Kitabı oku: «Tylko grajek», sayfa 13

Yazı tipi:

VI

W piękny dzień zimowy, kiedy szron zawiśnie na gałęziach drzew, a kruki fruwają nad białym śniegiem w jasnem świetle słonecznem, nic dziwnego, że może nas napaść chętka do podróży. Wszakże owa niedziela, w którą Krystyan wracał do Odensee, wcale była niepodobną do tak zachęcającego dzionka. Jakaś wilgotna mgła zaległa błonie; czarne, nagie płoty, okryte dużemi kroplami wody, wyglądały z pod brudnego śniegu, a jednak właśnie ta pora podniecała jego ochotę do wędrówki, jego zamiłowanie do romantycznych przygód. Cała strona domowa wydała się jemu czarodziejskiém kołem wilgoci i zimna, – więc aby dalej w świat, gdzie wszystko znów miało być światłem słonecznem i ciepłem!

– Tu szczęście moje, jak lato, rozwinie się tylko pomału; więc ucieknę z tego kraju i polecę na spotkanie lepszych losów!

Sen jednej nocy pod dachem domowym, gdzie go nie podniecała żadna Naomi, spokojność znów przywrócił wzburzonym prądom krwi jego. Pomyślał o swoim dobroczyńcy Piotrze Wiku, który tyle już jemu wyświadczył i przypomniał sobie, jak mu się bezecnie chce odpłacić.

– A jednak! jeślibym kiedyś powrócił jako człowiek znakomity, jakażby wówczas była radość! co za niespodzianka! Jakże tu sobie począć? – Biblia niech będzie moją wyrocznią! – Roztworzył świętą księgę i przeczytał w Ewangelii Ś. Mateusza słowa Pana Jezusa do paralityka: Wstań i bierz twoje łoże i udaj się do domu! – Tak jest! sam Pan Bóg chce, żebym tu nie pozostał! przemawia do mnie przez Swoje Pismo święte! Mam także pieniądze Naomi! cóż za ogromna summa! Jestem bogatszy, aniżelim był kiedykolwiek. Rzecz skończona! – wybiorę się do Niemiec!

Ani przez myśl nie przeszło panu Knepusowi, jakie były zamiary jego ucznia, wypytującego się o jego pobyt w Gosslar, w Brunświku, i o inne podróże jego po północnych Niemczech. Ułożył sobie pewien plan, któremu jednak brakło dwóch głównych rzeczy, to jest, nie wiedział, dokąd się najpierw ma udać i potem, zkąd uzyskać paszport, do drogi niezbędnie mu potrzebny. Co się jednak tyczyło paszportu, Naomi więcej miała przezorności, jakoż spodziewała się, że podobną bagatelę wyjedna sobie z łatwością.

Przystojny blondyn Ludwik, syn prezydenta, którego spojrzenia rzucane na Naomi mniej więcej wyrażały nutę, podług jakiej słowiki Persyi śpiewają piosneczkę do róży Szyrasu, miał się zająć wyrobieniem paszportu; toć on lewą był ręką w biórze, w którem jego ojciec był prawą, a dlaczegóż koniecznie prawa ręka miała wiedzieć o tem, co zatrudnia lewą? On tedy miał wyjednać paszport, wydany wyraźnie do różnych krajów Europy. Taka była pierwsza prośba Naomi, która nie wątpiła, że blondyn Ludwik prośbę tę wypełni. Miłość i młodość – nie sąż to śmiałe łodygi winogronne, zdolne unieść jak największe ciężary? Ale między aktami archiwum, pod zapylonemi belkami biórowemi rośnie trzecie jeszcze ziele: przezorność, o którem wcale nie myślała Naomi, które jednak blondyn Ludwik co rano i co wieczór zapijał wraz ze swoją herbatą. Więc dał jej w największym sekrecie paszport do różnych krajów Europy, dla młodego 16 letniego muzyka, nawet było w nim imię i nazwisko Krystyana; żeby go jednak uczynić nieważnym, w rysopisie opisał samą Naomi, jej ciemne, iskrzące oczy, jej delikatną wysmukłą kibić, jej krucze włosy, tak że prócz niej jednej nikt za tym paszportem nie mógł się puścić w drogę. Łatwo mógł się z tego usprawiedliwić przed nią ciągłemi o niej myślami, ale Krystyana nawet do Jütlandyi nie puściliby za tak opaczną jego rysopisowi, zdradziecką legitymacyą.

Feryj wielkanocnych chciał użyć do ucieczki, którą przedsięwziąć zamierzył pod pozorem odwiedzenia matki i ojczyma, niewidzianych już od owego pierwszego wydalenia się z domu. Dnie męki i niewoli Pańskiej miały tedy stać się dla niego dniami radości i swobody.

Czegóżby zresztą mógł nauczyć się od pana Knepusa? Do czego miałby go doprowadzić pobyt w jego domu?

Napisał do Naomi i doniósł jéj o dniu, w którym rozpocząć postanowił wędrówkę, prosząc ją zarazem jak najusilniej o spotkanie w oberży, o pół mili oddalonej od zamku hrabiowskiego; tam to po raz ostatni mieli się zobaczyć i pożegnać się. – List odesłał i teraz już postanowienie jego było niezmienne, jak Cezara nad rzeką Rubikonem. Gdyby choć był mógł zwierzyć się przed Łucyą ze swemi zamiarami, ale jej myśli nie szły tak wysoko; onaby go wyśmiała, alboby może nawet starała się przeszkodzić wykonaniu jego zamiaru.

Zbliżał się ów dzień ważny, więc związał małe zawiniątko i znowu je rozwiązywał; ciągle cóś jeszcze było potrzeba zabrać z sobą i dlatego przedmioty wcześniej zapakowane, musiały ustąpić miejsca późniejszym. Ze skrzypcami i z biblią ani raz nie mógł się rozstać.

Wszystko co Piotr Wik uczynił dla niego, stawało coraz wyraźniej przed jego uczuciem wdzięczności; łzy popłynęły mu z oczów, uchwycił papier i pióro, napisał pożegnanie i prosił przebaczenia, lecz zaledwie napisał, kiedy już znowu zdarł w kawałki. Nagle przyszła mu nowa myśl; oczy jego zaiskrzyły się, ręce złożyły – nowe postanowienie stanęło w jego duszy. Szybko napisał długi list, odczytał go i krzyknął wesoło: – Tak będzie dobrze! teraz jestem spokojny! Naomi też będzie kontenta! To mnie Pan Bóg natchnął tą myślą! – I uradowany poszedł spać, a przespał całą noc bez żadnych marzeń.

Nazajutrz rano dobrą okazyą odjechał do Nyborga.

Naomi odebrała jego list i cała była przejęta wyborną awanturą, której wyłączną była sprawczynią; więc postanowiła spotkać się z nim w oberży, aby tylko nikt o tem nie wiedział. Nietrudno jej było wydostać się z domu, bo dosyć było wybrać się na konną przejażdżkę; wszakże i to już było jej niemiło, żeby ją poznać miano w hotelu, skoroć to jej spotkanie miało mieć miejsce z tak pospolicie wyglądającym młodym chłopcem.

W prędce tedy oddała wizytę ogrodnikowi, człowiekowi szczupłemu i dość nizkiego wzrostu, który jak na swój stan nosił się zwykle bardzo strojnie.

– Mam żarcik napięty – rzekła – pożycz mi twoje ubranie świąteczne!

Zakradła się do stajni, sama sobie osiodłała konia, a w kwadrans później pod postacią ogrodnika pędził aleją topolową mały, śmiały jeździec, który grzecznie się skłonił pastuchowi, podnoszącemu się od miłej czynności podszywania podeszew pod pończochy, dla otworzenia jeźdzcowi furtki prowadzącej na gościniec.

– Opatrzcie mego konia i każcie napalić pod numerem! rzekła Naomi w oberży.

Ach! ileż razy poglądała na drogę, chcąc zobaczyć czyli jeszcze nie idzie! jak pilnie odczytywała wszystkie imiona wyryte na szybach! przeszło trzy godziny trwała ta jej samotna zabawa.

– Jeszcze i to być może, że wcale nie nadejdzie! on żadnej nie ma odwagi!

Ale bohater jednak nadszedł, choć późno i niezmiernie zmęczony i zgrzany długą drogą.

– Przecie przychodzisz! rzekła. – Zdziwił się widząc przebraną dziewczynę, lecz wnet zaczęły się wzajemne opowiadania. On jej mówił, co jego głównie zajmowało, a potem pokazał jej list, który napisał do Piotra Wika. Nie było to żadne pożegnanie, tylko uczciwe wyznanie całego planu, nie wymieniając jednakże Naomi. Wyspowiadał się w tym liście z całego swego fantastycznego widzenia świata, z niezachwianego przekonania, że szczęścia artysty poszukać musi zagranicą i co to wówczas z niego za wielki będzie człowiek. Prosił więc Piotra Wika o pozwolenie do wyjazdu, gdyż inaczej sumienie jego nie miałoby spokojności. List ten Naomi miała najprzód przeczytać, a potem chciał go odesłać, czekając nań w domu swoich rodziców odpowiedzi.

– Czy ty na seryo tak myślisz zrobić? – spytała Naomi. – Powinnam się była tego spodziewać! Z ciebie nigdy nie będzie wielki człowiek! – i wyszła z pokoju, nie chcąc już z nim mówić, zapłaciła oberżyście co się od niej należało i popędziła ku domowi o zmroku wieczornym.

Krystyan pozostał sam jeden: porzuciła go bez pożegnania; pieniądze jej zostały u niego, ale paliły go jak ogień.

Bożek snów tka zasłonę nocy z najdziwniejszych arabesków, które utworzyć zdoła wyobraźnia; łączy ona w sobie siłę Michała Anioła żeby odmalować upadające dusze na sądzie ostatecznym, wraz z pogodną pięknością Rafaela w wizerunkach Bożej Rodzicielki. Taż sama śmiałość w oddaniu ostateczności rozpaczy i nadziei, spoczywa w sercu młodzieńczem i przejścia równie tu jak tam gwałtowne; tylko że serce młodzieńcze więcej się zwykle trzyma światła. Jeżeli nawet niekiedy, w głębokiej boleści, wyobraża czarne i wilgotne sklepienia grobowe, gdzie szklniąc się saletra osiada a rosną jadowite grzyby, – jeżeli potem, dla lepszego uwydatnienia swoich cierpień, wskazuje nam na leżący na ziemi pączek róży, gnijący już przed rozwiciem, jako na obraz owego właśnie serca, – jednak wkrótce widzimy, jak korzenie jego czepiają się znowu ziemi, jak całe sklepienie zamienia się w altankę centofolii, gdzie wnet, między pączkami i gałęźmi, zaświeci ciepłe słońce wiosenne i gdzie zajrzy czysty błękit niebieski.

Takie tej nocy było przejście w duszy Krystyana, gdy na traf szczęścia przebiegał zawiłe ścieżki prowadzące w kierunku do Örebäk.

Zieloność jest barwą nadziei, a wyobrażenie to powzięto z wiosny, w której zbudzone życie tak się objawia w kniejach i na polu. Ale czyż odrodzenie ranka z nocy nie jest daleko więcej allegorycznem? Tu barwą nadziei jest purpura! czerwona kresa na wschodzie objawia powicie życia i światła, jeżeli czasem, tak samo jak nadzieja ludzka, nie okaże się później fałszywym jedynie blaskiem, łuną pożaru wsi lub miasta.

Krystyan widział blask na wschodzie; zapewne nadchodził ranek, ale jakkolwiek horyzont rozwidnił się, słońce jednak ciągle było w ukryciu.

Był to pożar, a paliło się w Örebäk, w domu ojczyma. Wszyscy tam jeszcze spali i dlatego czerwony płomień śmielej wyciągał swoje ramiona przez szpary dachu i przez okna. Powietrze i śnieg zaczerwieniły się; zamknięte w stajniach konie rżały, a ospałe krowy i woły ryczały w cichej godzinie porannej. Ludzie spali, a wiadomo, że ten kto śpi jest najszczęśliwszym.

Krystyan nie wiedział, czyj dwór się palił; patrzył na ogień z tem zajęciem, z którem dziecko zwykle patrzy na cudzy dom w płomieniach, lecz potem —? Tak, nazajutrz rano ogień wygasł, ale żniwa zeszłoroczne były spalone, bydło spalone, a właściciel —? z roztrzaskaną głową leżał pod zapadniętym murem. Dwa chwiejące się kominy sterczały z dymiących gruzów. Wieśniacy i retmani pożarni krzyczeli i wrzeszczeli jeden przez drugiego.

Tu zaszedł Krystyan z zawiniątkiem pod pachą, ze skrzypcami na plecach; – to był dom jego matki, przed którym stanął osłupiały.

VII

Przyjmując nową osobę do służby, uważamy zwykle nietylko na jej zdatność, lecz zarazem i na to, czyli w swojej powierzchowności lub mowie nie ma jakiej strony zbyt śmiesznej. Występujący na scenie aktor musi ucharakteryzować się stosownie do przedstawionej roli, żeby w godny sposób oddał utwór poety; szczególnie też organ ważną w nim stanowi stronę. Przeciwnie pastorom, którzy mają być organem samego Pana Boga, pozwalamy nieraz wystąpić z najmizerniejszym głosem, z najśmieszniejszą deklamacyą; jakoż mamy między niemi kaznodziejów z organem to śpiewającym, to nosowym, to znów z nieznośną afektacyą, któreto wszystkie wady zwykle są zabytkiem stolicy, bo naśladowaniem wziętych tamże w swoim czasie starych predykantów. Tak samo jak dawniej nie wierzono, żeby Pismo Święte można przełożyć na język ojczysty, tak i dziś jeszcze lud, zwłaszcza po wsiach, częstokroć jest mniemania, że nie godzi się Biblii czytać głośno i bez owej przesadnej intonacyi, którą przywykł słyszeć od pastora głoszącego z ambony słowo Boże. Zamiast przemówić głosem naturalnym z piersi i od serca, zamiast słuchaczom swoim spojrzeć oko w oko, ci panowie stoją zwykle jak zaperzone indyki z głową przekręconą w jednę stronę, a oczami w drugą. Słowo Boże, tak samo jak wino świętej Ofiary, podawać należy w kielichu czystym i otwartym.

Wszystkie te przymioty, jakich duchowny posiadać nie powinien, połączone były w kapelanie miejscowym, panu Patermannie, który stosownie do życzenia starej hrabiny miał, przygotować Naomi do pierwszej kommunii świętej25. Nie napróżno w słowach jego miód był połączony z sykiem pełzających węży; na uśmiechniętych jego ustach spoczywał jakiś wyraz ckliwy, słodkawy; tak samo jak król olchów, piękną swą stronę odwracał do ludzi, lecz jak on pustą był istotą26. Guwernantka utrzymywała, że twarz pastora jest prawdziwie apostoliczną i że rozmowa z nim, to istna poezya w prozie życia. Co do nas, nie możemy podzielać tego zdania; najniesmaczniej też używał niekiedy cudzych dowcipów, bo sam nigdy żadnego jeszcze nie sklecił. Nie umiał mnożyć obcych myśli przez swoje, a słuchaczy swoich uczęstować takim iloczynem, – wolał owszem od danej odjemnej odciąć własnego odjemnika. Oczywiście taki człowiek nie mógł się podobać Naomi.

– Pan Patermann ma mnie tedy wykształcić! – rzekła i w myśli rozważała wszystkie jego bijące w oczy przymioty – przedewszystkiem zaś wydawał jej się śmiesznym, a takim najmniej powinien być ten, co naucza najwyższych świętości. Nie szanowała go, a miała tu zarazem obfitą sposobność do objawiania wrodzonego sobie ducha przeciwieństwa; tak więc przygotowanie do konfirmacyi zamieniło się w zwyczajną dysputę, przy której jednak pan pastor nie zapomniał nigdy powinnej uległości względem jaśnie panny. Odbijał się za to na grzesznej młodzieży włościańskiej i postępował z nią tak, jak ów nauczyciel, który ucząc własnego swego syna razem z synem bogacza, ile razy ten ostatni co zbroił, pierwszego okładał dyscypliną, z tem nader logicznem zapewnieniem: – Tyś ciałem z mojego ciała, więc ciebie mogę walić!

Zwykle Naomi konno jeździła do probostwa, a zacny kapłan sam jaśnie pannie pomagał zsiadać z konia. Dziś właśnie przybiegł syn pastucha dla oddania jej tej posługi, który miał zarazem zlecenie proszenia jej imieniem komornicy, żeby na chwilkę raczyła do niej wstąpić, gdyż w chałupie jej leży umierający człowiek, który ją pragnie widzieć przed śmiercią.

– Co to za głupstwo! – rzekł pastor. – Toż ona przecie wdową; to nic innego tylko żebranina i kłamstwo – i zaprowadził Naomi do pokoju. Przypadek zdarzył, że przypadł właśnie rozdział o miłosiernym Samarytaninie.

– Był to postępek bardzo piękny, któryśmy powinni naśladować – rzekł pastor.

– A więc powinnam była zaraz dzisiaj pójść do komornicy! – odpowiedziała Naomi.

– To nie tak ma się rozumieć! – zawołał pan Patermann. – U nas biedni ludzie, to same tałałajstwo, sami kłamcy i oszuści. Tu nie można tak postępować, jak niegdyś postępowali ludzie w krajach Wschodnich! – i zaśmiał się, bo był pewnym, że powiedział coś bardzo dowcipnego.

W ubogiej obórce komornicy, gdzie jedyna krówka przywiązana była do żłobu, leżał umierający na słomie, – stary wór ze zgrzebnego płótna okrywał jego nogi. Nikogo nie było przy nim prócz krowy, która łeb wyścibiała za drabinę. Chory bezsilnie przebierał wychudłemi palcami.

Drzwi otworzyły się i weszła komornica z małym garnuszkiem wody, stanęła przed nim i na wpół łając, na wpół płacząc żaliła się: – Najsłodszy Panie Jezu! otóż leży u mnie biednej kobiety i umiera! Dobrze mi tak! nie trzeba mu było pozwolić przenocować. Toć mu już wczoraj wieczór, kiedy przyszedł, śmierć wyglądała z oczów. O! niech mi Pan Bóg dopomoże!

Umierający podniósł głowę i jakby uśmiechnął się; potem znów zamknął oczy.

– Panna nie przyjdzie! – rzekła. – Wiedziałam o tem dobrze, a teraz tylko jeszcze będzie się na mnie gniewał pan pastor! Już to będę ja miała za swoje!

Umierający westchnął głęboko. Nagle zerwał się i usiadł na swem posłaniu, a palcem wskazując związaną skrzynkę, spojrzał na kobietę.

– Czy otworzyć ją? – zapytała.

– Otworzyć! – szepnął zaledwie donośnym głosem.

Raptem oczy jego wyjaśniły się; wyciągnął ręce, gdyż przed nim stała Naomi, która otwartemi drzwiami weszła do obory.

– Jużem cię podobno kiedyś widziała! – rzekła do niego, – a ileśmy razy spotykali się, zawsześ mi się kłaniał z uszanowaniem. Zawsze też dziwnie jakoś na mnie patrzałeś. Czy to wodę mu dajesz? – spytała komornicy. – Przynieś co lepszego!

– Zapewne! gdyby mu można dać kieliszek wódki! – rzekła kobieta – ale już całe dwa tygodnie, jak ani jedna kropelka nie postała w całym moim domu!

– Kup wina! – rzekła Naomi i dała jej kilka sztuk srebrnej monety, na widok której poczciwa komornica jakby osłupiała i po kilku dopiero chwilach wyszła do karczmy.

Wróbelek frunął na brukowaną posadzkę, zaświegotał i znów wyleciał z obory. Zdawało się, że nowe życie wstępuje w umierającego i wymówił znowu kilka wyrazów.

– Więc raz jeszcze widzę ciebie, Naomi!

– Znasz moje imię!

– Znałem je wcześniej od ciebie! – i spójrzał na nią ze smutnym uśmiechem. – Jam ciebie piastował na mych rękach, ale cóż, kiedy ty już starego Joela nie pamiętasz!

– Jużem cię dawniej gdzieś widziała! – rzekła Naomi. – Ale ty nigdy nie przychodzisz do dworu!

– Nie mogłem – odpowiedział – i nie chciałem!

– Cóż miałeś mi powiedzieć? – zapytała.

Wskazał na otwartą skrzynkę. Co on tam chował? co jej powiedział? – Gdybyś rozumiał świegotanie wzgardzonego wróbelka, tobyś usłyszał, co usłyszała Naomi! – gdybyś uchwycił tony, które zimny wiatr wiosenny dmie na swoim flecie czarodziejskim, owej plecionej ścianie biednej chaty, tobyś wiedział, dlaczego Naomi zamyśliła się i dlaczego wracając do zamku jechała stępo przez lasek.

– Czyż judaizm nie jest wędrownym Edypem, wystawionym na drwiny młodszego pokolenia? – Nie wiemy, czyli nad tem właśnie pytaniem zastanawiała się, czy też może nad dzisiejszą nauką pastora o miłosiernym Samarytaninie. Drobne jej paluszki przewracały kartkę książki, a oczy jej wlepione w nią były z tą samą chciwością, z jaką alchemik wpatruje się w tygielek, w którym przetwarza swoje kruszce. Czy to katechizm był, czy nowe wydanie kancyonału, z którego prozaiczne ręce zerwały woniejące listki poezyi? Format był za duży, oprawa za stara, a kartki zapisane były wybladłym przez lata atramentem. Była to spuścizna matczyna jaśnie panny, a w książce zapisane były różne wiersze i oderwane myśli, zaś między kartkami niektóre lóźne jeszcze porozrzucane były ćwiartki.

– Czyż to hańba, należeć do narodu sławnego na całym świecie? – myślała. – Ojciec mojej matki był bogaty; Joel był jego sługą, starym i wiernym sługą. Gdy wszyscy mnie opuścili, kiedy wszystko leżało w gruzach i popiele, on dał mi nową rodzinę, tu gdzie ją znalazłam i gdzie znaleźć byłam powinna. Stare, poczciwe serce! – Łzy cisnęły się z jej oczów, a ona zgniotła je czarnemi rzęsami.

– Jaśnie panno! on umarł! – zawołała komornica, która boso pobiegła za nią z tą nowiną.

Naomi stanęła.

– Umarł! – rzekła. – Powiedzcież mi, co wam mówił, kiedy kazał posełać po mnie?

– Mówił tylko, żebym posłała po jaśnie pannę, gdyż inaczej nie mógłby umrzeć! – Wiedziałam, że dziś jaśnie panna będzie u pana pastora.

– Wyście go nie zrozumieli! – rzekła Naomi ozięble. – Widzicie, dlategoście się tak głupio znaleźli! Wysłaliście po mnie, a jam nigdy z nim dawniej nie mówiła! Wcalem go nawet nie znała! Jużby was za to okropna spotkała przykrość, gdyby się o tem dowiedziano we dworze! ale ja wam przyrzekam, że nic nikomu nie powiem, abyście wy tylko język trzymali za zębami! Powiedzcie sołtysowi, że ten człowiek umarł.

– Wielki Boże! to go jaśnie panna wcale nie znała?

– A ja zkąd? – rzekła Naomi i spójrzała na kobietę z wyrazem przerażającej oziębłości na twarzy. – Zkądżebym mogła znać starego żyda?

I odjechała, – lecz serce jej biło gwałtownie.

– Biedny żydzie! Toż podobnie twoi zaparli się naszego Zbawiciela; dlaczegożbym ja nie miała się zaprzeć ciebie? – i wydobyła znowu książkę, którą skryła przed obcą kobietą i znowu w niej czytała, potem dała koniowi ostrogę i kłusem puściła się do domu.

VIII

Najuboższy z ubogich między nami ma grób swój w ziemi poświęconej, a gdy biedna jego rodzina nie może się zdobyć na sprawienie mu krzyża, tedy przynajmniej kawał płótna rozciągnie między wierzbami i atramentem zapisuje na niem nazwisko i datę śmierci nieboszczyka. Poczciwemu Joelowi, który nawet dźwigał pudło ze zwęglonemi zwłokami swego pana, by je złożyć w ziemi poświęconej, wyznaczono teraz grób za murem cmentarnym, gdzie obok ścieżki pasła się krówka biednej komornicy. W cztery dni jeszcze widziano ślady białego piasku, którym litościwa kobieta grób ten posypała, lecz później młodzież, w której tkwi jeszcze dzikość zwierzęca, obrzuciła go błotem i kamieńmi, albowiem wiedziała, że w tym grobie spoczywa potomek Izraelu. A wzgardzone wróbelki siadały na kamieniach i świegotały swoje pieśni, a zimny wiatr wiosenny dął na swym flecie czarodziejskim, owej plecionej ścianie biednej chaty.

Czytanie ma w sobie coś magnetycznego; patrzymy na czarne głoski, a przez oczy powstaje w naszej duszy żywy obraz, który nas chwyta jak potężna rzeczywistość. Naomi czytała w książce i w listach, a dom, który niegdyś rozpadł się w popiół i w gruzy, stanął znów przed nią ze staremi, rzeźbionemi szafami i z tym nadpisem nade drzwiami: – Jeśli o tobie zapomnę, Jerozolimo, tedy niechaj zapomnę o własnej swej prawicy! – Piękne lewkonie woniały, a słońce świeciło przez czerwone szyby altanki, gdzie pod sufitem wisiało jajko strusie.

Stara hrabina jednak prawdę jej powiedziała o matce, tylko nie powiedziała wszystkiego o Norwegczyku, który podstępem dowiedziawszy się o miejscu i chwili jej schadzki z hrabią Wilhelmem, wsunął się do czekającej tak, iż gdy nadszedł prawdziwy kochanek, plotki potwarców najdowodniej zostały poświadczone. Wprawdzie szczęście miłości jest wielkie, ale żal miłości jeszcze większy. Piękna Sara płakała, jak Zuzanna, córka Hilkiasza, lecz nie świadczył za nią żaden Daniel: jam niewinny jej krwi i umywam od niej ręce! Dużo tam było o tem bardzo nauczających kommentarzy, choć niekoniecznie właściwem były zajęciem dla młodej panienki, sposobiącej się do pierwszej kommunii.

„Norwegczyk jest ojcem Naomi! – te wyrazy zapisane były w książce pismem bladem i drżącem, ręką starego Joela. – „Było to morderstwem twojej nieskalanej sławy, biedna Saro! Wzgardzona, z nienawiścią w sercu dla ojca twego dziecięcia, jednak nie miałaś nikogo, tylko jednego jego! Rzuciłaś się w jego objęcia z przekleństwem na ustach, a on wcisnął na nie milczenie cichej śmierci; żale twoje rozbudziły w nim ducha złego i zabił cię! Bóg Izraelu jest mściwym Bogiem, który za grzechy ojców karze dzieci aż w czwarte pokolenie.”

– Norwegczyk jest moim ojcem! – rzekła Naomi. – Więc to już niezawodne! O, moja matko! Tak jest, przez ciebie należę do owego wzgardzonego ludu! Tej pewności nikt mi nie odbierze! – Stanęła przed lustrem. – Nie mam jasnych włosów i niebieskich oczu mieszkańców Północy, – nic takiego, coby zdradzało, żem się rodziła pod zorzą północną i pod słońcem zamglonem. Włosy moje są czarne, jak zwykle u córek Wschodu! moje oczy i krew moja świadczą, że należę do cieplejszej strefy.

I z zapałem zabrała się do czytania Starego Testamentu, jak arystokraci radzi czytają tablice genealogiczne swoich rodów. Serce jej biło mocniej przy każdem opowiadaniu o dzielnych niewiastach, o których mówi Pismo Święte, o mężnej naprzykład Judycie i rozumnej Esterze.

– Lud mojej matki wówczas już był oświeconym i zwycięzkim, kiedy na Północy mieszkały same tylko hordy dzikich barbarzyńców! Teraz rzeczy stoją inaczej!

– Jaśnie panna prawdziwym jest antychrystem w wierze! – rzekł pan Patermann po lekcyi i w samej rzeczy rozmaite jej pytania, lepszego niż on teologa byłyby mogły w potężny wprawić kłopot. Sobie samej zostawiona, myśli jej śmiało, częstokroć zbyt śmiało rozstrzeliwały się; otaczających ją ludzi nie miała za nic, jakoż prawdziwą bywało jej uciechą sprzeczać się z pobożnym kapłanem i całkiem go wybić z konceptu, co nawet dość często się zdarzało. Chciała wiedzieć, czego nauczał swoich Arabów Mahomet, chciała słyszeć mądrość objawioną przez braminów nad brzegami Gangu. – Toż znać trzeba wszystko i wybierać najlepsze! – mawiała. – Chorym i słabowitym nie należy dawać więcej nad potrawy przez lekarza przepisane, ależ ja dosyć jestem silna, żeby z każdej skosztować po trosze.

Przy takiej rozmowie kłaniał się nisko pan Patermann, a myślał sobie w duszy: – Jeżeli kogo smażyć będą w piekle, to niezawodnie tę pogankę! A wszystko co było w Naomi niedobrego, jak najdokładniej dochodziło starej pani hrabiny, która znów o wszystkiem donosiła synowi. Guwernantka, wcale nie przydatna na dozorczynię i nauczycielkę Naomi, takoż przeszła do obozu hrabiny, jako lektorka, towarzyszka i wahadło konwersacyjne. Długo wprawdzie trzymała stronę Naomi, lecz gdy ta ostatnia drwiła sobie z jej niemieckich poezyi, zniewoloną była przejść do partyi przeciwnej. To co Anioł Pański przepowiadał Hagarze o synu, którego miała wydać na świat, to samo zdawało się dotyczeć Naomi, jak niegdyś Izmaela: „Będzie dzikim człowiekiem; ręka jego będzie przeciwko wszystkim, a ręce wszystkich przeciwko niemu!” – Co do hrabiny, pastora i guwernantki, dosyć oni otwarcie byli jej przeciwni.

– Wiem ja dobrze – mawiała – że kiedy mgła unosi się nad łąką, nietrudno o czarne chmury. Ale mnie właśnie bawi niepogoda, taka przygotowana niepogoda! Chcieliby nademną przewodniczyć! Jeden hrabia jest moim królem i panem! Jeśli staną mi się zbyt nieznośnemi, jeśli wezmą na siebie rolę niegodziwego Hamana, tedy ja będę śmiałą jak Estera i gdy się najmniej tego spodzieją, wystąpię przed nim z moją skargą. Potężniejsza to była ręka, niż przystojnego blondyna Ludwika, która prowadziła pióro kreślące mój rysopis w paszporcie, przeznaczonym dla nudnego płaksy i niedołęgi w Odensee! – I znowu zaczęła czytać o licznych trzodach Abrahama, o zwycięztwach Dawida, o przepychu Salomona.

Na forum rzymskiem stoją ruiny pogańskiej świątyni; w samym jej środku, między wysokiemi filarami z marmuru, wystawiono kościoł chrześciański; stare z nowem wzajemnie tutaj trzymają się, a jednak oko widza najwięcej spoczywa na szczątkach starożytnych. Zupełnie tak samo myśli Naomi więcej zajęte były judaizmem, który uważała za zbudowany razem z nauką chrześciańską. Kiedy zwykle młodzież istne nawet myty przemienia w rzeczywistość, ona przeciwnie rozpoczynała jakieś filtrowanie w guście Straussa, któryby wszystko historyczne rad przemienić w same myty. Tym sposobem rozwijało się w niej widzenie rzeczy religijnych, podobne do owego, które dziś zaczyna objawiać się w niektórych umysłach niemieckich, pewien rodzaj wolnomyślenia. Gdyby w ogóle bliżej chcieć oznaczyć, czem była właściwie Naomi w roku swojej konfirmacyi, toby ją raczej należało nazwać żydówką, niż chrześcianką; grzmiący, surowy sędzia Jehowa nierównie wspanialszy był w jej oczach od łagodnego Boga miłości, do którego w zupełnem zaufaniu odezwać się możemy: Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech! – Co czytywała w Starym Testamencie, to łączyła ze wspomnieniami dzieciństwa i myślała o starym Joelu, o ostatniej z nim swojej rozmowie.

Na grobie jego, gdy po raz pierwszy znów przejeżdżała tamtędy Naomi, pasła się krowa komornicy. Rzuciła okiem na mur cmentarny i uśmiechnęła się.

Następnej niedzieli atłasowa suknia wlokła się po kamiennej posadzce przybranego świątecznie kościoła, w którym wisiały zielone gałązki i girlandy z kwiatów, a na ołtarzu paliły się złocone świece. Naomi stała na czele rówieśnic; ona była najpierwszą, a zatem najlepszą uczennicą. Nikt nie odpowiadał jak ona, nikt lepiej od niej nie dowodził, że pojął i poznał całą naukę chrześciańską.

Kareta odjechała z przed kościoła; koła jej przeszły nad grobem Joela.

– Dziś przysięgłam na wierność chorągwi Chrystusowej! – rzekła zamyślona Naomi. – Wychowali mnie taką, dali mi jeść i pić, żebym należała do ich grona. Wiem że dezercya jest karaną. Zresztą może to i jedno wszystko, czy się służy w konnicy, czy w piechocie, byle temu samemu królowi jegomości! – Zamyśliła się. – O Boże! toć i ja tak opuszczona na świecie! – rzekła, a łzy z pod ciemnych rzęsów spłynęły na jej policzki.

Lokaj dał znać, że świetna biesiada już jest zastawioną. Pan Patermann prowadził do stołu starą hrabinę. Naomi była jeszcze w atłasowej sukni, z czerwonym pączkiem róży na bijącem sercu.

25.…miał, przygotować Naomi do pierwszej kommunii świętej – u protestantów, jak wiadomo, to przygotowanie do pierwszej kommunii, do której młodzież przystępuje zwykle między czternastym a ośmnastym rokiem życia, połączone jest z kilkomiesięczną nauką w zasadach religii, a zakończone publicznem wyznaniem wiary, jako potwierdzeniem zobowiązań chrztu, zkąd też cały ten obrządek nazwano konfirmacyą. [przypis tłumacza]
26.…lecz jak on pustą był istotą – wiara ludowa w Danii utrzymuje, że olchy z tyłu są puste, jak wywrócone niecki. [przypis tłumacza]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
360 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi: