czując się w swej duszy bliski piachów, jeszcze bliższy gąszczy, a najbliższy bagna.

Bo czymże jest dlań morze, i czym są pawie ozdóbki! Tę przypowieść daję poetom.

Zaprawdę, ich duch jest pawiem pawi i morzem próżności!

Widzów pragnie duch poety: chociażby to były nawet woły! —

Lecz umęczon jestem duchem tym: i przeczuwam, że on sam sobą się umęczy.

Przeistoczonych widziałem już poetów i zwracających wzrok przeciw samym sobie.

Pokutników ducha widziałem nadchodzących: z poetów oni wyrośli. —

Tako rzecze Zaratustra.

O wielkich zdarzeniach

Leży wyspa na morzu – niedaleko wysp szczęśliwości Zaratustry – na której góra ognista dymi ustawicznie; opowiada o niej lud, osobliwie stare spośród ludu babiny, że jest to zwał skalny położony u wrót podziemia: zaś wskroś przez górę prowadzi w głąb wąska ścieżyna aż do wrót podziemnego świata.

Czasu, gdy Zaratustra bawił na wyspach szczęśliwości, przyjezdny okręt zarzucił kotwicę u wyspy z górą ognistą; a załoga jego przybiła do lądu na łowy królików. W południowej porze, gdy kapitan z ludźmi swymi powrócili już na pokład, ujrzano nagle w powietrzu postać człowieka i usłyszano zarazem głos wyraźny: „czas już! czas najwyższy!” Gdy postać owa zbliżyła się do okrętu, – a niosła się ona chyżo, sunąc jako cień w stronę góry ognistej, – poznano ku wielkiemu przerażeniu, że to Zaratustra; gdyż widzieli go już oni wszyscy, wyjąwszy kapitana, i polubili go nawet, jako lud zwykł kochać: uczuciem, w którym miłość z obawą w parze idą.

„Patrzcież mi! wołał stary sternik, – oto Zaratustra pomyka do piekła!” —

O tymże czasie obiegała na wyspach szczęśliwości pogłoska, że Zaratustra zniknął; a gdy pytano jego przyjaciół, odpowiadali, że poszedł nocą na okręt, nie mówiąc, dokąd odjechać zamierza.

Tak oto zrodził się niepokój; po trzech dniach przyłączyła się do tego niepokoju opowieść marynarzy, – że wreszcie lud cały rozpowiadać jął, że diabeł porwał Zaratustrę. Uczniowie jego śmiali się z tej gadaniny; jeden z nich rzekł nawet: „uwierzyłbym raczej, że to Zaratustra porwał sobie diabła”. Jednak w głębi duszy byli wszyscy uczniowie pełni troski i tęsknoty: toteż wielka była ich radość, gdy piątego dnia zjawił się nagle Zaratustra pośród nich.

I oto jest opowieść o rozmowie Zaratustry z psem ognistym:

Ziemia – mówił on – ma skórę; na skórze tej są choroby. Jedna z tych chorób zwie się, na przykład „człowiek”.

Inna znowuż spośród tych chorób zwie się „pies ognisty”: o nim nakłamali ludzie zbyt wiele i nad miarę obełgiwać133 się pozwalali.

Aby tę tajemnicę zgłębić, przeprawiłem się przez morze: ujrzałem prawdę nagą, zaprawdę! bosą aż po szyję.

Co znaczą gawędy o psie ognistym, wiem teraz, wiem również, co mniemać o tych wyrzutkowych i przewrotowych diabłach, których obawiają się nie tylko stare babiny.

„Bywaj, psie ognisty, wołałem, wyłaź ze swej głębi! wyznaj, jak głęboka jest twa głębia! Z jakich to czeluści ziejesz ku górze?

Obficie poisz się u morza: świadczy o tym twa przesolona wymowa! Zaprawdę, jak na psa z głębin, czerpiesz karm134 nadto z powierzchni!

Mam cię co najwyżej za brzuchomówcę ziemi: ilekroć przewrotowych i wyrzutkowych diabłów słyszeć mi się zdarzało, bywali mi zawsze jednacy: słoni, kłamliwi i płytcy.

Potraficie ryczeć i popiołem przyciemniać! Jesteście najlepszymi pyskaczami i posiedliście aż nadto sztukę warzenia błota aż do rozgaru.

Gdzie wy jesteście, tam błoto musi być w pobliżu i wiele plechowego, jaskiniowego, zdławionego, co się na swobodę rwie.

„Wolność” ryczycie najchętniej: lecz ja wyzbyłem się wiary w „wielkie wydarzenia”, ilekroć wiele ryku i dymu wokół nich się wszczyna.

I wierzaj mi, luby wrzasku piekielny! Największe wydarzenia – to nie nasze najgłośniejsze, lecz nasze najcichsze godziny.

Nie wokół wynalazców nowej wrzawy: wokół twórców nowych wartości obraca się świat ten; obraca się niesłyszalnie.

I wyznajcież mi! Niewiele stawać się zwykło w końcu, gdy wrzawa i dym rozwiały się wreszcie. I cóż z tego, że jedno miasto mumią się stało, że jeden posąg w błocie legł!

I to słowo jeszcze powiadam posągoburcom. Największe to szaleństwo sól w morze sypać i posągi w błoto zwalać.

W błocie wzgardy waszej leżał posąg: lecz to właśnie jest jego prawem, że ze wzgardy wykwita dlań nowe życie i nowe żywe piękno!

Z boskimi swymi rysy135 powstaje on oto, tak boleśnie ponętny; i zaprawdę, dziękować on wam jeszcze będzie, żeście go wywrócili, wywrotowcy!

Tą radą służę królom, kościołom oraz wszystkiemu, co na uwiąd starości i cnoty cierpi, – pozwólcie się tylko wywrócić! Abyście znowuż do życia powrócili, a do was – cnota! —

Tak oto mówiłem przed psem ognistym: wówczas przerwał mi mrukliwie i pytał: „Kościół? Cóż to jest?”

„Kościół, odpowiedziałem, jest rodzajem państwa i to najbardziej zakłamanym. Lecz milcz, ty psie obłudny! Znasz przecie najlepiej to wszystko, co twego jest pokroju!

Państwo jest, jako ty, psem obłudnym; jako ty, głosi się ono chętnie dymem i rykiem, – aby, jako ty to czynisz, wzbudzić mniemanie, iż przemawia z brzucha rzeczy wszelkich.

Gdyż chce być ono najważniejszym zwierzęciem na ziemi; i ludzie wierzą mu”. —

Skorom to wyrzekł, pies ognisty jął się zachowywać, jak opętany z zawiści. „Co? krzyczał, najważniejszym zwierzęciem na ziemi? I wierzą mu ludzie nawet?” I tyle pary i ohydnych wygłosów dobywać się poczęło z jego gardzieli, że myślałem, iż gniewem i zawiścią udławi się wnet.

Wreszcie uciszył się i uspokoił się jego krztusiec. Skoro się wreszcie uspokoił, rzekłem do niego ze śmiechem:

„Gniewasz się, psie ognisty: słuszne są zatem me mniemania o tobie!

Abym tę słuszność zachował, posłuchaj i o innym psie ognistym, ten przemawia rzeczywiście z serca ziemi.

Złoto wyziewa tchnienie jego i deszcz złocisty: tak chce serce jego. Czymże dlań popiół, dym i namuł gorący!

Śmiech wylatuje z niego jak obłok barwisty; niechętny jest on wszelkiemu rzężeniu, pluciu oraz zżymaniu się trzewi!

Złoto wszakże i śmiech – czerpie on z serca ziemi: gdyż, abyś wiedział o tym, – serce ziemi jest ze złota”.

Gdy pies ognisty usłyszał to, nie wytrzymał już dłużej. Pełen zawstydzenia podwinął ogon, rzekł cienko i żałośnie ham, ham! i wpełznął z powrotem do swej jaskini. —

Tak opowiadał Zaratustra. Uczniowie jego zaś nieomal, że puszczali to wszystko mimo uszu: tak wielka była ich pożądliwość opowiadania mu o żeglarzach, królikach i o latającym człowieku.

– I cóż mam sądzić o tym! – rzekł Zaratustra. – Zaliż136 jestem upiorem?

Lecz był to może mój cień. Słyszeliście chyba coś nie coś o pielgrzymie i jego cieniu?

To pewna tylko: krócej muszę go trzymać, – gdyż gotów mnie on jeszcze zniesławić.

I po raz wtóry potrząsł Zaratustra głową i dziwił się.

– I cóż mam sądzić o tym!” – rzekł powtórnie. Czemu to krzyczał ów upiór: „Czas już! Czas najwyższy”?

Na cóż to – czas najwyższy?

Tako rzecze Zaratustra.

Wróżbiarz

„– i widziałem, jako wielkie zasmucenie nawiedziło ludzi. Najlepsi umęczyli się dzieły137 swymi.

Nastała nauka, wiara tuż obok śpieszyła, iż »wszystko puste, wszystko jednakie, wszystko już było!«

I ze wszystkich pagórków odzywało się echem: »wszystko puste, wszystko jednakie, wszystko już było!«

Zebraliśmy wprawdzie plon: lecz czemu owoce nasze wszystkie stały się gnilne a brunatne? Jakiż to urok padł z księżyca ostatniej nocy?

Daremna była wszystka praca, trucizną wino stało się nasze, złe spojrzenie zwarzyło pola i serca nasze na więdłą żółciznę.

Suchymi staliśmy się wszyscy; nawet gdy ogień na nas padnie, pylimy, jako popiół: – i ogień nawet umęczyliśmy sobą.

Studnie wszystkie wyschły nam, – i morze nawet się cofnęło. Wszystkie podwaliny zawaleniem grożą, a głębia nie chce pochłaniać!

»Och, gdzież jest to morze, w którym by zatonąć można«: tak rozbrzmiewa skarga nasza – ponad płytkimi bagnami.

Zaprawdę, nawet na skon nas nie stać, zbyt jesteśmy umęczeni: czuwamy przeto wciąż jeszcze i żyjemy wciąż – w konurach grobowych!” —

Tymi słowy mówił wróżbiarz do Zaratustry; a te jego proroctwa padły Zaratustrze na serce i przeistoczyły je. Chadzał smutny i zmęczony; i stał się podobny do tych, o których wróżbiarz powiadał.

Zaprawdę, rzekł do swych uczniów, niewiele brakuje, a nastanie ów długi zmrok. Och, jakże tu uratować me światło!

Aby się ono nie zdusiło w tym zasmętnieniu! Odległym wszak winno światom świecić i nocom jak najdalszym!

Tako w sercu zatroskany chadzał Zaratustra, trzy dni napoju i pokarmu nie przyjmował, spokoju nie zaznawał i utracił mowę. Wreszcie stało się, iż zapadł w sen głęboki. Uczniowie jego zasiedli wokół łoża i w długich nocnych czuwaniach wyglądali w niepokoju, zali się nie zbudzi, mówić znów nie pocznie i nie zleczy swej osmętnicy.

Lecz oto jest mowa, którą wygłosił Zaratustra, gdy się był przebudził; zaś głos jego dochodził do uczniów jakoby z wielkiej dali:

„Posłuchajcież, przyjaciele, snu, który mi się przyśnił i pomóżcież odgadnąć jego znaczenie!

Zagadką jest mi jeszcze ten sen; znaczenie jego tkwi w nim ukryte lub polatuje ponad nim na wolnych skrzydłach.

Wszelkiego życia wyrzekłem się był we śnie. Stróżem nocy i grobów stałem się, tam na samotnej opoce138, gdzie śmierci zamczysko.

Jej trumien strzegłem tam na górze: pełne były głuche sklepienia tych znaków zwycięstwa. Ze szklanych trumien spoglądało ku mnie pokonane życie.

Wdychałem zakurzonych wieczności woń: w zaduchu i w kurzu spoczywała ma dusza. I któż by tam zdołał przewietrzyć swą duszę!

Jasność północy była wokół mnie, samotność przyczaiła się tuż obok, a w samotności rechotała cisza śmiertelna, najdokuczliwsza z mych przyjaciółek.

Kluczem dźwigał, najbardziej ordzewiałe ze wszystkich kluczy; i potrafiłem najbardziej skrzypiące wrota nimi otwierać.

Jako złowieszcze krakanie przebiegał dźwięk długimi lochy139, gdym skrzydła wrót podźwignął: niechętnie darł się ten ptak, nierad dawał się on budzić.

Lecz straszniejszą jeszcze i bardziej przytłaczającą stawała się chwila, gdy echa milkły, cisza zalegała naokół i gdy sam oto pozostawałem w przyczajonym milczeniu.

I tak oto wlókł się i pełzł czas, jeśli czas był jeszcze: lecz cóżem ja o tym wiedział! Wreszcie stało się to, co mnie zbudziło.

Trzykrotny łom uderzył we wrota jako piorun; zahuczały i zawyły sklepienia we wtór trzykrotny: wówczas zbliżyłem się do wrót. Alpa! wołałem, kto niesie swój popiół na górę? Alpa! Alpa! Kto wnosi swój popiół na górę?

Obróciłem klucze, próbuję podźwignąć wrota: mozolę się. Lecz jeszczem ani na szczelinę rozewrzeć ich nie zdołał:

Gdy wicher huczący rozerwał na oścież oba skrzydła wrót: gwiżdżąc, świszcząc i mroźnym tchnieniem biczując, odrzucił mnie na czarną trumnę:

Z łoskotem, poświstem i skowytem załamała się trumna i zionęła tysiąckrotnym chichotem.

Tysiączne dziwotworów dzieci, aniołów, sów, błaznów jak dzieci wielkich motyli śmiały się, szydziły i huczały ku mnie.

Okrutnie przerażonego powaliło mnie na ziemię. Począłem krzyczeć ze zgrozy, jakem nigdy jeszcze nie krzyczał.

Lecz własny krzyk zbudził mnie: – i otom przyszedł do siebie —”.

Tako opowiedział Zaratustra swój sen i zamilkł potem: gdyż nie wiedział, jako ma sobie wykładać to widzenie senne. Lecz uczeń, którego najbardziej miłował, powstał szybko, schwycił rękę Zaratustry i rzekł:

„Twe życie, o Zaratustro, wykłada nam twój sen!

Nie jestżeś ty wichrem, co z ostrym poświstem wywala wrota w zamczysku śmierci? Nie jestżeś trumną pełną jaskrawych szyderstw i anielskich dziwotworów życia?

Zaprawdę, tysiąckrotnym śmiechem dziecięcym nawiedza Zaratustra wszystkie konury śmierci, śmiejąc się ze wszystkich stróży nocy i grobów, i z każdego, kto tam głuchymi poszczekuje kluczy.

Przerazić i obalić pragniesz swym śmiechem; bezwładny opad i przebudzenie dowiedzie twej nad nimi potęgi.

A nawet i wonczas, gdy ów długi zmrok i znużenie śmiertelne nadejdą, nie zajdziesz ty nam jeszcze na niebie naszym, życia ty orędowniku!

Nowe gwiazdy ujrzeć nam pozwoliłeś i nowe czary nocy; zaprawdę, śmiech rozpiąłeś ty ponad naszymi głowy jako sklepienie barwiste.

Odtąd śmiech dziecięcy z trumien tryskać będzie, odtąd wszystkie znużenia śmiertelne wicher zwycięski zawsze nawiedzi: tegoś ty nam jest poręką i wróżbiarzem!

Zaprawdę, o nich to właśnie śniłeś, o wrogach swoich: – i sen to był twój najcięższy!

Lecz jakoś ty się zbudził i do siebie przyszedł, tako i oni ze swego istnienia przebudzić się winni i przyjść – do ciebie!” —

Tako mówił uczeń: zaś wszyscy inni cisnęli się do Zaratustry, chwytali jego ręce, pragnąc go namówić, aby porzucił łoże, zaniechał posępnicy i powrócił do nich. Zaratustra siedział jednak wyprostowany na łożu i spoglądał nieswoim wejrzeniem. Jako ten, co z długiej obczyzny powraca, przypatrywał się swym uczniom, badał ich oblicza i nie poznawał ich. Gdy go wszakże podnieśli z łoża i postawili na nogi – patrzą! – aż tu przemieniły się nagle jego oczy; pojął wszystko, co się przytrafiło, pogładził brodę i rzekł mocnym głosem:

„Dalej więc! czas bo najwyższy zaniechać tego! Baczcież mi, drodzy, abyśmy dobrą spożyli wieczerzę, a rychło! Tako chcę czynić pokutę za niedobre sny!

Wróżbiarz zasię niech przy moim boku je i pije: i zaprawdę, wskażę ja mu jeszcze morze, w którym zatonąć można!”

Tako rzekł Zaratustra. – Po czym wszakże spojrzał na ucznia, co jako wykładacz snu wystąpił, długo mu w oblicze patrzał i kiwał przy tym głową. —

124.sromać się – wstydzić się. [przypis edytorski]
125.oczy – dziś popr. forma N. lm: oczami. [przypis edytorski]
126.larwa (daw.) – maska. [przypis edytorski]
127.wylina – wylinka; stara skóra, którą zrzucił np. wąż. [przypis edytorski]
128.piersi – dziś popr. forma N. lm: piersiami. [przypis edytorski]
129.kraśny – a. krasny: jaskrawoczerwony, kolorowy; piękny, urodziwy. [przypis edytorski]
130.wystawając – dziś popr.: wystając. [przypis edytorski]
131.niewolnie – mimowolnie. [przypis edytorski]
132.uczni – dziś raczej: uczniów. [przypis edytorski]
133.obełgiwać – okłamywać. [przypis edytorski]
134.karm – B. lp.: karmę, pokarm. [przypis edytorski]
135.rysy – dziś popr.: rysami. [przypis edytorski]
136.zaliż – czyż; zali: czy. [przypis edytorski]
137.dzieły – dziś popr.: dziełami. [przypis edytorski]
138.opoka – skała. [przypis edytorski]
139.lochy – dziś popr. N. lm: lochami. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
330 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 4,8, 9 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 3, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 3 oylamaya göre